Łk 9,43b-45 Gdy tak wszyscy pełni byli podziwu dla wszystkich Jego
Transkrypt
Łk 9,43b-45 Gdy tak wszyscy pełni byli podziwu dla wszystkich Jego
Łk 9,43b-45 Gdy tak wszyscy pełni byli podziwu dla wszystkich Jego czynów, Jezus powiedział do swoich uczniów: Weźcie wy sobie dobrze do serca te właśnie słowa: Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Lecz oni nie rozumieli tego powiedzenia; było ono zakryte przed nimi, tak że go nie pojęli, a bali się zapytać Go o nie. W ostatnich dniach (z przerwą na środę) czytamy po kolei fragmenty dziewiątego rozdziału Ewangelii wg św. Łukasza. Te fragmenty tworzą pewien ciąg logiczny, w którym z jednej strony Jezus (a w scenie Przemienienia sam Ojciec) próbuje pokazać, na czym naprawdę polega bycie Jego uczniem (kto chce Mnie naśladować... Jego słuchajcie... itp.) a z drugiej spotyka się z kompletnym niezrozumieniem ze strony ludzi. Próbuje uświadomić uczniom kim naprawdę jest Mesjasz, mówi o zapieraniu się siebie i podejmowaniu swojego krzyża, wyrzuca nawet wprost brak wiary, parę razy mówi o swojej Męce (również dzisiaj) – a ludzie swoje: najważniejsze, że Jezus dokonuje cuda i dostarcza nam rozrywki. No jak czytam ten dziewiąty rozdział, to mam wrażenie, że w ogóle nie słyszą tego, co Jezus do nich mówi. Chyba sam św. Łukasz miał takie wrażenie i zanotował to dzisiejsze tajemnicze stwierdzenie: nie rozumieli... było zakryte przed nimi... nie pojęli... i co gorsza: bali się zapytać. To ciekawe: z jednej strony podziwiają, uwielbiają, a z drugiej boją się zapytać. To wszystko wskazuje na jakąś patologię w relacjach z Jezusem, na jakieś totalne niezrozumienie. Zatem czytając dzisiejszą Ewangelię warto się zastanowić, czy w naszym przypadku nie ma jakiejś patologii albo niezrozumienia. A patologia polega na tym, że Jezusa wielu podziwiało, może nawet szczerze, ale niewielu brało sobie do serca Jego naukę. Niewielu na serio wierzyło w to, co Jezus mówi. Właściwie to chyba tylko Maryja tak naprawdę i do końca wierzyła... Jan Paweł II kiedyś pisał na temat nieobecności Maryi przy grobie Jezusa w dzień Zmartwychwstania i zauważył, że Ona jedyna tak na serio uwierzyła, że Jezus zmartwychwstanie. Cóż więc Jezusowi po podziwie ludzkim, skoro za tym nie szła autentyczna wiara, taka na serio? Cóż więc z tego, że szły za Nim tłumy i podziwiały cuda, które czynił, skoro gdy cuda się skończyły, skończył się i podziw? A skończył się dlatego, że był oparty na bardzo wątłej podstawie – na żądzy sensacji. Zdaje się, że większość (na pewno nie wszyscy, skrzywdziłbym niektórych gdybym napisał że wszyscy) szła za Jezusem dla sensacji. Część pewnie dla korzyści – może i na mnie coś skapnie? jakiś cud może Jezus dokona dla mnie? Tymczasem Jezus to nie tylko cuda, ani nawet nie przede wszystkim cuda. Jezus do Droga, Prawda i Życie. Cuda były tylko dodatkiem, najważniejsza była Prawda, którą przyniósł, oraz Droga, którą pokazał – bo prowadzą do Życia. Jezusowi nigdy nie zależało na popularności, uwielbieniu tłumów, sondażach i takich tam – proszę zauważyć Jego dzisiejszą reakcję na podziw ludzki: będę wydany w ręce ludzi... Od razu ucina temat. Jezusowi chodziło przede wszystkim o to, żeby żyć Prawdą, którą przyniósł, oraz iść Drogą, którą pokazał. To jest najważniejsze w chrześcijaństwie. Chrześcijaństwo to nie klub zachwyconych Jezusem, to nie stowarzyszenie czynienia cudów, to także nie kółko rekreacyjne zapewniające dobrą zabawę co niedziela. Chrześcijaństwo to realizowanie nauki Jezusa Chrystusa. Reszta jest drugorzędna. Tu może niektórzy się oburzą, że jak to – czynienie cudów nie jest sednem chrześcijaństwa? Ano nie jest. Są święci, którzy nigdy, przez całe swoje ziemskie życie, ani nie doświadczyli, ani nie uczynili żadnego cudu. Fakt, że do kanonizacji wymaga się cudu po śmierci. Proszę jednak zwrócić uwagę, że wcale Kościół nie domaga się żadnych cudownych wydarzeń za życia ziemskiego kandydata na ołtarze. Wymaga za to, żeby taki człowiek żył Ewangelią. I pierwsze, co się ogłasza (jeśli proces idzie w dobrym kierunku) to heroiczność cnót. Nie cudowność, nie niezwykłość, ale heroiczność cnót, co jest stwierdzeniem jednak nieco mylącym. Chodzi bowiem dokładnie o to, że człowiek w swoim życiu zrealizował Ewangelię. Jeśli to jest heroiczność, to może wzbudzić w nas przekonanie, że Ewangelia jest dla herosów, a nie dla nas – zwykłych szaraków... Tymczasem jest dla nas. I to od nas Jezus oczekuje w pierwszym rzędzie życia Ewangelią. Niestety, wielu tego nie rozumie. Jest to jakby przed nimi zakryte. Wielu podchodzi do1 kładnie tak, jak ludzie w czasach Jezusa: najważniejsze, żeby ksiądz dał dobrą rozrywkę. Wielu ludzi (nie wszyscy!) przychodzi w niedzielę do kościoła z nastawieniem, że teraz ksiądz ma ich zabawić. Oczywiście zabawić nie w sensie kabaretowym. Zabawić intelektualnie, zabawić „religijnie” – tak odprawić Mszę Świętą i tak powiedzieć kazanie, żeby się nie znudzili. Tymczasem uczestnictwo we Mszy Świętej to nie rozrywka i nie chodzi tam o zajęcie czasu. W kazaniu też nie chodzi o to, żeby rozerwać słuchaczy czy intelektualnie ich zabawić. W kazaniu chodzi o przekaz Prawdy Jezusa Chrystusa. We Mszy Świętej chodzi o spotkanie z Nim. Jeżeli jesteśmy znudzeni na Mszy Świętej to najwyraźniej nie rozumiemy, co tak naprawdę się tam dzieje. A dzieje się cud obecności Boga. Jeśli to za mało, to już nie wiem co byłoby w stanie takiego człowieka rozerwać... To, co piszę o Mszy Świętej dotyczy chrześcijaństwa w ogóle. To delikatny problem, który dotyka samych fundamentów naszej wiary. Dzisiejsza Ewangelia stawia przed nami pytanie o to, dlaczego w ogóle idziemy za Jezusem. Dlaczego w ogóle On zajmuje ważne (może nawet pierwsze) miejsce w naszym życiu? Czego w ogóle od Niego się spodziewamy? Trzeba sobie ciągle te pytania zadawać, bo inaczej rozminiemy się z Jezusem. On ma do zaproponowania bardzo konkretną rzecz: zbawienie. Pokazuje, jak do tego zbawienia dojść. Jego celem jest doprowadzić nas do Królestwa Niebieskiego. I Jezus zrobi wszystko, co do tego celu nas zbliży. Za to nie zrobi nic, co by nas od niego oddaliło. Jeżeli więc oczekujemy od Jezusa czegoś innego, niż zbawienie i Królestwo Niebieskie, to prędzej czy później srogo się rozczarujemy. Druga rzecz to wzmianka św. Łukasza o tym, że choć nie rozumieli, to bali się zapytać. Tu już krótko, bo i tak się rozpisałem (to, o czym pisałem wyżej, jest z mojego – księżowskiego – punktu widzenia bardzo ważnym problemem): to jest choroba wielu współczesnych chrześcijan. O chrześcijaństwie wiedzą niewiele, albo i nic. Albo, co też często się zdarza, ich wiedza o chrześcijaństwie to jakaś mieszanka przesądów, zabobonów, obiegowych opinii i nie wiadomo skąd wziętych pomysłów. A jednocześnie mają organiczny wstręt, żeby sięgnąć do źródła, czyli do Ewangelii – lub przynajmniej się zapytać. Widzi się pewną fascynację różnymi kulturami – choćby jak chodzę po kolędzie, to widzę różne egipskie, azjatyckie i inne symbole i ozdoby, ale krzyża czy obrazu świętego nie uświadczysz... No bo po co? Przecież to takie oklepane... Czytać Ewangelię? A cóż tam takiego jest, co mogłoby mnie zaskoczyć? To jest ciekawe podejście wielu współczesnych ludzi: przekonanie, że ten osobliwy zbiór zabobonów, przesądów, błędnych opinii i cudacznych przekonań to prawdziwe chrześcijaństwo, o którym wiedzą absolutnie wszystko. Zazwyczaj ten zbiór jest tak skonstruowany, żeby odpowiadał sposobi, w jaki żyją – żeby nie budził niepokoju i konieczności jakiejś zmiany. No i nie dziwi mnie, że w takiej sytuacji „boją się zapytać” – bo jeszcze by się okazało, że trzeba coś zmienić w swoim widzeniu chrześcijaństwa i w swoim życiu. Nie wiem, dlaczego uczniowie Jezusa bali się zapytać. Wiem, że na pewno popełnili błąd: bojąc się pytać Jezusa skazali się na trwanie w niezrozumieniu i błędzie. Dlatego my, jeśli naprawdę chcemy żyć Ewangelią, powinniśmy ciągle, nieustannie pytać Jezusa – żeby On naprawdę stał się Światłem naszego życia, które je oświeca i nas prowadzi. Bez pytania się Jezusa wiele spraw zostanie przed nami zakrytych – z samej istoty rzeczy. My nie mamy ani wiedzy, ani zrozumienia, jakie ma Bóg. Z samej istoty rzeczy Bóg nas przewyższa, Jezus nas przewyższa. Dlatego ciągle trzeba pytać Jezusa – On wie, o co chodzi i dokąd to wszystko prowadzi. Ostatnio nawiązałem bliższe kontakty z Odnową w Duchu Świętym. Może nie jestem miłośnikiem tego ruchu, ale szanuję tych, których poznałem ostatnio: naprawdę szukają w swoim życiu woli Boga. I naprawdę nie boją się pytać Boga o Jego wolę. Np. poproszono mnie o wygłoszenie konferencji na zbliżającym się Dniu Jedności. Zapytałem o temat. W odpowiedzi usłyszałem, że modlą się o rozeznanie tematu i jak tylko rozeznają, to mi powiedzą. Cudownie! Nie chodzi o to, żebym mówił to, co mi się podoba. Nie chodzi o to, żebym mówił to, co im się podoba. Chodzi o to, żeby zapytać Jezusa, co JEMU się podoba. 2 I właśnie o to chodzi: najważniejsze nie jest to, co nam się podoba. Najważniejsze jest to, co Jezusowi się podoba. Dopóki będziemy zwracać uwagę tylko na to, co nam się podoba, będziemy się mijali z Jezusem tak, jak uwielbiające Go tłumy: nie dotrze do nas Jego PRAWDZIWE orędzie, nie zrobimy tego co On od nas OCZEKUJE. Pozdrawiam, x. Wojciech 3