martyna zięba

Transkrypt

martyna zięba
KONKURS LITERACKO – FOTOGRAFICZNY
„RODZINĄ SILNI”
NAGRODA
MARTYNA ZIĘBA
GIMNAZJUM NR 1 IM. KOMISJI EDUKACJI NARODOWEJ
W LUBARTOWIE
***
Jestem najlepszym dziennikarzem w całej naszej okolicy. Genialnym wręcz. Kto był zawsze wtedy,
kiedy działo się coś ciekawego? Akurat nie ja, bo mój przyjaciel-ideał z twarzą piękną jak pan, który
właśnie kupuje ziemniaki w sklepie w Czechach. Wracając do mnie, pisałem zawsze doskonale i po
każdym reportażu szef przychodził do mnie z uśmiechem na twarzy, mówiąc: "Dobra robota. Matka
byłaby z ciebie dumna". Matka nigdy dumna nie była, bo nie czytała gazet i twierdziła, że mogłem
pracować w Sztokholmie na budowie jak mój brat. Starszy. Lepszy. Bez zęba na przedzie, którego sam
mu wybiłem, kiedy pomagałem wstawiać okna babci Lucynce. Miałem jeszcze siostrę, adoptowaną,
która o tym nie wiedziała. W sensie, że moi rodzice nie są naprawdę jej rodzicami. Nie widziałem jej
od zeszłego roku, kiedy mój ojciec (mistrz taktu i subtelności a poza tym wybitny fizyk), wziął na
siebie odpowiedzialność poinformowania dziewczyny o jej pochodzeniu. Zaraz po jej osiemnastce,
ubrany w kostium pszczelarza (ma chyba siedemset uli w ogrodzie), zabrał ją na spacer. Całe zajście
wyglądało następująco:
"Tragedyja co naprawdę miejsce miała"
Osoby:
Ojciec
Malina
Rzecz dzieje się w ogrodzie.
Malina
Tato, czy spacer nie mógł poczekać do wieczora?
Ojciec
Nie. Nie mógł. Z czysto logicznego punktu widzenia spacer nie jest człowiekiem i nie czeka. My
mogliśmy czekać ze spacerem... chociaż to też głupio brzmi. Czeka się z kimś...
Malina
TATO! Dobrze już. Po co ci ten kostium pszczelarza?
Ojciec
wyjmując zza pazuchy słoik z milionem pszczół afrykańskich
Chciałem ci dać prezent. Sto lat, sto lat!
Malina
Dzięki.
Ojciec
A przy okazji: jesteś adoptowana.
kurtyna
Tak to mniej więcej wyglądało. Malina wyjechała, a ojciec szuka jej teraz po całym świecie. Dlatego
obiecałem sobie, że nigdy nie założę rodziny. NIGDY. Wtedy pojawił się problem. Dostałem do
napisania reportaż o dzieciach bez rodziców, rodzicach bez dzieci i starszych ludziach. Masakra. Od
razu poszedłem do szefa, by przedstawić moje stanowisko. Wygarnąłem mu tak, że powiedział:
-Albo piszesz, albo zajmiesz się strajkiem Związku Światowych Rozpoznawaczy Kurzej Płci
(ang.Chicken Sexer).
No i zająłem się tą rodziną. Oczywiście mogłem porozmawiać z Maliną gdyby chciała mi powiedzieć
gdzie obecnie mieszka. Nie udało mi się tego ustalić, więc pojechałem do sierocińca w Wiosze
Zapadłej. Oczywiście przygotowałem się do wizyty, oglądając wcześniej horror "Sierociniec". Przez
całą drogę do Wiochy Zapadłej gryzłem paznokcie i mruczałem pod nosem tekst tej hiszpańskiej
rymowanki w oryginale: "Un, dos, tres, toca la pared" . Ostatni raz oglądałem film z napisami! W
końcu dojechałem i przemogłem się by wejść do środka. Dzieci bawiły na korytarzu. Spojrzały na mnie
nieufnie. Chciałem wybiec, cofnąć się do drzwi i spokojnie dotrzeć do samochodu. Wtedy podeszła do
mnie pani z siwymi, długimi włosami, zaplecionymi w ciasny warkocz. Na sobie miała luźną, długą
suknię w kwiaty.
-To pan jest tym dziennikarzem?- spytała głosem Krystyny Czubówny.
-Tak, to ja. Pani jest dyrektorem, jak mniemam?
Kiwnęła głową. Dzieci powróciły do swoich zabaw. Były rozkoszne i takie... beztroskie nie było
odpowiednim słowem. Mimo tego, że dziewczynki czeszące lalki w kącie bawialni, miały około pięciu
lat w ich oczach kryła się mądrość doświadczonego, dorosłego. Pani dyrektor zaparzyła kawy i zaczęła
opowiadać o swojej roli i historii placówki. Wtedy przez pomieszczenie przeszedł wysoki, chudy
chłopak. Kiedy mnie minął, poczułem zapach papierosów.
-Teodor!
Chłopak zastygł w bezruchu na chwilę, po czym powoli odwrócił się do pani dyrektor. Dopiero wtedy
zwrócił na mnie uwagę. Zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu i uśmiechnął się lekko.
-Kto to jest?- spytał zachrypniętym głosem.
-Nie zadawaj pytań-powiedziała ostro pani dyrektor-Od tego jestem ja. Gdzie byłeś?
-Z kolegami na spacerze.
-Gdzie?
Chłopak podrapał się nerwowo po brodzie. Zaczął skubać prawy rękaw koszuli.
-W parku.
-W parku-powtórzyła powoli kobieta- Pokaż kieszenie.
Chłopak wskazał palcem na dwie kieszonki na klatce piersiowej.
-Nie irytuj mnie! Co masz w kieszeni? Teodor, mówię do ciebie!
-Papierosy. Zapalniczkę i papierosy. Pół paczki.
-Wstydź się.
Teodor wzruszył ramionami i rozejrzał się.
-Gdzie Basia?
-Bawi się.
-Źle się czuła.
-Wiem. Wołała cię. Teraz jest jej lepiej.
-Dlaczego pani po mnie nie przyszła?
-Nie mogłam cię znaleźć. Oddaj papierosy i oprowadź pana po placówce. Pan jest dziennikarzem i
pisze artykuł. Opowiesz mu trochę...
-Po co? Kogo obchodzi los dzieciaków z bidula?- spojrzał na mnie-Nie miał pan nic lepszego do
roboty?
-Jak ty się odzywasz?! Bez dyskusji!- powiedział dyrektorka, zabierając chłopcu zapalniczkę.
Teodor skinął na mnie głową i razem wyszliśmy z bawialni. W milczeniu przeprowadził mnie po
każdym piętrze, ignorując moje pytania. Pokazał swój pokój, który dzielił z kilkoma chłopcami. Po
drodze zderzył się z małą blondyneczką w różowej sukience.
-Basia jest zła. Od rana boli ją brzuch.
-Rzygała?- spytał Teodor. Widac było, że informacja go zdenerwowała.
-Mówi się: wy-mio-to-wa-ła. Chyba. Nie wiem. Nie poszłam za nią do łazienki. Teraz leży w pokoju.
Nie idź do niej. Śmierdzisz papierosami. Będzie jej nie dobrze.
Teodor zignorował radę i pobiegł do pokoju Basi. Ruszyłem za nim.
-To. Twoja. Siostra?- wydyszałem, kiedy zatrzymaliśmy się pod drzwiami pokoju.
-Tak-odpowiedział krótko. Wszedł do pomieszczenia i padł na kolana przy łóżku małej dziewczynki.
Pogłaskał ją po głowie i pocałował w czoło.
-Ile masz lat?- spytałem go, kiedy byliśmy z powrotem na korytarzu.
-Siedemnaście. Prawie-podrapał się po brodzie-może chce pan już iść?
-Dlaczego tu jesteście?
-Czego pan chce? Żebym się wypłakał? Mam stać się pana materiałem na dokument? Dobra. Miałem
matkę alkoholiczkę i ojca alkoholika. Zabrali nas, mnie i Basię tutaj. Szczęśliwy, czy mam jeszcze
popłakać i poderżnąć sobie żyły, by nadać większego dramatyzmu?
-Piszę artykuł-szepnąłem, jakby to miało uspokoić gniew chłopaka-Nie chcę tego robić ale nie
rozumiem twojego zachowania. Może w ten sposób znajdziesz rodzinę...
-Ma pan mnie za idiotę? Kto zechce takiego prawie dorosłego chłopaka jak ja? Poza tym, jeśli pan nie
chce pisać to po co został pan dziennikarzem?
-Tu nie chodzi o pracę a o temat. Nie lubię tematu rodziny.
-O rany-przekręcił oczami-Pewnie pan ma kochającą matkę, dziadka i ciotki, co? Przyszedł pan tutaj,
by roztrząsać jacy my jesteśmy biedni, bo jesteśmy sami. Niech pan tego nie opisuje w ten sposób.
Nie jesteśmy sami. Czujemy czasem olbrzymią tęsknotę za domem, nawet jeśli w moim przypadku,
pachniał on alkoholem. Wie pan, my sami tworzymy jedną wielką rodzinę. Kiedyś, byłem tylko ja,
rodzice i Basia. Teraz mam braci i siostry i czuję się za nich odpowiedzialny. Będąc pełnoletnim,
zamierzam zaadoptować Basię i wyjechać ale nie chcę zrywać kontaktu z innymi. To moja rodzina.
-No tak...-zdołałem wypowiedzieć-Nie wiedziałem, ze jesteś taki...
-Dorosły? Nie. Moja siostra jest bardziej dojrzała niż ja. Ona wie, że dorosłości nie przelicza się na
paczki wypalonych papierosów.
-Skoro jesteś taki inteligentny, czemu palisz?
Teodor uśmiechnął się i posłał pełne zrozumienia spojrzenie w stronę mojej kieszeni, z której
wystawał elektroniczny papieros.
-To moja jedyna wada-powiedział.
-To jest mój numer telefonu. Zadzwonię, kiedy napiszę artykuł.
-Ma pan zamiar zrównać pozycję rodziny w społeczeństwie z błotem?
-Być może.
#
Na spotkanie z małżeństwem Potockich nie czekałem długo. Pan Marcel Potocki przyjął mnie w
swoim ogromnym salonie, w którym siedziała już dwójka jego przyjaciół, państwo Strzelińscy, z
dzieckiem. Wszyscy uśmiechali się do mnie przymilnie. Nadal nie widziałem pani Potockiej ale kiedy
się pojawiła, zobaczyłem największą fankę różu we wszechświecie. Sama rozmowa mnie przerażała.
Była idealnym przykładem wymiany zdań ludzi, jedzących bułkę przez bibułkę na nieskazitelnie
czystej sofie.
-Amarantowy gryzie się z burgundem mojej pomadki, kochanie-wyjaśniała coś zaciekle pani Potocka.
-Nie, kochanie. Ładnie będą do siebie pasować.
-Jak pan myśli?- spytała mnie kobieta w różu.
-Wie pani... w zasadzie uważam, że makijaż...-wszyscy spojrzeli na mnie dziwnie-nie znam się na
cieniach do powiek-próbowałem wybrnąć z trudnej sytuacji
-Ależ my nie rozmawiamy o makijażu. Nie całkiem. Dyskutujemy, czy burgund mojej szminki będzie
pasować do amarantowej tapicerce w naszym lamborgini.
-Aha
-Jaki ma pan samochód?- zmienił temat pan Strzeliński. Sprytnie ukryłem kluczyki do mojego fiata,
który pamiętał pierwsze igrzyska olimpijskie w 776 przed naszą erą i nagle stałem się posiadaczem
ferrari f 430. Musiałem szybko zmienić temat, ponieważ pan Potocki zaczął zadawać pytania.
-Dlaczego mając znajomych z dziećmi, państwo nie chcą mieć potomka?
-Nie jesteśmy gotowi. Mąż dopiero pnie się po szczeblach kariery a ja nie jestem w pełni
zainteresowana utratą figury przed możliwością ukazania się na bankiecie w 2021 roku.
-CO?!-parsknąłem, oblewając kawą ("parzoną w PRAWDZIWYM włoskim stylu, przez Włocha, takiego
z Włoch") całe towarzystwo i obrzydliwą szczotkę do wycierania kurzu. Nie wiem co ona robiła w
nieskazitelnym salonie ale wolałem nie pytać.
-Dzieczi to ogrąny odpowiedżalnoszcz- wyjaśniła pani Strzelińska, która okazała się rodowitą
Amerykanką, jakby to powiedziała pani Potocka:" taką z Ameryki"- nasz Kefin...
-KeFin?
-W Amerika i Polsce soł macz chłopców tak sie nazywa.
-Dlatego postanowiliśmy z żoną wprowadzić taką innowację. Kefin chodzi na zajęcia z malowania
pędzlem i farbami olejnymi, jazdę konną, angielski, koreański, hiszpański, włoski, węgierski i
francuski. Uczymy go również gry na pianinie, fortepianie, skrzypcach i wiolonczeli. Jeśli chodzi o
muzykę słucha wyłącznie tego, co gra. Filmy tylko o opadach atmosferycznych. Żeby uniknąć alergii je
na śniadanie pastę o smaku musli i drożdżówki, na obiad ryż z pastą o smaku zupy pomidorowej, ze
słodyczy szwajcarskie czekoladki i na kolację pastę o smaku wołowiny w sosie słodko-kwaśnym, by
trawił dokładnie dziewięć godzin-wymienił mi dokładnie pan Strzeliński.
-Ma pan jeszcze pytania?- spytał pan Potocki
-Do państwa nie, ale panie Strzeliński... pański syn ma dwa lata.
-Już w tak młodym wieku jest geniuszem.
-Co z czasem na zabawę?
-Po co? Bawiąc się nie osiągnie niczego.
-Nonsens!- oburzyłem się, kopiąc przypadkiem w szczotkę, która okazała się piesek rasy York o
nazwie...
-Juliett!- pisnęła pani Potocka, udając, że mdleje-Słabo mi..-podeszła do okna- AAA! Ktoś zaparkował
okropnego fiata na naszej mozaice z kamyczków z Morza Śródziemnego!
-Dziękuję za rozmowę. Muszę iść!- krzyknąłem, wybiegając przez drzwi tarasu, a potem elegancko, bo
depcząc trawę z Nowej Zelandii ("specjalnie sprowadzaną") dotarłem do samochodu.
#
Pan Kamiński czekał na swoją herbatę, patrząc na mnie z politowaniem. Jego siwa, krótka broda
podkreślała błękit oczu i odmładzała go. Pani Kamińska była jeszcze na spotkaniu z koleżanką ale
zdążyłem ją zobaczyć. Była wysoką, pulchną kobietą z ogromnymi okularami na nosie i włosami
upiętymi w kok. Jej mąż czekał na nią ale widocznie miał lepsze rzeczy do roboty niż siedzenie ze
mną. Na pytania odpowiadał lakonicznie i szorstko. Zapytał mnie tylko o jedno: z kim mieszkam.
Tekst: z rodzicami nie jest chyba odpowiedzią godną twardziela a na takiego mogłem wyglądać:
wysoki, szczupły, ogolony na łyso z długą bródką zaplecioną w warkoczyk i cały wytatuowany. Typowy
przykład kogoś, kto nie boi się ryzyka. No, może trochę tak sobie wmawiam. Kiedy woda się
zagotowała, pan Kamiński poszedł zrobić herbatę a ja miałem chwilę dla siebie, by obejrzeć zdjęcia,
stojące na niskiej komódce.
Otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia, kiedy na jednym ze zdjęć zobaczyłem długowłosego
mężczyznę z pałeczkami do perkusji w ręce. Wgapiałem się w fotografię przez dobre kilkadziesiąt
minut, dopóki nie usłyszałem:
-Nic pan nie widział.
-Dlaczego?- spytałem Kamińskiego-Grał pan w zespole! Z tego co widzę rockowym!
-Taa...-spuścił wzrok-Gdyby pan wiedział co się przeżyło...
-Słucham-zachęciłem ale mężczyzna milczał-Jak się nazywaliście?
-Wszechobecne Cierpienie-zaśmiał się-Nasza pierwsza płyta nosiła nazwę "Żyleta, Krew i Flaki". Moją
ukochaną poznałem na naszym koncercie. Udało nam się wyjechać do USA i Wielkiej Brytanii. Znałem
takie osobistości jak... Johnny Cash. Taaak. Znałem rodziców wokalisty Radiohead. Wszystko pięknie.
Do czasu... Wycofałem się i świat o mnie zapomniał.
-Nie chciał pan wrócić?
-Synu, mieszkam w domu starości "Szalony Kosturek". Pomyśl o tym.
Wtedy weszła pani Kamińska. Spisałem rozmowę o tym, jak trafili do domu starości, dlaczego
pozwololi swoim dzieciom ich zostawić oraz jakie plany mają na przyszłość. Tematu Wszechobecnego
Cierpienia nie poruszałem. Jedząc kolejne ciastko z bitą śmietaną, rozprawiałem z panią Kamińską o
hodowli pszczół. Wtedy zadzwonił telefon.
-Halo? -powiedziałem do słuchawki.
-Tu Róża Potocka. Czy możemy powtórzyć spotkanie? Wszystko panu wyjaśnię na miejscu.
#
Wyglądała inaczej mimo różowego swetra i szpilek, które dodawały jej metr wzrostu. Zamówiliśmy
kawę. Pana Potockiego nie było. Już na poprzednim spotkaniu nie chciał rozmawiać ze mną. Pani
Potockiej trzęsły się ręce.
-Czy chciała cos pani dodać do wywiadu?
-Nie. Tak. Chciałabym go zmienić -westchnęła-Na poprzednim spotkaniu byłam pod presją znajomych
i działaniem leków. Silnych środków uśmierzających objawy depresji.
Zmarszczyłem brwi ale nie skomentowałem tej informacji. Postanowiłem czekać, aż pani Potocka
sama wszystko powie. Pobladła. Wzięła łyk kawy i odstawiła filiżankę na talerzyk z głośnym brzękiem.
-To nie tak, że nie chcę mieć dzieci. Bardzo chcę. Po prostu... u lekarza-głęboki oddech-dowiedziałam
się, że nie mogę ich mieć.
-A adopcja?
-Boję się, że nie będę dobrą matką... możliwość bycia odrzuconą przez dziecko, któro nie zaznało lub
wręcz przeciwnie poznało smak miłości...
-Pomogę pani-zapewniłem i uścisnąłem jej dłoń.
#
Teodor z uznaniem pokiwał głową po przeczytaniu ostatnich słów artykułu. Uśmiechnął się i nogą
włączył odtwarzacz CD. Z głośników sączyła się depresyjna muzyka. Skrzywiłem się.
-Wiedzę, że nadal jesteś bardzo optymistycznie nastawiony do życia-powiedziałem.
-O co chodzi?- zapytał, biorąc do ręki gitarę. Od niechcenia przejechał palcami po strunach.
-Nieźle ci idzie.
- Chciałbym w przyszłości zostać muzykiem. Grać na gitarze fendera i w ogóle...
-Coś takiego?- spytałem, wskazując głową na odtwarzacz CD
-Nie. Wszechobecne Cierpienie nie jest...
-Co powiedziałeś? Wszechobecne Cierpienie?!
-Taki zespół. Mój ojciec ich słuchał. Przestali grać, kiedy siedemnastolatek popełnił samobójstwo a w
liście pożegnalnym zamieścił ich teksty. To podobno one popchnęły go do takiego kroku...
Przestałem na chwilę oddychać. Wpatrywałem się tępo w Teodora dopóki nie usłyszałem dźwięku
komórki. Drżącymi rękami sięgnąłem po telefon i odczytałem wiadomość. Nieznany numer! "Co
robisz przecinek Dziobek dwukropek i nawias Tu Mamusia kropka Kupiłam sobie komórkę kropka Jak
wrócisz kup dwa kilo ziemniaków po drodze" Zrozumiałem. Wszystko wracało do normy.
#
Malina oparła się o drzwi mojego pokoju ze zdenerwowaną miną.
-Ile razy mam ci powtarzać, żebyś się wylogowywał jak skończysz sprawdzać skrzynkę! Mam już dość
odbierania twoich wiadomości! -warknęła, podając mi laptopa. Wiadomość była warta nerwów mojej
siostry.
Panie Dziennikarzu!
Postanowiłem do Pana napisać w wolnej chwili, kiedy nie mam wykładów. O piątej mam
seminarium... Zostawmy to. Moje życie toczy się jak każdego studenta. Dostałem nawet propozycje,
by kształcić się na nauczyciela muzyki ale wolałbym tego nie robić. Nie lubię uczyć.
Basia idzie w tym roku do komunii i Róża prosiła, żebym pomógł jej w przygotowaniach. Oczywiście
zrobię to, mimo obecności w naszym domu tej... Pani Strzelińskiej. Potoccy obiecali, że pojadą z nami
do Wsi Zapadłej, żeby Basia spotkała się ze swoimi przyjaciółmi. Nie widziała się z nimi od czasu
adopcji.
Wracając znowu do mnie (narcyz) gitara kolegi pana Kamińskiego sprawowała się doskonale...
dopóki nie walnąłem nią o podłogę na koncercie. Przemilczmy to. Napisałem mu o tym. Kazał mi
odwiedzić ich (jego i jego żonę) w sierpniu. Mam tylko rzucić palenie.
Jak się Panu żyje? Kiedy w końcu wyda Pan książkę? Z przyjemnością bym coś przeczytał.
Pozdrawiam
Teodor