DŻIN I MAGICZNA LAMPA Rok 1987 Za siedmioma lasami, za

Transkrypt

DŻIN I MAGICZNA LAMPA Rok 1987 Za siedmioma lasami, za
DŻIN I MAGICZNA LAMPA
Rok 1987
Za siedmioma lasami, za siedmioma górami leżało sobie piękne miasto o wdzięcznej nazwie
Kraków. Tam właśnie na murku na ryneczku siedział mały chłopiec. Wiatr hulał pomiędzy murami
kamienic i pobliskimi drzewami, świszcząc złowrogo a ciemne chmury stopniowo zakrywały niebo.
Gołębie odlatywały, pohukując. Szyldy sklepów chwiały się trwożliwie, huśtane we wszystkie
strony przez dziki pęd powietrza.
Chłopiec nie zwracał na to wszystko najmniejszej uwagi. Płakał.
Powodem jego smutku była solidna reprymenda, jaką dostał przed chwilą od swoich
rodziców. Karolek był bowiem dzieckiem bardzo żywym, wręcz promieniującym energią. Przez to
niezwykle trudno było mu się stosować do zaleceń mamy i taty. Jego bracia: Marek i Arek nigdy nie
sprawiali takich problemów.
Ale cóż zrobić, jeśli Karolkowi zalecenia rodziców wydawały się czasem takie dziwne
i nielogiczne. No bo kto to słyszał, żeby zamiast ganiać po podwórku pomagać w domu? Co w tym
przyjemnego? Kto chciałby ciągle mieć czyste uszy a w szkolnych zeszytach pisać równiutko i nie
robić ortograficznych błędów?
Tego wszystkiego było dla siedmioletniego Karolka nieco za dużo. Jego rodzice, mama
Barbara i tata Stanisław wychowywali go jednak twardą ręką, strofując za każdy brak
posłuszeństwa. A jego wierni kumple bynajmniej nie ułatwiali mu zadania...
Więc teraz Karolek płakał samotnie, lejąc strumienie łez na przykościelną ziemię, która
cicho i cierpliwie wysłuchiwała jego żalów.
Jednak w pewnym momencie łez nazbierało się tak dużo, że ziemia pod ich ciężarem
zaczęła się zapadać. Zapuchniętym oczom Karolka ukazało się ciemne, tajemnicze przejście. Jak
tylko je zauważył, łzy jak na komendę przestały płynąć. Wstał, poprawił swoje małe porteczki
i ruszył w nieprzeniknioną ciemność.
„Przygoda!” cieszył się w duchu, nie zważając na niebezpieczeństwa i zupełnie zapominając
o niedawnych ostrzeżeniach rodziców. Było to wejście do miejskich podziemi, nieodwiedzanych
przez ludzi od setek lat. Karolek stąpał ostrożnie w ciemności, starając się nie wywrócić. Podłoże
było jednak kamieniste i śliskie, co wkrótce zaowocowało potężnym upadkiem. Młody odkrywca
przydzwonił głową w coś metalowego! Zaintrygowany wydobył spod siebie niewielki, metalowy
przedmiot. Szybko się pozbierał i ruszył do wyjścia. Zdobył skarb, a co więcej potrzebne było do
szczęścia siedmioletniemu chłopcu?
***
Sześcioletnia Kasia mieszkała w Łodzi. W przeciwieństwie do Andrzejka od razu zauważyła
kumulujące się na niebie ciemne chmury. Mimo, że oddaleni byli od siebie o prawie 100 km,
pogoda była u nich tak samo kapryśna. Kasia patrzała jednak na niebo jak na zbawienie. Deszcz! To
najlepsze, co może zdarzyć się sześciolatce!
Wystawiła swoje małe rączki, czekając na pierwsze krople. I rzeczywiście, po chwili z nieba
zaczął kapać rzęsisty deszcz, zamieniając na chwilę jej Łódź w jeden wielki park wodny. Kasia
niemal oszalała ze szczęścia a wraz z nią oszalały jej koleżanki.
Nie dajmy się jednak zwieść chwilowemu szaleństwu. Kasię jeszcze jedno różniło od
Karolka – była bardzo grzecznym dzieckiem. No, może w liceum trochę sobie wagarowała,
doprowadzając tym do rozpaczy swoją mamę Grażynę, ale nie wyprzedzajmy faktów! Póki co,
miała sześć lat, aparycję aniołka i wszystkie wakacje spędzała u babci na wsi. I nie miała pojęcia,
czym zaskoczy ją los za pięć, dziesięć czy piętnaście lat. Tak naprawdę w ogóle o tym nie myślała!
***
– Tu jest jakiś napis! – wyszeptał do siebie zafascynowany Karolek, oglądając ze
skupieniem przedmiot, który wyniósł z tajemniczej jaskini. Była to stara, zardzewiała lampa. Dla
osoby dorosłej nie przedstawiałaby ona pewnie żadnej większej wartości, tak jak i guz na czole
wielkości brzoskwini. Karolek jednak czcił obie te rzeczy niczym święte relikwie. Napis, który
dostrzegł na boku lampy, wzbudził w nim dodatkowy entuzjazm. Zerwał z głowy czapkę
z daszkiem i energicznie potarł pociemniały metal, żeby odczytać niewyraźne słowa.
W tym momencie lampa zadrżała i wypadła chłopcu z rąk. Z jej dzióbka zaczął wydobywać
się niebieskawy dym! Karolek wstrzymał oddech.
Oddech wstrzymał też grubawy dżin, który usiłował przecisnąć swoje nienawykłe do
wysiłku fizycznego ciało przez wąską gardziel lampy. Nasapał się przy tym solidnie. Kiedy
wreszcie mu się udało i cały lewitował dumnie nad leżącą w piasku lampą, w ogóle nie zwrócił
uwagi na chłopca, który z otwartą buzią i wytrzeszczonymi oczami obserwował każdy jego ruch.
Karolek dostał jednak z emocji czkawki i to ona właśnie sprawiła, że oczy ducha zwróciły się
w jego stronę.
- Jestem dżinnem lampy, mogę spełnić twoje trzy życzenia, mój panie... – dżin
wypowiedział swoją formułkę poważnym, głębokim głosem i dyskretnie ziewnął. To było takie
nudne! Od tysięcy lat wykonywał tą samą, przewidywalną robotę. Ktoś pocierał lampę, on spełniał
trzy życzenia i wracał do jej wnętrza, śpiąc kilka, kilkanaście a nawet kilkaset lat. I tak w kółko!
Karolek jednak nie czuł znużenia. Czuł narastającą ekscytację. Ten grubawy stwór mógł
spełnić jego trzy życzenia!
- Uważaj jednak, panie, na to, czego sobie życzysz! Życzenia mogą przywołać tu złe moce,
a tego byśmy na pewno nie chcieli! - przemówił ostrzegawczo dżin, z pewną nieśmiałością
spoglądając na swój brzuszek i próbując nie myśleć o tym, ile to minęło już wieków od czasu,
w którym walczył z siłami zła.
- Eee... Dobra. To ja bym chciał... - Karolek jąkał się i przeciągał, bo to tak naprawdę nie
było takie proste. Było tyle rzeczy, których by chciał! - Czekoladę! Mnóstwo czekolady, zawsze!
Pod ręką! Niekończące się morze czekolady...!
- Tak się stanie. - kiwnął głową dżin i już zaraz w małej rączce Karolka pojawiła się
brązowa, słodka tabliczka. Zjadł ją ze smakiem, a na jej miejscu zaraz zjawiła się następna!
- Wiem! Chciałbym super brykę! Taką wypasioną, żeby miała te wszystkie bajery – alusy,
całe stado koni mechanicznych, w środku DVD i X-Boxa...! – rozkręcał się Karolek. Dżin podniósł
rękę i przemówił:
- Dobrze, czekolada – rozumiem. Ale samochód dostaniesz dopiero, gdy zrobisz prawo
jazdy. Radziłbym ci, panie, zastanowić się dobrze nad trzecim, ostatnim życzeniem. Rzeczy
materialne są bowiem o wiele mniej ważne, niż to, czego nie widać. - dżin zrobił tajemniczą minę
i odchrząknął. - Jeśli pozwolisz, panie, zasugeruję ci, co mógłbyś sobie życzyć. Będzie to coś o
wiele lepszego, niż tona czekolady i najlepszy samochód świata...
Karolek nie zrozumiał z tej przemowy zbyt wiele, ale ufał dżinowi. Jego postura wzbudzała
szacunek. Zgodził się bez wahania i czekał na dalszy ciąg atrakcji.
- A więc najlepsze, co możesz dostać, najpiękniejsze, co może ci się wydarzyć to zdobyć
serce pięknej kobiety! - rzekł z entuzjazmem dżin. Kobiety zawsze wzbudzały w nim emocje.
- Phi! - obruszył się Karolek, bo w tym wieku słowo kobieta brzmiało jeszcze dla niego
jeszcze jak największa abstrakcja. Równie dobrze dżin mógłby spróbować mu wmówić, że
warzywa są pyszne i zdrowe. Dżin spojrzał na Karolka i pomyślał, że za tak lekceważący stosunek
do dam i jego łobuzerskie wybryki da mu małą nauczkę. Pokaże mu dziewczynę, której nie będzie
wcale tak łatwo zdobyć... Poważnym tonem rzekł: - Słuchaj moich rad, panie. Żyję na tym świecie
już kilka tysięcy lat i wiem, co jest dobre a co nie. - tu Karolek potakująco skinął głową, bo gdzieś
tam w głębi duszy był dobrym i zgodnym chłopcem. - Ale to nie będzie takie proste... - zasępił się
dżin. - Twoja wybranka mieszka bowiem wiele kilometrów stąd. Jakby tego było mało, wasze
spotkanie może dojść do skutku, ale wcale nie musi...
Mówiąc to dżin zrobił szeroki zamach ręką i u jego boku wyświetliła się kolorowa wizja.
Karolek zobaczył Kasię – jej rodzeństwo rodziców, jej koleżanki, całe jej życie. Najlepiej jednak
zapamiętał jej oczy.
Była taka śliczna...