pobierz
Transkrypt
pobierz
Kontrapunkt Europa – USA po wyborach: starym szlakiem czy nowy początek? • • • Czy rozczarowanie globalizacją i moda na antysystemowość wyniesie do władzy Donalda Trumpa? Jakich decyzji będziemy mogli się spodziewać po następcy Baracka Obamy? Czy Europa powinna przygotowywać się na możliwość zmiany polityki USA w kwestii bezpieczeństwa, emigracji i stosunków gospodarczych z Unią? Każdy amerykański prezydent drugiej kadencji stara się pozostawić po sobie coś, co określa się mianem „legacy”, czyli politycznej spuścizny. Marzy mu się, aby zostać zapamiętanym jako wielki mąż stanu, wybitny polityk i znaczący gracz na światowej arenie politycznej. Jednak jak pokazuje historia dwóch ostatnich dekad, ostatnim prezydentem, który odchodząc wciąż cieszył się popularnością wyborców był Ronald Reagan. Jego następcy zwykle realizowali ten sam scenariusz: po bardzo udanych pierwszych czterech latach przychodziła druga kadencja, w której rujnowali cały swój polityczny dorobek. Za czasów prezydentury Billa Clintona Ameryka przeżywała jeden z największych boomów gospodarczych, lecz kompletnie przesłoniły go późniejsze skandale, których badanie przez Kongres i Departament Sprawiedliwości ciągnęło się przez cały okres jego urzędowania. George W. Bush rozpoczął swoje rządy od odważnych decyzji ataku na Irak i walki z AlKaidą jako odwetu za zamachy na WTC i Pentagon, natomiast odchodził w cieniu upadku banku Lehman Brothers, krachu na giełdzie i kryzysu gospodarczego, który rozprzestrzenił się na cały świat. W tym momencie pojawił się Barack Obama – prezydent idealista, społecznik, a wkrótce także laureat Pokojowej Nagrody Nobla „za wysiłki w celu ograniczenia światowych arsenałów nuklearnych i pracę na rzecz pokoju na świecie”. Czy tak właśnie zostanie zapamiętany? Obama to polityk, który znacznie lepiej czuje się w kwestiach wewnątrzamerykańskich, niż na arenie międzynarodowej. Niewątpliwie zapisze się w historii USA nie tylko jako pierwszy czarnoskóry prezydent, ale także jako ten, który jako pierwszy objął powszechnym ubezpieczeniem zdrowotnym miliony Amerykanów, doprowadził do nawiązania stosunków dyplomatycznych z Kubą i stopniowego likwidowania więzienia w Guantanamo. Zdaniem niektórych komentatorów Nagroda Nobla odcisnęła się piętnem na drugiej kadencji Obamy, ponieważ jednoznacznie określiła kurs polityki zagranicznej USA: zachowawczej, biernej, a wręcz indolentnej. To, co przez zwolenników Obamy może być postrzegane jako budowanie pokoju na świecie, przez jego przeciwników jest odbierane jako oznaka słabości i niezdecydowania. Najlepszym tego przykładem był brak reakcji na użycie broni chemicznej w Syrii, czy na powołanie samozwańczego kalifatu przez dżihadystów z organizacji terrorystycznej Państwo Islamskie. Celem ugrupowania, powstałego po wycofaniu amerykańskich wojsk z Iraku, było ustanowienie hierokracji opartej na zasadach szariatu oraz zniszczenie cywilizacji Zachodu. Z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych, ważniejsze od interwencji w Syrii było bezpieczeństwo Izraela, porozumienie z Iranem i niedopuszczenie, aby ten dysponował bronią nuklearną. Z tego właśnie powodu inicjatywę nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale też w Europie Wschodniej przejął Władimir Putin. Rosja wiedziała (być może za sprawą Edwarda Snowdena, być może za sprawą afery mailowej Hillary Clinton), że Ameryka nie będzie przeszkadzać jej w odzyskaniu wpływów na Ukrainie, czego byliśmy świadkami podczas zajmowania Krymu czy tworzenia separatystycznych, prorosyjskich republik na wschodzie Ukrainy. Jeśli nawet, w odpowiedzi na aneksję Krymu, USA wprowadziło wobec Rosji sankcje, to środek ten bynajmniej nie skłonił Kremla do zwrotu półwyspu Ukrainie. Od tej pory, po raz pierwszy od czasów zimnej wojny, rosyjska flota z bazą w Sewastopolu kontrolowała basen Morza Śródziemnego, a rosyjskie lotnictwo wielokrotnie wystawiało na próbę cierpliwość swoich sąsiadów, naruszając ich przestrzeń powietrzną. Nie można zapomnieć też o Chinach i ich agresywnej polityce na Morzu Południowochińskim, na którą amerykański prezydent wolał przymykać oko i raczej skupiać się na utrzymywaniu dobrych relacji gospodarczych z Państwem Środka. I choć szef Pentagonu Ash Carter i sekretarz stanu USA John Kerry niejednokrotnie wyrażali zaniepokojenie napiętą sytuacją polityczną na świecie, prezydent Barack Obama wolał pozostawić podejmowanie strategicznych decyzji swojemu następcy, bo te mogłyby źle wpłynąć na jego image w oczach Amerykanów i wypracowaną przez niego polityczną spuściznę. Jakich zatem decyzji będziemy mogli się spodziewać po jego następcy? Zarówno Donald Trump, jak i Hillary Clinton budzą w Europie niemałe emocje. Kandydatka demokratów to uosobienie obecnego establishmentu. Odkąd blisko 40 lat temu jej mąż został prokuratorem generalnym Arkansas, potem gubernatorem stanu, aż wreszcie prezydentem – Hillary nieprzerwanie obraca się na samych szczytach amerykańskiej polityki. Gdyby wybory odbywały się trzy lata temu, z pewnością by je wygrała. Gdy w 2013 r. odchodziła ze stanowiska sekretarza stanu, według sondażu Wall Street Journal jej pracę w Departamencie Stanu pozytywnie oceniało 69% Amerykanów, a negatywnie – zaledwie 25%. Jednak dzisiaj wyborcy są szczególnie nieufni wobec establishmentu – polityków, którzy od lat sprawowali władzę w Ameryce i doprowadzili – w ich oczach – do jej upadku i spadku znaczenia na arenie międzynarodowej. Dlatego hasła przywrócenia Ameryce jej dawnej wielkości i uczynienia z niej mocarstwa niczym w czasach prosperity lat 50., tym bardziej, że wygłaszane przez miliardera Donalda Trumpa, padają na podatny grunt i przynoszą mu coraz większą popularność. Trump wpisuje się w nurt rozczarowania globalizacją, a co najważniejsze - jest człowiekiem z zewnątrz, nieskażonym dotychczasową polityką. W obliczu mody na antysystemowość jest to atut w oczach opinii publicznej. Z punktu widzenia Europy najistotniejsze będą dla nas trzy kwestie: bezpieczeństwa, emigracji i stosunków gospodarczych. W wywiadzie dla New York Timesa Trump dał do zrozumienia, że Stany Zjednoczone przyjdą z pomocą tylko tym krajom NATO, które wywiązują się ze swoich zobowiązań wobec Sojuszu i przeznaczają odpowiednią część budżetu na obronność. Kwestował obecność amerykańskich baz wojskowych w Europie, ale był zwolennikiem współpracy z Rosją przy zwalczaniu terroryzmu i wspólnego wysłania żołnierzy w celu zniszczenia Państwa Islamskiego. Hillary Clinton miała bardziej umiarkowane poglądy: obecność amerykańskich żołnierzy i wspólne ćwiczenia w Europie są ważne, ale nie wyśle ich ponownie na Bliski Wschód. Prawdopodobnie zdawała sobie sprawę, że interwencja NATO w Libii z udziałem USA, w wyniku której upadł reżim Muammara Kadafiego rozpętała wojnę domową, czyniąc z Libii zaplecze Państwa Islamskiego. Obydwoje byli natomiast zgodni co do roli Stanów Zjednoczonych – ich siła łączy się z obowiązkiem przywództwa. Świat potrzebuje przywództwa Ameryki jako strażnika pokoju. Podobny konsensus obydwoje kandydaci wyrażali co do wycofania się z negocjacji porozumienia o wolnym handlu i inwestycjach (TTIP) oraz opóźnienia we wprowadzeniu w życie podobnej umowy z Kanadą (CETA). Zdaniem Danuty Hübner, członkini Komisji ds. Handlu Parlamentu Europejskiego, odwrót od wolnego handlu byłby szczególnie niebezpieczny dla Polski, ponieważ jesteśmy krajem na początku ekspansji handlowej i musimy przeciwstawiać tendencjom protekcjonistycznym. Ostatnim istotnym elementem kampanii prezydenckiej jest budząca kontrowersje nowa polityka emigracyjna. Donald Trump - stawiając bezpieczeństwo na pierwszym miejscu opowiada się za „ekstremalną kontrolą” przybywających do USA. W tym stanie rzeczy Polacy będą musieli jeszcze poczekać na obiecane zniesienie wiz. Taką politykę odgradzania się murami krytykuje m.in. Michio Kaku, słynny naukowiec i dziekan na Uniwersytecie Nowojorskim. Profesor Kaku zaznacza, że średnio 50% kandydatów na studia doktoranckie w USA to obcokrajowcy (głównie z Europy i Azji), natomiast na jego wydziale obcokrajowcy stanowią 100% studentów. Gdyby nie specjalne programy wizowe (w tym wiza H1-B), środowisko naukowe w Stanach Zjednoczonych po prostu by się rozpadło, ponieważ w USA nie ma nawet kandydatów na ich miejsca. A dziennik Chicago Tribune podsumowuje pomysł izolacjonizmu USA następująco: „Ci ludzie nie zabierają Amerykanom pracy. Oni tworzą całe sektory amerykańskiej gospodarki”. Warto, aby kandydaci na prezydenta wzięli to pod uwagę w swoich programach wyborczych, pamiętając, że nie wszyscy emigranci przywożą ze sobą „crimes, drugs and violence”.