Robię dokładnie to, co chciałbym robić w życiu
Transkrypt
Robię dokładnie to, co chciałbym robić w życiu
Studiowałeś na Wydziale Historycznym UAM w Poznaniu. Czy planowałeś lub spodziewałeś się, że twoje życie pójdzie w tę stronę? Co było momentem przełomowym, od którego mogłeś zacząć sam decydować, o czym piszesz? Nie w stronę książek, myślałem o dziennikarstwie. Pracowałem wtedy w Gazecie Poznańskiej, a potem w Głosie Wielkopolskim jako fotograf. Nikt nie chciał pisać tekstów do moich zdjęć, więc musiałem sam zacząć. Chciałem być dziennikarzem, jeździć po świecie, myślałem, że może będę reporterem wojennym. Książki pojawiły się później, w miarę pracy w kolejnych redakcjach, oglądania jak wygląda ten zawód i jak się zmienia. Trafiłem na moment załamania rynku prasowego, ale ja wchodziłem w tę pracę na innych zasadach, bo miałem świadomość sytuacji i nigdy nie miałem etatu w gazecie. Byłem bardziej elastyczny, mogłem robić własne tematy w różnych częściach Polski. Jedyne, o czym mogłem wtedy marzyć to to, że będę pracować dla większych gazet, znaczących tytułów, że w najlepszym wypadku uda mi się jakieś zdjęcia opublikować za granicą. Miedzianka. Ta książka została tak dobrze przyjęta, że po niej nie mam żadnych kłopotów z wydawcami, otworzyła mi tyle drzwi, również do gazet. Po napisaniu Miedzianki, a przed jej premierą nawet nie myślałem, że to będzie tak rewolucyjne. Czym praca przy książce różni się od pisania dla gazety? Robię dokładnie to, co chciałbym robić w życiu 36 6/2015 Różni się wszystkim poza narzędziami. Przede wszystkim skalą. Robi się badania w bibliotece, potem jedzie w teren, rozmawia z ekspertami, z ludźmi, coś się w tym terenie przeżywa. Wraca się, doczytuje, co trzeba i siada się do pisania. Ale pracując dla gazety musiałem wymyślać tematy, które redakcja weźmie, zajmowałem się więc co chwila zupełnie różnymi rzeczami, w innych miejscach. Trzeba było szukać nowych pomysłów, atrakcyjnych, bo wszystko już było. I to jest różnica podstawowa. Bardzo przeszkadzało mi, że nie mogę wyspecjalizować się w czymś, tylko muszę skakać od Sasa do lasa, że nie mogę iść za swoim zainteresowaniem, jak to teraz robię z książkami. Tekst do gazety żyje jeden dzień, może być na bardziej błahy temat, nie jest tak pogłębiony, bo mniej czasu się nad nim spędziło. Nad książką spędzam rok albo dwa lata. Lubię to intensywne myślenie przy tworzeniu, a w gazecie nie ma na to czasu. Teraz np. pracuję nad książkami, które wydam w 2019 roku. To jest bardzo duży oddech i przyjemność. Który z etapów pracy nad książką lubisz najbardziej? Różnie. Długo mówiłem, że bibliotekę, zawsze odwlekam moment wyjścia z niej. Teraz jeżdżę po byłych miastach wojewódzkich i wielką radość sprawia mi spotykanie się z ludźmi i odkrywanie ich problemów. Jak się mieszka w Warszawie i robi książki, to się trochę traci kontakt z rzeczywistością, żyje się innymi sprawami. Kiedy jadę w teren i rozmawiam, to wracają mi proporcje problemów. Takie spotkania ustawiają życiowe priorytety, dzięki nim nie tracę czasu na głupoty, tylko staram się robić wartościowe rzeczy. Czujesz, że kończąc daną książkę, odpowiedziałeś sobie na wszystkie pytania, które cię nurtowały? Nie zawsze odpowie się na wszystko, ale muszę poczuć, że moja ciekawość została zaspokojona, że mam spokój z tematem. Teraz w 13 piętrach np. nie zbadałem dokładnie powiązań między światem deweloperów, banków i polityków. Taki rozdział śledczy mógłby się w książce znaleźć, ale to mnie nie do końca interesuje. Traktuję pisanie jako narzędzie zaspokajania własnej ciekawości. Książki są instrumentem finansującym to. Piszę tylko dla siebie, to że książki zwracają uwagę jest 6/2015 37 O sobowoś ć O sobowoś ć Filip Springer to urodzony w naszym mieście fotograf, reporter, dziennikarz i autor książek. Początki jego kariery wiązały się z poznańskimi tytułami prasowymi, a dziś pisze dla najważniejszych gazet w Polsce. Jego debiut książkowy Miedzianka. Historia znikania nominowany był do najważniejszych nagród literackich w kraju, m.in. znalazł się w finale Nagrody Literackiej Nike. Springer był Stypendystą Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Narodowego Centrum Kultury oraz Fundacji „Herodot” im. Ryszarda Kapuścińskiego. Obecnie pracuje nad Miastem Archipelag. Jest to dokumentalny projekt wydawnictwa Karakter: reporterska podróż po byłych miastach wojewódzkich. W tym roku ukazała się jego piąta książka, rozmawiamy przy okazji jego spotkania autorskiego dotyczącego właśnie 13 pięter. wszystko jak skończę jedno, następnego dnia siadam do drugiego. Ale po Archipelagu planuję wakacje, nie miałem ich od 3 lat. Czuję się zmęczony mimo, że robię to, co chciałem robić. Przy 13 piętrach nasłuchałem się wielu smutnych historii o ludzkich losach. Nie znoszę robienia z siebie ofiar przez reporterów, w końcu robimy to wszystko na własne życzenie i zawsze możemy przerwać. To mój wybór, ale jednak wakacje, przerwa są w którymś momencie konieczne. Co dalej z fotografowaniem? W twojej najnowszej książce brakuje zdjęć. skutkiem ubocznym, nie jest celem. Dobrze, że tak się dzieje. Jedyną książką, która miała zwrócić uwagę był Zaczyn [Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach przyp. red.], chciałem opowiedzieć o Hansenach. Oni byli tak nieznani i niedocenieni. Teraz, po książce, jeśli ktoś czyta gazety i się w miarę interesuje światem, to nie ma wymówki, że nie zna tego nazwiska. Do tej pory nawet architekci w rozmowach przyznawali, że nie wiedzą, o kim mowa. Najlepiej jakby zainteresowani czytelnicy znaleźli w moich książkach nowe pytania, których ja nie poruszyłem. Wtedy byłoby super. Czym jest sukces? Czy to nagrody, nominacje? Miedzianka była nominowana do wszystkich nagród w Polsce i nic nie dostała. I myślę, że bardzo dobrze się stało, a siedzenie na tych wszystkich galach i słuchanie werdyktów było bardzo dobrą szkołą pokory. Nie przykładam wagi do nagród, to wszystko jest uznaniowe, subiektywne i nie ma sensu się tym przejmować. Cieszę się, kiedy je dostaję, ale nie czekam na to, nie śledzę terminów rozdań. To, że dostanę Nike, sprawi, że będę lepszym pisarzem? Nagrody mają tylko wymiar finansowy, jakkolwiek źle by to nie brzmiało. Mam natomiast dużą satysfakcję z tego, że robię dokładnie to, co chciałbym robić w życiu. Zajmuję się dokumentem, fotografią, mam z tego pieniądze, które pozwalają mi godnie żyć i nie muszę chodzić na żadne kompromisy. Czy potrafisz wyróżnić którąś z książek jako szczególnie ci bliską, ważną? Myślę, że nie. Jak dziś czytam Miedziankę, to najbardziej cieszę się z tego, że nic bym w niej nie zmienił. W nowym wydaniu dopisałem tylko rozdział, którego treść pojawiła się po premierze. Ta książka była bardzo intuicyjna. Napisałem ją dokładnie tak, jak chciałbym przeczytać książkę o takim mieście. Ta intuicja zadziałała. Wszystkie inne książki powstały w bardziej uporządkowany sposób, każda miała plan, było określone, co ma być w każdym rozdziale. Żadna już nie wynikała w ten sposób z intuicji. Ona może zawieść, plan nie zawodzi. Do niedawna bym powiedział, że moim szczytowym osiągnięciem był Zaczyn, jako najbardziej 38 6/2015 świadomie napisana książka, przy której miałem 100% kontroli nad tym, co robię. Ale 13 pięter też jest takie i nie umiem ocenić, które bardziej. Może się nauczyłem jednocześnie korzystać z tej intuicji, ale też planować pracę i w systematyczny sposób realizować każdy kolejny projekt. Każdy rozdział ma być jakiś: ma czytelnika zmęczyć, zdenerwować, taki jest plan i tak ja to robię. Daje mi też to spokój, że jak przebrnę przez całą tę procedurę, to efekt będzie dobry. Jakimi autorami, dziełami inspirujesz się w swojej pracy? Zależy przy której książce. Przy Miedziance był to Włodzimierz Nowak i jego Obwód głowy, który jest wzorcem pisania o relacjach polsko-niemieckich. Przy 13 piętrach rozmawiałem dużo z Mariuszem Szczygłem i czytałem też jego książki, bo wątki historyczne, które on ma chociażby w Gottland, pisał metodą, która mi bardzo odpowiadała, chociaż atmosfera jego książek jest zupełnie inna. Jak robiłem Wannę z kolumnadą [Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni przyp. red.] i 13 pięter, mniej Źle urodzone [Źle urodzone. Reportaże o architekturze PRL przyp. red.], to wskazówką był dla mnie Maciej Zaremba Bielawski i Polski hydraulik. Ten autor łączy w sobie anglosaskie dziennikarstwo informacyjne z literackim polskim reportażem i jest w tym genialny. Ma metodę rozsypywania wszystkich faktów przed czytelnikiem, tworzy chaos, który na końcu tekstu łączy się w całość i zadziwia czytającego, że to o to chodziło i dopiero wtedy odkrywa się niesamowitość danego tekstu. Dopiero jak zacząłem pracować tą metodą, odkryłem jaka ona jest trudna. Jeszcze nie udało mi się zbliżyć do takiej swobody w żonglowaniu faktami, żeby się one na końcu ułożyły w zaplanowany obraz. Jeśli chodzi o przestrzeń i architekturę to inspiruje mnie cała klasyka: Steen Eiler Rasmussen, Alain de Botton, Rem Koolhaas i Deliryczny Nowy Jork. Czytanie tych pozycji jest niezbędne w tym, co ja robię, uczy patrzenia na architekturę. Ważnym dla mnie autorem jest też Stasiuk, piszący o przestrzeni jako elemencie i czynniku wyzwalającym pewne emocje. Nie mam jednak stałego kanonu, który wielbię, raczej cenię narzędzia. W 13 piętrach miały być zdjęcia, istnieje dokumentacja fotograficzna tego tematu. Zresztą każdy projekt robię tak i tak: fotografuję i piszę. W świadomy sposób uznałem, że ten materiał zdjęciowy poleży i dlatego w książce są tylko cztery fotografie. Wizualizacja tej historii jest niepotrzebna, bo odciągałaby od słowa, wprowadziłaby chaos, niepotrzebne pytania. Mam to szczęście, że mogę się na dwa sposoby wypowiadać o temacie. Niektórych rzeczy nie jestem w stanie sfotografować, np. nie podjąłbym się wykonania portretów, nie wiedziałbym też jak zabrać się za sfotografowanie modelki podczas sesji lub talerzy do książki kulinarnej. Fotograficznie mam więcej ograniczeń, a jako osoba pisząca jestem bardziej wszechstronny, napisałbym nawet wiersz, gdybym się uparł. Zdarza się, że pracujesz nad kilkoma projektami naraz? Jeśli wiem, jaki będzie następny temat, to siłą rzeczy przykuwa on moją uwagę np. w mediach. Kiedy pojawia się książka, to ją kupuję i czytam, ale nie pracuję nad tym regularnie, nie robię wywiadów, nie siedzę w bibliotekach. Wanna z kolumnadą i Zaczyn powstały w ciągu jednego roku i to był najbardziej niehigieniczny okres w moim życiu. Bardzo szybko minął przy pracy 12-13 godzin na dobę. Teraz już się pilnuję, ale mimo Była ona związana z Hansenami, wymyśliłem, żeby zamieszkać na Przyczółku Grochowskim. Od dłuższego czasu i tak byłem non stop w Warszawie, pracując nad Źle urodzonymi, bo to najważniejsze architektonicznie miasto do tego tematu, a potem pojawiła się dziewczyna. Wpływ miało też to, co się działo w tamtym czasie w Poznaniu. To nie jest tak, że się obraziłem, nie chciałem tylko, żeby to był mój problem, skoro innym wszystko się podobało. Po prostu nie chciałem się irytować marnowaniem tego miasta. Ostatecznie bardzo dobrze mi to zrobiło i teraz przyjeżdżam do Poznania z wielką radością. Polubiłem go jeszcze bardziej i myślę, że za jakiś czas tu wrócę. Wciąż czuję, że wracam do siebie, bo to tu jestem u siebie. Warszawę bardzo lubię, najbardziej to, że jeszcze wielu rzeczy w niej nie znam, wsiadam na rower i jeżdżę w nowe dla mnie miejsca. To nie do końca zasługa Warszawy, w każdym nowym mieście byłoby tak samo. Kiedy spieramy się o naród ze znajomymi, więcej dla mnie opisuje to, że jestem z Poznania, niż że jestem Polakiem. Odkrywam w sobie cechy poznaniaka: uporządkowanie, oszczędność, a nie cechy polskie jak narzekanie czy ksenofobia. Jakie miejsca w Poznaniu są ci szczególnie bliskie? Wciąż Łazarz, tam się wychowałem. Dziś Łazarz bardzo fajnie się zmienia, choć też gentryfikuje w niebezpieczny sposób. Myślę, że to najlepsza poznańska dzielnica, obok Sołacza, który jest fajny, ale ja nie jestem stamtąd. Jakbym wrócił, to na Łazarz. rozmawiała Marta Sankiewicz Zdjęcia: archiwum prywatne Filipa Springera 6/2015 39 O sobowoś ć O sobowoś ć Urodziłeś się i wychowałeś w Poznaniu. Co spowodowało twoją przeprowadzkę do Warszawy?