22.07.2003 - Cztery dni po powrocie z Kaukazu wyjeżdżam na

Transkrypt

22.07.2003 - Cztery dni po powrocie z Kaukazu wyjeżdżam na
22.07.2003 - Cztery dni po powrocie z Kaukazu wyjeżdżam na kolejną
wyprawę w góry. Celem jest Chan-Tengri 7010 m.n.p.m. położony na
granicy Kirgizji i Kazachstanu. Jak będzie tym razem?
Zabieram ze sobą baner reklamowy sponsora, firmy Everclean, wielki
kawał brezentu (180x180). Później w górach wielkość tej płachty będzie
maleć wprost proporcjonalnie do zdobywanej wysokości. Natomiast
odcięte kawałki materiału świetnie zdadzą egzamin jako "antysnowy",
ratując mnie przed konsekwencjami upadku.
W domu zostaje żona Kasia wraz z trzymiesięczną córeczką. Podziwiam ją
za to, że wsparła moją decyzję o wyjeździe wiedząc, że przed 10-ma laty
wyszedłem cało z lawiny pod, którą zginęli moi koledzy. Tragedia
rozegrała się na południowej ścianie, teraz zdecydowałem się atakować
ścianę północną, ale czy to coś zmienia?
28.07.2003 - Lądujemy w bazie na lodowcu Inylczek Północny. Zbieramy
informacje o warunkach śnieżno-lodowych i pogodzie. Dowiadujemy się,
że jest to najgorszy sezon od 10 lat. Po usłyszeniu tych wiadomości minę
mam nieszczególną. W głowie kołacze myśl: znowu tu jestem i znowu
panuje zła pogoda i ten śnieg...
Jeszcze dobrze się nie rozpakowaliśmy, a dociera do nas informacja, że w
okolicach obozu 1-go zdarzył się wypadek. Poturbowana została osoba z
Polski. Boguś z Pawłem decydują się ruszyć razem z ratownikami, nieco
później Radek z Olafem, natomiast Tomek ze mną zostaje w bazie. Akcja
kończy się powodzeniem i późnym wieczorem wszyscy są na dole.
Po kilku dniach znowu akcja ratunkowa po Polaków. Tym razem w obozie
2-im. Helikopter zwozi dwóch wspinaczy na lodowiec. Od tej pory
atmosfera wokół naszego sześcioosobowego zespołu "zagęszcza się" i
każde nasze wyjście jest bacznie obserwowane. Można odnieść wrażenie,
że traktowani jesteśmy jako potencjalne ofiary. Jednak nasza dalsza
działalność górska i sprawność całego zespołu udowadnia obsłudze bazy,
że jesteśmy dobrze przygotowani do działalności wysokogórskiej.
Pogoda jest wciąż niestabilna i trudno coś zaplanować. Decydujemy się
jednak na wyjścia aklimatyzacyjne. W ciągu kilku dni udaje się wyjść do
obozu 1-go na 4500m. Kolejnym wyjściem osiągamy obóz 2-gi na 5500m
oraz zwornik Piku Czapajewa na wys. 6100 m. Zapoznajemy się z
warunkami panującymi na filarze. Rozlokowujemy namioty, prowiant i
gaz. Schodzimy do bazy i czekamy na pogodę. Przez tych kilka dni zespół
się dociera Na początku wyprawy miałem obawy jak to będzie, ale okazało
się, że jesteśmy w stanie się dogadać. Aura zaczyna się wreszcie
zmieniać, obserwujemy okresy stabilnej, dobrej pogody. Z dnia na dzień
robi się coraz zimniej, a wieczorne opady śniegu nie przybierają
rozmiarów kataklizmu. Zapada decyzja o wyjściu na atak szczytowy.
09.08.2003 - Docieramy do obozu 1-go a następnego dnia do "dwójki".
11.08 mocno obładowani wychodzimy w górę. Docieramy na zwornik
Czapajewa a następnie na przełęcz zachodnią. To tutaj przed 10 laty
rozegrał się dramat... Decydujemy, że po dwugodzinnym odpoczynku
(dobra pogoda wciąż się utrzymuje) wynosimy namioty jak najwyżej.
Nadciągają chmury i zaczyna padać śnieg. Na wysokości ok. 6150 m
znajdujemy platforemki i rozbijamy dwa namioty. Jesteśmy tutaj całym 6cio osobowym zespołem. Z pogodą coraz gorzej, wyczuwam rosnące
napięcie, a w głowie kolebie się pytanie co będzie jutro? Dwa metry od
mojego namiotu kończy się nawis, a dalej to już tylko 1800 metrów
północnej ściany. Mamy fart, w nocy wypogadza się i o godzinie 7 rano
wychodzimy. Do pokonania zostało ok.900 m żebra.
Wczesnym popołudniem udaje nam się stanąć na wierzchołku Chan-Tengri
całą 6-tką. Radość, gratulujemy sobie osiągnięcia, robimy zdjęcia i
schodzimy. Zejście dłuży mi się niemiłosiernie, wreszcie docieram do
namiotu, pada śnieg, jest mgła i zapadł zmrok.
13.03.2003 - Schodzimy do bazy. Kolejny dzień spędzamy na
przyjemnościach, mycie, opalanie, smaczne jedzenie, delektujemy się
widokiem ogromnej północnej ściany Chana.
Udaje mi się dokonać kilku transakcji handlowych.
15.08.2003 - Odlatujemy helikopterem do Ałma-Aty. W plecaku mam
dwa okruchy skalne z wierzchołka. Wiozę je na groby Wojtka i Marcina,
którzy zostali tu na zawsze. W 10-tą rocznicę ich śmierci.
Na wysoką ocenę zasługuje postawa uczestników wyprawy. Cztery osoby
poznały się praktycznie w czasie działalności górskiej, a jednak otwartość i
chęć zrozumienia się nawzajem przyczyniły się do zgrania ekipy. Wydaje
mi się to godne podkreślenia zwłaszcza, że żyjemy w czasach, w których
królują postawy egoistyczne i roszczeniowe.
Pragnę podziękować także firmie Everclean z Warszawy za wsparcie
finansowe.
Paweł Garwoliński