klinkij tutaj - Piątek Trzynastego

Transkrypt

klinkij tutaj - Piątek Trzynastego
1
2
3
Projekt okładki
Jacek Wilk
Korekta
Teresa Chwalińska
Skład
Paweł Szewczyk
 Copyright by Piątek Trzynastego, Łódź 2005
Wszelkie prawa autorskie i wydawnicze zastrzeżone. Wszelkiego rodzaju reprodukowanie, powielanie (łącznie z kserokopiowaniem), przenoszenie na inne nośniki
bez pisemnej zgody Wydawcy jest traktowane jako naruszenie praw autorskich,
łącznie z konsekwencjami przewidzianymi w Ustawie o prawie autorskim i prawach
pokrewnych (Dz. U. nr 24 z 23.02.1994 r., poz. 83).
ISBN 83-7415-066-1
PIĄTEK TRZYNASTEGO Wydawnictwo
Michał Koliński i Michał Wiercioch
90-345 Łódź, ul. Księży Młyn 14
tel./fax (0-42) 632 78 61, 630 71 17, tel. 0-602 34 98 02(06)
infolinia: 0-604 600 800 (codziennie 8-22, także sms), gg. 4147954, 4146841
www.piatek13.com.pl; e-mail: [email protected]
Łódź
Wydanie I
rok: 2008 2007 2006 2005 ostatnia
rzut: 9 8 7 6 5 4 3 2 1 liczba
Druk i oprawa:
Drukarnia na Księżym Młynie
Printed in Poland
4
Rodzicom poświęcam
Mężowi, Dzieciom, Wnuczce... dedykuję
DZIENNIKARZOM uprawiającym moralny trójkąt odwagi,
wrażliwości i prawdy – najpiękniej dziękuję
ARTYSTOM oświecającym mroki nietolerancji, budzącym
wzruszenia – nisko się kłaniam
POLITYKOM – nie tylko rozdział „Potrawy z trawy”
ku OPAMIĘTANIU polecam
Zbawiennego poczucia humoru, dystansu wobec siebie
oraz Godności Każdej Ulotnej Chwili Życia
– wszystkim i sobie życzę
5
6
Spis treści
Kuchnia ................................................................9
Zupa....................................................................13
Deser...................................................................37
Drugie danie ........................................................53
Potrawy z trawy ...................................................73
Przekąska ............................................................97
Bigos .................................................................107
Chleb.................................................................113
Woda .................................................................119
Kochanie ...........................................................125
Epilog ................................................................133
Postscriptum .....................................................143
7
8
KUCHNIA
Cztery kąty, a piec piąty,
rondel skacze, garnek płacze,
talerz ziewa, sitko śpiewa,
mikser ryczy, czajnik syczy...
Kuchnia karmi, poi, grzeje,
zawsze dużo w niej się dzieje.
Najważniejsze jest OGNISKO,
usiąść blisko i być BLISKO.
9
Kochanie, czy możesz sobie wyobrazić, czym byłby
dom bez kuchni? Co najmniej światem bez artystów,
Ewą bez Adama, butem bez podeszwy, rzeką bez koryta...
Kuchnia to magiczny żywioł skrajnych poczynań,
gdzie słodzimy i solimy, lukrujemy i tłuczemy, mieszamy i smarujemy... Koniecznie musisz nad tym
zapanować, bo jeśli nawet ON będzie czasem gotował
– z pewnością usłyszysz: „Gdzie jest zielony rondel?”
I choćbyś miała tysiąc ważniejszych spraw na głowie,
nie możesz odpowiedzieć: „Stoi za drzewem”, bo... trafisz na listę podejrzanych.
Mężczyzna posiada większą, którąś półkulę, dlatego każdą czynność wykonuje precyzyjnie – z uwagą
skupiony na jednym. Kiedy czyta gazetę – nie parzy
herbaty, gdy oparzy palec – pada obłożnie chory. Kiedy prowadzi samochód – raczej nie myśli, natomiast
gdy myśli – nie prowadzi się źle... Nieliczni potrafią
śpiewać przy goleniu. Mężczyzna ma niepodzielną
uwagę, co należy po prostu przyjąć do wiadomości
– najlepiej ze stoickim spokojem – bo już po kilkunastu latach będzie to zwykła bułka z masłem.
10
Kobieta – nie posiadając takiej półkuli – wyposażona jest w twardy dysk. Na nim (nieroztropnie i po
babsku): kipiąca kasza, dzwoniące telefony, płaczące dzieci, rozmieszana farba do włosów, ukochany
mężczyzna, zawodowa kariera etc. mają jednocześnie absolutne pierwszeństwo – czyli rangę wagi
państwowej.
Wyjątki od tych reguł – owszem – zdarzają się, ale
licho wie gdzie i komu.
Krótko mówiąc: kobieta to kobieta, a mężczyzna to
mężczyzna. Walka na hormony i chromosomy nie ma
żadnego sensu. Najdzielniejszej kobiecie potrzebna
jest chropowata męska czułość, a najtwardsze chłopisko pragnie wtulić się czasem w kobiece ramiona.
Jak świat światem.
W kuchni nie wolno prowadzić tuczu i chodzić
w brudnym fartuchu po lepkiej podłodze. Co z tego,
że ciocia X gotuje wspaniale, jeśli jej kuchnia przypomina sajgon, a ona sama rażoną piorunem stodołę.
Prędzej czy później wujek X skorzysta z podanego
przez laseczkę hot doga (ce la vue).
Tak naprawdę nie ma większego znaczenia, co
gotujesz, ale jak i komu nakrywasz do stołu.
Pitraszenie to sztuka używania przypraw i dobierania proporcji. Przychodzi z czasem, a nazywa się
doświadczenie. Póki co – jeśli ruszysz głową – najlepszym rarytasem będziesz Ty.
I bez przesady! Niezjadliwa potrawa – nie granat
– nie wybuchnie. Najwyżej… śmiechem.
11
W kuchni – jak w życiu – po cóż wyważać otwarte
drzwi? Jeśli naleśniki zawsze się rozpadają, niech
smażą je ci, którzy to potrafią, albo nie jedzmy ich
wcale. Nie ma też powodu prowokować katastrofy nudną jazdą wąskotorową: nieustająco pichcić,
dbać wyłącznie o karierę, nadgorliwie zajmować się
dziećmi, zadręczać chłopa miłością, popadać w dewocję itd.
Tak czy siak, mniej lub więcej – gotować musisz.
Jednak, stojąc przy garach, nie trać czasu – m y ś l!
Naprawdę warto. Po pierwsze, nie zostaniesz garkotłukiem, po drugie, co nieco poukładasz w serduszku
i główce.
Garść takich kuchennych przemyśleń chcę Ci
podrzucić, ale nie musisz się ze mną zgadzać. Przed
Tobą – własne gotowanie...
12
ZUPA
Zupą jest zwykła w garnku woda,
włoszczyzna stara albo młoda...
Ze względu na to, co jeszcze pływa,
tak się nazywa, jak się nazywa.
Chociaż jest ważne drugie danie,
bez zup nie sposób, więc kochanie,
nawet gdy masz wszystkiego dość,
do gara z wodą wrzuć choć kość.
Zalany wrzątkiem proszek z papierka
warty jest tyle, co stara ścierka.
Zamiast tę bzdurę w gardło wlewać,
lepiej pogwizdać lub pośpiewać.
13
Jak wszystkim powszechnie wiadomo, dzieci przynosi bocian. Jedne zostawia w kominie – to bruneci,
inne w kapuście – to bogacze, a w pokrzywach lądują
nieznośne bachory.
Bocian – wielki swawolnik – podrzuca brzdące,
kiedy i komu chce, najczęściej nie pytając o zgodę.
Szast-prast, a już drze się w niebogłosy dar bociani
– czy tego pragniemy, czy niekoniecznie.
Niektórzy – z ogromnej radości – kochają prezencik s t r a s z n i e, inni – z bezradności – po prostu
ź l e. Sęk w tym, że dziecko wystarczy kochać z w y c z a j n i e i traktować n o r m a l n i e. Zamiast paplać beznadziejne bla, bla, bla – mówić do niego, jak
trzeba i o czym należy. Tajemna wiedza, że ciastko
nie jest „ciaśtkiem” to, wbrew pozorom, spory kapitał
na życie. Lepiej bawić się z dzieckiem, a nie dzieckiem. Spacery – nawet w deszczu – każdego malca
czegoś nauczą. Spotkanie oko w oko z szaro-zieloną
ropuchą może być spotkaniem na najwyższym szczeblu! Natomiast stłuczone w pogoni za świerszczem
kolana nigdy nie zabolą, ale s a m o t n o ś ć – wprost
przeciwnie. Dziecko ślęczące godzinami przed pudłem telewizora wkrótce zacznie traktować pilota
14
jako rodzinę zastępczą. Dlatego z a w s z e bądźmy
w pobliżu, choćby s e r c e m. Dzieci dobrze wiedzą,
kiedy są opuszczone, a kiedy tylko tęsknią, ponieważ
po prostu są mądre. I niech to wystarczy. Nie muszą
być przemądrzałe, nad wiek rozwinięte, cudowne, ani
grać w reklamach różowymi pupami. Malcom należy
się dzieciństwo, które wszak mają raz i tylko jedno.
Tutaj każdego dnia zapada jakaś klamka...
Brak wyobraźni i dziwaczne mody, np. na wychowywanie bezstresowe, mogą wyrządzić dzieciom nieodwracalne szkody. Podobnie jak obsypywanie ich hałdami zabawek, zza których nie widać błękitnego nieba ni
ptaszka, który złamał skrzydło. Dzieci nie chorują od
życia. Od strasznej lub złej miłości – nawet ciężko.
Kłopoty wychowawcze to nic innego jak nasza
nieudolność. Czasem niezamierzona, często zakamuflowana, ale oczywista.
Dziecko przede wszystkim jest c z ł o w i e k i e m.
Bardziej niż czekolady i manny z nieba potrzebuje
słów: p r o s z ę, d z i ę k u j ę, p r z e p r a s z a m,
które niczym Trzej Królowie niosą cenne dary – umiejętność przyznania się do błędu, kulturę osobistą
oraz szacunek dla siebie i innych.
Wszystkie dzieci boją się złego wielkoluda. Wrzeszczącego, rozkazującego, szarpiącego za ubranka
i strasznego. Relacje rodzice – dzieci to zawsze układ
dużego z małym. Bądźmy dobrymi o l b r z y m a m i dla naszych k r a s n a l i, a lotem błyskawicy
wzrośnie szansa, że dojrzeją sprawne psychicznie
i wydolne emocjonalnie.
15
Każdą pracę, każde zajęcie czy hobby można
w dowolnej chwili zawiesić na kołku. Wychowywanie
dziecka to bezustanna wspinaczka – często na K2
– gdzie najważniejsza jest solidna baza, by dorastając, nie odpadło od ściany.
Prozaiczna troska, płynąca prosto z serca, wspomagana l o g i k ą chwili to jedyny podręcznik pedagogiki. Nawet karmienie noworodka podlega tylko
takim regułom.
Rodzi się czysta kartka papieru. Możemy zapisać
ją bzdurami albo całkiem dobrym tekstem. I zawsze,
ponad wszystko – bez względu na resztę – kodem genetycznym i znakiem rozpoznawczym dziecka będzie
w y c h o w a n i e.
Mając mądrych rodziców, można przeżyć piękne
dzieciństwo, nawet w bardzo trudnych warunkach.
Wiedzą o tym ci, którzy byli dziećmi w latach powojennej biedy – w czasie stalinowskiego terroru i szalejącej gruźlicy. Kiedy życie ludzkie nie przedstawiało
żadnej wartości. Tysiące Polaków ginęło w ubeckich
kaźniach – po śmierci nie doczekawszy pogrzebu.
Wieczny odpoczynek racz IM dać Panie, a światłość
wiekuista niechaj im świeci, na wieki wieków...
Kleksy w zeszytach, spływające ze stalówek w obsadkach, są rozczulającym wspomnieniem. Ale mądrze kochający rodzice umieli wyczarować szczęśliwe dzieciństwo choćby szmacianą lalką, a przede
wszystkim ciepłym klimatem domów – jeszcze długo
pozbawionych sprzętu AGD, ba, nawet łazienek.
16
I, o dziwo! Można się było nieźle uczyć, nie posiadając własnego pokoju, czy choćby biurka.
Raz na jakiś czas rodzą się dzieci wyrodne. I jest
to największe nieszczęście, jakie może nas spotkać.
Lecz nigdy nie wolno mylić ich z balansującymi
nad przepaścią ofiarami narkotykowych bossów.
Wynosząc z domu matczyną obrączkę, pierścionek
po babci i wszystko, co da się spieniężyć na działkę
trucizny – n i e k r a d n ą! Budują jedynie rozległe
posiadłości swoim oprawcom. Nawet Wielki Bóg nie
przewidział przykazania: Nie dorzucaj doli swojej do
wózka klasy S śmiercionośnego mafiosa.
P r a w d z i w a walka o dziecko pogrążone w nałogu m u s i zakończyć się zwycięstwem, gdyż p o z o r n a walka z handlarzami śmiercią takowego
zwycięstwa – nie zapowiada.
Szkoła nie zawsze jest wesoła. Normalnym dzieciakom, zwyczajnej młodzieży kojarzy się niejednokrotnie z bagnistą ścieżką zdrowia dla superodpornych.
W szkołach nazbyt często dekują się kadry całkowicie pozbawione powołania, z upodobaniem
sprawujące władzę nad słabszymi. Pod pretekstem
nauczania uwalniają kompleksy. Na drzwiach nie
mają tabliczek ostrzegawczych: „mgr jędza”, „maniak
seksualny”, „doc. erotoman” lub „za paczkę kawy
podwyższam oceny”.
17
Ale uwaga! Przed TYMI WSPANIAŁYMI, z p r a w d z i w e g o z d a r z e n i a – kochanymi i niezapomnianymi – c z a p k i z g ł ó w! Szkoda, wielka
szkoda, że pozostają w mniejszości.
System szkolnictwa przypomina ciągle zależności feudalne. Wbrew światowym trendom w szkołach
i na uczelniach panują jeszcze: bałwochwalcza tytułomania, labirynty układów, lizusostwo i najbezpieczniejsza zasada: „nie wychylać się”. W ten oto
sposób hołubione są miernoty – z wiadomym, bolesnym dla wszystkich skutkiem – robiące zawrotne
kariery. I chociaż z całą pewnością nie wszędzie jest
aż tak źle, jaki koń – każdy widzi.
Podstawówki są sfeminizowane. Kaganek oświaty
niosą tu – oprócz mądrych, opiekuńczych nauczycielek – paniusie w pretensjach. Nie ukrywają, że życie
byłoby piękne, gdyby nie użeranie się z bezmyślnymi
bęcwałami i (w ogóle) chodzenie do pracy. Spotkanie
na klasowej niwie znudzonej diwy z jeszcze mniej
zainteresowanym urwipołciem musi czymś zaowocować. Choćby przyklejeniem ciała pedagogicznego
do krzesełka za pomocą super glu.
Padają rządy, ba – całe mocarstwa, pękają mury
ustrojów, doczekaliśmy XXI wieku i globalnej wioski.
W kieszeniach nosimy komórki, w komórkach trzymamy kosiarki... Działamy na kody, karty, piny oraz
chipy... Jedno się nie zmienia! Dziesięciolatek ciągle,
uporczywie hoduje w słoiczku (na wacie) ziarenko fasoli, z nadzieją, że po staremu wykiełkuje... na piątkę.
18
W szkołach średnich tuż obok zdrowej, normalnej
atmosfery panuje pseudonaukowa nerwówa. Jedni
uczniowie prześcigają się w pisaniu referatów o wpływie świeżego powietrza na zawartość cukru pudru
w lukrze. Inni – idąc na sagę – zabierają do swych
domostw (na długie, szczęśliwe wakacje) doniczkowe paprocie, chomiki, papugi oraz białe myszki
(i niech się rodzice cieszą, że nie chodzi o żyrafy) lub
targają za wątłym ciałem profesorskim wszystko, co
waży więcej niż 0,5 kg. Profesorowie z tytułami magistrów to nasze lokalne curiosum, ale niech tam.
W końcu gra idzie o wielką stawkę, a nie międzynarodową maturę! Pomyślnym wynikom egzaminów zawsze sprzyjają dwie sprawy: ulokowanie ucznia na
roboczogodzinach (czyt. korkach), tudzież smaczny
wypas dla komisji egzaminacyjnej fundowany przez
komitet rodzicielski.
Na wyższych uczelniach żartów nie ma. Z dnia na
dzień Jaś zostaje panem Janem, a Gocha – panią
Małgorzatą. Wraz ze zdobyciem indeksów otwiera się
przed nimi wielki, naukowy świat, w którym po tygodniu świetnie sobie radzą. Niestety, prawie zawsze
staje na ich drodze przedziwne zjawisko – maniakalny uczony (z samej istoty swego płciowego niespełnienia) – po prostu nie do przejścia.
– Zapyta? Nie zapyta?
– Przyjdzie? Nie przyjdzie?
– Zlekceważy, obrazi, wyśmieje czy wygoni?
– A może będzie mieć d o b r y h u m o r i jakoś się
u d a?
19
Jedno jest pewne – jak na cara (carycę) przystało
– zrobi, co zechce. Kryteria ocen są tu bowiem niezbadane niczym wyroki boskie.
Niedopuszczalne maniery tych chorych na syndrom władzy ludzi marnują cenne zdrowie i czas
młodzieży, zniechęcają do dalszej nauki, a nawet
„inspirują” do brania prochów.
Władze wszystkich uczelni powinny w trybie pilnym zająć się rugowaniem tego typu groźnych osobników, o ile oczywiście nie są ich szwagrami.
W zasadzie każdą szkołę można byłoby skończyć
bez stresów, korków i w pierwszym terminie, mając
do dyspozycji dwa komplety nóg (długich i krótkich),
oczy piwne i błękitne do wyboru, różne biusty (od
zera do szóstki), stroje obcisłe jak skafandry płetwonurków i obszerne woro-namioty (stosownie zmieniane na przerwach) oraz ze dwie płci na zawołanie
– do podmianki.
Ziemia kręci się wokół słońca, a nasze życie nakręca poczciwy, stary, dobry SEKS. Nawet gdy go
brakuje lub nie ma wcale (może zwłaszcza wtedy),
wywiera potężny wpływ na nasze myśli, uczucia
i działania.
Prawda jest naga. Seks to neverending story...
Kiedy udany – przenosimy góry, kiedy nie – życie
uwiera jak ciasne buty. Niektórzy twierdzą, że jest
niepotrzebny, ale głosząc te rewelacje, nerwowo drga
im powieka. Co innego świadoma rezygnacja, np.
dla idei, której oddając się, wypełniamy powołanie.
20
Jednak, nawet wówczas – często na milę – czuć matactwem.
Seks jest jedną z najbardziej oczywistych naszych
potrzeb, bo tak przemyślnie i wdzięcznie jesteśmy
ulepieni... z czułej gliny. Dając człowiekowi największą – z niczym nieporównywalną – rozkosz, ma prawo
do należnego miejsca... Miejscem tym nie może być
zapomniana dolna szuflada ani sztuczny piedestał
porno-biznesu (który rozkwita, jak za socjalizmu
przemysł wydobywczy).
Uwolniony od hipokryzji i przekłamań seks staje
się sprzymierzeńcem i osobistą wartością człowieka, a każda normalna miłość oswaja go na własne
potrzeby oraz na tyle – na ile chce. I spada nam kamień z serca, ponieważ naprawdę nie o to chodzi,
żeby zwinnymi numerkami zaliczać wszystko, co się
rusza, ani też – ze zgorszenia – boleśnie obgryzać
pazury.
Dla każdego – w wieku dojrzałym i u schyłku życia, co daj nam Boże – seks jest wskazany, a wręcz
zdrowy. Gnuśność seksualna to ciężki grzech przeciw sobie. Korzystajmy z tego, na co nie trzeba brać
kredytów, co jest w zasięgu zmysłów. Miejmy zdrowy
stosunek do stosunków.
Życie seksualne trafnie podpowiada, jak… być
albo nie być... ze sobą.
Seks dwojga jest imion. Na pierwsze ma I N T Y M N O Ś Ć, a to wiele znaczy. Nie jest teatrem
przypadkowego widza, grą zespołową ani towarem.
Prostytucja to usługowy interes, dopóty uczciwy,
21
dopóki nie mylimy płatnej gimnastyki z erotyką
dwojga. Bywa, że lepiej wyprać kapotę w publicznej
pralni niż nigdzie. Na drugie ma D Y S K R E C J A.
O doświadczeniach erotycznych nie można mówić
wprost, bo stają się obrzydliwe. Zwierzenia na tak
osobiste tematy – zdrowym na umyśle ludziom – są
zwyczajnie niepotrzebne.
Dorastający człowiek zamiast czuć wsparcie i zrozumienie – gdy rozpoczyna ten bardzo ważny rozdział
w życiu – często kuli plecy pod nagannymi spojrzeniami dorosłych.
A przecież dorastanie dzieci to replay naszego
dorastania. Nie oszukujmy się! Jeszcze pamiętamy
smak taniego wina i prywatki w wolnej chacie, gdzie
każdy migdalił się z każdym, a jeśli nie – pisał katastroficzne wiersze. Ale nie były to zbiorowe, ani żadne
inne, orgie, tylko jedyne w swoim klimacie treningi
przed dorosłością, ptasie gody poprzedzające zaobrączkowanie.
Uniwersalną kochanką nas wszystkich była M U Z Y K A, bo do czego, jak do czego, ale do muzyki
mieliśmy szczęście niebywałe. Nasze dusze zamieniali w plastelinę – do dziś j e d y n a – Janis Joplin
i n a j w i ę k s z y z w i e l k i c h – Jimmy Hendrix
oraz wszystko, co po angielsku przedzierało się przez
żelazną kurtynę. Słuchając nocami zdobycznych płyt
Stonsów, Cepelinów – ach te czarne krążki! – i kultowo zagłuszanego Radia Luksemburg (łapanego za pomocą kawałka drutu), spijaliśmy beztrosko zakazaną
śmietanę. To były o d l o t y! (dzisiaj zwane jazdami
22
– też ładnie). N i e z r ó w n a n y Czesław Niemen
upewniał nas (czego się domyślaliśmy), że „D z i w n y jest ten świat”, a naszych rodziców, że na psy
zejdziemy. Był to utwór na tyle awangardowy, iż nasi
Staruszkowie, choć trzeba przyznać – nie wszyscy
– zatykali uszy. Ale my byliśmy bezpieczni. Żyliśmy
w gigantycznym hamaku, który raz był latającym
dywanem, raz kołyską pieszczot, kiedy indziej wodolotem, czasem zwariowaną dyskoteką albo przystanią
po ciężkim dniu z klasówkami, zależy, czego się słuchało. A było czego! Naprawdę było, ponieważ polska
muzyka tamtych lat (jakże trudnych) w niczym nie
ustępowała zachodniej i obroniła się sama – choć
na lichym sprzęcie. Nadążali Chłopcy i Dziewczęta,
a my dzięki Nim też nie zostaliśmy w tyle.
Określenie „jakże trudne czasy” jest niezwykle
kurtuazyjne, ponieważ w tym przypadku oznacza
– ni mniej, ni więcej – tylko lata 60., lata socrealizmu. Komu wtedy przypadło dojrzewać – ten ma, co
wspominać.
Nasi Starzy jeszcze lizali wojenne rany i sklejali
porozbijane gniazda, a już (lojalnie i bez ogródek)
ostrzegano ich na każdym kroku, że „bój to będzie
ostatni”, jeśli nie pokochają zacieśniającej się (wkoło
szyi) przyjaźni polsko-radzieckiej.
My – zgodnie z doktryną – mieliśmy „ruszyć z posad bryłę świata”. Tyle że świata lilipuciego, bo za
wielką wodę podróżował wyłącznie Państwowy Zespół
Ludowy Pieśni i Tańca „MAZOWSZE” (spryciarze!).
Zaś najodleglejszą zagranicą była – zasobna w złote
piaski i nic więcej, bo też socjalistyczna – Bułgaria.
23
Telewizja dopiero została poczęta. Telefon stanowił
zagrożenie dla misternej struktury całego obozu
państw totalitarnej komuny, więc na ogół nie trafiał
w niepowołane ręce. Praktycznie nie istniała prywatna inicjatywa, a wszelkie jej przejawy były niszczone
w zarodku.
Samochodami jeździli:
– Komitet Centralny (czarne wołgi),
– Milicja Obywatelska (niebieskie nyski),
– Pogotowie Ratunkowe (retro ambulanse w kolorze
bardzo starej, acz niealabastrowej, kości słoniowej).
Reszta przemieszczała się tak zatłoczonymi tramwajami, iż miało się wrażenie, że był tylko jeden. Na
stopniach „mknącego” po szynach pojazdu wisieli
pozaczepiani w małpich pozach „chuligani”. Wtedy
jeszcze naród uczęszczał regularnie do pracy, która
była. Za to nie było płacy, co – ze strachu – nikomu
nie przeszkadzało.
Do pojedynczego obywatela władza zwracała się
w liczbie mnogiej – per wy. Pewnie po to, by zawczasu
przyzwyczajał się do inwigilacji, czyli oswajał z oddechem szpicla na plecach. Odważniejszym z ludu
zakładano (do dziś ekscytujące) t e c z k i, w których skrzętnie notowano, ile razy zmówili paciorek.
Ci, którzy z tym przesadzali albo w inny sposób byli
niegrzeczni – przepadali na długo, a nawet bez wieści. A było Ich wielu. Wieczny odpoczynek racz IM
dać Panie, a światłość wiekuista niechaj IM świeci
na wieki wieków...
24