Artyleryjskie rzemiosło - Ministerstwo Obrony Narodowej

Transkrypt

Artyleryjskie rzemiosło - Ministerstwo Obrony Narodowej
GARNIZONY ARTYLERYJSKIE
NA WARMII I MAZURACH
CZĘŚĆ I
Artyleryjskie rzemiosło
WSPOMNIENIA ŻOŁNIERZY
1 BERLIŃSKIEGO PUŁKU ARTYLERII W BARTOSZYCACH
praca zbiorowa pod redakcją
gen. bryg. w st. spocz. Edwarda PAWLICY
WĘGORZEWO – BARTOSZYCE 2014
GARNIZONY ARTYLERYJSKIE
NA WARMII I MAZURACH
CZĘŚĆ I
ARTYLERYJSKIE RZEMIOSŁO
WSPOMNIENIA ŻOŁNIERZY
1 BERLIŃSKIEGO PUŁKU ARTYLERII W BARTOSZYCACH
praca zbiorowa pod redakcją
gen. bryg. w st. spocz. Edwarda PAWLICY
Recenzent
ppłk rez. dr. hab. Wiesław ŁACH
profesor Uniwersytetu Warmińsko - Mazurskiego w Olsztynie
Redakcja Techniczna – Renta Grochowska
Skład, łamanie – Studio Reklamy AWK
WYDAWCA
Towarzystwo Przyjaciół 1 Mazurskiej Brygady Artylerii im. gen. J. Bema
11-600 Węgorzewo. ul. Bema 7
DRUK
Drukarnia Helios Suwałki
copyright by Towarzystwo Przyjaciół 1 Mazurskiej Brygady Artylerii
im. gen. J. Bema
ISBN 83 914833 - 6 – 3
Wydawnictwo
współfinansowane przez
MINISTERSTWO OBRONY NARODOWEJ
Tablica pamiątkowa w koszarach 20. BZ w Bartoszycach
Odznaka 1. Warszawskiej
Dywizji Zmechanizowanej
Obecny herb
Miasta Bartoszyce
Publikacja poświęcona jest pamięci żołnierzy walczących i służących
pod sztandarami 1. Berlińskiego Pułku Artylerii w latach 1943 - 1994
SPIS TREŚCI
Edward Pawlica, Wstęp .......................................................................................... 5
1.Tadeusz Fudała, Wspomnienia wojenne ............................................................. 7
2. Erazm Domański, 1. Berliński Pułk Artylerii 1945 - 1994
– zarys historii. Berlin - Garwolin – Bartoszyce ........................................ 40
3. Erazm Domański, Moje wspomnienie ze służby
w 1. Berlińskim Pułku Artylerii w Bartoszycach
w latach 1979 – 1984 i związki późniejsze ................................................ 55
4. Marcin Kus, Wspomnienia z okresu dowodzenia
1. pułkiem artylerii w Bartoszycach .......................................................... 63
5. Kazimierz Rozum, Wspomnienia ze służby
w 1. Berlińskim Pułku Artylerii ................................................................ 71
6. Rudolf Somerlik, Wspomnienia ze służby
w 1. Berlińskim Pułku Artylerii ................................................................ 99
7. Krzysztof Zabiegliński, Polityczny też żołnierz ..................................... 107
8. Jerzy Medeński, Wspomnienia ze służby
w 1. Berlińskim Pułku Artylerii .............................................................. 128
9. Jerzy Papuć, Wspomnienia lekarza 1. pułku artylerii w Bartoszycach
z lat 1970-1977 .......................................................................................... 136
10. Zdzisław Przeszłowski, Wspomnienia ze służby
w 1. Berlińskim Pułku Artylerii ...............................................................155
11. Edward Pawlica, Moje wspomnienia ze służby w Bartoszycach
w latach 1981–1993................................................................................... 158
12. Stanisław Bielski, Nie wyszła na gorsze droga przez Korsze ................. 233
13. Leszek Karpiński, Wspomnienia nieuczesane / 33, 2 , 15/ ...................... 236
14. Załączniki
Nr 1 - Dane o strukturze i dowódcach WOW, 1.WDZ i 1.pa .................. 244
Nr 2 - Wyróżnienia i symbole 1 WDZ nadawane kadrze zawodowej,
żołnierzom i pracownikom jednostki w latach 1946 -1994 ..................... 249
Nr 3 - Fotografie ...................................................................................... 253
Nr 4 - Kombatanckie piosenki weteranów 1. pułku artylerii .................. 259
Nr 5 - Wyjaśnienie skrótów ..................................................................... 260
4
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Wstęp
Pomysł napisania wspomnień ze służby w 1. Berlińskim Pułku Artylerii zrodził
się podczas spotkania kadry i przyjaciół naszej jednostki, które miało miejsce w czerwcu 2011 roku w Bartoszycach. Należy zaznaczyć, że nasz pułk w Bartoszycach został
w czerwcu 1994 roku przemianowany na 9. pułk artylerii (9.pa). Co prawda, tradycje
naszego pułku odziedziczył utworzony w 1994 roku w Ciechanowie 1. pułk artylerii
mieszanej, ale nie upowszechniano tam bartoszyckich tradycji pułku. Stąd też kadra zawodowa związana z Bartoszycami oraz weterani nie utożsamiali się z nowo utworzoną
jednostką w Ciechanowie (oprócz nielicznej kadry, która tam przeniosła się do dalszej
służby). Ostatecznie 9. pułk artylerii także został rozformowany w 2000 roku.
Tym samym garnizon Bartoszyce po 43 latach został pozbawiony na trwale jednostki artylerii. Rozformowanie pułku artylerii w Bartoszycach nie zniszczyło jednak
więzi, które przez wiele lat łączyły weteranów, kadrę, pracowników cywilnych i sympatyków jednostki. Efektem tego są organizowane od 2007 roku spotkania w Bartoszycach, na które przybywa znacząca część byłych żołnierzy i sympatyków pułku. Co
prawda, rokrocznie szeregi weteranów wykruszają się pod wpływem przemijającego
nieubłaganie czasu, ale wśród tych, którzy żyją, dalej trwa pamięć o wspólnej służbie
i tradycjach jednostki. Warte podkreślenia jest to, że po wielu latach spotykać się mogą
tylko ludzie, którzy nie czują do siebie urazy i których łączą bliskie więzi koleżeńskie,
wspólne głęboko zakorzenione tradycje oraz przywiązanie do tego, czemu kiedyś służyli. To właśnie dotyczy nas, ludzi związanych z byłym 1. Berlińskim Pułkiem Artylerii. Wiele jednostek WP dotknął kataklizm rozformowania i likwidacji. Niewiele jest
jednak takich, których kadra chce się spotykać, tak jak my. Możemy z tego być dumni,
że pomimo różnych zależności i relacji służbowych w czasach istnienia pułku, różnicy
wieku i dzielących nas odległości, udaje się nam gromadzić w takiej liczbie na kolejnych zjazdach. Sprzyjała i sprzyja temu życzliwość kolejnych dowódców 20. Brygady
Zmechanizowanej, władz samorządowych i administracyjnych powiatu bartoszyckiego i Miasta Bartoszyce oraz zainteresowanie i pomoc kadry artyleryjskiej służącej
w brygadzie. Bardzo znaczącym jest również fakt, że w środowisku kadry byłego
1. Berlińskiego Pułku Artylerii w Bartoszycach są ludzie, którzy bezinteresownie podejmują trud organizacji kolejnych spotkań.
W 2013 roku minęło 70 lat od powstania 1. pułku artylerii w Sielcach nad Oką i 13 lat,
od kiedy rozwiązano nasz pułk w Bartoszycach. Mam nadzieję, że spisane wspomnienia pozostawią trwalszy ślad po naszej jednostce, przybliżą naszym następcom historię, warunki oraz motywacje naszej służby dla Ojczyzny w okresie istnienia pułku.
Uważam, że oddają one klimat służby od czasów wojennych (wspomnienia płk. Tadeusza Fudały) aż do czasu rozformowania jednostki artylerii w Bartoszycach. Nie są one
poparte i udokumentowane oficjalnymi źródłami historycznymi, a opierają się na pa-
5
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
mięci, wspomnieniach, indywidualnych zdjęciach i odczuciach autorów wspomnień.
Takie było założenie ich utrwalenia. Rzucając pomysł napisania wspomnień, pragnąłem zaangażować możliwie najliczniejszą grupę ludzi związanych z 1. Berlińskim Pułkiem Artylerii i służących w nim od momentu jego powstania aż do czasu likwidacji.
Mam również nadzieję, że to wydanie będzie zaczynem do szerszej publikacji historii
naszej jednostki.
Dziękuję autorom wspomnień, którzy znaleźli czas i odważnie zechcieli się podzielić
wrażeniami ze swojej służby w pułku. Szczególnie dziękuję płk. w st. spocz. Kazimierzowi Rozumowi, który swoim autorytetem zachęcał i wyzwalał twórczą działalność
kolegów - autorów oraz ppłk. rez. Erazmowi Domańskiemu, który ubarwił książkę
ciekawymi zdjęciami i wyróżnikami 1.WDZ.
Największe zasługi w wydaniu naszej publikacji w obecnym kształcie ma kierownik
Klubu Żołnierskiego 11. pułku artylerii w Węgorzewie ppłk rez. Aleksander Iwaniuk.
Słowa wdzięczności kieruję do starosty powiatu bartoszyckiego Wojciecha Prokockiego i Rady Powiatu oraz burmistrza Miasta Bartoszyce Krzysztofa Nałęcza i Rady Miasta za okazaną pomoc finansową.
gen. bryg. w st. spocz. Edward Pawlica
Węgorzewo, dnia 11 lutego 2013 roku
6
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
płk w st. spocz. Tadeusz Fudała
Urodził się 6 grudnia 1924 roku w miejscowości Wawelówka w województwie tarnopolskim w rodzinie rolnika. 10 lutego 1940 roku
został wraz z rodziną deportowany na środkowy
Ural. Pracował tam przy wyrębie tajgi, a następnie
w kołchozie. W maju 1943 roku wstąpił do 1. Polskiej Dywizji im. Tadeusza Kościuszki. W okresie
od września 1943 roku do lutego 1944 roku odbył
przeszkolenie w Leningradzkiej Szkole Oficerów
Artylerii Nr 3.
Po jej zakończeniu został mianowany do
stopnia chorążego i skierowany na dowódcę plutonu ogniowego w 1. PAL. Jako oficer ogniowy,
a następnie dowódca baterii, brał udział w walce z Niemcami na szlaku bojowym, począwszy od operacji brzesko-lubelskiej po operację odrzańsko-berlińską. W czasie
walk był dwukrotnie ranny.
W 1953 roku został przeniesiony do rezerwy. Już w cywilu ukończył Dwuletnie
Zaoczne Studium Ekonomiczno-Spółdzielcze, Wyższą Szkołę Ekonomiczną w Poznaniu (obecnie Uniwersytet Ekonomiczny) i Dwuletni Kurs Pedagogiczny dla Nauczycieli Szkół Zawodowych w Warszawie. Zawodowo pracował w spółdzielczości, terenowej
administracji państwowej, instytucjach ochrony zdrowia i dodatkowo w średnim szkolnictwie zawodowym.
Został odznaczony Oficerskim i Kawalerskim Krzyżami Orderu Odrodzenia
Polski, Krzyżem Walecznych, Krzyżem Zesłańców Sybiru, Medalem „Pro Memoria”
i wieloma resortowymi i branżowymi medalami i odznakami. W okresie wojny za zasługi w walce dwukrotnie był odznaczony Orderem Czerwonej Gwiazdy i kilkoma
innymi medalami. Jest inwalidą wojennym I grupy.
Aktywnie uczestniczy z wyboru we władzach Związku Inwalidów Wojennych
RP i Związku Sybiraków. Obecnie jest przewodniczącym Głównej Komisji Rewizyjnej
Związku Inwalidów Wojennych RP.
Wspomnienia wojenne
Słowo od autora
Odpowiadając na apel generała brygady rezerwy Edwarda Pawlicy, podjąłem
się napisania garści wspomnień obejmujących okres mojej służby i udziału w walkach frontowych z niemieckim najeźdźcą w szeregach 1. Berlińskiego Pułku Artyle-
7
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
rii Lekkiej w latach 1943 – 1945. Za celowe uznałem poprzedzenie tych wspomnień
mało znanym wycinkiem z okresu nauki artyleryjskiej w Oficerskiej Szkole Artylerii
w Kostromie. Przybliżyłem też samo miasto i zarys jego historii. Moje wspomnienia
są skrótowym rzutem na służbę u „Boga Wojny” – czyli w artyleryjskim rzemiośle.
Wymieniając we wspomnieniach stopnie wojskowe prezentowanych osób, podałem je
takie, jakie wówczas te osoby posiadały. Imiona Rosjan podałem w brzmieniu polskim.
Dla wzmocnienia swojej pamięci w czasie pisania wspomnień, posiłkowałem się publikacjami (w części własnego autorstwa) wymienionymi poniżej:
9 Rozkazy Dowódcy 1. Korpusu Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR Nr 13 i 25 z dnia
29 lutego 1944 r.
9 Leksykon. Wydawnictwa naukowe PWN. Warszawa 2001 r. hasło „Kostroma”.
9 1. Berliński Pułk Artylerii Lekkiej. Edward Kospath-Pawłowski. Wydawnictwo
MON. Warszawa 1957 r.
9 Był nie jeden brzeg…. . Hubert Henryk. Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia”. Warszawa 1966 r.
9 Historia 1. Berlińskiego Pułku Artylerii Lekkiej. Hubert Henryk. Wydawnictwo
MON. Warszawa 1957 r.
9 Kostroma. Przewodnik. Kostromskoje Biuro Putieszenstwije Ekskursiji.
9 Znaczenie i siła artylerii. Tadeusz Fudała. Żołnierz Wolności. Gazeta 1. Polskiej
Dywizji im. Tadeusza Kościuszki Nr 80 z 15.04.1944 r. str. 2.
9 Azymut zwykle 45. Tadeusz Fudała. Instytut Wydawniczy PAX. Warszawa
1970.
9 Czas walki i czas pracy. Tadeusz Fudała. Pamiętniki Inwalidów Wojennych. Wydawnictwo MON. Warszawa 1971 r.
9 Zaczęło się to w Ząbkach. Dzieje frontowej miłości. Tadeusz Fudała.
9 Na ogniowych pozycjach. Tadeusz Fudała. Wydawnictwo MON. Warszawa 1973 r.
9 Od uralskiej tajgi po Berlin. Tadeusz Fudała. Między Marsem a Ateną. Wspomnienia wojenne nauczycieli. Wydawnictwo MON. Warszawa 1977 r.
9 Na ogniewych pozicijach. Tadeusz Fudała. Pierwaja i Wtoraja. Wojennyje Izdatielstwo Ministerstwa Oborony ZSRR. Moskwa 1978 r.
Od kołchoźnika do kanoniera
Po deportacji w uralską tajgę w dniu 10 lutego 1940 roku, pracowałem najpierw
jako drwal. Po amnestii na mocy układu Sikorski – Majski wyjechaliśmy do pracy
w kołchozie w sąsiednim rejonie Wierchoturje. Tam wykonywałem różne prace, w tym
miedzy innymi w okresie zimy funkcję woziwody. Wiosną 1942 roku, zarząd kołchozu
powołał mnie na stanowisko brygadzisty polowej brygady. Awans ten wynikał z faktu,
iż w całym kołchozie spośród mężczyzn, pisać i czytać oprócz mnie umiał tylko rachmistrz, kulawy Paszka Zapłatin. Okresowo zmieniający się przewodniczący kołchozu
byli analfabetami, zaledwie potrafili się jako tako podpisywać.
8
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
W maju 1943 roku dotarła do kołchozu gazeta „Uralskij Raboczij”, z której dowiedziałem się o formowaniu 1. Polskiej Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki.
Jak się później okazało, nie była to zwykła dywizja piechoty, ponieważ w jej skład
wchodził dodatkowo pułk średnich czołgów T-34 oraz eskadra lotnicza. Jako należący
do kołchozowej elity, mogłem być „bronirowany” czyli reklamowany jako pracownik
niezbędny w kołchozie i uniknąć służby wojskowej. Mnie jednak pociągała armia.
Chciałem się wyrwać z kołchozu, aby uczestniczyć w walkach o Polskę. Po otrzymaniu
powołania, wraz z innymi mężczyznami i kobietami udałem się do Rajwojenkomatu
(Wojskowej Komisji Uzupełnień) w Nowej Lali. Po zebraniu wagonu pełnego Polaków
(po drodze doczepiono kolejne wagony) nasz „eszełon” dotarł do stacji kolejowej Diwowo. W trakcie drogi śpiewaliśmy różne polskie pieśni, na czele z pieśnią „Do polskiego
wojska chłopców zaciągają”. Przeprawiliśmy się promem przez rzekę Okę i naszym
oczom ukazała się brama z powitalnym napisem: „Witaj wczorajszy tułaczu – dzisiejszy żołnierzu”. Radość wśród nas budził dawno niewidziany polski mundur, rogata
czapka i polskie komendy. Odmienny był tylko orzeł na czapce, lecz jak się dowiedzieliśmy, miał on piastowski rodowód. Okazało się, że podczas kilkudniowej podróży
w towarowym wagonie nabawiłem się świerzbu. Najpierw więc trafiłem do Medsanbatu (dywizyjnego szpitala). Dopiero po wyleczeniu świerzbu i przebraniu mnie w mundur stałem się kandydatem na żołnierza.
Przy formowaniu jednostek dywizji, były trudności z dostawami uzbrojenia
i sprzętu. W zaopatrzeniu pierwszeństwo miał front. Dowódca dywizji coraz to wysyłał
oficerów do Sztabu Moskiewskiego Okręgu Wojskowego aby uzyskać bądź przyspieszyć dostawy. Jeden z delegowanych oficerów, nie załatwiwszy pomyślnie wszystkiego,
szedł ulicami Moskwy i rozmyślał o tym, jak przedstawić to niepowodzenie dowódcy
dywizji po powrocie do obozu. W tym czasie szło za nim dwóch chłopców. Spierali się
o to, czy ten oficer jest Polakiem, czy też Amerykaninem. Zrobili zakład. Ażeby poznać
prawdę, podbiegli do oficera i zapytali go. „Wy, wujku, z jakiej armii jesteście?” Oficera poniosły nerwy i bluznął cała wiązanką rosyjskich przekleństw. Wówczas chłopiec,
który widział w nim Polaka, podskoczył z radości, wołając – „Wygrałem, to Polak, bo
dobrze po naszemu przeklina”. Zakład został rozstrzygnięty. Nie można ręczyć, że to się
wydarzyło naprawdę, ale taka anegdota krążyła wśród żołnierzy w obozie wojskowym.
Zdobywanie artyleryjskiej wiedzy, czyli początki w służbie Boga Wojny
Formujące się w ZSRR jednostki 1. Korpusu Polskich Sił Zbrojnych dotkliwie
odczuwały brak oficerów, zwłaszcza podporuczników i chorążych na stanowiska dowódców plutonów (chorąży był wtedy pierwszym stopniem oficerskim). W korpusie
nie było możliwości ich wyszkolenia. Zdecydowano, aby to zrobić w Szkołach Oficerskich Armii Czerwonej. W końcu sierpnia 1943 roku rozpoczęły się werbunki kandydatów do wojskowych uczelni. Chociaż byłem wtedy w Szkole Podoficerskiej, zgłosiłem
się jako kandydat do Oficerskiej Szkoły Artylerii i zostałem do niej zakwalifikowany.
9
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
W początkach września 1943 roku w grupie około 70 ochotników załadowano nas do
towarowych wagonów zwanych wtedy „tiepłuszkami”. Tak rozpoczęliśmy prowadzącą przez Moskwę kilkudniową podróż do Kostromy. Tam bowiem była Leningradzka
Szkoła Oficerska Artylerii Nr 3, w której mieliśmy poznać artyleryjskie rzemiosło.
Pewnego wrześniowego poranka 1943 roku mieszkańcy nadwołżańskiego miasta Kostroma na drodze z dworca kolejowego do koszar zobaczyli niecodzienny widok. Oddział żołnierzy odzianych w zielone płaszcze i rogate czapki (konfederatki) dziarsko
przemaszerował ze śpiewem przez zbudzone ze snu miasto. Niebawem mieszkańcy Kostromy dowiedzieli się, że ci żołnierze to Polacy, którzy w murach artyleryjskiej szkoły
mieli się doskonalić w sztuce artyleryjskiej. Po upływie miesiąca przybyła z korpusu
do Kostromy kolejna trzydziestoosobowa grupa żołnierzy. Łącznie było nas ponad stu.
Stanowiliśmy więc wydzielony pododdział kursantów Polskiej Samodzielnej Narodowej Baterii. Podlegaliśmy bezpośrednio komendantowi szkoły. Bateria dzieliła się
na cztery plutony. Pierwszy pluton miał w swym składzie kandydatów na dowódców
plutonów artylerii ciężkiej. Drugi i trzeci pluton to kandydaci do artylerii dywizyjnej,
a w czwartym plutonie do artylerii pułkowej. Bateria miała dwóch dowódców. Z ramienia szkoły był to starszy lejtienant Uspienskij, a z ramienia dowódcy korpusu porucznik
Zdrażyl. Zastępcą dowódcy baterii do spraw oświatowych był podporucznik Ajzen.
Natomiast dowódcami plutonów byli Rosjanie. Dowódcą mojego 3. plutonu był lejtienant Tiulenin. Funkcje szefa baterii sprawował plutonowy Włodzimierz Łazurko.
Wszystkie zajęcia, oprócz musztry i wychowania obywatelskiego, były prowadzone w języku rosyjskim. Skład osobowy baterii był różnorodny. Przeważali tacy jak
ja, którzy zetknęli się z wojskiem po raz pierwszy. Część miała za sobą służbę w Armii
Czerwonej, a niewielu w armii przedwrześniowej (przeważnie podoficerowie dobrze
znający musztrę). Rozkazem z dnia 29 listopada 1943 roku dowódca korpusu nadał
nam stopnie podchorążych. Z wykładowców najbardziej pamiętam starszego lejtienanta Klewańskiego, który uczył nas „artyleryjskowo dieła”, czyli instrukcji strzelania.
Według niego komendy do prowadzenia ognia powinny być podawane głośno i dobitnie. Nie bacząc na pogodę, a była wówczas zima, musieliśmy sobie wyrabiać „artyleryjskij gołosok”. Jeśli niekiedy podchorąży nie potrafił dać właściwej odpowiedzi
i tłumaczył się, że wie, ale nie potrafi wyrazić się w języku rosyjskim, gasił delikwenta
słowami – „Tak wy pożałujsta gawaritie po polski”. Kiedy i z tego nic nie wychodziło, wówczas następowało podsumowanie podchorążego w rodzaju „Wam łapti szyt’,
a nie artileristom byt’”. Czyli że podchorąży nadawał się tylko do wyplatania łapci,
co według tego wykładowcy było najbardziej podłym zajęciem. Komendant szkoły generał major Stiesniagin pragnął, aby szkolne mury były dla nas domem. Poprosił nas
o podanie, kiedy obchodzimy nasze święta. Dlatego też w dniu 11 listopada oraz
w Boże Narodzenie mieliśmy lepsze kolacje, bo było białe pieczywo oraz szklane dzbany z piwem, którym smakosze raczyli się do woli.
Warunki klimatyczne były tam nieprzyjazne. Była zima, duże opady śniegu
i dotkliwy wiatr wiejący od Wołgi. Wiele zajęć i ćwiczeń taktycznych odbywało się
10
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
na wolnym powietrzu, a my byliśmy odziani w drelichowe mundury, skórzane trzewiki i owijacze. Już po zakończeniu szkoły okazało się, że z korpusu przysłano nam
walonki, watowane spodnie i kufajki, ale wydano nam je przy pożegnaniu ze szkołą, abyśmy mieli co dźwigać. Na zakończenie nauki odbyły się egzaminy uwieńczone
ostrym strzelaniem na poligonie. Wydano nam oficerski ekwipunek, na który składały
się czapki uszanki, sukienne płaszcze i bluzy, kamgarnowe spodnie bryczesy, skórzane
buty z cholewami, pas oficerski z koalicyjką oraz bawełniane rękawiczki. Nawet było
nam w tym umundurowaniu do twarzy. Tak umundurowani udaliśmy się w podróż pod
Smoleńsk, gdzie wówczas kwaterowały jednostki naszego korpusu. W czasie przejazdu
mieliśmy dwudniową przerwę w podróży w Moskwie. Skorzystałem wówczas z możliwości uczestnictwa w Zjeździe Żołnierzy Słowian. Oprócz obrad interesująca była
możliwość skorzystania z bezpłatnych kanapek. Skończył się bowiem wydany dla nas
na drogę „suchoj pajok”, czyli suchy prowiant. Co odważniejsi starsi koledzy posprzedawali trochę zimowego umundurowania. Mieli mniej do dźwigania i nieco pieniędzy.
Miasto Kostroma zostało założone w 1152 roku przez kniazia moskiewskiego
Jurija Dołgorukiego i dlatego miasto było uważane za siostrę Moskwy. Miasto położone jest nad górną Wołgą, od której wieją zimne wichry. Stąd Kostroma była określana
jako „miasto wiatrów”. Od 1944 roku była ona stolicą Obwodu Kostromskiego. Miasto posiadało liczne zabytki sakralne, na czele z Monastyrem Ipatiewskim i soborem
Monastyru Bogojawleńskiego, pochodzące z XVI wieku. W 1982 roku miasto liczyło
282 000 mieszkańców. Było tam rozwinięte rzemiosło ciesielskie (budowa drewnianych obiektów), jubilerskie oraz włókiennicze. Okoliczne wsie dostarczały bowiem lnu
z upraw na dużych powierzchniach. Z Polską wiąże Kostromę dokonany tam na początku XVII wieku najazd polsko-litewskich wojsk. Zimą 1613 roku jeden z polskich
oddziałów wziął za przewodnika włościanina Iwana Susanina. Wprowadził on celowo
polskich rycerzy w nieprzyjazne bagna i lasy, za co został zabity. Lecz nieznający dróg
rycerze oddziału wszyscy ponieśli tam śmierć. Uznany za bohatera Iwan Susanin ma
w Kostromie pomnik. Kompozytor Michał Glinka jest twórcą opery „Iwan Susanin”,
a właściwie „Życie za cara”. W 1942 roku, została do Kostromy ewakuowana Leningradzka Szkoła Oficerów Artylerii Nr 3 z Leningradu. Te uczelnię ukończył między
innymi Aleksander Sołżenicyn (autor „Archipelagu Gułag”).
Miejsce postoju - wieś Łaptiewo
Wieś Łaptiewo, położona w Obwodzie Smoleńskim, była wówczas „polską stolicą”, gdyż w niej to właśnie miał swoją siedzibę Sztab 1. Korpusu Polskich Sił Zbrojnych
w ZSRR. Ze Smoleńska do wsi Łaptiewo było około 20 kilometrów. Po wyładowaniu
z transportu kolejowego w Smoleńsku, ze względu na brak innych środków, oczekiwał
nas marsz do Łaptiewa po zaśnieżonej drodze. Nasza kolumna najpierw się rozciągnęła, a następnie podzieliła na wiele grupek. Zmęczeni i głodni (suchy prowiant był już
zjedzony), brnęliśmy w głębokim śniegu. Zupełnie wyczerpany tym niecodziennym
11
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
marszem, dotarłem do wsi Sipanowo. Gdy wszedłem do pierwszej z brzegu chaty, natknąłem się na centralę telefoniczną 2. pułku piechoty. Na szczęście pełniła tam dyżur
starsza szeregowa Hela Gąbka, z którą razem pracowałem w tajdze. Podzieliła się ze
mną niewielką porcją chleba i czarnej kawy, gdyż sama niewiele posiadała. Pokrzepiwszy się tym jedzeniem, po krótkim odpoczynku i nabraniu nieco sił, pomimo śnieżnej
zawiei, ruszyłem, aby pokonać ostatni już odcinek drogi do Łaptiewa. Z Łaptiewa skierowano nas do oddalonej o 2 kilometry wsi, gdzie mieliśmy oczekiwać na promocję,
dalej bez pożywienia. Przypomniałem sobie wtedy średniowiecznych wojowników,
którzy poszcząc oczekiwali na rycerski pas i ostrogi. Moja sytuacja była podobna –
jeśli stopień oficerski można było porównać do miana rycerza, a promocję oficerską do
uroczystości pasowania na rycerza.
W dniu 29 lutego 1944 roku ustawiono naszą baterię na głównej drodze Łaptiewa. Promocyjna uroczystość polegała na tym, że Szef Sztabu 1. Korpusu pułkownik
gwardii Bolesław Kieniewicz odczytał rozkaz nominacyjny nr 13, mocą którego absolwenci Leningradzkiej Szkoły Artylerii Nr 3 w liczbie piętnastu zostali mianowani
do stopnia podporucznika, a 86 podchorążych, w tej liczbie i ja, do stopnia chorążego.
Łącznie artyleria korpusu wzbogaciła się o 101 oficerów. Dowódca korpusu uścisnął
każdemu z nas rękę i na tym oficjalna część tej uroczystości się zakończyła. Nie było
mowy o tym, o czym marzyłem, czyli o obiedzie. Byłem głodny, chociaż kołchoźnik,
u którego nocowałem, poczęstował mnie gotowanymi ziemniakami z solą. Następnie
pułkownik gwardii B. Kieniewicz odczytał rozkaz personalny nr 25, kierujący nas do
dyspozycji dowódców 3. Leningradzkiej Oficerskiej Szkoły Artylerii, brygady artylerii, 5. pac (5. Pułku Artylerii Ciężkiej), 4. ppanc oraz artylerii 1, 2 i 3 Dywizji Piechoty
(na dowódców plutonów). Ja zostałem skierowany wraz z 11 kolegami do 1. Dywizji
Piechoty. Oczekujące samochody rozwiozły nas do wyznaczonych jednostek.
Sztab 1. Dywizji Piechoty znajdował się we wsi Bobyri. Tam przyjął nas kapitan
Edward Dubaniewicz i dokonał podziału przybyłych. Siedmiu oficerów skierował do
1. pal, pozostałych do pułków piechoty. Do sztabu 1. pal (1. Pułku Artylerii Lekkiej),
który kwaterował we wsi Borowiki nad Dnieprem, dotarliśmy już o zmroku. W sztabie
pułku znajdowali się pomocnicy szefa sztabu kpt. Józef Szkiełko i por Adam Iwanowski, którzy dokonali dalszego rozdziału. I tak, do 1. baterii zostali przydzieleni chorąży
Stanisław Argasiński na dowódcę plutonu dowodzenia i chorąży Tadeusz Fudała na
dowódcę plutonu ogniowego. Do 3. baterii trafili chorążowie Stanisław Jasiński i Jan
Czerniak. Chorąży Antoni Jaworski dostał przydział do czwartej, a chorąży Michał
Miller do 7. baterii. Natomiast chorąży Bolesław Rożek został adiutantem dowódcy
pułku. Było już późno, gdy trafiłem na kwaterę lektora pułku porucznika Jana Góreckiego, u którego przespałem noc na ciepłym piecu. Ponieważ 1. dywizjon, do którego trafiła nasza czwórka, był rozmieszczony we wsi Krieckowszczyna, więc czekały
już na nas sanie zaprzężone w konie. Rącze koniki dowiozły mnie do baterii już po
obiedzie. „Matka baterii”, czyli jej szef Baltazar Zakrzewski, dobrze wyczuł sytuacje aprowizacyjną i przyniósł mi z bateryjnej kuchni pełny kociołek gorącego gulaszu
12
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
z ziemniaków i „swinnej tuszonki” oraz chleba. Och, jak mi to smakowało! Po raz
pierwszy od kilku miesięcy najadłem się do syta i już nigdy nie byłem głodny.
Co za tuman w obłoki się wzbija,
Co za jasność na słońcu się lśni,
Artylerii pułk pierwszy przybywa,
By zajmować kwatery we wsi.
Za baterią bateria się snuje,
Piosnka płynie po lesie hen w dal,
I wzrok do siebie przykuwa,
Luf armatnich błyszczących się stal.
Z śmiechem dziewcząt szczęk broni zmieszany,
Po kwaterach rozlega się śpiew,
To przed bitwą się bawi pułk pierwszy,
Z rąk przechodzi wciąż puchar do rąk.
A choć jutro rozlegną się strzały,
I pobudka zawoła na koń,
Smutny powstań, zuchwały i śmiały,
Dziś armata najlepsza jest broń.
Kiedy tylko poranek zaświta,
I na błoniach unoszą się mgły,
Kanonierzy na działa siadają,
Zostawiając marzenia i sny.
W artyleryjskim pułku
Z woli przełożonych zostałem przydzielony do 1. baterii 1. dywizjonu w 1. Pułku
Artylerii Lekkiej (1. pal). Dowódcą pułku był wtedy podpułkownik Antoni Frankowski, zastępcą dowódcy pułku do spraw liniowych był podpułkownik Piotr Dąbrowski,
a zastępcą dowódcy do spraw politycznych porucznik Stanisław Arkuszewski. Szefem
sztabu pułku był major Juliusz Kamiński.
1 dywizjonem dowodził kapitan Jan Sazonow, zastępcą do spraw polityczno-wychowawczych był chorąży Marian Czarnota (później chorąży Henryk Hubert), a szefem
sztabu dywizjonu był kapitan Grzegorz Sukiennik. W sztabie dywizjonu starszym
pisarzem był plutonowy Marszałek, a pisarzem kanonier Wachtel. Taka była obsada
kadrowa, gdy przybyłem do pułku w dniu 1 marca 1944 roku.
13
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Po nasyceniu się obfitym obiadem, zameldowałem się u dowódcy 1. baterii porucznika Ryszarda Switkowskiego oraz u zastępcy dowódcy baterii do spraw polityczno-wychowawczych chorążego Władysława Hołowińskiego. Następnie objąłem pluton.
Od tego pamiętnego dla mnie dnia, jako 19-letni oficer, zacząłem naprawdę dowodzić.
Moimi podwładnymi była dwunastoosobowa obsługa dwóch armat kalibru 76,2 mm
ZIS-3 wzór 1942 r. oraz dwaj kierowcy samochodów marki studebaker, które były ciągnikami do tych dział. Moim zastępcą do spraw polityczno-wychowawczych był kapral
Władysław Szyroki. Dowódcą 1. działonu był ogniomistrz Igor Klimarewski, a w skład
jego obsługi wchodzili celowniczy kanonier J. Lewkowicz, E. Łukasiewicz, St. Kasków, T. Kozorez, St. Paradowski, B. Pralicz oraz kierowca kanonier Ustinow. Drugim
działonem dowodził kapral Dionizy Nowicki, a w skład obsługi wchodzili kanonier
J. Pastuszek jako celowniczy, E. Suhako, A. Czaban, F. Kowal i kierowca ciągnika
kanonier Romanienko. Kiedy później wymieniono nam ciągniki na nowe, zmienili się
również kierowcy.
Od początku baterie armat miały konie jako siłę pociągową. Były one dobierane
według maści. W 1. dywizjonie były to siwki, bardzo widoczne z góry. I tak 1. bateria
pod Lenino utraciła wiele koni wskutek bombardowań przez Luftwaffe. W czasie pobytu na Smoleńszczyźnie pułk zdał konie i otrzymał samochody marki studebaker (baterie 3., 6. i 9. miały ciągniki od początku). Wraz z samochodami przyjechali kierowcy
z Armii Czerwonej, przeważnie Rosjanie, gdyż nie było kiedy przygotować swoich
kierowców. Ci kierowcy byli niezadowoleni z przydziału. Później, widząc, że nieomal
wszyscy znają język rosyjski, pogodzili się z tym faktem. W okresie, gdy w bateriach
były konie, wykorzystywano je do przywozu drewna, w które zaopatrywano kobiety, u których kwaterowali żołnierze. Za to gospodynie odwdzięczały się żołnierzom
ziemniakami. Te ugotowane ziemniaki po dodaniu amerykańskiej konserwy „swinnoj
tuszonki”, stanowiły dodatkowe danie. Jedna puszka stanowiła dodatkowy przydział
dzienny. Na ten ziemniaczany dodatek zapraszał mnie kolejno każdy działon. Skoszona
i wysuszona trawa była ustawiana w stogi. Siano można było wywieźć, gdy zamarzły
bagna. Kradliśmy nocami to siano dla naszych koni i krów naszej gospodyni. Wynikło
z tego nawet śledztwo, gdyż kołchozy podniosły protest, bo nie miały karmy dla bydła.
Ten proceder się skończył, gdy zabrano nam konie.
W 1. dywizjonie dowódcą 2. baterii był podporucznik Stefan Ambroziewicz, który znany był ze swoich powiedzeń „tendy” i „siendy”. Wyglądało to tak, że pewnego
razu rozkazał swojemu dowódcy plutonu postawić jedno działo „siendy”, a drugie
„tendy”. Dowódca plutonu nie znał tych określeń i ustawił działa po swojemu. Spotkała
go za to wymówka w rodzaju „przecież mieliście postawić działo siendy, a wyście go
postawili tendy lub odwrotnie”. Dowódcą 3. baterii był porucznik Mieczysław Stalewski. Za najlepszych artylerzystów uważani byli w 1. dywizjonie porucznicy Switkowski
i Stalewski.
W moim plutonie służyło 10 Polaków, 2 Rosjan (kierowcy) oraz 2 Ukraińców,
którzy, znając język polski, wykręcili się od służby w Armii Czerwonej, twierdząc, że
14
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
są Polakami. Byli to Aleksander Czaban i Teofan Kozeris. Obaj pochodzili z miejscowości Obarów koło Równego na Wołyniu. W czasie odpoczynku w baterii śpiewano
pieśni polskie, rosyjskie i ukraińskie. Rozpiętość wieku żołnierzy była znaczna. Obok
dziewiętnastolatków byli i tacy, co liczyli sobie i ponad 50 lat. Średnia wieku wynosiła
około 25 – 28 lat. W większości byli to rolnicy z zawodu, przeważnie kawalerowie. Pięciu było żonatych. Kilku żołnierzy było analfabetami, dlatego mnie przypadło zadanie
czytania i pisania listów. Tym samym znałem często ich intymne sprawy rodzinne.
List !!! (autor nieznany)
I wierz mi, nie zawiodę
Marzenie Twe się ziści.
Do kraju Cię przywiodę,
Bądź, Droga, dobrej myśli!
Do miłej mej dziewczynki
List krótki z frontu wyślę.
Napiszę w nim jedynie,
Bądź, Droga, dobrej myśli!
Poproszę: List mi napisz,
I fotografię przyślij.
Zwycięstwo będzie nasze,
Bądź, Droga, dobrej myśli!
I dodam: Tęsknię mocno,
Przy Tobie moje myśli,
I porą dniem i porą nocną,
Bądź, Droga, dobrej myśli!
Na wojnie bywa różnie,
Więc listu gdy nie wyślę,
To pomyśl, żem się spóźnił.
Bądź, Droga, dobrej myśli!
Wiedz, Miła, my żołnierze,
Na prostą drogę wyszli.
Zwyciężymy, ja w to wierzę,
Bądź, Droga, dobrej myśli!
Żołnierze mi ufali, powierzając swoje tajemnice. Ogólnie mówiąc, to moi podwładni górowali nade mną bojowym doświadczeniem zdobytym w bitwie pod Lenino.
Byli już ostrzelani, podczas gdy ja dopiero po raz pierwszy miałem powąchać artyleryjskiego prochu. Prowadząc zajęcia, na przykład z działoczynów, wyczuwałem, że moi
weterani jakby mnie lekceważyli. Musiałem coś zrobić, aby moja pozycja w plutonie
była na właściwym poziomie. Namówiłem Staszka Argasińskiego do zorganizowania i przeprowadzenia „nocnego ćwiczenia”. Z napisanymi konspektami udaliśmy się
do dowódcy baterii, który, o dziwo, je zatwierdził. Mieliśmy wiec wolną rękę. Ćwiczenie rozpoczęło się nocnym alarmem. Zadanie polegało na wyprowadzeniu armat
przez obsługi (samochodów nie wolno było używać), okopaniu dział i prowadzeniu
ognia wpierw z zakrytych stanowisk ogniowych, a następnie przejściu do strzelania
na wprost. Po kilku godzinach tej „wojny” nastąpił powrót do rejonu rozmieszczenia,
a następnie czyszczenie armat i innego sprzętu. Polało się sporo potu, ale w ten sposób
wzrósł nasz autorytet. Ja sam również przekonałem się, że byli to dzielni żołnierze, na
15
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
których można było liczyć. Dotychczas się nie znaliśmy, dopiero te nocne ćwiczenia
zbliżyły nas do siebie.
Życiem w armii w okresie wojny rządziły utarte prawa. Niezależnie od tego,
w ilu bitwach brałeś udział, zwyciężałeś czy brałeś cięgi, musiałeś się stale szkolić
i doskonalić w wojennym rzemiośle. Wprowadzane nowe rodzaje uzbrojenia oraz rozwój taktyki zmuszały do systematycznych ćwiczeń.
Pieśń marszowa
Tupot nóg i łoskot kół,
Na ćwiczenia idzie pułk.
Tęga broń i groźna broń,
W chłopa chłop i w konia koń.
Ćwiczmy, chłopcy, póki czas,
Fajne wojsko będzie z nas.
Czym się więcej spocisz Ty,
Tym mniej w boju będzie krwi.
Kto w nauce nie jest leń,
Temu w bitwie będzie lżej,
A kto w tyle wlecze się,
Temu w bitwie będzie źle.
Razem chłopcy wyrównują,
I do czoła dołączają,
Na broń bagnet, naprzód marsz,
Wkrótce z fryców będzie barszcz.
Takie i podobne pieśni marszowe śpiewała powracająca z ćwiczeń bateria. Lżej
się wtedy maszerowało i nie odczuwało zmęczenia.
Polska Armio – naprzód marsz!
Rozrastające się związki taktyczne powiększały się, tworząc Armię Polską
w ZSRR. Przyszła pora zbliżyć się do kraju. Trzeba było opuścić Smoleńszczyznę.
1. pal w dniu 16 marca załadował się na transporty kolejowe na stacji kolejowej Riabcewo i podążył na południe. Armia została rozmieszczona na Ukrainie w obwodach
berdyczowskim i żytomierskim. Nasz pułk został zakwaterowany w miejscowości
Kodnia. Oprócz artylerii zakwaterowano tam również Pralnię Dywizyjną. Na terenie
wsi znajdował się murowany kościół, co dowodziło, że mieszkali tam wcześniej Polacy.
W okresie wzmożonej kolektywizacji wywieziono ich do Kazachstanu. Zbliżały się
16
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
święta wielkanocne. Żołnierze pomagali swym gospodyniom uprawiać przydomowe
ogródki, głównie kopać i bronować ziemię. Dostawali za to ziemniaki i buraki, które
służyły jako surowiec do pędzenia samogonu. Śmierdział ten samogon niesamowicie,
ale na święta oprócz przydziałowych 100 gram mieliśmy własny napitek. Żołnierze
i kobiety z pralni wysprzątali wnętrze kościoła (który był przez Niemców używany
jako magazyn). W wysprzątanym, przybranym zielenią kościele ksiądz kapelan odprawił mszę świętą. Przy obiedzie, podczas wspomnień o rodzinach, niejednemu
z żołnierzy polały się łzy. Najczęstszymi życzeniami były życzenia powrotu do Ojczyzny. Odbywały się również zawody, które jajko będzie twardsze i wytrzyma uderzenie
przeciwnika. Na święta trzeba było wyczyścić nie tylko uzbrojenie, ale także samochody. Najbardziej oporny był kierowca Ponomariow – „odeski żulik”. Na polecenie
wyczyszczenia samochodu odpowiadał, że „rok nie minie, jak samochód będzie wyczyszczony”, po czym siadał po turecku na masce pojazdu i polerował jedno miejsce.
Oj, oberwało mi się za niego od dowódcy baterii za brudny ciągnik! Szalenie się ucieszyłem, jak go zabrano z baterii. W święta musiałem pilnować podpitych żołnierzy,
aby nie zrobili jakiejś awantury. Ale nie zawsze się to udawało. A sytuacja była różna.
W jednym działonie kanonierzy przeważnie odsypiali nieprzespane noce. W kolejnym
działonie zastałem gospodynię tego mieszkania całą we łzach i zawodzącą – „Oj, oj tot
czorny, tot czorny, szcze win meni skazał” (Ten czarny, ten czarny, co on mi powiedział!). Chciałem się dowiedzieć, co ten czarny (a był to kan. Czaban, też Ukrainiec)
jej powiedział. Okazało się, że Czaban, trochę podpity, zaczął rozrabiać. Gospodyni
zwróciła mu uwagę, żeby się uspokoił, bo znajduje się w jej domu. Na co on odpowiedział „Ja tebe jebu” . Gospodyni obraziła się, że w „moi chati”, w czasie, gdy jej mąż
był w armii, ktoś może ją tak obrażać. Ledwie udało mi się ją uspokoić, a kanoniera
Czabana położyć spać. Cała ta rozmowa toczyła się w ukraińskim języku, aby była dla
wszystkich zrozumiała.
Jak już wspomniałem, w Kodni była dywizyjna pralnia, a w niej służyła moja
kuzynka Zosia Kupiecka. Odwiedzałem ją w niedziele w wolnym czasie. Miała trzy
siostry, które służyły w 1. Batalionie Kobiecym im. Emilii Plater, czyli w tak zwanym „Babbacie”. Oj, naharowały się te dziewczyny, piorąc brudną żołnierską bieliznę,
zwłaszcza w porze zimowej! W baterii było kilku żołnierzy – Polaków pochodzących
z Żytomierszczyzny (Nowicki, Janicki). Jakimś sposobem dowiedziały się o tym ich
matki i przybyły ich odwiedzić w święta wielkanocne. Rozmawiając z nimi, stwierdziłem, że mówiły lepiej po polsku niż ich synowie. Radość była ogólna.
Zajmowałem wspólną kwaterę ze Staszkiem Argasińskim. Tam właśnie Staszek
zachorował na malarię. Oblany zimnym potem trząsł się okropnie! Kładłem więc na
nim koce, płaszcze i wszystko, co się do tego nadawało. Nie pomagało to i przez trzy
dni cierpiał to dygotanie i drżenie całego ciała.
17
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Dalszy etap drogi do kraju
W dniu 2 maja 1944 roku pułk opuścił Kodnię. W ciągu dwóch dni dotarliśmy na
nowe miejsce. Były to lasy w rejonie Słowatycz koło Kiwerc na Wołyniu. Rozpoczęliśmy od budowy ziemianek z sosen, bo taki budulec był pod ręką. Były to wkopane
w ziemię pomieszczenia oszalowane belkami i nimi przykryte. Z góry były dodatkowo
przykryte gałęziami i obsypane ziemią. Takie sufity musiały być szczelne, zabezpieczając przed zsypywaniem się piasku i przeciekami deszczu. Wewnątrz były zrobione
z gałęzi legowiska, na których spaliśmy, przykrywając się płaszczami. Był ciepły maj,
więc wszelkie trudności udawało się pokonać. Przed ustawionymi w rząd ziemiankami
była zrobiona wysypana żółtym piaskiem tak zwana „linijka”, po której mogło chodzić
wyższe „naczalstwo”. Naprzeciw ziemianek każdej baterii stał wkopany grzybek, pod
którym stał wartownik. W tyle za ziemiankami stały działa i samochody danej baterii.
Jeszcze dalej był plac, na którym ćwiczyliśmy działoczyny. A jeszcze dalej znajdowały
się latryny, czyli rowy. Pewnego dnia podczas zajęć zjawili się prowadzeni przez oficera ze sztabu pułku jacyś obcy cywile i wojskowi. Rozkazali pozostać przy działach
tylko żołnierzom z obsług dział. Jak się okazało, byli to konstruktorzy, którzy zadawali
pytania dotyczące sprawności dział. Chodziło im o ustalenie, jakie ewentualne trudności występują przy prowadzeniu ognia i innych czynnościach obsług. Najlepiej w tych
sprawach mogli wypowiedzieć się działonowi i celowniczowie.
Ponieważ Dowództwo 1. Białoruskiego Frontu ugrupowało naszą armię jako linię obrony nad rzeką Styr, więc musieliśmy wykopać tam umocnienia obronne. Pluton
dowodzenia wykopał punkt obserwacyjny, a plutony ogniowe urządziły stanowiska
ogniowe we wsi Czetwertnia. Trwało to dwa dni, więc jedną noc spaliśmy w stodole.
Jeden pluton spał, natomiast drugi pluton czuwał wokół stodoły. Czas bowiem był bardzo niebezpieczny. Jako przykład powiem, że w zasadzkę zastawioną przez Oddział
Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) wpadł konwój, w którym w wozie pancernym
jechał Dowódca Frontu generał-pułkownik I. Watutin. Ciężko ranny zmarł w szpitalu.
A przecież jechał on w odpowiedniej eskorcie! Świadczyło to o tym, że upowcy mieli
dobre rozpoznanie i dysponowali dobrym uzbrojeniem. Trzeba więc było się mieć na
baczności. Ponieważ znaczna część żołnierzy pochodziła z Wołynia i Podola, więc
mieli blisko do domów. Kiedy jednak niektórzy nie wracali do obozu, zamordowani
przez banderowców, zaprzestano udzielania kilkudniowych przepustek. Wtedy w odwiedziny zaczęli przyjeżdżać wozami członkowie rodzin. Przed bramą obozu powstał
plac, na którym koczowali przyjezdni, oczekując na wyjście ich krewnych. Zazwyczaj
przywozili coś do jedzenia. W tym czasie wodę do kuchni czerpano z wykopanych
płytkich studni. Dla ustrzeżenia się zarazy, służba medyczna nie żałowała chloru, sypiąc go do studni. Zapach i smak chloru był wszędzie. Myłeś się, w wodzie czuć było
chlor, jadłeś posiłek, piłeś kawę, wszędzie był chlor! W dodatku jedzenie było mo-
18
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
notonne, uzależnione od jakości dostaw kuchennych surowców. Jak przyszła dostawa
„pszonki”, czyli kaszy jaglanej, to jedzono ją na śniadanie, obiad i kolację. Podobnie
było z kukurydzą. Dlatego, korzystając z pobytu na wsi, dowódca baterii kazał mi zamówić pierogi. Otrzymywanych pieniędzy nie było gdzie wydawać. Ja połowę żołdu
przekazywałem mamie. Gospodyni przygotowała całą miskę tych pierogów, tak zwanych „wareników” oraz cały „hładuszczyk” (gliniany garnek z wąską szyjką) śmietany.
Bardzo nam to smakowało!
Jako miejsce walk oddziałów polskich na terenie ZSRR wymieniane jest zwykle tylko Lenino. Polacy walczyli także pod Darnicą (artyleria przeciwlotnicza), jak
i pod Turzyskiem i Dolskiem, co historycy wojskowości określają jako walki nad Turią
i Bugiem. Tam to właśnie, na rozległych równinach Wołynia, w lipcowej kolejnej ofensywie Armii Czerwonej w 1944 roku, która przeniosła działania wojenne na zachód od
Bugu, uczestniczyliśmy i my - artylerzyści Armii Polskiej.
Nasz udział w tej ofensywie miał polegać na wspieraniu natarcia 312. Dywizji
Piechoty z 69. Armii wchodzącej w skład 1. Białoruskiego Frontu, którym dowodził
ówczesny generał armii Konstanty Rokossowski. Front otrzymał zadanie przełamania
hitlerowskiej obrony w pasie między rzekami Turią i Bugiem. 69. Armią dowodził generał pułkownik Kołpakczi, a dowódcą artylerii tej armii był generał major Gorbunow.
W walkach nad Turią nastąpił mój chrzest bojowy w roli oficera ogniowego baterii.
A nie było to takie proste! Po przeprowadzeniu rozpoznania płaskiego równinnego terenu, dowódca pułku major S. Raskow w trosce o to, aby Niemcy nie mogli przedwcześnie wykryć przegrupowania i stanowisk ogniowych artylerii, rozkazał, aby z każdego
dywizjonu na stanowiska ogniowe wyprowadzić tylko po jednym dziale i przy ich użyciu przeprowadzić wstrzeliwanie. Pozostałe działa i samochody zostały skoncentrowane w lesie o kilka kilometrów od przyszłych stanowisk ogniowych. W 1. dywizjonie
wybór padł na pierwszą baterię, której dowódca wyznaczył działon z 1. plutonu ogniowego, którego byłem dowódcą. W upale lipcowego słońca sześcioosobowa obsługa
działa ciągnęła je przy użyciu postronków na wyznaczone stanowisko ogniowe. Należało pokonać sześć kilometrów drogi polnej, rozjeżdżonej przez wojskowe pojazdy.
Przebycie tej pełnej wybojów drogi nie było łatwe (ja też pomagałem ciągnąć armatę).
Ciągnęliśmy bowiem armatę 76 mm ZIS-3 wraz z przodkiem załadowanym pociskami
i sprzętem saperskim. Łącznie ważyło to dobrze ponad dwie tony. Głęboko wrzynały
się w ramiona napięte postronki. Szarpał dyszel wyciągnięty z przodka (bowiem armaty były przystosowane tak do konnej, jak i mechanicznej siły pociągowej, nie mówiąc
już o ludzkiej). Utrudniały tę pracę rozjeżdżone koleiny gruntowej drogi. Na szczęście
Niemcy nie zauważyli tego pojazdu lub też uważali, że dla jednego działa nie warto
demaskować swoich baterii i nie przeszkadzali nam. Po uporaniu się z tym niecodziennym transportem i po krótkim odpoczynku, przystąpiliśmy do wykopania stanowiska
ogniowego i schronów na amunicję. Po czym armata została umocowana, a stanowisko
ogniowe zamaskowane. Do świtu wszystko zostało wykonane. Wykonaliśmy prace za
pozostałe baterie dywizjonu, które zajęły stanowiska ogniowe na krótko przed dniem
19
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
natarcia, wyznaczonym na 17 lipca 1944 roku. Dowódcy baterii wykorzystali uzyskane
przez 1. baterię wyniki wstrzeliwania. Wyznaczenie 1. baterii do wstrzeliwania wynikało z tego, że jej dowódca, porucznik Switkowski, uważany był za świetnego strzelca
– artylerzystę, co też było prawdą. Suchy i upalny był lipiec 1944 roku! Wiele wysiłku
trzeba było włożyć i sporo potu wylać, aby wykopać stanowiska ogniowe dla dział
i przodków, nisze dla amunicji i schrony dla obsług. Pokrywały się pęcherzami dłonie
kanonierów, pomimo że były przyzwyczajone do tego typu prac. Chociaż prace saperskie były prowadzone w nocy, pot obficie zraszał czoła i nasycał koszule. Praca była
ciągła, jak nie kopano okopów, to poprawiano maskowanie.
A teraz cofnę się do pobytu w obozie. Otóż obrzydło nam jednostajne i monotonne
wyżywienie. Chcieliśmy już pójść na front, spodziewając się, że będzie lepsze jedzenie,
a popularna „pszonka” pobudzała nasze patriotyczne zapały. Zwiastunem zbliżającej
się ofensywy były też liczne kontrole prowadzone przez różne komisje. Przedmiotem
ich zainteresowania była broń strzelecka i uzbrojenie artyleryjskie, sprawność silników
samochodowych, sprzętu saperskiego, czystość kociołków, poziom wyszkolenia artyleryjskiego i wiele innych spraw. Jednak najwięcej kłopotu sprawiały maski przeciwgazowe, będące w jawnej pogardzie z naszej strony. Podobnie stale brakowało hełmów,
które sobie wzajemnie podkradano. Lawina kontroli była niechybnym znakiem, że
wkrótce wyruszymy na front. W tym okresie czasu generał Berling nakazał oddawanie
honorów po polsku, poprzez salutowanie dwoma palcami, a nie pełną dłonią, jak to było
dotychczas. To również wskazywało, że wkrótce wkroczymy na polskie ziemie.
Naszej artylerii wciąż przybywało. Z lewa i z prawa od 1. baterii sadowiły się
baterie artylerii dywizyjnej. Przed nami wysuwały w górę zadarte lufy baterie moździerzy. Pod maskującymi siatkami czaiła się ogromna, burząca siła, skupiona w na
pozór drzemiących działach różnego kalibru i wyrzutniach rakietowych. Wszystko to
mieściło się w wielkim zagęszczeniu w przyfrontowym pasie, gdzie zostało sprawnie
rozmieszczone. W dzień wszystko zamierało. W długich rowach, biegnących od przedniego skraju w głąb do stanowisk ogniowych, umieszczone zostały dziesiątki kolorowych kabli telefonicznych. Umieszczono je tam, aby uchronić od uszkodzeń odłamkami wybuchających pocisków niemieckiej artylerii. Zdarzały się jednak przypadki
bezpośredniego trafienia pocisków lub odłamków w kable. Przy odtwarzaniu łączności
telefonista, trzymając w garści swój kabel, szukał urwanego końca z przeciwnej strony.
Ale jak w tym kłębowisku zerwanych kabli można było rozpoznać swój? Starano się
więc przywiązywać do kabla jakieś odróżniające znaki, ale to mało pomagało. Chcąc
znaleźć swój przewód, telefonista podłączał kolejno aparat do zwisających kabli i próbował wywoływać swoją stację zakodowanym kryptonimem – „Sosna, Sosna czy mnie
słyszysz?” Czasem z drugiej strony odzywał się głos rozeźlonego innego telefonisty –
„Kakoj u tiebia czort, Sosna, udiraj bystreje, nie mieszaj.” I tak poszukiwania trwały
aż do skutku.
Dowódca baterii porucznik Switkowski wezwał mnie do siebie na punkt obserwacyjny, aby wydać stosowne rozkazy związane z natarciem. Miałem do przebycia
20
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
około 4 kilometrów. Ruszyłem więc po zachodzie słońca, idąc rowem lub obok rowu,
trzymając w ręku kabel telefoniczny. Wracając po otrzymaniu rozkazów na stanowisko
ogniowe, znalazłem się pod ostrzałem niemieckich moździerzy. Wśród błysków rozrywających się pocisków zobaczyłem w pobliżu niewielkie wzniesienie. Rzuciłem się
w jego kierunku i wpadłem do jakiejś ziemianki. Gdy skończył się ostrzał, podniosłem
się i wydawało mi się, że pali się rękaw mojej mundurowej kurtki, nic mnie jednak nie
parzyło. Był to fosfor z rozkładającego się ciała, który świecił w ciemnościach. Tak
oto przestałem się bać nieboszczyków! Z powodu padającego obficie deszczu natarcie
zostało przeniesione na 18 lipca 1944 roku. Wczesnym rankiem rozpoczęło się trwające
100 minut potężne artyleryjskie przygotowanie natarcia. Gdy brzask z wolna rozjaśnił
mroki krótkiej lipcowej nocy, wszyscy byli już na nogach. Tej nocy, poprzedzającej
pierwszą moją bitwę, z powodu zmęczenia sen wziął górę. Jeszcze było ciemno, gdy na
stanowisko ogniowe zajechała kuchnia dywizjonowa. Wszyscy jedliśmy, bo nie wiadomo było, kiedy będzie następny posiłek. W baterii zdjęto siatki maskujące. Celowniczowie i zamkowi oczyszczali ze smaru lufy dział, a amunicyjni kończyli czyszczenie pocisków. Sprawdziłem ustawienie armat, tak na główny, jak i na zapasowy punkt
celowania. Jako oficer ogniowy baterii (z rosyjska zwany „starszym na baterii”) po
sprawdzeniu gotowości zameldowałem o tym dowódcy baterii. Pomimo pewnego podniecenia, nie odczuwało się nerwowości. Przewaga w artylerii była tak widoczna, że
o wyniki zarówno przygotowania artyleryjskiego, jak i całej ofensywy, byliśmy wszyscy spokojni. Z zachowanej „Tablicy ognia” wyczytałem, że na bój ten bateria miała zapewniony rozchód w ilości 2 jednostek ognia, czyli 960 pocisków. Dodatkowo na walkę
w głębi dowódca baterii posiadał rezerwę wynoszącą 360 pocisków. Łącznie było to
ponad 8 ton metalu i trotylu. Gdy nastał świt nasza uwaga była skupiona na obserwacji
białych rakiet, które miały dać sygnał do rozpoczęcia ognia. Okazało się to zbyteczne,
bo nawet ślepy i głuchy rozpoznałby to po salwie ”katiusz”. W tym zgrzycie tonęły
odgłosy wystrzałów haubic i armat. Jedynie kłęby dymu świadczyły o tym, że działa
strzelają. Kanonierzy zwijali się jak w ukropie. Z punktu obserwacyjnego napływały
wciąż nowe komendy żądające ognia. Szybko przekazywałem je działonowym, którzy
musieli podbiegać do mnie, gdyż w tym zgiełku nie było słychać dalej niż na kilka
metrów, a stanowisko ogniowe baterii rozciągnięte było na odcinku blisko 100 metrów.
Unoszący się podczas wystrzałów kurz snuł się wraz ze spalinami prochu strzelniczego
nad stanowiskami ogniowymi. Żaden podmuch wiatru nie znosił spalin, toteż pomimo
że był to dzień, trzeba było przejść na zapasowe punkty celowania. Gdy i one stały się
niewidoczne, kazałem zapalić lampki elektryczne, zwykle używane podczas strzelania
w nocy. Kanonierzy zrzucili przepocone bluzy. Pot zamienił się w lepką maź. Dym
gryzł w oczy i przenikał do płuc. Na stanowiska ogniowe zajeżdżały samochody plutonu zaopatrzenia bojowego dywizjonu. Przecież w tym dniu każde z dział wystrzeliło
około 2 ton pocisków (jeden pocisk ważył około 6 kilogramów). Przejeżdżając później
przez pas przełamanej obrony Niemców, chcieliśmy sprawdzić wyniki i skuteczność
naszego ognia. Pole ostrzału było zryte pociskami. Lej prawie przy leju, pogruchota-
21
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
ne resztki umocnień, zawalone schrony i ziemianki! Bateria wykonała swoje zadanie
bojowe, nie ponosząc żadnych strat. W tej sytuacji ja również wypadłem pozytywnie
w roli oficera ogniowego, pomyślnie przechodząc swój chrzest bojowy.
Na swojej ziemi
Po kilku dniach strzelań oczekiwaliśmy w kolejce na przeprawę przez rzekę Bug,
co nastąpiło 23 lipca 1944 roku. Odprowadzeni skinieniem chorągiewki i uśmiechem
„regulirowszczycy,” nasze ciągniki i działa przejechały przez rzekę po chwiejącym się
moście pontonowym. Na lubelskiej już ziemi zatrzymaliśmy się we wsi Wólka w powiecie chełmskim. Mimo że nie byliśmy pierwszymi polskimi żołnierzami przybyłymi
zza Bugu, miejscowa ludność okazywała nam ogromne zainteresowanie, witając nas
serdecznie. My również byliśmy ciekawi wszystkiego, co dotyczyło życia pod niemiecką okupacją. Interesowały nas walki partyzanckie oraz układ sił ze strony polskiej. Nie
w pełni zdawaliśmy sobie sprawę z różnorodności ugrupowań politycznych i podziemnych. Miejscowa ludność pilnie obserwowała, jakim to jesteśmy wojskiem. Czuliśmy
to, gdy po wieczornym apelu głośno i pewnie odśpiewaliśmy „Rotę”, a potem „Wszystkie nasze dzienne sprawy”, co głośno rozległo się po wsi. Obok umundurowania polskiego wzoru był to jeden z atrybutów przemawiający za polskością naszej przybyłej ze
wschodu armii. Wkrótce minęliśmy Chełm, a później Lublin. Na jednym z postojów,
na drodze obsadzonej czereśniami, skorzystałem ze zbyt obfitej porcji tych owoców, co
ujemnie odbiło się na moim układzie trawiennym.
Nastąpiły dalsze walki. Nasz pułk uczestniczył w nieudanej próbie sforsowania
Wisły pod Dęblinem. Stanowiska ogniowe 1.pal rozciągały się od Wólki Gołębskiej
i Gołębia aż po Skoki. Potem, w sierpniu 1944 roku, wraz z 1. Dywizją uczestniczyliśmy w utrzymywaniu aktywnej obrony na wschodnim brzegu Wisły na odcinku Karczew–Dziecinów, u ujścia rzeki Wilgi do Wisły.
W tym okresie braliśmy udział we wdrażaniu reformy rolnej, udzielając pomocy chłopom we wsi Sobienie Murowane, Całowanie, Ostrówek, Siedzów czy też
Warszowice w powiecie garwolińskim. Ale to zadanie należało głównie do oficerów
polityczno-wychowawczych. Jakkolwiek miałem już za sobą bojowy debiut, udział
w walkach na stanowisku oficera ogniowego - to jednak dotychczas wykonywałem tylko komendy dowódcy baterii. Z tego powodu odczuwałem pewien niedosyt. Tymczasem
nadarzyła się okazja, gdy dowódca 2. baterii podporucznik St. Ambroziewicz zachorował
i został skierowany do szpitala. Dowódca 1. dywizjonu kapitan Karol Żachowski delegował mnie na ten okres do pełnienia obowiązków dowódcy 2. baterii. Przyjąłem to jako wyróżnienie, chociaż trochę mnie to zdziwiło, jako że w 2. baterii byli dowódcy plutonów w
równym mi stopniu. Zebrałem swój ubogi majątek do plecaka, zarzuciłem na ramię brezentową torbę polową i udałem się do sąsiadującej z nami 2. baterii. Była trzecia dekada
sierpnia. Stanowiska ogniowe 1. dywizjonu rozciągały się na obszarze powiatu garwolińskiego od Goźlina na południu do miejscowości Sobienie Jeziory na północy. Główny
22
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
punkt obserwacyjny 2. baterii był urządzony
31 sierpnia 1944 roku - Chorąży Tadeusz
w oparciu o umocnienia nadbrzeżne Wisły,
Fudała (z lewej) z plut. Ciurusiem na stanaprzeciw wsi Podborek. Starannie ukryty
nowiskach ogniowych 2 baterii pod wsią
w zaroślach i gęstych krzewach porastająPodborek w powiecie garwolińskim.
cych nadwiślańskie łąki, nie był łatwy do
odszukania. Na punkcie obserwacyjnym
dziarsko zameldował mi się dowódca drużyny zwiadu plut. Ciuruś. Z innych żołnierzy 2. baterii zapamiętałem bombardiera
Sztoka i kanonierów Chorbota i Czeczotkę.
Stwierdziłem z przyjemnością, że mimo
choroby dowódcy baterii, punkt obserwacyjny był dobrze urządzony i zamaskowany.
Z prowadzonego przez zwiadowców
dziennika obserwacji i dziennika celów
wybrałem najbardziej interesujące obiekty,
których zniszczenie moim zdaniem było
najpilniejsze. Staliśmy w obronie, gdzie
zużycie amunicji było limitowane. Starzy
dowódcy baterii mieli zawsze trochę zaoszczędzonych pocisków. Była to dla mnie
pierwsza okazja do strzelania. Gdy trzeba
było strzelać ze zużyciem ponad przydzielony limit pocisków, musiałem prosić
o zgodę na wykonanie zadania ogniowego.
Okazję do postrzelania stanowiło nieprzyjacielskie działo, które było usadowione nieco za pierwszą linią i wykazywało znaczną
aktywność ogniową. Dowódca dywizjonu przydzielił mi 12 pocisków, które musiały wystarczyć do zniszczenia tego celu. Starannie przygotowałem dane do strzelania i rozpocząłem wstrzeliwanie. Przy czwartym pocisku miałem cel obramowany stumetrowymi
widełkami. Przepołowiłem widełki przez zastosowanie poziomnicy i cel został nakryty.
Z działa poleciały w górę części tarczy i części obudowy okopu. „Cel zniszczony!” – krzyknęli chórem uradowani zwiadowcy. A więc poszło nieźle, jak na pierwszy raz. Nie zbłaźniłem się w oczach żołnierzy. Bo i cóż może bardziej ucieszyć debiutanta artylerzystę!
I tak powoli płynęło życie w obronie. Udało mi się jeszcze nieco postrzelać. Ale nie
odczuwałem już takiej satysfakcji, jak za pierwszym razem.
Bojowej drogi ciąg dalszy
Po przekazaniu naszego odcinka obrony Korpusowi Kawalerii Armii Czerwonej,
ruszyliśmy na północ. W oddali było widać dymy płonącej Warszawy. Tak dotarliśmy
w pobliże miejscowości Radość, gdzie urządzone zostało stanowisko ogniowe baterii.
23
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Nieopodal zatrzymała się bateria „katiusz”. Jej dowódca miał zgodę na wstrzelanie się
do celu przy wykorzystaniu działa naszej baterii, co też wykonał korzystając z obsługi jednego z dział. Tymczasem w przeddzień natarcia wyznaczonego na 10 września,
1. bateria została wyznaczona do strzelania ogniem na wprost. W nocy pomogła nam
się okopać na nowym stanowisku grupa saperów. Stanowisko znalazło się na skraju
Radości, naprzeciw fabryki Szpotańskiego w Międzylesiu. 1. Dywizja miała nacierać
w składzie 125. Korpusu Piechoty Armii Czerwonej. Po przeprowadzeniu zwiadu walką, 10 września ruszyło natarcie. Za linią piechoty posuwały się ciągnione przez obsługi armaty, prowadzące ogień. W obsłudze jednej z armat był kan. Stanisław Kaśków.
Założył on na głowę hełm i co raz to odskakiwał od działa, kryjąc się w zagłębieniach
terenu. Przekraczając szosę Międzylesie – Lublin, zostaliśmy ostrzelani z moździerzy.
Szukaliśmy schronienia w przydrożnym rowie. Po ostrzale znaleźliśmy Kaśkowa zabitego odłamkami. Był to klasyczny przykład przeczuwania śmierci. Nieco później został
ranny w pośladek dowódca działonu kapral Mazur. Po opatrzeniu rany, ze względu
na noc oraz wydawałoby się niegroźną ranę, został w baterii. Niestety, do rana zmarł.
Przyczyną był chyba wyraźny stres pourazowy. Ale wtedy nikt o tym nie wiedział.
Po raz pierwszy prowadziliśmy ogień na wprost. Walki o Pragę nasilały się.
Niemcy przygotowali mocną obronę. Byliśmy pod ostrzałem z dwu stron, nie tylko
strzelali od frontu, ale także odgryzali się nam dalekonośną artylerią, znajdującą się
za Wisłą. Strzelali z przodu i z boku. Pomiędzy Międzylesiem a Aninem, w powstały
wyłom zostały wprowadzone nasze czołgi. Wydeptały nam drogi. Kanonierzy pchali
armaty śladami gąsienic czołgowych. Zdobyte zostały Glinki i Czaplowizna. Niemcy
nasilali ogień. Trafione odłamkami pociski zaczęły się dymić. „Piasku na pociski!”
krzyczałem, ile było sił. Chłopcy chwycili za łopaty i na pociski posypała się ziemia,
gasząc tlący się ogień. Wtedy od odłamków zginął kanonier Siwko.
Wyszedł kontratak od strony Wygody. Niemcy odparci, nacierali od strony Kawęczyna. Wspieraliśmy w walce piechotę, której stale ubywało. Był to już czwarty
dzień walki. Posiłki przywozili nam o świcie i późnym wieczorem. Niemyci i nieogoleni, w naszych rzeczach było pełno piasku. Przecieraliśmy jedynie lufy dział i pociski, bo to była nasza ochrona. Pomiędzy Kozią Górką a Targówkiem rozpościerała się
równinna przestrzeń. Ze względu na silny ogień nieprzyjaciela nasza piechota zaległa
wzdłuż nasypów i torów kolejowych pomiędzy stacją kolejową Grochów–Rozrządowa a przystankiem Antoninów. Niemcy usadowili swoją obronę na skraju Targówka
i Utraty i prażyli stamtąd ogniem, nie pozwalając piechocie wyskoczyć zza nasypów.
Miedzy zabudowaniami Targówka, w ogrodach, znajdowały się wkopane w ziemię
i zamaskowane czołgi nieprzyjaciela. Na pewien czas opuszczały swe stanowiska
i manewrując pomiędzy zabudowaniami ostrzeliwały nasz przedni skraj z dział i cekaemów. Dowódca 1. baterii porucznik Switkowski wyznaczył do pojedynku z czołgami
jedno działo. Chodziło o maksymalne wykorzystanie szybkości. Sprowadzony został
ciągnik „Studebaker”, za wysoki jak na taki rajd. Kierowca ciągnika kanonier Łukaszewicz jeździł brawurowo, lecz w tym przypadku trzeba było prowadzić wóz wprost pod
24
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
wraże pociski. Obsługa działa przywarła do stopni szoferki i boków samochodu, który
przy maksymalnej prędkości przejechał przez przejazd kolejowy. Działo podskakiwało
żałośnie na dziurach i wybojach. Za torami ciągnik się zatrzymał. Obsługa nieomal
w biegu odczepiła armatę. Działonowy Pastuszek błyskawicznie odnalazł cel i wskazał
go celowniczemu. Rozpoczęła się walka z czołgiem. Pierwszym pociskiem „Tygrys”
trafił w nasz samochód. Następne pociski czołgu i naszego działa chyba rozminęły się
w powietrzu. Z „Tygrysa” wytrysnął ogień, znak, ze został trafiony pociskiem podkalibrowym. Ale i jego pocisk trafił w koła naszego działa, które żałośnie przechyliło się na
bok. Odłamki pocisku raziły naszą obsługę. Działonowemu Pastuszkowi urwało nogę.
Na zdemaskowane czołgi nieprzyjaciela posypały się pociski pozostałych dział naszej
baterii. Pod osłoną ich ognia piechota poderwała się do kolejnego ataku. Na czele był
niezmordowany dowódca 3. batalionu kapitan Kapuściński. Niemcy wzmogli ogień
z moździerzy. Zostali zabici porucznik Switkowski, sanitariusz kapral Kranc, kanonierzy Zdanowicz i Łukaszewicz. Kilku żołnierzy zostało rannych. Piechota była już na
Targówku. Za nią podążyły trzy działa naszej baterii.
Z 1. pułku piechoty został wydzielony pododdział, wzmocniony działonem
z 1. baterii z zadaniem uchwycenia mostu Poniatowskiego. Niemcy jednak uprzedzili
go, wysadzając most. Wówczas żołnierzy zauważyli mieszkańcy Saskiej Kępy. Radości było co niemiara przy powitaniu polskich żołnierzy! Mieszkańcy nie tylko witali
nas gorąco, ale i gościli wszystkim, co mieli do jedzenia i do picia. Dowódca działonu
kapral Nowicki oraz młodzi żołnierze, adorowani przez płeć piękną, nie myśleli o powrocie do baterii. Odnaleźli ich dopiero wysłani zwiadowcy. Wśród żołnierzy 1. baterii
był rodowity warszawiak, który wyruszył do fabryki Wedla i przydźwigał wiadro marmolady, co stanowiło słodką zdobycz, niewidzianą od lat. Walki o wyzwolenie Pragi
zaliczam do najcięższych na mym szlaku bojowym, gdyż i ja oberwałem odłamkami
w nogi. Wycofani zostaliśmy w rejon Rembertowa, Starej Miłosnej i Kawęczyna. Dowódcą 1. baterii został porucznik Józef Pawłowski, powszechnie znany, gdyż w czasie przysięgi 1. Dywizji był chorążym pocztu sztandarowego. Na Pradze dołączyła do
1. pal grupa żołnierzy Armii Krajowej dowodzona przez porucznika Władysława Korczaka, pseudonim „Antek”. Do końca wojny był on szefem łączności w 1. dywizjonie.
… Już niedługo wędrować nam, chłopcy,
Od Warszawy niewiele dzieli nas,
Niedaleki nasz cel, Kościuszkowcy,
Komu w drogę, do domu temu czas…
Stolica była blisko, lecz była nieosiągalna. Zrobiliśmy co było możliwe, odrzucając nieprzyjaciela dalej od Warszawy. Stosunkowo długo trwało leczenie ran i uzupełnianie strat po walkach o Pragę. Należało także prowadzić intensywne szkolenie,
zwłaszcza że przybyło uzupełnienie. Żołnierze ci pochodzili z wyzwolonych terenów.
Część z nich pochodziła z Wileńszczyzny i Nowogródczyzny, byli też partyzanci z AK.
25
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Bojowa postawa weteranów walk, nasilony proces szkoleniowy oraz duma z przynależności do kościuszkowców dodatnio wpływały na postawę nowych żołnierzy. Wyzwolenie Pragi zostało okupione licznymi ofiarami. Zostało to docenione przez Naczelne
Dowództwo Armii Czerwonej.
1. Dywizja Piechoty została wymieniona w komunikacie Informbiura. Na cześć
zdobywców Pragi (w tej liczbie i żołnierzy 1. Dywizji) oddano w Moskwie honorowy
salut artyleryjski, 1. Dywizję odznaczono bojowym Orderem Czerwonego Sztandaru,
a 1. Pułk Piechoty otrzymał miano „Praskiego”. Mnie w udziale przypadł Order Czerwonej Gwiazdy.
Poderwana alarmem 1. Dywizja podążyła na północ od Pragi i zluzowała tam
22 października oddziały 47. Armii. 1. bateria przejęła punkt obserwacyjny i stanowiska ogniowe od jednej z baterii 287. pułku artylerii wchodzącego w skład 143. radzieckiej Dywizji Piechoty. Podczas luzowania wystąpiła potrzeba prowadzenia ognia.
Oficer ogniowy tej baterii w stopniu starszego lejtenanta, kurtuazyjnie zasugerował,
bym to ja pokierował ogniem. „Wied’ ty na swojej ziemli” – powiedział.
Wkrótce nadszedł dzień natarcia – 22 października 1944 roku. To natarcie miało
miejsce na ograniczonym odcinku frontu, stąd i mniejsze było zagęszczenie artylerii
i słabsze natężenie ognia. Dywizja nacierała w kierunku na Jabłonnę. Zdobyte zostały
Płudy i Henryków. Walki wciąż trwały z dużą zaciętością. Wszak walczyliśmy z nie
lada przeciwnikiem – bo 19. Dywizją Pancerną! Ogniem torowaliśmy drogę naszej piechocie i osłanialiśmy ją od ataków nieprzyjaciela. W dniu 27 października z Jabłonny
w kierunku na Buchnik i Brzeziny wyszło potężne natarcie Niemców. Uczestnicząc
w odpieraniu niemieckiego ataku, 1. bateria musiała prowadzić niezwykle intensywny
ogień. Dla stworzenia ogniowej zapory, każde z dział wystrzeliło w bardzo krótkim
czasie (kilkanaście minut) po 150 – 180 pocisków. Był to klasyczny przypadek postawienia stałego ognia zaporowego (SOZ). Intensywność ognia sprawiła, że z luf poschodziła farba. Ale cel został osiągnięty. Zagrodzono Niemcom drogę. Jabłonna została
wyzwolona 28 października.
Dywizja otrzymała rozkaz przejścia do obrony. 1. bateria zajęła stanowiska
ogniowe obok wsi Dąbrówka Szlachecka. Ledwie się tam okopaliśmy, a już Niemcy
zaczęli ostrzeliwać nas zza Wisły. Odłamek pocisku ugodził w skroń kanoniera Misiaszka, powodując zgon na miejscu. Zaczęło się zwykłe życie, jak to w obronie. Tym
razem o tyle ciekawsze, że Niemcy zza Wisły wygłaszali do nas przez głośniki specjalne audycje, namawiając do przechodzenia na ich stronę. Głośniki zostały namierzone, celnie ostrzelane i zamilkły. Święto Niepodległości obchodziliśmy skromnie
w ziemiankach. W nocy 14 listopada zluzowała nas 3. Dywizja Piechoty. W ciemną
noc, podczas marszu na nowe miejsce postoju w rejonie Ząbek i Drewnicy, na ostrym
zakręcie przewróciło się na bok jedno działo. Zanim zauważył to wyznaczony obserwator i ogłosił alarm, zanim kierowca zahamował pojazd, przejechał kilka metrów. Od
ciągniętego działa odłamał się wspornik tarczy. Zbrojmistrz dywizjonu podporucznik
Markowski, zwany „Robeńką”, uspokajał nas, mówiąc, że ten „kronsztejn” naprawią
26
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
w pułkowym warsztacie. Musiał jednak zameldować o tym dowódcy pułku, który ukarał dowódcę plutonu (czyli mnie), dowódcę działonu i kierowcę.
W Ząbkach i Drewnicy pułk został zakwaterowany w domach mieszkalnych.
Niewielkie budynki musiały pomieścić nie tylko dotychczasowych gospodarzy, ale
i przymusowych gości w mundurach. 1. bateria rozmieściła się przy ulicy Tetmajera.
W jednym z większych budynków pana Waleriana Kupca pomieścił się prawie cały
pluton dowodzenia. Ja wraz ze starszym ogniomistrzem Waśkowskim (dowódcą 2. plutonu ogniowego) kwaterowaliśmy u pana Wacława Makulca. Z tych domów pozostał
tylko dom pana Kupca. Armaty zostały rozmieszczone na stanowisku ogniowym, gotowe do prowadzenia ognia.
W dniu 19 listopada przypadała rocznica rozpoczęcia ofensywy pod Stalingradem. Dzień ten został ustanowiony Dniem Artylerzysty. Do Zielonej, gdzie było miejsce postoju Sztabu Artylerii I Armii Wojska Polskiego, zostali zaproszeni przodujący
artylerzyści ze wszystkich jednostek artylerii. Była to pewnego rodzaju konferencja,
którą prowadził dowódca artylerii armii generał Modzelewski. Z 1.pal w skład delegacji wchodzili: dowódca pułku podpułkownik Sergiusz Raskow i wzorowi artylerzyści
z 3. dywizjonu - podporucznik Witalis Rucz i ja jako reprezentant dowódców plutonów. Podpułkownik Raskow wygłosił tam referat o doświadczeniu w walce z czołgami
w bitwie o Pragę. W tym dniu każda bateria miała prowadzić ogień na dopalające się
gruzy Warszawy. W 1. baterii były z tym, jak mi potem powiedziano, kłopoty, bo starszy ogniomistrz Waśkowski nie wiedział, jak się do tego zabrać. Twierdził, że on jest
czołgistą, i nie był skory do opanowywania wiedzy oficera ogniowego.
Podoficerowie, którzy wcześniej zawarli znajomości z dziewczętami, oraz inni
żołnierze wyrywali się na Pragę, jak to się wtedy mówiło „na baby”. W tym czasie
służbę patrolową na Pradze wykonywały „platerówki”. Jednego wieczoru próbowały one zatrzymać kaprala Mikołaja Swelebę z naszej baterii. Ale byłby to wstyd dla
żołnierza być zatrzymanym przez fizylierki! Gdy się nie zatrzymał, puściły serię
z automatu (PPSz - Pistolet-Puliemiot Szpagina), która przeszyła mu pierś. Nasz zuch
wylądował w szpitalu i jego dalszy los był nam nieznany, bo do baterii już nie powrócił.
W dzień prowadziłem zajęcia, a wieczorem przy świetle karbidówki, czyli świecącej
się marnie „kopciłki”, zaczytywałem się w powieściach, które w dużej liczbie posiadał
P. Makulec.
Z dniem 1 stycznia 1945 roku zostałem awansowany do stopnia podporucznika.
Czekały nas jeszcze walki o Warszawę. Walki trwały krótko, trochę strzelania i ulicą
Grójecką wjechaliśmy do Warszawy. Wokół były ruiny i zgliszcza. Po postoju na Placu Narutowicza wyruszyliśmy ulicami Filtrową i Niepodległości. Wraz z żołnierzami
baterii przytaszczyliśmy kilka zdobycznych bębnów kabla telefonicznego oraz łopaty,
kilofy i łomy. Był to bardzo przydatny dla nas sprzęt.
19 stycznia 1945 roku na oczyszczonych z gruzu Alejach Jerozolimskich odbyła się defilada przed naczalstwem rozmieszczonym na trybunie. Po defiladzie kontynuowaliśmy dalszy marsz na zachód w pościgu za cofającym się wrogiem. W marszu
27
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
towarzyszyły nam obfite opady śniegu, zawieje i mróz. Na najbliższym postoju została
zorganizowana zbiórka na odbudowę Warszawy. Żołnierze zadeklarowali po kilka złotych ze swego skromnego żołdu. Nie tylko wyzwoliliśmy stolicę, ale i przyczyniliśmy
się do jej odbudowy! Marsz był uciążliwy, a na dodatek kończyła się benzyna. W Inowrocławiu otrzymaliśmy rozkaz, aby dotrzeć na własną rękę do Bydgoszczy. Ale skąd
było wziąć paliwo? Na szosie coraz to któryś pojazd zatrzymywał się. Wreszcie przed
Bydgoszczą zatrzymał się i mój samochód. Wyszedłem na szosę i podszedłem do radzieckiego samochodu, który zatrzymał się na drzewie. W szoferce był kierowca, młody
chłopak. Wszcząłem z nim rozmowę i dowiedziałem się, że był bardzo zmęczony, zasnął
i wpadł na przydrożne drzewo. Pochodził z Uralu. Przydała mi się znajomość geografii
i rejonu, skąd pochodził kierowca, bo po krótkiej rozmowie nie odmówił „rodakowi”
kanistra benzyny. To mi wystarczyło. Po kilku minutach dobiliśmy i zatrzymaliśmy się
w Bydgoszczy. Tu płonął jakiś skład. Wynieśliśmy z niego kilka par filcowych butów.
Przydały się na silne mrozy. Na ulicach witano nas radośnie. Na niektórych domach były
wywieszone białe flagi. To Niemcy okazywali swoje poddanie się zwycięzcom. Zanim
dowieziono nam paliwo, przez tydzień sterczeliśmy bezczynnie we wsi Dąbrówczyn.
W tym czasie nasza piechota walczyła samotnie na przedpolach Wału Pomorskiego. Oficerowie polityczno-wychowawczy instruowali nas, jak należało się odnosić do pozostałych na tych terenach Niemców oraz do zamieszkałych tam Polaków-autochtonów.
Nareszcie przybyło paliwo. Dopędziliśmy dywizję. Wytoczyliśmy nasze działa
do prowadzenia ognia na wprost. Pomimo że używaliśmy pocisków przeciwpancernych, z trudem one żłobiły dziury w twardym betonie umocnień. Najważniejszym było
trafiać w otwory strzelnicze bunkrów i schronów. W czasie walk został ranny dowódca
1. baterii porucznik Pawłowski. Trafiony w klatkę piersiową, został ewakuowany do
szpitala. Do baterii już nie powrócił. Dowodzenie baterią objął podporucznik Argasiński. Zbliżyliśmy się do Mirosławca (Markich Frydland). Niemcy strzelali i zapalili
kilka naszych czołgów, ale pozostałe wdarły się do miasta. Wszędzie były pustki, gdzie
niegdzie z okien zwisały białe szmaty. Nie zazdrościłem Niemcom ewakuacji w taką
pogodę. Zajęliśmy stanowiska obrony na skraju Mirosławca. Ostatecznie Mirosławiec
został zajęty 10 lutego 1945 roku. Od kilku dni mieliśmy nowego dowódcę baterii, był
nim porucznik Zajkowski. Jak sam mówił, dlatego że z zawodu był technikiem produkcji alkoholu, utrzymywało się u niego stałe zamiłowanie do tego napoju. Rzadko bywał
trzeźwy. Nie był lubiany przez żołnierzy, stąd też otrzymał pseudonim „Kołchoźnik”.
Po kilku dniach próbowaliśmy zdobyć leśniczówkę Wordel, niestety, bez powodzenia.
Za to często strzelaliśmy na wprost. Wyćwiczyłem obsługi dział tak, że w każdym
działonie było dwóch albo trzech żołnierzy, którzy potrafili zastąpić celowniczego.
Przyszedł rozkaz zezwalający każdemu żołnierzowi na wysłanie paczki do domu. Ponieważ w opuszczonych domach była porzucona odzież, i ja zrobiłem paczkę o wymaganych rozmiarach i wadze, którą przyjęto do wysłania. Po pewnym czasie otrzymałem
ją nienaruszoną z powrotem. Jakiś tyłowy „szczur”, zamiast na mój adres domowy,
wysłał ją na adres frontowy!
28
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
1 marca 1945 roku ruszyło kolejne natarcie. Zostawiliśmy w miarę wygodne
i ciepłe ziemianki. Wyzwalaliśmy Pomorze Zachodnie. Okrążeni Niemcy miotali się jak
w worku. Na drogach pełno było uciekającej ludności niemieckiej. Po polach chodziło
opuszczone i zgłodniałe bydło. Oddających się do niewoli pojedynczych Niemców odprawialiśmy z powrotem, aby przyprowadzili kolegów. Zabrakłoby nam żołnierzy do
konwojowania pojedynczych jeńców. Piechurzy wyciągali różne pojazdy: karety, bryczki, a nawet karawany, byle tylko jechać. Byli bardzo zmęczeni, wskakiwali na przodki
i ogony naszych dział. Pewnego dnia dowódca baterii wskazał mi miejsce na stanowisko ogniowe. Na miejscu zmierzyłem najmniejszy celownik, podałem go telefonicznie
dowódcy baterii, na co on wyraził zgodę. Gdy nadeszła komenda do otwarcia ognia, to
okazało się, że celownik w niej podany jest krótszy od celownika najmniejszego. Dowódca nie przyjmował tego do wiadomości i domagał się „Dawaj agoń!”. Przeszkodę
stanowiła linia telefoniczna z przewodami rozwiniętymi na słupach. Zdecydowałem
się na usuniecie przeszkody i wycelowanie dział w izolatory. Pociski z zapalnikami ze
zwłoką ścięły słupy, a izolatory z brzękiem upadły na ziemię. Przeszkoda została usunięta i można było strzelać. Po niedługim czasie na szosie ukazał się samochód marki
willys, z którego wysiadł major wraz z żołnierzem, z daleka krzycząc: „Kto tut starszyj
na batarei?” (Kto tutaj jest oficerem ogniowym?). Odpowiedziałem: „Ale o co wam
chodzi?” On krzyczał dalej: „Wy porwali prawitelstwiennuju swjaz’! Ja Was arestuju”.
(Zerwaliście łączność rządową. Ja was aresztuję). Grozić to on mógł, ale u siebie! Oto
celowniczy pierwszego działa z własnej inicjatywy wycelował lufę armaty w jego samochód, a inni żołnierze zaczęli go okrążać. Przecież nie mogli dać zrobić krzywdy
swojemu porucznikowi! Oceniwszy sytuację, major wycofał się i odjechał. Okazało się,
że łącznościowcy sztabu frontu podłączyli się do istniejącej linii telefonicznej, która
nagle się urwała. Niedługo padła komenda „Odbój” i zmieniliśmy pozycję ogniową.
Takie oto nieporozumienia bywały i wśród sojuszników.
Dni i noce tkwiliśmy pod gołym niebem w dokuczliwym zimnie. Mimo łykania pigułek, którymi karmił mnie felczer dywizjonu chorąży Winter, nie mogłem się
pozbyć wysokiej gorączki. Skierowano mnie do Sanbatu, gdzie stwierdzili zapalenie
płuc i przekazali mnie do szpitala w Wałczu. Trzymali mnie tam ponad trzy tygodnie.
Gdy się wykurowałem, dogoniłem swoją baterię nad Zalewem Szczecińskim. Chłopcy
mieli sukcesy w ostrzeliwaniu i zatapianiu niemieckich jednostek pływających, wycofujących się ze Szczecina. Trzeba było wprawić się w strzelaniu do celów pływających.
Bardzo łatwo można było się pomylić przy określaniu odległości. Na morzu wszystko
wydaje się bliższe, niż jest to w rzeczywistości. Pewnego dnia nad ranem do wsi Kopice
podpłynął okręt wojenny i kilkoma salwami ostrzelał wieś, burząc sporo zabudowań.
Bateria była okopana na brzegu morza, więc nie ucierpiała.
Nastała piękna wiosenna pogoda. Poza prowadzeniem ognia i wyłapywaniem
uciekających z okrążenia Niemców, wykonywaliśmy zgoła niewojenne zajęcia. Oraliśmy ziemię i obsiewaliśmy ją. W pomorską wyzwoloną ziemię sypaliśmy ziarno jarej
pszenicy, jęczmienia i owsa. Dla żołnierzy, w większości rolników, nie było to nowi-
29
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
ną. Przypominały się im rodzinne strony. Staraniem dowództwa i aparatu politycznowychowawczego zorganizowano w pułku dom wypoczynkowy dla żołnierzy. Z tego
odpoczynku skorzystali kapral Nowicki i bombardier Sztok z 1. baterii. Chwalili sobie
pobyt tam, tęsknili jednak za baterią. Ogromne znaczenie miało zżycie się żołnierzy
i tak zwane „frontowe koleżeństwo”. Ja też ledwie wykręciłem się od skierowania mnie
na tyły, do formujących się jednostek III Armii. Jak już walczyłem, to chciałem być do
końca w macierzystej jednostce. Zawsze to raźniej było wśród wypróbowanych towarzyszy broni.
Porucznik Zajkowski wyżywał się w jeździe na motocyklu. Będąc po „spożyciu” wjechał w barykadę na skraju wsi. Uszkodzeniu uległ motocykl i kości porucznika.
Zabrali go do szpitala. Ja objąłem dowodzenie 1. baterią, w której zdobyłem frontowe
doświadczenie. A ono było potrzebne, bo właśnie opuszczaliśmy Kopice i nocami zdążaliśmy na południe. Szykowała się nowa operacja. W dniu 13 kwietnia baterie 1. pal dotarły nad Odrę. 1. bateria zajęła odkryte stanowiska ogniowe w gotowości do strzelania
na wprost w przydrożnych zagrodach wsi Siekierki. Mój punkt obserwacyjny został ulokowany na stoku wzgórza, pomiędzy kościołem a zabudowaniami wsi. Po raz pierwszy
punkt obserwacyjny był z tyłu za stanowiskami ogniowymi. W dolinie była widoczna
szeroko rozlana rzeka Odra. Była wiosna, więc i wody było więcej niż zwykle.
Pas działania baterii obejmował lewy skraj wsi Neurudnitz i leżący naprzeciwko
odcinek wału na zachodnim brzegu rzeki. Obserwacja była niezła. Widać było niemieckie umocnienia wkopane i urządzone w wale przeciwpowodziowym, który wystawał
ponad nadbrzeżną dolinę. Z tyłu w lesie słychać było zgrzyt pił saperów, budujących łodzie do przeprawy. Dyżurni zwiadowcy i obserwatorzy przy działach pilnie obserwowali brzeg rzeki. Wykrywali i nanosili na szkice punkty oporu Niemców. Nasze działa milczały, bo miały pozostać niewykryte do dnia rozpoczęcia ofensywy. Żołnierze
wysypiali się na zapas. W terenie robiło się coraz gęściej. Przybywało artyleryjskich
punktów obserwacyjnych i stanowisk dowodzenia. Z lasów dochodził odgłos piłowanych drzew i stukot saperskich siekier. Ze szpitali wracali uzdrowieńcy. Zapowiadała
się ogromna ofensywa, ostatnia przed Berlinem. Zastępca do spraw polityczno-wychowawczych podporucznik Jakub Krancler chodził od stanowiska do stanowiska i pouczał
ludzi, jak należało się zachowywać na niemieckiej ziemi i jaki ma być stosunek do jej
mieszkańców. Chłopcy przekomarzali się z nim, zwłaszcza gdy chodziło o żeńską połowę mieszkańców. Jak się później okazywało, to w zawieraniu znajomości inicjatywę
okazywały Niemki. Do baterii przyszedł rozkaz o emocjonalnym znaczeniu. Należało
przygotować do wkopania na zachodnim brzegu Odry słup graniczny. Przygotowano
słup i obszyto go biało-czerwonym płótnem. Jak zwykle przed bitwą rosło napięcie.
Natarcie poprzedziło golenie się, mycie, przecieranie armatnich luf i pocisków oraz
wcześniej wydane śniadanie. Ostrzelana wiara sama wiedziała, co trzeba było zrobić.
W dniu 16 kwietnia 1945 roku, gdy wiosenny świt zaczął rozjaśniać nadodrzańskie równiny, poranną ciszę rozdarł zgrzyt salw oddawanych przez artylerię rakietową
i ryk tysięcy armat, haubic i moździerzy. W sukurs im nadleciały setki samolotów
30
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
bombowych. Zakotłowało się na zachodnim brzegu Odry. W tym ogólnym bitewnym
grzmocie popiskiwały i nasze siedemdziesiątkiszóstki. Obrabialiśmy wykryte przez
nas cele na sąsiednim brzegu. Chłopcy wytoczyli z podwórka działa na przygotowane
stanowiska i samodzielnie prowadzili ogień. Obserwowałem, jak pociski żłobiły nadodrzański wał. Po kilku wybuchach leciały w górę kawałki drewna i szczątki umocnień. Przeciwnik musiał wkopać się głęboko, bo nie było go widać. Pod przykryciem
ognia piechota zaczęła spuszczać łodzie na wodę. Nadjechał radziecki batalion amfibii (widziałem je wtedy po raz pierwszy). Te małe pojazdy, kierowane przeważnie
przez kobiety, potrafiły holować nawet pontony z czołgiem. Rzeka kipiała od nieprzyjacielskich pocisków artylerii dalekiego zasięgu. Coraz to któraś z łodzi pogrążała się
w falach rzeki. Kiedy piechota dobiła do zachodniego brzegu i go opanowała, artyleria
przeniosła wał ogniowy w głąb. Tymczasem ożyły niemieckie punkty oporu wkopane
na brzegu rzeki. Mieliśmy zadanie zwalczać je. Do wału było nie więcej niż 600–700
metrów. Strzały były więc celne i z wału posypały się kawałki umocnień i resztki obudowy. Piechota wdarła się na wał. Przeszedłem więc do kierowania ogniem pośrednim baterii. Z piechotą popłynęli na zachodni brzeg dowódcy plutonów dowodzenia,
którzy wskazywali cele. Oceniliśmy, że bateria łącznie zniszczyła lub obezwładniła
kilka cekaemów i działo przeciwpancerne. Po zbudowanym w nocy przez saperów moście w Gozdowicach rano 17 kwietnia przejechaliśmy przez Odrę i weszliśmy w swój
pas działania. Wspieraliśmy 3. batalion 1. pułku piechoty, dowodzony przez majora
Wkopanie przez 1. baterię słupa granicznego nad Odra 17 kwietnia 1945 roku.
Drugi na lewo od słupa granicznego dowódca baterii podporucznik Tadeusz Fudała
31
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Zwierzańskiego. Na zachodnim brzegu Odry wkopaliśmy słup graniczny, na którym
umieszczona była informacja, że wkopała go „Formacja generała Bewziuka, jednostka
podpułkownika Kumpickiego i pododdział podporucznika Fudały”. Zdawaliśmy sobie
sprawę z tego podniosłego i ważnego politycznie momentu w historii. Naśladowaliśmy
króla Bolesława Chrobrego.
Dopędziliśmy wkrótce 3. batalion, aby aż do końca wojny wspierać go naszym
ogniem. Wykurzając wroga z punktów oporu, nasz ogień rozbijał mury ceglane i wznosił pył z czerwonej dachówki. Kanonierzy pchali działa za tyralierą piechoty. Gdy ta zatrzymywała się, od razu ustawiali armaty, wbijali lemiesze w ziemię i otwierali ogień.
Trudno było po tym podmokłym terenie, pociętym melioracyjnymi rowami, toczyć
armaty. Często przez przeszkody pomagali przenosić działa piechurzy. Niemcy bronili
się zażarcie, ale łamaliśmy ich opór. Gdy Niemcy się wycofywali, to witały nas domy
obwieszone białymi flagami. Przy wjazdach do każdej wsi były wzniesione barykady
w rodzaju krętych barier uniemożliwiających wjazd czołgom. Po kilku pociskach przeciwpancernych lub odłamkowo-burzących z zapalnikami z długa zwłoką z tych przeszkód leciały drzazgi. Za nami pozostała już Stara Odra, wąska, lecz głęboka przeszkoda wodna. Na szosie pomiędzy Bad Frienwalde a Eberswalde, po której przejechało już
wiele pojazdów, pod jednym ze studebakerów 1. baterii wybuchła mina. Całe szczęście,
ze samochód jechał wolno w kolumnie i cały impet eksplozji poszedł w silnik i trofiejne
25 kwietnia 1945 roku - Dowódca 1. baterii podporucznik Tadeusz Fudała (stoi w środku)
z drużyną zwiadu po opanowaniu jednej z miejscowości w podmiejskiej strefie Berlina
32
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
łachy zebrane przez kierowcę w szoferce. Strach pomyśleć co by się wydarzyło, gdyby
wybuch objął nadwozie, gdzie znajdowały się pociski.
W walkach przekroczyliśmy kanał Hohenzollernów, a następnie rzekę Hawelę.
Przeszkód wodnych było dużo, a mosty były pozrywane. Naprędce wybudowany przez
saperów most w Oranienburgu był trudny do przejechania. Został wyzwolony obóz
koncentracyjny w Sachsenhausen. Gdy bateria zmieniała stanowisko ogniowe, trochę
zboczyłem, aby zobaczyć to miejsce kaźni. Ujrzałem za drutami rzędy szarych niskich
baraków, wewnątrz piętrowe prycze, a na nich ludzkie szkielety. Wrażenie było wstrząsające! Nie mogłem długo patrzeć na to zbrodnicze dzieło hitlerowców.
A tymczasem wokół rozciągała się sceneria świadcząca o bliskości dużego
miasta. Wszak już niedaleko był Berlin. Obchodziliśmy go od północy, uczestnicząc
w zaciskaniu pierścienia okrążenia wokół niemieckiej stolicy. 1. Dywizja zajęła zwróconą ku północy linię obrony, ciągnącą się wzdłuż Kanału Ruppiner. Zgodnie z otrzymanym rozkazem, wydzieliłem jeden pluton do wsparcia dość rzadkiej linii piechoty.
Skrupulatnie przestrzegałem zasady, aby znajdować się tam, gdzie było najtrudniej.
Dlatego też wraz ze swoim plutonem dowodzenia podążyłem za plutonem ogniowym
starszego ogniomistrza St. Waśkowskiego. Stanowisko ogniowe armat znajdowało się
w odległości 100–150 metrów od pierwszej linii obrony naszej piechoty. Linia była
rzadka, przebiegała wzdłuż brzegu kanału. Za kanałem była widoczna niewielka polana, a za nią rósł las, który miejscami schodził do samej wody. W godzinach rannych 29 kwietnia posypał się z drugiej strony kanału grad pocisków, lawina ognia,
między innymi z pancerfaustów. Szeregi Niemców w szarych, stalowych, czarnych i
granatowych mundurach zbliżały się do kanału. Jak się później dowiedzieliśmy, to na
odsiecz okrążonemu Berlinowi chciała się przedrzeć 11. Armia SS dowodzona przez
SS-Obergruppenfuehrera Felixa Steinera. W szeregach tej jednostki znajdowali się,
obok lotników i marynarzy, żołnierze Wehrmachtu i przede wszystkim esesowcy. Idąc
z odsieczą Berlinowi, natknęli się na wątłą linię obrony polskich jednostek. Piechota
odpowiedziała słabym ogniem. Strzelać zaczęły działa 1. baterii. Ich bliskie usytuowanie tuż za piechota ograniczało pole ostrzału. Linia piechoty drgnęła, niektórzy żołnierze zaczęli się wycofywać. W takiej sytuacji Niemcy coraz śmielej posuwali się do
przodu, próbując nas okrążyć. Zapalili zabudowania, tak że dym i ogień przesłonił pole
obserwacji. Nasze dwie armaty strzelały jak wściekłe, chłopcy nie żałowali pocisków,
ale pas rażenia był zbyt wąski.
W czasie gdy przebiegałem do telefonu, aby zameldować sytuację dowódcy
dywizjonu, zostałem ranny w nogę. Początkowo wydawało mi się, że chyba uderzyłem się o zgięte drzewko. Dopiero gdy spojrzałem i zobaczyłem krew, poczułem ból.
O tej niebezpiecznej sytuacji zameldowałem dowódcy dywizjonu, prosząc o pomoc. Po
założeniu prowizorycznego opatrunku, ani przez moment nie pomyślałem o wycofaniu
się. Tak mocno wpojono nam w dywizji zasadę, że kościuszkowcy, a tym bardziej artylerzyści, idą tylko naprzód. Bałem się tylko, aby nie stracić ludzi. Przy jednym z dział
zginął ugodzony pociskiem kanonier Zenon Rudziński.
33
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Dowódca dywizjonu podporządkował mi 2. i 3. baterię. Szybko przygotowałem
dane i po pierwszych pociskach wstrzeliwania na komendę „Szybki ogień” poleciał
grad pocisków. Ponieważ tylko ja obserwowałem nieprzyjaciela, dowódca pułku podpułkownik Kumpicki przydzielił mi trzy baterie 2. dywizjonu, stojące na zakrytych
stanowiskach ogniowych. Dobrze działała łączność, czuło się współdziałanie. Wzmógł
się duch bojowy, gdy uzyskaliśmy pomoc. Dodatkowe setki kilogramów żelaza poszybowały na Niemców, przerzedzając ich szeregi. Padali zabici i ranni. Ci, którzy przekroczyli już kanał, wycofali się. Ale i tam nie dały im spokoju nasze pociski. Obrona
została utrzymana, wróg odparty i Berlin nie otrzymał spodziewanej pomocy. Przewiązana naprędce rana krwawiła i bolała. Pora była, aby ewakuować rannych. Zajął
się tym energiczny felczer dywizjonu chorąży Winter. Pod ogniem przyczołgał się do
mnie, aby mi dać zastrzyk surowicy przeciwtężcowej. Wszyscy ranni, w tym i starszy
ogniomistrz Waśkowski, zostali zaopatrzeni i ewakuowani do Sanbatu dywizyjnego.
Stamtąd z kolei odsyłano potrzebujących do armijnych szpitali. Praktycznie moja wojaczka zakończyła się na salwach nad Kanałem Ruppiner w przeddzień przerzucenia
1. Dywizji do Berlina. Nie dane mi było przetrwać do końca wojny z moimi chłopcami.
Szczegóły udziału w szturmie Berlina
poznałem już później z opowiadań.
Moja nieco przedwcześnie zakończona droga bojowa liczyła łącznie 283
długie dni lub, jak kto woli, 6 792 godziny. O wiele dłuższy rząd liczb powstałby
po przeliczeniu na minuty i sekundy. Bo
przecież i sekundy dłużyły się i mogły
zaważyć na życiu i ludzkich losach. Stąd
nawet tak szczegółowy rachunek miał
swój sens.
Godny uwagi jest historyczny fakt,
że to polski żołnierz po raz pierwszy stanął twardo na berlińskim bruku. To my,
polscy żołnierze, udowodniliśmy bezspornie, że nie pozwoliliśmy, aby naszą
ziemię deptał hitlerowski żołdak. Wróg
został pokonany na jego własnej ziemi.
Podporucznik Tadeusz Fudała
Ten fakt powinien być znany całemu
sierpień 1945 roku
światu. Nie byliśmy agresorami, ale swojego nie pozwoliliśmy ruszyć.
W dniu 30 kwietnia 1945 roku, jednostki 1. Dywizji zostały przerzucone do Berlina transportami samochodowymi. Naczelne Dowództwo Wojska polskiego wyjednało u Dowódcy Frontu Białoruskiego marszałka Żukowa możliwość udziału polskich
żołnierzy w ostatecznym pokonaniu hitlerowskich Niemiec w ich gnieździe. Ponadto
34
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
w Berlinie było za dużo broni pancernej, a za mało piechoty, która była potrzebna do
walk w mieście i osłony własnych czołgów. Grupy szturmowe 1. Dywizji miały nacierać
wzdłuż linii Tiergarten - Brama Brandenburska i centrum sektora „Z” (Zitadelle). Tutaj
też nastąpiły dwa znamienne wydarzenia. Otóż podporucznik Mikołaj Troicki, zastępca dowódcy 7 baterii do spraw polityczno-wychowawczych, zebrał grupę żołnierzy,
w skład której wchodzili: plutonowy Kazimierz Otap, kapral Aleksander Karpowicz,
plutonowy Stefan Pawełczyk, kanonierzy Antoni Jabłoński i Eugeniusz Mierzejewski.
Oni jako pierwsi wywiesili biało-czerwona flagę na Kolumnie Zwycięstwa w Berlinie. Została ona odlana z armat francuskich zdobytych w wojnie francusko-pruskiej w
1870 roku. Teraz powiewała na niej dumnie flaga polska.
Drugie ważne wydarzenie to wyciągnięcie na piętro przez działon kaprala Stankiewicza z 8. baterii rozebranej na części armaty, zmontowanie jej i prowadzenie stamtąd ognia. W ten sposób mogli razić punkty oporu przeciwnika nieobserwowane i niemożliwe do porażenia z ziemi. Był to nie lada wyczyn.
Załoga berlińskiej twierdzy skapitulowała 2 maja 1945 roku. Dzień ten zakończył
szlak bojowy pułku. Za udział w szturmie Berlina 1. Pułk Artylerii Lekkiej otrzymał
zaszczytne miano „Berlińskiego”. Niestety, cywilny Minister Obrony Narodowej Janusz Onyszkiewicz po latach odebrał ten tytuł pułkowi. Wyrządził on ogromną szkodę
nie tylko zasłużonej jednostce wojskowej, ale i historii polskiej wojskowości. Czy znajdzie się jakiś odważny polityk, który to naprawi ? Chociaż pułku już nie ma, ale pamięć
o nim pozostanie. Temu między innymi służą te wspomnienia.
Dalszym etapem mojego leczenia po odniesieniu rany był szpital w miejscowości
Biesenthal, mieszczący się w zespole baraków. Na samym początku zostałem w bezczelny sposób okradziony. Przed wyjazdem do szpitala ordynans kanonier Smolarz
wyposażył mnie w niewielki neseser zawierający piżamę, ręczniki frotte i przyrządy
do utrzymania higieny (wtedy się jeszcze nie goliłem). Na drugi dzień zostałem zabrany na opatrunek. Ale przeniesiono mnie już do innej sali oficerskiej. Na podniesiony
przeze mnie raban przyniesiono mi wszystkie wojskowe rzeczy, ale nesesera wśród
nich nie było i nikt go nie widział. Rany były smarowane lapisem, co bardzo piekło,
ale miało zapobiegać narastaniu „dzikiego mięsa”. Leżąc przy oknie miałem widok na
zieloną trawę i kwitnące drzewa. Codziennie widziałem, jak wysoki Jugosłowianin
rozpościerał tam koc i przynosił na rękach swoja żonę, Rosjankę z amputowanymi nogami. Wspólnie przesiadywali tam, tworząc rozczulający obraz, symbol prawdziwego
człowieczeństwa. W dniu 9 maja wyrwała nas ze snu strzelanina. Przemknęła mi myśl
– czyżby Niemcy się przedarli i mogli nas bezbronnych wymordować, jak to się zdarzało? Ale rozległy się okrzyki „Koniec wojny!”. Radość była ogromna, bo to znaczyło,
że przeżyliśmy. Najbardziej przeżywali to kontuzjowani z zaburzeniami mowy. Jąkali
się, a z oczu ciekły im łzy. Ale Słowianie chcieli to radosne wydarzenie lepiej uczcić.
Ruszono więc do pielęgniarek, aby kupić spirytusu, gdyż one nim dysponowały. Szpital
został ogołocony z tego napoju, ale było się z czego cieszyć! Teraz nasuwały się myśli,
co będzie po wojnie. Nie było z czym rozpoczynać nowego pokojowego etapu życia.
35
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Po powrocie do kraju okazało się, że nie było to takie pokojowe życie. Będąc na froncie
nawet o tym nie wiedzieliśmy i się tego nie spodziewaliśmy.
Po prawie miesięcznym okresie leczenia zostałem wypisany ze szpitala. Razem
ze mną chciał opuścić szpital starszy ogniomistrz Waśkowski. Gdy mu odmówiono,
rzucił w ordynatora taboretem i od razu został wypisany. Waśkowski miał swoje wypróbowane sposoby!
Przez Gorzów Wielkopolski, Poznań i Warszawę dotarliśmy do Białegostoku,
gdzie stacjonował nasz 1. dywizjon. Po przeniesieniu nas do Skierniewic, po pewnych
nieporozumieniach, w końcu listopada 1945 roku opuściłem swój macierzysty pułk.
W późniejszych latach odwiedzałem go często, tak w Bartoszycach, jak i w Ciechanowie. Jednostki te już uległy likwidacji i nie ma kogo odwiedzać. Pozostały tylko
wspomnienia, które można przelać na papier, co obecnie czynię.
Końcowe uzupełnienia i uwagi
Do stopni generalskich zostali mianowani tacy absolwenci kostromskiej szkoły
jak generał dywizji Władysław Polański oraz generałowie brygady Tadeusz Kunicki,
Andrzej Porajski i Władysław Szczepucha. Wielu zostało dyplomowanymi pułkownikami. W maju lub czerwcu 1944 roku, gdy kwaterowaliśmy koło Kiwerc, odwiedzili nas członkowie Krajowej Rady Narodowej Edward Osóbka–Morawski i Marian
Spychalski. Towarzyszył im dr Bolesław Drobner jako członek Zarządu Związku Patriotów Polskich. Od delegatów KRN (Krajowej Rady Narodowej) podczas rozmowy
dowiedziałem się wiele o sytuacji w okupowanej przez Niemców Polsce. Byłem tego
niezmiernie ciekawy, gdyż docierające do nas wiadomości z innych źródeł, były skąpe
i niepełne.
Jaka była siła słowa pisanego, przekonałem się, gdy w „Żołnierzu Wolności”
(Nr 80 z dnia 15 kwietnia 1944 roku) ukazał się mój krótki artykuł pod tytułem „Znaczenie i siła artylerii”. Na rozmowę zaprosił mnie kapitan Górecki, wówczas zastępca
dowódcy pułku do spraw polityczno-wychowawczych. Był zadowolony, że w pułku jest
piszący artykuły oficer i zachęcił mnie do dalszych prób w tym zakresie.
Wszystkich nieomal oficerów pułku znałem do dnia 13 stycznia 1945 roku, gdy
opuściliśmy gościnne Ząbki, wyruszając na Warszawę. Później już pułk nigdy nie był
razem. Przedtem do znajomości z innymi oficerami przyczyniało się pełnienie służby oficera dyżurnego i oficera operacyjnego pułku. Mile wspominam inteligentnego
ogniomistrza Przygodzicza (z 3. dywizjonu) jako podoficera dyżurnego.
Ludność wsi, w domach których kwaterowaliśmy, była nam przychylna. Szczególnie zadowolone były kobiety, którym żołnierze chętnie pomagali. Przywozili im
drewno i siano (Krieckowszczyzna) oraz pomagali w kopaniu ziemi w ogródkach
(Kodnia). Naszym wyjazdom i opuszczaniu tych miejscowości towarzyszyły zawsze
płacz i łzy. Najbardziej rozpaczały wojenne wdowy. Pobyt w Ząbkach zaowocował na-
36
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
wet kilkoma małżeństwami po powrocie z frontu. Przyczyniłem się do tego, wyręczając zakochanych żołnierzy w pisaniu listów.
Tragiczne wydarzenie miało miejsce w drugiej połowie lutego 1945 roku. Otóż
radiotelegrafista baterii sztabowej, jak się okazało Ukrainiec, nawiązał na falach eteru
łączność z ukraińską jednostką wojskową. Nakryty na gorącym uczynku serią z automatu zabił kapitanów Hartowicza i Iwanowskiego oraz podporucznika Rożka. Następnie sam się zastrzelił. Znam to z ustnego przekazu, jaki krążył po pułku. Na potwierdzenie tej informacji ci oficerowie zniknęli z pułku
Porucznik Switkowski był bardzo zamknięty w sobie. Nigdy nie wdawał się
w prywatne rozmowy. Kładliśmy to na karb tego, że będąc na stanowisku dowódcy
artylerii 1. pułku piechoty, został przeniesiony na niższe stanowisko dowódcy baterii.
Przyczyna tego stanu rzeczy nie była w pułku znana. W czasie marszu na Pragę porucznik otworzył się. Wówczas dowiedziałem się, że urodził się w Warszawie w 1914 roku.
Przed niemiecką ofensywą jego rodzinę wraz z zakładem pracy ewakuowano na Ukrainę, gdzie i pozostali. Z pozostałymi w Warszawie krewnymi korespondencji nie prowadzili w obawie przed oskarżeniem o działalność wywiadowcza (polskij szpion). Ale
Ryszard miał w pamięci adresy i cieszył się z bliskiego spotkania z krewnymi. Niestety,
wraży pocisk przerwał na zawsze te marzenia.
Gdy w pułku miałem spotkania z żołnierzami, to zawsze pytałem ich, skąd
pochodzą. Zbliżało to nas. Gdy raz natknąłem się na kilku żołnierzy pochodzących
z powiatu Dęblin, wówczas powiedziałem im, że stanowiska ogniowe 1. baterii były
rozmieszczone koło wsi Gołąb. „Przecież to sąsiednia wieś!” – krzyknęli. Na drugi rok
powiedziano mi, że gdy do 1. baterii przybyli rekruci, wówczas ci właśnie żołnierze
uświadomili im, że trafili do służby w takiej baterii, która miała stanowiska ogniowe
obok ich wsi i że powinni docenić, ze trafili do niezwykłej baterii. Jak podkreślił wtedy
dowódca dywizjonu, było to najlepsze oddziaływanie wychowawcze, bo pochodzące
z ust kolegów. Umożliwiało to rozumienie lokalnego patriotyzmu na szczeblu baterii.
To nie było tłoczenie oklepanych banałów, lecz patrzenie na sprawy Ojczyzny prze
pryzmat faktycznych wydarzeń. Mogli się tym pochwalić w rodzinnej wsi. Tak to niechcący przyczyniłem się do krzewienia lokalnego patriotyzmu.
Nieraz zastanawialiśmy się i dyskutowaliśmy o tym w pułku, jak można było
takich młodych nieopierzonych oficerów posyłać na front i powierzać im sprzęt bojowy dużej wartości, a także życie podkomendnych. Przecież nie wyposażano nas
w wiedzę z psychologii ani też z pedagogiki, czy metodyki nauczania. Pozostawało nam naśladować przełożonych, którzy nie zawsze świecili dobrym przykładem, bo
i sami nie kończyli akademii. Nie było podręczników, regulaminy były mało dostępne, a i na uczenie się nie było warunków ani czasu. Przełożeni zwykle zatwierdzali
konspekty automatycznie, bez sprawdzenia ich treści. Dodam tutaj, że opracowałem
recenzję sprawozdawczą książki pod tytułem „Dydaktyka wojskowa”, napisanej przez
płk. prof. Jana Bogusza (wydanej w 1983 roku przez wydawnictwo MON). Recenzja
37
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
ta została opublikowana w miesięczniku „Oświata Dorosłych”. Z takiego kompendium
wiedzy korzystali później żołnierze różnych stopni, włączeni w krąg szkolnictwa wojskowego. Takiego podręcznika można było wtedy pozazdrościć.
Powyższe uwagi nasunęły mi się, gdyż i ja dorabiałem do pensji jako nauczyciel.
Ukończywszy Studium Podyplomowe prowadzone przez Ministerstwo Oświaty i Wychowania, nabyłem uprawnienia do nauczania przedmiotów zawodowych w szkolnictwie średnim. W latach 1976 – 1995 w Policealnym Studium Pracowników Służb Społecznych, uczyłem takich przedmiotów, jak metodyka pracy socjalnej oraz administracja
i biurowość. W tych dziedzinach byłem po trosze samoukiem, ale i tak zaliczałem się do
przodujących wykładowców w kraju. To dla uzupełnienia moich wspomnień.
Kadra oficerska 1.pal stanowiła swego rodzaju zasób (rezerwę) kadrowa, z której czerpano przy formowaniu kolejnych jednostek artyleryjskich – brygad artylerii
i jednostek w 3. i 4. Dywizji Piechoty. Zwykle z przeniesieniami oficerów wiązało się
powierzenie im wyższych stanowisk służbowych. Stopni generalskich dosłużyli się
tacy oficerowie wojenni pułku jak Leon Nałęcz Bukojemski, Antoni Frankowski, Leon
Dubicki, Jerzy Łoboda, oficerowie polityczni – Wiktor Grosz i Jan Górecki, a w okresie
powojennym Jerzy Skalski i Edward Pawlica.
Nie sposób pominąć we wspomnieniach atmosfery, jaka panowała w baterii. Nie
przypominam sobie, aby wśród podoficerów i kanonierów były jakieś niesnaski, nieporozumienia czy kłótnie. Ogólnie panowało wzajemne zrozumienie i współdziałanie,
tak bardzo istotne przy prowadzeniu działań bojowych, a szczególnie ognia. Wyczuwało się atmosferę koleżeńskości. Nie było zawiści ani też donosicielstwa. Żołnierze
byli posłuszni, nie ociągali się z wykonywaniem rozkazów. Nie było potrzeby grożenia
karami. Ja starałem się zawsze być wśród żołnierzy. Jak była potrzeba, też chwytałem
za łopatę i pomagałem kopać okopy dla dział. Nieraz jadło się ze wspólnego kociołka.
Jako niepalący, rozdawałem żołnierzom tytoń otrzymywany w „dopołnitielnom pajkie”. Zbliżało mnie do żołnierzy również to, że pisałem im listy, przez co znałem ich
rodzinne problemy lub więzi łączące ich z kobietami. Już w cywilu, gdy spotykałem się
z niektórymi, byłem ciekawy, jaka utrwaliła im się opinia na mój temat i jakim mnie zapamiętali. Zawsze spotykałem się z opinią, że pamiętali mnie jako przełożonego, który
troszczył się o żołnierzy i dbał, aby niepotrzebnie w działaniach nie narażać życia ani
zdrowia podwładnych. Jedno zawsze podnosili, że nie dbałem o odznaczenia tak dla
siebie, jak też dla innych. Faktycznie, nie przywiązywałem do tego znaczenia. Ponadto
w 1. Dywizji panował pogląd, że my wykonywaliśmy swój obowiązek wobec Ojczyzny
i swoich bliźnich, a za wykonywanie obowiązków nie przysługiwały oddzielne wyróżnienia. Teraz patrzę na to inaczej, bo i gruntownie zmieniły się czasy.
Kończąc, spodziewam się, że moje osobiste wspomnienia ze służby w pułku
przybliżą czytelnikowi obraz frontowych walk i służby wojskowej w czasie wojennym,
służby poświęconej niepodległej Ojczyźnie – Polsce.
Tadeusz Fudała,
Grudzień 2011 r
38
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Pułkownik Tadeusz Fudała (trzeci z lewej) przemawia na uroczystym apelu 1.BPA w
czasie Święta Pułku w maju 1989 roku w Bartoszycach (zdjęcie z albumu Edwarda
Pawlicy)
39
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
ppłk rez. mgr historii
Erazm Domański
Urodził się 2 czerwca 1954 roku w Rawiczu.
Ojciec Kazimierz był leśniczym w Nadleśnictwie
Żmigród (woj. dolnośląskie). W 1939 był żołnierzem 84. Pułku Piechoty, obrońcą Modlina, jeńcem wojennym, a po brawurowej ucieczce z obozu Stalag IA (leżącym koło Górowa Iławeckiego)
był członkiem konspiracji AK Rejon Żelechów
od 1941 roku ps.”Wichrowaty” Matka była w czasie okupacji żołnierzem AK–WSK ps. „Romana”
w Baranowie nad Wieprzem w Obwodzie
Puławy.
Przeszła
przeszkolenie sanitarne pod okiem lekarza – stryja Erazma Wierzbickiego. Znała osobiście znanego żołnierza konspiracji - „Orlika” kpt. Mariana Bernaciaka.
W 1970 roku przybył na Mazury, gdzie w 1973 roku ukończył Liceum Ogólnokształcące w Lidzbarku Warmińskim.
Erazm Domański w latach 1976–1979 studiował w WSOWRiA w Toruniu. Po
promocji został skierowany do 1. pułku artylerii w Bartoszycach. W latach 1979 - 1980
był dowódcą plutonu dowodzenia i plutonu ogniowego 7. baterii 3. dywizjonu haubic
152 mm. Od listopada 1980 roku do września 1982 roku służył na stanowisku kierownika klubu żołnierskiego pułku, a następnie od marca 1983 do końca 1984 roku
jako zastępca do spraw politycznych dowódcy 1. dywizjonu. Od 1985 do 1989 roku był
zastępcą dowódcy 1. Berlińskiego Batalionu Łączności w Legionowie. W 1988 roku
ukończył Wojskową Akademię Polityczną kierunek historyczny, a w 1999 roku ukończył Studia Podyplomowe na Wydziale Historii Uniwersytetu Warszawskiego. Od 1989
do 1990 roku był zastępcą dowódcy 53. Batalionu Medycznego. W latach 1991-1994
służył jako specjalista do spraw tradycji w Wydziale Wychowawczym 1.WDZ. Następnie pracował w SG WP i w Departamencie Społeczno–Wychowawczym MON
i zajmował się problematyką historii wojskowej i kształcenia obywatelskiego kadry
i żołnierzy WP.
W 2000 roku odszedł do rezerwy i pracował w Muzeum WP jako kustosz
i kierownik Oddziału Polskiej Techniki Wojskowej, znajdującego się w Forcie IX przy
ul. Powsińskiej 13. Od 2006 roku był kustoszem w Muzeum Historycznym w Legionowie, a od 2012 roku jest Kierownikiem Filii Muzeum Historycznego w Legionowie.
W styczniu 2013 roku został wybrany Prezesem Towarzystwa Przyjaciół Legionowa.
Odznaczenia: Złoty Krzyż Zasługi RP, Złoty Medal „Za zasługi dla obronności
kraju”, Srebrna Odznaka Ministra Kultury „Za opiekę nad zabytkami”.
40
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Ze środowiskiem Armii Krajowej w Legionowie związany jest od 1989 roku,
początkowo poprzez kontakt osobisty z kpt. Edwardem Dietrichem, a później od 1991
do 1994 roku jako łącznik dowódcy Garnizonu Legionowo ze środowiskiem kombatantów ŚZŻAK w Legionowie. Był członkiem budowy Pomnika Polski Walczącej w
Legionowie i Pomnika Katyńskiego w Legionowie, współorganizatorem odsłonięcia
tablicy pamiątkowej poświęconej ppłk Romanowi Kłoczkowskiemu i odsłonięcia Pomnika Sybiraków w Legionowie.
1. Berliński Pułk Artylerii 1945-1994 – zarys historii na szlaku
Berlin - Garwolin - Bartoszyce
Powojenną historię tej zasłużonej jednostki wojskowej wyznaczają dwa etapy.
Pierwszy do kwietnia 1957 roku związany ze stacjonowaniem jednostki w Garwolinie
i rozwiązaniem 1. Berlińskiego pułku artylerii lekkiej. Drugi - od kwietnia 1957 do
15 czerwca 1994 roku, przypadający na okres stacjonowania 1. Berlińskiego Pułku
Artylerii w Bartoszycach.
1. Berliński Pułk Artylerii w Garwolinie.
Po zwycięskiej defiladzie 1. Dywizji, która miała miejsce 22 maja 1945 roku
w miejscowości Neuhardenberg na wschód od Berlina, 1. pułk artylerii zostaje przerzucony przez Warszawę do Siedlec transportami kolejowymi w końcu maja 1945 roku.
Pierwszym powojennym i ostatnim wojennym dowódcą pułku był ppłk Edward Kumpicki , który przejął dowodzenie pułkiem 6 kwietniu 1945 roku od ppłk. Sergiusza
Raskowa, który został dowódcą 6. pułku artylerii lekkiej i wkrótce zginął 11 kwietnia
1945 roku nad Odrą.
Rozkazem Naczelnego Dowództwa WP nr 235 z dnia 17 października
1945 roku pułk otrzymał miano „Berliński” i używał go do 1991 roku. Pułk w składzie 3 frontowych dywizjonów, baterii sztabowej, pododdziału zabezpieczenia, szkoły
podoficerskiej rozlokował się w majątku Stok Lacki k/Siedlec, a w końcu 1945 roku
w przedwojennych koszarach w Siedlcach. Gwoli prawdzie historycznej, odnotować
należy fakt skierowania żołnierzy pułku do akcji poszukiwania na terenie Podlasia
grup zbrojnego podziemia, które prowadziły działania dywersyjne wobec nowo powstałej „władzy ludowej”. Na szczęście, dzięki rozsądkowi żołnierzy i dowódców,
nie doszło do bratobójczych walk, które by dziś obciążały sumienie żołnierzy, jakkolwiek grupy operacyjne z pułku przyczyniły się do ujęcia pewnej liczby żołnierzy
powojennej konspiracji niepodległościowej. Koniec 1945 roku to demobilizacja wojska
i przejście na tory pokojowe. 1. Warszawska Dywizja Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, a w jej składzie 1. Pułk Artylerii Lekkiej (1.pal) zostały potraktowane priorytetowo
i po reorganizacji utrzymywały wyższe stany osobowe i sprzętu. Od początku 1946 roku
pułk uformował się w składzie bateria dowodzenia, jednego dywizjonu 122 mm haubic, jednego dywizjonu 76 mm armat, szkoły podoficerskiej (faktycznie stanowiła
41
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Poligon w Czerwonym Borze 1952 roku
Defilada 3. baterii, na czele por. Piotrowski.
Garwolin 12 października 1954 roku
1. PAL na zbiórce z okazji Święta Wojska
Garwolin 1954 rok. Poczet sztandarowy 1.PAL
prowadzony przez ppor. Aleksandra Jakimę, w tle
budynek szkoły podoficerskiej.
42
kolejny dywizjon) i pododdziałów
tyłowych. Posiadał samochody radzieckie GAZ AA, ZiS-5, amerykańskie studebakery i willysy.
Pułk ostatecznie rozlokował się w
przedwojennych koszarach 1. Pułku Strzelców Konnych w Garwolinie w kwietniu 1947 roku i rozpoczął okres pokojowego szkolenia
i prac na rzecz zniszczonej gospodarki. Wydzielone siły uczestniczyły w odgruzowywaniu zburzonej Warszawy. Dobre osiągnięcia
szkoleniowe jednostka uzyskiwała
pod dowodzącym od 1948 roku
ppłk Karolem Żachowskim - frontowym dowódcą dywizjonu 1.pal.
W końcu 1948 roku jednostka liczyła około 300 kadry i 900 żołnierzy. Jednostka w tym okresie
dobrze wkomponowała się w życie
miasta. Uruchomione w jednostce
kino i kasyno wojskowe prowadzone na wysokim poziomie organizacyjnym przyciągały mieszkańców
miasta. W trzecią rocznicę wyzwolenia Warszawy, 18.01.1948 roku,
pułk otrzymał sztandar z fundacji
społeczności województwa warszawskiego i Garwolina.
Obecność żołnierzy na uroczystościach patriotyczno-religijnych była w tym okresie rzeczą
naturalną. Okrągła czapka i zielony otok artylerii były wyróżnikami
w pułku do 1950 roku. Podstawową
treścią życia było jednak szkolenie
bojowe, w którym jednostka zawsze przodowała w skali 1. Dywizji i Warszawskiego Okręgu Wojskowego. Stało się to później stałą
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
tradycją. W pułku wzrastał cały szereg oficerów i podoficerów, którzy późnej rozsławiali dobre imię jednostki. Tadeusz Kowalski, który był frontowym dzieckiem pułku,
po trzydziestu latach, w końcu lat siedemdziesiątych znalazł się w Honorowej Księdze
Czynów Żołnierskich jako pułkownik WP. Ogniomistrz Jan Gucwa jako małoletni
chłopiec przeszedł z działonem, w którym był też jego ojciec, cały szlak bojowy od Lenino do Berlina. Szkolenie bojowe realizowane było na leżącym pod Garwolinem poligonie Sulbiny, a przede wszystkim na poligonach w Czerwonym Borze i Dębie-Rozalin. Do osiągnięć należało zdobycie w 1950 roku I miejsca w artyleryjskich zawodach
na szczeblu WP przez baterię porucznika Buklada. Artylerzyści 1.pal z dywizjonów
i szkoły podoficerskiej zadania ogniowe wykonywali na ogół na 5 (dziś powiemy
„na 6”). Jednak jedno zdarzenie na ćwiczeniach w Czerwonym Borze latem 1950 roku,
przyćmiło nieco dotychczasowe sukcesy pułku. W wyniku nieostrożnego obchodzenia
się z petardami, a także młodzieńczej fantazji, doszło do spalenia zabudowań wsi Skudele, leżącej na obrzeżach poligonu. Winowajcami byli chor. Kurek i chor. Latoszek,
którzy nie dopilnowali żołnierzy, a ci, prawdopodobnie chcąc zaimponować miejscowym pannom, rzucili w stóg słomy kilka petard. Upalne lato i nagły wiatr były dalszą przyczyną przerzucenia się ognia na kryte strzechą zabudowania, które spłonęły
doszczętnie. Sprawa była niezwykle poważna. Pułk solidarnie zachował się zarówno
w stosunku do pogorzelców, jak i winowajców. Mieszkańcom wydano niezbędne
materiały i żywność, a jednostka „na makaronowym jedynie wikcie” przystąpiła do
odbudowy spalonych domostw. Specjalna komisja z Warszawy przydzieliła mieszkańcom utracone mienie ruchome oraz środki finansowe i materiałowe na odbudowę.
Dochodziło w tym czasie do tragikomicznych sytuacji, gdyż pogorzelcom przydzielono „utracone” kanapy, szafy dębowe, maszyny do pisania, radioodbiorniki, których
w rzeczywistości nigdy nie posiadali, o czym informowali komisję „usłużni sąsiedzi”.
Problem jednak rozstrzygnięto po myśli poszkodowanych mieszkańców.
Rok 1950 przynosi zmianę dowódcy. Nowym dowódcą zostaje radziecki oficer ppłk Jabłoński. Zgodnie z rozkazem Ministra Obrony Narodowej Marszałka Rokossowskiego czas służby zostaje wydłużony do 3 lat, co było pokłosiem napięcia
w stosunkach międzynarodowych wywołanego konfliktem koreańskim. W kolejnych
latach jednostka przebywała na poligonie przeważnie od wiosny do jesieni. Święto
Wojska Polskiego ustanowione na 12 października było faktycznie świętem, na którym można było odpocząć po trudach poligonowego szkolenia.
Rok 1950 przynosi zmianę umundurowania żołnierzy na czapki okrągłe oraz
żółty otok, który noszony był już wcześniej w jednostkach piechoty 1. Dywizji. Wydano również drugi otok – czerwony. W nim jednostka wystąpiła na defiladzie 22 lipca
w Warszawie. Czerwonego otoku użyto w pułku tylko dwa razy i zaniechano jego
używania. Wprowadzenie czerwonego otoku obowiązującego w wojskach lądowych spotkało się z niezadowoleniem kadry i żołnierzy, zarówno pułku, jak i całej
dywizji.
43
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Żółty otok przyjął się ostatecznie jako wyróżnik Kościuszkowców wszystkich
jednostek i obowiązywał do 1994 roku (dziś
noszony jest tylko w 1. Brygadzie
Pancernej im. T. Kościuszki w Wesołej, która przejęła dziedzictwo tradycji 1 Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej).
Garwolin 1954 rok. Komendant szkoły podoficerskiej 1. pułku artylerii kpt. Henryk
Pikula z elewami (w środku pierwszego rzędu, obok ppor. Jakima), na głowach czapki
z żółtymi otokami
Mijają dwa podobne lata. W 1952 roku nowym dowódcą zostaje kpt. Wit Litwiński. Dowodzi jednak krótko. Rozwinięte wówczas w wojsku współzawodnictwo
szkoleniowe zaowocowało wielką ilością konkursów, zawodów użyteczno-bojowych,
w których kadra i żołnierze pułku zdobywali liczne trofea (stanowiły je obok dyplomów i pucharów także zegarki, radia, a nawet rowery - przedmioty mało dostępne na
rynku powszechnym).
W 1953 roku awansowany do stopnia majora szef sztabu 1. pułku artylerii mjr. Mieczysław Wadowski obejmuje dowodzenie jednostką i kieruje nią do 1956 roku.
Ostatnim dowódcą 1.pal w Garwolinie, któremu przychodzi rozwiązać jednostkę, jest mjr Jan Stachura. Święto pułku obchodzone było 2 maja z uwagi na miano
„Berliński” i jako datę upamiętniającą udział 1.pal w zdobywaniu Berlina. Na święta
zawsze zapraszano frontowych kombatantów, między innymi ppor. Michała Troickiego, postać historyczną, kan. Jabłońskiego, kpr. Stankiewicza (pod dowództwem ppor.
Troickiego grupa żołnierzy z 7. i 8. baterii zawiesiła biało-czerwoną flagę na Kolumnie
Zwycięstwa, działon kpr. Stankiewicza zasłynął tym, że w Berlinie rozebrał armatę
76 mm na części, wniósł na trzecie piętro budynku i złożywszy ponownie prowadził
bardzo skuteczny ogień z góry).
44
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Decyzje rządu i MON z 1956 roku o obniżeniu stanu osobowego armii i likwidacji części jednostek, doprowadziły do likwidacji 1.pal w Garwolinie. 2/3 kadry
i żołnierzy zostało zwolnionych a zaledwie 1/3 wykorzystano do dalszej służby w różnych innych jednostkach. Nieliczni tylko podoficerowie znaleźli się w nowej jednostce
w Bartoszycach. Rozwiązanie jednostki nastąpiło w koszarach w Garwolinie
w kwietniu 1957 roku i miało smutny przebieg. Odium goryczy musiał przyjąć na
siebie Szef Komisji Rozwiązującej - Szef Artylerii Dywizji płk. Leon Rabuszko. Jako
jedną z przyczyn przeniesienia jednostki i sformowania od nowa w Bartoszycach
podano potrzebę racjonalnego gospodarowania zasobami koszarowymi. Wspomina o
tym gen. Józef Kuropieska w książce „Wspomnienia 1957-1968. Byłem dowódcą okręgu”. Z pewnością była to decyzja słuszna, gdyż koszary w Bartoszycach były wybudowane dla potrzeb
Podoficerskiej Szkoły Artylerii Wehrmachtu w końcu lat
30-tych i posiadały,
jak na ten okres, wysoki standard (Nota
bene kościuszkowcy
zetknęli z jednostką
niemiecką z Bartoszyc na Wale Pomorskim w 1945 roku).
Jednak ta decyzja
z naturalnych przyGarwolin, 1954 rok. Powitanie przez społeczeństwo 1. pułku artylerii lekkiej po powrocie z poligonu.
czyn przyniosła wiele osobistych dramatów dla wielu oficerów i podoficerów. Również, miasto Garwolin z żalem pożegnało
1. pal. Jego społecznej roli nie była w stanie wypełnić utworzona w opuszczonych
koszarach Składnica Materiałów Pędnych i Smarów.
Z historią frontową i powojenną 1.pal w Garwolinie związanych jest wiele znanych w środowisku wojska nazwisk. Pułk za dumę poczytuje sobie fakt, iż z jego
szeregów wyrośli tacy oficerowie, jak płk Leon Rabuszko - Szef Artylerii Warszawskiego Okręgu Wojskowego w latach 60-tych, gen. Leon Dubicki - Szef Sztabu Dowództwa Artylerii WP w 1955 roku, gen. bryg. Antoni Frankowski – Dowódca Artylerii 3 Dywizji w 1945 roku, gen. bryg. Czesław Czubryt-Borkowski - Szef Sztabu
Artylerii WP w latach 50-tych i Dowódca Obrony Przeciwlotniczej Kraju w latach
60-tych. Wyjątkową postacią był gen. bryg. Leon Nałęcz-Bukojemski - organizator
i pierwszy dowódca pułku, późniejszy Zastępca Szefa Artylerii 1. Armii WP.
45
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
1. Berliński Pułk Artylerii w Bartoszycach
Pułk sformował się w połowie kwietnia 1957 roku w Bartoszycach na bazie rozformowanej 25. Brygady Artylerii Haubic, przeniesionej z Grudziądza, w obiekcie dotychczasowej Oficerskiej Szkoły Uzbrojenia - przeniesionej kolejno do Olsztyna. Przyjął spuściznę historyczną 1. Berlińskiego Pułku Artylerii.
Symbolicznym znakiem sformowania nowej jednostki była uroczystość wręczenia sztandaru jednostce na rynku miejskim - w imieniu Rady Państwa wręczył sztandar nowemu dowódcy ppłk dypl. Feliksowi Kisielowi dowódca Warszawskiego Okręgu
Wojskowego - gen. dyw. Józefa Kuropieska.
W nowej organizacji pułk posiadał sztab, baterię dowodzenia, dwa dywizjony
haubic, szkołę podoficerską (zorganizowaną jako skadrowany 2 dywizjon), sekcję techniczną, sekcję uzbrojenia i kwatermistrzowską. Park samochodowy stanowiły ZIS-y,
lubliny i stary- wprowadzone w latach sześćdziesiątych. Z historią pułku związane
jest też funkcjonowanie baterii dowodzenia Szefa Artylerii 1. Dywizji, która choć była
samodzielnym pododdziałem, uczestniczyła we wszystkich ważnych wydarzeniach
jednostki z uwagi na gospodarczą i wychowawczą podległość dowódcy pułku.
Lata działalności jednostki to przede wszystkim szkolenie, działalność gospodarcza, współdziałanie z miastem i działalność społeczno-kulturalna, w których to
dziedzinach 1.BPA, zgodnie z tradycją 1.pal, przoduje w skali dywizji, WOW i Sił
Zbrojnych. Obchodzono święta Wojska Polskiego, 1 Maja Święto Pracy, 2 maja Święto Pułku, 9 maja Dzień Zwycięstwa, 14 maja - powstanie 1. Dywizji i 1.pal, 22 lipca
Bartoszyce, 12.10.1957 rok. Uroczystość wręczenia na rynku miejskim sztandaru
wojskowego dla 1 Berlińskiego Pułku Artylerii przez dowódcę Warszawskiego
Okręgu Wojskowego gen. dyw. Józefa Kuropieskę.
46
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Święto Odrodzenia (w połowie lat 80-tych łączone je ze Świętem Wojsk Rakietowych
i Artylerii), 1 września - rocznica wybuchu II wojny światowej.
Rytm szkolenia realizowany był w czasie „letniej” i „zimowej” szkoły ognia na
poligonach Orzysz, Toruń, Drawsko Pomorskie, Muszaki, Dęba-Rozalin, Czerwony
Bór oraz morskie strzelania w Ustce. Ćwiczyły tam pododdziały liniowe oraz elewi
szkoły podoficerskiej. W szkole podoficerskiej szkolili się w systemie półrocznym dla
potrzeb dywizji i WOW dowódcy haubic 122 mm i 152 mm, moździerzy 82 i 120 mm.
Jednorazowy turnus liczył ok. 200 żołnierzy.
W szkoleniu dowódców
działonów do 1981 roku
wykorzystywano także
działa
przeciwpancerne 57 mm (Zis-2) do nauki strzelania na wprost,
gdyż w magazynach wojskowych znajdowało się
bardzo dużo amunicji do
tego typu dział, jakkolwiek takie działa były już
wycofane z pododdziałów
liniowych wojska. Pułk,
jak i cała 1. Dywizja, był
nawiedzany wielokrotnymi wizytami i pobytami
Bartoszyce, Rynek, 14 maja 1958 rok. Uroczystość 15-lecia
kierownictwa MON, miępowstania 1 Pułku Artylerii. Na pierwszym planie dowódca
dzy innymi w lutym 1960
pułku - ppłk Feliks Kisiel, za nim poczet sztandarowy, żołroku. Pułk kontrole zalinierze w hełmach polskich przedwojennego wzoru.
czał zawsze dobrze.
Poligon Orzysz. Luty 1960 rok.
Inspekcja w 1. pułku artylerii, na czele MON gen. broni
Marian Spychalski, obok z
lewej Dowódca Warszawskiego Okręgu Wojskowego gen.
dyw. Józef Kuropieska, oparty
o kuchnię gen. dyw. Zygmunt
Duszyński- Wiceminister ON
były dowódca 1. Warszawskiej
Dywizji Piechoty.
47
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
W dywizji pułk znany był również z tego, że na poligonach dbano o stronę
socjalną dla żołnierzy. Wymiernym przykładem było działanie kwatermistrzostwa,
w tym działalność kuchni polowych, gdzie przyrządzano smaczne i pożywne posiłki.
Miało to duże znaczenie dla ogólnej atmosfery w jednostce, bo kadra i żołnierze na
poligonach w latach 50-tych i 60-tych spędzali niejednokrotnie okresy do pół roku.
W latach 60-tych pułk organizował także przeszkolenia wojskowe dla studentów
szkół wyższych, realizowane głównie na poligonach.
W roku 1978 odwiedził pułk na poligonie gen. armii Wojciech Jaruzelski. W latach 80-tych kilkakrotnie gen. broni Florian Siwicki. Dowódcą pułku od maja 1959
roku był płk dypl. Jerzy Skalski, późniejszy dowódca Warszawskiego Okręgu Wojskowego oraz Szef Obrony Terytorialnej Kraju w latach 1985 – 90 i Wiceminister
Obrony Narodowej w latach 1989 – 1990. W dniu 6 czerwca 1961 roku przekazał dowodzenie na okres dwóch lat mjr. dypl. Tytusowi Gajdzie. Od października 1963 roku
do maja 1968 roku kolejnym długoletnim dowódcą pułku był ppłk dypl. Marcin Kus.
W tym okresie wielkie zasługi dla poziomu szkolenia poniósł ppłk Stanisław Gnat zastępca dowódcy do spraw liniowych. Spod jego ręki wychodzi „Mistrz Ognia Warszawskiego Okręgu Wojskowego za 1964 rok” kpt. Stanisław Mikulak. W tym czasie
szlify artyleryjskie i trofea zdobywał kpt. Wiesław Bryniarski - postać niezwykle
barwna w historii pułku, kpt. Kazimierz Rozum - późniejszy dowódca pułku, 1. Brygady Artylerii w Węgorzewie oraz Szef Wojsk Rakietowych i Artylerii 1. Dywizji
Zmechanizowanej.
Jednostka obok szkolenia uczestniczy w obchodach 1000-lecia Państwa Polskiego, obejmuje patronat nad Szkołą Podstawową nr 4 w Bartoszycach, zbudowaną
w ramach akcji „Tysiąc szkół
na tysiąclecie” przy pomocy między innymi żołnierzy
pułku. Szkoła przyjęła imię
1. PAL i funkcjonuje do dziś,
a stojąca przed nią armata
przypomina o więzi lokalnej
pułku z miastem i jej mieszkańcami.
Rozwija się współzawodnictwo sportowe. Drużyna
piłki nożnej do końca funkcjonowania jednostki artylerii
Bartoszyce, 10.05.1975 rok. Koszary pułku - dekorauczestniczyła w rozgrywkach
cja sztandaru 1 Pułku Artylerii Krzyżem Grunwaldu
międzyzakładowych. NiektóIII Klasy przez Wiceministra Obrony Narodowej gen.
rzy żołnierze zawodowi byli
dyw. Zbigniewa Nowaka. Sztandarowy – chor. Kaziczłonkami
klubu sportowego
mierz Szerszyński.
„Victoria Bartoszyce”. Trady-
48
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
cją jednostki był osobisty udział dowódcy w zajęciach sportowych z kadrą. Dobrym
siatkarzem był śp. płk Ryszard Klejna. Świetnym piłkarzem futbolu był ostatni dowódca 1. pułku płk Marek Siemoński.
W maju 1968 roku na kolejne pięć lat dowodzenia przychodzi ppłk dypl. Piotr
Dąbrowski (wywodzący się z frontowego 1.pal). Niektórzy dowódcy oraz wielu spośród kadry miało myśliwskie hobby (poza płk Kusem, którego pasją było fotografowanie zwierząt i przyrody), które mogło być realizowane w warmińsko-mazurskim
rejonie stacjonowania jednostki. Wojskowe Koło Łowieckie „Dzik”, działające przy
jednostce, jest znane ze swoich trofeów, ale także z autentycznie prowadzonej działalności społeczno-kulturalnej.
W maju 1973 roku dowodzenie jednostką na 4 lata obejmuje ppłk dypl. Kazimierz Rozum (wychowanek pułku). Szkolenie rezerw osobowych, stworzenie przykoszarowej bazy szkoleniowej, wymiana sprzętu na sprzęt nowszej generacji, szkolenie
elewów prowadzone na wysokim poziomie zyskują uznanie przełożonych. Sztandar
jednostki zostaje udekorowany orderem „Krzyża Grunwaldu III klasy”. Uroczystość
miała miejsce 10 maja 1975 roku w jednostce w XXX rocznicę zakończenia wojny
/ Święto Zwycięstwa /. Dekoracji dokonał gen. dyw. Zbigniew Nowak - Szef Planowania i Techniki MON.
Tradycją jednostki było również to, że kolejni dowódcy, szanując wysiłek swojego poprzednika, starali się rozwijać nowe dziedziny, dotychczas słabiej rozwinięte.
Jednostka nie uległa panującej w końcu lat siedemdziesiątych i w osiemdziesiątych modzie na urządzanie koszar, pododdziałów, magazynów ZN itd. wg z góry ustalonych
wzorów. Wypracowano własne rozwiązania. Można powiedzieć, że jeśli w jednostce
podjęto realizację jakiegoś pomysłu, to kończył się on rzetelnym wykonaniem.
Kolejne dowodzenie w jednostce na przeciąg 4 lat obejmuje ppłk dypl. Piotr
Piszczatowski. W dniu 6 lipca 1977 w zmodernizowanej Sali Tradycji jednostki następuje przekazanie obowiązków dowódcy. Zdał stanowisko ppłk Kazimierz Rozum.
Sala tradycji była izba
ceremonialną, która była
udostępniana
również
członkom rodzin żołnierzy składających przysięgę
wojskową oraz wycieczkom szkolnym.
Tradycją w jednostce było również składanie
przysięgi na polach Grunwaldu. Po raz pierwszy
Grunwald, 15 lipca 1980 r. Przysięga młodych kościuszżołnierze złożyli przysiękowców-artylerzystów na Polach Grunwaldu. Salutuje dogę
15 lipca 1973, kolejno
wódca pułku płk Piotr Piszczatowski.
w 1978 i 1980 roku. W jed-
49
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
nostce zawsze z dużym szacunkiem odnoszono się do kombatantów i weteranów. Dobra
współpraca łączyła jednostkę z bartoszyckim Klubem Oficerów Rezerwy, którym po
latach kierował były oficer pułku płk Stanisław Mikulak.
O tych, którzy odeszli ze służby zawodowej, dowództwo pamiętało nie tylko
z okazji świąt. Zawsze mogli liczyć na wszelką potrzebną pomoc. W okresie trudności organizacyjnych wynikłych z kryzysu
gospodarczego początku lat 80-tych w jednostce rozwinięto działalność Wojskowego
Gospodarstwa Rolnego, zwanego żartobliwie „Czwartym Dywizjonem”. Pod kierownictwem chor. Lucjana Skowrońskiego
gospodarstwo przynosiło dobre efekty gospodarcze i należało do najlepszych w Warszawskim Okręgu Wojskowym.
W połowie 1981 roku dowodzenie
jednostką objął mjr dypl. Ryszard Klejna.
Dowodził pułkiem najdłużej bo ponad 6 lat,
a wcześniej pełnił obowiązki szefa sztabu pułku. Płk Ryszard Klejna był postacią
niezwykle lubianą. Pracowity i kulturalny
oficer odcisnął swe pozytywne piętno na
jednostce (od 1987 roku pełnił obowiązki zastępcy komendanta Centrum Służby
Jedna ze stron dodatku satyrycznego
czasopisma 1WDZ „Legionista” z 1992
Uzbrojenia i Elektroniki w Olsztynie). Do
r. z „żurawiejką” na temat 1. pułku ardnia dzisiejszego pozostaje w dobrej pamiętylerii w Bartoszycach (autor numeru
ci kadry, pracowników wojska, otoczenia
satyrycznego – mjr Erazm Domański).
cywilnego jednostki, a także żołnierzy.
Bartoszyce, 3.05.1980 r. Klub
żołnierski. Święto 1. pa, w
imieniu weteranów pułku uczestników szturmu w Berlinie przemawia legendarny
kpt. rez. Mikołaj Troicki (zorganizował zawieszenie flagi
biało-czerwonej na Kolumnie
Zwycięstwa w Berlinie 2 maja1945 r.). Na prawo weterani
pułku sierż. Stachów, płk Tadeusz Fudała, notuje mjr Eugeniusz Czapka.
50
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Okres stanu wojennego nie przyniósł nadzwyczajnych zdarzeń. Faktem godnym odnotowania jest to, że kadra jednostki została zaskoczona jego wprowadzeniem.
Grupa oficerów, która zebrała się rano 13 grudnia 1981 roku, aby wyjechać na przedświąteczne polowanie na „zająca”, otrzymała informacje o decyzjach centralnych.
Działania jednostki ograniczyły się do patroli porządkowo-ochronnych. W pierwszym
dniu patrolowania w godzinach rannych patrol jednostki zatrzymał złodziei, którzy we
wczesnych godzinach rannych wynosili towar, głównie alkohol i papierosy z restauracji
„Zacisze”. Wkrótce jednostka po Nowym Roku wyjechała na zimowy poligon wraz
z powołaniem dużej grupy żołnierzy rezerwy. Pozytywną rzeczą była organizacja
pierwszej po latach kolacji wigilijnej, co później stało się stałym obyczajem wojska.
Ćwiczenia na poligonie w Toruniu „Laweta-1984”. W środku dowódca pułku ppłk Ryszard
Klejna, na prawo szef sztabu kpt. Edward Pawlica, mjr Edward Matoszka i chor. Marek
Biurkowski. Na lewo kpt. Piotr Siuchniński.
U boku płk Klejny wyrósł kolejny wspaniały dowódca – płk Edward Pawlica dowodzący jednostką od 1987 do 1993 roku, który zgodnie z ukształtowaną już tradycją przez kilka lat był wcześniej szefem sztabu 1. pa. Płk Pawlica swoim przykładem
osobistym, pracowitością i profesjonalizmem imponował kadrze i żołnierzom. Później
był dowódcą 1. Mazurskiej Brygady Artylerii im. gen. Józefa Bema w Węgorzewie
i szefem Wojsk Rakietowych i Artylerii w Dowództwie Wojsk Lądowych w Warszawie. Rok 1989 przynosi reorganizację jednostki. Pułk wchłania w swoją strukturę 45. dywizjon artylerii rakietowej, który został rozformowany. Jednostka stała się
zespołem pododdziałów artylerii klasycznej, to jest haubic 122 mm i 152 mm oraz
wyrzutni rakietowych. Wyrzutnie rakietowe były dość skomplikowanymi i drogimi
zespołami ogniowymi i zawsze wzbudzały zainteresowanie przełożonych na strzelaniu poligonowym.
51
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Orzysz, 1990 rok. Dowódca 1. pa płk Edward Pawlica na Punkcie Dowódczo –
Obserwacyjnym.
Bartoszyce, Koszary, jesień 1989 rok. 45 dywizjon artylerii rakietowej zostaje rozformowany, kadra i sprzęt wchodzi w strukturę 1pułku artylerii. Ze sztandarem żegna się dowódca 45.dar ppłk Jan Batorski.
52
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
„Nowy” 3. dywizjon 1. pułku artylerii, strzelanie na poligonie orzyskim zimą 1990
roku.
Jednostka bez problemów weszław przemiany po 4 czerwca 1989 roku. Ciekawostką jest to, że zarówno w pułku, jak i 1. Dywizji kadra i żołnierze głosowali w większości na przedstawicieli opozycji. Lata 90- te przynoszą kolejne sukcesy dowódcy
jednostki. Jednostka zajmuje czołowe miejsce w skali dywizji. Jest mocnym punktem
wśród inspekcjonowanych w lutym 1992 roku jednostek 1. Dywizji. Dowódca Pułku jest
wymieniony wśród najlepszych dowódców na szczeblu Warszawskiego Okręgu Wojskowego i Sił Zbrojnych.
Duża grupa kadry i pracowników cywilnych pułku w dniu 2.06.1991 roku uczestniczyła w spotkaniu wojska z Ojcem Świętym - Papieżem Janem Pawłem II w Zegrzu
Pomorskim. Organizatorem wyjazdu kadry i żołnierzy 1. Dywizji na to spotkanie był
mjr Domański, oficer pułku w latach 1979 -1984, a ze strony pułku mjr Wiktor Kołdej.
Kolejny dowódca, a poprzednio szef sztabu jednostki, mjr dypl. Marek Siemoński przejmuje pałeczkę w sztafecie dowodzenia we wrześniu 1993 roku. Dowodzi jednostką do
czerwca 1994 roku, jako ostatni dowódca 1. pułku artylerii w Bartoszycach. Płk Marek
Siemonski został dowódcą 9. Bartoszyckiego Pułku Artylerii, który tworzyli głównie
kadra, żołnierze i pracownicy byłego 1. pa. Na podstawie Rozkazu Szefa Sztabu WOW
w dniu 15 czerwca 1994 roku, 1. pułk artylerii w Bartoszycach został przemianowany
na 9. pułk artylerii. Dotychczasowe piękne tradycje 1.pa przejął sformowany w czerwcu 1994 roku 1. pułk artylerii mieszanej w Ciechanowie, którego dowództwo objął
ppłk Stanisław Słapczyński. Pożegnanie 1. pa odbyło się w dniu 27 czerwca 1994 roku
w Bartoszycach na placu apelowym jednostki.
53
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Dorobek ponad 50 lat tradycji jednostek artyleryjskich pozostaje w Bartoszycach. Pożegnanie jednostki i przekazanie dowódcy 15. Dywizji Zmechanizowanej odbyło się w obecności weteranów, władz miasta, kadry rezerwy na uroczystej zbiórce
jednostki. Dorobek materialny kadra i żołnierze oraz doświadczenia pozostały w Bartoszycach już jako 9. Bartoszycki Pułk Artylerii w składzie 15. Dywizji Zmechanizowanej, a który funkcjonował do 2000 roku.
Bilans prawie 50 lat istnienia 1. Berlińskiego Pułku Artylerii, przedstawiony
powyżej, zobrazował jedynie najważniejsze osiągnięcia w dziejach jednostki. Pełna
historia tego zasłużonego pułku zamknięta jest jednak w duszach kilkuset oficerów,
chorążych, podoficerów, podchorążych Szkół Podchorążych Rezerwy i kilku tysięcy
żołnierzy służby zasadniczej i rezerwy, a także pracowników cywilnych wojska, którzy przewinęli się przez jednostkę w minionym półwieczu. Pełen obraz historii jednostki wymaga pogłębionych badań archiwalnych, zebrania wspomnień kadry, żołnierzy i pracowników wojska, do czego wszystkich serdecznie namawia autor tego, bądź
co bądź subiektywnego, spojrzenia na historię 1. Berlińskiego Pułku Artylerii.
Materiały, które mogą rozwinąć zarys tradycji 1. Berlińskiego Pułku Artylerii
i 9. Bartoszyckiego Pułku Artylerii, mogą znaleźć swoje poczesne miejsce w izbie
pamięci jednostek, która znajduje się obecnie w 20. Brygadzie Zmechanizowanej
w Bartoszycach.
54
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Moje wspomnienie ze służby
w 1. Berlińskim Pułku Artylerii
w Bartoszycach w latach 1979 - 1984
i związki późniejsze
Mój pierwszy kontakt z jednostką nastąpił jeszcze w czasie, gdy byłem podchorążym
Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Rakietowych
i Artylerii Toruniu w lutym 1978 roku. Wtedy to
zostałem skierowany z grupą kolegów - podchorążych III rocznika na krótką praktykę do pułku
artylerii w Bartoszycach. Pułk miał sławę twardej
i wymagającej jednostki, a Bartoszyce sławę „zielonego garnizonu”, leżącego na kresach Polski,
ppor. Erazm Domański
Bartoszyce 1979 rok
gdzie „diabeł mówi dobranoc”. Ponieważ ukończyłem Liceum Ogólnokształcące w pobliskim
Lidzbarku Warmińskim, a moja rodzina mieszkała nieopodal Lidzbarka, więc wybór
miejsca praktyki był naturalny. Niektórzy z kolegów odradzali mi ten wybór, strasząc,
że pcham się niepotrzebnie „pod nóż” zawziętej kadry jednostki. 1. pułk artylerii nazywano potocznie „żółtą jednostką” w odróżnieniu do sąsiadującego za drogą 75. pułku
zmechanizowanego, nazywanego „jednostką czarną”.
Rzeczywiście, pierwsze dni mogły wskazywać, że wpadłem w tarapaty – w tym
przypadku do dywizjonu szkolnego, dowodzonego przez mjr Zygmunta Kołackiego
(późniejszego Komendanta Poligonu w Muszakach), do plutonu ppor. Jana Szuplewskiego, świetnego artylerzysty i osoby umiejącej przekazywać trudną wiedzę artyleryjską.
Dyscyplina, terminowość, prowadzenie zaprawy porannej, a także zajęć w mroźnej i ośnieżonej jednostce, mogły nienawykłych jeszcze do liniowego rygoru podchorążych nieco zdołować. Szybko jednak okazało się, że kadra jest wymagająca, lecz traktuje nas po partnersku. Swoistym wyróżnieniem dla nas była możliwość spożywania
posiłków w kasynie oficerskim. Hala sportowa była jeszcze przed remontem – pamiętała okres niemiecki - posadzka była z drewnianych kołków już znacznie zużytych, dość
chłodna. Jednak wspólne zajęcia sportowe, w których uczestniczyła kadra dowódcza
na równi z wszystkimi, wskazywały nam, że stosunki w jednostce są „demokratyczne”. Na co dzień nie obserwowaliśmy zbędnego pośpiechu, paniki, złego traktowania
żołnierzy, co było dość typowe w ówczesnym wojsku. Wkrótce też mogliśmy zorientować się w kompetencjach kadry, gdyż jednostka została poddana kontroli inspekcyjnej
MON, najtrudniejszej formie sprawdzania jednostek.
Pułk sprawnie wykonał zadania podniesienia gotowości bojowej, załadował się
na transport i wkrótce wyjechał na poligon. Większość kadry wyjechała na poligon,
55
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
my pozostaliśmy w pułku i samodzielnie szkoliliśmy elewów szkoły podoficerskiej.
Czasu na rozrywki raczej nie było. Dobrze zaopatrzona biblioteka jednostki oraz klubu
garnizonowego, funkcjonujące kino wojskowe wystarczały dla spełniania naszych potrzeb kulturalnych. Ciekawie była rozwinięta baza szkoleniowa, bo nawet na strychach
można było prowadzić zajęcia z żołnierzami, na przykład ze szkolenia strzeleckiego
z wykorzystaniem wiatrówek. Poznając jednostkę, dowiedzieliśmy się, że w służbie
finansowej zaczęto stosować system komputerowy, co było trudno dostrzec nawet
w szkole oficerskiej. Sala tradycji pokazywała bojową i chwalebną drogę poprzedników. Wszędzie było widać gospodarskie oko dowódcy i kwatermistrza.
Bez obaw więc w czasie rozmów kadrowych w 1979 roku, gdy kończyłem szkołę oficerską w Toruniu, wybrałem Bartoszyce. Mieszkałem tu z rodziną przez 10 lat
(mieszkanie otrzymałem już po miesiącu służby zawodowej), tutaj wychowywali się
moi dwaj synowie. W jednostce służyłem jako oficer w latach 1979-1984. „Zielony
garnizon” Bartoszyce i jednostka są dla mnie miejscami, do których wracam zawsze
z sentymentem.
Po zakończeniu szkoły oficerskiej w latach 1979 - 1980 pracowałem jako stażysta - dowódca plutonu dowodzenia i plutonu ogniowego 7. baterii w 3. dywizjonie
haubic 152 mm. Dowódcą baterii był por. Jan Chojecki, później por. Jan Janczewski,
por. Tadeusz Chorbot, dowódcą 3. dywizjonu – kpt. Edward Matoszka, szefem baterii
ogniomistrz Ireneusz Koper, technikiem dywizjonu – chor. Tadeusz Bublewicz. Wiele
się od nich nauczyłem dobrego, tego, co nazywamy rzemiosłem żołnierskim, a co później procentowało w mojej dalszej karierze wojskowej.
W pierwszym roku służby zawodowej „zaliczyłem” na poligonie ponad 3 miesiące. W listopadzie 1979 roku 10 dni na dywizyjnym kursie dowódców plutonów,
w styczniu 1980 roku dwa tygodnie na zabezpieczeniu strzelania artyleryjskiego dowództw jednostek dywizji, które osobiście prowadził Dowódca 1. Dywizji gen. bryg.
Jerzy Jarosz, w lutym 3 tygodnie na zabezpieczeniu strzelania szkoły podoficerskiej
pułku, w marcu 3 tygodnie na zimowej szkole ognia pułku, w lipcu 3 tygodnie na letniej
szkole ognia i strzelaniu porównawczym dział dywizjonu (sprawdzanie stopnia zużycia komór nabojowych 18 dział), cały wrzesień - na tak zwanej rozbudowie poligonu
Orzysz i czyszczeniu poligonu. Ten reżim szkoleniowy był charakterystyczny dla ówczesnych jednostek liniowych. Po takiej ostrej rocznej praktyce i wystrzeleniu ponad
200 pocisków bojowych z haubic 152 mm, czułem się w pełni „rasowym artylerzystą”,
chociaż byłem absolwentem kierunku politycznego szkoły artylerii w Toruniu.
W październiku 1980 roku przekazałem pluton ogniowy ppor. Markowi Siemońskiemu i od listopada zostałem kierownikiem pułkowego klubu żołnierskiego, którym
kierowałem do września 1982 roku. Stanowisko to przyjąłem od por. Zdzisława Wiśniewskiego. Moim bezpośrednim przełożonym był mjr Eugeniusz Czapka – zastępca
dowódcy pułku do spraw politycznych. Klub mieścił się nad stołówką i składał się
z biblioteki, którą kierowała Pani Honorata Mikulak, czytelni z napojami i słodyczami, sali kinowo-odprawowej, gabinetu metodycznego z materiałami do prowadzenia
56
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
działalności kulturalno-oświatowej i kształcenia obywatelskiego (szkolenia politycznego), pomieszczenia kierownika klubu, pomieszczenia kinooperatora (sierż. Piotr Pich),
dekoratorni, warsztatu naprawy sprzętu RTV, ciemni fotograficznej, pomieszczenia
przewodniczącego organizacji młodzieżowej (wybieranego spośród żołnierzy zasadniczej służby wojskowej) i toalet. Klub był dość przestronny i wystarczający, jak na
skadrowaną w tym czasie jednostkę. W klubie znajdował się sprzęt dla nieetatowego
zespołu muzycznego, którego próby odbywały się w sali prób na strychu w czasie pozasłużbowym.
Jako kierownik klubu byłem odpowiedzialny za całość sprzętu kulturalnooświatowego w jednostce, prowadzenie zajęć kulturalnych w czasie wolnym, głównie
w soboty i niedziele, zaopatrywanie jednostki w prasę, zakupy materiałów do działalności kół zainteresowań (fotograficzne, plastyczne, muzyczne) organizację wycieczek
i imprez dla żołnierzy poza koszarami oraz za współpracę z Organizacją Rodzin Wojskowych.
Dziś, gdy opisuję tamtą jednostkę, to odnoszę się już do historii. W latach osiemdziesiątych, a także wcześniej w koszarach stale przebywały duże grupy żołnierzy
służby zasadniczej i działalność kulturalno-oświatowa służyła im, na ogół z dobrym
skutkiem. Realizowana była w zależności od możliwości jednostki. W czasie gdy byłem kierownikiem klubu,
działało koło plastyczne,
w którym powstało wiele
prac malarskich kpr. Chylińskiego. Działał zespół
muzyczny, który występował w kasynie, niekiedy
w bartoszyckich szkołach
średnich, gdzie organizowano wieczorki taneczne.
Kierował nim kpr. Czarnecki, który jednocześnie
Drużyna Organizacji Rodzin Wojskowych przy 1 pułku
prowadził warsztat RTV
artylerii w 1982 roku zwyciężyła w zawodach sportowoi był fotografem (syn podobronnych na szczeblu 1 Dywizji w Wesołej zdobywając
I miejsce i puchar (pierwsza trójka z lewej strony zdjęcia,
oficera zawodowego pułw dresach z bartoszyckiej „Moreny”).
ku). Z działalnością zespołu muzycznego wiąże się
mało znany fakt emisji muzyki na falach radiowych w obrębie jednostek garnizonu
Bartoszyce. W okresie stanu wojennego kpr. Czarnecki, za moją zgodą, uruchomił miniaturowy nadajnik radiowy, własnoręcznie wykonany w warsztacie RTV. Na falach
UKF w promieniu kilometra można było w stacjonarnych odbiornikach radiowych po
ustalonej godz. 20.00 wysłuchać najlepszych przebojów muzycznych emitowanych
z magnetofonu, gramofonu, a nawet bezpośrednio z próby zespołu muzycznego. Przez
57
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
dwa miesiące żołnierze słuchali swoistej „radiowej Trójki”, dopóki sprawy nie wykrył
oficer kontrwywiadu, który przerwał nadawanie, w jego pojęciu „niebezpiecznej, nielegalnej stacji”, którą ktoś mógł użyć do innych celów. Obyło się bez konsekwencji
służbowych, choć przyjąłem to z żalem, że w jednostce nie mogło funkcjonować to
nietypowe, psychoterapeutyczne narzędzie dla żołnierzy przemęczonych wartami, pracami i szkoleniem.
W ramach współpracy z Bartoszyckim Domem Kultury żołnierze pułku i sąsiedniej jednostki uczestniczyli w koncercie zespołu BAJM. Kultowy zespół tak rozgrzał
młodzież, w tym żołnierzy garnizonu, że musiała interweniować Wojskowa Służba
Wewnętrzna (obecnie żandarmeria) i milicja, gdyż publiczność chciała „siłą” zatrzymać zespół, domagając się kolejnych i kolejnych bisów.
W 1981 roku działał nawet teatr poezji, kierowany przez podchorążego Szkoły Podchorążych Rezerwy, będącego na półrocznej praktyce w jednostce, który przygotował
ciekawe przedstawienie poświęcone Tadeuszowi Kościuszce i zaprezentował je w jednostce i dwóch szkołach średnich w Bartoszycach. Organizacja Rodzin Wojskowych (Przewodnicząca Koła Pani Bogusława Sztaba) pomagała integrować środowisko kadry.
Dowództwo pułku doceniało rolę działalności kulturalnej w jednostce i dotowało działalność klubu znacznymi środkami finansowymi z funduszu gospodarczego.
W 1983 roku dokonano remontu klubu, nadając mu przytulniejszy charakter, wykorzystując przy tym projekt kolejnego podchorążego SPR, odbywającego praktykę w pułku.
Dużo większe zasługi miał mój następca od września 1982 roku por. Jerzy Skupiński,
który świetnie rozwinął klubową działalność. Por. Skupiński utworzył muzeum sprzętu RTV używanego w okresie powojennym (wszystkie egzemplarze muzealne zostały
usprawnione), a klub żołnierski stał się przodującym w Warszawskim Okręgu Wojskowym i w Wojsku Polskim.
Klub jednostki współpracował z Klubem Garnizonowym podległym 75. pułkowi
zmechanizowanemu. Sąsiednia jednostka (zwana „czarnymi”) miała dobrze rozwiniętą
bazę szkoleniową oraz basen, z których korzystała również nasza jednostka. „Czarni”
słynęli wówczas w Wojsku Polskim z tego, że posiadali obiekt do szkolenia w podwodnym pokonywaniu przeszkód wodnych oraz że szkolili operatorów bojowych wozów
piechoty, a także alumnów - studentów seminariów duchownych.
Od września 1982 do marca 1983 roku byłem delegowany z pułku do kompanii
polowej przy Składnicy Uzbrojenia w Szerokim Borze, gdzie starałem się zastosować
z pożytkiem doświadczenie wyniesione z Bartoszyc. Moja praca na stanowisku zastępcy dowódcy kompanii polowej do spraw politycznych w Szerokim Borze polegała
na pracy z trudnymi żołnierzami (około 200 żołnierzy służby zasadniczej i wszyscy
po wyrokach karnych) i została doceniona przez Dowódcę Warszawskiego Wojskowego. Zostałem wyróżniony na zakończenie wczasami nagrodowymi, na które pojechałem wraz z żoną. Moja żona, Zofia, pracowała w jednostce na czas określony
w latach 1981 - 1982, później w Rejonowym Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Bartoszycach.
58
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Gdy powróciłem do jednostki z Szerokiego Boru, od razu zostałem skierowany
na stanowisko zastępcy dowódcy 1. dywizjonu do spraw politycznych. Na stanowisku
tym służyłem od marca1983 do końca 1984 roku. W tym okresie dowódcą 1. dywizjonu
i moim bezpośrednim przełożonym był kpt. Zdzisław Sztaba, dowódcą baterii młodego rocznika por. Marek Pawlik, szefem baterii ogniomistrz Zdzisław Dobrzeniecki.
Pośrednio podlegałem zastępcy dowódcy pułku do spraw politycznych mjr. Januszowi
Bazylukowi, który zastąpił na tym stanowisku mjr. Eugeniusza Czapkę. Doświadczenie zdobyte w służbie i praca z żołnierzami spowodowały, że zostałem wyznaczony
na wyższe stanowisko - zastępcy do spraw politycznych dowódcy 1. dywizjonu. Jako
zastępca w dywizjonie zajmowałem się głownie problematyką dyscypliny żołnierzy
i kadry, działalnością wychowawczą, prowadzeniem zajęć kulturalno-oświatowych
i kształceniem obywatelskim (szkoleniem politycznym).
Ważną rolę odgrywałem szczególnie w okresie przygotowywania żołnierzy
do przysięgi oraz w okresach poligonów i ćwiczeń. Pomocne w tej funkcji było moje
zacięcie historyka, wcześniejsze doświadczenie kierownika klubu, umiejętność pracy
z żołnierzami, nawet trudnymi, oraz żołnierzami rezerwy. W tym czasie byliśmy na
poligonie z żołnierzami rezerwy i służby zasadniczej w Orzyszu i Toruniu, a jednostka
była inspekcjonowana i dostała wysoką notę. Myślę, że się jakoś też do tego przyczyniłem, gdyż po inspekcji zostałem wyróżniony. Okrzepłem na tym stanowisku jako oficer. Wydaje mi się, że rolę swoją spełniałem właściwie, bo nawet po latach spotykałem
się z wyrazami sympatii ze strony kadry zawodowej, a także żołnierzy (Dla przykładu
- około 10 lat temu jeden z byłych żołnierzy służby zasadniczej, już jako kierowca
autobusu PKS w Pułtusku, rozpoznał mnie jako swego dawnego przełożonego, prosił
o przekazanie informacji o pułku w Bartoszycach i kategorycznie odmówił przyjęcia
pieniędzy za bilet, żartobliwie kwitując obiegowym wśród żołnierzy stwierdzeniem
„obrona granic nie powinna płacić za nic”. On sam służbę w dywizjonie wspominał
jako dobry okres w życiu, na zakończenie służby jednostka skierowała go na kurs
prawa jazdy wyższej kategorii).
Okres mojej służby w Bartoszycach, dość nieoczekiwanie dobiegł końca
w 1984 roku. Niespodziewanie dostałem propozycję (nie do odrzucenia) objęcia stanowiska zastępcy dowódcy samodzielnej jednostki, 1. Berlińskiego Batalionu Łączności
w Legionowie. Choć było to dla mnie wyróżnienie, z żalem musiałem pożegnać się
z pułkiem i Bartoszycami.
Żona z synem pozostawała w Bartoszycach, mieszkań w Legionowie nie było,
a ja po roku pobytu w Legionowie poszedłem na studia do Wojskowej Akademii Politycznej w Warszawie na kierunek historyczny. Odwiedzałem więc rodzinę w Bartoszycach co niedzielę, od czasu do czasu zaglądając do jednostki, zauważając zmiany
w pułku. Pamiętam, że dzieci kadry jednostki chodziły do przedszkola wojskowego,
a edukację rozpoczynały głównie w ”zerówce” w Szkole Podstawowej nr 1 lub nr 2. Placówki były bardzo dobrze prowadzone.
59
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Garnizon Bartoszyce opuściłem wraz z rodziną w dość zabawnych
okolicznościach. W marcu 1989 roku, w końcu po
pięciu latach (!!!) dostałem
mieszkanie w Legionowie.
Otrzymałem na przeprowadzkę samochód ciężarowy z przyczepą. Do
Bartoszyc przybyłem z…..
pełnym ładunkiem amunicji artyleryjskiej (!!!), którą
Bartoszyce listopad 1984 roku, dowódca 1 pułku artylerii
przywiozłem z Legionowa!
- ppłk Ryszard Klejna żegna na sali tradycji por. Erazma
Cały manewr był logiczny
Domańskiego, odchodzącego z jednostki do Legionowa.
i wynikał z racjonalizacji
przewozów, choć ja musiałem dość długo czekać
na taką okazję. Ilekroć na
początku lat 90-tych na
poligonie Orzysz strzelał
1. pułk artylerii, będąc tam,
wsłuchiwałem się z dziwną
nostalgią w odgłosy wybuchów pocisków artyleryjskich, poniekąd „moich”.
Po dostarczeniu amunicji
do jednostki mogłem już
na pusty pojazd załadować
Bartoszyce, 1987 rok. Zabawa choinkowa „zerówki”
w Szkole Podstawowej nr 1
swoje meble i dobytek. Pomogli mi w tym żołnierze
z jednostki. Uzbierało się tego sporo, nie wyłączając sprzętu ogrodniczego do prac na
własnej działeczce przy poligonie. A wprowadzałem się do mieszkania w Bartoszycach
jedynie z łóżkiem polowym, materacem i paroma kocami. Dobre dowodzenie i koleżeńskość starszej kadry, dogodne warunki kredytów dla młodych małżeństw, służba
zawodowa dawały satysfakcję moralną i materialną już na początku służby w pułku.
Dla wątpiących czy w mundurze można odnaleźć romantyzm służby wojskowej, odpowiadam twierdząco, choć czasami zależy to, gdzie się trafi. Ja trafiłem dobrze.
Kończąc akademię wojskową, w czasie rozmów kadrowych usilnie przekonywałem przełożonych, że powinienem powrócić do Bartoszyc. Przez prawie pół godziny
spierałem się z komisją, której przewodniczył płk Krzysztof Owczarek, że ja muszę wró-
60
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
cić do Bartoszyc, a nie do Pułtuska czy Legionowa. Ostatecznie, komisja zagroziła mi, że
skieruje mnie, jako „krnąbrnego oficera”, do Bochni, więc musiałem skapitulować.
W Legionowie pracowałem do 1994 roku na stanowisku zastępcy dowódcy 1. batalionu łączności w latach 1988-1989, zastępcy dowódcy 53. batalionu medycznego
w latach 1989-1990, specjalisty do spraw tradycji w wydziale wychowawczym 1. Dywizji Zmechanizowanej w latach 1991-1994. W tym czasie miałem możliwość spotykania
się z kadrą 1. pułku artylerii na poligonach oraz bywać w jednostce w ramach wizyt
służbowych dowództwa dywizji.
Uczestniczyłem w uroczystości rozwiązania 1. Berlińskiego Pułku Artylerii
i przekazania go 15. Dywizji już jako przeformowanego na 9. pułk artylerii, co stało się
27 czerwca 1994 roku. Z 9. Bartoszyckim Pułkiem Artylerii spotkałem się pośrednio
w 1995 roku, gdy pracowałem w Zarządzie Oświatowo-Wychowawczym Sztabu Generalnego i opiniowałem pozytywnie wnioski z jednostki dotyczące fundacji sztandaru.
Mój ostatni bezpośredni kontakt z jednostką nastąpił jeszcze w 1997 roku, gdy
15. Dywizja Zmechanizowana i jej jednostki: 20. Brygada Zmechanizowana i 9. Pułk
Artylerii z Bartoszyc były poddane kontroli przez Department Społeczno-Wychowawczy MON, a ja należałem do grupy kontrolnej. Z satysfakcją odnotowałem, że w jednostce wszystko jest „po staremu”, czyli dobrze. Rozmowy z dawnymi kolegami z pułku
miały charakter bardzo sentymentalny.
Ostatnie spotkanie z jednostką miałem w niecodziennych okolicznościach.
27 września 2000 roku - w pierwszym dniu mojej pracy w Muzeum Wojska Polskiego. Rano, przed wejściem do gmachu Muzeum spotkałem delegację pocztu sztandarowego ze sztandarem 9. Bartoszyckiego Pułku Artylerii. Był on przekazywany go do
zbiorów muzeum w związku z rozwiązaniem 9. pułku. Delegację jednostki na czele
z kpt. Wiesławem Oklińskim wprowadziłem do dyrekcji Muzeum i ja, nieoczekiwanie,
stałem się tym czwartym, nieoficjalnym „artylerzystą z Bartoszyc”, który przekazywał
sztandar. Szczęśliwy przypadek sprawił, że muzeum wydało kalendarz na 2001 rok,
poświęcony symbolice wojskowej, oraz specjalną kartę telefoniczną, na których dumnie prezentuje się sztandar 9. Bartoszyckiego Pułku Artylerii.
Pracowałem w Muzeum Wojska Polskiego do 2006 roku. Obecnie pracuję w Muzeum Historycznym w Legionowie, gdzie między innymi zajmuję się spuścizną historyczną po 1. Dywizji Zmechanizowanej, w tym także po 1. pułku artylerii.
W lipcu 1994 roku w czasie urlopu przyjechałem do Bartoszyc, do pułku. Spędziłem cały dzień w sali tradycji i klubie żołnierskim, robiąc notatki do zarysu tradycji
1. pułku artylerii, uznając, że trzeba jakoś uwiecznić pułk i moją pierwszą jednostkę.
Pierwszy maszynopis opracowania przekazałem jeszcze w końcu 1994 roku do Ciechanowa, gdzie utworzono 1. pułk artylerii mieszanej. Szkoda, że w Ciechanowie nie udało
się utrzymać trwalszej więzi z kadrą 1. Berlińskiego Pułku Artylerii, chociaż pułk ciechanowski ma swój niezaprzeczalny dorobek i zasługuje na historyczne opisanie.
Na szczęście nie zapomniano o tym w Bartoszycach, gdzie kiedyś biło serce mojego pułku. Dlatego staram się przekazać pamięć o jednostce do Bartoszyc w formie posze-
61
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
rzonego opracowania, z pakietem zdjęć i materiałów, które udało mi się dotychczas zebrać, oraz z krótkim, osobistym wspomnieniem. Dobrze temu posłużyła moja obecność
na zjeździe zorganizowanym w 2011 roku, gdzie mogłem znowu poczuć się dumnym
żołnierzem 1. pułku artylerii i odświeżyć wspomnienia z mojej służby w jednostce.
1. pułk artylerii zniknął całkowicie ze struktur armii, ale czy na zawsze? Wierzę, że kiedyś ponownie zostanie odtworzony, bo taka wydaje się być logika historii.
Kto wtedy opowie naszą historię? Tym samym pragnę zachęcić wszystkich byłych żołnierzy i pracowników 1. Berlińskiego Pułku Artylerii, 9. Bartoszyckiego Pułku Artylerii, a także byłych żołnierzy 1. pułku artylerii z Ciechanowa do rozszerzenia tego
opracowania, przekazania swoich wspomnień do Izby Pamięci w 20. Brygadzie Zmechanizowanej w Bartoszycach oraz organizatorom zjazdów byłych żołnierzy pułków.
W przyszłości mogłoby powstać opracowanie bogatsze w treści, anegdoty, spostrzeżenia w formie pełnej monografii, do czego wszystkich czytelników tego krótkiego
opracowania serdecznie namawiam.
Wybuch pocisku artyleryjskiego 1. Berlińskiego Pułku Artylerii na poligonie
Orzysz w 1988 roku. „Stój - zapisać – cel 101 – karabin maszynowy!!!”.
Erazm Domański, Legionowo, luty 2013 roku
62
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Płk w st. spocz.
Marcin Kus
Wspomnienia z okresu dowodzenia
1. pułkiem artylerii w Bartoszycach
Moje spotkanie z 1. Berlińskim Pułkiem Artylerii nastąpiło w 1960 roku. W tym czasie byłem
szefem artylerii 30. pułku piechoty w Rzeszowie.
Rok wcześniej jako prymus ukończyłem roczną
Wyższą Szkołę Artylerii w Toruniu. Zadaniem tej
szkoły było prowadzenie kursów doskonalących
dla oficerów przewidzianych do wyznaczenia na
stanowiska szefów artylerii pułków piechoty (zmechanizowanych), szefów sztabów pułków oraz
1960 r. ppłk Marcin Kus po przybyciu do służby w 1. Berlińskim
dowódców dywizjonów i szefów sztabów dywiPułku Artylerii w Bartoszycach
zjonów artylerii . Dochodziły do mnie wieści, że
(zdjęcie z kroniki pułku)
zostanę przeniesiony do jakiejś jednostki artylerii
w ramach Warszawskiego Okręgu Wojskowego
(WOW). Czekałem na tę decyzję z dużym niepokojem, gdyż byłem związany rodzinnie
z Rzeszowem i raczej niechętnie godziłem się z decyzją, że będę musiał go opuścić.
Pod koniec sierpnia 1960 roku zostałem skierowany przez dowódcę WOW
gen. dyw. Józefa Kuropieskę do 1. Berlińskiego Pułku Artylerii w Bartoszycach na stanowisko zastępcy dowódcy do spraw liniowych. Nie uśmiechało mi się odchodzić z Rzeszowa (gdzie służyłem z przerwami trzykrotnie w swojej karierze) na drugi koniec Polski do Bartoszyc. Garnizon Bartoszyce uważany był za „Spitzbergen” Wojska Polskiego.
Natomiast Rzeszów był miastem mojego gimnazjum sprzed drugiej wojny światowej
i liceum po wojnie. To były moje rodzinne strony. Mój dom rodzinny był oddalony
o 30 km od Rzeszowa.
Jednak „rozkaz to nie gazeta” i pomimo że nie odpowiadało mi to, zameldowałem
się 1 września 1960 roku w Bartoszycach. Tu nastąpiło moje pierwsze rozczarowanie.
Dowódcą pułku, u którego miałem być zastępcą, był oficer niższy ode mnie stopniem,
mjr dypl. Tytus Gajda. Dowódca pułku faktycznie był szefem sztabu, a jedynie pełnił
obowiązki dowódcy. Jednak szybko zorientowałem się, że trafiłem do dobrego pułku,
cieszącego się w ówczesnym czasie poważaniem w naszym wojsku.
Pułk wchodził w skład 1. Dywizji Zmechanizowanej im. Tadeusza Kościuszki.
Najbardziej znaczące przeobrażenia Dywizja przeszła w 1955 roku, kiedy zmieniła
nazwę z 1. Warszawskiej Dywizji Piechoty na 1. Warszawską Dywizję Zmechanizowaną. Zmiana ta związana była bezpośrednio z jej przezbrojeniem na nowoczesny sprzęt
bojowy. Wszystkie pułki piechoty zostały wówczas przeorganizowane w pułki zmecha-
63
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
nizowane, a tym samym z krajobrazu dywizji zniknęły konie, furmanki i konne tabory.
Zapoczątkowane w 1955 roku zmiany były dla dywizji korzystne, chociaż wiązały się
z przesunięciem części jednostek w północnowschodni rejon Polski, przeformowaniem
innych i przeorganizowaniem ich na nowe struktury organizacyjne.
W 1957 roku włączono w skład dywizji 4. dywizjon artylerii przeciwlotniczej
z Lidzbarka Warmińskiego oraz 11. pułk czołgów z Giżycka.
Pułk identyfikował się i kontynuował tradycje 1. pułku artylerii lekkiej 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki z czasów wojny. Nie był to jednak już ten sam
pułk, którego żołnierze uczestniczyli w działaniach wojennych, gdyż po zakończeniu
działań bojowych następowały zmiany. Po wojnie pierwszym garnizonem, w którym
stacjonował pułk. był Garwolin. Tam, na zakręcie historii. w kwietniu 1957 roku pułk
został rozwiązany. Nie przestał jednak istnieć, gdyż jego tradycje i numer został przekazany do Bartoszyc, gdzie z nowoczesnych poniemieckich koszar została przeniesiona
do Olsztyna Oficerska Szkoła Uzbrojenia. Większość kadry nie chciała się przenosić
z Garwolina i odeszła do cywila. Tylko część kadry przeniosła się do Bartoszyc. Trzon
kadry pułku stanowiła kadra 25. Brygady Artylerii Haubic (25.BAH) z Grudziądza.
Ponadto w pułku pozostała część kadry z Oficerskiej Szkoły Uzbrojenia oraz oficerowie i kadra przybyła ze Szkoły Oficerskiej nr 2 z Olsztyna. Kiedy przybyłem do
jednostki, kadra była już zgrana i przygotowana do działania.
Pierwszym etatowym dowódcą pułku został ppłk dypl. Feliks Kisiel. Pułk otrzymał sztandar w kwietniu 1957 na rynku w Bartoszycach z rąk dowódcy WOW gen. Kuropieski. Szefem sztabu pułku był mjr Brzostek. Pułk zgrywał się i szkolił w oparciu
o następujący etat - dowództwo, sztab pułku, dwa dywizjony liniowe, dywizjon szkolny, służby uzbrojenia i techniki (plutony). Przy pułku była też samodzielna bateria
dowodzenia szefa artylerii dywizji, która była podporządkowana dowódcy pułku. Podstawowym uzbrojeniem były haubice 122 mm wzór 1938 (18 dział). Dywizjon szkolny uzbrojony był w haubice 152 wzór 1943. Ciągnikami artyleryjskimi były ZIS-151,
innymi pojazdami były samochody ciężarowe star. Szkolny dywizjon liczył około
400 kandydatów na podoficerów. Służba trwała dwa lata, a szkoła podoficerska aż jeden rok. W takim składzie pułk szkolił i zgrywał się, powołując co jakiś czas na szkolenie rezerwy osobowe.
W takiej strukturze pułk pracował tylko rok, ponieważ w 1958 roku, po wypadku nadzwyczajnym szczególnej rangi, dowództwo pułku zostało zdjęte ze stanowisk.
Przyczyną tego stanu rzeczy był wypadek. Żołnierz wyznania Jehowy odmawiał przyjęcia broni i z tego powodu był szykanowany przez podoficerów. Po pewnym czasie
załamał się i wziął broń, ale postanowił się zemścić. Zaoszczędził w czasie strzelania
dwa magazynki amunicji (60 sztuk) i pewnego dnia, podczas sprawdzenia gotowości
alarmowej pułku w rejonie alarmowym, zastrzelił dwóch kaprali, zranił także kilku
innych żołnierzy serią z karabinka i popełnił samobójstwo. Wtedy, na dowódcę pułku
został wyznaczony ppłk Jerzy Skalski, który dotychczas był szefem sztabu artylerii
3. DP w Lublinie. Na jego zastępcę do spraw liniowych wyznaczono starszego wy-
64
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
kładowcę instrukcji strzelania z WSO w Toruniu ppłk. Sidorenkę. Pod koniec wiosny
szefem sztabu pułku został mjr Tytus Gajda, dotychczasowy szef sztabu 3. pa z Chełma
Lubelskiego. Skalski był prymusem WSA. W nowym składzie dowództwa pułk dalej
wykonywał swoje zadania, wykorzystując poligony w Orzyszu, Drawsku, Toruniu,
Dębie Rozalin i Czerwonym Borze. Szkoła Podoficerska jeździła na poligony do Orzysza, Czerwonego Boru i na poligon Muszaki. Szkolenie odbywało się planowo.
W lutym 1960 roku pułk wyjechał na planowy zimowy poligon do Orzysza, na
którym szkolił się cały miesiąc w składzie dwóch dywizjonów, częściowo rozwiniętych
rezerwą. Dowódcy zgrali baterie i dywizjony, a dowódca pułku zgrał całość pododdziałów pułku. Szkolenie na poligonie kontrolował sztab artylerii dywizji pod kierownictwem płk. Leona Rabuszki. Po zakończeniu szkolenia i rozliczeniu się z poligonem
w dosyć ciężkich warunkach zimowych, pułk załadował się na trzy transporty kolejowe
(oddzielnie 1. dywizjon, 2. dywizjon i dywizjon szkolny) i przegrupowywał się do Bartoszyc. W czasie przejazdu, w Korszach, przedstawiciel Inspekcji WP wręczył zadanie
w kopercie. Po otwarciu okazało się, że pułk trzeba przebazować na poligon toruński
i z marszu rozwinąć się na poligonie i uzyskać gotowość do otwarcia ognia. Pułk to zadanie wykonał z honorem. Na poligonie za kierowanie ogniem, jako ewenement otrzymał ocenę 5.00. Po ćwiczeniu inspekcyjnym polecono załadować pułk i przetransportować go do Bartoszyc, gdzie dalej w garnizonie trwała inspekcja. Po inspekcji dowódca
pułku ppłk Jerzy Skalski został skierowany w nagrodę na Akademię im. Woroszyłowa
w Moskwie. Ale wcześniej, w miesiąc po powrocie z poligonu, został skierowany na
kurs przygotowawczy do Wojskowej Akademii Technicznej. Odchodząc na ten kurs, na
polecenie dowódcy dywizji gen. Dziadury, przekazał dowodzenie pułkiem zastępcy do
spraw liniowych. Był to niewypał. Nowego dowódcę trzeba było zaraz po wyznaczeniu
zdjąć ze stanowiska ze względu na niewłaściwe zachowanie. Został przeniesiony na
inne stanowisko do Hrubieszowa, gdzie niechlubnie zakończył służbę wojskową. Do
1956 roku na wysokie stanowiska w wojsku byli wyznaczani oficerowie, którzy pochodzili ze wschodu. Po 1956 priorytet uzyskali oficerowie pochodzący znad Wisły.
Na stanowisko zastępcy dowódcy do spraw liniowych zostałem wyznaczony ja.
Po kilku tygodniach zorientowałem się, jaki jest stan pułku i jego praktyczne wyszkolenie i ukompletowanie. Kadra pułku chodziła w glorii po uzyskaniu bardzo dobrej oceny
z inspekcji. Złożyło się na tę ocenę kilka specyficznych okoliczności. Po pierwsze,
trzon kadry kierowniczej stanowiła kadra brygady, po drugie, szkoleniem zajmował się
płk Sidorenko, po trzecie, dowódca pułku był prymusem WSA, po czwarte, inspekcja
zdawana była na poligonie toruńskim, który wszyscy znali, po piąte, inspekcja była
prowadzona po wyprzedzającym ją miesięcznym szkoleniu na poligonie.
Po kilku miesiącach osobiście stwierdziłem, że kadra artyleryjska szczebli niższych, szczególnie ta pochodząca z brygady, ma zaległości w podstawowym wyszkoleniu artyleryjskim, a zwłaszcza w wykonywaniu indywidualnych zadań ogniowych.
Opracowałem plan szkolenia artylerzystów na rok 1961, z głównym zadaniem skierowanym na podciągnięcie młodszej kadry dowódczej do odpowiedniego poziomu. Za-
65
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
akceptował go dowódca pułku. Oprócz programowego szkolenia wprowadziłem konkurs artyleryjski. W każdym miesiącu w konkursie musieli uczestniczyć obowiązkowo
wszyscy oficerowie i rozwiązywać dwa konkursowe zadania teoretyczne z instrukcji
strzelania oraz topografii oraz odbyć jedno indywidualne artyleryjskie strzelanie na
karabinowej strzelnicy w garnizonie lub na poligonie amunicją bojową (jeżeli w danym
miesiącu było szkolenie poligonowe). Poza tym każdy oficer raz w roku musiał odbyć
strzelanie amunicja bojową na poligonie. Z dowództwem pułku takie strzelanie wykonywał płk Rabuszko lub dowódca dywizji. Konkursy artyleryjskie prowadzone w ciągu
dwóch lat (uczciwie i z przyznawaniem nagród), podniosły poziom wyszkolenia kadry
pułku. Następna inspekcja w 1963 wybrała z pułku 12 oficerów. Zmontowano baterię
i przewieziono ją na poligon w Dębie Rozalin. Zakwaterowano nas tam. Rozwinięto
nas na kierunku artyleryjskim i każdego oficera wzywano indywidualnie na punkt obserwacyjny. Kadra w 100% wykonała zadania ogniowe. W tym samym roku kpt. Stanisław Mikulak został mistrzem ognia artylerii WOW. Jeszcze wcześniej, przed moim
przybyciem, w 1959 roku, mistrzem ognia artylerii WP został por. Kazimierz Rozum.
Bartoszyce, 2 maja 1964 r. Dowódca pułku ppłk Marcin Kus składa meldunek Zastępcy Dowódcy 1. WDZ do spraw politycznych płk Albinowi Żyto, przybyłemu na
Święto Pułku (zdjęcie z kroniki pułku).
Mogłem poświęcić się szkoleniu, ponieważ przez dwa lata byłem bez rodziny.
Pewnym dyskomfortem było dla mnie to, że pułkiem dowodził major. Ale trafiłem
na porządnego dowódcę mjr Tytusa Gajdę. Nigdy nie stawiał mnie w niezręcznej
sytuacji. Był na tyle w porządku, że kiedy wyjeżdżał na urlop, oddawał do mojej
dyspozycji swoje mieszkanie i mogłem na ten okres sprowadzić żonę. Nie sprowadzałem żony na stałe do Bartoszyc, gdyż liczyłem jeszcze, że powrócę w rzeszowskie.
W końcu widząc, że nic z tego nie będzie, w grudniu 1962 roku żona Ewa z dziećmi
66
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
(syn Wojciech 5 klasa i córka Anna 6 klasa) zamieszkała ze mną w Bartoszycach.
Bartoszycki garnizon miał specyficzny charakter. Wzdłuż ulicy Wojska Polskiego przebiegała granica między dwiema dywizjami. Po drugiej stronie stacjonował 75.
pz 15. DZ. Było to powodem do niezdrowej rywalizacji. Nazywani byliśmy „żółtkami”
(od żółtych otoków na czapkach garnizonowych), a oni „czarnymi”, gdyż wcześniej
przed zmianą umundurowania nosili czarne otoki. Występowała jednak solidarność
żołnierska, a szczególnie w bójkach z cywilami.
W koszarach w tym okresie było piwo i, o dziwo, pijaństwa z tego powodu nie
było. Wprowadził ten zwyczaj Spychalski, a zlikwidował go Jaruzelski. Sprzedaż piwa
była oczywiście możliwa po zajęciach popołudniowych. W kantynie, oprócz podstawowych rzeczy, można było dobrze zjeść (była dobrze zaopatrzona). Sam z niej korzystałem, mieszkając w koszarach. W Bartoszycach była etatowa orkiestra garnizonowa, ale podlegała czarnym. Chcieliśmy mieć własną orkiestrę i robiliśmy wszystko,
żeby funkcjonowała. Jak to się działo? Na pierwszej zbiórce żołnierzy robiono selekcję
i rozpoczynano treningi. Opiekował się nią kierownik klubu i dyrygent.
Kadra w tym czasie była bardzo zgrana. Odbywały się nieoficjalnie śluby
i chrzciny i chociaż wszyscy wiedzieli, że są, to generalnie z tego powodu nie robiono problemów. Jeśli byli to oficerowie polityczni, to przenoszono ich lub wyznaczano na niższe stanowiska służbowe. W tamtym okresie cywile zazdrościli żołnierzom.
W odpowiedzi na to, zawsze mówiłem na zebraniach, że każdy cywil może wstąpić do
służby w wojsku, niestety, chętnych nie było.
W latach sześćdziesiątych stworzono służbę tak zwanych pięciolatków. Mogli
oni przyjść do wojska wcześniej za zgodą rodziców. Problem zaczął się, kiedy odchodzili ich rówieśnicy. Robili wszystko, żeby również wyjść do rezerwy, dochodziło do
wielu naruszeń dyscypliny. Zdobywali w wojsku zawód, ale nie mogli wytrzymać rygorów i obciążenia służbą.
Rosły nasze dzieci, żony oficerów nie pracowały, a jeżeli już, to w jednostce.
W tym okresie zmuszano kadrę w do uzupełnienia średniego wykształcenia. Po 1956
roku ustanowiono, że każdy oficer musi mieć maturę, a takich w armii było niewielu. Podczas rozwiązywania jednostek tych, którzy mieli małą maturę, nie zwalniano.
Resztę zwalniano z wojska, ale bez rozgłosu, Ci, którzy chcieli się uczyć, dostawali
jeszcze przez dwa lata pensję i zachowywali mieszkanie. Kto odchodził ze stanowiska dowódcy baterii lub dywizjonu, otrzymywał w cywilu kierownicze stanowisko.
Ci, którzy mieli zawody, mogli prowadzić warsztaty. Tych, którzy zostali w wojsku,
zmuszono do zrobienia matur. W szkołach średnich tworzono dla nich klasy wojskowe.
W lata 1959-1964 wszyscy uczyli się w szkołach wieczorowych. Natomiast ci, którzy
szkolili podoficerów, kształcili się stacjonarnie w okręgowych szkołach średnich.
Jesienią 1960 roku dowódcą 1. dywizjonu był mjr Stanisław Gnat, dowódcą 2. dywizjonu mjr Władysław Kurzępa, dowódcą 3. szkolnego dywizjonu ppłk Adam Wirth,
dowódcą baterii dowodzenia pułku kpt. Wiesław Bryniarski, a dowódcą baterii dowodzenia szefa artylerii dywizji kpt. Hypś. Szefem uzbrojenia pułk był mjr Kopiński.
67
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Szefami sztabów dywizjonów byli: w 1 dywizjonie por. Ignacy Kowalski,
w 2 dywizjonie kpt. Jan Zawadzki i w 3. dywizjonie kpt. Afeltowicz. Dowódcami
baterii byli w 1. dywizjonie kpt. Mickiewicz, kpt. Wiszniewski, kpt. Piszczatkowski,
w 2. dywizjonie por. Stanisław Mikulak, por. Szambara, por. Mieczysław Kowalski,
a w szkolnym dywizjonie kpt. Brzoskowski, kpt. Frankowski i kpt. Wąsik.
W sztabie pułku oprócz szefa sztabu mjr dypl. Piwowarskiego (świeżo po akademii) tylko kpt. Bronisław Raźny skończył akademię, ale nie obronił pracy dyplomowej. Był oficerem operacyjnym, a później został oficerem rozpoznawczym. Brakowało 20 procent artylerzystów do obsady kadrowej. Stan faktyczny oficerów artylerii
wynosił około 50 oficerów na stan ponad 100. Kadra kwatermistrzowska, techniczna
i uzbrojenia była w komplecie.
Po roku nastąpiły zmiany kadrowe. Jesienią 1961 roku mjr Tytus Gajda otrzymał
awans na podpułkownika i został wyznaczony na dowódcę pułku. Ja zostałem szefem
sztabu pułku, natomiast na stanowisku zastępcy do spraw liniowych był wakat. Odeszli
z pułku: szef sztabu mjr Piwowarski do Choszczna, dowódca 2. dywizjonu Stanisław
Kurzępa na dowódcę dywizjonu do Węgorzewa, a dowódca 3. dywizjonu Adam Wirt
odszedł do studium wojskowego w Gdańsku. Na ich miejsce zostali wyznaczeni: na
dowódcę 2. dywizjonu kpt. Jan Zawadzki, szefa sztabu dywizjonu por. Stanisław Mikulak, na dowódcę 3. dywizjonu kpt. Afeltowicz i na szefa sztabu tego dywizjonu
por. Frankowski.
Pułk obchodził swoje święto w dniu 2 maja. Święto pułkowe było jednym z głównych wydarzeń każdego roku. W pułku mieliśmy dobre warunki lokalowe i było gdzie
przyjąć gości. Licznie przyjeżdżali goście – żołnierze frontowi, a także zapraszane
osoby cywilne z Bartoszyc. Łącznie bywało to około 250 osób. Z orkiestrą nie było
problemów, ponieważ uczestniczyła w świętach orkiestra zawodowa z „czarnych” i nasza amatorska orkiestra pułkowa. Przyjęcie odbywało się na dwóch salach w klubie
garnizonowym. Na sali kinowej urządzano konsumpcję, a w sali kasyna odbywały się
tańce. Orkiestry grały na zmianę. Już w styczniu powoływało się komisję organizacyjną i ustalano koszty. Każdy wpłacał składkę miesięczną. Z gospodarki przykoszarowej przeznaczano na przyjęcie dwie świnie. Z miasta zapraszano władze, dyrektorów
zakładów i znajomych. Każdy dyrektor przywoził wcześniej prezenty (beczka piwa,
skrzynka wódki itp.), które zmniejszały koszty zabawy. Zabawa trwała od 16.00 do
białego rana. Często na święto przyjeżdżali przełożeni, raz odwiedził nas Szef WRiA
Wojska Polskiego generał brygady Szczęsnowicz.
W 1963 roku, na 20-lecie powstania 1.WDZ, uroczyste obchody odbywały się w
Wesołej. Gośćmi dywizji byli między innym Aleksander Zawadzki i Wanda Wasilewska. Święta były okazją do odznaczeń. Ja i dowódca pułku otrzymaliśmy Krzyże Kawalerskie Orderu Odrodzenia Polski, a co drugi oficer Złote i Srebrne Krzyże Zasługi.
W tym roku na wyższe stopnie wojskowe mianowano 1/4 kadry zawodowej pułku.
Jeszcze jako szef sztabu zostałem w 1962 roku skierowany na trzy miesięczny
„kurs przeciwatomowy” (kurs doskonalenia przed bronią masowego rażenia). Kursy te
68
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
były organizowane, od kiedy „modna” stała się broń atomowa i rozpoczęło się tworzenie brygad rakietowych.
Dowodzenie pułkiem przejąłem we wrześniu 1963 roku, najpierw jak pełniący
obowiązki. Dotychczasowy dowódca pułku ppłk Tytus Gajda odszedł na stanowisko
Szefa Artylerii 15. Dywizji Zmechanizowanej. Znałem pułk dobrze, więc nie miałem
żadnych trudności z przejęciem dowodzenia. Na początek wziąłem się za organizację
bazy szkoleniowej. Całe jedno piętro poświęciłem na urządzenie specjalistycznych sal
wykładowych, które zostały wykonane siłami własnymi pułku. Na poligonie przykoszarowym stworzyłem strzelnicę małokalibrową. W tym czasie weszły do użycia rakietki CGN. Były one doskonałe do imitacji ognia artyleryjskiego. To mi się udało zrobić przez dwa lata. W latach 1965-1966 doskonaliłem swoją wiedzę na 14-miesięcznym
kursie WKDO w ASG. Tam kształcono nas na sprzęcie rakietowym - rakiety taktyczne
i operacyjno-taktyczne. Na ten okres do dowodzenia pułkiem wyznaczyłem mjr. Gnata. Wcześniej został on wyznaczony na stanowisko zastępcy dowódcy pułku do spraw
liniowych. Na szefa sztabu gołdapskiej brygady przybył mjr dypl. Stanisław Ciućka
(ksywa Góral). Mjr Gnat dobrze mnie zastępował i dowodził pułkiem w czasie mojej
nieobecności. Pod koniec WKDO generał Kuropieska zapytał mnie, czy pułk się jeszcze nie zawalił. Odpowiedziałem, że zastępujący dobrze się spisuje. Generał przedstawił mi propozycję zaliczenia tego roku na konto akademii i kontynuowania studiów.
Zgodziłem się, pod warunkiem, że powrócę do pułku.
Na dowódcę pułku zatwierdzili mnie w październiku 1966 roku, a w 1967 roku otrzymałem
stopień pułkownika. Wtedy przeżyliśmy ćwiczenie
z mobilizacją rezerwy. Po mobilizacji odbyliśmy
ćwiczenia na poligonie Lipa (lubelskie), potem w
Czerwonym Borze, a na zakończenie na poligonie
w Orzyszu ze strzelaniem bojowym. Odbyły się
one w miarę sprawnie. Trudne było pokonanie rzeki Narwi, szczególnie ze względu na podejścia do
rzeki i mokre łąki. Saperzy zastosowali specjalne
siatki, każdy pojazd wyposażono w odpowiedni
sprzęt.
W osobowych zasobach pułku na pokrycie
potrzeb mobilizacyjnych wyznaczani byli rezerwiści z całej Polski, głównie z terenów centralnych,
gęsto zaludnionych. Na początku lat 60-tych zmieniono zasady uzupełniania jednostek żołnierzami
rezerwy. Wprowadzono pobór terytorialny. Jego
celem było jak najszybsze osiągnięcie przez jednostki gotowości bojowej. Jeżeli wcześniej czas
Bartoszyce 12.10.1967 roku. Płk
Marcin Kus po mianowaniu do
stopnia pułkownika WP
(zdjęcie z kroniki pułku)
69
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
osiągnięcia gotowości wynosił 2 doby, to przy terytorialnym poborze wynosił on jedną
dobę. Przy poborze terytorialnym rezerwiści przechowywali w domu umundurowanie i część wyposażenia. Ponadto dwa-trzy razy do roku przychodzili na jednodniowe
szkolenie. Dbaliśmy w pułku o zasoby ludzkie. Jeździło się do WKR, robiąc selekcje,
w pierwszej kolejności brało się na przydziały mobilizacyjne tych żołnierzy, którzy
odbyli służbę wojskową w pułku. To spowodowało, że w ciągu paru lat w jednostce
służyli sami swoi. Miałem obawy o oficerów rezerwy, którzy nie byli przeszkoleni.
Zdarzali się tacy, którzy nie mieli podstawowej wiedzy. Dobrym nabytkiem na przydziałach mobilizacyjnych byli żołnierze służby zasadniczej z czasów, gdy trwała wojna w Korei. Odbywali oni wtedy 3-letnią służbę i byli dobrze wyszkoleni. W czasie
sprawdzania stawiennictwa żołnierzy rezerwy sprawdzało się również sprzęt, będący
na zapasie nienaruszalnym, wykonując jazdy próbne po Bartoszycach. Po rozwinięciu
pułku, przed wyjazdem na poligon odbywało się sprawdzanie dział.
Przezbrojenie pułku miało miejsce w 1964 roku. Samochody ciężarowe ZIS zamieniono na stary 66. Dostałem je eksperymentalnie na cały pułk łącznie z wozami
amunicyjnymi. Z dywizjonu szkolnego wycofano haubice 152, a w zamian otrzymaliśmy haubice 122.
Z pułkiem pożegnałem się w maju 1968 roku, odchodząc na kolejne wyższe stanowisko służbowe.
70
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Płk w st. spocz.
Kazimierz Stanisław Rozum
Urodził się 2 stycznia 1933 roku w Wysoczynie w województwie warszawskim. Po zakończeniu
II wojny światowej pracował w Przedsiębiorstwie
Budowlanym Przemysłu Ciężkiego w Szczecinie
oraz w Państwowej Centrali Drewna w Łobzie
(18 kilometrów na zachód odDrawska Pomorskiego). W latach 1952-1955 studiował w Oficerskiej
Szkole Artylerii (OSA) w Toruniu, którą ukończył 4 września 1955 roku i został mianowany do
stopnia podporucznika. Po ukończeniu szkoły służył jako dowódca plutonu ogniowego w 19. Brygadzie Artylerii Haubic (19.BAH) i w
25. Brygadzie Artylerii Haubic (25.BAH) w Grudziądzu. Po rozformowaniu 25.BAH
przeniesiony został w 1957 roku do 1. pułku artylerii w Bartoszycach, gdzie najpierw
pełnił obowiązki dowódcy plutonu ogniowego, a od października 1958 roku do września 1961 roku obowiązki dowódcy baterii 122 mm haubic. Po przeszkoleniu w WOSO
w Olsztynie we wrześniu 1961 roku wyznaczony zostaje na dowódcę 1. baterii dowodzenia szefa artylerii dywizji, którą tworzy od podstaw. Dowodzi nią przez okres 2 lat
i zostaje skierowany na studia w Akademii Sztabu Generalnego (ASG) w październiku
1963 roku.
Po zakończeniu studiów w ASG obejmuje w sierpniu 1967 roku obowiązki dowódcy 5. dywizjonu artylerii (uzbrojonego w rakiety taktyczne) w Giżycku, który sformował i dowodził nim przez prawie 5 lat. Od lutego 1972 roku przez rok pełnił obowiązki zastępcy Szefa Artylerii 1. Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej (1.WDZ)
w Legionowie.
Od 17 maja 1973 roku do 6 lipca 1977 roku dowodził 1. pułkiem artylerii
w Bartoszycach. W tym czasie 1.pa był odznaczony: za zasługi bojowe w dniu 10 maja
1975 roku Orderem Krzyża Grunwaldu III Klasy za osiągnięcia w służbie w okresie
pokoju Srebrnym Medalem „Za Zasługi dla Warszawskiego Okręgu Wojskowego” oraz
Złotą Odznaką „Za zasługi dla Warmii i Mazur”. W marcu 1976 roku podczas kontroli
przez Inspekcję Sił Zbrojnych pułk otrzymał ocenę dobrą i uzyskał pierwsze miejsce
we współzawodnictwie wśród pułków 1.WDZ za 1976 rok.
Pułkownik Kazimierz Rozum po przeszkoleniu na kursie szczebla operacyjnego
w ASG wyznaczony został w lipcu 1977 roku na stanowisko Szefa Artylerii 1.WDZ,
które sprawował przez okres dwóch lat. W międzyczasie ukończył dwumiesięczny
kurs przeszkolenia szczebla operacyjnego w Akademii Artylerii w Leningradzie. Od
15 sierpnia 1979 roku do maja 1983 roku dowodził 1. Warszawską Brygadą Artylerii
71
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Armat (1. WBAA) w Węgorzewie. W tym czasie przez okres roku podwyższał swoje
kwalifikacje na Podyplomowym Studium Operacyjno-Strategicznym w ASG w Rembertowie. Od 1 czerwca 1983 roku wyznaczony został na Szefa Zespołu Wojsk Rakietowych i Artylerii (WRiA) w Inspekcji Sił Zbrojnych WP w Warszawie. Z tego
stanowiska odszedł do rezerwy w dniu 26 listopada 1990 roku.
W okresie pełnienia służby zawodowej wyróżniony został Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, Złotymi Medalami „Siły
Zbrojne w Służbie Ojczyzny” i „Za Zasługi dla Obronności Kraju” oraz wieloma resortowymi i branżowymi medalami i odznakami. Uhonorowany został Złotymi Odznakami Honorowymi „Zasłużony dla Warmii i Mazur” oraz „Za Zasługi dla Województwa
Suwalskiego”.
Wspomnienia ze służby w 1. Berlińskim Pułku Artylerii
Od 9 września 1952 do 4 września 1955 roku byłem podchorążym Oficerskiej
Szkoły Artylerii Nr 1 w Toruniu. Jako podchorąży zajmowałem kolejno stanowiska
dowódcy działonu, pomocnika dowódcy plutonu i szefa baterii podchorążych. Na przełomie lipca i sierpnia 1955 roku przeprowadzono egzaminy końcowe. W ich trakcie powiało grozą. Redukcja! W drugiej połowie 1955 roku rozpoczęła się pierwsza z trzech
redukcji w wojsku, która objęła również podchorążych wszystkich roczników.
Po pomyślnym zdaniu egzaminów, promocji i urlopie zameldowałem się
w 19.BAH znajdującej się w strukturach 6. Dywizji Artylerii Przełamania (6.DAP)
w Grudziądzu. Spotkałem tam kolegę z naszej promocji ppor. Zygmunta Kołackiego.
Październik tego roku był miesiącem niepewności jutra dla wszystkich żołnierzy zawodowych. Nieomal codziennie zwalniano kogoś z kadry oficerskiej do cywila. My, młodzi oficerowie, nie mieliśmy konkretnych obowiązków. Pełniliśmy służbę patrolową
i wartowniczą. Pod koniec października dowódcę brygady ppłk. Antoniuka wyznaczono na stanowisko dowódcy 25.BAH, która też stacjonowała w Grudziądzu. Dowódca
zabrał ze sobą kpt. Brzostka, por Zbigniewa Łuczyńskiego i mnie. Zostałem wyznaczony na stanowisko dowódcy plutonu ogniowego 4. baterii 1. dywizjonu. Rozpoczęła
się normalna służba. Dzień pracy rozpoczynał się o godz. 7.30 i trwał do godz. 19.30
z dwugodzinną przerwą obiadową. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ten zwyczaj
przeniesiony został z Armii Radzieckiej. O tym dowiedziałem się po latach, kiedy
z takim porządkiem dnia spotkałem się w 1978 roku w Akademii Artyleryjskiej
w ówczesnym Leningradzie.
25.BAH posiadała w swoim składzie dywizjon szkolny i cztery dywizjony ogniowe, mające po cztery 6-cio działowe baterie 122 mm haubic. Należy zaznaczyć, że
do 1955 roku dywizjony występowały w składzie trzech baterii czterodziałowych.
W wyniku reorganizacji dywizjonów ilość dział wzrosła z 12 do 24.
Szkolenie rozpoczęło się tygodniowym kursem instruktorsko-metodycznym
i egzaminem pisemnym z wiodących przedmiotów. Zajęcia na kursie prowadzili do-
72
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
wódcy dywizjonów, oficer operacyjny mjr Chodelski, oficer rozpoznawczy por. Zbigniew Łuczyński i oficer polityczny por. Przybysz. Podsumowania kursu dokonał dowódca brygady ppłk Antoniuk. Zwrócił w nim uwagę na niski poziom wiedzy fachowej
kadry oficerskiej, jednocześnie wyróżniając mnie za uzyskanie najwyższych wyników
z egzaminów. Jako nowo przybyły do brygady najmłodszy oficer byłem zaskoczony
żenująco niskimi wynikami egzaminów starszej kadry oficerskiej brygady.
Poza obowiązkami dowódcy plutonu wykonywałem kilka innych zadań nie
związanych z moim zakresem obowiązków. Należało do nich:
- dowodzenie plutonem podoficerów służby zasadniczej zdających egzaminy
oficerskie - egzaminy zdali wszyscy, zostali promowani do stopnia podporucznika
i przeniesieni do rezerwy;
- prowadzenie zajęć doskonalących z oficerami dywizjonu z instrukcji strzelania,
topogeodezji i działoczyn;
- prowadzenie zajęć z musztry z kadrą brygady (z wyjątkiem dowództwa), jednej
godziny w każdy poniedziałek w obecności dowódcy brygady i jego zastępców, w tym
zastępcy do spraw liniowych do którego obowiązków należało prowadzenie właśnie
tych zajęć.
Ale najbardziej odpowiedzialnym zadaniem obarczył mnie dowódca brygady ppłk
Antoniuk. Przekazał mi dowodzenie rzutami ogniowymi podczas ich wyjścia z rejonu
alarmowego i przegrupowania do rejonu stanowisk ogniowych na poligonie w Toruniu.
Pieczę nad zabezpieczeniem technicznym kolumny sprawował szef służb technicznych
brygady ppłk Malinowski, a nad zabezpieczeniem w amunicję szef uzbrojenia brygady
mjr Kopiński. Kolumna liczyła około 120 pojazdów i 96 dział. Zadanie wykonałem bez
zastrzeżeń. Punktualnie o godzinie 18.00 na punkcie spotkania wyznaczonym w Toruniu-Podgórzu meldowałem dowódcy artylerii POW płk. Tadeuszowi Tuczapskiemu
w obecności dowódcy brygady ppłk. Antoniuka przybycie kolumny do Torunia.
W lutym 1956 roku dowódca artylerii POW przeprowadził ćwiczenia z 6. DAP na
poligonie w Toruniu. Kadra i żołnierze umundurowani byli w mundury służbowe jesienno-zimowe przystosowane do warunków koszarowych. Dla porównania, kierownictwo
ubrane było w kożuchy, papachy na głowach i filcowe buty. Temperatura w dzień była
poniżej minus 30° C, a nocą nawet poniżej minus 37° C. Ćwiczenia trwały cztery doby.
W każdej z brygad 6.DAP było wiele przypadków odmrożenia nosa, uszu i stóp. Ćwiczenia wykazały nieprzygotowanie wojsk do walki w warunkach zimowych. Minister
Obrony Narodowej marszałek Konstanty Rokossowski ukarał wtedy dowódców brygad
i dywizjonów za ten stan rzeczy. Byli oni najmniej winni takiego wyposażenia mundurowego podwładnych. Szczęśliwie, moi podwładni i ja wyszliśmy z tego bez szwanku.
W 1956 roku rozformowano 6.DAP. 25.BAH przeszła redukcję i została przeniesiona do garnizonu Bartoszyce. Z przykrością opuściliśmy Grudziądz, ale cieszyliśmy
się, że nie jedziemy do Orzysza, dokąd skierowano 19.BAH.
Bartoszyce, listopad 1956 roku – gruba warstwa śniegu, mglisto, ciężko oddychać na skutek inwersji powietrza zmieszanego z dużą dawką CO2. Centrum miasta
73
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
leżało w gruzach, spalone przez żołnierzy Armii Czerwonej w 1945 roku. Plac Zjednoczenia wówczas był targowiskiem. W brudnym pośniegowym błocie stały wozy konne,
tak zwane „żeleźniaki”, różnej wielkości i kształtu, zaprzężone w zaniedbane konie
nieomal wszystkich wschodnich ras, w tym kuce. Woźnice w kufajkach, kożuchach
i walonkach z batami za cholewami popijali z litrowych butelek mętną ciecz zwaną
bimbrem – byli nam niezbyt przychylni. Przeróżne akcenty mowy polskiej, a raczej
słowiańskiej. Pierwsza nasza moja myśl – gdzie myśmy przyjechali? Ale nie wszystko
było brzydsze i gorsze niż w Grudziądzu. Miejsca pracy i służby – koszary - w porównaniu z poprzednimi były wspaniałe! Centralne ogrzewanie, a więc koniec palenia
w piecach! Brygada w nowym składzie ze Szkołą Podoficerską, trzema dywizjonami
po trzy baterie sześciodziałowe. Kaliber dział bez zmian. Dowództwo brygady objął
ppłk dypl. Feliks Kisiel. W ramach kolejnej redukcji odeszło z jednostki kilkunastu oficerów. Przybyli nowi z Olsztyna. W pierwszym półroczu odbywaliśmy szkolenie i ćwiczenia na poligonie w Orzyszu. Kadra oczekiwała na przydział mieszkań służbowych.
W lipcu 1957 roku rozformowano 8. DAP oraz przemianowano 25.BAH na 1.pa,
który wszedł w skład 1.WDP. Dotychczasowy 1.pah stacjonujący w Garwolinie został rozwiązany. Dowódcą pozostał ppłk dypl. Feliks Kisiel. Dywizją dowodził gen.
Wacław Czyżewski. Kierownicze stanowiska w artylerii dywizji zajmowali: dowódcy
artylerii dywizji ppłk Leon Rabuszko, szefa sztabu ppłk Lasowy, oficera operacyjnego
mjr Wacław Kubicki i oficera rozpoznawczego por. Karol Konopacki. Jesienią ppłk Lasowy odszedł ze sztabu dywizji i objął obowiązki dowódcy 5. dar w Giżycku. Szefem
sztabu został mjr Kubicki, a na oficera rozpoznawczego przyszedł por. Jan Weselak.
Taki skład sztabu artylerii dywizji utrzymał się do czasu odejścia płk Leona Rabuszki
na stanowisko zastępcy Szefa Wojsk Rakietowych i Artylerii WOW w 1975 roku.
W latach 1957 do lipca 1958 roku pełniłem obowiązki na kolejnych stanowiskach: dowódcy plutonu dowodzenia baterii, nieetatowego oficera ogniowego dywizjonu oraz dowódcy plutonu dowodzenia – instruktora wykładowcy Dywizyjnej Szkoły
Podoficerskiej Artylerii. W tym roku zdarzył się w pułku tragiczny wypadek. Szeregowy łączności z plutonu dowodzenia 1. dywizjonu w czasie ćwiczeń zastrzelił dwóch
podoficerów służby zasadniczej, a sam popełnił samobójstwo.
W lipcu 1958 roku objąłem obowiązki dowódcy 3. baterii 122 mm haubic. Ewidencyjnie na to stanowisko zostałem wyznaczony 1 października. Bateria była częściowo skadrowana w składzie czterech 122 mm haubic w etacie pokojowym (po mobilizacji 6 dział). Dowódcą plutonu dowodzenia był por. Czesław Okręt, oficerem ogniowym
por. Józef Wróblewski (z mojej promocji), a szefem baterii był ogn. Władysław Michałowski. Pod koniec bieżącego okresu szkolenia bateria uzyskała najlepszy wynik
w pułku i w dywizji i została zakwalifikowana do zawodów o tytuł Mistrza Ognia
WOW i ten tytuł zdobyła. W następnym 1959 roku zdobyliśmy tytuł Wicemistrza
Ognia Artylerii WP. Oficerem ogniowym był ppor. Piotr Piszczatowski, który zastąpił por. Józefa Wróblewskiego wyznaczonego na oficera WF pułku. Przyjąłem baterię
znaną w pułku z bardzo niskiego stanu dyscypliny. Służyło w niej sześciu żołnierzy
74
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
po odbytych wyrokach sądowych, w tym jeden 26-letni skazany za morderstwo. Do
dzisiejszego dnia pamiętam nazwiska dwóch żołnierzy, którzy sprawiali mi najwięcej
kłopotów natury dyscyplinarnej. Dyscyplinę w baterii poprawiły długie indywidualne
rozmowy z trudnymi żołnierzami, polegające na wyjaśnianiu niewłaściwego postępowania, oraz ścisłe, wzorowe przestrzeganie porządku dnia przez podoficerów dyżurnych baterii i częste kontrole dowódcy baterii. Na poligonie w czasie ćwiczeń poznałem
ich z zupełnie innej strony. Cały stan osobowy baterii wykonywał zadania wzorowo,
wzajemnie się wspierając. Nie popełniali błędów. Nigdy mnie nie zawiedli. Przez dwa
lata bateria wykonywała zadania taktyczne i ogniowe bezbłędnie i bardzo sprawnie.
Najwyższe wyniki uzyskiwała z musztry. Była wyznaczana etatowo jako kompania honorowa jednostki. Do dnia dzisiejszego to pamiętam i dziękuję wszystkim żołnierzom
3. baterii odbywającym służbę w jej szeregach w latach 1958–1960!
W październiku 1960 roku przekazałem dowodzenie 3. baterią por. Marianowi
Kulikowi. Rozkazem MON zostałem skierowany do WOSO w Olsztynie. Po przeszkoleniu kolejnym rozkazem dowódcy WOW z 23 września 1961 roku zostałem wyznaczony na dowódcę baterii dowodzenia dowódcy artylerii dywizji. Zorganizowałem ją
od zera i dowodziłem nią przez dwa lata do lipca 1963 roku. Bateria wyznaczana była
jako kompania honorowa w czasie uroczystości z okazji święta jednostki. Wszystkie
dowodzone przeze mnie pododdziały w brygadzie, a potem w pułku, należały do przodujących. Najlepiej prezentowały się w czasie musztry paradnej. W czasie wszelkich
uroczystości w tych jednostkach dowodziłem kompanią honorową, a dowódcą pocztu
sztandarowego był por. Zbigniew Łuczyński. Dowodzenie baterią dowodzenia artylerii
dywizji przekazałem kpt. mgr. inż. Eugeniuszowi Hypsiowi.
Wcześniej wspominałem o niskiej wiedzy fachowej kadry 25. BAH. Od tego
czasu zmieniło się wiele w tej materii. W czasie dwóch pierwszych redukcji najsłabsi
oficerowie zwolnieni zostali do rezerwy. W kolejnych latach wymagania przełożonych
rosły. Kadra, chcąc się utrzymać w służbie, pracowała nad sobą solidniej. W mojej ocenie, najwięcej pracy w celu podniesienia poziomu wiedzy kadry zawodowej włożyli
kolejno zastępca do spraw liniowych ppłk Sidorenko i szef sztabu ppłk Marcin Kus.
Wcześniej obaj byli wykładowcami w OSA Nr 1 w Toruniu. Służąc w pułku, mieszkali bez rodzin na terenie koszar, poświęcając szkoleniu kadry wiele osobistego czasu.
W dziedzinie metodyki szkolenia i prowadzenia ćwiczeń z pododdziałami najwięcej
nowatorskich rozwiązań wprowadził kulturalny, wymagający, przekonywujący i dobry
fachowiec, ówczesny dowódca pułku ppłk Jerzy Skalski. Uwieńczeniem wysiłku tych
osób było zdobycie przez nasz pułk pierwszego miejsca z wyszkolenia artyleryjskiego
wśród pułków artylerii WP w 1962 roku. Doświadczeniami z osiągnięć w tej dziedzinie dzieliło się w Polskim Radiu trzech oficerów pułku. Byli to: dowódca pułku mjr
dypl. Tytus Gajda, dowódca najlepiej wyszkolonego dywizjonu kpt. Stanisław Mikulak,
nazwiska trzeciego oficera nie pamiętam. Siedem kolejnych lat pracy oficerów nad sobą
pod nadzorem i przy pomocy mądrych i zaangażowanych w tę kwestię przełożonych
dało znakomite rezultaty, z których korzystali wszyscy kolejni dowódcy pułku.
75
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Studia w ASG. W ramach studiów odbyłem dwumiesięczne szkolenie programowe z zakresu budowy i przeznaczenia rakiet OT8K11 (żywej kopii V-2 konstrukcji inż.
von Brauna) w Ośrodku Szkolenia Wojsk Rakietowych Artylerii w Orzyszu. Od 1 października 1963 do 25 sierpnia 1967 rok byłem słuchaczem oddziału WRiA ASG. Po
zakończeniu studiów zostałem wyznaczony rozkazem Dowódcy WOW Nr 094 z 24 października 1967 roku na stanowisko dowódcy 5. dywizjonu artylerii (5.da) w Giżycku.
Po raz drugi podczas mojej służby organizowałem samodzielną jednostkę od zera. Do
dyspozycji miałem siebie, etat, blok i garaże. Do organizacji dywizjonu przystąpiłem
bezpośrednio po urlopie od 1 września. W tej jednostce zajmowałem się wyłącznie
szkoleniem. Dowodziłem nią cztery lata. Każdego roku dywizjon zajmował pierwsze
miejsce we współzawodnictwie wśród batalionów i dywizjonów 1.DZ, zawsze z oceną
dobrą. W 1969 roku Szefostwo WRiA WOW zorganizowało konkurs wiedzy fachoworakietowej dla oficerów rakietowców dywizjonów rakiet taktycznych (drt) i dywizjonów
rakiet operacyjno-taktycznych (drot). Oficerowie 5.da zdobyli pierwsze miejsce z oceną
dobrą. Egzamin zdawało 100% oficerów rakietowców z dowódcą dywizjonu włącznie.
Od 28 lutego 1972 roku do 16 maja 1973 roku pełniłem obowiązki zastępcy Szefa
Artylerii 1.DZ w Legionowie. Zajmowałem się kontrolą szkolenia oddziałów i pododdziałów artylerii dywizyjnej, pułkowej i batalionowej. Brałem udział w prowadzeniu
kursów instruktorsko-metodycznych i opracowywaniu ćwiczeń z wojskami. Szef zlecił
mi szczególną pieczę nad 1.pa i 5.da.
W marcu 1973 roku przyjmowałem egzamin z kierowania ogniem 1.pa na poligonie w Orzyszu z polecenia dowódcy 1.DZ gen. Włodzimierza Oliwy. Pułkiem dowodził szef sztabu ppłk dypl. Ciućka, gdyż jego dowódca płk Piotr Dąbrowski był w
tym czasie na zwolnieniu lekarskim. W czasie sprawdzenia przygotowania pułku do
strzelania stwierdziłem brak tabel strzelniczych do 122 mm haubic. Przygotowanie danych do strzelania topograficzne. Co robić? Jak postąpić? Jak rozwiązać ten problem
bez uszczerbku dla kogokolwiek? Poleciłem wysłać oficera do 32. Brygady Artylerii
(32.BA) w Orzyszu w celu wypożyczenia chociażby jednego egzemplarza tabel strzelniczych. Oczekując jego powrotu, głośno z pamięci policzyłem poprawki balistyczne
i meteorologiczne, a rachmistrz baterii dowodzenia pułku wykonał wykres poprawek
obliczonych. Następnie wykonał drugi wykres w oparciu o dane cyfrowe z wypożyczonej tabeli strzelniczej. Po porównaniu obu wykresów dowódca baterii dowodzenia
zauważył mało znaczące różnice. Wykresy różniły się tylko o 10 do 20 metrów proporcjonalnie do odległości strzelania wynoszących 4, 5, i 6 kilometrów. W finale pułk
egzaminy zaliczył. Taki też meldunek złożyłem dowódcy dywizji.
W maju 1973 roku z polecenia dowódcy dywizji przeprowadziłem kontrolę wyszkolenia w 1. pa i 1. baterii dowodzenia szefa artylerii dywizji (1. bdszad). Po przybyciu do garnizonu zameldowałem się do dowódcy pułku. W poczekalni dowódcy był
tłok. Zastałem grupę kilkunastu interesantów, żołnierzy zawodowych. Zapytałem zdziwiony, co oni tak licznie zebrani tutaj robią? Chórem odpowiedzieli, że oczekują na
przyjęcie przez dowódcę. Każdy z nich miał do załatwienia jakąś drobną sprawę służ-
76
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
bową, często wymagającą akceptacji lub odrzucenia jednym słowem „tak” lub „nie”.
Zapukałem – cisza. Otworzyłem drzwi, wszedłem i zameldowałem cel swego przybycia. Po przywitaniu się z dowódcą poinformowałem go, że w poczekalni oczekuje
wielu interesantów. W odpowiedzi usłyszałem „Wiem, niech czekają”. Ponieważ byłem
niższy stopniem i stanowiskiem, przeprosiłem i bez komentarza opuściłem gabinet dowódcy. Byłem zbulwersowany nieprzemyślanym marnowaniem czasu podwładnych.
Wyciągnąłem z tego wnioski. W okresie mojego dowodzenia zawsze w godzinach porannych i pod koniec dnia pracy drzwi do mojej kancelarii były otwarte, a poczekalnia była pusta. W czasie tej kontroli zgłosili się do mnie trzej najstarsi wiekiem
majorowie z prośbą o przeniesienie do innych wymarzonych garnizonów, twierdząc,
że dotychczasowe prośby były odrzucane przez wyższych przełożonych. Zaproponowałem im przygotowanie próśb i przesłanie ich do sztabu dywizji, kiedy mój szef będzie na urlopie. Tak zrobili. Pod nieobecność przełożonego ich prośby zaopiniowałem
pozytywnie i poprosiłem dowódcę dywizji o wyrażenie zgody na ich przeniesienie.
Oficerowie ci zostali służbowo przeniesieni do wymarzonych garnizonów – mjr Bronisław Raźny do Krakowa, mjr Piotr Kowalski do Bochni, a mjr Mieczysław Kowalski
do Wrocławia. Ówczesny Szef Artylerii dywizji po powrocie z urlopu i zapoznaniu
się z nową sytuacją kadrową w pułku wyraził wyraźną dezaprobatę. W wyniku tego
posunięcia średnia wieku kadry oficerskiej pułku wyraźnie się obniżyła, a jesienią po
promocjach przybyło do pułku kilku młodych oficerów.
Chcę podać jeden historycznie ważny epizod z życia 1.pa, będącego wówczas
pod dowództwem ppłk. Jerzego Skalskiego. Sierpień 1960 roku. Obóz Wierzbiny na
poligonie w Orzyszu. Letnia bezksiężycowa noc. Oficerowie Szefostwa WRiA WP
10 czerwca 1973 - Dowódca 1.pa ppłk Kazimierz Rozum podczas uroczystego apelu pułku z okazji przysięgi żołnierzy młodego rocznika w Bartoszycach (zdjęcie z
kroniki jednostki)
77
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
zarządzili alarm dla pułku. Całkowite zaskoczenie, z którego cieszyli się oficerowie
kontrolujący. Marsz do Orzysza. Załadunek na transporty kolejowe z marszu. Odjazd!
Stacja wyładowcza nam była nieznana. Kolejna noc – wyładunek na stacji Toruń. Przemarsz do rejonu ześrodkowania koło Starych Grabi na południowym skraju poligonu
toruńskiego. Kolejne zadanie, polegające na rozpoznaniu i zajęciu ugrupowania bojowego do ćwiczenia ze strzelaniem amunicją bojową. Dowódca dowodził wspaniale.
Pułk otrzymał ocenę bardzo dobrą, pierwszą taką ocenę w historii jednostki. Doskonale zdała egzamin wdrażana przez dowódcę pułku metoda szkolenia kompleksowego
pododdziałów (wówczas pojęcia w wojsku polskim nieznanego). Z tej metody szkolenia
korzystali wszyscy jego następcy, chociaż myślę, że nie zdawali sobie z tego sprawy.
Po zaliczeniu rozmowy kwalifikacyjnej na stanowisko dowódcy 1.pa u Szefa
Departamentu Kadr MON gen. bryg. Zygmunta Zielińskiego, przestudiowałem moje
przyszłe obowiązki służbowe. Skonfrontowałem je z moim dość bogatym doświadczeniem pozyskanym w czasie samodzielnego dowodzenia bdszad i 5.da oraz podczas aktualnej pracy w sztabie dywizji. Wcześniejsza analiza przyszłych poczynań pozwoliła
mi na szybkie i w miarę trafne podejmowanie decyzji w różnych sprawach w sytuacji
nowych dla mnie zadań.
Przekazanie mi obowiązków dowódcy pułku przez płk Piotra Dąbrowskiego
(30 maja 1973 roku) odbyło się bez udziału kogokolwiek z przełożonych pułku. Powodem była panująca w garnizonie Bartoszyce epidemia zakaźnej żółtaczki. O przyjęciu
obowiązków zameldowałem telefonicznie dowódcy dywizji gen. Edwardowi Dysko.
Niezwłocznie po tym wysłuchałem indywidualnych meldunków zastępców i dowódców pododdziałów o stanie wyszkolenia i dyscypliny żołnierzy pułku. Następnie, przeanalizowałem obsadę etatową kadry i jej wpływ na osiągnięcia pułku jako całości. Wywodząc się z tego pułku, znałem osobiście większość oficerów. W tej analizie wielce
pomocnymi okazali się mjr Stanisław Mikulak i pełniący obowiązki oficera kadrowego
chor. Wojciech Ploch. Mając na uwadze cele szkoleniowe, zdecydowałem się na znaczne przesunięcia kadrowe oraz przeszkolenie doskonalące niektórych oficerów na kursach poza jednostką. Zgodnie z ówczesnymi wytycznymi Departamentu Kadr MON,
każdy oficer wyznaczony na stanowisko oficera starszego powinien mieć ukończone
KDO. Wyżej wymienione wymagania spełniało tylko dwóch oficerów – mjr Stanisław
Mikulak i kpt. Jan Batorski. Ten stan rzeczy spowodowany był małym limitem skierowań na wyżej wymienione przeszkolenie oraz brakiem starań poprzedniego dowódcy.
W Departamencie Kadr załatwiłem dodatkowe skierowania bez wiedzy przełożonych.
Jeszcze jesienią 1973 roku skierowałem na przeszkolenie oficerów zajmujących etaty
majora. Ze względu na obniżenie wskaźników gotowości bojowej przełożeni nie byli
zadowoleni z tej decyzji. Ale opłaciło się. Korzystając ze zwolnienia stanowiska dowódcy 1. dywizjonu przez odchodzącego poza pułk mjr. Tadeusza Florczaka, zdecydowałem się na obsadzenie tego stanowiska przez prymusa WSOWRiA ppor. inż. Zdzisława Przeszłowskiego. Pozostałe stanowiska w tym dywizjonie również obsadziłem
młodymi oficerami. Szefem sztabu został ppor. inż. Piotr Siuchniński, dowódcą 1. bate-
78
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
rii ppor. inż. Bogusław Letkiewicz, który wkrótce również został dowódcą dywizjonu.
W ten sposób powstał dywizjon zwany w WOW „dywizjonem podporuczników”. W tej
obsadzie kadrowej dywizjon uzyskiwał najwyższe wyniki. Przełożeni uznali eksperyment za udany i zalecany do naśladowania w oddziałach okręgu. Jak mi było wiadomo,
nikt z dowódców pułków nie odważył się na podjęcie podobnej decyzji.
Równolegle zapoznałem się z zadaniami pułku na wypadek mobilizacji. Szczegółowa i dogłębna znajomość tych zadań była konieczna podczas przeszkalania rezerw
osobowych i dodawała pewności siebie dowódcy jednostki podczas realizacji zadań.
Byłem i jestem przekonany, że człowiek z natury jest leniwy (chociaż zdarzają
się wyjątki). Dlatego uważam, że podwładny, stosownie do jego charakteru, przygotowania do zawodu i osiągnięć w służbie, powinien być od czasu do czasu inspirowany
do lepszego i twórczego wykonywania ciążących na nim obowiązków. W tym celu
prowadziłem indywidualne rozmowy inspirujące z niektórymi pracownikami cywilnymi i żołnierzami na ich stanowiskach pracy. Odbywały się one w cztery oczy. Polegały na grzecznej, kulturalnej i przyjaznej wymianie zdań o sprawach dotyczących ich
obowiązków służbowych. Nie wszystkie rozmowy były przyjemne i to dla obu stron.
Szczególnie kiedy wykazywałem zaniedbania bądź zaniechania w pracy. Zakładałem, że podwładny powinien być przekonany o słuszności uwag przełożonego. Aby
osiągnąć cel, do rozmowy należało się dobrze przygotować, zapoznając się ze szczegółowymi obowiązkami podwładnego i aktualnymi przepisami. Tego typu rozmowy
prowadziłem głównie po wprowadzeniu nowych instrukcji, przepisów bądź innego
rodzaju wytycznych. Dawało mi to gwarancje wprowadzenia ich w życie. Wykazałem
kilka niedociągnięć w służbach uzbrojenia, łączności, mundurowej i żywnościowej.
Metoda okazała się słuszna. Zyskaliśmy na tym wszyscy. Każda z podległych mi służb
technicznych i kwatermistrzowskich swoje obowiązki wykonywała względnie dobrze.
Świadczą o tym wyniki rewizji gospodarczej przeprowadzonej przez WOW oraz oceny
przełożonych szczebla dywizyjnego. Zawsze dobre i bardzo dobre. Najlepiej swoje obowiązki realizowała służba zdrowia pod kierownictwem por. lek. med. Jerzego Papucia.
Dużą pomocą służył szef izby chorych sierż. sztab. Marian Obrzut – najstarszy stażem
żołnierz pułku wywodzący się jeszcze z 25.BAH. Sama izba chorych zajmowała drugą
pozycję w WOW. Jej zawdzięczam wysoki stan sanitarno-higieniczny w pułku. Służbą
czołgowo-samochodową kierował ppłk Krzysztof Czechowicz, a następnie kpt. mgr
inż. Jan Mickiewicz, służbą łączności kierował por. inż. Jerzy Medeński. Na szczególne
wyróżnienie zasługiwał szef saperów st. sierż. Jan Grabiński.
Niektórzy pracownicy indywidualne rozmowy inspirujące uznali za wielce pomocne w ich pracy. Najwyższą wdzięczność wykazał szef łączności por. inż. Jerzy
Medeński oraz magazynier żywnościowy sierż. Markowski. Najbardziej krnąbrnym
okazał się pracownik cywilny, pracujący na stanowisku krawca. Nie potrafił dostosować się do wymogów obowiązujących na jego stanowisku pracy. Zastosowałem wobec
niego wszelkie dostępne środki wychowawcze. Zająłem się nim osobiście, ponieważ
jego bezpośredni i pośredni przełożeni nie potrafili go zdyscyplinować. Ostatecznie
79
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
zwolnił się z pracy na własną prośbę. Nowo przyjęty krawiec wykonywał swoje obowiązki bez zastrzeżeń.
We wszelkiego rodzaju ćwiczeniach taktycznych spotykałem się zawsze z podgrywaniem sytuacji o przeciwniku na wysokim szczeblu organizacyjnym – brygady,
dywizji i korpusu. A jak to się miało do stanowiska dowódcy plutonu czy też baterii?
Dowódca tego szczebla dowodzenia spotyka się w walce z plutonem, kompanią lub co
najwyżej batalionem przeciwnika. Ale głównie boryka się z techniką będącą na wyposażeniu jego pododdziału, mapą i czasem. Szczególnie ważna jest sprawność techniki
i umiejętność wykorzystania mapy podczas działania w terenie nieznanym. W wypadku awarii sprzętu lub zagubienia się w terenie niemożliwe będzie wykonanie
otrzymanego zadania. Jeśli przełożony nie dowie się o takiej sytuacji, nie będzie mógł
udzielić stosownej pomocy. Byłem przekonany o potrzebie szkolenia kadry niższego
szczebla dowodzenia poprzez stwarzanie sytuacji, które mogły praktycznie wydarzyć
się w czasie działań bojowych na zajmowanych przez nią funkcjach. Z tego też powodu zdecydowałem się na przeprowadzenie kilku ćwiczeń na mapach z oficerami
wszystkich szczebli dowodzenia pułku. Ćwiczenia prowadzone były w jednym czasie
i miejscu, oficerowie zaś zostali wyznaczeni na funkcje zgodnie z ich przydziałami
mobilizacyjnymi i rozmieszczeni podobnie, jakby znajdowali się w ugrupowaniu bojowym. Szczególną uwagę zwróciłem na szczebel plutonu i baterii oraz wykorzystanie w
sztabie pułku danych napływających od tych szczebli dowodzenia. Dowództwa i sztaby
dywizjonów były dobrze przygotowane do ćwiczeń.
Tematem pierwszego ćwiczenia było przegrupowanie pułku. Do tego ćwiczenia
zaopatrzyłem w mapy wszystkich oficerów. Zmiany w sytuacji taktycznej podgrywałem dla dowódców plutonów. Dotyczyły one niesprawności sprzętu, napadów grup
dywersyjnych, utraty sprzętu i amunicji, kolizji drogowych, ugrzęźnięcia w trudnym
terenie, błądzenia w terenie nieznanym, chorób, rannych i strat bezpowrotnych. W każdym plutonie zdarzyło się coś nieoczekiwanego. A co równolegle działo się w sztabie
pułku? Nic. Panował błogi spokój. Przyczyna leżała w braku meldunków sytuacyjnych
dla przełożonych. Po omówieniu tego etapu ćwiczenia i wykazaniu błędów dowódców
plutonów, sytuacja w kolejnym etapie ćwiczenia się odwróciła. Meldunki z baterii i dywizjonów napływały teraz lawinowo do sztabu pułku. W tej sytuacji problem powstał
w sztabie pułku. Co w tej sytuacji robić? Jak się zachować? Jak zorganizować pomoc
dla podwładnych? Kogo i o co prosić? Komu, kiedy i jakie składać meldunki? Ćwiczenie zgodnie z moimi przewidywaniami wykazało nieprzygotowanie do opanowania
złożonej i skomplikowanej sytuacji. Wystarczyła godzina na omówienie i wykazanie
błędów, a problem został rozwiązany na zawsze. Nieco zaskoczyła mnie chwilowa bezradność sztabu pułku, ale i to zostało poprawione. Do następnego ćwiczenia to ja musiałem się lepiej przygotować.
W tym czasie planowanie przeprowadzenia takiego ćwiczenia wymagało akceptacji przełożonych, a ci z zasady przysyłali oficerów na kontrolę. Ograniczało to inicjatywę i samodzielność dowódców. Bo któż był zainteresowany ujawnianiem swoich
80
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
usterek, braków w wyszkoleniu i niedociągnięć przełożonym? Aby tego uniknąć, postanowiłem tego rodzaju ćwiczenia prowadzić w soboty, zakładając, że nikt z wyższego
szczebla nie przyjedzie ze względu na dużą odległość. Fortel się udawał, ale do czasu.
Podobny brak samodzielności dowódców niższego szczebla obserwowałem
w czasie ćwiczeń w pułkach zmechanizowanych. Pracując później w Inspekcji Sił
Zbrojnych, w czasie kontroli pułków artylerii i pułków przeciwpancernych powtarzałem bliźniaczo podobne ćwiczenia – z takim samym efektem. Winą za ten stan rzeczy
obarczałem dowódców pułków i dywizjonów. Młodzież była teoretycznie przygotowana do pracy na stanowiskach dowódców plutonów aż nadto dobrze. A za stronę
praktyczną można było winić tylko ich przełożonych. I to czyniłem, ku zaskoczeniu
dowódców inspekcjonowanych jednostek.
Jako podchorąży II rocznika, zajmując stanowisko dowódcy działa, obsługiwałem strzelania promocyjne starszych kolegów podchorążych. Całą noc wykonywaliśmy
prace saperskie do pełnego profilu i znieśliśmy do niszy amunicyjnej jednostkę ognia –
60 sztuk nabojów kalibru 152 mm. Strzelania trwały cały lipcowy dzień. Byliśmy wykończeni. Nie mieliśmy sił do wykonywania ognia zgodnie z obowiązującym reżimem.
Dręczony tymi pouczającymi wspomnieniami, dowodząc już pułkiem, postanowiłem
2 maja 1976 - Dowódca 1.pa pułkownik Kazimierz Rozum w otoczeniu kombatantów
pułku w czasie Święta 1. BPA w Bartoszycach. Od lewej stoją: NN, NN, Bolesław
Łukaszewicz, Stanisław Argasiński, Eugeniusz Czapka, Kazimierz Chorbot i Stanisław Mikulak. Od lewej siedzą: NN, syn pułku Stanisław Pastuszek, Bazyli Stachów,
Stanisław Arkuszewski, Kazimierz Rozum i Tadeusz Fudała
(zdjęcie z kroniki jednostki)
81
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
chociażby częściowo powrócić do tego tematu i pokazać młodym oficerom, że jest to
zadanie bardzo trudne i nie powinno być pomijane w bieżącym szkoleniu. W finale
ćwiczenia zgrywającego baterii na przykoszarowym placu ćwiczeń, przeprowadziłem
zajęcia pokazowe z wykonania 10-minutowej nawały ogniowej w ramach ogniowego
przygotowania natarcia. Wykorzystałem do tego czterodziałową baterię i odpowiednią ilość amunicji ślepej (bez pocisków). Oficer ogniowy dowodził bez zastrzeżeń, ale
wyznaczony czas reżimu ognia został przekroczony o 150%. A jak by to wyglądało
z użyciem pocisków bojowych i kompletowaniem konkretnego ładunku? Doskonale to
wiedzieli frontowcy.
Temat powtórzyłem już jako Szef Artylerii dywizji w obecności dowódcy dywizji płk. Jerzego Jarosza, dowódcy WOW gen. Włodzimierza Oliwy i kontrolującego nas
gen. Eugeniusza Molczyka z tym samym negatywnym rezultatem.
W grudniu każdego roku występowałem do Szefa WRiA WOW z prośbą o dodatkowy przydział niewykorzystanej, a będącej w jego dyspozycji amunicji artyleryjskiej
wszystkich kalibrów. Z podobną prośbą występowałem do Szefa Służb Technicznych
dywizji o przydział z rezerwy dowódcy dywizji dodatkowych kilometrów na konkretne
marki pojazdów. Nigdy mi nie odmówiono, a artylerzyści byli zadowoleni, że mogli
się wykazać stuprocentowym zużyciem amunicji przydzielonej na szkolenie. Mając
amunicję i zabezpieczenie techniczne, prowadziłem w okolicy Świąt Bożego Narodzenia 2-3-dobowe ćwiczenia taktyczne ze strzelaniem amunicją bojową. Czyniłem to
w trosce o dobre przygotowanie praktyczne nowo przybyłych oficerów z uczelni wojskowych i żołnierzy jesiennego wcielenia. W celu zapoznania wyżej wymienionych od
strony praktycznej z życiem obozowo-biwakowym oraz pracą praktyczną na zajmowanych stanowiskach służbowych, metodycznie, bez zbędnego pośpiechu wykonywane
były wszystkie czynności. Cały poligon w tym czasie był wolny od innych wojsk i nikt
nam nie przeszkadzał.
Jak przedstawiało się szkolenie rezerw osobowych? Zgodnie z obowiązującymi
wytycznymi do szkolenia, w każdym roku 1/3 pododdziałów pułku była mobilizowana
i przeszkalana przez okres 30 dni na jednym z poligonów WOW. W odróżnieniu od
innych jednostek WOW, zmobilizowani oficerowie rezerwy w 1.pa byli wyprzedzająco
szkoleni na 7-dniowym kursie instruktorsko-metodycznym, a następnie samodzielnie
szkolili podwładnych podlegających im zgodnie z przydziałami mobilizacyjnymi. Jedynym oficerem zawodowym, który nadzorował, obserwował i kontrolował ćwiczenia ze strzelaniem amunicją bojową, był ppłk Stanisław Mikulak. Wypadków czasie
ćwiczeń nie było. Czas i precyzja wykonania zadań była bardzo dobra, a oficerowie
rezerwy byli zadowoleni, że dawano im możliwości wykazania się w samodzielnym
dowodzeniu pododdziałami. Często wyrażali to zadowolenie w swoich opiniach po zakończeniu ćwiczeń. W czasie jednej z inspekcji, już po zakończeniu strzelania, starszy
inspektor płk. dypl. Eustachy Witek prosił o wyjaśnienie, jak to robię, że wszystkie
zadania były wykonywane w normatywnym czasie i na ocenę bardzo dobrą? Pytał dlatego, że w jednostkach rozwiniętych POW i ŚOW dokładność wykonywania zadań była
82
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
porównywalna z 1.pa, ale czasy pracy były tam tylko dostateczne. Odpowiedziałem,
że po prostu szkolę i wymagam. Cała tajemnica szybkiej pracy funkcyjnych kryła się
w tym, że w czasie przegrupowywania się transportem kolejowym na poligon zgrywałem system łączności pułku oraz szkoliłem rachmistrzów w pracy na przyrządach kierowania ogniem, a zwiadowców i celowniczych dział w pracy na przyrządach optycznych. Oficerowie w krótkim czasie wykonywali kawał dobrej roboty. Zapoznawali się
jednocześnie z umiejętnościami najważniejszych swoich podwładnych. Pułk zaliczył
egzaminy i zadania ogniowe na ocenę dobrą. Moim zdaniem, za zadania ogniowe
powinna być ocena bardzo dobra, ale oczywiście została zapisana ocena inspekcjonujących. W czasie tej inspekcji wyznaczone do egzaminów pododdziały pułku stawiały
się jako jedyne w dywizji na czas w ustalone miejsca pracy i były w pełni przygotowane do egzaminów. Ukompletowanie w stosowny sprzęt oraz dyscyplinę stawiennictwa inspektorzy oceniali bardzo dobrze. Dowódca dywizji gen. Henryk Antoszkiewicz
pytał w czasie codziennych odpraw kadry kierowniczej dywizji, jak to się dzieje, że
tylko 1.pa reprezentuje tak wysoką dyscyplinę stawiennictwa na wyznaczone miejsca
egzaminów? Odpowiedź tkwiła w organizacji pracy. Organizowane przez gen. Henryka Antoszkiewicza w czasie trwania inspekcji codzienne wieczorno-nocne odprawy
i stawianie zadań na dzień następny trwały do północy. Podwładni w oddziałach dywizji oczekiwali na powrót swoich dowódców za wyjątkiem 1.pa. Kadra i żołnierze
1.pa po zakończeniu zajęć i ćwiczeń oraz spożyciu kolacji udawali się na spoczynek.
Gdy wracałem z odprawy, z reguły po północy, stawiałem zadania tylko konkretnym,
wyznaczonym do egzaminów i już wypoczętym dowódcom pododdziałów. Robili oni
kalkulacje czasu, w odpowiednim momencie zarządzali pobudkę swoich pododdziałów
i realizowali otrzymane zadania inspekcyjne. Oto cała tajemnica optymalnej w tamtych warunkach organizacji pracy.
1.pa w czasie mojego dowodzenia zdawał dwie inspekcje. Obydwie na ocenę
dobrą i najlepiej spośród oddziałów dywizji. W czasie inspekcji zdawanej w marcu
1976 roku pułk uzyskał średnią 3,75, chociaż liczyliśmy wtedy na ogólną ocenę bardzo
dobrą. Zakładaliśmy, że otrzymamy wysokie premie za pierwsze trzy kontrolne działy. Instrukcja o działalności kontrolno-rozliczeniowej MON przewidywała egzaminy
z 17 działów, przy czym za oceny dobre i bardzo dobre uzyskane z wyżej wymienionych działów przewidywała premie do ogólnej oceny odpowiednio o 0,25 i 0,50
oceny. Los chciał, że szef inspekcji gen. dyw. Władysław Mróz w planie inspekcji nie
przewidział tych działów do zdawania przez 1.pa. Dowódca dywizji gen Henryk Antoszkiewicz wielokrotnie prosił o włączenie ich do egzaminów prowadzonych w 1.pa,
ale bez rezultatów. Wyrządzono nam wielką krzywdę, chociaż bezwiednie. Była szansa, granicząca nieomal z pewnością, na uzyskanie oceny bardzo dobrej z tej inspekcji. Pewność ta była oparta na solidnych fundamentach i wynikała z bardzo dobrego
opanowania przez dowództwo i szefów służb wyżej wymienionej instrukcji. Na jej
podstawie przeprowadzano inspekcje wszystkich jednostek WP. Znając wymagania
oficerów inspekcji, wyznaczyłem odpowiedzialnych oficerów za bieżące comiesięczne
83
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
wystawianie rzetelnych ocen pododdziałom, służbom i indywidualnie kadrze zawodowej za konkretne działy i uwidacznianie tych ocen na plakacie. Były one podstawą do
rozliczeń indywidualnych i zespołowych za realizację obowiązków służbowych. Była
to nasza wewnątrzpułkowa inspekcja. Okazała się najlepszą formą współzawodnictwa.
Zdała egzamin znakomicie. W czasie rzeczywistej inspekcji nie było żadnych niespodzianek i zaskoczenia. Po latach w czasie 8-letniej służby w Inspekcji Sił Zbrojnych nie
spotkałem nigdzie takich samych lub podobnych rozwiązań.
Podoficerowie służby zasadniczej, dowódcy i wychowawcy najniższego szczebla
dowodzenia, spełniają w szkoleniu i kształtowaniu dyscypliny ważną, mało docenianą
przez przełożonych rolę. Wiem o tym bardzo dobrze, ponieważ w szkole oficerskiej pełniłem te funkcje nieprzerwanie przez 2,5 roku. Dowodząc w szkole podoficerskiej plutonem, który składał się z 6 drużyn o różnorodnych specjalnościach (łączność przewodowa, radiotelegrafiści, topografowie, rachmistrze, rozpoznanie i kierowcy) nie byłem
w stanie sam prowadzić zajęć. Na tym stanowisku potrzeby szkoleniowe nauczyły mnie
dobrej organizacji pracy potrzebnej do szkolenia elewów i wykorzystania do szkolenia w szerokim zakresie moich dowódców drużyn. Wykorzystując ich wiedzę fachową
i umiejętności instruktorsko-metodyczne, a także poprzez systematyczne udzielanie
im instruktażów do zajęć, osiągnąłem wysokie rezultaty szkoleniowo-wychowawcze.
Przez okres dwóch lat mojego dowodzenia tym specyficznym plutonem zajmował on
zawsze pierwsze miejsce w baterii szkolnej, która składała się z pięciu plutonów. Pluton
osiągał wyniki dobre w wyszkoleniu i dyscyplinie oraz bardzo dobre z przedmiotów
specjalistycznych i wychowania fizycznego. W czasie egzaminów końcowych zdarzył
się poważny incydent. Kiedy moich 70 elewów uzyskało wynik bardzo dobry w biegu
na 3 km, przewodniczący komisji egzaminacyjnej posądził mnie o oszustwo i przedstawił do raportu. W tej sytuacji poprosiłem dowódcę pułku mjr. Tytusa Gajdę o wyrażenie zgody na powtórzenie biegu w dniu następnym w obecności poszerzonej komisji egzaminacyjnej. Dowódca wyraził zgodę i odłożył raport służbowy do następnego
dnia. Elewi przebiegli ten sam dystans w czasie jeszcze krótszym, potwierdzając ocenę
z dnia poprzedniego. Ocena bardzo dobra pozostała, były też przeprosiny. Ocenę bardzo dobrą z przedmiotów specjalistycznych wypracowywali wyłącznie podoficerowie
- dowódcy drużyn. Do dzisiejszego dnia zapamiętałem tylko trzy nazwiska: dowódcy
drużyny zwiadu kpr. Stanisława Szczerbę, z zawodu nauczyciela z województwa białostockiego, kpr. Ostrowskiego z Grudziądza i dowódcę drużyny łączności kpr. Kluska
z województwa krakowskiego. Uznanie należy się również podoficerom mistrzowskiej
3. baterii za bardzo dobre wyszkolenie drużyn i działonów oraz ponadprzeciętne zaangażowanie podczas ćwiczeń. Zapamiętałem nazwiska dowódcy drużyny łączności
kpr. Urniarza z Lidzbarka Warmińskiego i dowódcy działa kierunkowego kpr. Cydejko
z Mławy.
W czasie swojej służby na stanowiskach dowódczych starałem się w miarę swoich regulaminowych możliwości dać podoficerom jak najwięcej. Wielu oficerów zawdzięcza im swoje osiągnięcia. Korpus podoficerów zawodowych i służby zasadni-
84
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
czej, o których tutaj zbyt mało piszę, miał duży udział w wychowaniu, kształtowaniu
dyscypliny i szkoleniu podwładnych oraz dbałości o sprzęt techniczny i uzbrojenie,
a zatem w ostateczne wyniki uzyskiwane przez pododdziały i oddziały. To oni dbali
o spokój, porządek i dyscyplinę w swoich drużynach, a pełniąc służbę podoficerów
dyżurnych baterii i kompanii egzekwowali przestrzeganie porządku dnia – ważnego
czynnika dyscypliny wojskowej. Byłym podległym mi podoficerom we wszystkich
dowodzonych przeze mnie pododdziałach i oddziałach wiele zawdzięczam i tą drogą
serdecznie dziękuję!
Po przyjęciu dowodzenia pułkiem stwierdziłem bardzo słaby stan gabinetowej
bazy szkoleniowej oraz jej małą przydatność do szkolenia. Rekonesans obu placów
ćwiczeń wykazał, że teren jest, ale nie nadaje się do ćwiczeń rzutów ogniowych baterii.
Przez ostatnie kilkanaście lat ćwiczono okopywanie się, ale nikt wykopów nie wyrównywał. Artyleryjska strzelnica rakietowa zarośnięta była krzewami i łubinem i nie
nadawała się do wykorzystania. Pojawiły się pytania, jak szkolić pododdziały i gdzie
szkolić kadrę? Mogłem przyjąć taktykę przeczekania – jak wielu innych. To oznaczałoby zaniechanie działania i bezczynność. Nie mogło być nic gorszego. Oficerowie
chcieli szkolić pododdziały, ale gdzie mieli to robić? Korzystniej było włączyć myślenie
i zarazić nim podwładnych, a także prosić o pomoc przełożonych. Dowódca garnizonu
ppłk dypl. Stanisław Iwański nie posiadał odpowiedniego sprzętu. Zwróciłem się więc
o pomoc do dowódcy dywizji, ale bez rezultatu. Pozostały środki własne: łopaty, traktor, brony, pług i własnej konstrukcji „równiarka” skonstruowana z szyn kolejowych.
Środki były, ale brakowało sił. Niespodziewanie z pomocą przyszedł dowódca dywizji. Otrzymałem zadanie: zorganizować szkolenie podstawowe dla 300 poborowych na
potrzeby pułku budowlanego stacjonującego w Modlinie. Program szklenia przewidywał pięciodniowe szkolenie i jeden dzień gospodarczy w tygodniu. Zorganizowałem
6 plutonów. Dawało mi to możliwość użycia codziennie jednego z nich do rekultywacji części placu ćwiczeń, artyleryjskiej strzelnicy rakietowej i dróg. Wielce pomocną
i najwydajniejszą okazała się równiarka z traktorem. W ten sposób w błyskawicznym
tempie powstała artyleryjska strzelnica rakietowa i wyrównano przyległy do niej plac.
Powstała możliwość szkolenia całego dywizjonu w jednym miejscu w odległości 1 km
od koszar. Żołnierze pułku budowlanego z nawiązką odpłacili nam za wysiłek włożony
w ich szkolenie podstawowe. W czasie uroczystości składania przysięgi wojskowej dowódca tego pułku zauważył różnicę w wyszkoleniu swoich i naszych żołnierzy.
Brak placu ćwiczeń dostosowanego do szkolenia elewów Szkoły Podoficerskiej
zmusił mnie do wykonania kolejnego etapu prac ziemnych. Zdecydowałem się na
wyrównanie i dostosowanie do szkolenia placu przyległego do garaży i Klubu Garnizonowego. Dokonałem swego rodzaju wymiany siły roboczej za spychacz z operatorem z PBRol. Sześciu żołnierzy pracowało po 6 godzin dziennie w przedsiębiorstwie
w zamian za spychacz z operatorem pracującym na tym placu. Spychacz pracował na
okrągło całą dobę, obsługiwany przez operatorów żołnierzy. Paliwo sprezentowali nam
czołgiści z sąsiedniego pułku zmechanizowanego. Stoły, plansze i inne niezbędne po-
85
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
moce na placach ćwiczeń wykonano również siłami własnymi, według wymogów programów szkolenia pod nadzorem ppłk Stanisława Mikulaka.
Nieomal wszystkie zajęcia pododdziałów Szkoły Podoficerskiej prowadzone
w terenie odbywały się na tym placu ćwiczeń od stałym nadzorem przełożonych. Dyscyplina szkoleniowa i wyniki szkolenia znacząco wzrosły. Świadczyły o tym otrzymywane przez elewów oceny z egzaminów i opinie dowódców wszystkich pułków
WOW, którzy otrzymywali absolwentów szkoły. Opinie o naszych absolwentach zbierałem w czasie kursów instruktorsko-metodycznych oficerów artylerii WOW. Warto
zaznaczyć, że najlepiej wyszkolonym plutonem okazał się pluton łączności dowodzony
przez podoficera służby zasadniczej st. kpr. Balawendra z Krakowa. Gen. bryg. Henryk
Antoszkiewicz po przyjęciu obowiązków dowódcy dywizji, podczas kontroli w 1.pa,
sprawdził osobiście od początku do końca zajęcia prowadzone przez trzech oficerów ze
Szkoły Podoficerskiej. Za sumienne przygotowanie się i wzorowe prowadzenie zajęć
wyróżnił wszystkich nagrodą pieniężną. Byli to między innymi dowódcy baterii por.
Zenon Machowicz i por. Kubacki, trzeciego z nich nie pamiętam. Generał był wyraźnie
mile zaskoczony.
Kontrolę szkolenia i bazy szkoleniowej przeprowadził ówczesny Szef WRiA
WP gen. bryg. Ryszard Kubiczek. Był pozytywnie zaskoczony, tak bazą szkoleniową,
jak i organizacją szkolenia pododdziałów liniowych i szkolnych pułku. Jednoznacznie
stwierdził, że tak dobrze zorganizowanego szkolenia w żadnym pułku dotychczas nie
spotkał. Sądził, że zostaliśmy uprzedzeni o jego wizycie. Tak właśnie szkolił się 1.pa
w Bartoszycach na co dzień, a nie okazjonalnie czy też na pokaz. Dzisiaj, po latach
pracy w ISZ, mogę stwierdzić, że generał miał prawo być zaskoczonym, ponieważ takiej bazy szkoleniowej nie posiadał żaden inny pułk artylerii w WP. Uważam, że baza
szkoleniowa zlokalizowana na terenie koszar lub w ich bezpośredniej bliskości mobilizowała (niejako zmuszała) do prowadzenia zajęć na wysokim poziomie.
Wykonując remont pierwszego piętra bloku koszarowego siłami Grupy Wykonawstwa Własnego, dodatkowo urządziliśmy tak zwany blok szkolenia z nowoczesnymi salami wykładowymi dla wszystkich specjalistów. Część z nich dostosowaliśmy do
wymogów stanowisk dowodzenia dywizjonów i pułku ze stałym systemem łączności
przewodowej. Pozwoliło to nam na zredukowanie do zera czasu potrzebnego na organizowanie i przygotowanie się do ćwiczeń dowódczo-sztabowych.
Sale wykładowe z największą pieczołowitością i finezją urządzili od zera szef
saperów st. sierż. Jan Grabiński i szef łączności por. Jerzy Medeński. Szef saperów
dywizji ppłk Mączyński podczas wizyty stwierdził, że nasza sala wykładowa do szkolenia inż.-sap. była najlepiej urządzona spośród podobnych w naszej dywizji.
Zgodnie z rozkazami MON, każdy oddział gospodarczy musiał mieć wspomnianą wyżej Grupę Wykonawstwa Własnego w składzie od 20 do 30 żołnierzy. Wyznaczano do niej żołnierzy odbywających ostatnie pół roku zasadniczej służby wojskowej,
którzy posiadali zawody przydatne do konserwacji i remontu substancji koszarowej,
na przykład murarz, tynkarz, malarz czy ślusarz. Umiejętności te żołnierzy nabywali
86
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
najczęściej przed rozpoczęciem służby wojskowej w szkołach zawodowych lub w trakcie praktyk w zakładach pracy, w których byli zatrudnieni. Grupą dowodził wyznaczony przez dowódcę żołnierz zawodowy lub służby zasadniczej. Wykonawstwo prac
siłami tej grupy było z reguły na niskim poziomie. Pewnego razu, podczas wcielenia
żołnierzy rezerwy na przeszkolenie w sierpniu, jeden z nich, kan. Felczak zamieszkały
w Bartoszycach, zgłosił się do mnie z prośbą o przesunięcie terminu swojego przeszkolenia na ćwiczenia jesienne. Powodem było to, że jako właścicielowi firmy budowlanoremontowej, która była w trakcie realizacji remontu szkoły podstawowej, groziło mu
niewykonanie budowy w terminie wynikającym z zawartej umowy. Pamiętałem go jako
solidnego żołnierza służby zasadniczej, który w latach 1958–1959 odbywał służbę w 3.
baterii, i wyraziłem zgodę na przełożenie ćwiczeń na październik. W czasie szkolenia
październikowego wyznaczyłem go właśnie na dowódcę Grupy Wykonawstwa Własnego. Przez 3 tygodnie wraz z grupą wykonał kawał dobrej roboty remontowej, przy czym
jako dobry fachowiec nauczył młodszych kolegów solidnego i oszczędnego wykonawstwa. W tym czasie zaliczył też programowe szkolenie zgodnie ze swoją specjalnością.
W obecnych czasach dziwnie to może brzmieć, ale poza głównymi zadaniami obejmującymi szkolenie wojska, gotowość bojową i mobilizacyjną, były zadania
w zakresie gospodarki rolno-hodowlanej i remontów substancji koszarowej. Przełożeni
stawiali zadania znacznie odbiegające od obowiązków ściśle związanych z zawodem
żołnierza. Do nietypowych zadań należała amatorska hodowla zwierząt gospodarczych, gospodarka rolna i remonty koszar przy pomocy wcześniej wspomnianych Grup
Wykonawstwa Własnego. Obowiązujące w kraju hasło brzmiało „Każdy robi swoje,
każdy robi dobrze”. Nasuwało się pytanie, czy żołnierz powinien jednocześnie wykonywać zawód rolnika? A musiał! Niektórzy złośliwie żartowali, że głównym zadaniem
dowódców była troska o gospodarkę rolną, a przy okazji zajmowali się szkoleniem.
O konieczności zajęcia się gospodarką rolno-hodowlaną w garnizonie Bartoszyce zadecydowały trzy czynniki:
- duży obszar żyznej ziemi leżący odłogiem i stosunkowo słabo wykorzystywany
jako garnizonowy plac ćwiczeń z powodu degradacji terenu,
- polecenie zakupu cielaków (bukatów) w celach hodowlanych wydane przez dowódcę dywizji gen. bryg. Edwarda Dysko na podstawie zarządzenia Głównego Kwatermistrza WP,
- jednorazowa gorąca prośba gospodarza powiatu, aby zwieźć z pola do elewatorów 240 ton zboża leżącego w stercie na wolnym powietrzu.
Polecenia zakupu zwierząt nie można było odmówić ze względów służbowych,
a w drugim przypadku nie godziło się pozwolić na zmarnowanie tak dużej ilości zboża. Wykonując w trybie natychmiastowym prośbę gospodarza powiatu Jana Ziemlańskiego, z jego pomocą wytargowałem u dyrektora PGR pana Mikołajczaka sowitą
zapłatę w naturze. Pan Mikołajczak swoim sprzętem rolniczym przygotował pod zasiew i obsiał żytem 20 ha zaniedbanego od wielu lat ugoru na placu ćwiczeń sąsiadującym przez rzekę Łynę z miejscowością Szylina Mała. Korzyść była obopólna. PGR
87
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
dostarczył zboże do elewatorów, a wojsko następnego roku po zbiorach i sprzedaniu
80 ton zboża odzyskało w pełni zrekultywowany plac ćwiczeń potrzebny do zgrywania
pododdziałów do szczebla dywizjonu włącznie. Wspaniały przykład współdziałania
władz administracyjnych z wojskiem. Tym razem z korzyścią dla wojska. Wspomnieć
należy, że teren ten był zaanektowany bez zezwolenia przez rolników z Szyliny Małej
na pastwisko. Pasło się tam bez nadzoru około 200 sztuk bydła i owiec, wyrządzając
szkody w uprawach rolno-warzywnych pułku i okolicznych sąsiadów. Przed podjęciem
decyzji o zrekultywowaniu terenu, udałem się w towarzystwie ppłk. Jana Prószyńskiego do mieszkańców Szyliny Małej w celu poinformowania ich o konieczności zabrania
zwierząt z placu ćwiczeń. Do spotkania nie doszło, ponieważ nikt z mieszkańców wsi
nie wyszedł na spotkanie, pomimo pukania, a wręcz kołatania do drzwi kilku domów.
Przez okna widzieliśmy talerze napełnione parującymi potrawami akurat przygotowanych obiadów. Ale oni udawali, że ich nie ma w domu. Była to druga próba spotkania
się z kimkolwiek spośród mieszkańców Szyliny Małej. Zdecydowałem się na realizację przyjętego planu rekultywacji terenu poprzez zaoranie, wykorzystując do tego
celu sprzęt rolniczy z PGR Sępopol. W trakcie likwidacji wyżej wymienionego dziko
eksploatowanego pastwiska zgłosił się do mnie jeden z mieszkańców Szyliny Małej
i bez ogródek poinformował mnie, że mnie zabije! W jego obecności poinformowałem
o tym incydencie Komendanta Powiatowego MO, a następnie przełożonych. Gospodarza za wiedzą i zgodą Komendanta MO kazałem wyprowadzić za bramę koszar,
również bez żadnych komentarzy. Od tej wizyty nigdy samotnie nie dokonywałem
oględzin ani kontroli tego placu ćwiczeń. Polecenie kupna bukatów wykonaliśmy
w terminie i z nadwyżką, zakupując 83 sztuki. Ich wypas trwał cały sezon letni. Jesienią zostały sprzedane, a suma uzyskana z ich sprzedaży wraz z zyskiem wynikającym
z przyrostu wagi zwierząt została odprowadzona do kasy MON. Pułk uzyskał bardzo
dobry wynik finansowy z wyżej wymienionej hodowli. Ponieważ w innych jednostkach WP hodowla bukatów nie udała się, Główne Kwatermistrzostwo WP zrezygnowało z dalszej amatorskiej hodowli zwierząt, ku naszemu zadowoleniu.
Gospodarka rolna w pułku rozwijała się. Sprzyjały jej wysokie zbiory płodów
rolnych (warzywa i owoce) na żyznej ziemi Niziny Sępopolskiej. Zaszła konieczność
wyznaczenia człowieka na nieetatowego gospodarza–rolnika. W pułku nie było żołnierza zawodowego, który byłby przygotowany do wykonywania zawodu rolnika. Po rozmowach zgodził się poprowadzić przykoszarowe gospodarstwo rolne sierż. szt. Lucjan
Skowroński – etatowy szef baterii. Tego zdyscyplinowanego, pracowitego i solidnego
żołnierza praca na roli pochłonęła całkowicie. Pracując, pogłębiał swoją wiedzę rolniczą poprzez studiowanie literatury fachowej i podpatrywanie sąsiadujących z nami
doświadczonych rolników. Prowadził to gospodarstwo przez wiele lat, uzyskując wysokie plony. Bardzo wysoko oceniali jego pracę kolejni przełożeni pułku, w tym kwatermistrz mjr dypl. Kazimierz Gryszko.
Podkreślić należy, że kadra zawodowa zaangażowana do prac na rzecz gospodarki przykoszarowej pracowała społecznie. Nikt nikomu nie liczył nadgodzin, zresztą
88
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
takie pojęcie wtedy w WP nie istniało. Żołnierze zawodowi pracowali tyle godzin, ile
było potrzeba według uznania przełożonych wszystkich szczebli. Zawsze za te same
pobory. Takie były czasy. Dlatego tacy żołnierze, jak ppłk Jan Prószyński, kpt. lek.
med. Jerzy Papuć, st. sierż. Tadeusz Rudak, st. sierż. Wojciech Szajnowicz, st. sierż. Lucjan Skowroński, st. sierż. szt. Marian Obrzut, st. sierż. Jan Grabiński, którzy byli najczęściej wykorzystywani do prac dodatkowych na rzecz gospodarki rolno-hodowlanej
i remontów substancji koszarowej, zasłużyli na moją bezgraniczną wdzięczność. Myślę, że moich następców też. Chwała im za to!
Żywienie żołnierzy. Chociaż wszystkie jednostki wojskowe żywiły żołnierzy
według tej samej stawki finansowej, to jakość i smak potraw w jednostkach różniły się
znacząco od siebie. W jednostkach zdarzały się nawet zatrucia pokarmowe. Przełożeni
interesowali się funkcjonowaniem i stanem sanitarno-higienicznym kuchni i stołówek
żołnierskich oraz jakością posiłków. Wyczulano na ten problem dowódców jednostek
wojskowych.
W celu poprawy stanu rzeczy w pułku przeprowadziłem rozmowy z odpowiedzialnymi za ten stan rzeczy oficerami służby żywnościowej, lekarzem, szefem kuchni
oraz kucharzem-instruktorem panią Stefanią Prószyńską. Postanowiłem podwyższyć
ilość i jakość składników pokarmowych i witamin, nie zmieniając stawki żywieniowej,
w oparciu o własną produkcję warzyw. Mając takie możliwości, zorganizowałem przykoszarowy ogródek warzywny z namiotem z folii włącznie oraz wydzieliłem większy
obszar pod uprawę warzyw kosztem placu ćwiczeń. Pozostała do rozwiązania sprawa
organizacyjna. Poszukiwanie odpowiednio przygotowanego żołnierza zawodowego
na stanowisko szefa kuchni nie dało pozytywnego rezultatu. Ponadto, ze względu na
16 godzinny dzień pracy personelu kuchennego, ciągły nadzór był niemożliwy. Zdecydowałem się na powierzenie tej funkcji żołnierzowi służby zasadniczej kpr. Hieronimowi Sienkiewiczowi – mieszkańcowi Bartoszyc. W czasie pełnienia przez niego
obowiązków szefa kuchni i stołówki żołnierskiej, harmonogram prac ściśle był realizowany. Panował ład i porządek o każdej porze dnia, a właściwie doby. Kpr. Sienkiewicz
okazał się dobrym szefem i organizatorem. Był to kolejny udany eksperyment z korzyścią dla wszystkich. Jakość i smak potraw znacząco się poprawiły z dwóch powodów –
100% produktów trafiało do kotła i warzywa z własnych upraw nie wchodziły w koszty
stawki żywieniowej. Po wprowadzeniu tych zmian pułk cieszył się opinią najlepiej organizującego żywienie żołnierzy spośród jednostek dywizji. Opinia taka utrzymywała
się przez wiele lat. Prawdopodobnie do czasu rozwiązania pułku. W tym czasie pułk
bez uprzedzenia był wizytowany przez dowódcę dywizji gen. Henryka Antoszkiewicza
i w godzinach wieczornych (po kolacji) przez dowódcę WOW gen. dyw. Włodzimierza
Oliwę. Dowódca dywizji funkcjonowanie bloku żywnościowego ocenił na dobrze, dowódca WOW na bardzo dobrze.
Dowódca WOW wizytował również rejony zakwaterowania pododdziałów
i nową wartownię zlokalizowaną na zapleczu koszar w zdewastowanym byłym budynku gospodarczym zaadoptowanym przez Grupę Wykonawstwa Własnego. Jako
89
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
były dowódca dywizji, gen. Oliwa znał ten zawsze zaniedbany teren zaplecza pułku
z poprzednich wizyt. Pogratulował mi niespodziewanego o tej porze dnia wzorowego
porządku na kuchni i stołówce żołnierskiej oraz decyzji przeniesienia wartowni w tę
uprzednio zawsze zaśmieconą część koszar, stwierdzając: „Znalazł się jeden mądry,
który rozwiązał problem nieporządku w tak newralgicznym, a zawsze zaśmieconym
rejonie koszar”.
Z powodu często występującego u mnie nieżytu dróg oddechowych zalecono
mi pilną resekcję nosa. Zdecydowałem się na ten zabieg w czasie trwania w kwietniu 1976 roku wiosennego kursu instruktorsko-metodycznego dla dowództw dywizji,
dowódców brygad i pułków. Zakładałem, że nic nie stracę, a moja absencja na kursie będzie usprawiedliwiona. Myliłem się. Dowódca WOW zorganizował dla oficerów
nieobecnych na kursie przeszkolenie dodatkowe, skrócone, ale oparte na pisemnym
egzaminie. Uważałem, że za moją uzasadnioną nieobecność taka kara mi się nie należy,
ale wszelkie odwołania nie przyniosły skutku. Do Wesołej na kurs jechałem całą noc.
Kurs rozpoczął się o godzinie 8.00 sześciogodzinnym egzaminem pisemnym o szerokim zakresie zagadnień fachowo-specjalistycznych. Zmęczony i niewyspany, siedząc
w pierwszej ławce, ponad godzinę zapoznawałem się z zadaniami egzaminacyjnymi.
Prowadzący egzamin płk Leon Rabuszko mobilizował mnie do rozpoczęcia pracy pisemnej. Obejrzawszy się za siebie, stwierdziłem, że niektórzy koledzy korzystają z niedozwolonych „pomocy naukowych”. Był wśród nich mój branżowy przełożony. Nie
miałem żadnych informacji na temat egzaminu, a zatem i żadnych „materiałów pomocniczych”. Podenerwowany tą sytuacją poprosiłem o chwilę przerwy poza salą, w trakcie której wypiłem kawę. Po przerwie ostro zabrałem się do pracy i ukończyłem testy
egzaminacyjne przed upływem wyznaczonego na egzamin czasu i pierwszy oddałem
komplet wytworzonych dokumentów. Tego dnia uzyskałem najwyższy, bardzo dobry
wynik na około 40 uczestników kursu. Zbudowany rezultatem, poprosiłem przełożonego o rozmowę na temat mojej wątpliwej konieczności udziału w tym dodatkowym
kursie. Rozmowa była krótka i zakończyła się moją klęską. Nauczony doświadczeniem,
nie unikałem już żadnych kursów organizowanych przez przełożonych.
Trzon kadry 1.pa w Bartoszycach wywodził się głównie z 25.BAH. Żołnierze zawodowi wszystkich stopni stworzyli zespół ludzi zgranych, szanujących się i dbających
o swoje stanowiska pracy, a więc o pułk. Przez wiele lat wraz z napływającymi nowymi
pokoleniami kadry zawodowej tworzyli nowy 1.pa czasu pokoju. Poprzedni pułk został
rozwiązany w garnizonie Garwolin w 1957 roku. Znali go tylko z historii. Z 1.pal, który miał tradycje bojowe, do Bartoszyc przybył tylko por. Zygmunt Brzostowski wraz
z 80 elewami, przywożąc ze sobą sztandar 1.pal-u. Na niego to właśnie składali przysięgę żołnierze 1,Dywizji Piechoty w Sielcach nad Oką w obecności przewodniczącej
ZPP Wandy Wasilewskiej. Więzy koleżeńskie z lat żołnierskiej służby w pułku nadal
są tak silne, że bez względu na miejsce zamieszkania jego byli żołnierze spotykają się
na kolejnych zjazdach w Bartoszycach. Jest to swego rodzaju ewenement wypracowany przez wszystkie pokolenia żołnierzy zawodowych pułku. TEGO PUŁKU. Władze
90
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
polityczne, przenosząc pułk do kolejnego garnizonu, a potem rozwiązując go, popełniły wielki i nieodwracalny błąd. Podejmujący tę decyzję wyrządzili krzywdę ludziom
i armii. Panowie politycy, historii nie da się zmienić! Mam obowiązek oddać cześć
przyjaznej wojsku społeczności i władzom administracyjnym tego garnizonowego
miasta. Sprzyjające sprzężenie zwrotne ułatwiało życie żołnierzy i ich rodzin oraz
sprzyjało odbudowie i upiększaniu powiatowej metropolii. Dzisiaj, dzięki kolejnym, od
wielu lat tradycyjnie dobrym, zaangażowanym i twórczym gospodarzom, Bartoszyce
należą do najpiękniejszych miast na Warmii i Mazurach. Chwała im za to!
Ciekawsze przypadki lat następnych
Była jesień 1978 roku, październik. Kurs instruktorsko-metodyczny WOW. Obsługiwały go oddziały 1. WDZ na poligonie w Orzyszu. Obóz Wierzbiny. Szef Artylerii 1. WDZ organizuje i prowadzi ćwiczenie pokazowe na temat „Niszczenie czołgów
nieprzyjaciela przez oddziały artylerii dywizyjnej”. W ćwiczeniu bierze udział 1.pa
(w składzie 2-ch dywizjonów, w tym jeden mobilizowany z rezerwy i dywizjon szkolny) oraz 1.dappanc. Drugorzędnym celem szkoleniowym było pokazanie możliwości
zmniejszenia seansów odciągania tarcz-celów. W tym ćwiczeniu do jednej tarczy
strzelało 5 dział, każde innego kalibru (152, 122, 85, 76 i 45 mm). Dawało to możliwość
pięciokrotnego zmniejszenia czasu potrzebnego na odciąganie tarcz-celów do wykonania kolejnego zadania ogniowego. Takie rozwiązanie w warunkach częstego występowania mgieł dawało pewność wykonania planu strzelania przez każdy ćwiczący
oddział artylerii i policzalne oszczędności materiałowe. Takie rozwiązanie, skracające
czas wykonania zadań, było możliwe i uzasadnione tylko w szkoleniu obsług dział. W
strzelaniu egzaminacyjnym było niedopuszczalne. Ćwiczenie było przemyślane, zaplanowane i zatwierdzone przez branżowego przełożonego. Pododdziały uczestniczące w
ćwiczeniu były już zgrane.
Ostatnia odprawa w przeddzień pokazu. Prowadził ją od godz. 23.00 do godz.
24.00 Szef WRiA WOW. Udział w niej brali wszyscy oficerowie mojego sztabu. Przełożony znacząco zmienił organizację pokazu, dając 8 godzin czasu nocnego na wprowadzenie i przećwiczenie zmian. Znając swego szefa, nie zaprotestowałem. Wiedziałem, że zostanie przy swoim zdaniu. Ja też postanowiłem realizować zatwierdzony
przez wyżej wymienionego przełożonego plan ćwiczenia.
Po północy wracamy z odprawy do obozu. W samochodzie cisza. Oficerowie
wiedzą, że jestem przyciśnięty do muru. W połowie drogi ppłk inż. Karol Konopacki
pyta mnie, kiedy przekażemy nowe zadania wykonawcom. Odpowiedziałem, że nic nie
przekażemy. Jutro, a właściwie dzisiaj o godz. 8.00, jesteśmy na swoich stanowiskach
i ćwiczymy według dotychczasowego planu. Bez żadnych zmian! Zapytali, czy ja nie
za dużo ryzykuję? Odpowiedziałem, że nie wolno nam wprowadzać dezorganizacji
i ośmieszać się wobec podwładnych, w tym żołnierzy rezerwy. Mniejszym ryzykiem
będzie niewykonanie zadania zleconego przez Szefa WRiA WOW, ponieważ wyko-
91
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Luty 1978 - Szef Artylerii 1.WDZ płk Kazimierz Rozum wraz z płk. Piotrem Piszczatowskim – dowódcą 1. pa i kpt. Ryszardem Klejną – szefem sztabu 1.pa na poligonie
Drawsko w czasie inspekcji 1.pa
nawcami są już zgrani żołnierze i zadania wykonają na bardzo dobrze. A nasz szef
nigdy w żadnej dywizji nie służył i nie rozumie jej specyfiki, w odróżnieniu od nas.
Ćwiczenia zaplanowane były na pierwsze dwie godziny szkolenia. W tej sytuacji przełożony nie miał możliwości sprawdzenia wykonania postawionych przez siebie zadań,
na co liczyłem. Generalicja wraz z oficerami całego okręgu przybyła na czas. Złożyłem meldunek o gotowości do przeprowadzenia ćwiczenia i otrzymałem zgodę na jego
rozpoczęcie zgodnie z planem. Całe ćwiczenie wraz z jego komentarzem odbyło się
bez żadnych uchybień. Wykonawcy ściśle realizowali plan. Ja, komentując wykonanie poszczególnych czynności, panowałem nad całą sytuacją, pilnując harmonogramu
realizacji ćwiczenia. Po jego pełnej realizacji zameldowałem o zakończeniu ćwiczenia. Generałowie Oliwa i Makarewicz wymienili między sobą kilka zdań. Po czym
dowódca WOW gen. Oliwa serdecznie mi podziękował za wzorowe przygotowanie
i przeprowadzenie ćwiczenia. Pozostali generałowie postąpili podobnie, składając mi
gratulacje. Szef WRiA nie podał mi ręki, nie podziękował, ale nigdy do tego tematu nie
powrócił. Udało mi się wytrwać przy swoim i uniknąć reprymendy.
92
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Dowodzenie 1.pa przekazałem ppłk Piotrowi Piszczatowskiemu 6 lipca 1977 roku
w obecności dowódcy 1.WDZ płk. dypl. Jerzego Jarosza oraz jego zastępcy do spraw
liniowych płk. dypl. Stanisława Iwańskiego, byłego dowódcy garnizonu Bartoszyce.
Do wykonywania obowiązków Szefa Artylerii 1. WDZ w Legionowie przystąpiłem
następnego dnia - 7 lipca. Na tym stanowisku odpowiedzialny byłem za wyszkolenie
i przygotowanie do walki artylerii dywizyjnej, pułkowej i batalionowej. W czasie ćwiczeń sztabu dywizji byłem organizatorem walki, w tym głównie planowania ogniowego artylerii, lotnictwa i niekiedy czołgów.
Z racji organizowania i prowadzenia ćwiczeń oraz dywizyjnych i okręgowych
kursów instruktorsko-metodycznych, a także ćwiczeń pokazowych, przebywałem na
poligonach po 8 miesięcy w roku bez zwrotu dni wolnych za przepracowane niedziele
i święta. Kiedy referowałem ten stan rzeczy szefowi WRiA WP gen. Ryszardowi Kubiczkowi, nie uwierzył i poprosił o dowody. Otrzymał je w formie wyciągów z rozkazów dziennych dowódcy dywizji. Tyle i tak wówczas szkolono i ćwiczono w wojsku!
Na stanowisku Szefa Artylerii dywizji spotkałem się z trudnościami w szkoleniu operatorów PPK – żołnierzy służby zasadniczej. W celu zmiany podejścia do
szkolenia tych bardzo ważnych specjalistów potrzebowałem ważkich argumentów
i fachowego wsparcia chociażby jednego z szefów z innego rodzaju wojsk. Znalazłem
go w osobie Szefa Łączności dywizji ppłk Szymona Popisa. Uzgodniliśmy, że operatorów PPK i radiotelegrafistów koniecznie należało zwolnić na stałe z prac fizycznych
i zapewnić im możliwość ponadprogramowych ćwiczeń na trenażerach w wolnym czasie. Przy wymogach i możliwościach technicznych sprzętu w tamtym czasie, sukcesy
tych operatorów zależały od sprawności ich rąk. Wysiłek fizyczny znacząco obniżał
tę sprawność. Udało nam się przekonać do naszych racji ówczesnego szefa sztabu dywizji ppłk. dypl. Edwarda Zawadzkiego, a następnie w trójkę przekonaliśmy dowódcę
dywizji płk. dypl. Jerzego Jarosza. Efektem tego był rozkaz dowódcy dywizji, który
zwalniał operatorów z wszelkich prac fizycznych i zapewniał im możliwość treningów na trenażerach w czasie wolnym, według ich indywidualnych potrzeb. To spowodowało, że samochody, na których były zamontowane trenażery, parkowane były nie
w parku pojazdów, a w pobliżu rejonów zakwaterowania operatorów PPK. Dowódcy
pułków zmechanizowanych niechętnie przyjęli ten pomysł. Zdanie zmienili dopiero
w czasie szkoleń poligonowych po wykonaniu pierwszego strzelania przez ich operatorów . Po wprowadzeniu tych usprawnień w szkoleniu operatorzy PPK pułków zmechanizowanych 1.WDZ uzyskiwali najwyższe oceny ze strzelania bojowego w WP, realizując modne w tamtym okresie czasu hasło „Trafić cel pierwszym pociskiem”.
Wojska Lądowe RP w ostatnim 30-leciu PRL były zorganizowane w trzech okręgach wojskowych: Śląskim, Pomorskim i Warszawskim. Dwa pierwsze okręgi były
częściowo rozwinięte i wyposażone w najnowszą technikę bojową. WOW był okręgiem głęboko skadrowanym i wyposażonym w sprzęt starszej generacji. Jego głównym
zadaniem było szkolenie rezerw osobowych. Ta struktura i zadania WOW powodo-
93
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
wały, że niektórzy oficerowie z innych okręgów i wywodzący się z nich decydenci
uważali niesłusznie oficerów naszego okręgu za mniej doświadczonych, a zatem nie
zawsze gotowych do wyznaczenia na wyższe stanowiska służbowe. We wrześniu i październiku 1978 roku odbywałem jako Szef Artylerii 1.WDZ przeszkolenie doskonalące
w Akademii Artylerii w Leningradzie w towarzystwie Szefów WRiA wszystkich okręgów wojskowych. Po zakończeniu kursu meldowaliśmy Szefowi Artylerii WP nasze
poglądy na użycie WRiA w walce. Następnie Szef WRiA ŚOW płk. Skibiński zaproponował pięciu kandydatów z innych okręgów na stanowiska dowódców pułków w
WOW. Zaprotestowałem odruchowo i spontanicznie, pomimo że nie udzielono mi głosu, uzasadniając swoje racje. Efekt był taki, że od 1978 roku żaden oficer z ościennych
OW nie został wyznaczony na stanowisko dowódcy pułku i brygady artylerii w WOW.
Uważam, że podwładny na każdym stanowisku służbowym powinien mieć możliwość
przedstawienia swoich poglądów na dotyczące go problemy służbowe i umieć je zaprezentować nawet wbrew woli przełożonych, jeśli dotyczą one dobra ogółu. Ewidentnym
przykładem kwalifikacji oficerów – artylerzystów WOW była kariera byłego dowódcy
1.pa ppłk. Jerzego Skalskiego, wywodzącego się z głęboko skadrowanej 3DP (WOW),
który awansował do stopnia generała broni i stanowiska Wiceministra ON, po drodze
pełniąc obowiązki na stanowiskach Szefa WRiA WOW, zastępcy Szefa WRiA WP,
szefa Zarządu Operacyjnego SG WP, dowódcy WOW i zastępcy Szefa SG WP.
Był luty 1978 roku. Zima była mroźna i śnieżna. 1.WDZ uzupełniona żołnierzami rezerwy odbywała ćwiczenia na obozach ćwiczebnych na poligonie Dęba i Lipa koło
Stalowej Woli. Dowództwo, sztab dywizji oraz pułki zmechanizowane ćwiczyły na poligonie Dęba. 1.pa pod dowództwem ppłk dypl. Piotra Piszczatowskiego szkolił się na
poligonie Lipa. Zbliżał się koniec ćwiczeń oddziałów dywizji i pułki zmechanizowane
zakończyły zajęcia programowe. Do pełnego wykonania dywizyjnego planu szkolenia
pozostało ćwiczenie taktyczne ze strzelaniem z 1.pa. W przeddzień ćwiczenia nastąpiło
załamanie pogody. W rejonie Dęby nastąpiły obfite opady śniegu, tworzące zaspy na
szlakach komunikacyjnych, które paraliżowały wszelki ruch. Drogi pomiędzy Dębą
i Lipą były nieprzejezdne, łączność telefoniczna zerwana. Pozostała tylko łączność radiowa. Kierownictwo ćwiczenia wraz z rozjemcami zostało uziemione na poligonie
Dęba bez jakichkolwiek możliwości dojechania do Lipy. Ze względu na szkolenie żołnierzy rezerwy, przełożenie ćwiczenia z 1.pa na inny termin nie wchodziło w rachubę.
W kolejnych dniach zaplanowane były już transporty kolejowe do garnizonu, rozliczenie i zwolnienie żołnierzy po ćwiczeniach. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że odwołanie tych ćwiczeń byłoby organizacyjną kompromitacją przełożonych wobec przeszkalanych żołnierzy rezerwy, a pułk przez trzy lata , to jest do kolejnego przeszkolenia
tych samych pododdziałów, miałby obniżoną sprawność bojową tylko za sprawą pogody. Groziły też poważne problemy z rozliczeniem się za szkolenie rezerw osobowych
i nieuniknione konsekwencje służbowe dla oficerów odpowiedzialnych za to szkolenie.
Z drugiej strony, żołnierze rezerwy zostali powołani na ćwiczenia i przybyli na odległy
od garnizonu poligon, aby doskonalić artyleryjskie rzemiosło w każdych warunkach.
94
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Dowódca pułku zameldował drogą radiową o zakończeniu zgrywania dywizjonów i gotowości do ćwiczenia podsumowującego poligonowe szkolenie pułku oraz o tym, że na
poligonie Lipa warunki pogodowe umożliwiają odbycie ćwiczenia. W tej sytuacji, jako
zastępca kierownika ćwiczenia, zaproponowałem przełożonym, aby ćwiczenie przeprowadził dowódca pułku według moich wytycznych przekazywanych drogą radiową
i sam ocenił ćwiczenie w karcie oceny. Dowódca dywizji po dłuższym namyśle wyraził
na to zgodę. Płk Piotr Piszczatowski samodzielnie przeprowadził egzamin swego pułku, wystawiając oceny dobre za część ogniową i taktyczną. Znając wyszkolenie sztabu
pułku, jego kadry i dywizjonów, podpisałem bez wahania kartę oceny i poprosiłem o
to kierownika ćwiczenia. Dowódca dywizji podpisał protokół, akceptując ćwiczenie
i wystawione oceny.
Zdarzają się gwałtowne i niespodziewane zmiany sytuacji, zdawałoby się bez
wyjścia. Uczestnicy tych zdarzeń muszą szybko i skutecznie znajdować adekwatne
rozwiązania do zaistniałych nowych okoliczności. Wyżej opisana sytuacja była jedną
z takich. Rozwiązano ją sprawnie, bez rozgłosu i dodatkowych komplikacji, dzięki odważnej decyzji dowódcy 1.WDZ płk. Jerzego Jarosza. Zyskał na niej najwięcej dowódca 1.pa ppłk Piotr Piszczatowski, zdobywając kolejne doświadczenie w samodzielnym
prowadzeniu ćwiczenia z pułkiem.
Rok później, też w lutym, Sztab Generalny WP przeprowadził mobilizację 1.pa
i przegrupował go transportami kolejowymi na poligon w Drawsku. Tam pułk został
poddany inspekcji Sił Zbrojnych. Dowódca ppłk. Piotr Piszczatowski przez cały czas
sprawnie dowodził pułkiem i uzyskał najwyższą ocenę spośród oddziałów dywizji. Za
zdobytą wysoką ocenę został wyróżniony przez MON wczasami rodzinnymi w Soczi.
Od wielu lat każdy Szef Artylerii 1.WDZ ze względu na to, że kursy instruktorsko-metodyczne WOW, szkolenie kadry artyleryjskiej oddziałów i ZT WOW, opierały
się głównie na częściowo rozwiniętej (o najwyższym stopniu ukompletowania stanem
osobowym) dywizji WOW, był najbardziej doświadczonym Szefem Artylerii dywizji
w SZ RP. Żaden szef artylerii dywizji nie ćwiczył i nie organizował szkolenia tak często. Praca na tym stanowisku różniła się zasadniczo od dotychczasowych. W pułku
dowodziłem, tutaj kierowałem, a ponadto częściej spotykałem się z wyższymi przełożonymi szczebla okręgowego i instytucji centralnych, w tym z MON. Tutaj, po raz
pierwszy w czasie służby spotkałem się z syzyfową pracą, jaką było opracowywanie
sprawozdań szkoleniowych.
Po przyjęciu obowiązków Szefa Artylerii dywizji, zgodnie z planem pracy, złożyłem sprawozdanie szkoleniowe branżowemu przełożonemu – Szefowi WRiA WOW.
Kolejne sprawozdanie złożyłem rok później, to jest w 1978 roku. W obydwu wystąpiłem z trzynastoma propozycjami zmian organizacyjnych i kadrowych w celu polepszenia organizacji szkolenia oddziałów i pododdziałów artylerii dywizyjnej, pułkowej
i batalionowej oraz wyeliminowania awarii nowoczesnego sprzętu bojowego, zwanego wówczas „supertechniką”. Nie było reakcji przełożonego. Głównym tematem była
pilna konieczność stworzenia etatów zawodowych dla żołnierzy obsługujących w arty-
95
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
lerii sprzęt radiotechniczny, radiolokacyjny i rozpoznania dźwiękowego. Był to sprzęt
nowy i drogi. Ulegał częstej awarii z powodu niewystarczającego wyszkolenia i częstej
zmiany operatorów. Z tego powodu praktycznie nie był używany w czasie ćwiczeń.
Postanowiłem poruszyć ten temat u źródła. Korzystając z okazji, że członkiem organizacji partyjnej sztabu 1.WDZ był gen. broni Wojciech Jaruzelski, w czasie przerwy
w obradach poprosiłem tow. Wojciecha Jaruzelskiego o krótką rozmowę. Odpowiedź
była krótka: „Z przyjemnością wysłucham Was, towarzyszu Rozum”. Zreferowałem
trzy problemy, moim zdaniem najważniejsze. Minister wyjął z lewej górnej kieszeni
mały notesik i w nim zanotował moje propozycje. Obecny przy tej rozmowie dowódca
WOW gen. dyw. Włodzimierz Oliwa na następnej przerwie powiedział mi: „Jaruzelski
zanotował twoje uwagi w małym notesie, a to znaczy, że będziesz wezwany na rozmowę. Przygotuj się. Przemyśl dobrze uzasadnienie swoich wniosków”. Uzasadnienie
proponowanych zmian miałem od co najmniej roku. Stało się. Tydzień później zostałem
wezwany na rozmowę „dyscyplinującą” przez Szefa WRiA WP. Zameldowałem się
o wyznaczonej godzinie i z miejsca usłyszałem gromki głos generała: „Kto was upoważnił do rozmowy z Ministrem Obrony Narodowej? Dlaczego wchodzicie w moje
kompetencje?”. Będąc przekonanym, że zrobiłem wszystko, co do mnie należało,
przerwałem monolog generała i odpowiedziałem na zarzuty: „Ja nie byłem u Ministra
Obrony Narodowej. Ja rozmawiałem z członkiem organizacji partyjnej sztabu 1.WDZ
tow. Wojciechem Jaruzelskim i jemu złożyłem trzy najważniejsze spośród trzynastu
propozycji, które składałem na piśmie Szefowi WRiA WOW w sprawozdaniach szkoleniowych za lata 1977 i 1978. Więc pytam obywatela generała, za co jestem besztany?”
Widzę, że przełożonemu wystąpił pot na czoło. Usiadł i powiedział: „A tego ja nie wiedziałem. Jesteście wolni”. Przeprosin nie było. Wiem, że generał kazał sobie dostarczyć
moje sprawozdania szkoleniowe. Na jaki temat, w jakim celu i z kim rozmawiał, tego
nie wiem do dzisiaj. Jako doświadczony żołnierz mogę się tylko domyślać. Czas pokazał, że miałem rację. Część moich propozycji doczekała się realizacji.
Inny przykład dotyczący tego samego problemu. Na pewne stanowisko w jednej
ze służb okręgu wojskowego przybył młody major, uprzednio pracujący w pułku liniowym. Zlecono mu zredagowanie rocznego sprawozdania szkoleniowego ze służb całego
OW. Oficer zebrał dane, uogólnił i zakończył sprawozdanie propozycjami, wnioskami
i prośbami. Jak należy. Szef podpisał. Wysłano do przełożonych – i nic! Po prostu cisza. Za rok napisał kolejne. Poznał zwyczaje szefa. Po wnioskach i prośbach dopisywał
ostatnie zdanie: „Pocałujcie mnie w …” . Szef podpisywał. Wysłano przełożonym i dalej
nic – cisza. Przypadło mu do gustu to ostatnie zdanie i tak dopisywał je przez 5 kolejnych lat. Wreszcie ucho od przysłowiowego dzbana się urwało. Do wyższego szefostwa
też przybył major z liniowej jednostki. Dostał zadanie przeanalizowania sprawozdań
napływających z okręgów wojskowych i rodzajów wojsk. Nauczony solidnej roboty
w linii zabrał się ochoczo do pracy i … oczom nie wierzył! Przeczytał ostatnie zdanie
sprawozdania! Pobiegł do szefa i przekazał, co podwładny szef wypisywał w tak poważnym dokumencie. Powstał raban, zaskoczenie, zdziwienie, konsternacja! Oczywiście u
96
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
szefa okręgowego. Wzburzony wezwał wykonawcę – sprawcę tego nieszczęścia. Zapytał
go, jak mógł tak napisać? Podwładny, już wtedy podpułkownik, zapytał: „Przepraszam,
a który mamy rok? A co ma do tego rok? Zaraz, niech policzę. Tak! To było szóste
sprawozdanie napisane przeze mnie z niecenzuralnym słowem. To przecież można łatwo sprawdzić. Ale wreszcie mamy dowód, że ktoś to sprawozdanie przeczytał i może
wyciągnie właściwe wnioski". Szef nie mógł się zdecydować, kogo winić. Podwładnego
czy siebie? Rozwiązał problem szybko i krótko. „Won mi stąd!” Wniosek stąd taki, nie
należy pisać długich sprawozdań, bo nie będą czytane! Jednak lekceważenie treści sprawozdań obraża podwładnych i mocno krzywdzi ludzi z inicjatywą, a także zniechęca do
pracy ludzi twórczo myślących i zdolnych do nowatorskich rozwiązań.
Zakończenie
1. Berliński Pułk Artylerii był przodującym pułkiem w WP, w którym właściwie
rozumiano szkolenie i wychowywanie kadry zawodowej. Świadczy o tym fakt, że wielu
oficerów pułku w dalszej służbie w WP i pracy w cywilu dosłużyło się wysokich stopni
wojskowych, odpowiedzialnych stanowisk służbowych oraz tytułów naukowych.
Stopnie generalskie i wysokie stanowiska w wojsku otrzymali:
• generał brygady Leon Bukojemski - Zastępca Dowódcy Artylerii 1. Armii WP,
a następnie Dowódca Okręgu Wojskowego Lublin,
• generał brygady Antoni Frankowski - Dowódca Artylerii w POW,
• generał brygady Leon Dubicki – Szef Sztabu Dowództwa Artylerii WP,
• generał broni Jerzy Skalski - Wiceminister Obrony Narodowej,
• generał dywizji Ignacy Szczęsnowicz - Szef Wojsk Rakietowych i Artylerii WP,
• generał brygady Edward Pawlica - Szef Wojsk Rakietowych i Artylerii Wojsk
Lądowych,
• kontradmirał Czesław Rolik - Dyrektor Departamentu Budżetowego MON.
Tytuły naukowe doktora i wyższe stanowiska uzyskali:
• pułkownik dr hab. Jerzy Gawryluk - Kierownik Zakładu Organizacji Ochrony
Zdrowia w Centrum Kształcenia Podyplomowego WAM w Warszawie,
• komandor dr Krzysztof Zabiegliński - Adiunkt Instytutu nauk Społeczno-Politycznych oraz prodziekan Wydziału nawigacji i Uzbrojenia Akademii marynarki
Wojennej,
• pułkownik dr n. med. Jerzy Papuć - Komendant 1. Wojskowego Szpitala w Lublinie,
• pułkownik dr Jan Mróz,
• pułkownik dr Ryszard Chyrzyński - Dyrektor Departamentu Spraw Socjalnych
i Rekonwersji MON.
97
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Wyższe stanowiska w WP piastowali:
• pułkownik dypl. Zdzisław Przeszłowski - szef Gabinetu MON,
• pułkownik dypl. mgr Kazimierz Gryszko - szef Gabinetu Wiceministra Obrony
Narodowej,
• pułkownik dypl. Kazimierz Rozum - Szef Zespołu Wojsk Rakietowych i Artylerii Inspekcji Sił Zbrojnych,
• pułkownik lek. n. med. Andrzej Gryczko - Szef Oddziału Szkolenia Służby
Zdrowia Głównego Kwatermistrzowstwa WP,
• pułkownik dypl. Rudolf Somerlik - Dowódca 32. Szkolnej Brygady Artylerii
i Szef Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego,
• pułkownik dypl. Piotr Piszczatowski - Dowódca 1. BA,
• pułkownik mgr. Jan Mickiewicz - Szef Oddziału Pojazdów Mechanicznych
w WOW,
• pułkownik dypl. Mieczysław Rejman - Szef Artylerii 1. WDZ,
• pułkownik dypl. Jan Skawski - Szef Artylerii 1. WDZ,
• pułkownik dypl. Mieczysław Bartman - Dowódca 14. ppanc,
• pułkownik dypl. Marek Siemoński - Dowódca 1. i 9. pa,
• pułkownik dypl. Witold Rejterada - Dowódca 14. ppanc,
• podpułkownik dypl. Krzysztof Brodecki - zastępca dowódcy 11. pa.
Wielu innych byłych żołnierzy w różnych stopniach wojskowych, a szczególnie
absolwenci wyższych uczelni cywilnych, podchorążowie SPR, a następnie SOR po odbyciu przeszkolenia wojskowego, osiągnęło w pracy cywilnej wysokie stopnie naukowe i stanowiska służbowe. Pracodawcy chętniej zatrudniali na stanowiskach wyższych
i kierowniczych kandydatów, którzy posiadali uregulowany stosunek do służby wojskowej i posiadali przeszkolenie wojskowe. Z jednym z nich (nazwiska nie pamiętam),
rozmawiałem przed laty w Warszawie. Z estymą wspominał dobrą organizację pracy
i szkołę życia z czasów służby w 1. pa w Bartoszycach. Podkreślał wzorową organizację szkolenia żołnierzy i optymalne wykorzystanie czasu przeznaczonego na szkolenie.
Niektóre elementy organizacyjne, zwłaszcza w zakresie stawiania zadań i rozliczania
z ich wykonawstwa, wykorzystywał z powodzeniem na swoim stanowisku pracy.
Koszyce Wielkie, dnia 3 kwietnia 2012 roku.
98
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
płk dypl. w st. spocz.
Rudolf SOMERLIK
Urodził się 23 lutego 1945 roku. W latach
1963–1966 studiował w Oficerskiej Szkole Artylerii im. gen. Józefa Bema w Toruniu. Po jej zakończeniu od 1966 do 1974 roku służył w 1. pułku artylerii 1.WDZ w Bartoszycach. W latach 1974 – 1977
był słuchaczem Akademii Sztabu Generalnego
WP. Po ukończeniu akademii do 1978 roku służył
w Szefostwie WRiA WOW na stanowisku starszego oficera, następnie do 1979 roku dowodził 5. dywizjonem artylerii 1.WDZ. W latach 1979–1986 był
zastępcą dowódcy do spraw liniowych w 1. Brygadzie Artylerii Armat (1.BAA) w Węgorzewie.
W tym czasie, w 1981 roku i w 1985 roku, zaliczył dwumiesięczne kursy doskonalące
w Akademii Artylerii w ZSRR. W 1986 roku wyznaczony został na stanowisko dowódcy 32. Szkolnej Brygady Artylerii, która dowodził do 1989 roku. W latach 1987–
1988 ukończył Podyplomowe Studia Operacyjno-Strategiczne w ASG w Rembertowie
z pozostawaniem na stanowisku dowódcy brygady. Następnie w latach 1989-1998 był
Szefem Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego w Białej Podlaskiej. Od dnia 01.12.1998
został na własną prośbę zwolniony z zawodowej służby wojskowej i przeniesiony do
rezerwy. W latach 1998–2002 był w składzie Rady Miasta Biała Podlaska przewodniczącym Komisji Gospodarki Przestrzennej i Urbanistyki, a od 2002 do 2009 Dyrektorem Gabinetu Prezydenta Miasta Biała Podlaska odpowiedzialny między innymi
za tworzenie i funkcjonowanie Systemu Zarządzania Kryzysowego, sprawy wojskowe
i wojenne, kontrole zewnętrzne i wewnętrzne oraz obsługę prasową.
Wykształcenie: Akademia Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, Podyplomowe Studia Operacyjno-Strategiczne, Podyplomowe Studia Organizacji i Zarządzania
w WAT.
Wspomnienia ze służby w 1 Berlińskim pułku artylerii
W 1.pa służyłem osiem lat. Skierowany zostałem rozkazem Dowódcy Warszawskiego Okręgu Wojskowego na stanowisko dowódcy plutonu dowodzenia baterii
122 mm haubic. Do 1970 roku byłem wyznaczany rozkazami dowódcy 1.pa kolejno na
stanowiska dowódcy plutonu dowodzenia dywizjonu, dowódcy plutonu w baterii szkolnej, dowódcy baterii 122 mm haubic. W 1970 roku, rozkazem Dowódcy 1.DZ zostałem
wyznaczony na stanowisko dowódcy baterii dowodzenia pułku. Od lutego do września
1973 roku pełniłem obowiązki starszego pomocnika Szefa Sztabu pułku, szefa rozpo-
99
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
znania wyznaczony na to stanowisko rozkazem Dowódcy 1.WDZ.
Rozkazem Dowódcy 1.WDZ, we
wrześniu 1973 roku zostałem postawiony na stanowisko starszego
pomocnika Szefa Sztabu pułku do
spraw operacyjnych. Obowiązki
na tym stanowisku pełniłem do
30 września 1974 roku, kiedy to
odszedłem na studia w Akademii
Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
Z przebiegu służby w 1.pa
jasno wynika, że przeszedłem
wszystkie możliwe stanowiska,
nie wymagające ukończenia wyższych uczelni wojskowych. Nie
byłem również kierowany przez
przełożonych na WKDO. Niezbędną wiedzę zdobywałem na
pułkowych i dywizyjnych kursach
ppor. Rudolf Somerlik podczas strzelania ze 122
instruktorsko - metodycznych,
mm haubicy na wprost
a także w ramach samokształcenia. Byłem pilnym czytelnikiem
biblioteki garnizonowej, studiowałem biuletyny wojskowe, a także podręczniki taktyki
i sztuki operacyjnej oraz użycia artylerii na polu walki. Miałem dobrze przygotowanych, wykształconych i inteligentnych przełożonych, od których dużo się uczyłem.
Przebieg mojej służby w pułku można podzielić na dwa etapy. Pierwszy, trwający ponad sześć lat, to okres dowodzenia pododdziałami liniowymi. Drugi, znacznie
krótszy, to praca w sztabie pułku. Przez cały okres służby wojskowej zawsze bardziej
ceniłem sobie pracę z ludźmi, szkolenia, ćwiczenia i pobyty na poligonach niż służbowe kolacje czy dyplomatyczne przyjęcia. Satysfakcję przynosiło mi znoszenie trudnych
warunków zakwaterowania poligonowego, wykonywanie zadań w ekstremalnych sytuacjach. W tamtych latach młody, silny fizycznie i odporny psychicznie, a jednocześnie
dobrze przygotowany do wprowadzenia odpowiedniego poziomu dyscypliny, przebywałem często z żołnierzami służby zasadniczej do późnych godzin wieczornych. Wymagalność wobec siebie i podwładnych przynosiła określone efekty w postaci dobrych
ocen wystawianych przez osoby kontrolujące. Również na ćwiczeniach poligonowych
pododdziały dowodzone przeze mnie dobrze wykonywały zadania bojowe. Niekiedy,
dla podniesienia kondycji fizycznej żołnierzy, organizowałem nocne marsze na dystan-
100
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
sie 30 kilometrów. Zawsze maszerowałem na czele pododdziału, a na końcu kolumny
marszowej zabezpieczenie medyczne. Służba na stanowiskach dowódcy pododdziałów
dowodzenia wymagała znajomości wielu zagadnień specjalistycznych i ogólnowojskowych . Nieocenieni w szkoleniu żołnierzy byli dowódcy drużyn. W tamtych latach
dowódcy drużyn po szkołach podoficerskich reprezentowali wysoki poziom wiedzy
fachowej i dyscypliny. Również ze szkolnej baterii pułku wychodzili świetni fachowcy.
W 1968 roku do jednostek wojskowych wcielano relegowanych po wypadkach marcowych studentów warszawskich uczelni. Zapamiętałem szczególnie jednego z nich, był
rachmistrzem. Średniego wzrostu, cichy, spokojny, zdyscyplinowany, bardzo szybko
się uczył i pracował bezbłędnie. Utkwił mi w pamięci, gdy z drewnianym przyrządem
kierowania ogniem na plecach czołgał się na punkt obserwacyjny, by błyskawicznie
przygotować się do pracy. Nigdy nie rozmawiałem z nim na temat przeszłości i zabroniłem innym. Ponad dwadzieścia lat później, będąc na stanowisku Szefa Wojewódzkiego
Sztabu Wojskowego wizytowałem pewną fabrykę w Białej Podlaskiej. W sekretariacie
czekał na mnie zastępca dyrektora do spraw ekonomicznych. Jakież było moje zdziwienie, gdy rozpoznałem w nim mojego rachmistrza. Powspominaliśmy lata wspólnej
służby wojskowej w Bartoszycach. Po wyjściu z wojska ukończył zaoczne studia i pracował na różnych stanowiskach. Nie należał jednak do partii i nie mógł zajmować tych
najwyższych.
Na SD dowódcy 1. pułku artylerii, stawianie zadań. Pierwszy z lewej por. Rudolf
Somerlik
101
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Odrębnym, niezwykle ważnym problemem w dowodzeniu pododdziałami były
rezerwy osobowe. Ponieważ jednostka była skadrowana, do ich szkolenia, wyposażenia, utrzymania sprzętu i umundurowania, na tak zwanym zapasie nienaruszalnym
(ZN) przywiązywano wielką wagę. Przysparzało to wielu problemów, szczególnie
w bateriach gdzie był tylko dowódca i szef. Taką baterią przez pewien czas dowodziłem.
Dowódcą dywizjonu byłe niezwykle wymagający oficer – mjr Stanisław Mikulak.
Na stanowiska oficerskie, dowódców plutonów przychodzili często dyrektorzy
zakładów pracy, PGR-ów, spółdzielni produkcyjnych, fabryk lub przeniesieni do rezerwy oficerowie po redukcji armii w 1956 roku. Wielu z nich, a nawet większość, zapisała
się w mej pamięci jako profesjonaliści w specjalnościach artyleryjskich. Można się było
od nich uczyć opanowania i szybkości podejmowania decyzji. Reprezentowali wysoki poziom przygotowania ogólnego, w większości mieli ukończone wyższe uczelnie.
Zmuszało to nas, młodych oficerów, do pogłębiania wiedzy z różnych dziedzin, by
w długie zimowe wieczory, przy piecyku w namiocie, znaleźć wspólny język i brać
udział w dyskusjach na niekiedy zaskakujące tematy. Trochę kłopotów sprawiali szeregowi żołnierze. Niektórzy na wezwanie przychodzili w stanie po spożyciu alkoholu,
zdarzały się ucieczki, samowolne oddalenia. Dawałem sobie z tym radę. Jednak miało
to również negatywne dla mnie skutki.
Zimą 1968 roku w czasie ćwiczeń z żołnierzami rezerwy zginęły mi mapy, czyste, lecz tajne. Prawdopodobnie spalili je żołnierze rezerwy, bo mimo usilnych poszu-
Pierwszy z prawej ppor. Rudolf Somerlik na punkcie obserwacyjnym podczas prowadzenia rozpoznania
102
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
kiwań nie znalazły się. Sprawą zajęła się prokuratura wojskowa. We wrześniu tego
roku Sąd Garnizonowy w Olsztynie skazał mnie na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu
na trzy lata. Tylko dzięki staraniom dowódcy pułku pułkownika Marcina Kusa zostałem pozostawiony w wojsku. Dalszą służbą wojskową musiałem udowodnić, że na to
zasłużyłem. Przez okres zawieszenia kary nie mogłem być awansowany. Kiedy już
zapomniałem o tym zdarzeniu, w 1973 roku przypomniano mi to w czasie weryfikacji
kandydatów na studia w Akademii Sztabu Generalnego. Kiedy stanąłem przed komisją
Warszawskiego Okręgu Wojskowego, jeden z jej członków, oficer Oddziału Politycznego, z mojej teczki personalnej wyjął odpis z wyroku. Tego dokumentu nie powinno już
tam być, ponieważ kara uległa zatarciu po okresie zawieszenia, a jednak tam był. Kiedy
oficer polityczny zaczął go omawiać, przedstawiciel Oddziału Kadr zabrał teczkę akt
personalnych, wyjął odpis wyroku i spokojnie stwierdził: „Tego pisma tu nie ma i nie
było”, czym uciął wszelką dyskusję.
Służba w tamtych latach przynosiła różne niespodzianki. W czerwcu bodajże
1969 roku, odebrałem rozkaz wyjazdu na urlop, spakowałem walizkę i w nocy miałem wyjechać w rodzinne strony. Po południu przybył łącznik z informacją, że mam
się stawić w koszarach – odmówiłem. Po godzinie przybiegł drugi, że tylko na parę
godzin, ale niezbędna jest moja obecność w jednostce. Poszedłem i wróciłem do domu
po trzech tygodniach. Okazało się, że przyjechała Komisja Sztabu Generalnego i zarządziła mobilizacyjne rozwinięcie pułku. Potem Inspekcja Sił Zbrojnych, przegrupowanie na poligon Orzysz, egzaminy, ćwiczenia, kolejne przegrupowanie słynną trasą
Orzysz–Czerwony Bór z forsowaniem Narwi przed Nowogrodem, omówienie i powrót
do garnizonu transportami kolejowymi.
W pułku organizowane były konkursy artyleryjskie, jako obowiązkowe i trwające cały rok szkoleniowy. Brano po uwagę wyniki prac pisemnych oraz wykonywanego
indywidualnego strzelania artyleryjskiego na poligonach. W grupie dowódców plutonów, a później dowódców baterii, często zajmowałem niezłe miejsce. Typowano więc
mnie do konkursów na szczeblu dywizji, a także okręgu. Jeden raz uczestniczyłem
w centralnym konkursie na poligonie toruńskim. Była to niezła forma doskonalenia
kunsztu artyleryjskiego. Zmuszała oficerów artylerii do indywidualnego doskonalenia
swoich umiejętności. Dowódcy różnych szczebli organizowali treningi w rozwiązywaniu zadań, a na przykoszarowych placach ćwiczeń budowano strzelnice artyleryjskie. W zależności od posiadanych środków finansowych w niektórych jednostkach
powstawały strzelnice kryte, gdzie niezależnie od warunków atmosferycznych, przez
cały rok, można było doskonalić umiejętności w prowadzeniu ognia artyleryjskiego. Taką strzelnicę budowałem, będąc zastępcą do spraw liniowych dowódcy 1.BAA
w Węgorzewie. Wracając do szkolenia artyleryjskiego w 1.pa, trzeba przyznać, że
przywiązywano do niego dużą wagę. Dowódcy pułku, a przede wszystkim ich zastępcy
do spraw liniowych, konsekwentnie wymagali dobrego przygotowania i prowadzenia
zajęć i treningów artyleryjsko-strzelniczych. Wyniesione z pułku dobre nawyki w tej
103
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
dziedzinie prezentowałem później w innych jednostkach wojskowych i podczas pracy
w Sztabie Okręgu.
Warto wspomnieć o życiu sportowym w tamtych czasach. Wysiłek fizyczny zawsze sprawiał mi satysfakcję. Uczestniczyłem z żołnierzami służby zasadniczej w zajęciach, organizowałem marszobiegi, marsze na duże odległości. Podczas pobytu na poligonach starałem się pływać i biegać. Byłem sprawny fizycznie. Dostrzegli to przełożeni
i zostałem skierowany na obóz kondycyjny i przygotowawczy do Spartakiady Wojska
Polskiego. Zgrupowanie było w jednostce wojskowej w Morągu i trwało parę tygodni.
Codzienne treningi obowiązujących wówczas konkurencji trójboju oficerskiego oraz
kondycyjne i wysiłkowe zestawy ćwiczeń pochłaniały dużo energii. Jedzenie nie było
jednak odpowiednie do potrzeb młodego organizmu. Biegaliśmy więc codziennie rano
do baru mlecznego, gdzie pochłanialiśmy po 2-3 porcje ryżu ze śmietaną. Ostatecznie
na spartakiadę się nie zakwalifikowałem. Z tamtych lat pozostały mi nawyki dbania
o kondycję fizyczną, które pielęgnuję do dzisiaj.
W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku życie kulturalne w takim garnizonie jak Bartoszyce toczyło się pomiędzy klubem garnizonowym
a cichą kawiarenką na rynku, biblioteką garnizonową a kinem. Były to lata, gdy
z wyjątkiem poniedziałków codziennie były dancingi w klubie garnizonowym. Pensja
młodego oficera była wystarczająca, by w sposób kulturalny się bawić czy zaprosić
dziewczynę na kawę. Korzystaliśmy jednak z tych dobrodziejstw w ograniczonym zakresie. Sporo czasu pochłaniało młodym oficerom organizowanie popołudniowych zajęć świetlicowych w dowodzonych pododdziałach. Programy były narzucone planami
komórki politycznej pułku, a uzupełniane przez własne zamierzenia. Dużą przyjemność sprawiało mi organizowanie historycznych wieczorów z dziejów Polski. W baterii
dowodzenia pułku na biurku w kancelarii, pod szkłem, miałem ryciny najsłynniejszych
hetmanów polskich. Wiąże się z tym pewne zabawne zdarzenie. Wysokiej rangi oficer
ze sztabu pułku wizytował baterię dowodzenia. Sprawdzał porządki, wystrój świetlicy,
magazyn broni. Aby omówić tę kontrolę i przekazać uwagi, usiadł w mojej kancelarii
za biurkiem. Zaczął od wyliczania, według jego oceny, niedomagań. W pewnym momencie spojrzał na biurko i stwierdził, że dziwi go moja fascynacja królem angielskim
(w tym czasie w telewizji szedł serial o Henryku VIII). Kiedy spokojnie stwierdziłem,
że jest to rycina Hetmana Wielkiego Koronnego Stanisława Koniecpolskiego, wstał
i wyszedł bez pożegnania. Omówienia nigdy nie dokończył. Nie poinformował również
dowódcy pułku o kontroli.
Oddzielnym rozdziałem mojej służby w 1.pa był czas pracy w sztabie na stanowiskach starszego pomocnika szefa sztabu, szefa rozpoznania pułku oraz starszego
pomocnika szefa sztabu do spraw operacyjnych. Do sztabu przeszedłem po trzyletnim
dowodzeniu baterią dowodzenia pułku, co dawało mi pewną orientację, czym oficerowie sztabu się zajmują, lecz nie dawało niezbędnej wiedzy teoretycznej, szczególnie
operacyjno-taktycznej, planistycznej, zasad użycia artylerii itp. Najlepszym rozwią-
104
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
zaniem byłoby skierowanie mnie na kurs WKDO. Jednak dowódca pułku w czasie
rozmowy ze mną stwierdził, że jest mi to niepotrzebne. Trzeba się było zabrać do pracy,
uczyć, studiować materiały, biuletyny, podręczniki.
Do moich podstawowych obowiązków należało opracowanie ćwiczeń prowadzonych przez dowódcę pułku, planowanie szkolenia rocznego i bieżącego, udział wraz
ze sztabem w ćwiczeniach wyższego szczebla, sporządzanie meldunków, sprawozdań
oraz planów kursów instruktorsko-metodycznych. Dlatego w krótkim czasie musiałem
zdobyć wiedzę na temat użycia pododdziałów i oddziałów wojsk zmechanizowanych
i pancernych na polu walki, zasad planowania ognia artylerii, planowania przegrupowania na duże odległości. Należało również znać zasady użycia oddziałów i pododdziałów przeciwnika i dane taktyczno-technicznych jego sprzętu. Musiałem się więc
dużo uczyć, a że większość podręczników nosiła klauzulę tajne lub poufne, spędzałem
w pracy wiele popołudniowych godzin. Do zdobycia określonej wiedzy obligowało
mnie także prowadzenie zajęć i egzaminów z kadrą pułku. Ogólnie dobrze wspominam
ten okres służby. Dobrze układała się współpraca z ówczesnym szefem sztabu pułku
ppłk Eugeniuszem Pokorskim oraz szefami służb. Był to czas, kiedy poważnie zacząłem się zastanawiać nad studiami w Akademii Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
W tamtych latach sama chęć pójścia na studia nie wystarczała. Takiej rekomendacji nie
dawało stanowisko czy posiadana wiedza, za którą otrzymywało się wysokie oceny na
okresowych sprawdzianach. Do pewnego etapu decydowali przełożeni poszczególnych
ogniw dowodzenia. Była więc weryfikacja na szczeblach dywizji, okręgu wojskowego,
kurs wyrównawczy i egzaminy wstępne. Po pomyślnym przejściu weryfikacji na dwumiesięczny kurs wyrównawczy zostałem skierowany do jednostki w Skierniewicach.
Prowadzili go oficerowie z ASG WP i wykładowcy cywilni. Byłem dobrze przygotowany, więc, po uzupełnieniu swej wiedzy fachowej i ogólnej na kursie, egzaminy
zdałem na ocenę 5,00. Z dniem 30 września 1974 odszedłem z pułku. Wróciłem po
dwóch latach na krótką praktykę.
Czas służby w 1.pa wspominam bardzo dobrze. Przeszedłem dobrą szkołę. Wiele
zdobytych umiejętności i nawyków z powodzeniem wykorzystałem na zajmowanych
później stanowiskach. Nauczyłem się rzemiosła artyleryjskiego lecz również szacunku do przełożonych oraz doceniania służby i wysiłku podwładnych. Miałem szczęście
służyć pod dobrze wyszkolonymi, inteligentnymi i dysponującymi dużą wiedzą fachową przełożonymi. Te osiem lat dały mi podstawy do dalszej służby i pracy. Patrząc
z perspektywy późniejszego dowodzenia brygadą, z uznaniem wspominam dowódców
pułku – płk. Marcina Kusa, płk. dypl. Piotra Dąbrowskiego, płk dypl. Kazimierza Rozuma.
Byli dla mnie wzorami do naśladowania. Dobrze układała mi się współpraca
z Szefami Sztabu podpułkownikami dyplomowanymi Ciućką i Eugeniuszem Pokorskim. Dużo praktycznych umiejętności zyskałem od zastępców do spraw liniowych,
podpułkownika Stanisława Gnata i podpułkownika Stanisława Mikulaka. Z pułkowni-
105
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
kiem Kazimierzem Rozumem miałem zaszczyt służyć później w 1.BAA. Byłem jego
zastępcą ds. liniowych. Pułkownika Marcina Kusa spotkałem w 1975 roku w sztabie
15.DZ w Olsztynie, gdzie byłem skierowany z ASG na praktykę. Był Szefem WRiA tej
dywizji. W 1985 roku organizowałem w Węgorzewie, pod nieobecność dowódcy brygady, okręgowe święto WRiA WOW. Zaprosiłem również pułkownika Marcina Kusa.
Przyjechał pociągiem, ze stacji kolejowej przyszedł na piechotę. Szczupły, wyprostowany, czas jakby go ominął. Takim go zapamiętałem.
Kiedy dowodziłem 32. Szkolną Brygadą Artylerii w Orzyszu, częstym gościem
w garnizonie był ówczesny Dowódca WOW gen. dyw. Jerzy Skalski. W drodze na
Wyspę Róż zawsze zatrzymywał się w brygadzie. Był jednym z nielicznych przełożonych, którzy nie interesowali się porządkami w piwnicy czy na izbach żołnierskich.
Wysłuchiwał meldunku dowódcy brygady, co się zrobiło, co się aktualnie dzieje i jakie
są zamiary na następne miesiące oraz sposób realizacji zadań. Kiedyś zaprosił mnie
do swojego domku na wyspie. Kiedy zobaczył na moim mundurze Odznakę Kościuszkowską, popłynęły wspomnienia o 1. pa. Przegadaliśmy całą noc. Tacy byli dowódcy
1. pułku artylerii!
106
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
kmdr w st. spocz.
dr Krzysztof Zabiegliński
Polityczny też żołnierz…
Tytułem wstępu - co nieco o sobie
Komandor (a właściwie pułkownik) w stanie
spoczynku Krzysztof Zabiegliński; rocznik 1947,
urodzony w Rajgrodzie (obecnie województwo
podlaskie). Doktor nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki, specjalista ekonomiki handlu
zagranicznego oraz etyki. Absolwent XXXVI promocji Oficerskiej Szkoły Wojsk Rakietowych i Artylerii im. gen. Józefa Bema w 1969 roku, Wojskowej Akademii Politycznej i Uniwersytetu Gdańskiego.
Żołnierz 1. Berlińskiego Pułku Artylerii od 1969 do 1980 roku, a od 1981 do
1991 roku oficer Marynarki Wojennej (st. oficer Dowództwa Marynarki Wojennej,
p.o. zastępcy dowódcy 9. Flotylli Obrony Wybrzeża, adiunkt Instytutu Nauk Społeczno-Politycznych oraz prodziekan Wydziału Nawigacji i Uzbrojenia Akademii Marynarki Wojennej, kierownik Wojskowego Ośrodka Oświatowego MW). Od lipca 1991 roku
w rezerwie. Przedsiębiorca, działacz gospodarczy, samorządowy i spółdzielczy, dziennikarz i wydawca, nauczyciel akademicki; obecnie doradca wójta jednej z pomorskich
gmin. Zapalony żeglarz i wędkarz. Odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi oraz wieloma medalami i odznaczeniami resortowymi, a także pozaresortowymi. Aktywny
członek Związku Byłych Żołnierzy Zawodowych i Oficerów Rezerwy oraz Związku
Żołnierzy Wojska Polskiego. Od 44 lat żonaty ze Stefanią, notabene byłą pracownicą
wojska w 1. Berlińskim Pułku Artylerii. Syn Krzysztof - lekarz wojskowy, dr n. med.,
specjalista medycyny morskiej i tropikalnej oraz chorób wewnętrznych, alergolog.
Dwoje wnucząt: Krzysztof (trzeci w rodzie) jest studentem anglistyki na Uniwersytecie
Gdańskim, a Zuzanna uczy się w 6 klasie szkoły podstawowej.
A teraz do rzeczy…
Kiedy zadzwonił do mnie dawny mój dowódca pułku (oczywiście naszego,
1. Berlińskiego Pułku Artylerii) płk dypl. Kazimierz Rozum, stawiając mi zadanie
opracowania wspomnień ze swej kilkunastoletniej służby w pułku, odpowiedziałem
oczywiście: „Rozkaz!”, ale zarazem – wstyd przyznać – popadłem w lekką panikę.
Co? Ja? O czymże ja miałbym pisać? Co w mojej ponad 12-letniej służbie byłoby warte
uwiecznienia na kartach szacownej publikacji ? Ale rozkaz nie gazeta! I tak oto po
kilku dniach borykania się ze swoimi, poniekąd uzasadnionymi, brakami w pamięci
107
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
(i paroma innymi rozterkami na dodatek) zacząłem tę swoją pisarską przygodę, jednocześnie – nie bez satysfakcji – odnajdując coraz więcej wątków godnych przekazania
potomnym. Zapewne, spotkać się one mogą niekiedy z krytyczną oceną niektórych
czytelników, zwłaszcza nie w pełni świadomych uwarunkowań i specyfiki służby wojskowej w latach 1968-1980, ale „prawdziwa cnota krytyki się nie boi”, więc i ja zapewne potraktuję to jako jedynie powód do refleksji nad dawną i współczesną kondycją
Wojska Polskiego, a zwłaszcza artylerii w wojsku. Oczywiście, nie sposób odnieść się
do wszystkich wątków mojej służby w pułku, ani tym bardziej do osób, z którymi
tam mnie los zetknął, zatem potraktujmy ten „głos w sprawie” jako jeden z wielu, ale
w specyficzny sposób traktujący o naszym pułku w latach siedemdziesiątych ubiegłego
(tak, tak!) wieku.
Na początek warto wspomnieć, że tak naprawdę to, oprócz szkoły oficerskiej,
moje związki z artylerią ograniczyły się jedynie do 1. Berlińskiego Pułku Artylerii
w Bartoszycach. Tutaj bowiem odbywałem również swe podchorążackie praktyki –
to jest po drugim i trzecim roku studiów w Ośrodku Szkolenia Wojsk Rakietowych
i Artylerii (OSWRiA). Jeśli już jestem przy tym, to dodam, że wraz z moimi kolegami byliśmy ostatnim rocznikiem, którzy arkana artyleryjskiego kunsztu nabywali
w trzyletnim cyklu kształcenia. Tym samym nie opuszczaliśmy toruńskiej uczelni jako
inżynierowie-dowódcy, a jedynie jako podporucznicy i tyle. Nawiasem mówiąc, wówczas to nam wcale nie przeszkadzało. Ba! Nawet byliśmy zadowoleni, że oto wcześniej
o rok staliśmy się nie tylko oficerami, ale także uzyskaliśmy określony, życiowy status.
Krótko mówiąc, że o rok wcześniej zaczęliśmy pracować na swe wojskowe kariery,
i zarabiać na utrzymanie swoje i naszych rodzin. Oczywiście, można to zrzucić na karb
młodzieńczej niecierpliwości i niedojrzałości, ale pamiętać też należy, że decyzje o wyborze wojskowego życia nie zawsze były wówczas motywowane romantyzmem służby.
Zatem chęć jak najszybszego usamodzielnienia się niezupełnie zasługuje na przyganę.
Inna rzecz, że mój wybór rodzaju szkoły oficerskiej miał też związek z jej charakterem
jako kolebki kadr rakietowych (znaczy supernowoczesnych), a to mi wtedy nawet bardzo imponowało (choć nie do końca poskutkowało, gdyż rakietowcem nie zostałem).
Wracając do rzeczy (nieraz zapewne pozwolę sobie na luźne refleksje i dygresje, za co z góry przepraszam), praktyki wspominam dość sympatycznie, aczkolwiek
nie brakło też elementów dramatycznych, a nawet wręcz tragicznych. Do końca swego
życia np. zapamiętam obraz leżącego za działownią kpt. Ignacego K., dowódcy baterii
szkolnej, który w jednym z pierwszych dni mojej pierwszej praktyki w pułku, prawdopodobnie wskutek nieostrożnego obchodzenia się z bronią, poniósł śmierć na miejscu.
Pamiętam to w sposób szczególny, ponieważ złożyło się to z wizytą w pułku dowódcy
1. Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej im. T. Kościuszki gen. Janusza Sieczkowskiego. Jego mina, widzę jak dziś, świadczyła o głębokiej, przeżywanej przez niego
traumie! Ale tej praktyce towarzyszyły też i inne zdarzenia, jak na przykład, kiedy po
otrzymaniu meldunku o nie w pełni formalnym pobycie panów kaprali podchorążych
„na mieście” nasz dowódca baterii (późniejszy mój sąsiad i bardzo bliski kolega) ppor.
108
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Maciek Lipiński, mocno zdenerwowany i zaperzony, prowadził z nami „lekcję wychowawczą”, dziobiąc palcem w swe dwie gwiazdki na pagonie i wzmacniając to tekstem:
„A co podchorążowie myślą, że te gwiazdki to wrona tu wys…ła?!” Chodziło oczywiście o wykazanie, kto rządzi i że następnym razem…
Podchorążackie życie rządziło się swoimi, nie zawsze racjonalnymi prawami, ale
te w sumie dwa miesiące przyzwoitego obcowania z pułkiem i bracią kościuszkowską
pozwoliły mi na ugruntowanie przekonania, że dalsze swe artyleryjskie losy powinienem związać z 1. Berlińskim Pułkiem Artylerii i Bartoszycami. Nie bez znaczenia był
też fakt, że wówczas byłem już żonaty, a Bartoszyce były najbliższym terytorialnie
garnizonem artylerii lufowej, zarówno do miejsca stałego zamieszkania mojej małżonki, jak i moich rodziców. Dlatego też bez wahania, wyrażając swoje oczekiwania wobec
przyszłego miejsca służby, z zadowoleniem przyjąłem rozkaz personalny, kierujący
mnie do tej właśnie jednostki.
Nie jest dziś tajemnicą, że Bartoszyce w tym czasie były miejscowością stosunkowo mocno zmilitaryzowaną. Wszak mieściły się tu jednostki wywodzące się z dwu
dywizji, to jest 1. Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej im. T. Kościuszki, związku
taktycznego Warszawskiego Okręgu Wojskowego oraz 15. Dywizji Zmechanizowanej
Pomorskiego Okręgu Wojskowego. Różniły się one przeznaczeniem i strukturą, ale
i potoczną nazwą, związaną z kolorem otoków. Żółtymi otokami na czapkach szczycili się (z tej racji nazywani „żółtymi”) żołnierze naszego pułku i baterii dowodzenia
dowódcy (potem szefa) artylerii dywizji oraz – nieco później – 45. dywizjonu artylerii
rakietowej. Natomiast otoki koloru khaki nosili żołnierze 75. pułku zmechanizowanego
(popularnie nazywani „czarnymi”) z 15.DZ oraz tzw. batalionu ratownictwa lądowego,
czyli jednostki, szkolącej pod względem wojskowym alumnów, ale podporządkowania
pod POW. Oczywiście, wynikały z tego czasem różne perypetie, a nawet animozje,
ponieważ dowództwo garnizonu spoczywało w rękach „czarnych”, co niekiedy przekładało się np. na podział rozmaitych dóbr lub ilość żołnierzy zatrzymanych podczas
przepustek. Do tych wątków będę wracał w dalszym ciągu moich reminiscencji.
Nie ukrywam przy tym, że mam nie lada problem. Otóż, moim zdaniem, wspomnienia bez nazwisk to niczym uczeń bez dwójki, a żołnierz bez karabinu. Ustawa
o ochronie danych osobowych (nie umniejszając jej słuszności) dość skutecznie ogranicza możliwości pełnego dokumentowania treści. Stąd też proszę wybaczyć, że nie będę
przywoływał tu nazwisk wszystkich ludzi, którzy ze wszech miar powinni się znaleźć
w moich wdzięcznych (i niewdzięcznych) wspomnieniach, ale lepsze to, niż groźba
narażenia się obowiązującemu prawu. Dlatego będę je wplatał tylko w odniesieniu do
osób, co do których mam pełne przekonanie, że nie będą miały nic przeciwko temu,
albo były osobami na tyle publicznymi, że skądinąd nie powinny mieć wobec mnie
zastrzeżeń.
Dodam zatem, że na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych dowódcą
naszego pułku był ppłk dypl. Piotr Dąbrowski, zwany z postury i zachowania „Napoleonem”, a szefem sztabu ppłk dypl. Stanisław Ciućka (nieco mrukliwy, ale nader
109
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
życzliwy wobec bliźnich człowiek i przełożony). Obowiązki zastępcy do spraw liniowych pełnił ppłk Stanisław Gnat, człowiek znaczącej sylwetki i tubalnego głosu,
lecz gołębiego serca, natomiast zastępcą dowódcy pułku do spraw politycznych był
ppłk mgr Stanisław Kowalczyk. Aby dopełnić prezentacji ówczesnego dowództwa –
kpt. mgr inż. Zdzisław Kuc (jeden z przystojniejszych oficerów pułku) odpowiadał za
sprawy techniczne, a mjr Jan Pruszyński (znany ze swej zapobiegliwości) za kwatermistrzostwo. Członkiem dowództwa był także sekretarz Komitetu Partyjnego mjr Bronisław Jakubiak, dusza-człowiek, zawsze gotów do pomocy (w miarę swych ograniczonych jednak możliwości).
Na swoim
Na początku swej oficerskiej kariery, w połowie października 1969 roku, zostałem wyznaczony na stanowisko dowódcy plutonu topograficzno-rozpoznawczego
w baterii dowodzenia pułku. Wraz ze mną, ale na stanowisko dowódcy plutonu łączności, przybył ppor. Jurek Medeński. Notabene, do dziś nie wiem, czy oficjalnie bateria
nosiła wzmiankowaną przeze mnie nazwę, czy też inną, bardzo często tam używaną,
tj. baterii dowodzenia jednostki (bedejot). Przyznam, że bardziej mi odpowiadała ta
pierwsza nazwa, ponieważ pułk to pułk, a jednostką może być np. samodzielny dywizjon, albo nawet obecna w naszych koszarach bateria dowodzenia szefa artylerii dywizji. To były problemy, prawda?
Nasza bateria zabezpieczała działania dowództwa pułku, zarówno w odniesieniu
do zadań realizowanych przez pułk, jak i wykonywanych przez podległe dywizjony
czy baterie. Nie będę zanudzał czytelnika rolą i zadaniami pododdziału, ale wspomnę,
że cieszył się on niemałym respektem w pułku, ponieważ to on właśnie swoimi siłami
i środkami współkreował ocenę pułku i pododdziałów pułku (jako pododdział kontrolny). Jego ówczesnym dowódcą był kpt. Zygmunt Kołacki, człowiek, którego znali
wszyscy, który na wylot znał wszystkich i wszystko. Jako pełniący od ładnych kilku
lat tę funkcję, nie musiał poświęcać zbyt wiele czasu na przygotowywanie się do nawet
najtrudniejszych zadań i zachowywał zdrowy dystans do ludzi i spraw. Warto dodać,
że na czym, jak na czym, ale na gospodarowaniu to się znał, że ho, ho! I lubił to nadzwyczaj, czego wyrazem była jego zapobiegliwość o różne dobra przydatne baterii,
a i nieco później - pułkowi. Przysłowiowe były umiejętności Zygmunta w zjednywaniu sobie ludzi z zewnątrz jednostki, umiejętność w uprawianiu, jak byśmy to dziś
określili, pozytywnego public relations. Doskonale był znany w miejscowym, przez
płot graniczącym, tartaku, przedsiębiorstwie budowlanym, miejskim przedsiębiorstwie gospodarki komunalnej, w masarni i wielu innych, ze wszech miar pożytecznych
przedsiębiorstwach. Poniekąd przyczyniło się to do przyśpieszonego zdobywania moich doświadczeń w dowodzeniu baterią, ponieważ zapoznawanie nas, to jest młodych
oficerów, z niektórymi właściwościami okolicznych zakładów pracy przyczyniło się
w jakimś sensie do wykluczenia go ze służbowej przydatności i dwa tygodnie z okła-
110
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
dem musiałem borykać się z obowiązkami dowódcy baterii. Na szczęście szefem baterii
był stary wyjadacz, st. ogn. Leszek Organiściak, przy pomocy którego udało mi się ten
trudny egzamin zdać na ocenę pozytywną.
Jednak po dwu miesiącach, późną jesienią 1969 roku, zostałem przeniesiony
służbowo na wyższe nieco stanowisko służbowe, to jest na stanowisko dowódcy plutonu 122 mm haubic w baterii szkolnej. Moim zadaniem było przygotowywanie dowódców działonów 122 mm haubic dla potrzeb artylerii pułkowej jednostek 1.DZ,
a częściowo Warszawskiego Okręgu Wojskowego. Stanowisko to było o tyle wyższe,
że był to etat tak zwany kapitański, a jednocześnie związany z równoległym pełnieniem obowiązków skadrowanej 5. baterii 122 mm haubic. Szkolenie młodych adeptów
sztuki artyleryjskiej sprawiało mi dużo satysfakcji, zwłaszcza że było wśród nich wielu bardzo interesujących i często pomocnych mi ludzi. Winienem wspomnieć choćby
o st. kpr. Janie Supersonie, moim pierwszym absolwencie kursu, a następnie przez
Przysięga elewów na Placu Zjednoczenia wiosną 1971 roku
1,5 roku pomocniku dowódcy plutonu, chłopaku–iskrze, któremu z zamkniętymi oczyma mógłbym powierzyć bodaj najtrudniejsze zadania. Kolejny, również wychowanek
i pomocnik dowódcy plutonu, st. kpr. Jan Zagrobelny – wyjątkowo uczciwy, sumienny
i dokładny, troskliwy o sprzęt, podwładnych i swego przełożonego. Wspaniali ludzie…
Plutonem szkolnym (jednym z trzech w baterii szkolnej, dowodzonej przez
mjr Mieczysława Kowalskiego - pozostałe to pluton zwiadu pod dowództwem ppor.
Janusza Stawskiego i pluton moździerzy por. Karola Rybickiego) i 5. baterią zarazem,
dowodziłem przez ponad dwa lata, to jest przez pięć półrocznych turnusów, czyli od jesieni 1969 roku do wiosny 1972 roku. Moim bliskim w tym czasie współpracownikiem
był st. ogn. Marian Szymczyk, szef baterii szkolnej i zarazem szef 5. baterii, zapalony
111
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
myśliwy, bardzo gospodarny i odpowiedzialny człowiek, a zarazem wzbudzający głęboki respekt nie tylko wśród podwładnych. To on właśnie był autorem powiedzenia:
„Co większe niż wesz, do baterii bierz”. Pamiętam, w jakie zadziwienie wpadł kiedyś
dowódca pułku, gdy (raczej przez przypadek) odkrył jedno z naszych bateryjnych pomieszczeń magazynowych. Czego tam nie było? Łóżka, stoły, krzesła, poroża jeleni
i wiele innych akcesoriów, które kiedyś miały się przydać…
Lata te wypełnione były one licznymi zadaniami szkoleniowymi i wychowawczymi, przeplatanych kilkutygodniowymi wyjazdami na poligony, głównie w Orzyszu,
ale także do Dęby-Lipy. Nie brakowało wzlotów i upadków. Jak wspomniałem, wyszkoliłem kilka pokoleń podoficerskich kadr artyleryjskich, z których zdecydowana większość cieszyła się uznaniem w jednostkach, do których byli kierowani po przeszkoleniu w Bartoszycach. W tym też czasie doświadczyłem dowodzenia w pełni rozwiniętą
baterią 122 mm haubic i to podczas srogiej zimy w 1971 roku. Egzamin ten zdaliśmy
na ocenę niewątpliwie pozytywną, choć nie będę ryzykował podawania wysokości tej
oceny – zwyczajnie nie pamiętam. Natomiast pamiętam temperatury sięgające poniżej
-30OC i ciepło z rozgrzanego do czerwoności piecyka w krótkich przerwach między
poszczególnymi zadaniami. Warto bowiem wspomnieć, że w tych czasach zimy naprawdę dawały w kość! Dziś narzekamy na uciążliwości zimy, ale jak to się ma do
tamtych, prawdziwych, z iście syberyjskimi temperaturami i śniegiem o metrowej
i więcej grubości warstwy? Na przykład podczas pamiętnego pobytu na orzyskim poligonie luty / marzec 1971 roku zjeżdżaliśmy późnym wieczorem do obozu, by nieco
się ogrzać i po 3-4 godzinach znów ruszać w pole. Kierowcy musieli podgrzewać nieustannie wały korbowe, aby rano (znaczy, ok. godz. 3.00) ciągniki ruszyły. I nikt jakoś
szat z tego powodu nie rwał. Notabene, siarczyste mrozy i obfite śniegi także w okresie
pomiędzy wyjazdami na poligon niemało nam życia uprzykrzały, zmuszając nas na
przykład do odśnieżania okolicznych szlaków komunikacyjnych – drogowych i kolejowych, nawet w sylwestra. Dziś można to z nostalgią i rozrzewnieniem powspominać,
ale wówczas wcale nie było nam tak miło. Z tego okresu przywołam swój największy
(i jedyny) artyleryjski sukces, to jest zwycięstwo w konkursie oraz zdobycie dyplomu
i miana „Mistrza Ognia Artyleryjskiego w grupie dowódców baterii 1. WDZ”. Do dziś
zresztą nie bardzo wiem, jak to się stało, ponieważ – co tu dużo ukrywać – artylerzysta
był ze mnie nietęgi (wrócimy do tego wątku za chwilę).
Wiosną 1972 roku zostałem wyznaczony na stanowisko dowódcy 2. baterii, takoż
skadrowanej. Przyznam, że nie była to zbyt absorbująca służba, ponieważ głównie polegała na należytym utrzymywaniu sprzętu uzbrojenia i wyposażenia oraz uczestnictwie w rutynowych przedsięwzięciach szkoleniowych, treningach itp. Oczywiście, nie
sposób nie wspomnieć o zasadniczych, realizowanych wówczas zadaniach, jakimi było
w sierpniu 1972 roku pełne rozwinięcie baterii i szkolenie na poligonie Dęba-Lipa oraz
w lutym 1973 roku w Orzyszu. Na szczęście obyło się bez wypadków nadzwyczajnych
i z jako takimi rezultatami bojowymi, choć nie brakowało momentów dramatycznych.
Dla przykładu – przez dwa dni poszukiwaliśmy wraz z szefem baterii jednego z rezer-
112
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
wistów z bronią, który, jak się okazało, przyplątał się do innej baterii i całkiem się tam
dobrze miał. Na usprawiedliwienie tylko dodam, że mimo wcześniejszych przygotowań, jak wszyscy wiemy, podczas powołania rezerwy zawsze był niemały rozgardiasz
i taki przypadek nie stanowił ewenementu. Ale strachu miałem wówczas pełne portki!
Jednak, przy całym szacunku i sympatii do artylerii i artylerzystów, coraz bardziej odczuwałem dyskomfort z racji spełniania swych dowódczych obowiązków.
Oczywiście, było to głównie związane z moimi naturalnymi predyspozycjami i tak
zwaną humanistyczną duszą. Dla przykładu, matematyka była zawsze moją piętą achillesową, a oceny z tego przedmiotu miewały na ogół pozamerytoryczne podłoże. Za nic
nie mogłem zrozumieć tych tam całek, różniczek i innych logarytmów, algorytmów, ale
jeśli już chodzi o rytmy – muzyczne to i owszem! Czy można sobie wyobrazić artylerzystę, który matematykę uważa za swego wroga? Ale nie tylko to skłaniało mnie do
weryfikacji dalszej ścieżki zawodowej. Jak sięgnę pamięcią, zawsze interesowała mnie
działalność kulturalna. Już od podstawówki uczestniczyłem w różnych kółkach zainteresowań artystycznych, teatrzykach etc. W liceum byłem jednym z filarów zespołu muzyczno-wokalnego, a po zakończeniu szkoły średniej kolejny rok spędziłem, włócząc
się z różnymi zespołami muzycznymi, z gitarą na grzbiecie i głową pełną fiu-bździu
pomysłów, niekoniecznie życiowo uzasadnionych. W szkole oficerskiej takoż byłem
jednym z bardziej rozpoznawanych postaci tamtejszego kulturalno-rozrywkowego środowiska, organizatorem i członkiem zespołu muzycznego, a także inicjatorem życia
kulturalnego w moim plutonie i baterii (stąd przezywano mnie wówczas „Sprężyną”,
albo „Sternikiem”, od moich żeglarskich, i nie tylko, zainteresowań).
Zarazem bardzo poważnie rozważałem ewentualność bycia w przyszłości oficerem politycznym. Wówczas jakoś nie wyszło, ale ten zamysł towarzyszył mi już
w pierwszych latach artyleryjskiej kariery. Dlatego też czynnie angażowałem się
w działalność społeczną organizacji młodzieżowej w pułku. Na przykład patronowałem zespołowi muzycznemu działającemu przy klubie żołnierskim, kierowanym wówczas przez mjr. Zbyszka Młynarskiego. Notabene, z tego czasu zapamiętałem trębacza
naszego pułkowego zespołu, elewa plutonu zwiadu Czesia Rolika, którego w 1981 roku
spotkałem w Dowództwie Marynarki Wojennej jako porucznika, oficera Oddziału Finansów. Był to (i jest nadal) bardzo inteligentny, zdolny i aktywny człowiek, który następnie, dzięki osobistym predyspozycjom i pracowitości, awansował na kolejne stanowiska i stopnie wojskowe, kończąc swą karierę dwa lata temu w stopniu kontradmirała.
Zresztą pułk miał w wychowaniu oficerów służb finansowych niemało innych zasług.
Wszak jeden z szefów sekcji finansowej pułku, ówczesny ppor. Rysiek Chyrzyński,
później doktor nauk ekonomicznych, został szefem Departamentu Finansów, a inny –
por. Sergiusz Misiejuk – był jednym z filarów tego departamentu.
Wracając jednak na nasze podwórko, wspomnę, że uczestniczyłem jako jeden
z działaczy także w życiu kulturalnym Klubu Garnizonowego, kierowanego przez
mjr. (imienia nie pomnę) Maciocha. W sposób szczególny odczuwałem jednak potrzebę utrzymywania więzi międzyludzkich z kadrą zawodową i żołnierzami zasadniczej
113
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
służby wojskowej na innych nieco zasadach, aniżeli w relacjach przełożony – podwładny, wyższy - młodszy stopniem itp., bez drogi służbowej i sztywnych ograniczeń,
określonych regulaminami. Nie ukrywam ani nie chcę być uznanym za hipokrytę, ale
też byłem coraz bardziej świadom wielu innych uwarunkowań dalszej służby w pionie
politycznym, jak na przykład większe możliwości dalszego kształcenia się i awansu
czy mniejsza odpowiedzialność materialna za sprzęt. Wiem coś o tym, bo nie raz zapłaciłem frycowe z powodu braków, zwłaszcza w osprzęcie samochodowym lub optycznym. Zapewne było w tym dużo mojej winy, ale chyba nie tylko. Nie ukrywam tego,
ale jednocześnie pragnę podkreślić, że, przynajmniej w moim przypadku, elementem
dominującym i decydującym o przekwalifikowaniu były (proszę spróbować uwierzyć)
przesłanki osobowościowe i ideowe.
NAPRAWDĘ uważałem, że mogę być bardziej przydatny wojsku i żołnierzom
jako oficer polityczny. NAPRAWDĘ uważałem, że oficer polityczny ma ważną społecznie misję do spełnienia. NAPRAWDĘ wierzyłem, że moje przekonania ideowe
dobrze służą Polsce i jej obronności, wojsku i moim współtowarzyszom żołnierskiej
służby. Poza tym chciałem się specjalizować w naukach humanistycznych. Tej postawy
nie zmienił mój miesięczny pobyt na kursie dowódców baterii, w jakim uczestniczyłem
bodaj w styczniu 1973 roku w Morągu, podczas którego, nawiasem mówiąc, zaprzyjaźniłem się z ppor. Zdzichem Przeszłowskim, wschodzącą (wiele na to wskazywało) gwiazdą artylerii, o którym jeszcze zapewne będzie można tu przeczytać, a który
w tym samym roku z Jarosławia przeniesiony został właśnie do naszego pułku. Ale nie
chcę, aby te wspomnienia poczytywane były jako próba usprawiedliwiania się wobec
historii, albo, co gorsza, propagandy minionego systemu. Dlatego wróćmy raczej do
tego, co było konsekwencją moich ówczesnych przemyśleń.
W rezultacie owej gonitwy myśli oraz wielu rozmów z rodziną, kolegami (zwłaszcza kpt. Marianem Mikusem) i przełożonymi, późną wiosną 1973 roku napisałem prośbę o przekwalifikowanie do korpusu osobowego oficerów politycznych i moja prośba
została potraktowana przez nowego dowódcę pułku ppłk. dypl. Kazimierza Rozuma
i zastępcę do spraw politycznych mjr. mgr Antoniego Nieścioruka pozytywnie. Ostatni mój bardziej znaczący dowódczy akcent przeżyłem w lipcu 1973 roku na polach
Grunwaldu, kiedy to pełniłem obowiązki szefa sztabu zgrupowania żołnierzy naszego
pułku, biorących udział w przygotowaniach do przysięgi żołnierzy-kościuszkowców
i obchodów rocznicy bitwy z Zakonem Krzyżackim. Byłem wówczas pod wrażeniem
rozmachu imprezy, jak i roli, którą pełniło tam nasze wojsko. Gdyby nie ono, o rocznicy lub innej imprezie patriotycznej na taką skalę można było tylko pomarzyć. Zresztą
taki los pewnie by spotkał i wiele innych masowych przedsięwzięć, jak na przykład
dożynki centralne w Olsztynie czy też ekranizację filmu pt. „Do krwi ostatniej…”.
A co mamy dziś? Wracając na pola Grunwaldu, nasza rola i uroczystość wypadły tu zupełnie przyzwoicie, czego wyrazem były późniejsze słowa uznania i nagrody. Kolejne
dwa miesiące były wypełnione normalną służbą oraz przygotowaniami do zasadniczej
zmiany służbowego usytuowania.
114
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Nie tylko służba…
Zanim przejdę do tego jakościowo innego etapu mojej służby w 1.BPA, poczynię uwagę na temat naszego życia pozasłużbowego, zwłaszcza na początku oficerskiej kariery. To znaczy tak naprawdę trudno by było określić ramy życia służbowego
i pozasłużbowego, ponieważ były one bardzo ściśle ze sobą powiązane, przeplatały
się wzajem i uzupełniały. Dla przykładu – zakwaterowanie kadry i ich rodzin było
de facto sprawą służbową i to nie tylko dlatego, że mieszkania były wówczas kwaterami służbowymi. Od wielkości zasobów mieszkaniowych oraz opinii garnizonowej
komisji mieszkaniowej (z jej ówczesnym szefem, „żółtym” kpt. Tadziem Florczakiem)
zależało, czy żołnierz zawodowy był „skazany” na rozłąkę z rodziną (jeśli nie wynajął
jakiegoś mieszkania, co w Bartoszycach nie było wcale sprawa łatwą) lub się po jakimś
czasie nie „wżenił” (jak ppor. Witek Rejterada lub ppor. Andrzejek Dragun) w miejscową rodzinę i tym samym zaspokoił częściowo swe potrzeby w tym zakresie. Wraz
ze mną jesienią 1969 roku przybyło do jednostki pięciu młodych oficerów (dwu do
bdszad – w tym Witek Rejterada, przez wszystkie następne lata jeden z najbliższych mi
kolegów) oraz wspomniany już Jurek Medeński. Z braku miejsc w internacie garnizonowym zamieszkaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu przy ówczesnej ul. Nowotki 8.
Nader skromne wyposażenie składało się z kilku metalowych, dość mocno sfatygowanych łóżek, jakichś kilku krzeseł, wyeksploatowanych żołnierskich stolików nocnych
i dwu ledwie trzymających się kupy stołów. Także dwu szaf, wieszaka wielokołowego… i to wszystko. Nie będę opisywał wspólnego tam zamieszkiwania, bo dziś by
można je uznać za swoistą antylegendę. Czterej moi koledzy i współlokatorzy charakteryzowali się bardzo zróżnicowanymi poglądami na temat stylu życia i nie wszyscy mogliby być dla mnie wzorem do naśladowania. Jako jedyny byłem wówczas już
żonaty (ale bez dziecka), co jednak nie było specjalnym argumentem, aby starać się
o mieszkanie (oczywiście, dokumenty złożyłem). Nie mogąc znaleźć mieszkania na
wynajęcie, żona zamieszkiwała o niemal dwieście kilometrów od Bartoszyc, co – nie
ukrywam – było powodem niemałego dla nas dyskomfortu. Nie zmieniały tego specjalnie wizyty żony u mnie i moje raz w miesiącu wizyty u niej, raczej przeciwnie. Szansa
na wspólne zamieszkanie pojawiła się dopiero w ponad rok po przybyciu do jednostki,
późną jesienią 1970 roku, wraz z pojawieniem się na świecie mojego syna Krzysztofa.
I to dość przypadkowo, ponieważ kolega, dentysta jednostki zrezygnował z przydziału.
Otrzymałem wtedy nakaz na niewielkie, dwupokojowe mieszkanko przy ul. Warszawskiej 22 i tak oto od połowy stycznia anno domini 1971 moje życie rodzinne zaczęło się
wyraźnie stabilizować.
Bytowanie w miejscowości oddalonej od większych aglomeracji miejskich, zdominowanej przez wojsko, określanej często mianem „zielonego garnizonu”, kierowało
się swoimi prawami. Niewątpliwie dużą rolę odgrywał stan techniki audiowizualnej,
nieporównywalny w żadnej mierze z dzisiejszym. Oczywiście, brak komputerów, telefonów komórkowych i Internetu miał swoje wady. Niemniej, jak wspominam, życie
115
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
rodzinne i towarzyskie nie było ubogie. Poczynając od jednostki – pamiętam huczne
bale sylwestrowe (w dwu uczestniczyłem, potem niestety wydano zakaz organizacji
tego typu imprez na terenie pułku) i noworoczne życzenia dowódcy ppłk P. Dąbrowskiego pod moim adresem: „Wyciągania wniosków, poruczniku Zabiegliński!” Notabene, nie wiem do dziś, w jakim kontekście wypowiedział te życzenia, ale często
je wspominałem i nawet starałem się z tej maksymy co nieco korzystać. Oczywiście,
podstawą życia kulturalnego był wspomniany już Klub Garnizonowy (podległy pod
„czarnych”), nazywany powszechnie Garnizonowym Klubem Oficerskim. Tutaj systematycznie odbywały się dancingi, podczas których za symboliczne kwoty można było
się bardzo przyzwoicie bawić przy dźwiękach orkiestry, składającej się najczęściej
z żołnierzy–alumnów lub żołnierzy z naszej jednostki. Przyznam, że nieraz, zwłaszcza
pod wpływem atmosfery i namów ze strony kolegów, sam imałem się gitary, co spotykało się z aplauzem niemal po brzegi wypełnionej sali.
W klubie odbywały się też przyjęcia weselne kadry, doroczne bale z okazji święta pułku w maju i Święta Wojska Polskiego w październiku, o sylwestrze nie wspominając. Działało też tutaj kino garnizonowe z całkiem ciekawym, jak na tamte czasy,
repertuarem, w tym kino studyjne z bardzo interesującymi prelekcjami ówczesnego
instruktora GKO, Janusza Zaczyńskiego, później przewodniczącego NSZZ Pracowników Wojska POW. Odbywały się też spektakle teatralne, występy zespołów estradowych i artystów, w tym „pierwszoligowych”, jak na przykład Ireny Santor, a nawet –
o zgrozo – pierwszy raz w Bartoszycach i moim życiu – spektakl z udziałem striptizerki. Klub był bodaj najważniejszą placówką kulturalną w Bartoszycach i chętnie tu
ciągnęli nie tylko żołnierze zawodowi z rodzinami, ale i osoby spoza wojska, dla których możliwość korzystania z jego dobrodziejstw stanowiła swoistą nobilitację. Jak już
wspomniałem, klub podlegał dowódcy garnizonu i 75. pułku zmechanizowanego, ale
z naszą jednostką współpracował bardzo blisko. Współpraca była szczególnie intensywna, kiedy dowódcą naszego pułku został ppłk dypl. Kazimierz Rozum, który doskonale rozumiał potrzebę odpowiedniego łączenia życia służbowego z pozasłużbowym oraz rolę działalności kulturalnej.
Relacje towarzyskie pomiędzy rodzinami wojskowymi były wówczas bliskie.
I to nie tyle w sensie instytucjonalnym, w ramach Organizacji Rodzin Wojskowych
(o której będzie nieco później mowa), ile w sensie bezpośrednich kontaktów. Pamiętajmy, że mimo stosunkowo dużego nasycenia Bartoszyc różnymi zakładami pracy
i instytucjami – o pracę dla kobiet nie było wcale łatwo. Nie bez znaczenia był także
wówczas nie w pełni zadowalające kompetencje naszych pań w stosunku do oczekiwań
tutejszego rynku pracy, a także pokutujący stereotyp Matki–Polki: wychowującej dzieci, zajmującej się domem i oczekującej na powrót męża z poligonu. Słowem, spotkania
towarzyskie stanowiły bardzo istotny, a zarazem niezbędny element garnizonowego
życia. Nie będę starał się orzec, czy było to dobre, czy też złe, ponieważ wówczas
wydawało się to oczywiste, normalne i jedynie możliwe. Pułk stawał się, przynajmniej
w moim przekonaniu, coraz bardziej swoistą rodziną z wieloma wynikającymi z tego
116
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
konsekwencjami. Ludzie wiedzieli prawie wszystko i o prawie wszystkich, wspólnie
przeżywali radości, smutki i problemy. Sprzyjała temu wielość sytuacji społecznych –
nie tylko święta, ale i wspólne starania o zaspokajanie potrzeb życiowych, na przykład
zaopatrzenie w coraz trudniej dostępną żywność czy inne artykuły rynkowe.
Pamiętajmy, że był to okres komplikującej się sytuacji w kraju, zwłaszcza po
wydarzeniach grudniowych 1970 roku, oraz rosnących problemach bytowych, w tym
pustoszejących półek sklepowych. To wyczulało na przestrzeganie zasad sprawiedliwości społecznej i integrowało środowisko wokół spraw podstawowych. W tej sytuacji
odnajdywaliśmy powody do zadowolenia, przeżywania mniejszych i większych radości
oraz poczucia więzi nie tylko rodzinnych, ale także sąsiedzkich czy zawodowych. Bardzo dużą rolę w stosunkach międzyludzkich odgrywała przyjaźń, wynikła z poczucia
wspólnoty. Jakże ciepło wspominam Zdzicha Przeszłowskiego, który rokował wielką
artyleryjską przyszłość, ale zdecydował się pójść inną drogą służbową i po studiach
w ASG z powodzeniem służył na odpowiedzialnych stanowiskach w dyplomacji wojskowej i nie tylko. Był on dla mnie przykładem oficera nowego typu– wszechstronnie
wykształconego, znającego języki obce i gotowego do piastowania najwyższych stanowisk w armii. Niejednokrotnie podczas naszych spotkań bardzo serdecznie wspominaliśmy bartoszyckie czasy, kiedy to szokował mnie swoim stoickim spokojem i iście angielską flegmą, ale stanowił też znakomite towarzystwo dla mnie, a także wykazywał
iście anielską cierpliwość do mojego kilkuletniego wówczas syna. Mógłbym wymieniać wielu innych, osobiście mi bliskich współtowarzyszy służby i życia, o niektórych
pewnie jeszcze wspomnę kilka słów.
Znajdowałem wiele satysfakcji w rozwijaniu swego największego zainteresowania pozasłużbowego, to jest żeglarstwa. Byłem członkiem jachtklubu „Bartek”,
a nawet w 1978 roku wybudowałem (zleciłem budowę) jachtu typu „Baśka” konstrukcji
M. Plucińskiego (15 m2 powierzchni żagla), którym w latach następnych pływałem po
Mamrach ze Zdzichem Kucem. Tej pasji pozostałem wierny po dziś dzień, tylko jacht
zmieniłem na większy (29 m2 żagla). Niestety, Bartoszyce nie obfitowały w akweny
wodne (poza kapryśną i zdradliwą Łyną) i to był mój ból, bo Giżycko to kolejne 63 km
do pokonania publicznymi środkami komunikacji (bo kto miał wtedy samochód?).
Czy to oznacza, że nie było problemów, że wszystko było cacy w relacjach międzyludzkich, że nie było przypadków zasługujących – z perspektywy czasu – na przyganę? Na pewno nie. Dla przykładu – wszechobecność napojów wyskokowych w życiu
naszej społeczności, podobnie jak w całym kraju, miała niewątpliwy wpływ na charakter stosunków społecznych w garnizonie, a nawet niekiedy na poziom realizowanych
zadań. Pomimo wielu wysiłków ze strony dowództwa, organizacji partyjnej i młodzieżowej, poziom spożycia alkoholu i jego skutki były nieraz dostrzegalne gołym okiem.
Niektórzy zapewne pamiętają, że bodaj w 1972 lub 1973 roku, w nocy po zakończeniu
uroczystości przysięgi wojskowej, jeden z wartowników, będąc pod wpływem alkoholu, zastrzelił na posterunku drugiego wartownika oraz postrzelił rozprowadzającego.
Straszna to była tragedia… Wiem niemało o tym, ponieważ między innymi tematem
117
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
moich badań i przyszłej pracy magisterskiej była skuteczność działalności przeciwalkoholowej w środowisku społecznym oddziału wojskowego. Z drugiej jednak strony,
nie sposób nie zauważyć, że używki miewały również swój pozytywny aspekt, przyczyniający się między innymi do kształtowania sprzyjającej atmosfery wokół ludzi
i spraw. Dlatego, zachowując swój osobisty stosunek do tego zjawiska, nie zamierzam
zarazem jednoznacznie i w czambuł potępiać wszystkiego, co się z tym wiąże, albowiem „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. I tyle na ten temat.
Chciałbym podkreślić, że ów „rodzinny” charakter relacji osobowych w pułku narastał w miarę zmian na kierowniczych stanowiskach. O ile bowiem za czasów
ppłk P. Dąbrowskiego miały one bardziej oficjalny, rzekłbym „suchy” charakter, o tyle
z przejęciem dowodzenia przez ppłk. Kazimierza Rozuma i jego następców nabrały
znamion „wielkiej, żołnierskiej rodziny”. Oczywiście, nie miało to wymiaru kolesiostwa czy klepania po barku, ale nabrało – rzekłbym – człowieczeństwa. Niewątpliwy
był wpływ sytuacji w kraju i instynktowna potrzeba ściślejszej integracji środowiska,
ale nie bez znaczenia była osobowość dowódcy i jego najbliższego otoczenia. Wspomnijmy choćby życzliwość wobec Organizacji Rodzin Wojskowych, otwartość na sprawy ludzkie czy nacechowany autentycznym zainteresowaniem stosunek do osobistych
problemów podwładnych.
Może nieco wybiegnę w przyszłość, ale chciałbym wspomnieć o innym aspekcie wspólnotowego życia w pułku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Mam tu na
uwadze podtrzymywanie wojennych, kościuszkowskich tradycji. Podkreślam, autentycznych i prawdziwych tradycji! Wspomniane wcześniej święta pułku były także stosowną okazją do spotkań z weteranami walk pod Lenino i pod Berlinem. Przyjeżdżali
oni nie tylko świętować, ale także wspierać nas, kadrę jednostki, w pracy wychowawczej, ukazując autentyczne zasługi artylerzystów naszego pułku w walkach o wolność
i niepodległość. Zawsze byłem pod wrażeniem osobowości i dokonań kpt. w st. spocz.
Tadeusza Fudały, współautora książki pt. „Między Marsem a Ateną”, w której przedstawił swoje wspomnienia wojenne. Wzruszała postawa st. ogn. Bazylego Stachowa,
który o pułku wyrażał się nie inaczej, jak „nasza Matka”, stawiając się co roku na świąteczne, pułkowe spotkania z początkiem maja. Pamiętam dobrze i innych weteranów
jednostki : st. ogn. Bolesława Łukaszewicza, po którego sylwetce wcale nie było widać
wojennych i powojennych trudów walki i życia, kpr. Kazimierza Chorbota, mieszkańca Bartoszyc i ojca ppor. Tadzia Chorbota, oficera jednostki. Ujmujący był stosunek
dowództwa i kadry pułku do byłych żołnierzy, nie tylko weteranów. Pamiętam, z jaka
estymą traktowano zawsze płk. w st. spocz. Marcina Kusa, byłego dowódcę pułku, legendę i wzorzec do naśladowania dla kolejnych dowódców. Sam również wielokrotnie
doświadczałem, już po przeniesieniu do Marynarki Wojennej, autentycznej serdeczności ze strony dowództwa oraz innych żołnierzy jednostki np. podczas świątecznych
spotkań. Jak inaczej traktować obecność mjr. Mietka Kukawki, jako oficjalnego przedstawiciela pułku podczas obrony mojej pracy doktorskiej? Jak potraktować wielokrotne zaproszenia na uroczystości pułkowe, pomoc w rozwiązywaniu moich problemów
118
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
bytowych czy później biznesowych? Ta atmosfera udzielała się kolejnym pokoleniom,
bo nie sposób inaczej wytłumaczyć, że na przykład kolejny z dowódców, z którym nie
znałem się podczas służby w pułku, stał mi się bliskim, jakbyśmy przysłowiowy worek
soli wspólnie zjedli? Mam tu na myśli generała Edwarda Pawlicę, który, wzorem swych
poprzedników i dzięki własnej aktywności, stał się ostoją i symbolem (Edziu, wybacz
tę emfazę!) dążenia do przetrwania artylerii i tradycji naszego pułku w świadomości
(niestety, nie w realu) współczesnych pokoleń Polaków.
Moje powyższe refleksje (a przecież to nie wszystkie, dziele się tylko niektórymi) świadczą, że pojęcie „żołnierska rodzina” nie jest pustym dźwiękiem. Oczywiście,
nie była to może rodzina bezkonfliktowa, bezproblemowa, ale w której rodzinie jest
wszystko cacy?
Być politycznym
W październiku 1973 roku zostałem skierowany na Kurs Przekwalifikowania
Oficerów Politycznych w Ośrodku Szkolenia Oficerów Politycznych im. Ludwika Waryńskiego w Łodzi. Trwał on 10 miesięcy, to jest do końca lipca 1974 roku. Był to okres
wytężonej nauki, ale stanowił niezbędny warunek służby w korpusie osobowym oficerów politycznych. Poznałem tu bardzo wielu wartościowych i mądrych ludzi, nie tylko wykładowców, ale i współtowarzyszy „niedoli”, późniejszych wyższych oficerów,
dziennikarzy i naukowców. Tam poznałem ppłk. dr. Zdzisława Szewczyka, socjologa,
który kilka lat później był promotorem mojej pracy magisterskiej w Wojskowej Akademii Politycznej. Kurs stanowił także swoistą przepustkę do dalszych studiów humanistycznych, dając solidną dawkę wiedzy i umiejętności. I od razu wyjaśnię, że ta wiedza
nie była z gatunku „oręża” w walce ideologicznej, ale mówiła wiele o człowieku, jego
osobowości, potrzebach i roli, jaką powinien spełniać oficer polityczny – przyjaciel
człowieka. Zapewne będą czytelnicy, którzy te słowa przyjmą jako tanią propagandę,
ale ja tak to przyjmowałem i nadal tak traktuję. Zresztą mam aż nadto dowodów, że
i teraz są wokół mnie ludzie, którzy mnie w taki właśnie sposób traktują.
W lipcu 1974 roku powróciłem na łono macierzystej jednostki. Po urlopie, od
sierpnia objąłem obowiązki zastępcy dowódcy szkoły podoficerskiej do spraw politycznych. Dokładnie tego nie pamiętam, ale szkoła chyba się rozwinęła, ponieważ był
tu etat szefa sztabu, który to etat zajmował mój dobry znajomy i kolega kpt. Zygmunt
Kołacki. Natomiast obowiązki dowódcy szkoły pełnił mjr Wiesław Bryniarski, były
dowódca bdszad, również legenda naszego kompleksu koszarowego. W tej roli nie
pozostawałem zbyt długo, aczkolwiek zdążyłem, przy pomocy i dzięki zapobiegliwości Zygmunta, wyrychtować świetlicę, służącą za wzór do naśladowania dla innych
pododdziałów jednostki. Już po dwu miesiącach zostałem wyznaczony na stanowisko
starszego instruktora sekcji politycznej, a wczesną wiosną 1975 roku złożyłem prośbę
o zezwolenie na podjęcie zaocznych studiów pedagogicznych w Wojskowej Akademii
Politycznej (jej imienia nie podam z obawy przed sankcjami z tytułu używania nie-
119
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
słusznych symboli i nazw). Dowódca pułku ppłk Kazimierz Rozum i jego zastępca
tę prośbę przesłali dalej z poparciem. Co ciekawe, w niepisany sposób uzależnił tę
zgodę od podwyższania kwalifikacji zawodowych przez moją żonę w celu „zmniejszenia ewentualnych dysproporcji intelektualnych”. Oczywiście, taką deklarację podjąłem
i potem ją spełniłem.
W maju zostałem skierowany na kurs przygotowawczy do egzaminu wstępnego,
zorganizowanego na bazie WAP przez Dowództwo Warszawskiego Okręgu Wojskowego. Ta inwestycja kierownictwa WOW nie poszła na marne i od października 1975 roku
rozpocząłem pięcioletnie zaoczne studia magisterskie na Wydziale Pedagogicznym
WAP. Wybrałem studia zaoczne, bo nie chciałem tracić kontaktu z jednostką i rodziną. Tym bardziej, że zostałem wyznaczony na stanowisko starszego instruktora sekcji
politycznej pułku oraz przeniosłem się do nowego (choć wybudowanego przed wojną)
mieszkania przy ul. Barlickiego. Studia polegały na tym, że cztery razy w roku odbywały się 10-dniowe sesje stacjonarne, podczas których wysłuchiwaliśmy wykładów
oraz zdawaliśmy przypisane egzaminy. Nie było to więc nadto absorbujące i proces
kształcenia przebiegał stosunkowo bezproblemowo.
Nabyta wiedza i umiejętności przydawały się bardzo w realizacji zajęć w pułku. A wymagania stale rosły, zwłaszcza w kontekście nowatorskiego, na miarę tamtych czasów, pojmowania systemu dowodzenia i życia jednostki, w tym wymagań
względem oficerów politycznych ze strony dowódcy ppłk. Kazimierza Rozuma. Czuł
się on nie tylko dowódcą,
ale i gospodarzem, odpowiedzialnym za zdolność
do realizacji zadań bojowych pułku, także za
jego wygląd, warunki życia i służby oraz integrację
środowiska wojskowego.
Uruchamiał wszelkie instrumenty i możliwości oddziaływania, aby
w jednostce było coraz
piękniej, schludniej i leZ członkiniami koła ORW na spartakiadzie w Giżycku.
piej. Miał dużą wyobraźnię
i wizję oraz potrafił do niej przekonać ludzi. Nie bał się podejmować ryzykownych, zda
się, decyzji. Dla przykładu – potrafił wyznaczyć na stanowisko dowódcy dywizjonu
(co wydawało się nie do pomyślenia) młodego bardzo człowieka, por. Zdzicha Przeszłowskiego, a później także – por. Bogusia Letkiewicza. W sposób szczególny cenił
doświadczenie i możliwości Zygmunta Kołackiego i innych, także młodszych stopniem, którzy współrealizowali jego nowatorskie, gospodarskie projekty. Dał przykład
następcom, ppłk Piotr Piszczatowski, mjr Rysiek Klejna, a potem mjr Edward Pawlica
120
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
nie szczędzili sił i osobistego czasu, aby pułk nabierał nowego, sprzyjającego ludziom
i bardziej estetycznego kształtu. Nie był sam. Wspierało go wielu doświadczonych
i oddanych jednostce podwładnych – na przykład bez zaangażowania por. lek. Jurka
Papucia i sierż. sztab. Mariana Obrzuta nasza izba chorych nie byłaby przykładem dla
wszystkich innych jednostek 1.WDZ.
Jednym z ważnych dowodów poglądów ppłk. Kazimierza Rozuma na rolę dowódcy pułku była jego troska o kwestie nie w pełni związane z zadaniami bojowymi.
Mam tu na myśli pracę na rzecz bogatych bojowych tradycji jednostki. Pamiętam, ile
czasu i uwagi poświęcał budowie sali tradycji pułku, której byłem zresztą współwykonawcą. Pamiętam jego zdenerwowanie na widok wybrzuszonego wskutek zacieku,
świeżo pokrytego chemolakiem parkietu w sali tradycji, albo też reakcję na pęknięcia
wielgachnej szyby, na której zapisany był szlak bojowy pułku. Pamiętam osobiste zaangażowanie w ukończenie i otwarcie sali tradycji, które odbyło się w maju 1978 roku
z okazji Święta Pułku.
Oczkiem w głowie dowódcy była działalność społeczna, zarówno wewnątrz jednostki, jak i w bezpośrednim otoczeniu. Organizacja Rodzin Wojskowych pod przewodnictwem Ludwiki (zwanej potocznie Lucyną) Rejterady, żony Witka i pracownicy
kancelarii tajnej w jednostce (moja żona była jej zastępczynią), cieszyła się jego stałym
zainteresowaniem. Dzięki temu podczas spartakiad obronnych, organizowanych dorocznie przez dowództwo Dywizji, nasza reprezentacja plasowała się bardzo przyzwoicie, a w niektórych konkurencjach – na przykład w strzelaniu z kbks – zdobywała złote
medale. Nie chwaląc się, do tych sukcesów dokładałem też swoją cegiełkę, jako trener
i opiekun drużyny, a moja żona nawet odniosła w 1976 roku zwycięstwo w tej kategorii
(nagroda-obraz do dziś wisi na ścianie sypialni). Rzecz jasna, to niektóre zaledwie
przykłady zaangażowania dowódcy w kwestie związane tylko pośrednio z zadaniami,
określonymi w planie gotowości bojowej.
Jako starszy instruktor sekcji politycznej, angażowałem się w różne działania
służbowe i pozasłużbowe w pułku. Opiekowałem się organizacją młodzieżową, która była w tym czasie rzeczywistym i bardzo istotnym elementem życia społecznego.
Niemała w tym zasługa jej działaczy, jak miedzy innymi st. kpr. Witka Bazana, który
wniósł wkład we współpracę ze środowiskiem cywilnym Bartoszyc, współorganizując
wiele ciekawych i pożytecznych imprez kulturalno-rekreacyjnych i rozrywkowych, np.
ściągając całe tabuny dziewcząt na wieczorki taneczne w klubie żołnierskim.
Nie ukrywam, że przychylność dowódcy była ważnym powodem tej działalności. Jak wspomniałem wcześniej, współdziałałem z Organizacją Rodzin Wojskowych,
pomagając w prowadzeniu przez nią pracy środowiskowej i to nie tylko podczas przygotowywania do spartakiad. Oczywiście, podstawą była praca wynikająca z zakresu
obowiązków. Pamiętam organizowanie wyjazdów dowódców pododdziałów – kierowników grup szkolenia politycznego na kilkudniowe kursy instruktorsko-metodyczne do
Ciechanowa, Skierniewic i Legionowa. Pamiętam zawsze starannie przygotowywane,
cotygodniowe instruktaże do zajęć politycznych i konferencje metodyczne przed kolej-
121
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
nymi cyklami tematycznymi. Warto przynajmniej słowem odnieść się do demonizowanych dziś określeń, typu „szkolenie polityczne”. Nie zamierzam czynić tu żadnego
wykładu, ale ówczesna, na tym poziomie realizowana „polityka” dotyczyła głównie
wykonywania zadań, gotowości bojowej oraz optymalnego wykorzystania potencjału
ludzkiego, a nie walki ideologicznej, zwłaszcza wyimaginowanego, w gruncie rzeczy,
antyklerykalizmu.
Działo się to w określonym kontekście politycznym i społecznym, lecz bardziej
stanowił on tło, aniżeli jądro tejże pracy. Oczywiście, nie ze wszystkich przedsięwzięć,
które wówczas były cenione, jestem dziś dumny. Dla przykładu, z niemałym dziś zażenowaniem oceniam przywiązywanie wagi do zewnętrznych wyrazów owej pracy, tak
zwanej propagandy wizualnej, zwłaszcza na poligonie. Z perspektywy czasu uważam,
że niemało tu było przerostu formy nad treścią. Zbyt wiele wysiłku i nakładów zostało
zwyczajnie zmarnowanych. Dziś, jako doświadczony specjalista do spraw marketingu,
odnajduję symptomy tego w działaniach reklamowych, które często bardziej drażnią,
niźli przekonują do reklamodawców i ich produktów. Natomiast wielce sobie cenię mój
wkład w budowę sali tradycji pułku. Moje zdanie po latach się nie zmienia, choć sala tradycji niewątpliwie odgrywa nieco inna rolę. Było to miejsce, w którym bojowe tradycje
przemawiały nie tylko do weteranów bądź zaproszonych gości, ale także do młodych
ludzi, którzy po raz pierwszy przekraczali mury naszych koszar. Dlatego dziś wdzięczny jestem wszystkim – przełożonym, kolegom i quasipodwładnym (podwładnych nie
miałem), którzy mnie wówczas wspierali w tej pracy, interesowali się nią i pomagali w
jej wykonaniu. Wspomnę dwu z nich – chor. Janusza Blachlińskiego, ówczesnego dowódcę kompanii remontowej, który był mistrzem w wykonywaniu niektórych cudeniek
- eksponatów z mosiądzu i innych metali oraz szeregowca (przykro, ale imienia nie pamiętam) Łubę, wszechstronnie utalentowanego stolarza i członka zespołu muzycznego,
który w świątek i piątek, za dnia i w nocy wykonywał umeblowanie do sali tradycji.
Uzupełnieniem sali była prowadzona również przeze mnie kronika pułku.
Pamiętam pierwsze, realizowane w nowo urządzonej sali widowiskowej klubu
żołnierskiego, informacje i zajęcia polityczne dla kadry pułku z użyciem nowoczesnych
– jak na owe czasy – środków audiowizualnych typu rzutnik pisma, projektor filmowy
czy epidiaskop. Cieszyły się one uznaniem i autentycznym zainteresowaniem, o czym
świadczyła liczna, niekoniecznie formalna, frekwencja. Nade wszystko jednak ceniłem sobie bardzo bliskie i liczne kontakty bezpośrednie z żołnierzami zawodowymi
i żołnierzami zasadniczej służby wojskowej oraz pracownikami wojska, a także coraz
bardziej rozwijające się kontakty ze środowiskiem cywilnym – władzami, szkołami,
organizacjami i przedsiębiorstwami. W żaden sposób nie odczuwałem niechęci lub negatywnych postaw ze strony otoczenia. Co więcej, spotykałem wiele życzliwości, gotowości do współpracy i sympatii. Inna sprawa, że sam starałem się być ludziom przede
wszystkim pomocnym, niezależnie od ich „miejsca w szyku”. Warto wspomnieć o pomocy świadczonej pododdziałom oraz klubowi żołnierskiemu w rozbudowie zaplecza
kulturalno-oświatowego i upowszechnianiu kultury. Wszak to wraz z sierż. Henrykiem
122
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Stępniakiem wprowadzaliśmy techniki audiowizualne – kamerę filmową,
kolorową fotografię i inne
ówczesne osiągnięcia medialne. Bezpośrednie kontakty z ludźmi dostarczały
mi wiedzy o ich potrzebach, oczekiwaniach i problemach. Dlatego starałem
się być wszędzie tam, gdzie
się coś działo.
12
października
Październik 1976 roku. Na chwilę przed wręczeniem ak1976
roku
awansowałem
tów nominacyjnych. Od lewej st. sierż. Sztab. Stanisław
Walczewski, mjr Jan Batorski, kpt. Krzysztof Zabiegliński, do stopnia kapitana i mymjr Jan Mickiewicz, st. sierż. sztab. Kazimierz Szerszyński, ślę, że dotychczasowa
praca, otwartość na sprast. sierż. sztab. Sergiusz Sobótko
wy ludzkie oraz zdobyte
w czasie studiów kompetencje spowodowały, że w listopadzie tego samego roku zostałem wybrany na stanowisko sekretarza Komitetu PZPR pułku. Tym samym zostałem
członkiem dowództwa jednostki, a także wzrosły moje możliwości oddziaływania na
życie jednostki. Warto też dodać, że w tym czasie wybrany zostałem do władz partyjnych na szczeblu dywizji, dzięki czemu miałem sposobność kilkakrotnego spotkania z
gen. Wojciechem Jaruzelskim, który był członkiem Podstawowej Organizacji Partyjnej
sztabu 1. WDZ.
Na marginesie, kiedy w maju 1995 roku, jako dyrektor Izby Przemysłowo-Handlowej w Gdyni brałem udział w uroczystych obchodach pięciolecia powstania Krajowej Izby Gospodarczej, złożyłem wyrazy uszanowania Generałowi, który także był
gościem tej imprezy. Jakież było zdziwienie moje i mojej żony, kiedy okazało się, że
Generał wykazał się znakomicie pamięta naszą znajomość sprzed 15 z górą lat i pozwolił sobie nawet na żart, że wcale się nie zmieniłem. To było niesamowite! Dodam, że
w drugiej połowie lat siedemdziesiątych z ramienia jednostki byłem też radnym Rady
Gminy (wiejskiej) Bartoszyce, choć mój wpływ na jej sprawy był mocno ograniczony.
Ale to już inna sprawa. Jesienią 1979 roku zostałem ponownie wybrany na to stanowisko, co było dla mnie potwierdzeniem słuszności moich decyzji.
Oczywiście, nadal moim bezpośrednim przełożonym i człowiekiem odpowiedzialnym za stan moralno-polityczny jednostki był przybyły do pułku w 1975 roku
zastępca dowódcy pułku do spraw politycznych mjr mgr. Eugeniusz Czapka. Wskutek
różnych okoliczności miałem dość niezależną i mocną pozycję w pułku, z moim zdaniem liczono się – rzekłbym – w sposób istotny. Do tych okoliczności zaliczyłbym,
oprócz uznania ze strony środowiska, także zrozumienie i wielką życzliwość ze strony
123
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
ówczesnych dowódców pułku – ppłk. Kazimierza Rozuma i ppłk. Piotra Piszczatowskiego, znakomite relacje i przyjaźń z szefem sztabu mjr. dypl. Rysiem Klejną, bardzo
przyzwoitą i wielowątkową zażyłość z ppłk. Zdzichem Kucem i ppłk. Stanisławem
Mikulakiem.
Relacje z Eugeniuszem Czapką, jak to z bezpośrednimi przełożonymi bywa, były
podobne do małżeństwa (wykluczając względy cielesne). Moja żona, wówczas pracownik wojska na stanowisku kasjera w jednostce, śmieje się do dziś, że stan naszych relacji oceniała po drzwiach między naszymi kancelariami. Jeśli drzwi były uchylone,
oznaczały stan wzajemnej sympatii i współpracy, jeśli nie – to brak homeostazy. Co by
tu jednak nie mówić, nauczyłem się od niego wiele, choć nie wszystkie nauki wykorzystywałem w praktyce, z bardzo różnych powodów.
Wielkim moim kapitałem były bardzo dobre stosunki z kadrą zawodową, zarówno wyższą, jak i niższą rangą. Nie dostrzegałem negatywnych sygnałów ze strony żołnierzy zasadniczej służby wojskowej ani pracowników wojska. Miałem poważne atuty
w postaci dobrego składu Komitetu Pułkowego, a wśród nich późniejszego następcę i
serdecznego kolegę kpt. Mietka Kukawkę, kpt. Ryśka Zamorskiego, st. sierż. Jana Grabińskiego i Zdzicha Nowosielskiego, których również bardzo ceniłem jako rzetelnych,
odpowiedzialnych fachowców i towarzyszy broni. To tylko niektórzy z grona bardzo
solidnych i oddanych pułkowi ludzi, którzy pomagali mi w coraz bardziej komplikujących się warunkach służby i życia. Jakże nie wspomnieć kwatermistrza kpt. dypl. Kazia Gryszki, który potrafił czynić cuda dla utrzymania warunków bytowych żołnierzy!
Był on wspaniałym współorganizatorem przedsięwzięć integracyjnych w najlepszym
tego słowa znaczeniu. Coraz trudniejsza sytuacja rynkowa oraz napięcia społeczne w
kraju powodowały spadek zaufania do centrów politycznych i (nie da się ukryć) partii.
Tym bardziej więc skupialiśmy się na tym, co najważniejsze: na umacnianiu poczucia
sprawiedliwości w dostępie do coraz skromniejszego zasobu dóbr, na trosce o (proszę
wybaczyć ton) zwykłego człowieka. Mieliśmy przeświadczenie, że kryzys nie będzie
trwał wiecznie.
Robiliśmy, co można, aby nie ucierpiała służba, a ludzie nie czuli się paskudniej,
niżby to wynikało z ogólnej sytuacji. Robiliśmy swoje, stosownie do zadań i sytuacji
w pułku. Na szczęście (czy na nieszczęście), byliśmy na peryferiach wielkich zawirowań i symptomy wielkich przemian nie w pełni nas wtedy absorbowały. Skupialiśmy
się na sprawach przyziemnych, tak w służbie, jak i poza nią. Hołdowaliśmy wówczas
hasłu: „Odnowa – tak, anarchia – nie”. Z oczywistych względów, ograniczony dostęp
do informacji powodował, że nie w pełni docenialiśmy, niestety, skalę problemów w
całym kraju.
Dlatego też, kiedy wybuchły strajki w sierpniu 1980 roku (a byłem wtedy na urlopie w Gdyni i miałem trudności w powrocie z żoną i synem do Bartoszyc) wstyd może
dziś przyznać, ale nie sądziłem, że jest to zapowiedź historycznego zwrotu w dziejach
Polski i mit Polski Ludowej upadnie. Dlatego ze spokojem przygotowywałem się do
zakończenia studiów i egzaminu magisterskiego. Dowództwo pułku z wyrozumiało-
124
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
ścią odnosiło się do moich
planów badawczych i pisarskich. Nie miałem żadnych
trudności w uzyskaniu
urlopu naukowego na pisanie pracy. Wprawdzie pierwotny termin egzaminów
magisterskich był planowany na czerwiec 1980 roku,
ale z powodu śmierci brata
w marcu byłem zmuszony
Przysięga żołnierzy pułku wiosną 1979 roku
zrezygnować z części zaliczeń, odbywających się
właśnie w tym miesiącu, i dlatego przełożyłem je na jesień, w tym również egzamin
końcowy.
Praca magisterska na temat: „Działalność przeciwalkoholowa środowiska
społecznego oddziału wojskowego” pod kierunkiem ppłk. dr. Zdzisława Szewczyka została oceniona jako bardzo dobra i po zdaniu egzaminu 28 listopada 1980 roku
(w 10. rocznicę urodzin mojego syna Krzysztofa) uzyskałem tytuł naukowy magistra pedagogiki. Podczas rozmowy kadrowej w dowództwie WOW, na pytanie,
gdzie chciałbym dalej służyć (nic nie wskazywało, by mjr Eugeniusz Czapka chciał
zwolnić stanowisko, a Giżycko też było zajęte) odparłem, że w Marynarce Wojennej, gdyż chciałem nie tylko pracować, ale i uprawiać żeglarstwo, a ponadto w Gdyni
mieszkali już moi, w podeszłym wieku, rodzice. Był to również czas dużych braków
w moim korpusie osobowym w Marynarce Wojennej i moja deklaracja
spotkała się z dużym zadowoleniem
przyszłych
przełożonych. Pozostawał
wprawdzieniedosyt,związany
z oczekiwaniem na mieszkanie, ale „żołnierska rzecz
być daleko, a dziewczynie
ciągle czekać” – jak mówiły słowa jednej z kołobrzeskich piosenek. Nie da
Pożegnanie z pułkiem w Sali Tradycji w grudniu 1980 roku.
się też ukryć, że rozstanie
W pierwszym szeregu od lewej: ppłk Piotr Piszczatowski,
z pułkiem było niełatwe.
kpt. Krzysztof Zabiegliński, mjr Eugeniusz Czapka, mjr RyI tak oto 5 stycznia
szard Klejna
1981 roku stawiłem się w
125
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Dowództwie Marynarki Wojennej, aby dalsze swe wojskowe losy związać z morskim
rodzajem sił zbrojnych. Przedtem przekazałem obowiązki kpt. Mietkowi Kukawce
wraz z całym „dobrodziejstwem inwentarza” oraz w przeświadczeniu, że pozostawiam
po sobie pozytywne wspomnienie i niemałe grono życzliwych mi ludzi. Pułk pożegnał
mnie godnie, z pełnią ceremoniału wojskowego i obopólną deklaracją podtrzymywania bliskich więzi. Z satysfakcją mogę stwierdzić, że ta deklaracja została i jest nadal
spełniana, choć może w nie takim wymiarze, jakiego by można było sobie życzyć.
Ale życie dyktuje swoje prawa i niekiedy trzeba nie tyle zżymać się na los, ile czerpać
z niego tyle, na ile ono pozwoli.
Tytułem zakończenia
Czasem zadaję sobie pytanie, czy dokonałem słusznego wyboru, decydując się na
zawód oficera politycznego? Oczywiście, z punktu widzenia filozofii naszych czasów,
powinienem zapewne uznać to za największy i niewybaczalny błąd w moim życiu.
Ale tak wcale nie powiem i to nie z wrodzonej przekory. Nadal bowiem uważam, że
oficerowie, zajmujący się problematyką wychowania wojskowego, organizacją życia
społecznego czy stwarzający choćby namiastkę innego, aniżeli stricte służbowo-regulaminowego stosunku człowieka do człowieka w wojsku byli potrzebni. Nie piszę „są
potrzebni”, ponieważ wojska dziś tyle, co kot napłakał, a i żołnierze bardziej przypominają urzędników (bez urazy), a na ulicy mundur stanowi nie lada egzotykę. Ale
i tak – sądząc po aktualnych doświadczeniach pobliskiej jednostki MW – rola oficerów,
zwanych „wychowawczymi” jest nadal bardzo istotna. Zapewne, treści się zmieniły –
i dobrze, ale jeśli ktoś myśli, że wówczas chlebem powszednim była papka typu socjalizm cacy, kapitalizm be, to się grubo myli. Było wiele innych, ważniejszych kwestii do
rozstrzygnięcia i spraw do załatwienia. Dlatego nie uważam mojego życiorysu zawodowego za pomyłkę, choć rozterek z tym mam niemało. Ale któż ich nie ma? A czy na
pewno dzisiejsi weterani demokratycznych przemian nie miewają moralnego kaca?
Natomiast nie mam żadnych wątpliwości, że służba w 1. Berlińskim Pułku Artylerii jest dla mnie i zapewne pozostanie bardzo znaczącym przeżyciem. Tu przeżyłem swe młode lata, nabywałem doświadczeń i wiedzy, zbierałem doświadczenia,
budowałem życie rodzinne. Tu poznałem wielu bardzo ciekawych i wartościowych ludzi, z których niemało już opuściło ten ziemski padół, ale ci, którzy pozostali, wciąż
dają znakomity przykład żywotności, aktywności i energii. Z ogromnym sentymentem
wspominam takich świetnych ludzi i żołnierzy, jak ppłk dypl. Piotr Piszczatowski, mjr
dypl. Ryszard Klejna, mjr Zygmunt Kołacki, ppłk mgr inż. Zdzisław Kuc, ppłk Stanisław Gnat, mjr Wiesław Bryniarski i wielu, wielu innych. Cieszy mnie wyjątkowa
aktywność, zwłaszcza na rzecz integracji środowiska byłych żołnierzy pułku, takich
jak płk Kazimierz Rozum, ppłk Stanisław Mikulak, st. chor. sztab. Janusz Blachliński
i kilku innych, nieco młodszych, z którymi nie miałem już zaszczytu wspólnie służyć.
126
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Bardzo ciepłe wspomnienia towarzyszą takim postaciom, jak – że już bez stopni wojskowych wymienię - Mietek Kukawka, Janek Mickiewicz, Piotr Siuchniński, Boguś
Letkiewicz, Janek Batorski, Maciek Lipiński, Janek Mróz (najporządniej prowadzący
się młody oficer i garnizonowe „ciacho”), Janusz Waśniewski, Edek Matoszka, Rysiek
Zamorski, Zdzich Sztaba, Janek Janczewski, Jasiu Mach, Witek Kołdej, Jan Bułakowski, Tadek Chorbot, Zdzicho Wiśniewski, Marian Obrzut, Lucek Skowroński (mój krajan i sąsiad), Janek Gawrylczyk, Marian Szymczyk, Leszek Organiściak, Janek Grabiński, Henio Stępniak, Piotr Pich, Sergiusz Sobótka i wielu, wielu innych.
W sposób szczególny chciałbym wspomnieć późniejszego szefa sztabu i dowódcę pułku oraz Szefa Wojsk Rakietowych i Artylerii gen. bryg. Edwarda Pawlicę. I nie
tylko dlatego, że był świetnym oficerem i dowódcą. Przede wszystkim za to, że w kilka
lat po moim odejściu z pułku, kiedy już byłem oficerem Marynarki Wojennej, potrafił
przywołać nasze wspólne, artyleryjskie korzenie i traktować mnie tak, jakbym nadal
był jednym z członków naszej pułkowej braci. To bardzo wiele znaczy dla mnie do dziś.
To również służyło mi w Marynarce Wojennej jako dowód na wartość życia wojskowego w tak zwanym zielonym garnizonie.
Dwanaście lat to dużo i mało zarazem. Nic to, że później sięgałem wyższych
stanowisk i zaszczytów, że uczestniczyłem w ważnych procesach społecznych, że doświadczałem smaku sukcesów i goryczy porażek. Pułk stanowił dla mnie szkołę prawdziwego życia i tam pobrane nauki towarzyszyć mi będą do kresu przypisanych mi
przez los dni.
127
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Ppłk w st. spocz.
Jerzy MEDEŃSKI
Urodził się 14 kwietnia 1948 roku w Świeciu nad Wisłą w województwie bydgoskim. Po
zdaniu w 1966 roku matury w I Liceum Ogólnokształcącym im. M. Kopernika w Gdańsku, podjął
decyzję o zostaniu żołnierzem zawodowym. Egzaminy wstępne zdał w 1966 roku, służbę jako podchorąży Oficerskiej Szkoły Łączności rozpoczął
w Zegrzu. Szkołę Oficerską ukończył w roku 1969
ze średnią oceną 4,66. Mianowany na pierwszy
stopień oficerski podporucznika 6 września 1969
roku oraz powołany do zawodowej służby wojskowej w korpusie oficerów Wojsk Łączności. Po
ukończeniu szkoły oficerskiej otrzymał przydział do 1. Berlińskiego Pułku Artylerii
w Bartoszycach, gdzie zajmował stanowiska dowódcze i sztabowe w pionie łączności.
W okresie służby wojskowej systematycznie podnosił swoje kwalifikacje zawodowe
i rozwijał wiedzę ogólną. W latach 1974-1977 studiował w Wyższej Oficerskiej Szkole
Wojsk Łączności w Zegrzu k/Warszawy uzyskując tytuł inżyniera radiokomunikacji.
Po 17 latach służby w 1. pułku artylerii (1969-1987) rozkazem Dowódcy Warszawskiego Okręgu Wojskowego został przeniesiony do Wesołej i objął samodzielne stanowisko
Szefa Garnizonowego Węzła Łączności w Warszawie-Wesołej. W 1987 roku skierowany na studia w Akademii Spraw Wewnętrznych, ukończył je 1991 roku, uzyskując
tytuł magistra administracji (ocena dobra). Kwalifikacje nabyte w trakcie pełnienia
służby liniowej zostały wykorzystane w nowym miejscu służby wojskowej w Centralnym Ośrodku Szkolenia Kadr Obrony Cywilnej na stanowisku wykładowcy w cyklu
taktyki (1994-1997). Rozkazem wyższych przełożonych przeniesiony na wyższe stanowisko służbowe w Urzędzie Szefa Obrony Cywilnej Kraju w Wydziale Metodyczno-Programowym Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji (1997-2000). Za
osiągnięcia w służbie odznaczony medalami resortu Obrony Narodowej oraz Spraw
Wewnętrznych między innymi Złotymi i Srebrnymi Medalami „Siły Zbrojne w Służbie Ojczyzny” i „Za Zasługi dla Obronności Kraju” oraz wieloma resortowymi i branżowymi medalami i odznakami. Został również uhonorowany Złotą Odznaką Honorową „Zasłużony dla Warmii i Mazur”.
Wspomnienia ze służby w 1. Berlińskim Pułku Artylerii
W październiku 1969 roku zostałem skierowany do jednostki wojskowej w Bartoszycach. Decyzję o skierowaniu mnie do Bartoszyc podjął ppłk Szymon Popis Szef
Łączności 1. Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej. Był to 1. pułk artylerii wcho-
128
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
dzący w skład 1.WDZ. W godzinach popołudniowych pierwszym oficerem, którego
spotkałem po przybyciu do jednostki był por. Włodzimierz Grabarczyk, który pełnił
służbę oficera dyżurnego i to on zameldował dowódcy o moim przybyciu.
Następnego dnia przyjął mnie dowódca pułku płk Piotr Dąbrowski wraz z zastępcą dowódcy do spraw politycznych ppłk. Stanisławem Kowalczykiem. Szefem
Sztabu był wówczas ppłk Stanisław Ciućka. Pierwszy przydział służbowy otrzymałem do baterii dowodzenia pułku na stanowisko dowódcy plutonu łączności. Moim
pierwszym bezpośrednim przełożonym (przez krótki okres) był kpt. Zygmunt Kołacki,
po nim obowiązki objął kpt. Rudolf Somerlik. W tym pododdziale współpracowałem
z ppor. Janem Mrozem, dowódcą plutonu dowodzenia oraz z ppor. Krzysztofem Zabieglińskim, który przybył ze mną po promocji na stanowisko dowódcy plutonu topograficzno-rozpoznawczego baterii dowodzenia pułku. Pod względem merytorycznym
moim przełożonym w służbie łączności był doświadczony oficer, starszy pomocnik
szefa sztabu, szef łączności major Henryk Jaczun. Jako ciekawostkę podam, że sprawy kadrowe odbyły się szybko i zgodnie z ustaleniami regulaminowymi. Dopiero po
półrocznym wykonywaniu obowiązków służbowych zorientowałem się, że pułk mnie
„przechwycił”, ponieważ przydział miałem do baterii dowodzenia Szefa Artylerii Dywizji stacjonującej na terenie tych samych koszar. Nie żałowałem tej sytuacji. Służba
w pułku nie była lekką, ale dawała dużo satysfakcji i zadowolenia. Życie w jednostce
podlega rytmowi służby. Przy wsparciu przełożonych szybko wszedłem w tryby służby w pułku. Artyleria stawia ostre wymagania: punktualność, skrupulatność ciągłe
doskonalenie i nabywanie wiedzy. Nie bez powodu tak dużo uwagi poświęcałem szkoleniu i wychowaniu żołnierzy oraz kształtowaniu nawyków kolektywnego działania
(przykładem był dyplom uznania za osiągnięcie bardzo dobrych wyników w szkoleniu
w roku 1972/1973 podpisany przez Dowódcę 1. Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej im. Tadeusza Kościuszki gen. bryg. Edwarda Dysko i przez Zastępcę Dowódcy
1. Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej im. Tadeusza Kościuszki ds. politycznych
płk mgr Kazimierza Rozbickiego w listopadzie 1973 r.)
Dowodziłem plutonem w składzie trzech drużyn: drużyny radiotelegraficznej,
której dowódcą był chor. Henryk Kapp (w jej składzie było trzech telegrafistów oraz
wysłużona radiostacja R-118 BM na samochodzie ZIŁ 151, którego kierowcą był st. szer.
Stanisław Doroszko) oraz drużyny radiotelefonicznej i drużyny łączności przewodowej.
W połowie lat siedemdziesiątych jednostka wyposażona została w nowy sprzęt
łączności, a mianowicie wozy dowodzenia: jeden egzemplarz WD R-3A i dwa egzemplarze WD R-2A. Dowódcą drużyny WD R-3A w Baterii Dowodzenia Pułku był
st. sierż. Marian Muzyka.
Decyzją przełożonych ustanowiono długoterminową służbę wojskową w latach
1970 do 1975. Powołano do niej żołnierzy, którzy odbywając służbę wojskową mogli
uzyskać wykształcenie w zakresie szkoły zasadniczej.
„Dyrektorem” był Dowódca Pułku. Odpowiedzialny byłem osobiście za prowadzenie przedmiotu zawodowego oraz za organizację zajęć, dyscyplinę i porządek na
129
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
zajęciach. Żołnierze długoterminowej służby stanowili trzon pozostałych drużyn: drużyny radiowej i drużyny łączności przewodowej. Wielu z nich zostało w służbie zawodowej, jak na przykład st. sierż. Henryk Habiński (szef łączności 3. dywizjonu pułku
artylerii), chor. Biurkowski i sierż. Cielemęcki (z plutonu łączności baterii dowodzenia
szefa artylerii dywizji).
Egzamin z wyszkolenia oraz działania plutonu łączności w warunkach pola walki pluton łączności zdawał na poligonach wiosennych i jesiennych. Łącznościowcy zawsze przygotowywali się do decydującego sprawdzianu, jakim było kierowanie ogniem
artylerii. Satysfakcją tego okresu służby było usłyszeć z ust płk Piotra Dąbrowskiego,
że po raz pierwszy nie miał problemów z łącznością. Był to efekt wysiłków żołnierzy
telefonistów i mechanika sprzętu naprawy radio kompanii remontowej st. sierż. Stanisława Czarneckiego, ale również dowódców baterii i dowódców dywizjonów.
W październiku 1972 roku awansowany zostałem do stopnia porucznika. W latach 1969 -1973 nabyłem podstawowe doświadczenia. W tych i następnych latach osobiście przeżywałem wraz z baterią dowodzenia pułku półroczne kontrole ze sztabu pułku,
włącznie z alarmami i z wymarszami na 15 km. Były również kontrole ze szczebla nadrzędnego, dywizyjnego. Kontrole te uwypuklały nam braki i niedociągnięcia i wskazywały pozytywne strony wyszkolenia. Mimo osiągnięć występowały sytuacje, gdzie
łączność zawodziła. Z tymi sprawami trzeba było się uporać, na to nie ma usprawiedliwienia, problemy muszą być rozwiązane. W artylerii nie można dopuścić do przerw
w łączności. Gdy nie było łączności - zadanie przez artylerię nie było wykonane.
Po objęciu obowiązków dowódcy pułku przez płk. Kazimierza Rozuma, system
dowodzenia stał się „odmienny”. Szkolenie i „budowa”. Postrzeganie regulaminów, instrukcji i metodyki szkoleniowej, jak i realizacja przepisów gospodarki materiałowej
stanowiły priorytety. Nastąpiła integracja kadry w celu wspólnego działania na rzecz
jednostki, w której służyliśmy. Wśród artylerzystów powstała świadomość znaczenia
działania zespołowego. Nie było już mowy o preferowaniu swoich specjalności. Trudno
było odmówić racji celowniczemu, ładowniczemu czy zamkowemu, gdy twierdził, że
bez niego haubica to martwe żelazo. Słuszność mieli też inni: łącznościowcy, dalmierzyści, rachmistrze, mechanicy różnych specjalności i samochodziarze. Każdy z nich
miał pełne prawo czuć się autorem sukcesu. Dawne postawy w tym systemie dowodzenia zaczynają przechodzić do przeszłości. Na efekty nie trzeba było długo czekać.
W celu zabezpieczenia szkolenia nie tylko dla artylerzystów, ale i dla innych
specjalności, zabezpieczających wykonanie zadań przez pułk w warunkach i pokojowych, i zagrożenia wojennego, nastąpiła rozbudowa strzelnicy artyleryjskiej, rozbudowa bloku wyszkolenia. Duży wysiłek w rozbudowę bloku wyszkolenia, wykonanie
sali audiowizualnej z urządzeniami zdalnie sterowanymi, połączenie poszczególnych
sal łącznością przewodową zamaskowaną poprzez wykonanie instalacji podtynkowej
włożyli łącznościowcy. Realizacja zadania wymagała dużego wysiłku ze strony kadry
i żołnierzy i była niezwykle pracochłonna. Realizacja postawionych zadań nie nastręczała żadnych trudności. Artylerzystów dowódców, z którymi miałem kontakty, cecho-
130
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
wała fachowość i komunikatywność. Czasu nikt nie liczył, nie mówiąc już o wolnych
niedzielach. W związku z zakończeniem prac modernizacyjnych w bloku wyszkolenia,
dowódca dywizji kontrolował odcinek wykonywanych przez łącznościowców robót
i pogratulował wykonawstwa przedsięwzięcia ppłk Stanisławowi Mikulakowi. Ten
odpowiedział, że jest to zasługa por. Medeńskiego i jego żołnierzy. Ten fakt utkwił
w świadomość żołnierzy. Nikt takiej sytuacji się nie spodziewał. Był to ze strony zastępcy dowódcy pułku do spraw liniowych wspaniały gest. A oto inny przykład. Po zakończeniu prac i oddaniu bloku do eksploatacji niebawem miały rozpocząć się ćwiczenia.
Wszystko zapięte na przysłowiowy guzik. Na pół godziny przed ćwiczeniami dowódca
pułku ma przyjąć meldunek o gotowości do ćwiczeń, a tu jedyna wtyczka z kablem do
łącznicy ŁP–10 MR ginie. Gwarantowała ona zabezpieczenie łączności między salami
i możliwości zmian połączeń między nimi. Zatem brak jednego kabla z wtyczką ma być
przyczyną braku gotowości bloku szkolenia do ćwiczeń? Trud i wysiłek żołnierzy poszedłby na marne! Wyratował nas st. sierż. Jan Grabiński, który powiedział spokojnie:
„Mam chyba coś w magazynie” i przyniósł kabel z wtyczką Siemensa i to ze swastyką
i wybitym rokiem 1942! Swastykę zdrapaliśmy, kabel idealnie pasował - system łączności zadziałał. Były to części, które pozostały w po
niemieckich koszarach.
Służyć w artylerii
było zaszczytem pomimo
dużego obciążenia nadmiarem zadań na „wczoraj”,
intensywnych zajęć poligonowych, licznych inspekcji, kontroli szkoleniowych
i gospodarczych. Pułk
z tych zadań oceniany był
wysoko.
Poligon był tym miejKpt. Ryszard Klejna i kpt. Jerzy Medeński na SDO dowódcy
scem, gdzie można było
pułku – poligon Orzysz
sprawdzić efekty szkolenia
w garnizonie. Egzamin
zdawali nie tylko żołnierze, ale również kadra. Jako ciekawostkę z poligonu Orzysz
przytoczę przykład zabezpieczenia działań pułku artylerii we współdziałaniu z lotnikiem. Do zabezpieczenia tych działań wysłano por. Zdzisława Przeszłowskiego i por.
Jerzego Medeńskiego. Lot odbył się w celu dokonania rozpoznania rejonu przeciwnika
i to było zadanie kolegi. Natomiast moje zadanie dotyczyło przekazywania meldunków z rozpoznania. Wykonanie zadania dobiegało końca, gdy niespodziewanie kolega
zwrócił się do mnie tymi słowy „Jurek, z tyłu za mną są buty, podaj mi jeden z nich”.
Na szczęście zdążyłem podać… Kolega nie wytrzymał nagłych wzlotów i zniżeń praw-
131
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
dopodobnie celowo wykonanych przez pilota. Nasze reakcje na to zdarzenie były słyszane na stanowisku dowódczo-obserwacyjnym. Było to możliwe, gdyż zastosowano
tu jedno z udoskonaleń technicznych w ramach myśli nowatorskiej i racjonalizatorskiej
jak na ówczesne czasy. Zadowolenie z wypełnionej misji okazał nam szef sztabu mjr
Pokorski.
1. Berliński Pułk Artylerii był widoczny nie tylko w realizacji zadań szkoleniowych czy w rozbudowie bazy szkoleniowej, ale posiadał bogaty dorobek w sferze
nowatorstwa i racjonalizacji. Niemała była w tym zasługa łącznościowców. Wymienię
chociażby dwa z nich: wynośne urządzenie głośnomówiące do radiostacji typu R-108
oraz automatyczną strzelnicę krytą - mojego autorstwa.
Skracanie czasu osiągania pełnej gotowości bojowej, usprawnienie obsługi
i remontu sprzętu w warunkach polowych, zwiększanie bezpieczeństwa i higieny
pracy, podwyższanie jakości szkolenia i wychowania: oto główne kierunki działania
racjonalizatorów - kadry
i pracowników cywilnych
naszego pułku. Była to podstawa do dumy i satysfakcji
z osiągnięć, jakie pułk i poszczególne służby osiągnęły. Wynika to z jasno stawianych zadań i rozliczeń
przez dowódców ppłk. Rozuma, ppłk. Ryszarda Klejnę, szefów sztabu – mjr.
Pokorskiego, mjr. Edwarda
Pawlicę. Zadań w zakresie osiągania wyższych
stanów gotowości bojowej
i działań mobilizacyjnych.
Szef łączności pułku - kpt. Jerzy Medeński
Stosowałem zasadę „To, co
dziś jest dobre, jutro będzie dostateczne”. W pułku bowiem rosły wymagania. Dowódca stawiał wciąż na wyższą jakość służby. Po wyznaczeniu mnie na stanowisko szefa
łączności pułku, zgodnie z decyzją dowódcy pułku płk. Rozuma, wszystkie czynności
związane z pracami mobilizacyjnymi wykonałem od podstaw. Dużą pomoc uzyskałem od pełniącego obowiązki szefa organizacyjno-mobilizacyjnego kpt. Włodzimierza
Grabarczyka. Praca nie poszła na marne. Wyniki dały o sobie znać na najbliższej kontroli i inspekcji oraz na ćwiczeniach Orzysz–Drawsko Pomorskie.
W ramach obowiązującego planu szkolenia pododdziałów usprawniłem system
zgrywania łączności sieci pułkowej w jednostce. Uwzględniłem przygotowanie załogi
wozu dowodzenia dowódcy pułku R-3A, wozów dowodzenia dowódców dywizjonów
R-2A ze zgraniem elementów sieci radiowej pułku obsługiwanej przez radiotelefoni-
132
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
stów z baterii dowodzenia pułku i radiotelefonistów dywizjonowych, włącznie z przygotowaniem elementów sieci dowódcy pułku podczas przegrupowania transportem
kolejowym. Dowódca pułku stawiał wysokie wymagania. Niebawem to się sprawdziło
praktycznie podczas przegrupowania transportem kolejowym. Nie byłem zaskoczony,
kiedy dowódca pułku płk Kazimierz Rozum w czasie przegrupowania transportem
kolejowym na poligon zorganizował intensywne szkolenie rachmistrzów w pracy na
przyrządach kierowania ogniem, a zwiadowców i celowniczych dział w pracy na przyrządach optycznych oraz w zgrywaniu systemu łączności pułkowej. Mieliśmy przygotowane, gotowe do ćwiczeń akumulatory. W związku z tym powstał problem, którego
konsekwencją było „nietypowe szkolenie”. Co należy wykonać w celu zabezpieczenia
szkolenia i dalszego działania urządzeń po przybyciu transportu (eszelonu) na stację
rozładowania, aby być gotowym do utrzymania łączności i dalszego działania? Żeby
nie być zaskoczonym, należało natychmiast zorganizować system ładowania i uzupełniania akumulatorów podczas przegrupowania. Nie można było dopuścić do braku zasilania urządzeń. Polowa Stacja Ładowania PSŁ-2 uruchomiona została na transporcie
kolejowym w trybie natychmiastowym. Pracowała bez przerwy w celu zabezpieczenia szkolenia, jak również doładowania akumulatorów, aby urządzenia łączności były
gotowe do działania po przybyciu na miejsce. Na postojach odbywały się wymiany
akumulatorów. Ruch przy PSŁ-2 był duży, a do tego obawa o bezpieczeństwo radiotelefonistów, czy zdążą na czas do swoich wagonów. Oto nowe, nieplanowane, kolejne
doświadczenie. Szkolenie realizowane systematycznie owocowało na poligonach. Dowodzenie z WD R-3A przez dowódcę pułku i dowódców dywizjonów R-2A sprawdziło
się w marszu podczas przegrupowania.
Nie było wytchnienia. Oprócz intensywnego szkolenia specjalistycznego prowadzono szkolenie ogólnowojskowe (regulaminy, musztra, taktyka, strzelanie z broni krótkiej i maszynowej).
W pułku organizowano
zawody strzeleckie. Brałem w nich udział. Pewnego razu uzyskałem
dyplom za zajęcie III miejsca w strzelaniu z PM-2
o mistrzostwo jednostki.
Przyznany został przez
dowódcę pułku ppłk Kazimierza Rozuma w dniu 11
listopada 1973 roku. Dało
mi to przepustkę do udziału
w dywizyjnych zawodach
Dowódca pułku mjr Ryszard Klejna z kombatantami w czastrzeleckich. Brałem w nich
sie święta pułku
udział wraz z sierż. Piotrem
133
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Pichem. Odbywały się w Modlinie. Uzyskaliśmy drugie miejsce wśród jednostek dywizyjnych. Kolejny Dyplom Uznania za zajęcie II-go miejsca w zawodach strzeleckich
z PW-64 na szczeblu jednostki otrzymałem od dowódcy pułku ppłk Ryszarda Klejny
2 listopada 1985 roku.
W kolejnych latach dowódcą pułku był ppłk Ryszard Klejna, a szefem sztabu mjr Edward
Pawlica. Były to lata ciągłego
szkolenia i doskonalenia zgrywania sieci pułkowej. Sprzęt małej mocy starzał się. Wysiłkiem
wielu łącznościowców utrzymywaliśmy technikę eksploatacyjną
i realizowaliśmy zadania szkoleniowe zgodnie z obowiązującą
metodyką. Każdorazowo przed
wyjazdem na poligon sprawdzano radiostacje i ich praktyczny
zasięg. Dzięki temu mogliśmy
przy realizacji zadań uwzględniać
ich realne zasięgi. Opracowałem
wzorcowe komendy artyleryjskie
w dziennikach radiotelefonisty.
Sposób ich przekazywania i kwitowania doprowadzały do uzyskiwania krótszych czasów przekazu.
Szkolenie nie ograniczało się do
Dowódca pułku ppłk Ryszard Klejna żegna mjr Jepracy na radiostacjach R-108d, ale
rzego Medeńskiego odchodzącego na samodzielne
również realizowano intensywne
stanowisko służbowe w WOW.
szkolenie z budowy linii telefonicznych / przewodowych / i wykorzystanie tej łączności w praktyce na poligonach
do zapewnienia łączności dla dowódców pomiędzy SDO pułku i SDO dywizjonów,
jak i ze SDO dywizjonów na SDO baterii i na SO. Wyniki tego szkolenia przyniosły
konkretne efekty nie tylko na poligonach podczas ćwiczeń, ale również na zawodach
łączności organizowanych przez wydział łączności sztabu dywizji, którego reprezentantem był ppłk Stanisław Bączkowski. Łącznościowcy z 1. pułku artylerii startowali
w zawodach w konkurencjach z budowy linii jak i z pracy na radiostacjach małej mocy.
Z tych zawodów nasi łącznościowcy przyjeżdżali z dyplomami za pierwsze, względnie
drugie miejsca wśród jednostek 1. WDZ. Uzyskiwali je na przemian z drużyną por.
Jaśkiewicza z bdszad tylko z budowy linii telefonicznej. W pracy na radiostacjach małej mocy byliśmy najlepsi. Były nie tylko sukcesy, zdarzały się problemy z łącznością.
134
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Szczególnie z rejonów alarmowych z garnizonem. Uznałem to za priorytet w doskonaleniu łącznościowców.
Pamiętny jest dla mnie czas, kiedy to wyjechaliśmy w rejony alarmowe, z których
nawiązałem czytelną łączność z garnizonem. Pułk realizował zadanie inspekcyjne. Dowódca bez jakichkolwiek problemów mógł realizować zadania z rejonu alarmowego,
będąc bezpośrednio w kontakcie telefonicznym z dowódcą dywizji. Z własnej inicjatywy postanowiłem zapewnić dowódcy łączność podczas przegrupowania transportem
kolejowym. W tym celu wykorzystywałem możliwości systemu łączności telefonicznej
kolejowej, niezawodnej, w pełni zautomatyzowanej, w połączeniu z systemem łączności wojskowej. Dowódca miał zapewnioną łączność z oficerem dyżurnym w jednostce.
Na ówczesne warunki było to rozwiązanie niespotykane.
Pryncypialność, skrupulatność, wymagalność i wysoka kultura dowodzenia
przez dowódcę pułku ppłk Ryszarda Klejnę i szefa sztabu Edwarda Pawlicę oraz jasne
stawianie zadań pomagały realizować nie tylko zadania mobilizacyjne, szkoleniowe
i inne (np. dokumentacja wartowni Nr 1), ale i stwarzało klimat do rzetelnej służby.
Dowodem na to były wysokie oceny uzyskiwane przez pułk artylerii podczas kontroli
dywizyjnych i inspekcji.
W służbie łączności przeszedłem cztery kontrole gospodarcze. Pierwsza niebawem po objęciu stanowiska szefa łączności pułku 15 czerwca 1976 roku - ocena 3.14,
druga w 1977 roku - ocena 3,41, trzecia w 1979 roku - ocena 3,75, czwarta w 1986, przed
inspekcją pułku, ocena 4,00. W 1988 roku w czasie inspekcji żołnierze łącznościowcy
uzyskali z wyszkolenia ocenę średnią 4,25.
Pisząc o służbie wojskowej w 1. Berlińskim Pułku Artylerii, nie sposób pominąć
faktu, że pułk nasz mianowany Berlińskim został ulokowany na ziemiach odzyskanych
na północnowschodnich rubieżach Rzeczypospolitej. Otrzymując skierowanie do pułku, nie bardzo byłem zadowolony z miejsca przydziału. Ludność cywilna była konglomeratem składającym się z autochtonów, przybyszów ze wschodu i różnych uciekinierów, szukających dla siebie miejsca. Jednostka uczestniczyła w życiu miasta i powiatu.
Z inicjatywy dowództw w różnej formie uczestniczyli w tym życiu oficerowie, podoficerowie i żołnierze pułku. Jestem przekonany, że istniało swoiste sprzężenie zwrotne.
Miasto wpływało na życie jednostki, ale jednostka miała swój udział w rozwoju tego
pięknego miasta. Myślę, że relacje te były prawidłowe, korzystne dla obu stron. Wielu
z nas założyło tam rodziny, urodziły się dzieci, posadziło się wiele drzew i zbudowało
się swoje domy. Wśród nich byłem ja. Pułk nie tylko organizował swoje własne życie
kulturalne i rozrywkowe, ale również dbał o swoich kombatantów, rodziny, a szczególnie dzieci. Często odbywały się spotkania kadry z kombatantami II wojny światowej,
które to spotkania organizowali kolejni dowódcy pułku. Szczególną rolę i więź w integracji rodzin doceniali ppłk Ryszard Klejna i mjr Edward Pawlica. Z ich inicjatywy
nasze rodziny korzystały z pułkowej bazy kulturalno-oświatowej, wychowania fizycznego i wypoczynku.
Służbę w 1. Berlińskim Pułku Artylerii zakończyłem w styczniu 1987 roku.
135
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Płk w st. spocz. Jerzy Papuć
Urodził się w Radomiu w 1945 roku.
Szkołę podstawową i liceum ogólnokształcące
ukończył w Grodzisku Mazowieckim. Studia na
wydziale lekarskim Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi ukończył w latach 1962-1968.
W okresie od 1968 do 1970 roku zrealizował staż
podyplomowy w 2 CSKWAM w Warszawie.
Po zakończeniu stażu pełnił służbę w 1. pułku
artylerii w Bartoszycach w latach 1970 -1977
na stanowisku dowódcy plutonu medycznego,
a następnie starszego lekarza jednostki. W tym
okresie pracował dodatkowo w oddziale chorób
wewnętrznych oraz pogotowiu ratunkowym w Szpitalu Powiatowym w Bartoszycach.
Od maja do grudnia 1975 roku był skierowany jako lekarz do PWJS na Wzgórzach
Golan w Syrii. W 1977 roku został wyznaczony na stanowisko Szefa Służby Zdrowia
3.DZ w Lublinie. W 1980 roku objął stanowisko szefa grupy organizacyjnej komendy
Bazy Szpitalnej Frontu przy 1. Wojskowym Szpitalu Okręgowym w Lublinie. W 1988
roku został zastępcą komendanta 1. Szpitala Wojskowego w Lublinie do spraw lecznictwa i w tym czasie napisał i obronił pracę doktorską. Następnie w latach 1994 – 2002
był komendantem tego szpitala. W styczniu 2003 roku zakończył zawodową służbę
wojskową.
Posiada następujące specjalizacje lekarskie: choroby wewnętrzne Io, choroby
zakaźne IIo, higiena wojskowa IIo, organizacja ochrony zdrowia wojsk IIo. W 1996
roku uzyskał stopień doktora nauk medycznych w dziedzinie chorób wewnętrznych.
W 1980 roku ukończył w Wojskowej Akademii Medycznej w Leningradzie studia
podyplomowe w zakresie organizacji zabezpieczenia medycznego Wojsk Lądowych,
a w 1996 roku studia podyplomowe na wydziale ekonomicznym UMCS w Lublinie
w zakresie zarządzania samodzielnym szpitalem.
Został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym
Krzyżem Zasługi oraz odznaczeniami resortowymi MON i PCK.
Wspomnienia lekarza 1. pułku artylerii w Bartoszycach
z lat 1970-1977
Po ukończeniu stażu podyplomowego w Szpitalu Wojskowym w Warszawie na
początku września 1970 roku zameldowałem się w Szefostwie Służby Zdrowia WOW,
gdzie otrzymałem przydział do 1.pa w Bartoszycach na stanowisko dowódcy plutonu
136
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
medycznego. Tego samego dnia polecono mi zameldować się w sztabie 1.DZ w Legionowie. Przyjął mnie tam Szef Służby Zdrowia 1.DZ mjr lek. Jerzy Gawryluk, który
wraz z Szefem Wydziału Kadr dywizji naznaczył mi termin zameldowania się w pułku
na 15 września.
Po spakowaniu niezbędnego ekwipunku mieszczącego się w jednej walizce, wyjechałem do miejsca pełnienia służby pociągiem z Dworca Wschodniego w Warszawie
późnym wieczorem 14 września w niedzielę. Po przesiadkach nocnych w Olsztynie
i Korszach dojechałem do Bartoszyc o godz. 7.00 rano. Do pułku z dworca kolejowego
dostałem się taksówką. Z biura przepustek skierowano mnie na izbę chorych jednostki
w towarzystwie sanitariusza szer. Jana Chrystowskiego, który zaprowadził mnie do
kancelarii starszego lekarza pułku kpt. Andrzeja Gryczko. Około godz. 8.00 pojawił się
on w mundurze służbowym z pistoletem przy pasie. Powiedział mi, że od godz. 7.00 był
na strzelnicy, ponieważ nie zaliczył ostatniego strzelania z pistoletu. Wtedy, zgodnie
z ustaleniami dowódcy pułku, kadra, która nie zaliczyła strzelania na ocenę pozytywną, miała zajęcia doskonalące na strzelnicy pułkowej w każdy poniedziałek przed rozpoczęciem szkolenia. Wraz z kpt. Gryczko udałem się do dowódcy pułku ppłk dypl.
Piotra Dąbrowskiego, któremu zameldowałem swoje przybycie do jednostki.
Ppłk Dąbrowski polecił mi przyjąć obowiązki dowódcy plutonu medycznego
według ustaleń starszego lekarza i postępować ściśle według nowych regulaminów
podczas wykonywania wszystkich zadań służbowych. Zastępcami dowódcy pułku
w tym czasie byli: szefem sztabu ppłk Stanisław Ciućka, do spraw politycznych ppłk
Stanisław Kowalczyk, do spraw technicznych kpt. Zdzisław Kuc oraz kwatermistrzem
pułku ppłk Jan Prószyński. Dowódcami dywizjonów byli mjr Florczak i mjr Stanisław
Mikulak, a dowódcą szkoły podoficerskiej kpt. Kowalski. W 1972 roku mjr Stanisław
Mikulak został zastępcą dowódcy pułku do spraw liniowych i dziarsko kierował procesem szkolenia w jednostce. Według mnie, był wzorem oficera liniowego – artylerzysty.
Muszę tu dodać, że 1970 rok był rokiem wdrażania w całym wojsku nowych Regulaminów Sił Zbrojnych. W dniu mojego przybycia do pułku, kpt. Gryczko zapoznał mnie
z personelem izby chorych oraz organizacją przyjęć lekarskich pacjentów. Personel
izby chorych stanowili: szef izby chorych st. sierż. Marian Obrzut, pielęgniarka Krystyna Stańczak, dwóch sanitariuszy i kierowca sanitarki. Na izbie chorych znajdowało
się także garnizonowe ambulatorium stomatologiczne, które prowadził por. lek. stom.
Janusz Waśniewski. W dniu tym rozpocząłem pierwsze samodzielne przyjęcia pacjentów, żołnierzy służby zasadniczej, przy pomocy pani Krystyny Stańczak, która świetnie się orientowała w procedurach postępowania organizacyjnego z żołnierzami. Po
zakończeniu przyjęć żołnierzy wraz z kpt. Gryczko udałem się do internatu garnizonowego, który mieścił się w jednopiętrowym budynku na rozdrożu ulic Warszawskiej
i Barlickiego. Otrzymałem miejsce w pięcioosobowym pokoju hotelowym na pierwszym piętrze. Kwatera ta była uciążliwa z powodu cotygodniowych zmian współlokatorów – głównie oficerów wizytujący jednostki garnizonu. Od następnego dnia rozpocząłem codzienną służbę w izbie chorych i uczestniczyłem w przedsięwzięciach pułku.
137
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Nowością dla mnie było to, że w każdy poniedziałek od godz. 8.00 do godz. 14.30 lekarze uczestniczyli w szkoleniu ogólnowojskowym wraz z pozostałą kadrą zawodową.
Po porannej zbiórce w poniedziałek kadra pułku miała 2 godziny zajęć z musztry, następnie strzelanie z pistoletu oraz inne zajęcia ze szkolenia ogólnowojskowego.
Po zakończeniu szkolenia szedłem na obiad i od godz. 15.30 do godz. 18.30 realizowałem przyjęcia lekarskie żołnierzy, kadry i jej rodzin. Wizyty domowe u obłożnie
chorych załatwiałem po zakończeniu przyjęć ambulatoryjnych, a w stanach naglących
niezwłocznie po zgłoszeniu zachorowania. Oprócz poniedziałków, w pozostałe dni tygodnia od godz. 13.30 do 14.30 prowadzone były przyjęcia lekarskie kadry i rodzin, w
czasie których lekarze pułkowi udzielali porad dla dorosłych i dzieci, pełniąc rolę ich
lekarza domowego. W tamtych latach podopiecznym wojskowej służby zdrowia leki
i materiały medyczne przysługiwały bezpłatnie, a rozliczanie medykamentów prowadzono na podstawie adnotacji lekarskich w księgach przyjęć chorych.
Przejście ze Szpitala Klinicznego w Warszawie do pracy w 1.pa w Bartoszycach
było zderzeniem marzeń młodego lekarza o pracy w szpitalu z realiami pracy lekarza
pułkowego, gdzie działalność profilaktyczna i organizacyjno-szkoleniowa dominowała
nad pracą leczniczą. W szpitalu miałem do czynienia z ludźmi chorymi, a w pułku
miałem ludzi na ogół zdrowych lub z niewielkimi i krótkotrwałymi zaburzeniami stanu
zdrowia. Główny wysiłek lekarza jednostki wojskowej nakierowany był na utrzymanie dobrego stanu zdrowia żołnierzy i kadry poprzez liczne przedsięwzięcia profilaktyczne. Należały do nich okresowe badania lekarskie, przeglądy lekarskie, przeglądy
sanitarne, kontrole stanu sanitarno-higienicznego w pododdziałach, badania lekarskie
personelu zatrudnionego w warunkach szkodliwych dla zdrowia, codzienny nadzór
nad jakością żywienia żołnierzy oraz stanu sanitarnego kuchni i stołówki żołnierskiej.
Czas między godziną 8.00 a 13.30 przeznaczony był na sprawy organizacyjne, szkolenie sanitarne z elewami baterii szkolnej oraz na pracę w kancelarii mobilizacyjnej,
którą wykonywałem zwykle jeden raz w tygodniu. Marzec i październik były miesiącami przeznaczonymi na rotację materiałów sanitarnych oraz konserwację sprzętu
medycznego, będącego w zapasach nienaruszalnych (ZN). Pracę tę wykonywaliśmy
wraz z sierż. Marianem Obrzutem i sanitariuszem, co zajmowało wiosną i jesienią po
kilkanaście dni.
Dowódca pułku płk Dąbrowski główny wysiłek nakierował na wdrożenie nowych
regulaminów we wszystkich dziedzinach życia pułku. Wszystkie czynności służbowe
musiały przebiegać dokładnie tak jak ustalały ówczesne Regulaminy. Wymagania te
dotyczyły także przyjęć chorych żołnierzy, przeglądów lekarskich i sanitarnych oraz
zachowania się żołnierzy leczonych w izbie chorych. Zgodnie z ówczesnymi wymogami żołnierze i kadra po terenie pułku musieli chodzić tak zwanym „krokiem równym”,
którego sposób dokładnie określał regulamin musztry. Było to trochę sztuczne, ale płk
Dąbrowski wyegzekwował ten rodzaj poruszania się po jednostce, jak również wiele
innych wymogów nowych regulaminów. Muszę przyznać, że trud płk. Dąbrowskiego
nie poszedł na marne.
138
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Pewnego dnia na początku stycznia 1971 roku, nagle, bez zapowiedzi, do pułku przyjechała grupa oficerów z Inspekcji Sił Zbrojnych WP w celu przeprowadzenia
kontroli wdrożenia w życie nowych Regulaminów. Oficerowie Inspekcji SZ przebywali
w pułku kilka dni i obserwowali życie w jednostce od pobudki do capstrzyku. Cała
kadra oczekiwała w napięciu egzaminów ustnych lub pisemnych z regulaminów oraz
egzaminów z musztry. Zależało nam, aby pułk uzyskał jak najlepszą ocenę. Pewnego dnia, podczas trwania inspekcji udzielałem porady lekarskiej pułkownikowi z Inspekcji SZ i zapytałem go, kiedy przewidziany jest egzamin z regulaminów dla kadry.
Pułkownik oświadczył, że pułk zdaje egzaminy z regulaminów od pierwszego dnia
kontroli poprzez obserwację toku życia w jednostce i przestrzegania ustaleń regulaminów w codziennym życiu. Ponadto, powiedział mi, że także ja byłem wielokrotnie obserwowany podczas przyjęć lekarskich, moich wizyt w sztabie pułku i podczas
marszu „krokiem równym” z izby chorych do sztabu i w drodze powrotnej. Według
oceny pułkownika egzamin ze stosowania nowych regulaminów zdałem pomyślnie.
Był to pierwszy sygnał, że kontrola idzie dobrze. Informację tą przekazałem starszemu
lekarzowi i podwładnym a wstępna ocena służby zdrowia dobrze rokowała dla całego pułku. W ostatnim dniu kontroli dowódca pułku zarządził zbiórkę kadry na hali
sportowej w strojach wyjściowych, oficerowie Inspekcji SZ przeprowadzili przegląd
musztry wraz z elementami przeglądu mundurowego. Przedsięwzięcia te zaliczyliśmy
pomyślnie ku naszej satysfakcji. Nasza jednostka za wdrożenie w życie nowych regulaminów podczas tej kontroli uzyskała ocenę bardzo dobrą. Po wyjeździe zespołu oficerów z Inspekcji SZ życie toczyło się nadal według wymogów nowych regulaminów
wojskowych na wysokim poziomie. Czuwał nad tym płk Dąbrowski wraz ze swoimi
zastępcami i dowódcami dywizjonów.
W pierwszych tygodniach pracy w izbie chorych przekonałem się, że praca lekarza pułku jako lekarza pierwszego kontaktu z pacjentem nie należała do łatwych, pomimo że żołnierze stanowili grupę ludzi młodych o dobrym stanie zdrowia. Pewnego
dnia do ambulatorium zgłosił się żołnierz ze skargami na bóle głowy, osłabienie, dreszcze i męczliwość przy niewielkich wysiłkach. Po zmierzeniu temperatury stwierdzono
u niego gorączkę ponad 39ºC. Badanie fizykalne poza gorączką nie wykazało innych
objawów chorobowych. Żołnierz został przyjęty na leczenie stacjonarne w izbie chorych. W następnym dniu szczegółowe badanie lekarskie nie wykazało uchwytnych
objawów chorobowych poza wysoką gorączką i osłabieniem. Stan ogólny żołnierza
był średnio ciężki, a przyczyna gorączki i złego stanu ogólnego nieznana. W tej sytuacji zreferowałem stan zdrowia żołnierza starszemu lekarzowi kpt. Gryczko. Polecił
mi skierować żołnierza do szpitala wojskowego w Olsztynie, gdzie były dużo większe możliwości diagnostyczne i lecznicze niż na izbie chorych. Chory żołnierz został
przewieziony sanitarką do szpitala pod opieką sierż. Mariana Obrzuta. W szpitalu, po
przeprowadzeniu licznych badań pomocniczych ustalono przyczynę choroby – ropień
płuca. Po zakończeniu leczenia żołnierz został skierowany na Wojskową Komisję Lekarską, która orzekła czasową niezdolność do służby wojskowej na okres 12 miesięcy.
139
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Jesienią 1970 roku kpt. Kazimierz Gryczko przed wyjazdem na tygodniowe szkolenie lekarzy polecił mi przeprowadzenie wybrakowania sprzętu i materiałów medycznych będących na stanie izby chorych. Rozkazem dowódcy pułku powołano komisję,
w skład której weszli oprócz mnie sierż. Obrzut i pani Stańczak oraz jeden z oficerów
jako osoba spoza służby zdrowia. W ciągu 3 dni dokonaliśmy przeglądu sprzętu i do
wybrakowania wytypowaliśmy kilkanaście przedmiotów medycznych. Jednak przy
sprawdzaniu stanu ewidencyjnego sprzętu ze stanem faktycznym okazało się, że brak
nożyczek opatrunkowych. Zapytałem członków komisji, jak rozliczymy te nożyczki. Powiedzieli mi, że nie ma ich od kilku miesięcy i prawdopodobnie ktoś je skradł
i że należy wstawić je do protokołu wybrakowania, aby rozliczyć ich ubytek. Po zakończeniu wybrakowania opracowałem protokół. Uszkodzony sprzęt medyczny także
został przygotowany w pudełku, ale bez zagubionych nożyczek opatrunkowych. Poprosiłem członka komisji o przybycie na izbę chorych celem zakończenia wybrakowania
sprzętu medycznego i podpisania protokołu wybrakowania. Oficer sprawdził wykaz
sprzętu podlegającego wybrakowaniu i stwierdził, że brak jest nożyczek. Powiedział,
że w takiej sytuacji nie podpisze protokołu, dopóki nie zobaczy uszkodzonych nożyczek. Zatwierdzenie protokołu postanowiłem odłożyć do powrotu kpt. Gryczko. Po
powrocie starszego lekarza ze szkolenia zameldowałem mu, że wybrakowanie sprzętu
nie zostało zakończone z powodu braku nożyczek i poinformowałem o zachowaniu
oficera. Kpt. Gryczko usiadł przy telefonie, zadzwonił do niego, mówiąc: „Wpadnij
na kawę do izby chorych”. Pani Krystyna Stańczak przygotowała trzy kawy, a za kilkanaście minut przybył kłopotliwy członek komisji. Kpt. Gryczko wyciągnął z szafy
butelkę wódki, nalał trzy kieliszki, które wypiliśmy do kawy i słonych paluszków. Następnie kpt. Gryczko wyciągnął z szuflady protokół wybrakowania i powiedział do
niego: „Słuchaj, tutaj brak twojego podpisu”. Oficer bez sprzeciwu podpisał protokół.
Kpt. Gryczko zapytał go, dlaczego nie chciał podpisać protokołu kilka dni temu. Na
to ten odpowiedział, że poprzednio do protokołu nie było wszystkich załączników. Od
tego dnia wiedziałem już, jak należy dobrze przygotować i przeprowadzić wybrakowanie sprzętu medycznego w pułku. Starszy lekarz udzielił mi praktycznego instruktażu
w tym zakresie. Umiejętności tej nie mogłem uzyskać podczas studiowania instrukcji
o wybrakowaniu sprzętu. Jeszcze raz okazało się, że teoria jest bardzo ważna, ale praktyka najważniejsza. Muszę tu dodać, że do końca mojej służby w pułku wybrakowanie
sprzętu medycznego robiłem według instruktażu kpt. Gryczko.
Na początku grudnia 1970 roku pułk wyjechał na strzelanie artyleryjskie na
poligon Orzysz. Przed wyjazdem przeprowadzono mobilizacyjne rozwinięcie jednego dywizjonu. Na poligon przegrupowaliśmy się transportem kolejowym z Bartoszyc
do Orzysza. Pułk rozwinął obozowisko nad jeziorem w rejonie miejscowości Klusy.
Podczas tego poligonu zapoznałem się praktycznie z wieloma zagadnieniami zabezpieczenia medycznego, takimi jak: zabezpieczenie mobilizacyjnego rozwinięcia pułku, przegrupowania pułku transportem kolejowym w tym szczególnie załadowania
i wyładowania, rozwinięciem i pracą polowej izby chorych, zabezpieczeniem strzelania
140
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
artyleryjskiego, nadzór nad higieną żywienia i zakwaterowania wojska w warunkach
poligonowych oraz higieną osobistą żołnierzy. Na obozowisku w Klusach pułk był wizytowany przez Dowódcę WOW gen. Huszczę i Szefa Wojsk Rakietowych i Artylerii
okręgu gen. Jerzego Skalskiego. Wizyta przełożonych wypadła dla pułku pomyślnie.
Podczas kilkunastu dni szkolenia poligonowego pułk zrealizował zaplanowane strzelanie artyleryjskie na ocenę pozytywną.
W tym czasie docierały do nas wiadomości o strajkach i wypadkach na Wybrzeżu, ale dość ogólne z prasy wojskowej. „Żołnierz Wolności” zamieszczał krótkie
informacje na ten temat. Były one komentowane zgodnie z ówczesnymi potrzebami
polityki realizowanej przez kierownictwo państwa. Po zrealizowaniu programu strzelania pułk powrócił do Bartoszyc transportem kolejowym na kilka dni przed świętami
Bożego Narodzenia. W przeddzień wigilii starszy lekarz powiadomił mnie, że do pułku
wpłynął rozkaz personalny MON
o mianowaniu mnie na stopień
porucznika i jutro rano na zbiórce kadry mam mieć na mundurze
obszyte dystynkcje porucznika.
Z pomocą przyszedł mi oficer
operacyjny pułku mjr Raźny, który wieczorem wyhaftował mi dodatkowe gwiazdki na mundurze
i płaszczu. Na porannej zbiórce
kadry, szef sztabu ppłk Ciućka odczytał rozkaz MON o mianowaniu
mnie na stopień porucznika. Od
dowódcy płk Dąbrowskiego i jego
zastępców odebrałem gratulacje.
Dla całej kadry mój grudniowy
awans był zaskoczeniem. Jednak,
jak wynikało z rozkazu MON, mój
awans był z 12 października. Widać było, że procedury działania
kadrowego nie nadążały za oficerem przeniesionym z Warszawy
do Bartoszyc.
Na początku 1971 roku
Święto WP w 1pa - 12.10.1971 rok. Dowódca 1.pa
zwróciłem się z prośbą do płk.
płk Piotr Dąbrowski wręcza por. lek. Jerzemu PaDąbrowskiego o zezwolenie na
puciowi Brązowy Medal za Zasługi dla Obronności
pracę w szpitalu miejskim na odKraju. Z prawej strony stoi por. Włodzimierz Gradziale wewnętrznym na zasadach
barczyk
wolontariatu, aby doskonalić wie-
141
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
dzę zawodową. Dowódca pułku powiedział mi, że zezwoli mi na pracę w szpitalu, jeśli
uzyskam zgodę Szefa Służby Zdrowia okręgu na specjalizację z interny. Ówczesny
Szef Służby Zdrowia WOW płk Kostrzewski stał na stanowisku, że lekarz jednostki
wojskowej może specjalizować się tylko w dwóch dziedzinach: organizacji i taktyce
służby zdrowia (OTSZ) oraz higienie i epidemiologii wojskowej. Uzyskanie zgody na
specjalizację z dziedziny klinicznej za czasów szefowania przez płk. Kostrzewskiego
było dla lekarza jednostki nieosiągalne. W podobnej sytuacji był starszy lekarz pułku
kpt. Gryczko, który specjalizował się w dziedzinie OTSZ. Raportu o zezwolenie na
specjalizację z interny nie napisałem, gdyż wiedziałem, że jest to w tym czasie nieosiągalne i sprawę odłożyłem na później.
Wolny czas do południa przeznaczałem na studiowanie różnych instrukcji wojskowej służby zdrowia oraz prowadzenie szkolenia sanitarnego z elewami baterii
szkolnej a także różne prace administracyjne (praca w kancelarii mobilizacyjnej, rotacja i konserwacja sprzętu i materiałów ZN, nadzór nad stanem sanitarno-higienicznym,
aktualizacja dokumentacji badań profilaktycznych, pisanie sprawozdań medycznych).
W miesiącach letnich izbę chorych wizytował Szef Służby Zdrowia 1.DZ mjr lek. Jerzy
Gawryluk. Powiedział mi, abym napisał raport z prośbą o specjalizację z interny, ponieważ Szefem Służby Zdrowia WOW został płk Jerzy Bończak i jest duża szansa uzyskania zgody na rozpoczęcie specjalizacji. Raport niezwłocznie napisałem, uzyskując
poparcie w pułku i dowództwie dywizji. Po kilku tygodniach uzyskałem zezwolenie na
specjalizację z interny w postaci karty specjalizacyjnej. Na kierownika mojej specjalności został wyznaczony ordynator oddziału wewnętrznego w Szpitalu Wojskowym
w Olsztynie mjr lek. Adam Grabysa. Pułkownik Dąbrowski udzielił mi zezwolenia
na pracę w szpitalu w Bartoszycach od godz. 8.00 do 11.00, gdzie odbywałem staż
specjalizacyjny na internie pod kierunkiem ordynatora oddziału dr Michała Sasa. Dotychczasowa moja służba w 1. pa została oceniona pozytywnie, czego wyrazem było
odznaczenie mnie w dniu Święta Wojska Polskiego 12 października 1971 roku Brązowym Medalem za Zasługi Dla Obronności Kraju. Było to moje pierwsze odznaczenie
resortowe i dało mi dużo satysfakcji.
Jesienią 1971 roku kpt. Andrzej Gryczko został Szefem Służby Zdrowia 1.DZ
w Legionowie, a ja objąłem stanowisko starszego lekarza pułku. Na stanowisko dowódcy plutonu medycznego przybył lekarz powołany z cywila ppor. lek. Stanisław
Mosiej, pracujący do tego czasu w Białymstoku. Objęcie stanowiska starszego lekarza pułku związane było z większą ilością obowiązków administracyjnych, a szczególnie w zakresie prac mobilizacyjnych. Podyktowane było to tym, że starszy lekarz
pułku na czas „W” miał przydział na dowódcę 73. medycznego batalionu wzmocnienia
(73. mbw) formowanego przez 1.pa. Ppor. Mosiej przejął przyjęcia żołnierzy służby
zasadniczej, nadzór nad punktem aptecznym oraz szkolenie sanitarne elewów w baterii
szkolnej. Zabezpieczenie medyczne szkolenia poligonowego w Orzyszu realizowaliśmy z ppor. Mosiejem zamiennie.
142
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Zazwyczaj pułk wyjeżdżał dwa razy w roku na poligon do Orzysza w celu odbycia strzelania artyleryjskiego, zimą (luty/marzec) oraz jesienią (wrzesień/październik). Przed południem, oprócz poniedziałków szkoleniowych, pracowałem w szpitalu na internie w ramach programu specjalizacji. Program specjalizacji wymagał
także zaliczenia kilkunastu kolokwiów z poszczególnych działów interny przez kierownika specjalizacji. Na kolokwia u dr. Grabysy w Olsztynie jeździłem na godz. 14.00
w dniu jego dyżurów szpitalnych. Kolokwium składało się z dwóch części. Praktycznej, podczas popołudniowego obchodu chorych na oddziale wewnętrznym, oraz z części teoretycznej w gabinecie dr. Grabysy. Kolokwium kończyło się zazwyczaj około
godz. 19.00. Podczas tych sprawdzianów wiedzy mogłem przekonać się, które zagadnienia opanowałem dobrze a nad którymi musiałem jeszcze popracować. Po zaliczeniu
wszystkich kolokwiów i odbyciu 3-letniego stażu w oddziale wewnętrznym w Bartoszycach, mogłem przystąpić do egzaminu na I stopień specjalizacji, który zdałem
w listopadzie 1974 roku.
W maju 1973 roku w Bartoszycach wystąpiła epidemia wirusowego zapalenia
wątroby (żółtaczka zakaźna) wśród ludności cywilnej. Choroba szerzyła się drogą pokarmową. Zachorowania na żółtaczkę występowały do początku lipca. Ogółem zachorowało ponad 350 osób, które wymagały hospitalizacji. Oddział wewnętrzny szpitala
w Bartoszycach został przeformowany na oddział zakaźny – do leczenia żółtaczki zakaźnej. W czasie epidemii żółtaczki oddział zakaźny był konsultowany przez prof. Boronia z Białegostoku – konsultanta krajowego w dziedzinie chorób zakaźnych. Zachorowania na żółtaczkę zakaźną nie ominęły także żołnierzy. W okresie trwania epidemii
w Bartoszycach służba zdrowia 1.pa i pułku zmechanizowanego realizowała dość dużo
przedsięwzięć sanitarno-higienicznych i przeciwepidemicznych mających na celu zapobieganie zachorowaniom na żółtaczkę zakaźną wśród żołnierzy i kadry. Jednostki
garnizonu przez kilka tygodni były kontrolowane przez inspektorów ze stacji Sanitarno-Epidemiologicznej WOW. W okresie trwania epidemii w 1.pa zachorowało na
żółtaczkę zakaźną około 10 żołnierzy służby zasadniczej. Pod koniec czerwca zachorowania wśród żołnierzy wygasły. W drugiej połowie lipca nie było także zachorowań
wśród ludności cywilnej Bartoszyc, a oddział zakaźny po zakończeniu leczenia ostatnich chorych na żółtaczkę rozpoczął przyjmowanie chorych profilu wewnętrznego.
Po wygaśnięciu epidemii żółtaczki zakaźnej życie jednostek wojskowych garnizonu
wróciło do normy. W dniu 30 maja 1973 roku nastąpiła zmiana na stanowisku dowódcy
pułku. Płk. Piotra Dąbrowskiego, który odszedł do Warszawy, zastąpił ppłk dypl. Kazimierz Rozum, dotychczasowy zastępca Szefa Artylerii 1. DZ.
Służba zdrowia pułku prowadziła systematyczne akcje krwiodawstwa przy
wsparciu dowództwa pułku i dowódców baterii. Akcje honorowego krwiodawstwa
prowadziliśmy raz na kwartał w soboty. Poboru krwi dokonywali pracownicy punktu krwiodawstwa bartoszyckiego szpitala pod kierownictwem dr Domaszewicza. Na
każdej akcji było około 100 żołnierzy–krwiodawców. Rocznie żołnierze pułku oddawali honorowo 100 do 110 litrów krwi. Głównym organizatorem akcji krwiodawstwa
143
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
w pułku był sierż. Obrzut, który podczas akcji był w swoim żywiole. Sprawował opiekę
nad krwiodawcami podczas poboru krwi i podczas ich odpoczynku. Pani Krysia Stańczak wydatnie pomagała w punkcie żywienia krwiodawców. Wielu żołnierzy, którzy
rozpoczęli honorowe krwiodawstwo w pułku, kontynuowało je po zakończeniu służby
wojskowej w klubach krwiodawców w swoich miejscach zamieszkania.
Wspominając moją służbę w pułku, nie sposób nie napisać o naszej działalności
mobilizacyjnej, ponieważ zajmowała ona niemało czasu. Pułk w latach 70-tych miał
dość duże zadania mobilizacyjne w zakresie polowych jednostek medycznych. Na czas
wojny formował od nowa medyczny batalion wzmocnienia, szpital ewakuacyjny na
500 łóżek, bazę zaopatrzenia medycznego dla wszystkich jednostek garnizonu na czas
mobilizacji powszechnej oraz przechowywał depozyty Ministerstwa Zdrowia na czas
„W” (leki o krótkich terminach ważności). Zadania te wymagały od starszego lekarza
i podległego personelu medycznego systematycznej pracy planistyczno-organizacyjnej
w kancelarii mobilizacyjnej, przechowywania w magazynach ZN dużej ilości sprzętu,
materiałów medycznych oraz konserwacji i rotacji leków. W celu praktycznego zapoznania personelu nowo formowanych jednostek medycznych z zadaniami na okres mobilizacyjnego rozwinięcia i czas wojny, prowadzono okresowo ćwiczenia jednodniowe na
terenie pułku oraz ćwiczenia kilkudniowe na poligonie przykoszarowym. Pracę w kancelarii mobilizacyjnej wykonywałem w każdy piątek przez około 2 godziny, a czasami
w inne dni tygodnia, jeśli aktualne zadania tego wymagały. Starszy lekarz pułku na czas
„W” miał przydział mobilizacyjny na dowódcę mbw, a komendantem szpitala ewakuacyjnego był oficer - lekarz ze szpitala wojskowego w Olsztynie ppłk Masztalerz.
W 1972 roku zdjęto pułkowi zadanie sformowania szpitala ewakuacyjnego,
co znacznie odciążyło pracę służby zdrowia pułku. W tym czasie, w celu poprawy
gotowości mobilizacyjnej, utworzono grupę organizacyjno-mobilizacyjną (GOM)
w strukturach pokojowych medycznego batalionu wzmocnienia, którą podporządkowano dowódcy 1. pa. Pierwszym szefem GOM został mjr Kuś, a magazynierem
sierż. Skowroński. W połowie lat 70-tych szefem GOM został kpt. Janusz Stawski.
Ja nadal miałem przydział na dowódcę mbw, a moim szefem sztabu był szef GOM.
Współpraca z personelem GOM układała się bardzo dobrze, z dużą korzyścią dla gotowości mobilizacyjnej batalionu. Wraz z szefem GOM kilkakrotnie uczestniczyłem
w ćwiczeniach dowódczo-sztabowych, prowadzonych przez sztab kwatermistrzostwa
WOW. Ćwiczenia te na ogół były prowadzone ciekawie i poszerzały naszą wiedzę
taktyczno-medyczną.
W marcu 1972 roku wraz z sierż. Skupińskim i kierowcami kompanii zaopatrzenia pobrałem ze składnicy w Chełmie dwa zespoły operacyjne na samochodach, stanowiące etatowe wyposażenie plutonu chirurgicznego mbw. Na początku lipca 1972 roku
zostały przeprowadzone 7-dniowe ćwiczenia mbw. Występowałem jako dowódca,
a szefem sztabu batalionu był kpt. Karol Rybicki, ówczesny kierownik kancelarii mobilizacyjnej. Podczas tych ćwiczeń ppłk Ciućka, zastępujący dowódcę pułku, postawił
mi jedno zasadnicze zadanie: dołożyć wszelkich starań, aby nie zginęła broń, a po-
144
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
zostałe sprawy realizować według zatwierdzonego planu szkolenia. Po mobilizacyjnym rozwinięciu batalion przegrupował się na poligon pod Wiatrowcem i rozwinął
się na rozległej polanie nad rzeką Łyną. Kpt. Rybicki kierował działalnością ogólnowojskową batalionu, a ja zająłem się szkoleniem medyczno-wojskowym. W celu realizacji szkolenia medycznego rozwinęliśmy wszystkie elementy medyczne batalionu
tak, aby osiągnąć gotowość do przyjęcia rannych z pola walki. Duże zainteresowanie
wśród rezerwistów wzbudzało rozwijanie sal operacyjnych na samochodach. Pierwsze
rozwijanie sal operacyjnych zajęło około 6 godzin, ponieważ zapoznawaliśmy się ze
sprzętem. Pod koniec ćwiczeń ich rozwinięcie i przygotowanie do przyjęcia rannych
zajmowało około 60 minut. Ćwiczenie to wizytował Szef Służby Zdrowia 1. DZ kpt.
Gryczko. Przeprowadzone ćwiczenie batalionu ocenił pozytywnie, co mnie zachęciło
do dalszego doskonalenia wiedzy i umiejętności w formowaniu i szkoleniu batalionu.
Z ćwiczenia zadowolony był też ppłk Ciućka, ponieważ batalion nie zagubił żadnej
sztuki broni i wrócił do koszar bez strat materiałowych. Po zakonserwowaniu sprzętu
i przekazaniu do magazynu ZN, batalion został rozformowany. Dzięki temu ćwiczeniu
zyskałem praktyczne umiejętności w mobilizacyjnym rozwinięciu batalionu i prowadzeniu szkolenia jednostki medycznej w warunkach polowych. 1. Pułk Artylerii był
dobrą szkołą w zagadnieniach mobilizacyjnych i dał mi solidne podstawy wiedzy w tej
dziedzinie. Ekspertem wiedzy mobilizacyjnej był kierownik kancelarii mobilizacyjnej
pułku kpt. Włodzimierz Grabarczyk, który przejął obowiązki od kpt. Rybickiego.
Po objęciu stanowiska dowódcy pułku przez ppłk. Kazimierza Rozuma, większość kadry przyglądała się uważnie sposobowi dowodzenia pułkiem przez nowego
dowódcę. Było ono odmienne od dotychczasowego dowodzenia. Już w pierwszych
tygodniach kierowania pułkiem dało się zauważyć elastyczne i życiowe podejście do
rozwiązywania różnorodnych zadań służbowych, co zwiększyło efektywność realizowanych zadań przez pododdziały i poszczególne służby, w tym i służbę zdrowia.
Została uproszczona procedura załatwiania spraw służbowych u dowódcy pułku. Przestała obowiązywać żelazna zasada, że dowódca pułku sprawy z podwładnymi załatwia
tylko dwa razy dziennie w godzinach 8.00–9.00 oraz 14.00–15.00. W celu załatwienia pilnych spraw, wymagających decyzji dowódcy, podwładni mogli się zameldować
w dowolnym czasie i niezwłocznie otrzymywali stosowną decyzję, nadającą dalszy
bieg sprawie. Znacznie przyspieszyło to realizację zadań. Płk. Rozum zracjonalizował
wyróżnienia kadry nagrodami pieniężnymi. Nagrody pieniężne przydzielał bezpośrednio po bardzo dobrym wykonaniu dodatkowych konkretnych zadań służbowych, co
satysfakcjonowało wykonawcę, a pozostała kadra wiedziała, że wyróżniony otrzymał
nagrodę za określone zadanie. System ten motywował kadrę do podejmowania śmiałych inicjatyw w celu jak najlepszego wykonywania zadań na rzecz pułku. Dowódca
zrezygnował z wyróżniania kadry nagrodą pieniężną z okazji Świąt Wojska Polskiego
w dniu 12 października oraz w czasie Świąt Jednostki w dniu 2 maja. Z okazji tych
świąt wyróżniający się żołnierze otrzymywali awanse, odznaczenia resortowe MON
oraz honorowe odznaki kościuszkowskie nadawane przez dowódcę 1. WDZ. Kadra
145
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
bardzo je sobie ceniła. Już w pierwszych dniach działalności nowego dowódcy pułku
dało się zauważyć, że nie trzyma podwładnych „na dystans”, traktuje wszystkich po
partnersku, choć z przestrzeganiem regulaminowych zasad. Zjednało mu to sympatię
kadry oraz wzmocniło autorytet dowódcy.
Latem 1973 roku wraz z sierżantem Obrzutem postanowiliśmy przeprowadzić
remont izby chorych, która od siedmiu lat nie była malowana i odnawiana. Wcześniejsze próby wstawienia jej do planu remontów WAK-u nie udawały się. Za każdym razem dawano pierwszeństwo rejonom zakwaterowania poszczególnych baterii, które
rzeczywiście były zaniedbane i w stanie gorszym niż pomieszczenia izby chorych.
Kiedy pracownicy WAK-u rozpoczęli prace remontowe w izbie chorych, sądziliśmy, że
remont zakończy się w ciągu 3 tygodni. Rzeczywistość przeszła jednak nasze wszelkie oczekiwania. Malarze około godz. 11.00 robili przerwę, szli rzekomo do WAK-u
poza teren pułku i wracali następnego dnia około godz. 8.00. Minął miesiąc, a końca
prac nie było widać. Interwencje u szefa WAK-u w sprawie zdyscyplinowania malarzy
były bezskuteczne. W tej sytuacji sierż. Obrzut we współdziałaniu z szefami baterii
wyszukiwał żołnierzy, którzy przed wojskiem pracowali w budownictwie. Żołnierzy
takich hospitalizowaliśmy w izbie chorych na 4-5 dni. Wraz z sanitariuszami malowali
oni pomieszczenia izby chorych i dzięki tej metodzie zdołaliśmy zakończyć remont
do końca sierpnia. Podczas tego remontu bardzo dużo inicjatywy i sprytu życiowego
wykazywał sierż. Obrzut, który zadbał także o wiele nowego sprzętu kwaterunkowego
dla izby chorych. Muszę tu wspomnieć, że bez wydatnej pomocy płk. Rozuma izba
chorych nie pozyskałaby wielu nowych mebli i przedmiotów, które znacznie poprawiły
wygląd i funkcjonalność pomieszczeń. Oprócz działalności medycznej staraliśmy się
z sierż. Obrzutem i por. lek. Jakutowiczem osiągać dobre wyniki ze szkolenia ogólnowojskowego. Mieliśmy jednak problem z zaliczeniem strzelania z pistoletu przez sierż. Obrzuta. Ewidencyjnie na ogół zaliczał konkretne strzelanie z pistoletu, ale tylko wtedy,
gdy do tarczy sierż. Obrzuta oddawał strzały szef baterii szkolnej sierż. Szymczyk, który strzelał w jednej zmianie z Obrzutem, a oficer prowadzący strzelanie udawał, że nie
widzi „przekrętu”. Postanowiłem, że sam poprawię umiejętności strzeleckie sierż. Obrzuta. Od płk. Rozuma dostałem kilka paczek amunicji i w wolnym czasie rozpoczęliśmy strzelania. Na każdym treningu strzeleckim oddawaliśmy po 5-6 strzałów, ale po
każdym strzale sierż. Obrzuta podchodziliśmy do tarczy, aby przeanalizować wynik
i wychwycić błąd w celowaniu. Dodatkowe trudności stanowiła wada wzroku sierż. Obrzuta i konieczność strzelania w okularach korekcyjnych. Jednak po kilku tygodniach
strzelania sierż. Obrzut zaczął samodzielnie zaliczać strzelanie, osiągając 21 punktów
na zaliczenie, a bywało, że osiągał ocenę dobrą. Obydwaj mieliśmy satysfakcję z poprawy umiejętności strzeleckich szefa izby chorych.
W 1974 roku dobiegał czas sfinalizowania specjalizacji z interny. W czerwcu
zaliczyłem ostatnie kolokwia u dr. Grabysy w Olsztynie, po czym wysłałem do Szefa
Służby Zdrowia WOW raport z prośbą o skierowanie mnie na kurs przedegzaminacyjny, na który zostałem zakwalifikowany. Kurs odbywałem w szpitalu wojskowym
146
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
w Warszawie przy ul. Szaserów od początku września do 4 listopada wraz z kilkoma
lekarzami z innych jednostek wojskowych. Na egzamin z chorób wewnętrznych udaliśmy się do Szpitala Wojskowego w Lublinie, gdzie w dniu 7 listopada przeprowadzono egzamin praktyczny i teoretyczny przed komisją egzaminacyjną pod przewodnictwem płk. doc. Psarskiego – głównego internisty Warszawskiego Okręgu Wojskowego.
Wszyscy lekarze pomyślnie zdali egzamin i uzyskaliśmy specjalizację I stopnia z chorób wewnętrznych. W trakcie kursu w Warszawie w dniu 12 października odwiedziłem
Bartoszyce, gdzie na uroczystej zbiórce płk Rozum wręczył mi akt mianowania do
stopnia kapitana.
Po egzaminie wróciłem do Bartoszyc, służyłem w pułku oraz pracowałem
w szpitalu powiatowym w Bartoszycach. W styczniu 1975 roku przeczytałem w „Żołnierzu Wolności” ogłoszenie, że w Instytucie Kształcenia Podyplomowego WAM
w Warszawie prowadzony jest nabór na stacjonarne studia doktoranckie z chorób wewnętrznych dla oficerów, którzy posiadają I stopień specjalizacji z interny oraz stopień
kapitana. Akurat spełniałem te warunki i po skonsultowaniu się z płk. Rozumem na-
Bankiet kadry 1.pa w czasie święta pułku 2 maja 1974 roku w Klubie Garnizonowym w Bartoszycach. Od lewej strony siedzą por. Sołodko, sierż. Anielak, por. Papuć,
sierż. Obrzut, ppłk Rozum
pisałem raport o skierowanie mnie na studia doktoranckie. Został on poparty przez
dowódcę pułku i dowódcę 1.DZ gen. Dysko. Miałem duże nadzieje na pozytywne rozpatrzenie mojego raportu przez wyższych przełożonych. W połowie marca do pułku
wpłynął rozkaz z dowództwa WOW, nakazujący skierować mnie do Polskiej Wojskowej Jednostki Specjalnej (PWJS) z dniem 31 marca. Formowała się ona w koszarach
pułku zmechanizowanego w Skierniewicach. Po dwumiesięcznym szkoleniu, pod koniec maja, z lotniska Okęcie zostałem przetransportowany w składzie dużej grupy żoł-
147
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
nierzy do Kairu. Z Kairu transportem samochodowym udaliśmy się do Ismaili, gdzie
stacjonował Polski Kontyngent Sił Zbrojnych ONZ na Bliskim Wschodzie. Następnego
dnia rano dostałem polecenie załadowania się z grupą około 50 oficerów i żołnierzy do
samolotu, którym przetransportowano nas do Syrii na lotnisko w Damaszku. Z lotniska
w Damaszku zostaliśmy przewiezieni samochodami do obozu wojsk ONZ na Wzgórzach Golan w m. Faour koło Kunejtry. W obozie tym stacjonował batalion austriacki.
Polski Kontyngent na Wzgórzach Golan podlegał pod Dowództwo Wojsk ONZ na teren
Syrii i Izraela (tzw. UNDOF), które stacjonowało w Damaszku. Dowódcą Polskiego
Kontyngentu w Syrii był mjr Stanisław Kaczmar, a szefem sztabu kpt. Jan Surmiak.
Polski Kontyngent na rzecz wojsk ONZ realizował transport wody i innych środków
materiałowych, niezbędnych do funkcjonowania wojsk na posterunki wojsk ONZ
w strefie buforowej, oraz prace saperskie. Te ostatnie realizował pluton saperów pod
dowództwem por. Jerzego Suszczewicza. Prawie codziennie wyjeżdżałem z saperami
w strefę buforową na Wzgórzach Golan. Rozminowywali oni odcinki tras potrzebnych
dla patroli wojsk ONZ i obserwatorów ONZ, kontrolujących przestrzeganie rozejmu
między wojskami syryjskimi oraz izraelskimi. W godzinach popołudniowych realizowałem nadzór nad stanem sanitarno-higienicznym bloku żywnościowego, zaopatrzeniem w wodę, rejonem zakwaterowania żołnierzy oraz przyjęcia pacjentów, których
było niewiele, a głównie z lekkimi zaburzeniami żołądkowo–jelitowymi. Służbę na
Wzgórzach Golan zakończyłem z końcem listopada. Do Polski wróciliśmy na początku
grudnia 1975 roku.
Po wykorzystaniu należnych mi urlopów, w lutym 1976 roku powróciłem do
Bartoszyc do dalszej służby w pułku artylerii. Podczas mojej służby w PWJS w Syrii
w jednostce zastępował mnie por. lek. Włodzimierz Szepielow, który specjalizował się
w neurologii. Na studia doktoranckie nie zostałem zakwalifikowany.
W połowie lat 70-tych w wojsku zapanowała moda na integrację służby zdrowia
w poszczególnych garnizonach. Już od 1974 roku dowództwo okręgu przysyłało wytyczne i polecenia w sprawie integracji służby zdrowia garnizonu Bartoszyce. Według
koncepcji Szefa Służby Zdrowia WOW, w garnizonie Bartoszyce zaplanowano utworzenie nieetatowej garnizonowej izby chorych, przy wykorzystaniu etatowej służby
zdrowia pułku artylerii i pułku zmechanizowanego. Niestety, nie przydzielono na ten
cel żadnego budynku. Żaden z dowódców pułków nie chciał uszczuplić swoich obiektów koszarowych i sprawa garnizonowej izby chorych została wstrzymana. W połowie
1976 roku wezwał mnie do siebie płk Rozum i oznajmił mi, że był na spotkaniu u dowódcy garnizonu płk. Iwańskiego, który otrzymał rozkaz Dowódcy Okręgu, nakazujący w
ciągu miesiąca dokonać integracji służby zdrowia i złożenie meldunku o sformowaniu
nieetatowej garnizonowej izby chorych w Bartoszycach. W celu opracowania koncepcji
garnizonowej izby chorych zrobiliśmy naradę z lekarzami i szefem izby chorych pułku
zmechanizowanego. Uzgodniliśmy, że na terenie koszar 1.pa powstanie tak zwana Garnizonowa Przychodnia Lekarska, a w koszarach pułku zmechanizowanego utworzona
będzie część stacjonarna garnizonowej przychodni lekarskiej, w której będą hospitali-
148
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
zowani żołnierze ze wszystkich jednostek
garnizonu. Koncepcję tę zaakceptował
dowódca garnizonu i dowódca 1.pa. Obaj
byli zadowoleni, że żaden nie stracił części
obiektów koszarowych na rzecz sąsiada.
Po zakończeniu formowania przychodni
dowódca garnizonu zameldował Dowódcy
WOW gen. Oliwie o wykonaniu rozkazu.
Wkrótce do garnizonu zjechała komisja
z Szefostwa Służby Zdrowia WOW pod
przewodnictwem płk. Jana Lacha, gorącego zwolennika i autora koncepcji integracji
służby zdrowia w garnizonach. Jej celem
było sprawdzenie funkcjonowania naszej
zintegrowanej przychodni. Po przeprowadzeniu wizytacji obu części przychodni,
płk Lach stwierdził: „Jak były dwie izby
chorych w Bartoszycach przed integracją,
to są nadal dwie także po integracji służby zdrowia. Ale jednocześnie nie mogę
zameldować dowódcy okręgu, że nie ma
kpt. lek. Jerzy Papuć w 1974 roku
w Bartoszycach garnizonowej izby chorych, bo faktycznie jest i funkcjonuje,
pomimo tego, że znajduje się w dwóch różnych obiektach koszarowych”. Komisja
wyjechała, a praca służby zdrowia jednostek garnizonu toczyła się nadal bez istotnych zakłóceń. Upór Szefostwa Służby Zdrowia okręgu w sprawie integracji służby
zdrowia w garnizonie Bartoszyce może tłumaczyć następujące humorystyczne zdarzenie. Na początku 1976 roku byłem w Szefostwie Służby Zdrowia WOW w Warszawie.
W kancelarii szefa pionu lecznictwa zobaczyłem mapę okręgu, na której Bartoszyce
były zaznaczone jako garnizon posiadający zintegrowaną izbę chorych. Zapytałem
tego oficera, dlaczego tak usilnie dążą do tej integracji dwóch niezależnych izb chorych, podlegających pod dwa różne dowództwa dywizji (1.DZ w Legionowie i 15.DZ
w Olsztynie). Oficer ten spojrzał na wiszącą mapę służby zdrowia i z uśmiechem wytłumaczył mi: „Kolego, ja tę mapę z garnizonowymi izbami chorych zrobiłem już 2 lata
temu, a drugiej mapy nie będę robił tylko dlatego, że lekarze garnizonu są przeciwni
integracji, choć mają być może rację w tej sprawie”. Życie pokazało, że co zaplanowano
i naniesiono na mapę w okręgu, to musiało się spełnić choćby formalnie. Drugiej mapy
oficerowie służby zdrowia nie musieli rysować, bo ta stara stała się wreszcie aktualna.
Jak wspomniałem wcześniej, do obowiązków starszego lekarza pułku należało
także sprawowanie nadzoru nad stanem sanitarno-higienicznym. Po przeprowadzonych kontrolach sporządzałem pisemne meldunki o stanie sanitarno-higienicznym
149
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
i przedstawiałem dowódcy pułku, który po zapoznaniu się z meldunkami nakazywał
dowódcom pododdziałów w trybie pilnym usunięcie stwierdzonych zaniedbań. Pisanie
prawdy w tych raportach nie zjednywało mi sympatii dowódców pododdziałów, u których stwierdzałem zaniedbania sanitarno-porządkowe. Z praktyki wiedziałem jednak,
że pominięcie w meldunku zaniedbań nie wyeliminuje ich w przyszłości. Płk Rozum
po objęciu dowodzenia pułkiem polecił mi, abym w meldunkach o stanie sanitarnohigienicznym wystawiał ocenę za każdy kontrolowany pododdział, co było nowością
w dotychczasowej praktyce, a dowódcy pułku dawało rozeznanie o stanie faktycznym
oraz istniejących zagrożeniach. Kiedy wprowadzono w wojsku wolne soboty (raz w
miesiącu), rozkaz MON w tej sprawie wymieniał okoliczności, w których dowódca
jednostki mógł nie udzielić wolnej soboty w danym miesiącu. Do takich okoliczności należał między innymi zły stan sanitarno-higieniczny pododdziału lub jednostki.
Dowódca pułku polecił mi kiedyś przeprowadzić kontrolę w piątek przed planowaną
wolną sobotą. W tym okresie największe zaniedbania sanitarno-porządkowe stwierdzałem od kilku miesięcy w baterii dowodzenia jednostki i mimo kilkakrotnych poleceń dowódcy pułku poprawa nie następowała. Zgodnie z rozkazem dowódcy, w piątek
przeprowadziłem kontrolę w tej baterii i ponownie stwierdziłem zły stan sanitarnohigieniczny. Wystawiłem ocenę niedostateczną a meldunek w południe przedstawiłem
płk. Rozumowi. Dowódca pułku nie udzielił wolnej soboty kadrze baterii. Nakazał
dowódcy baterii przeznaczyć sobotę na doprowadzenie rejonu zakwaterowania do właściwego stanu porządkowego oraz zapowiedział, że kadra baterii będzie mogła opuścić rejon pododdziału po wizycie dowódcy pułku. Dowódca skontrolował rejon baterii
w godzinach wieczornych, stan sanitarno-porządkowy nie budził zastrzeżeń i kadra
mogła wieczorem udać się do domów. Od tego zdarzenia stan sanitarno-porządkowy
pododdziałów znacznie się poprawił, a ja w meldunkach do dowódcy nie miałem powodów wystawiać, któremuś z pododdziałowi oceny niedostatecznej. Metoda wyegzekwowania poprawy stanu sanitarno-porządkowego okazała się skuteczna i do końca
mojej służby w pułku stan sanitarno-higieniczny pododdziałów był zawsze na dobrym
lub na bardzo dobrym poziomie.
Kolejnym słabym elementem stanu sanitarno-higienicznego pułku była kantyna
mieszcząca się w dwóch pokojach w budynku kuchni żołnierskiej. Ciasnota tych pomieszczeń uniemożliwiała utrzymanie właściwej higieny żywienia. Często po kontroli
kantyny stawiałem ocenę niedostateczną za istniejący tam porządek. Któregoś dnia płk
Rozum podjął decyzję o przeniesieniu kantyny do innych pomieszczeń, które miały zapewnić właściwe jej funkcjonowanie. Na nową kantynę dowódca wybrał pomieszczenia piwnicy w budynku dywizjonu szkolnego. Dzięki śmiałej inicjatywie i sprawności
organizacyjnej płk. Rozuma nowa kantyna została urządzona nowocześnie, estetycznie i przestronnie z właściwym zapleczem magazynowym i kuchennym. Od tej pory
kantyna była świetną wizytówką pułku artylerii, wyglądała jak elegancka kawiarnia
warszawska. Dzięki wsparciu przez płk. Rozuma mojej działalności w zakresie nadzoru nad stanem sanitarno-higienicznym, pułk osiągnął w tym zakresie bardzo dobry po-
150
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
ziom. W konkursie na najlepszą jednostkę Okręgu Warszawskiego pod względem stanu
sanitarno-higienicznego, 1. pułk artylerii zajął w 1976 roku II miejsce w okręgu, a izba
chorych pułku zdobyła III miejsce w okręgu w konkursie na najlepszą izbę chorych.
Pod koniec marca 1977 roku do pułku wpłynęło zarządzenie Szefa Służby
Zdrowia WOW, w którym polecono skierować mnie do Orzysza. Przy pomocy służby
zdrowia Brygady Rakiet miałem rozwijać polowy punkt medyczny do zabezpieczenia
szkolenia zgrupowania wojsk liczącego około 5 tysięcy żołnierzy. Zgodnie z zarządzeniem udałem się do Orzysza na początku kwietnia i przystąpiłem do realizacji zadania.
25 maj 1977 - Kapitan Jerzy Papuć i Dowódca 1 pa pułkownik Kazimierz Rozum
w otoczeniu kadry zawodowej pułku na Sali Tradycji w czasie pożegnania kapitana
Papucia z jednostką w Bartoszycach
Polowy punkt medyczny był jednym z elementów kwatermistrzowskich rozwijanych
na obozowisku w Wierzbinach. Miały one stanowić bazę szkoleniową dla kierowniczej
kadry kwatermistrzostwa WP podczas kursu instruktorsko-metodycznego prowadzonego pod kierownictwem Głównego Kwatermistrza WP gen. Obiedzińskiego. Po kilku
dniach pracy polowy punkt medyczny przy udziale służby zdrowia brygady był gotowy
do pracy i pokazów. Dodatkową atrakcją polowej izby chorych był rozwinięty zespół
operacyjny na samochodzie pod kierownictwem komendanta Szpitala Wojskowego
w Ełku płk. Mirosława Urbańczyka. W przeddzień rozpoczęcia kursu polowy punkt
medyczny wizytował Szef Służby Zdrowia WOW płk Władysław Młochowski. Sposób
rozwinięcia i zaprezentowaną organizację pracy polowej izby chorych płk Młochowski
zaakceptował i udzielił pochwały zespołowi rozwijającemu polowy punkt medyczny.
Także prezentacja pracy punktu medycznego przed gen. Obiedzińskim przebiegła dobrze. Proponowane rozwiązania zainteresowały Głównego Kwatermistrza WP, co dało
151
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
ogromną satysfakcję Szefowi Służby Zdrowia płk. Młochowskiemu i nam. Po zakończeniu kursu instruktorsko-metodycznego Głównego Kwatermistrza powróciłem do
Bartoszyc, a tu spotkała mnie niespodzianka. Płk Rozum poinformował mnie, że wpłynął rozkaz Dowódcy Okręgu wyznaczający mnie na Szefa Służby Zdrowia 3. Dywizji
Zmechanizowanej w Lublinie. Rozpocząłem przygotowania do przekazania obowiązków starszego lekarza 1.pa porucznikowi lek. Stanisławowi Różalskiemu, który był od
jesieni 1976 roku dowódcą plutonu medycznego. Zakończyłem także pracę na oddziale
wewnętrznym szpitala bartoszyckiego. Na początku maja 1977 roku przekazałem swoje obowiązki por. Różalskiemu. Przed odejściem z pułku zostałem pożegnany przez
płk. Rozuma na uroczystej zbiórce w sali tradycji 1. pułku artylerii, a kpt. Janusz Stawski zorganizował w klubie garnizonowym moje koleżeńskie pożegnanie z kadrą pułku.
Szkoda mi było opuszczać pułk, z którym się zżyłem i utożsamiałem, a jednocześnie
ciekawiła mnie praca na nowym stanowisku w sztabie 3. DZ w Lublinie.
Na koniec moich wspomnień przytoczę kilka zdarzeń medycznych z okresu
służby w 1.pa, które przybliżą czytelnikowi specyfikę pracy lekarza podczas pracy
w jednostce.
1. Stałym problemem medycznym w pułku była endemia świerzbu. Rocznie
w izbie chorych leczono na to schorzenie kilkudziesięciu żołnierzy. Nasilenie zachorowań występowało dwa razy w roku po jesiennym i wiosennym wcieleniu młodego
rocznika. W ciągu pierwszych tygodni po wcieleniu w izbie chorych hospitalizowano
po kilkunastu żołnierzy ze świerzbem. Poza okresami wcieleń żołnierzy, zachorowania sporadyczne występowały prawie w każdym miesiącu, najczęściej po powrocie
z urlopów. Leczenie świerzbu prowadzono w izolatorze świerzbowym, kuracja trwała
3 doby. Przyczyną świerzbu była endemia świerzbu na terenie całego kraju wśród ludności cywilnej, ciągnąca się od czasów II wojny światowej.
2. W latach 1970–1971 wśród żołnierzy kompanii remontowej podczas pracy
w warsztatach dość często występowały urazy gałki ocznej spowodowane odpryskami
kawałków metali przy pracy na szlifierce lub obtłukiwaniu młotkiem naprawianych
przedmiotów. Najczęściej zdarzały się metaliczne ciała obce worka spojówkowego,
odłamki metali wbite w rogówkę, a rzadziej oparzenia wapnem przy pracach murarskich. Powyższe urazy oczu wynikały z tego, że żołnierze podczas prac warsztatowych
niechętnie nosili okulary ochronne, które wówczas były niskiej jakości i utrudniały
dokładne widzenie. Mimo moich meldunków do dowódcy pułku i wniosków o bezwzględne egzekwowanie noszenia okularów ochronnych, a także pogadanek profilaktycznych na temat ochrony narządu wzroku, poprawa nie następowała. Pewnego dnia
do izby chorych zgłosił się żołnierz z urazem gałki ocznej doznanym podczas pracy
w warsztacie. Po zbadaniu go stwierdziłem uraz drążący gałki ocznej z ciałem obcym w głębi oka. Po udzieleniu pierwszej pomocy lekarskiej i konsultacji okulistycznej
w 103. WSG w Olsztynie, żołnierz został hospitalizowany w klinice okulistycznej szpi-
152
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
tala wojskowego w Warszawie. Oka nie udało się uratować, zaistniała konieczność usunięcia gałki ocznej, a żołnierz stał się inwalidą do końca życia, niezdolnym do dalszej
służby wojskowej, choć zamierzał zostać żołnierzem zawodowym. Po tym tragicznym
wypadku żołnierze zaczęli częściej używać okularów ochronnych, a kadra kompanii
remontowej rygorystycznie egzekwowała obowiązek noszenia okularów ochronnych
przy pracach zagrożonych urazem oczu. Od czasu tego ciężkiego urazu oka bardzo
rzadko zgłaszali się żołnierze z urazami oczu. Szkoda tylko, że dopiero tak poważny
uraz przekonał personel warsztatów do konieczności stosowania przepisów BHP.
3. Nierozwiązanym problemem jednostek artylerii były urazy akustyczne obsług na stanowiskach ogniowych podczas strzelania artyleryjskiego. W celu wdrożenia
ochrony narządu słuchu podczas strzelania, zamówiłem w składnicy sanitarnej w Gołdapi glicerynowe wkładki ochronne do uszu. Wkładki te wydawaliśmy na poligonie
dowódcom plutonów ogniowych dla ich załóg na czas strzelania. Po kilku dniach strzelania z wkładkami do uszu dowódcy plutonów przekazali mi, że załogi dział niechętnie je stosują, ponieważ źle słyszą komendy. Pojechałem na stanowiska ogniowe, założyłem do uszu wkładki i okazało się, że istotnie bardzo słabo było słychać komendy
wydawane przez oficera ogniowego i dowódcę działa, co znacznie utrudniało sprawne
działania obsług strzelających dział. Próba wdrożenia profilaktyki urazów akustycznych okazała się nieskuteczna przy ówczesnych środkach ochrony narządu słuchu. Problem ten dotyczył wielu oficerów i podoficerów obsługujących strzelania artyleryjskie
przez kilkanaście i więcej lat. Wielu z tej kadry doznało urazów akustycznych, które
były przyczyną upośledzenia słuchu.
4. Któregoś dnia jeden z dowódców baterii przyprowadził do badania lekarskiego przed osadzeniem w areszcie żołnierza i poinformował mnie, że wymierzył mu karę
aresztu za spanie na posterunku wartowniczym. Podczas badania lekarskiego dało się
zauważyć wyraźną senność i spowolnienie psychiczne badanego żołnierza. Powiedziałem dowódcy baterii, że jego podwładny nie kwalifikuje się do odbycia kary aresztu,
a wymaga pilnej konsultacji neurologicznej z powodu objawów sugerujących uszkodzenie centralnego układu nerwowego. Żołnierza pozostawiłem w izbie chorych, a następnego dnia sierż. Obrzut przewiózł żołnierza sanitarką do 103. WSG w Olsztynie.
Konsultujący pacjenta neurolog dr Krajewski zostawił badanego na obserwację szpitalną. Po przeprowadzeniu badań płynu mózgowo-rdzeniowego stwierdzono u niefortunnego wartownika neuroinfekcję wirusową, która objawiała się klinicznie wzmożoną
sennością i spowolnieniem psychicznym. Po zakończeniu leczenia szpitalnego żołnierz
otrzymał 30-dniowy urlop zdrowotny orzeczeniem WKL, po którym w pełni zdrowia
powrócił do pułku.
5. Pewnego letniego niedzielnego poranka około godziny 6.00 otrzymałem telefon od por. K., że przed kilkoma minutami został on ugryziony w nogę przez szczura.
Wydarzenie miało miejsce na drodze miedzy koszarami pułku a tartakiem, kiedy ofi-
153
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
cer wracał z zabawy w Klubie Garnizonowym. Poinformował mnie także, że szczura
zabił i leży on w pobliżu wejścia do koszar. Powiedziałem mu, żeby tego szczura zabezpieczył w jakimś pudełku i udał się na izbę chorych, a ja niezwłocznie przyjdę go
zbadać. Po przyjściu na izbę chorych u por. K. stwierdziłem niewielką ranę kąsaną
na dolnej części podudzia. Po obmyciu rany i zdezynfekowaniu nałożyłem opatrunek.
Z wywiadu dotyczącego tego zdarzenia dowiedziałem się, że szczur szedł powoli przez
drogę i nie uciekał przed por. K., który do niego podbiegł i go kopnął. Po kopnięciu
szczur zaatakował porucznika i ugryzł w dolną część podudzia, po czym por. K. zadeptał szczura. Opis zachowania się szczura wzbudził podejrzenie, że był on chory
na wściekliznę. Poinformowałem por. K., że w tej sytuacji wymaga on bezwzględnego szczepienia przeciwko wściekliźnie, które zostanie przeprowadzone w 103 WSG
w Olsztynie w poniedziałek. Por. K. zapytał mnie, czy mogę mu zagwarantować, że
nie wystąpią powikłania poszczepienne. Oświadczyłem mu, że takiej gwarancji nie
mogę mu dać i żaden lekarz tego nie uczyni. Jednocześnie poinformowałem pacjenta,
że jeśli wystąpi u niego wścieklizna, to jest ona w 100% chorobą śmiertelną, a jedynym
sposobem zapobiegania rozwojowi wścieklizny u niego jest poddanie się szczepieniu.
Por. K. nie zgodził się na hospitalizację w celu przeprowadzenia szczepień. Następnego
dnia wysłałem sierż. Obrzuta z zabitym szczurem do badania w Olsztynie. Badanie
szczura przeprowadzono w zakładzie weterynarii Akademii Rolniczej. Badanie mózgu szczura wykazało obecność ciałek Negriego, co potwierdziło, że szczur był chory na wściekliznę. W tej sytuacji istniało bardzo duże prawdopodobieństwo rozwoju
u por. K. wścieklizny. O wyniku badania powiadomiłem por. K. oraz dowódcę pułku
i zastępcę do spraw politycznych. Por. K. nadal odmawiał poddania się szczepieniom.
Dopiero po kilku dniach uporczywej perswazji mojej i dowództwa pułku, oporny
por. K. udał się do 103.WSG w Olsztynie. Tam na oddziale obserwacyjno-zakaźnym
poddał się szczepieniom. Powikłania poszczepienne mimo jego obaw nie wystąpiły,
a por. K. uniknął wścieklizny. Ze szpitala powrócił do pułku zdrowy, zadowolony
i wolny od strachu przed chorobą.
Jerzy Papuć, Lublin, 10 lutego 2012 r.
154
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Płk w st. spocz.
Zdzisław Przeszłowski
Urodził się 23 maja 1948 roku w Radomiu. W latach 1967–71 studiował w Wyższej
Szkole Oficerskiej Wojsk Rakietowych i Artylerii im. gen. Józefa Bema w Toruniu. Uczelnię
ukończył z drugą lokatą, uzyskując tytuł inżyniera dowódcy i w dniu 5 września 1971 roku
został promowany na stopień podporucznika.
Po ukończeniu WSOWRiA wyznaczony
na stanowisko dowódcy 2. baterii 122 mm haubic 40. Drezdeńskiego Pułku Artylerii w Jarosławiu. W styczniu 1973 roku przeniesiony do
1. Berlińskiego Pułku Artylerii (1.BPA) w Bartoszycach, gdzie rozpoczął służbę jako
dowódca 7. baterii 152 mm haubic. 30 października 1973 roku objął obowiązki dowódcy 1. dywizjonu 122 mm haubic. 4 listopada 1975 roku został wyznaczony na stanowisko szefa sztabu – zastępcy Komendanta Podoficerskiej Szkoły Artylerii. W okresie
od 15 czerwca 1976 roku do 2 października 1977 roku był szefem rozpoznania 1.pa.
W tym czasie uzyskał tytuł Mistrza Rozpoznania Artyleryjskiego WP oraz zajął drugie miejsce w Olimpiadzie Taktycznej WP i w drodze wyróżnienia został skierowany
na studia w Akademii Sztabu Generalnego WP z dniem 3 października 1977 roku.
Przez pierwsze dwa lata studiował w grupie Wojsk Rakietowych i Artylerii,
a w ostatnim roku przeszedł do katedry Rozpoznania Wojskowego i Armii Obcych.
Po ukończeniu ASG w 1980 roku, jako oficer dyplomowany rozpoznania wojskowego, podjął dalszą służbę w Szefostwie Wojsk Rakietowych i Artylerii Warszawskiego
Okręgu Wojskowego, gdzie odpowiadał za rozpoznanie artyleryjskie i zabezpieczenie
topogeodezyjne. W trakcie służby w WOW w okresie 3 czerwca – 29 listopada 1982
wykonywał zadania oficera operacyjno–rotacyjnego XIX zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego UNDOF na Wzgórzach Golan.
W sierpniu 1983 roku zakończył służbę w Wojskach Rakietowych i Artylerii
WP i przeszedł do Zarządu II Sztabu Generalnego WP. Ukończył z pierwszą lokatą
podyplomowe studia służby zagranicznej. Jako dyplomata wojskowy był Zastępcą Attaché Wojskowego w Belgii, Attaché Obrony w Kanadzie i Danii. W kraju kierował
m.in. Oddziałem Wojskowych Placówek Dyplomatycznych, odpowiadając za organizację wizyt zagranicznych Ministra Obrony Narodowej i Szefa Sztabu Generalnego
WP oraz łącznikowanie Wojskowego Korpusu Dyplomatycznego akredytowanego w
Warszawie. Posiadł biegłą znajomość języka angielskiego, francuskiego, niemieckiego
i rosyjskiego.
155
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
W okresie 1996/97 piastował funkcję Szefa Gabinetu Ministra Obrony Narodowej RP Stanisława Dobrzańskiego. W latach 2000–2003 był Asystentem Dowódcy
Wojsk Lądowych gen. broni Edwarda Pietrzyka odpowiedzialnym za kontakty zagraniczne i współpracę z NATO oraz w imieniu strony polskiej współprzewodniczył Komitetowi Wielonarodowego Korpusu Północ–Wschód. WKPW w tym okresie uzyskał
status jednostki operacyjnej NATO, a jego Dowództwo i Sztab (Kwatera Główna) zostały zakwalifikowane przez Sojusz Północnoatlantycki do puli dowództw szczebla
korpuśnego.
Do rezerwy przeszedł 31 stycznia 2008 roku. Jest aktywnym działaczem Związku Żołnierzy Wojska Polskiego. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, Złotymi Medalami „Siły Zbrojne w Służbie Ojczyzny'' i „Za Zasługi dla Obronności Kraju” oraz zagranicznymi „W Służbie Pokoju
ONZ” i „Srebrnym Krzyżem Zasługi Bundeswehry” .
Wspomnienia ze służby w 1. Berlińskim Pułku Artylerii
W 1. BPA służyłem w okresie od 13 stycznia 1973 roku do 2 października
1977 roku. Wydawać by się mogło, że w trwającej ponad 40 lat służbie okres pięciu lat
to zaledwie krótki epizod. Dla mnie był to etap, którego cenne doświadczenia miały
pozytywny wpływ na przebieg mojej kariery wojskowej. W 1. pułku artylerii zdobyłem
przysłowiowe „ostrogi”, zarówno w życiu wojskowym, jak i prywatnym. Doświadczenia owych pięciu lat miały przemożny wpływ na moją dalszą służbę. W 1.pa nauczyłem się szacunku dla przełożonych i podwładnych, odwagi w podejmowaniu najtrudniejszych wyzwań i kreatywności. Nauczyłem się także racjonalnej organizacji służby
i pracy oraz konsekwencji w dążeniu do celu.
1. Berliński Pułk Artylerii – jednostka, która dzisiaj już fizycznie nie istnieje –
żyje w sercach ludzi, którzy w niej służyli. W latach 70-tych XX wieku była to jedna
z najnowocześniejszych jednostek artyleryjskich WP. Przydział do niej był wielkim
wyróżnieniem, a żółty „kościuszkowski” otok na czapce garnizonowej był znakiem
najwyższej jakości i autentycznym powodem do dumy.
Ówczesna kadra pułku, jego oficerowie, chorążowie, podoficerowie, a także
żołnierze służby zasadniczej, stanowi zespół zdolny do podjęcia każdego wyzwania
i do jego realizacji, zwieńczonej najczęściej autentycznym sukcesem. Takiemu właśnie
zespołowi przewodził ówczesny dowódca 1. Berlińskiego Pułku Artylerii – podpułkownik dyplomowany Kazimierz Stanisław Rozum. Był on dla nas, młodych oficerów
artylerii, wielkim autorytetem i wzorem. To on zaszczepił w nas odwagę i samodzielność działania. To on swoim przykładem wskazywał nam, na czym praktycznie polega
organizacja i skuteczność, oraz co to jest „śmiałość decyzji”. Nie artykułował tych zasad – po prostu był ich wzorem. I to pozostało w nas, jego byłych podwładnych, jako
drogowskaz działania do końca naszej służby i pracy. To dzięki tym cechom mogłem
sprostać wielkim wyzwaniom, jakie stanęły przede mną w trakcie mojej dalszej kariery
156
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
wojskowej. I właśnie dzięki wzorowi pułkownika Kazimierza Rozuma wyzwania te
kończyły się zazwyczaj sukcesem.
Przypominając ów znakomity zespół, jaki tworzyła dowodzona przez ppłk. Rozuma kadra pułku, nie sposób nie wspomnieć o jego zastępcy do spraw liniowych,
charyzmatycznym ppłk. Stanisławie Mikulaku, szefie sztabu mjr. dypl. Eugeniuszu
Pokorskim, a później kpt. dypl. Ryszardzie Klejnie. Na osobną uwagę zasługują ówcześni oficerowie sztabu pułku: mjr Jan Batorski, por. Rudolf Somerlik, kpt. Włodzimierz
Grabarczyk, por. inż. Jerzy Medeński, kpt. mgr Krzysztof Zabiegliński. Oficerowie ci
to znakomici fachowcy, wymagający kontrolerzy, a przede wszystkim wspaniali starsi
koledzy.
Osobiście wiele zawdzięczam nieżyjącemu już kpt. dypl. Wojciechowi Kożuchowskiemu, który jako oficer Szefostwa Wojsk Rakietowych i Artylerii WP odbywał
praktykę liniową w sztabie pułku na stanowisku oficera operacyjnego. To on pokazał
nam, młodym oficerom artylerii, co to jest taktyka ogólna, sztuka operacyjna i praca
na mapie. To on przygotował mnie do Centralnej Olimpiady Taktycznej, w której zdobyłem II lokatę, upoważniającą mnie do podjęcia studiów w Akademii Sztabu Generalnego WP. Nie sposób nie wspomnieć także o ówczesnych oficerach artylerii – kadrze
liniowej pułku. Legendą artylerii był nieżyjący już mjr Wiesław Bryniarski, były powstaniec warszawski o pseudominie ''Niedźwiadek'', wieloletni dowódca baterii dowodzenia Szefa Artylerii Dywizji, później dowódca 3. dywizjonu. Do wyróżniających się
artylerzystów należeli kpt. Zygmunt Kołacki i kpt. Maciej Stawski. Grono artylerzystów mojego pokolenia stanowili wspaniali oficerowie: por. inż. Piotr Siuchniński, por.
inż. Edward Matoszka, por. inż. Bogdan Letkiewicz i por. inż. Mieczysław Kukawka.
To właśnie oni stanowili trzon 1. dywizjonu 122 mm haubic, którym miałem zaszczyt
dowodzić w okresie od 30 października 1973 roku do 3 listopada 1975 roku.
Dzisiaj, po ponad 35-ciu latach, pozostał w moim sercu wielki sentyment do
miejsca i czasu, a szczególnie do ludzi, z którymi przyszło mi wtedy działać ku chwale
1. BPA – jednostki, która pozostanie piękną kartą historii artylerii.
Styczeń 2013 roku, Warszawa.
157
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
gen. bryg. w st. spocz.
Edward Pawlica
Urodził się 23 czerwca 1951 r. w Chrzanowie. W 1974 roku ukończył z II lokatą Wyższą Szkołę Oficerską Wojsk Rakietowych
i Artylerii (WSOWRiA) w Toruniu. W latach
1974–1978 służył w 10. batalionie powietrznodesantowym (10.bpd) w Oświęcimiu i w Krakowie na stanowiskach dowódcy plutonu i baterii
120 mm moździerzy. W 1975 roku zdobył tytuł
„Mistrza ognia artylerii naziemnej Wojska Polskiego” w grupie dowódców plutonów. W drodze wyróżnienia był skierowany na Akademię
Artylerii w ówczesnym Leningradzie. Po jej ukończeniu od 1981 roku do 1993 roku
służył w 1. pułku artylerii (1.pa) w Bartoszycach na stanowiskach zastępcy dowódcy
pułku do spraw liniowych, szefa sztabu pułku, a następnie od czerwca 1987 roku na
stanowisku dowódcy pułku.
Na przełomie 1993/1994 roku studiował w Akademii Obrony Narodowej w Rembertowie na Podyplomowym Studium Operacyjno-Strategicznym. Po jego ukończeniu
dowodził do grudnia 2003 roku 1. Mazurską Brygada Artylerii (1.MBA) w Węgorzewie. W sierpniu 2003 roku został mianowany do stopnia generała brygady. Od grudnia
2003 roku do stycznia 2006 roku był Szefem Wojsk Rakietowych i Artylerii (WRiA)
Dowództwa Wojsk Lądowych w Warszawie.
Dowodzone przez niego jednostki były rokrocznie wyróżniane w rozkazach
przełożonych za wysokie wyniki szkoleniowe, wychowawcze i sportowe. Przed Departamentem Kontroli MON zdawały 11 razy inspekcje, ćwiczenia inspekcyjne i kontrole gospodarcze z wynikiem dobrym. Do najwyższych uzyskanych ocen i wyróżnień
należały: najwyższa ocena w WP za inspekcję w 1.pa w 1988 roku, najwyższa ocena
w WP za ćwiczenie mobilizacyjne 1. MBA w 2001 roku, pierwsza ocena bardzo dobra w WP otrzymana przez dowódcę brygady za inspekcję w 1.MBA w 2003 roku,
wyróżnienie 1. MBA „Znakiem Honorowym Szefa Sztabu Generalnego WP” w 1994
roku i „Znakiem Honorowym Dowódcy Wojsk Lądowych” w 1999 roku, wyróżnienie 1. MBA „Pucharem MON za działalność kulturalno-wychowawczą” w 2000 roku
i „Znakiem Honorowym Sił Zbrojnych RP” w 2003 roku.
Najwyższe odznaczenia: Krzyże Oficerski i Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Złoty Medal Siły Zbrojne w Służbie Ojczyzny, Złoty Medal za Zasługi dla Obronności Kraju i Złoty Krzyż Zasługi.
158
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Wyróżnienia honorowe: tytuły "Zasłużony dla Miasta Bartoszyce" (nadany w
2006 roku), "Honorowy Obywatel Węgorzewa" (nadany w 2003 roku), odznaka "Zasłużony dla Huty Stalowa Wola" (nadana w 2013 roku), srebrna odznaka "Za zasługi dla
Związku Żołnierzy Wojska Polskiego" (nadana w 2013 roku), odznaka "Za zasługi dla
Związku Kombatantów Rzeczypospolitej Polskiej i Byłych Więźniów Politycznych"
(nadana w 2009 roku).
Wykształcenie cywilne: Technikum Mechaniczno-Elektryczne w Chrzanowie,
Podyplomowe Studia Pedagogiczne w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Olsztynie,
Podyplomowe Studia Zamówień Publicznych w Akademii Marynarki Wojennej
w Gdyni.
W styczniu 2006 roku odszedł do rezerwy ze względu na stan zdrowia. Obecnie
mieszka w Węgorzewie i zajmuje się działalnością społeczną. Między innymi jest Prezesem Węgorzewskiego Stowarzyszenia Żołnierzy Wojska Polskiego w Węgorzewie,
członkiem Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” i Przewodniczącym Rady Społecznej
Wojskowej Specjalistycznej Przychodni Lekarskiej w Giżycku.
Moje wspomnienia ze służby w Bartoszycach
w latach 1981–1993
Wstęp do wspomnień
W swoich wspomnieniach z okresu 12-letniej służby w 1. Berlińskim Pułku Artylerii starałem się oddać klimat i warunki funkcjonowania jednostki w bardzo ciekawym historycznie okresie czasu od 1981 do 1993 roku. Wspomnienia oparłem na
swojej pamięci i na własnych materiałach: notatkach, zbiorze zdjęć i kaset z tamtych lat.
Ze względu na ograniczoną pojemność opracowania, ograniczyłem posiadany bogaty
zasób materiałowy do wydarzeń, sytuacji i problematyki, które według mnie miały
największe znaczenie dla pułku i dla mnie osobiście w tamtym okresie. Ze względu na
przełomowy okres w historii naszego kraju, starałem się również nakreślić działalność
pułku na tle zachodzących w naszym kraju ważnych historycznie zmian ustrojowych,
politycznych i społecznych. Spośród wszystkich dziedzin życia, które obejmowała
służba w jednostce, najbardziej zależało mi na oddaniu problemów gotowości bojowej,
mobilizacyjnej i problemów szkoleniowych, które stanowiły o istocie funkcjonowania
pułku artylerii. Wyszczególnione w tekście osiągnięcia jednostki, nie wynikały tylko z chęci pochwalenia się sukcesami. Uważałem wtedy i uważam obecnie, że wysokie wyniki, jakie osiągał pułk, były efektem pracy całego stanu osobowego jednostki
i możemy być z tego dumni również dzisiaj. Prawie 20 lat, które upłynęły od likwidacji
naszego pułku w Bartoszycach, i naturalne wykruszanie się jego byłej kadry zawodowej powodują, że pamięć o nich i o pułku powoli wygasa.
159
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Powrót do kraju i wyznaczenie do służby w Bartoszycach
W dniu 24 czerwca 1981 roku ukończyłem studia o specjalności dowódczosztabowej i operacyjno-taktycznej w Akademii Artylerii im. Kalinina w ówczesnym
Leningradzie. Czasy wtedy były trudne i pomimo że cieszyłem się wraz z kolegami
z zakończenia nauki i powrotu do Ojczyzny, to sytuacja w kraju nie napawała nas
optymizmem. Z każdym dniem stawała się ona coraz bardziej napięta i ewoluowała
w niepokojącym kierunku. W odczuciu społecznym szykowała się konfrontacja pomiędzy ówczesną władzą socjalistyczną a ruchem „Solidarności”, który wyrósł na bazie
niezadowolenia społecznego i skupiał coraz większe masy ludzi. Groziła ona poważnymi następstwami dla całego kraju. Jako oficerowie, byliśmy świadomi tego, jakie
mogły być konsekwencje takiej otwartej konfrontacji. Nie wyobrażaliśmy sobie naszego udziału w ewentualnych wewnętrznych zamieszkach, a tym bardziej w czymś,
co mogło przerodzić się w wojnę domową. W naszych dyskusjach nie wykluczaliśmy
możliwości interwencji armii UW na wzór Węgier w 1956 roku i Czechosłowacji
w 1968 roku. Pomimo że powszechnie uważano nas, oficerów, za narzędzie władzy
(i o to pewnie władza zabiegała), to my, młodzi wówczas absolwenci akademii, nie
byliśmy wewnętrznie ani przygotowani, ani też przekonani do walki z opozycją, którą
stanowili głównie robotnicy – trzon naszego ustroju, jak wpajano nam przez całe lata
edukacji w PRL. Nie darzyliśmy sympatią „Solidarności”, ale uważaliśmy, że WP nie
jest siłą, której można by użyć do zwalczania opozycji politycznej. Przekonywały nas
co najwyżej zadania wojska związane z osłanianiem i ochranianiem obiektów użyteczności publicznej przed aktami dewastacji i niszczeniem, które coraz częściej miały
miejsce. Martwiliśmy się o losy nasze i naszych rodzin.
Atmosfera w kraju była bardzo nerwowa i napięta. Trwały strajki i potyczki demonstrantów z milicją i ZOMO na ulicach miast i na terenach zakładów pracy. Straszyły puste półki w sklepach. Podstawowe produkty spożywcze oraz paliwo, a także
materiały budowlane, można było kupić tylko za okazaniem kartek, które otrzymywało
się w miejscu pracy. Przed sklepami stały długie kolejki niezadowolonych i sfrustrowanych ludzi. W tej sytuacji, w dystrybucji różnych dóbr materialnych, łapówkarstwo
i znajomości były na porządku dziennym. Powodowało to, że rosła arogancja różnej
maści sprzedawców i ekspedientów, których taka sytuacja stawiała w uprzywilejowanej pozycji w stosunku do przeciętnego zjadacza chleba. Panowała atmosfera nieufności do wszelkiej władzy i niepewność co do dalszego rozwoju sytuacji w kraju. Pod
adresem samej władzy, jak i służb mundurowych kojarzonych z władzą, sypały się
pogróżki. Hasło, że „na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści” nie należało do
rzadkości. Społeczeństwo ulegało polaryzacji i były widoczne coraz drastyczniejsze
linie podziału na zwolenników i przeciwników władzy, a także ludzi, którzy mieli dość
tej sytuacji i chcieli spokojnie żyć. Podziały te nie ominęły także rodzin i najbliższych
sobie osób. Dotknęło to również moją rodzinę.
160
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Po zakończeniu akademii i pożegnaniu się z przyjaciółmi w czerwcu 1981 roku,
wraz z żoną i dziećmi powróciliśmy do naszego Krakowa, gdzie mieliśmy mieszkanie
przy ulicy Pachońskiego 6 na Prądniku Czerwonym. Kontener z naszymi rzeczami dotarł dwa tygodnie później. Z Leningradu do Warszawy dojechaliśmy pociągiem relacji
Leningrad–Warszawa po całej dobie podróży. Z Warszawy do Krakowa jechaliśmy
zatłoczonym pociągiem z dziećmi oraz ze sporymi bagażami. Chłopcy, Piotruś i Paweł, mieli odpowiednio 5 i 4 lata i cały czas rozmawiali po rosyjsku. Umiejętność tę,
siłą rzeczy, nabyli bawiąc się z dziećmi i uczęszczając do przedszkola w Leningradzie,
gdzie w międzynarodowym towarzystwie dominującym językiem współdziałania był
język rosyjski. Panująca wówczas w kraju powszechna niechęć do naszego „sojusznika” ze wschodu, powodowała, że współtowarzysze podróży patrzyli na nas podejrzliwie i mało przyjaźnie.
Jako absolwenci akademii, bezpośrednio po powrocie do kraju zostaliśmy zawezwani do Departamentu Kadr MON w Warszawie, gdzie przeprowadzono z nami rozmowy kadrowe i wyznaczono na stanowiska w jednostkach wojskowych. Ze względu
na zdrowie, odmówiłem wykonywania skoków spadochronowych (co automatycznie
uniemożliwiało mi kontynuowanie wcześniejszej służby w „czerwonych beretach”)
i otrzymałem przydział (bez prawa głosu) na zastępcę dowódcy do spraw liniowych
w 1. Berlińskim Pułku Artylerii (1.BPA) w Bartoszycach. Było to dla mnie pełne zaskoczenie, gdyż myślałem o przydziale do którejś z jednostek na południu kraju, na
przykład do Tarnowskich Gór, Koźla czy też do 5. dywizjonu artylerii mieszanej
(5. dam) w Krakowie, w którym odbywałem praktykę dowódczą w czasie studiów
w akademii. Nie bardzo wiedziałem, gdzie znajdują się Bartoszyce, więc zapytałem
o to oficera prowadzącego z nami rozmowy. Był nim płk Eugeniusz Bednarek, specjalista w Departamencie Kadr od spraw personalnych w artylerii. Nakazał mi podejść
do mapy, która wisiała w kancelarii, i sobie poszukać. Gdy uświadomiłem sobie położenie Bartoszyc w stosunku do Krakowa, mój nastrój nie był najlepszy. Do tamtej
pory nigdy nie miałem styczności z tym miastem i nawet nie wiedziałem, że znajduje
się tam pułk artylerii. W tamtych czasach Wojska Rakietowe i Artyleria stacjonowały
w licznych garnizonach na terenie całego kraju, a studia za granicą przez okres 3 lat też
nie sprzyjały wiedzy o strukturze i rozmieszczeniu jednostek w RP. Ja nie czyniłem
wcześniejszych zabiegów o skierowanie mnie do jakiejś z góry upatrzonej jednostki.
Pomyślałem wtedy, trudno, popracuję uczciwie w Bartoszycach przez 2–3 lata,
a później przeniosę się gdzieś na południe kraju. Wtedy nie mogłem nawet przypuszczać, że w tej jednostce będę służył 12 lat i mieszkał w Bartoszycach aż do 2004 roku,
a moje losy wojskowe i cywilne na trwale zwiążą mnie i moją rodzinę z Warmią
i Mazurami. Nie wiedziałem też, że trafiłem do jednostki, która ze względu na swoją
artyleryjską specyfikę i położenie (które mi tak na początku nie odpowiadało), nie
uczestniczyła w żadnych akcjach związanych z późniejszym stanem wojennym i w
związku z tym nie zaplątałem się jako młody człowiek w żadne historie i sytuacje,
których mógłbym dzisiaj żałować lub się czegoś wstydzić. Teraz, po latach, uważam
161
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
za moje wielkie żołnierskie szczęście, że przez cały okres mojej służby w Wojsku Polskim żądano ode mnie wykazywania się tylko w kunszcie wychowywania i szkolenia
żołnierzy oraz doskonalenia artyleryjskiej profesji. W Bartoszycach poznałem wielu
wspaniałych i oddanych dla służby ludzi, kolegów w mundurach i cywilów, awansowałem od stopnia kapitana do pułkownika, przeszedłem od stanowiska zastępcy do
spraw liniowych dowódcy pułku, szefa sztabu pułku i miałem zaszczyt przez sześć lat
dowodzić 1. BPA. Z tego stanowiska zostałem w drodze wyróżnienia skierowany na
Podyplomowe Studium Operacyjno-Strategiczne do Rembertowa, którego ukończenie
otworzyło dla mnie dalsze możliwości rozwojowe w Wojsku Polskim.
Urlop, należny mi bezpośrednio po zakończeniu akademii, spędziłem w lipcu
tego roku wraz z rodziną w Krakowie, odwiedzając moją rodzinę w Trzebini (mamę,
dziadka Jana, siostrę Olę i brata Romana). Mój dziadek Jan Kopeć (ojciec mojej mamy)
niespodziewanie ciężko zachorował i 21 lipca 1981 roku zmarł w szpitalu w Chrzanowie. Przyczyną śmierci była choroba nowotworowa wątroby, która prawdopodobnie
powstała w wyniku długoletniego ucisku od noszonej przez dziadka przepaski na przepuklinę. Była to dla nas duża strata, bo dziadka bardzo lubiliśmy. Czas ubiegał nam na
przystosowywaniu się do nowych warunków. Ja spotykałem się z kolegami z mojego
10. batalionu powietrzno-desantowego i rozmyślałem o nowej pracy w odległym garnizonie Bartoszyce. Nieprostą sprawą było zdobycie kartek żywnościowych i zaopatrzenie rodziny w podstawowe produkty, ale jakoś sobie radziliśmy.
Objęcie obowiązków w 1. pa w Bartoszycach.
Po zakończeniu urlopu udałem się w dniu 8 sierpnia 1981 roku do sztabu 1. Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej (1.WDZ), który mieścił się w Legionowie. Zgodnie z poleceniem, zameldowałem się do objęcia obowiązków w 1.pa do dowódcy dywizji - gen. bryg. Jerzego Jarosza. Dowódca poczęstował mnie kawą i przeprowadził
ze mną rozmowę, stawiając liczne pytania o dotychczasowy przebieg mojej służby oraz
o studia w akademii. Od niego dowiedziałem się, że mój pułk odbywa właśnie szkolenie
poligonowe w Ośrodku Szkolenia Poligonowego w Orzyszu i tam właśnie mam się udać
bezpośrednio po spotkaniu z nim. Miałem nadzieję, że uda mi się jeszcze odwiedzić
dom w celu uzupełnienia koniecznego na poligonie munduru polowego. Ale dowódca
dywizji przywołał oficera mundurowego i polecił wyposażyć mnie we wszystko, co
było konieczne na ćwiczeniach, oraz poinformował telefonicznie dowódcę 1.pa o natychmiastowym skierowaniu mnie na poligon.
Jeszcze tego samego dnia dojechałem pociągiem w godzinach popołudniowych
do Giżycka, gdzie czekał już samochód, który dowiózł mnie i jeszcze innego oficera
(był to nowo wyznaczony na stanowisko szefa rozpoznania pułku kpt. Jan Skawski) na
Stanowisko Dowodzenia (SD) pułku w obozowisku Klusy, gdzie pułk był rozmieszczony w namiotach. Przyjął mnie dowódca pułku mjr Ryszard Klejna w towarzystwie swojego zastępcy do spraw politycznych mjr. Eugeniusza Czapki. Po zameldowaniu swego
162
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
przybycia i krótkiej rozmowie przy kawie w namiocie dowódcy, dowiedziałem się od
niego o strukturze pułku ćwiczącego na poligonie, jakie zajmuje on ugrupowanie oraz
że właśnie rozpoczął się trening kierowania ogniem pułku (TKO), którego celem była
ocena jednostki na zakończenie szkolenia poligonowego. Trening prowadził przełożony jednostki – Szef Artylerii 1. WDZ płk Piotr Piszczatowski, który jeszcze niedawno
dowodził tym pułkiem. Był to wtedy bardzo wymagający przełożony i oficer. Później
poznałem go bliżej, był to porządny człowiek i do jego śmierci w 2005 roku byliśmy dobrymi znajomymi i spotykaliśmy się w Węgorzewie. dokąd przyjeżdżał na polowania.
Wskazano mi miejsce do spania i otrzymałem pierwsze moje zadanie w pułku
– sprawdzić przygotowanie do strzelania i gotowość ogniową rzutów ogniowych na
godzinę 6.00 dnia następnego. Był to, jak się później okazało, zasadniczy obowiązek
zastępcy do spraw liniowych w czasie działania pułku w polu. Następnego dnia przed
godz. 6.00 dowódca sprawdzał pododdziały i wykonanie zadań postawionych na noc,
miał szereg zastrzeżeń do przygotowania stanowisk ogniowych w rejonie miejscowości
Wierzbiny. Tam na stanowiskach ogniowych otrzymałem pierwszą porządną żołnierską burę i nauczkę. Przyjąłem ją z pokorą, ale byłem mocno sfrustrowany. Tak naprawdę to nie czułem się winny, gdyż nie wiedziałem, co i jak mam wykonać przez tę noc,
aby było dobrze. Wyobraźcie sobie faceta, który nie zna jednostki, ludzi, sprzętu, poligonu ani nawet zasad działania pułku i którego nie znają żołnierze - rzuconego późnym
wieczorem w środek lasu do wykonania zadania, które nie wiedział, jak ma wykonać!
Oczywiście, miałem świadomość, że dowódca pułku mógł żądać, abym, jako absolwent
akademii, miał pojęcie, jak wykonać to zadanie. Oficerowie, którzy przychodzili z pułków lub brygad artylerii na studia w akademii, mieli większe doświadczenie w zakresie
działania pododdziałów tych jednostek.
Ale moja sytuacja była specyficzna. Akademia w Leningradzie przygotowała
mnie teoretycznie bardzo dobrze do rozwiązywania problemów operacyjno-taktycznych użycia jednostek artylerii i doskonale do strzelania i kierowania ogniem artylerii. Ale moja wiedza praktyczna opierała się tylko na dotychczasowym doświadczeniu
wyniesionym ze służby w artylerii wsparcia batalionu powietrzno-desantowego, której
specyfika działania w walce różniła się radykalnie od działania pułków i dywizjonów
artylerii wojsk zmechanizowanych i pancernych. W praktyce dotychczas z takim działaniem nie miałem do czynienia, oprócz krótkich epizodycznych TKO na poligonie
w Łudze (koło Leningradu), które koncentrowały się głównie na odbyciu indywidualnego strzelania artyleryjskiego przez słuchaczy akademii.
Dlatego też mój początek służby w 1.BPA był bardzo ciężki, pracowity oraz
bogaty w kolejne doświadczenia. Przed akademią zajmowałem stanowiska dowódcy
plutonu i baterii moździerzy, ukompletowanych do pełnego etatu ludźmi i sprzętem.
Tutaj w Bartoszycach należało w szybkim tempie przestawić się ze specyfiki działań
specjalnych rozwiniętych pododdziałów wojsk powietrzno-desantowych na specyfikę
skadrowanej jednostki artylerii. Na stanowisku zastępcy dowódcy do spraw liniowych
należało poznać (nowe dla mnie) zasady dowodzenia, kierowania i szkolenia pododdzia-
163
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
łami pułku artylerii. Szczególnie ważna była specyfika działania zasadniczego modułu
taktyczno-ogniowego, jakim był dywizjon artylerii. W dotychczasowej swojej karierze
nie przeszedłem takiego szczebla dowodzenia. Do tego dochodziło zupełnie mi nieznane funkcjonowanie jednostki o charakterze skadrowanym opartej na żołnierzach rezerwy i środkach transportowych, powoływanych z gospodarki narodowej. To wyzwalało
potrzebę wiedzy o sposobie przygotowania i szkolenia rezerw osobowych.
W niedługim czasie po przybyciu do jednostki wyżej wymieniony zakres moich
potrzeb edukacyjnych zdecydowanie się powiększył. Szef sztabu pułku, mjr Szczepan
Żyliński (który po zakończeniu Akademii Sztabu Generalnego w Rembertowie przyszedł do jednostki kilka dni po mnie) został przeniesiony do 3.pa w Chełmie tuż przed
świętami Bożego Narodzenia 1981 roku. Od Nowego Roku 1982 obowiązki te przypadły mnie w udziale, a oficjalnie na stanowisko szefa sztabu pułku zostałem wyznaczony rozkazem od dnia 3 lutego 1982 roku (stanowisko to piastowałem do 16 czerwca
1987 roku). Stanowisko było zaszczytne („Drugi po Bogu”), ale, jak wówczas humorystycznie i nie bez złośliwości mawiano, „przed wojną dowódca miał konia, na którym
jeździł, po wojnie zabrano mu konia i dano szefa sztabu”. Tak więc moje potrzeby
edukacyjne powiększyły się dodatkowo o wiedzę na temat osiągania wyższych stanów gotowości bojowej, gotowości mobilizacyjnej, ochrony obiektów, ochrony tajemnicy, działalności kadrowej, planowania szkolenia, współdziałania ze służbami mundurowymi w mieście oraz koordynowania wszelkich działań jednostki w garnizonie
i w czasie szkolenia na poligonach. Wiedzę tę zdobywało się podczas studiowania setek
regulaminów, opracowań, rozporządzeń, zarządzeń i rozkazów ale zasadniczą szkołą
były potrzeby życia codziennego, ujawniające się na bieżąco. Potrzeba było czasu
i uporczywego wysiłku, aby ogarnąć to wszystko, zgrać podległy sztab pułku i doprowadzić do tego, by problemy bieżące nie ujawniały się przed potrzebami planowanymi
(jednym słowem nie zaskakiwały jednostki).
Kosztowało to mnie bardzo dużo czasu. Pozostawanie w pracy do późnych godzin lub studiowanie materiałów w domu było na porządku dziennym. Oczywiście,
że odbywało się to kosztem rodziny i wypoczynku. Porażek i stresów z tym związanych nie brakowało. Ale byłem człowiekiem młodym, chętnym do pracy i ambitnym.
Cieszyły mnie odnoszone sukcesy, zwłaszcza te zdobywane małymi kroczkami osobistą ciężką pracą. Dotyczyło to nie tylko mnie, ale również mojego przełożonego
i podwładnych. W tamtych czasach dyspozycyjność (o każdej porze dnia i tygodnia)
nie podlegała żadnej dyskusji i zależała tylko od właściwego wyczucia przełożonych
i umiejętności zorganizowania sobie pracy na zajmowanym stanowisku służbowym.
Niezbędna była wiedza i zdobywane krok po kroku doświadczenie.
Moi przełożeni. W sierpniu 1981 roku do pułku przybyło trzech nowych oficerów na stanowiska zastępców dowódcy pułku. Na stanowisko szefa sztabu mjr Szczepan Żyliński, kpt. Jacek Woźniak na stanowisko kwatermistrza i kpt. Edward Pawlica
na zastępcę do spraw liniowych. Wszyscy byliśmy świeżo upieczonymi absolwentami
164
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
akademii. W dowództwie pułku służyli już od kilku lat nasi starsi koledzy, mjr Eugeniusz Czapka - zastępca dowódcy do spraw politycznych i ppłk Zdzisław Kuc - zastępca dowódcy do spraw technicznych. Dowódca, mjr Ryszard Klejna, dopiero od kwietnia
dowodził pułkiem. Wcześniej był jego szefem sztabu i jednostkę znał na wylot. Jako
dowództwo byliśmy zespołem młodym, o różnym poziomie doświadczenia i przygotowania. Dowódca musiał włożyć sporo wysiłku, aby ukształtować nas do swojego
stylu dowodzenia. Ja przejąłem obowiązki od ppłka Zygmunta Kołackiego, który w
niedługim czasie odszedł z pułku na stanowisko Komendanta Poligonu w Muszakach
k/Nidzicy. W tym czasie wyższymi przełożonymi, z którymi się stykałem w różnych
sytuacjach, byli: wspomniany już Szef Artylerii 1.WDZ – płk Piotr Piszczatowski, Dowódca 1.WDZ – gen. bryg. Jerzy Jarosz, Szef Wojsk Rakietowych i Artylerii Warszawskiego Okręgu Wojskowego – płk Leon Rabuszko, Dowódca WOW gen. dyw. Włodzimierz Oliwa i Dowódca Wojsk Rakietowych i Artylerii WP – gen. bryg. Ryszard
Kubiczek. Nie sposób poświęcić uwagi wszystkim tym ciekawym postaciom, ale nie
mogę pominąć we wspomnieniach człowieka, od którego nauczyłem się dowódczego
rzemiosła w tamtych trudnych dla mnie czasach - majora Ryszarda Klejnę.
Major Ryszard Klejna. Był to postawny, wysoki, wysportowany, niezwykle ambitny, decyzyjny,
uparty i konsekwentny w realizacji założonych celów oraz budzący respekt oficer. Urodził się 20 lipca
1945 roku w Mostowie na Mazowszu. Jego ojciec brał
udział jako ochotnik w 1920 roku w Bitwie Warszawskiej, podczas której otrzymał postrzałową ranę w płuco. Ryszard Klejna do szkoły podstawowej uczęszczał
w Mostowie i Szreńsku. Następnie uczył się w liceum
pedagogicznym. Po jego ukończeniu w 1964 roku
został podchorążym w Oficerskiej Szkole Artylerii
w Toruniu, ukończył ją w 1967 roku i został mianowany do stopnia podporucznika WP. Służbę zawodową
rozpoczął w pułku artylerii w Morągu. Przez kilka lat
dowodził plutonem ogniowym, w Szkole Podoficerskiej pełnił obowiązki dowódcy batalionu, a następnie
był szefem sztabu dywizjonu artylerii. W tym okresie
służby zdobył tytuł Wicemistrza Ognia Artyleryjskiego w konkursie na szczeblu WOW. Za wysokie
wyniki szkoleniowe skierowany został w 1973 roku
na studia do ASG, które ukończył w 1976 roku. Po
ukończeniu ASG został szefem sztabu pułku w Bartoszycach. W 1979 roku został wicemistrzem taktyki na szczeblu WP. W pierwszej połowie 1980 roku
165
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
pełnił obowiązki szefa sztabu XIII. Zmiany Polskiej Wojskowej Jednostki Specjalnej
Doraźnych Sił Zbrojnych ONZ na Bliskim Wschodzie. Po powrocie i ukończeniu kursu
dowódców pułków przyjął w maju 1981 roku obowiązki dowódcy 1. Berlińskiego Pułku Artylerii w Bartoszycach. Uhonorowany został wpisem do Honorowej Księgi Ludzi
Wzorowej Służby i Pracy WOW. Miał bardzo sympatyczną małżonkę Wandę (nauczycielkę), oraz dwie córki Joannę i Darię. Znał się świetnie na rzemiośle artyleryjskim.
Bardzo dobrze grał w piłkę siatkową i zajęcia z WF oraz mecze pomiędzy kadrą sztabu
i pododdziałów odbywały się, kiedy tylko pozwalał na to czas. Bardzo mi to odpowiadało, chociaż niejednokrotnie trzeba było odrabiać zaległości w pracy nad dokumentami po południu. Miało to również niewątpliwy wpływ na poziom sprawności fizycznej
kadry pułku. Był przełożonym bardzo wymagającym i nie szczędził podwładnym surowych uwag. Ale nie pamiętam, aby jakiekolwiek z nich mi ubliżały i wygłaszane były
bez uzasadnionej przyczyny. W realizacji zadań pozostawiał podwładnym możliwość
wprowadzania własnych rozwiązań i wymagał od nich inicjatywy. Służba pod takim
przełożonym nie była lekka i wymagała bezustannej uwagi i pracy nad sobą oraz podległym mi sztabem. Był świetnym dyplomatą, potrafił jednoczyć ludzi wokół zadań
jednostki i własnej osoby. Posiadał wielu znajomych i przyjaciół w wyższych sztabach,
okolicznych jednostkach i instytucjach cywilnych.
Dzięki niemu w krótkim czasie poznałem władze miasta i rejonu oraz środowisko bartoszyckie, co pomagało mi w realizacji obowiązków do końca mojej służby w Bartoszycach. Był inspiratorem spotkań towarzyskich kadry zawodowej wraz
z małżonkami z różnych okazji. Sprzyjały one integracji oraz dobrej atmosferze służby i życia w garnizonie. Był człowiekiem uczciwym i sprawiedliwym przełożonym,
który wymagał dużo, ale potrafił właściwie ocenić i docenić wysiłek podwładnych.
Doświadczyłem tego osobiście, kiedy na wniosek dowódcy otrzymałem wcześniejszy
awans do stopnia majora w 1984 roku i zostałem wyznaczony na stanowisko dowódcy pułku w 1987 roku, które to stanowisko przejąłem właśnie z rąk Ryszarda Klejny. Wtedy, już w stopniu podpułkownika, objął obowiązki zastępcy komendanta do
spraw liniowych w Centrum Szkolenia Uzbrojenia i Elektroniki w Olsztynie. 12 października 1987 roku awansowany został do stopnia pułkownika WP. W trakcie służby
w pułku zaprzyjaźniliśmy się, a nasze małżonki bardzo się polubiły. Zmarł nagle w czasie wykonywania swoich obowiązków służbowych w Centrum Szkolenia Uzbrojenia
i Elektroniki (CSUiE) 24 maja 1990 roku. Na cmentarzu komunalnym w Olsztynie w
ostatniej drodze towarzyszyły mu tłumy ludzi. Była to wielka strata dla tych, którzy go
znali, i uszczerbek dla korpusu oficerskiego, bowiem dzięki walorom, które posiadał,
jego kariera wojskowa dopiero się rozpoczynała.
Stan wojenny. 13 grudnia 1981 roku był dla nas wszystkich pełnym zaskoczeniem. Wiedzieliśmy, że sprawy w kraju idą w złym kierunku. Pogłębiał się chaos, strajki przybierały na sile, zaopatrzenie było coraz gorsze. W Bartoszycach również straj-
166
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
kowały miejscowe zakłady. Sygnał zarządzający stan podwyższonej gotowości bojowej
(PdGB) dotarł do pułku około godz. 2.00 w niedzielę 13 grudnia 1981 roku. Pełniący
służbę oficera dyżurnego ppor. Marek Pawlik, młody oficer przybyły do jednostki
w październiku, miał problem z rozszyfrowaniem zakodowanego sygnału i dopiero kilka godzin później przekazał kadrze sygnał nakazujący natychmiastowe stawiennictwo
w jednostce. Pamiętam, jak z kolegami maszerowaliśmy rankiem około godz. 6.00 po
kopnym śniegu z mieszkania przy ul. Świerczewskiego, gdzie byliśmy zakwaterowani,
do koszar, przewidując jakieś kolejne sprawdzenie gotowości bojowej jednostki. Zastanawialiśmy się tylko, kto nas tym razem będzie kontrolował. W jednostce dowódca
w swojej kancelarii oznajmił nam, że wprowadzono stan wojenny i razem z dowództwem pułku wysłuchaliśmy transmitowanego w TV przemówienia gen. Jaruzelskiego
o jego wprowadzeniu. Byliśmy wszyscy zaskoczeni i przygnębieni tą wiadomością oraz
niepewnością co do oczekujących nas w najbliższym czasie wydarzeń. Skoncentrowaliśmy się na analizie i wprowadzaniu w życie harmonogramu zadań wynikających
z wprowadzonego sygnału PdGB. Dotyczyły one głównie ściągnięcia kadry i zakwaterowania jej w koszarach, wprowadzenia całodobowych dyżurów, zwiększenia ochrony koszar oraz podjęcia wstępnych przygotowań do uzupełnienia pułku rezerwami osobowymi. Około godz. 8.00 wezwał mnie dowódca i postawił zadanie niezwłocznego
odbioru tajnej poczty z Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego (WSzW) w Olsztynie. Do
tego celu wydzielił mi UAZ-a, trzech ludzi ochrony uzbrojonych w ręczny karabin
maszynowy, kbkAK z ostrą amunicją i ręczne granaty oraz upoważnienie do odbioru
przesyłki. Wyposażeni jak na wojnę, wyruszyliśmy do Olsztyna. Na drogach panowała
niezmącona zimowa cisza i niewielki ruch. Do ludzi nie dotarły jeszcze powtarzane
w radiu i telewizji komunikaty. W WSzW po krótkim oczekiwaniu otrzymałem pocztę
i około południa powróciliśmy do koszar. W drodze powrotnej mijani ludzie już ciekawie oglądali się za wojskowymi samochodami a na rogatkach miasteczek stały patrole milicyjne. Po dostarczeniu poczty, dowódca zebrał dowództwo pułku w kancelarii.
Świadomi wagi przywiezionych dokumentów, czekaliśmy na zawarte w nich zadania.
Dowódca po zapoznaniu się z dokumentem zaklął szpetnie pod adresem wojskowych
biurokratów, a my ze zdziwieniem i rozbawieniem (niestosownym do zapowiadających
się wydarzeń) dowiedzieliśmy się, że tak bardzo chroniona przesyłka to nic innego, jak
przemówienie Jaruzelskiego, sukcesywnie od godzin nocnych transmitowane na cały
kraj w środkach masowego przekazu.
W okresie stanu wojennego, który został zawieszony 31 grudnia 1982 roku,
a zniesiony 22 lipca 1983 roku, nasza jednostka nie była angażowana do żadnych akcji
przeciwko strajkującym i demonstracjom. Najważniejszymi naszymi zadaniami było
wydzielanie patroli, które wraz z milicją nadzorowały przestrzegania porządku i godziny milicyjnej w mieście oraz posterunków na osiedlach zamieszkałych przez rodziny wojskowe, a także wzmocnienie ochrony koszar. Zima była bardzo surowa, śnieżna
i mroźna. Żołnierze na posterunkach i w czasie patroli rozgrzewali się przy rozsta-
167
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
wionych koksownikach oraz dowożoną z jednostki gorącą kawą i zupą. Mieszkańcy
bloków często wspomagali żołnierzy dodatkowymi kanapkami. Sytuacja w mieście
była spokojna i patrole interweniowały w nielicznych przypadkach.
Kilku oficerów z pułku zostało wydzielonych do grup operacyjnych, które miały
zaprowadzić ład i czuwać nad porządkiem w zakładach pracy, PGR-ach i urzędach.
Z perspektywy czasu oceniam je jako niewypał. Początkowo spełniały one swoją rolę,
gdyż ludzie byli zastraszeni i zaskoczeni sytuacją. Na dłuższą metę nie mogły jednak
spełnić pokładanych w nich nadziei, ze względu na brak odpowiednich kompetencji
i kwalifikacji potrzebnych w instytucjach cywilnych. Ponadto w krótkim czasie wtopiły się one w miejscowe układy i stosunki, czasami psując reputację wojsku. Po jakimś
czasie z nich zrezygnowano.
Drugim fatalnym pomysłem ówczesnego MON było utworzenie w 1982 roku
w leśnych garnizonach kompanii polowych, w których zbierano różnych chuliganów
zakłócających porządek publiczny i osoby „kończące karę pozbawienia wolności z nieuregulowanym stosunkiem do służby wojskowej”. Otrzymali oni mundury wojskowe
(nie otrzymali uzbrojenia) i byli wykorzystywani do różnych prac gospodarczych. Łatwo można sobie wyobrazić, jakie panowały tam nastroje i jaki był stan dyscypliny.
Wszelkie awanturnicze wyczyny członków tych kompanii w okolicznych miejscowościach, szły na konto wojska, bo społeczeństwo nie było zorientowane co do istoty ich
funkcjonowania. Burzyliśmy się przeciwko temu, że mundur żołnierza polskiego pełnił
w tym przypadku rolę więziennego garnituru. Z naszej jednostki musieliśmy wydzielić
kilku żołnierzy zawodowych do pracy w tych kompaniach. Wybrańcom losu można
było tylko szczerze współczuć tej służby! Na szczęście kompanie polowe rozformowano gdzieś około października 1983 roku po zniesieniu rygorów stanu wojennego.
Obok wykonywania tych nietypowych zadań związanych z wprowadzonym
stanem wojennym, pułk realizował planowe szkolenie według obowiązujących wtedy
zasad.
Na terenie naszej jednostki stacjonował batalion 14. Mazurskiej Brygady Zmotoryzowanej Wojsk Obrony Wewnętrznej. Był to batalion dobrze ukompletowany w ludzi,
przeznaczony do działań antystrajkowych. Bardzo często wyjeżdżał on bez względu na
porę dnia i nocy na akcje do Trójmiasta. Kadra i żołnierze batalionu często dzielili się
z nami spostrzeżeniami ze swej trudnej, nie do pozazdroszczenia roli. Współczuliśmy
tym żołnierzom i dziękowaliśmy Opatrzności, że nas nie spotykał podobny los. Batalion ten wyprowadził się z naszych koszar po kilku latach.
W sierpniu 1982 roku braliśmy udział w szkoleniu poligonowym w Orzyszu,
w którym uczestniczyły pododdziały jednostek 1.WDZ. Uczestniczyło w nim również dowództwo i sztab rosyjskiej DZ oraz pułk pancerny stacjonujący koło Grodna
na Białorusi. Jak się dowiedziałem, pułk ten został niedługo przed naszym szkoleniem
przeniesiony z Niemiec, gdzie dotychczas stacjonował. Była to bardzo mocna, w pełni
ukompletowana do etatu „W” jednostka - trzy bataliony czołgów T-72, dwa bataliony
168
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
zmechanizowane na BWP-1, dywizjon artylerii wyposażony w haubice D-30 i inne
pododdziały dowodzenia, rozpoznania i zabezpieczenia. Nasze zdziwienie budziły
bardzo silne ubezpieczenia rejonów rozmieszczenia i tras przegrupowania rosyjskich
pododdziałów oraz wielkość tyłów pułku, niespotykana w stosunku do znanych nam
struktur jednostek rosyjskich. Było to około 300 ciężkich samochodów ciężarowych,
wyładowanych zapasami amunicji. Jak później do nas dotarło, Rosjanie, uczestnicząc
w tym ćwiczeniu, byli przygotowani do ewentualnych innych bojowych zadań na wypadek różnych sytuacji związanych z rocznicą sierpniową. W czasie tego szkolenia
odbywały się spotkania integracyjne naszych i rosyjskich żołnierzy na różnych odpowiadających sobie szczeblach. Dowództwo naszego pułku nawiązało kontakt z dowództwem rosyjskiego pułkowego dywizjonu artylerii. Muszę przyznać, że nasze spotkania
przebiegały w koleżeńskiej atmosferze i polegały głównie na wymianie doświadczeń
artyleryjskich. O polityce nie rozmawialiśmy. Nie brakowało alkoholu i toastów.
Szkolenie zakończyło się wspólnym ćwiczeniem taktycznym z wojskami ze
strzelaniem amunicją bojową. Rozpoczynało się na poligonie Orzysz przełamaniem
obrony „nieprzyjaciela”, następnie ćwicząc natarcie w głębi obrony „nieprzyjaciela”
przegrupowano ćwiczące pododdziały marszem bojowym, sforsowano rzekę Narew
pod Nowogrodem i zakończono ćwiczenie opanowaniem przez wojska obiektów na
poligonie Czerwony Bór. Byłem pod wrażeniem wysokiego poziomu wyszkolenia,
zgrania i przygotowania rosyjskiego pułku do działania. Porównując z nimi naszą
mizerotę, zazdrościłem Rosjanom ukompletowania i wyposażenia jednostki w nowoczesny sprzęt bojowy i kwatermistrzowski, a w szczególności wyposażenia stanowisk
dowodzenia, sprzętu dowodzenia, kierowania ogniem i łączności. Miałem okazję oglądać to wszystko bezpośrednio, gdyż byłem wyznaczony do odgrywania dowódcy Pułkowej Grupy Artylerii wspierającej ten pułk i moje miejsce było w wozie dowodzenia
dowódcy rosyjskiego dywizjonu artylerii, towarzyszącego opancerzonemu pojazdowi
dowódcy rosyjskiego pułku pancernego.
W czasie ćwiczenia byłem świadkiem trzech tragicznych zdarzeń. W pierwszym
przypadku, jeszcze na początku ćwiczenia, gdy byłem na Punkcie Dowódczo-Obserwacyjnym dowódcy pułku pancernego, prawdopodobnie w wyniku jakiegoś błędu załogi
zapaliły się ładunki prochowe w czołgu T-72 i zginęła cała jego trzyosobowa ekipa. Nakazano zająć się tym dowódcy kompanii medycznej i pułk przeszedł do dalszego działania, jakby nic poważnego się nie wydarzyło. W drugim przypadku, w czasie forsowania Narwi, niezabezpieczony właz czołgu wyrwał podporucznikowi dolną szczękę, co
ani na moment nie zahamowało biegu natarcia. W trzecim zdarzeniu byłem świadkiem,
jak dowódca rosyjskiego dywizjonu, któremu towarzyszyłem, kopał w głowę i obrzucał
niewybrednymi epitetami, siedzącego w niżej położonym luku kierowcę swojego wozu
dowodzenia, za to, że nie mógł dotrzymać tempa maszerującemu przed nim pojazdowi
dowódcy pułku. Przyznam, że te trzy zdarzenia (a utkwiły mi w pamięci na zawsze) nie
świadczyły o szacunku dla człowieka. I tego Rosjanom nie zazdrościłem.
169
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Przebieg służby na stanowisku szefa sztabu pułku do czerwca 1987 roku
Tryb szkolenia i sposób funkcjonowania jednostki. Stanowisko szefa sztabu
pułku zajmowałem od stycznia 1982 roku do 16 czerwca 1987 roku. Była to dla mnie
bardzo czasochłonna, nielekka, ale satysfakcjonująca i ciekawa praca. Szef sztabu był
w tamtych czasach głównym koordynatorem wszelkich przedsięwzięć realizowanych
w jednostce. Dowódca pułku mjr Ryszard Klejna pozostawiał swoim zastępcom dużą
swobodę działania w zakresie swoich kompetencji. Ode mnie wymagał wiele, ale wraz
z upływem czasu i nabieraniem wiedzy oraz doświadczenia, pozostawiał mi coraz
większy zakres kompetencji, większą samodzielność i swobodę działania. Zaufanie
dowódcy do mnie sprawiało mi satysfakcję, dawało poczucie pewności siebie w dowodzeniu i budowało autorytet szefa sztabu wśród żołnierzy pułku. Z drugiej strony,
mobilizowało to do jak najlepszego wykonania zadań i przejawiania inicjatywy, na co
nie można było żałować czasu osobistego i podwładnych. W sztabie pułku i w przyporządkowanej specjalistycznie szefowi sztabu baterii dowodzenia pułku podlegało mi
bezpośrednio wielu żołnierzy zawodowych. Wśród nich wielu było starszych ode mnie
wiekiem i posiadało większy staż pracy i doświadczenie wojskowe. Do przybyłego do
jednostki przełożonego, młodego kapitana, podchodzili z ograniczonym zaufaniem.
Jednak nie było w tym lekceważenia czy też złośliwości, ale raczej pobłażliwość. Zdobycie wśród nich autorytetu należnego szefowi nie było sprawą prostą i łatwą. Ocenę tego, jak się to udało i ile potrzeba było na to czasu, pozostawiam moim byłym
współpracownikom. Mogę tylko optymistycznie stwierdzić, że razem wykonywaliśmy
wszystkie nałożone na sztab i baterię dowodzenia pułku zadania, o czym świadczą
wymienione niżej sukcesy pułku. Ja z czasem awansowałem na dowódcę tego pułku,
a moi byli podwładni w zdecydowanej większości należą obecnie po latach do grona
moich przyjaciół i znajomych.
Nie będę w tym momencie wymieniał z nazwiska podległych mi żołnierzy zawodowych i pracowników cywilnych. Zazwyczaj autorzy różnych publikacji albo określają wszystkich podwładnych jako idealnych i wspaniałych pracowników, albo przypisują
im usterki w działaniu, często eksponując tym sposobem swoje osiągnięcia. Chciałbym
uniknąć tego błędu. Ponadto była to bardzo duża grupa osób. Szef sztabu pułku praktycznie kierował nie tylko podległym mu sztabem, ale i oddziaływał na wszystkie
pozostałe komórki sztabowe i pododdziały jednostki. Ani ja, ani też podlegli mi ludzie
nie byliśmy idealni i w swojej działalności służbowej musieliśmy nawzajem korygować
swoje błędy. Z dzisiejszej perspektywy uznaję za osiągnięcie, że potrafiliśmy to robić
z wyczuciem, poszanowaniem godności oraz liczyliśmy się ze zdaniem drugiej osoby
i zmieniającymi się warunkami służby. Nie pamiętam, aby w ówczesnych warunkach
intensywnej działalności jednostki wybuchały jakieś szczególne konflikty. Najwięcej
problemów było z dyscypliną żołnierzy służby zasadniczej, ale nie odbiegały one od
tych, które dotyczyły całego ówczesnego WP. Przez cały czas mojej służby w pułku
170
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
byliśmy jedną z nielicznych jednostek w 1.WDZ i WOW, z której nie wypływały anonimy i skargi do przełożonych i organów tym się zajmujących. Kadra zawodowa pułku
oceniana była jako najbardziej zdyscyplinowana, odpowiedzialna i oddana wojskowej
służbie. Uważam, ze złożyło się na to fachowe dowodzenie jednostką przez kolejne
pokolenia dowódców oraz panujące w jednostce artyleryjskie tradycje szacunku do
ludzi, sprzętu i artyleryjskiego rzemiosła. Niebagatelny wpływ na to miała również
tradycja spotkań kadry i rodzin z różnych okazji oraz dobre stosunki międzyludzkie
poza czasem służby. Ta sielankowa atmosfera nie oznaczała, że nie było nakładanych
kar dyscyplinarnych i finansowych. Uczciwie udzielane wyróżnienia i nieuchronność
kar za uchybienia stanowiły regulator zachowania. Aby słowa te nie pozostały puste,
w dalszej treści wspomnień przedstawię na to szereg dowodów w postaci osiąganych
przez jednostkę efektów różnorakiej działalności i corocznych wyróżnień jednostki
w rozkazach przełożonych.
Praktycznie każdego dnia, oprócz przedsięwzięć planowych, działo się w pułku
coś nowego, na co trzeba było szybko reagować, składać meldunki i propozycje do
dowódcy pułku oraz kierować realizacją dużej części przedsięwzięć. W ówczesnych
warunkach funkcjonowania jednostki wojskowej jej dowódca odpowiadał za wszystko, począwszy od dyscypliny, gotowości bojowej i mobilizacyjnej, przygotowania jednostki do działania, stan infrastruktury koszarowej i pełne zabezpieczenie socjalne
żołnierzy i ich rodzin, aż po efekty finansowe gospodarstw pomocniczych (wojskowe gospodarstwa rolne, kasyna), żłobków i przedszkoli wojskowych. Ten stan rzeczy
zdecydowanie odbiegał od obecnych kanonów funkcjonowania jednostki. Uważam,
że obecni dowódcy nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak na korzyść zmieniły się
warunki ich służby, pracy i dowodzenia na przestrzeni ostatnich 4–6 lat. Ale należy
zadać pytania: Czy w ślad za poprawą warunków służby poprawiła się efektywność
i skuteczność dowodzenia jednostkami? Czy jednostki są sprawniejsze i bardziej gotowe do podjęcia działań na miarę współczesnych potrzeb? Czy stany osobowe prezentują
większe wartości moralne i patriotyzm nieodzowny we współczesnej armii i realiach
politycznych? Chciałbym, aby młodsi czytelnicy, znający obecne realia funkcjonowania wojska i jednostek wojskowych, mieli możliwość skonfrontowania warunków
służby w tamtych i obecnych czasach. Stąd też w dalszej części wspomnień ze służby
w 1.pa w Bartoszycach przedstawię w miarę szczegółowy obraz funkcjonowania pułku
we wszystkich aspektach życia wojskowego.
Jednak nie sposób przedstawić wszystkich wydarzeń i przedsięwzięć, w których
brał udział szef sztabu pułku w okresie prawie 6 lat sprawowania tej funkcji. W tym
rozdziale przedstawię tylko wybrane wydarzenia, które rzutowały na moją karierę oficera i które najbardziej utkwiły mi w pamięci.
W lutym 1983 roku, idąc wraz z dowódcą pułku majorem Ryszardem Klejną na
kontrolę baterii dowodzenia pułku, spostrzegliśmy z okna klatki schodowej wjeżdżający do bramy koszarowej zielony autobus z ludźmi. Pełni nie najlepszych przeczuć
wybiegliśmy mu na spotkanie i za moment dowódca składał meldunek szefowi inspek-
171
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
cji. Tak rozpoczęła się moja pierwsza w Bartoszycach inspekcja prowadzona przez Departament Kontroli MON pod przewodnictwem gen. bryg. Mariana Kopera wraz z 40
towarzyszącymi mu oficerami. Przez dwa tygodnie kontroli podlegały jej wszystkie
dziedziny życia jednostki. Biegaliśmy z egzaminu na egzamin przez cały dzień, a wieczorem, gdy kontrolujący oficerowie udawali się do miejsca wypoczynku w Lidzbarku
Warmińskim, dowództwo, sztab pułku i dowódcy pododdziałów, przygotowywało do
późnych godzin nocnych siebie i podwładnych do kontroli w dniu następnym. Szło
nam nieźle, aż do momentu wyjazdu 1. baterii artylerii na strzelanie artyleryjskie do
Orzysza. Już po dotarciu na poligon, około 4.00 rano, jeden z żołnierzy, wychodząc rozespany z ciągnika artyleryjskiego, odłożył broń osobistą kbk AK na plandekę pojazdu.
Została ona przykryta przez kolejnego wysiadającego z pojazdu żołnierza brezentową
klapą. Właściciel broni nie potrafił powiedzieć, gdzie może być karabinek i kiedy mógł
go stracić. Zaginęła broń! Kto pamięta tamte niespokojnie politycznie czasy, ten wie,
co oznaczała wtedy utrata broni. Ktoś wreszcie sprawdził dachy samochodów i broń
znalazła się po około 10 godzinach intensywnych poszukiwań. Ale w międzyczasie
do poszukiwań uruchomiono na trasie Bartoszyce–Orzysz patrole z batalionu Wojsk
Obrony Wewnętrznej i Wojskowej Służby Wewnętrznej, a ja uruchomiłem przeszukiwanie naszych koszar (dowódca był z ćwiczącymi na poligonie). Po znalezieniu broni
na telefoniczne polecenie dowódcy złożyłem o tym meldunek przewodniczącemu zespołu kontrolnego gen. Marianowi Koperowi. Otrzymałem odpowiedź: „Broń się znalazła, ale porządku wojskowego u was w pułku nie ma”. Od tego czasu nasze notowania
u kontrolujących oficerów zdecydowanie spadły i oceny się pogorszyły. Nie mogła jednostka, w której czasowo zaginęła broń, otrzymać oceny dobrej.
Okres zdawania inspekcji był dla mnie czasem wyjątkowo pouczającym i trudnym. Jako szef sztabu zdawałem egzaminy indywidualne, tak jak większość kadry,
oraz dotyczyła mnie większość kontrolowanych przedmiotów i zagadnień. Bez przerwy wzywany byłem przez kontrolujących oficerów i przez dowódcę do referowania
różnej problematyki. Przez cały dzień, do późnych godzin nocnych uczestniczyłem
w egzaminach i odprawach, prowadzonych przez oficerów inspekcji i dowódcę pułku, prowadziłem instruktaże i odprawy zadaniowe dla sztabu i kierowniczej kadry
jednostki lub sprawdzałem przygotowanie kadry i pododdziałów do oczekujących ich
egzaminów. Wyszły wszelkie moje braki wiedzy oraz znajomości teorii i umiejętności łączenia jej w praktyce bieżącego funkcjonowania jednostki. W akademii tego
nie uczono, a moje doświadczenia z dotychczasowego rocznego pobytu w jednostce
okazały się niewystarczające. Ponadto nie miałem doświadczenia w praktycznym zdawaniu inspekcji w roli zastępcy dowódcy pułku. Dotychczas uczestniczyłem w takiej
kontroli jako dowódca baterii, która była tylko namiastką tej pułkowej. Najbardziej pamiętam dwóch pułkowników, Modzelewskiego i Ciacha, którzy szczególnie upodobali
sobie docieranie młodego szefa sztabu w problematyce, za którą odpowiadał. Pod koniec inspekcji doszedłem do takiego stanu wyczerpania fizycznego, głównie z powodu
braku snu i ciągłego stresu, że pewnego dnia w godzinach rannych, lekceważąc wszel-
172
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
kie mogące mi grozić konsekwencje, zamknąłem się w swojej kancelarii, rozłożyłem
na krześle z nogami na biurku i, nie zwracając uwagi na telefony i pukania do drzwi,
zasnąłem. Obudziłem się po kilku godzinach w południe. Ostrożnie wyjrzałem na korytarz i natknąłem się na majora Klejnę. Dowódca zrugał mnie za nieobecność, nakazał
mi coś wykonać i pobiegł do oczekujących go przedsięwzięć. Dało mi to kilka wniosków w mojej działalności. Przekonałem się wtedy, że moja chwilowa nieobecność nie
zachwiała gotowością jednostki, a tak potrzebny mi sen poprawił zdecydowanie moje
sterane samopoczucie i poprawił trzeźwość umysłu. Od tego dnia realizowałem swoje
zadania o wiele spokojniej. Inspekcja zakończyła się omówieniem i oceną pułku – 3,43.
Była to jedna z pierwszych inspekcji prowadzonych w jednostkach w 1983 roku przez
Departament Kontroli MON i po jej zakończeniu przełożeni grozili ukaraniem dowódcy i dowództwa jednostki za uzyskany wynik dostateczny. Ale fortuna kołem się toczy,
szczególnie w wojsku. Przez jednostki artylerii przeszła w tym roku lawinowa kontrola
inspekcji znanego nam już Departamentu Kontroli MON. Podlegało jej kilka innych
jednostek rakietowych i artylerii, oceny wahały się pomiędzy 2,80 a 3.20. Podobno
była również gdzieś ocena niedostateczna. Mówiło się wtedy, że przygotowywano
grunt pod zmianę na stanowisku panującego wtedy Dowódcy WRiA WP. Czy to była
plotka, czy też prawda, już nie pamiętam, ale za to już w drugiej połowie roku nasz
dowódca major Klejna na dywizyjnych, okręgowych i centralnych odprawach WRiA
przekazywał wnioski, co i jak należy robić w jednostce, aby uzyskiwać wysokie oceny
z inspekcji. Okazało się, że była to najwyższa ocena z inspekcji wśród kontrolowanych
jednostek artylerii w 1983 roku. W czasie tej trudnej kontroli, która obnażyła wiele
słabości, kierownicza kadra jednostki nabyła wiele doświadczenia, które procentowały
w kolejnych latach funkcjonowania pułku. Mimo przebytych stresów i niepowodzeń,
to właśnie ta inspekcja była przełomem w moim funkcjonowaniu na stanowisku szefa
sztabu. Pozwoliła mi nabrać pewności w poruszaniu się w zawiłej problematyce na tym
stanowisku.
We wrześniu 1983 roku pożegnali się z jednostką trzej zastępcy dowódcy pułku,
do spraw politycznych: ppłk Eugeniusz Czapka, do spraw liniowych kpt. Henryk Kozyra i do spraw technicznych ppłk Zdzisław Kuc. Odeszli do innych jednostek, a ppłk Kuc
do rezerwy. W ich miejsce stanowiska objęli mjr Janusz Bazyluk, mjr Antoni Handor
i kpt. Jerzy Skoupy.
W styczniu 1984 roku nasz dowódca major Ryszard Klejna oddelegowany został czasowo na kilkumiesięczne Podyplomowe Studium Operacyjno-Strategiczne
w Akademii Sztabu Generalnego do Rembertowa. Przyszło mi wtedy po raz pierwszy
w zastępstwie pełnić obowiązki dowódcy pułku przez dłuższy czas. Inaczej było być
zastępcą dowódcy, a zupełnie inaczej w roli dowódcy odpowiadać za podjęte decyzje
w pełni samodzielnie. Ciężar gatunkowy i odpowiedzialność była diametralnie różna. Możliwość sprawdzenia się była szczególna, gdyż w lutym pułk uczestniczył w
szkoleniu poligonowym i ćwiczeniu dywizyjnym wojsk 1.WDZ na poligonach Dęba
i Lipa koło Stalowej Woli. Na ćwiczenia wyprowadzaliśmy wtedy pododdziały etatu
173
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
pokojowego pułku (etat „P”) i 3. dywizjon artylerii uzupełniony żołnierzami rezerwy
do pełnego stanu osobowego, dowodzony przez majora Edwarda Matoszkę.
Na poligon do Lipy przegrupowaliśmy się transportami kolejowymi. W warunkach śnieżnej, ale ładnej zimy realizowaliśmy planowo na poligonie Lipa kolejne etapy zgrywania bojowego pododdziałów i pułku. Na zakończenie szkolenia wzięliśmy
udział w ćwiczeniu dywizyjnym jako Dywizyjna Grupa Artylerii (DGA), w czasie
którego przegrupowywaliśmy się marszem kołowym na poligon w Dębie oraz zabezpieczaliśmy natarcie dywizji połączone z praktycznym forsowaniem rzeki Sanu.
Różnie mówiło się o szkoleniu żołnierzy rezerwy. Nie zawsze dobrze, gdyż bywały
problemy z alkoholem, szczególnie bezpośrednio po wcieleniu ich na przeszkolenie. Ci
starsi panowie po przyjściu do jednostki folgowali sobie rozstanie z rodzinami oraz codziennymi obowiązkami i zwykle rozpoczynali służbę i znajomości od spożycia sporej
ilości alkoholu. Rodziło to oczywiście różne zagrożenia i problemy dyscyplinarne. Tak
było i tym razem. Szczególnie dużo wysiłku włożyły dowództwa pułku i 3. dywizjonu
w opanowanie sytuacji i niedopuszczenie do zagrożeń w czasie załadunku na transporty kolejowe, przegrupowania, wyładunku na stacji wyładowczej i zajęcia rejonu
ześrodkowania po przegrupowaniu na poligon Lipa.
Po kilku dniach szkolenia wszystko się unormowało, a w czasie ćwiczenia dywizyjnego mieliśmy wielką satysfakcję, obserwując, z jaką sprawnością w czasie manewrów i wykonywania strzelania amunicją bojową działali wszyscy żołnierze pułku,
a szczególnie rezerwiści. W czasie ćwiczenia dywizyjnego, już po przegrupowaniu
się na poligon Dęba i zajęciu ugrupowania bojowego, przyjechał na nasze punkty obserwacyjne szef sztabu dywizji, aby sprawdzić gotowość ogniową. Po sprawdzeniu
pułkowego PDO dopatrzył się rozbieżności we wrysowaniu kilku celów na mapie
dowódcy baterii dowodzenia i sztabu pułku i otrzymaliśmy za to ostrą reprymendę.
Niezadowolony i pewnie żądny kolejnych „sensacji” nakazał zawieźć się na stanowiska ogniowe żołnierzy rezerwy 3. dywizjonu, aby tam przeprowadzić dalszą kontrolę.
W czasie przejazdu natknęliśmy się na kolumnę dużego pododdziału dywizyjnych
saperów, który w nieładzie rozmieścił się wzdłuż leśnej drogi. Saperzy-rezerwiści,
którzy od dwóch dni nie mieli nic w ustach i nie mogli znaleźć swojej jednostki w
nowym miejscu, wyładowali swoją wściekłość na szefie sztabu 1.WDZ. Po drodze natknęliśmy się jeszcze na kilka rozproszonych i przedstawiających podobny obraz grup
żołnierzy rezerwy z 2.pz, przy których już szef sztabu nie chciał się zatrzymywać.
Wraz z majorem Piotrem Siuchnińskim, z którym razem towarzyszyliśmy szefowi
sztabu, z pewną obawą oczekiwaliśmy spotkania z naszymi żołnierzami na stanowiskach ogniowych 3. dywizjonu. Spotkało nas miłe zaskoczenie w konfrontacji z tym,
co widzieliśmy po drodze. Nasz dywizjon był rozwinięty na stanowiskach ogniowych
i przygotowany do strzelania, ugrupowanie zamaskowane, nad dywizjonowym punktem żywnościowym unosił się dym z kuchni polowych i miły zapach warzonego obiadu.
Żołnierze, po spożyciu śniadania, ogoleni i w bojowym rynsztunku, krzątali się przy
działach, kończąc nakazane im prace. Złożone zostały właściwe meldunki. Na pytania
174
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
szefa sztabu rezerwiści wypowiadali pozytywne opinie o przebiegu dotychczasowego
szkolenia oraz o socjalnym zabezpieczeniu działań w polu. Szef sztabu bez komentarza
opuścił nas i odjechał. Nie ukrywam, że obaj z mjr. Siuchnińskim mieliśmy wtedy złośliwą satysfakcję. Nie dlatego, że cieszyliśmy się z niepowodzeń bratniego 2.pz i saperów dywizyjnych. Ale dlatego, że nie sprawdziły się negatywne oczekiwania naszego
szefa sztabu dywizji. Oficerowie ogólnowojskowi często robili raban niewspółmierny
w stosunku do wagi wykrytych usterek w pododdziałach artylerii, jednocześnie liberalnie podchodząc do podobnych spraw w jednostkach zmechanizowanych. Częstym
powodem takiego stanu rzeczy była zazdrość, że my, artylerzyści, potrafimy się lepiej
organizować, pomagać sobie i mamy wynikające ze specyfiki naszego rodzaju wojsk
o niebo lepsze relacje międzyludzkie.
Wtedy cieszyliśmy się także, że pododdziały pułku w trakcie wyprzedzającego szkolenia osiągnęły odpowiednią sprawność bojową, a wspólny wysiłek kadry dowódczej przynosił zamierzone efekty. Potwierdziło to wykonanie zadań taktycznych
i ogniowych w dalszej części ćwiczenia dywizyjnego. Otrzymaliśmy za ćwiczenie ocenę dobrą i pochwały przełożonych. Dywizja w całości nie popisała się, szczególnie
w czasie forsowania Sanu. Z naszego PDO, rozmieszczonego przy stanowisku dowodzenia 1.WDZ nad brzegiem rzeki, obserwowaliśmy, jak kilka SKOT-ów popłynęło
z nurtem rzeki, i widzieliśmy zatopienie specjalnego wozu ewakuacyjnego, który zabezpieczał przeprawę. Na szczęście bez strat w ludziach. Długo również montowano
most pontonowy, po którym w końcu i nasz pułk przeprawił się na drugi brzeg Sanu,
kończąc udział w ćwiczeniu. Po przegrupowaniu się transportami kolejowymi do
Bartoszyc, w dobrych nastrojach podziękowaliśmy rezerwistom i zwolniliśmy ich do
cywila. Udział w tym szkoleniu i ćwiczeniu dywizyjnym potwierdził dobre przygotowanie sztabu pułku i dowódców pododdziałów (szczególnie dowódcy 3. dywizjonu,
mjr. Edwarda Matoszki) do organizowania działań, kierowania i dowodzenia pułkiem
i jego pododdziałami oraz dbałość o żołnierza w różnych skomplikowanych sytuacjach
pola walki (przegrupowanie transportami kolejowymi na dużą odległość, bytowanie
w polowych warunkach, wsparcie ogniowe natarcia, obrony i forsowania przeszkody
wodnej, kołowy manewr taktyczny i przeciwogniowy) w warunkach zimowych. Ja też
mogłem sobie zaliczyć pozytywnie pierwszy test samodzielnego dowodzenia pułkiem
w skomplikowanej sytuacji szkoleniowej.
W sierpniu 1984 roku Departament Kontroli MON pod przewodnictwem gen.
bryg. Mariana Kopera ponownie przeprowadził w pułku inspekcję. Miała ona charakter rekontroli, sprawdzającej usunięcie usterek po inspekcji z 1983 roku, i była nieco
ograniczona co do liczby sprawdzanych przedmiotów i zagadnień. Komisji inspekcyjnej towarzyszył w imieniu dowódcy 1.WDZ jej zastępca do spraw liniowych ppłk Stefan Słowikowski. My wyciągnęliśmy z poprzedniej kontroli stosowne wnioski i zrealizowaliśmy postawione wtedy zalecenia kontrolne. Ponadto byliśmy bogatsi o zdobyte
doświadczenie, jak być przygotowanym do inspekcji i jak technicznie ją zdawać. Rekontrola przebiegła sprawnie i otrzymaliśmy wysoką jak na tamte czasy ocenę 3,84, za
175
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
którą jednostka została wyróżniona w rozkazie Dowódcy 1.WDZ. Podczas inspekcji
moja sytuacja jako szefa sztabu była diametralnie lepsza ze względu na nabytą wiedzę,
zgranie i doświadczenie moje i podległego mi sztabu pułku. W zespole inspekcyjnym
szefem zespołu WRiA był były dowódca naszego pułku płk Kazimierz Rozum. Swoimi
podpowiedziami i pryncypialnym, ale życzliwym podejściem do kontroli wyszkolenia
artyleryjskiego wzbudził naszą sympatię i uznanie za profesjonalizm artyleryjski i kulturę osobistą. Świętowałem ten sukces podwójnie, bo w dniu Święta Wojska Polskiego
12 października tego roku zostałem mianowany do stopnia majora.
W dniach 20-21.03.1985 roku wizytował naszą jednostkę ówczesny Dowódca
Warszawskiego Okręgu Wojskowego (WOW) gen. dyw. Jerzy Skalski wraz z kwatermistrzem okręgu gen. bryg. Wróblewskim. Taka wizyta była zjawiskiem niecodziennym, zwłaszcza że generał był dowódcą naszego pułku w latach 1959 - 1961 i znany
był jako bardzo wymagający przełożony. W późniejszym czasie miałem okazję uczestniczyć kilkakrotnie w ćwiczeniach, które prowadził osobiście, i byłem świadkiem, jak
dobrze należało być przygotowanym, aby zaliczyć u niego sprawdzaną problematykę. W czasie wizyty w naszym pułku również bardzo skrupulatnie wizytował obiekty
koszarowe oraz wysłuchiwał meldunków dowództwa pułku i żołnierzy w miejscach
kontrolowanych. W sumie wizyta wypadła dla nas dobrze. Widać było, że generałowi
pozostał sentyment do miejsca, w którym przez kilka lat pełnił służbę.
W maju 1986 roku uczestniczyliśmy w ćwiczeniu dywizyjnym 1.WDZ prowadzonym przez Główny Zarząd Szkolenia Bojowego (GZSB) WP na poligonach Orzysz,
Drawsko i Okonek. Było to największe ćwiczenie, w jakim uczestniczył 1.pa w latach
1981 – 1993 (w okresie mojej służby w pułku). W związku z tym ćwiczeniem rok 1986
rozpoczął się dla nas bardzo intensywnie, a wszelkie zamierzenia nasze i przełożonych
ze szczebla dywizyjnego oraz okręgowego miały charakter przygotowawczy do tego
najważniejszego zamierzenia roku. Od 14 do 16 stycznia zaliczyliśmy na ocenę dobrą
intensywnie przeprowadzoną kontrolę sztabu WOW, w czasie której sprawdzano wiele
przedmiotów i zagadnień w koszarach oraz na strzelnicy garnizonowej i przykoszarowym placu ćwiczeń. Od 7 do 26 lutego w warunkach śnieżnej zimy zrealizowaliśmy na
poligonie Orzysz szkolenie poligonowe ze sztabem pułku, baterią dowodzenia, 1. i 3.
dywizjonem artylerii ukompletowanymi do etatu pokojowego. Szkolenie zakończyło
się udziałem w ćwiczeniu pułkowym, w czasie którego wspieraliśmy 2.pz ze Skierniewic jako Pułkowa Grupa Artylerii (PGA-62). Obozowaliśmy w namiotach na obozowisku Wierzbiny. W marcu wyszkolenie artyleryjskie sprawdził Szef Artylerii 1.WDZ płk
Jan Przeździecki. Oba te przedsięwzięcia ocenione zostały na ocenę dobrą. W lutym,
marcu i kwietniu prowadziliśmy w soboty i niedziele szkolenia jednodniowe żołnierzy
rezerwy, realizując je kolejnymi dywizjonami i baterią dowodzenia pułku.
Od początku roku trwały nasze pułkowe prace nad modernizacją mobilnego Stanowiska Dowodzenia (SD) pułku i dywizjonów oraz przygotowania ich do działania w
warunkach polowych. SD stanowiły i stanowią obecnie najważniejszy element ugrupowania bojowego artylerii. W tamtych czasach etatowe wyposażenie SD było bardzo
176
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
słabe i niewystarczające podczas działań mobilnych. Polowe SD pułku wyposażone
było w jeden autobus sztabowy dowódcy pułku na podwoziu STAR-660, kwatermistrzowski autobus sztabowy, wóz dowodzenia SKOT R3A, dwa samochody ciężarowe,
samochód UAZ, RWŁ oraz namioty NS-10, polowe łóżkach, taborety i piecyki. Dywizjony dysponowały tylko po jednym autobusie sztabowym i samochodzie terenowym
GAZ-63, samochodami ciężarowymi i namiotami. Na bazie tego sprzętu organizowało
się na stanowiskach dowodzenia pułku i dywizjonów część planistyczno-dowódczą,
punkt kierowania ogniem, miejsca pracy osób funkcyjnych, wartownię, kasyno i miejsca noclegowe, w których należało stworzyć warunki do pracy i odpoczynku dla całego
stanu osobowego stanowiska dowodzenia. Jeszcze gorzej przedstawiała się sytuacja
w bateriach ogniowych, gdzie ich dowódcy musieli organizować swoje prowizoryczne punkty dowodzenia na jednym z ciągników artyleryjskich baterii. Chcąc usprawnić wyposażenie SD, bazowaliśmy na tym, co posiadaliśmy, na naszej pomysłowości
i inwencji oraz pomocy zaprzyjaźnionych zakładów pracy – Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunalnego, Barbetu i Fabryki Mebli. O pozyskaniu od przełożonych autobusu
rozkładanego do zabezpieczenia pracy sztabu nie było mowy. Organizowanie pracy
sztabowej w kompleksie złożonym z kilku namiotów NS-10 wymagało dużo czasu na
przygotowanie go do pracy i po zajęciu ugrupowania bojowego oficerowie sztabu przez
długi czas musieli organizować sobie pracę na mapach pod gołym niebem, co przy
niesprzyjającej pogodzie bardzo komplikowało gotowość sztabu pułku. W tej sytuacji,
przy wybitnej pomocy dyrektora Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunalnego Edwarda Jaroszewskiego i jego kierownika działu Hieronima Sienkiewicza, na bazie dwóch
wygospodarowanych ciężarowych przyczep samochodowych wykonaliśmy składak
i wyposażyliśmy go w akcesoria potrzebne do pracy. Autorami pomysłu byli, pod moim
kierownictwem, zespołowo oficerowie sztabu, a bezpośrednim wykonawcą był starszy
chorąży sztabowy Tadeusz Rudak. Tym sposobem uzyskaliśmy jak na tamte warunki
w miarę przyzwoite miejsce dla sztabu pułku, zabezpieczające planowanie i kierowanie
ogniem, które można było dosyć szybko rozwinąć w położenie bojowe. Do rozłożenia
składaka należało wybrać kawałek płaskiego terenu i dobrze wyszkolić żołnierzy obsługi. Składak był dosyć prowizorycznym urządzeniem, ale przy braku sprzętu etatowego stał się nieodzowną częścią naszego pułkowego SD i służył nam przez kilka lat.
Oprócz składaka przystosowano wtedy lepiej do pracy w polu wszystkie autobusy sztabowe i inny posiadany na SD sprzęt. Kosztowało to nas cztery miesiące intensywnej
pracy, ale korzystnie wpłynęło na kierowanie działaniami pododdziałów przez sztab
pułku w czasie majowego ćwiczenia.
Ćwiczenie „Maj-86” rozpoczęło się dla nas od powołania na ćwiczenia oficerów
i chorążych rezerwy w dniu 29 kwietnia 1986 roku. W dzień później zostali powołani
podoficerowie, a 2 maja kierowcy i żołnierze rezerwy do 2. i 3. dywizjonu artylerii, baterii dowodzenia pułku, kompanii zaopatrzenia i kompanii remontowej. Razem zostało
wcielonych na ćwiczenia 384 oficerów i żołnierzy rezerwy z terminem zakończenia
ćwiczeń 28 maja 1986 roku. 3 maja przegrupowaliśmy się transportami kolejowymi
177
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
na poligon do Orzysza, gdzie przez 2 dni urządzaliśmy obozowisko pod namiotami
w Wierzbinach. Dowódca pułku został wyznaczony na dowódcę zgrupowania artyleryjskiego, obejmującego przygotowujący się do ćwiczeń nasz 1.pa, baterię dowodzenia
szefa artylerii dywizji (bdszad), 45. dywizjon artylerii rakietowej (45.dar) i 101. dywizjon artylerii przeciwpancernej (101. dappanc). Razem około tysiąca ludzi i około
180 jednostek ciężkiego sprzętu. Dowodzenie zgrupowaniem było dla nas dodatkowym poważnym obciążeniem. Od 6 do 12 maja trwało szkolenie, w czasie którego
zrealizowaliśmy kolejno ćwiczenia bateryjne, dywizjonowe i wspólnie z jednostkami
zmechanizowanymi 1.WDZ wzięliśmy udział w ćwiczeniach dywizyjnych i armijnych
pod kryptonimem „Krokus”. Bezpośrednio po ich zakończeniu przegrupowaliśmy się
trzema transportami kolejowymi na poligon Okonek w dniach 13-15 maja. Po rozładowaniu transportów na stacjach wyładowczych w Lotyniu i Czarnym zajęliśmy rejon
wyjściowy koło miejscowości Brokęcino. Od 16 do 19 maja trwało zgrywanie pododdziałów pułku na poligonie Okonek. 20 maja rozpoczęliśmy wraz z resztą dywizji
ćwiczenie „Maj-86”, realizując założenie taktyczne zluzowania dotychczas walczących
z przeciwnikiem wojsk i zajęliśmy ugrupowanie bojowe rozwijając SO w rejonie Brokęcino, a pododdziały rozpoznania na Kmieciej Górze. Z tego ugrupowania wykonywaliśmy pierwsze na ćwiczeniu strzelania amunicją bojową, w tym strzelania nocne,
ocenione na bardzo dobrze. W tym rejonie doskonale wyszło dla nas współdziałanie
z dywizyjnym batalionem saperów, który przy pomocy maszyn inżynieryjnych wykonał nam pełną rozbudowę stanowisk ogniowych wszystkich baterii. Nasi żołnierze
wykonali do tego pełne maskowanie przy pomocy etatowych i podręcznych środków.
Poziomem wykonania rozbudowy inżynieryjnej ugrupowania bojowego pułku zaskoczyliśmy kontrolujących nas oficerów. Od południa 22 maja, realizując wsparcie
ogniem oddziałów zmechanizowanych 1.WDZ, przemieściliśmy się manewrem kołowym z poligonu Okonek na poligon Drawsko i Konotop, gdzie zajęliśmy ugrupowanie
bojowe o godzinie 1.00 w nocy. Manewr w porze nocnej w nieznanym, rozjeżdżonym
przez czołgi terenie nie należał do łatwych. Dowódca pułku ppłk Ryszard Klejna przemieszczał się wraz z pułkowym punktem dowódczo-obserwacyjnym (PDO) i dywizjonami ogniowymi, a ja kierowałem przemieszczeniem się pułkowego SD i tyłów pułku.
Najtrudniejszymi zadaniami było utrzymanie łączności SD z wysuniętym do przodu
dowódcą pułku, jak najszybsze rozwijanie SD w nowym rejonie, zaplanowanie w nocy
działań pododdziałów i przygotowanie pułku do wsparcia natarcia dywizji do godziny
5.00 23 maja. Dla wszystkich była to już kolejna nieprzespana noc. O godzinie 5.00
rozpoczęliśmy Artyleryjskie Przygotowanie Ataku (APA) ze stanowisk ogniowych na
Konotopie i punktów obserwacyjnych rozmieszczonych na Bucierzy. Po sforsowaniu
przeszkody wodnej (Złego Łęgu) przegrupowaliśmy SD pułku, w ślad za dywizjonami
ogniowymi około godziny 22.00 osiągnęliśmy rubież Kanału Hetmańskiego. Otrzymaliśmy tam zadanie przygotowania pułku do wsparcia oddziałów zmechanizowanych
podczas obrony na tym kanale. Kolejną noc spędziliśmy w sztabie pułku na planowaniu
działań, stawianiu zadań dla pododdziałów i kontroli ich wykonania. Stan wyczerpania
178
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
fizycznego oficerów osiągnął stan krytyczny. Pamiętam, jak wracając około 5.00 rano
z kontroli pododdziałów wszedłem do naszego składaka i zastałem moich operatorów
majora Piotra Siuchnińskiego i kapitana Zdzisława Sztabę oraz szefa łączności majora
Jerzego Medeńskiego, śpiących na rozłożonych na stole mapach, na których dopiero
co zakończyli pracę. Obudziłem ich i, wyskakując ze składaka na zewnątrz, wpadłem
głową na rosnącą przed drzwiami masywną brzozę. Gdyby nie hełm, nie obyłoby się
bez pomocy lekarza. 24 maja prowadziliśmy działania obronne, wykonując strzelanie
amunicją bojową. Około południa oficjalnie zakończono ćwiczenie, otrząsnęliśmy się
z poligonowego kurzu i o godzinie 16.00 całością pułku ze sprzętem wzięliśmy udział
w defiladzie oddziałów 1.WDZ przed kierownictwem ćwiczenia na Konotopie. Po defiladzie pułk ześrodkował się na nocnym biwaku 1 km na płn. od Konotopu. Na drugi
dzień w niedzielę 25 maja, wykonywaliśmy prace na rzecz poligonu (między innymi
zasypywaliśmy okopy, które wykopaliśmy kilka dni wcześniej, co najbardziej denerwowało żołnierzy), a po południu zajęliśmy nowy rejon ześrodkowania koło Złocieńca.
Tam 26 i 27 maja wypoczywaliśmy po ćwiczeniach, wykonując tylko obsługę sprzętu.
Sprzyjała nam piękna czerwcowa aura. W obozowisku panowała cisza. Żołnierze po
miesiącu pełnym nocnych ćwiczeń i mocnych wrażeń odsypiali zaległości. Sztab planował i organizował przegrupowanie transportami kolejowymi do Bartoszyc. Pomimo
zmęczenia wszyscy odczuwaliśmy satysfakcję z wysokiej oceny, jaką otrzymaliśmy
za ćwiczenie. Kolejny raz potwierdziła się zasada, że żołnierze rezerwy spisywali się
w działaniach bardzo dobrze, jeśli ćwiczenia obfitowały w strzelania artyleryjskie
i działania manewrowe, dobre było zabezpieczenie logistyczne i panowały właściwe
stosunki międzyludzkie. Jednym słowem – jeśli była dobra atmosfera i jasno określony
był cel powołania ich na szkolenie.
Od godzin nocnych 27 maja rozpoczęliśmy przegrupowanie trzema transportami
kolejowymi do Bartoszyc. Ja nadzorowałem ostatni, trzeci transport, którym przegrupowywała się bateria dowodzenia pułku, kompania zaopatrzenia i kompania remontowa, a komendantem transportu był szef saperów pułku kpt. Henryk Lenczowski.
Po 26 godzinach jazdy pociągiem, do godziny 16.00 rozładowaliśmy się z transportu
i o godzinie 20.00 z upoważnienia dowódcy pułku pożegnałem do domów ostatnią
grupę żołnierzy rezerwy powołanych na ćwiczenia. Tak zakończyło się jedno z najważniejszych dla pułku przedsięwzięć szkoleniowych zaplanowanych na 1986 rok. Wniosków z tego ćwiczenia wyciągnęliśmy wiele. Przydały się one już za kilka miesięcy,
bowiem we wrześniu i listopadzie realizowaliśmy kolejne ćwiczenia poligonowe na
poligonie w Orzyszu. Na długie rozpamiętywanie przebytego ćwiczenia nie było czasu
pośród oczekujących nas kolejnych zadań. Już w dwa dni po przybyciu do garnizonu duża część kadry odpoczywała wraz ze swoimi rodzinami na pułkowym pikniku
z okazji Dnia Dziecka, zorganizowanym nad jeziorem Dadaj w odległości 50 kilometrów od Bartoszyc. W pułku żyliśmy nie tylko pracą.
Zamieszczone w tej relacji nazwy miejscowości czy też artyleryjskie pojęcia, dla
przeciętnego czytelnika niezwiązanego z wojskiem mogą być niezrozumiałe, a opisy-
179
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
wane zdarzenia nudne i bez znaczenia. Dla nas, byłych żołnierzy pułku, takie słowa,
jak Drawsko, Okonek, Orzysz, Bucież, Kanał Hetmański czy też Artyleryjskie Przygotowanie Ataku i inne przywracają wspomnienia z lat służby w 1.pa i odtwarzają
w pamięci miejsca i momenty w naszym żołnierskim życiu, którym poświęciliśmy wiele lat służby, czasu osobistego i czasu naszych rodzin, a nierzadko i zdrowia. W tamtych
czasach, my, żołnierze, których od początku służby kształtowano w duchu dyspozycyjności, nie znaliśmy pojęcia rekompensaty za przepracowane soboty, niedziele i czas
spędzony na poligonie. To było wtedy wkalkulowane w żywot żołnierza zawodowego.
W kwietniu 1986 roku, tuż przed rozpoczęciem ćwiczeń „Maj-86”, byłem oddelegowany na kurs dowódców pułków do Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Rakietowych i Artylerii w Toruniu. Kurs taki dawał szansę na awans służbowy w przyszłości. Przez miesiąc doskonalono nas z zagadnień użycia artylerii w walce, kierowania
ogniem i rodzajów strzelania artyleryjskiego. Na zakończenie kursu zdawaliśmy egzaminy z taktyki, kierowania ogniem i instrukcji strzelania. Przewodniczącym komisji
był wspaniały artylerzysta płk Józef Nissner z Dowództwa WRiA WP. W czasie tego
kursu uczestniczyłem w uroczystości weselnej mojego młodszego brata Romana Pawlicy z Iloną Piskorz w moim rodzinnym Chrzanowie.
Rok 1986 zakończył się dla mnie w grudniu udziałem w dwóch wypadkach,
podczas których mogłem mówić o wielkim szczęściu. W pierwszym - w piękny zimowy wieczór 5 grudnia o godzinie 21.10 podczas kontroli warty garnizonowej, kiedy
oczekiwałem na dowódcę warty, kierowca samochodu Nysa, którym przyjechałem na
kontrolę, wykonując manewr cofania, najechał na mnie. Tył samochodu popchnął mnie
tak nieoczekiwanie, że znalazłem się pod kołami pojazdu. Uratowała mnie błyskawiczna interwencja wartownika starszego szeregowego Daszkiewicza (imienia nie pamiętam), pełniącego służbę na posterunku alarmowym, który w porę ostrzegł kierowcę.
Uratował mi zdrowie, a być może ocalił mi życie, bo tylne koło samochodu ważącego
niespełna tonę zatrzymało się tuż przy moim karku. Po tym incydencie przeszła mi
ochota na jakąkolwiek dalszą kontrolę i pojechałem do domu. Rankiem następnego
dnia byłem tak obolały, że nie mogłem się podnieść z łóżka.
Kolejny wypadek zdarzył się 12 grudnia. Podczas przejazdu wraz z dowódcą
pułku na przegląd kadrowy do sztabu 1.WDZ już w Legionowie na naszego służbowego
fiata 125P najechał z tyłu jadący z dużą prędkością autobus i zepchnął nas na metalową balustradę na poboczu ulicy. W wyniku uderzenia i gwałtownego zatrzymania pojazdu, przy stosunkowo dużej prędkości, straciłem przytomność. Gdy ją odzyskałem,
stał nade mną dowódca 1.WDZ płk Zenon Poznański, który właśnie nadjechał i był
świadkiem naszego wypadku. Wylądowałem w szpitalu dywizyjnym w Legionowie,
zorganizowanym na bazie batalionu medycznego dywizji. Spędziłem w nim na obserwacji i badaniach cztery dni. Na szczęście obeszło się bez większych obrażeń. Dowódca pułku i kierowca również nie doznali uszczerbku na zdrowiu oprócz drobnych potłuczeń. Samochód nadawał się do remontu. W szpitalu odwiedził mnie dowódca dywizji
i wręczył mi za działalność w 1986 roku nagrodę pieniężną, którą miałem otrzymać na
180
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
przeglądzie kadrowym. Nie ukrywam, że poprawiło mi to podłamane samopoczucie.
Od 2 lutego do 27 marca 1987 roku zostałem oddelegowany na kurs kandydatów na dowódców pułków do Centrum Doskonalenia Oficerów, mieszczącego się
w Akademii Sztabu Generalnego w Rembertowie. Komendantem CDO był gen. bryg.
Kazimierz Leśniak. Wraz z siedemnastoma innymi wytypowanymi oficerami uczestniczyliśmy w szkoleniu. Obejmowało ono szeroki zakres wiedzy potrzebnej na stanowisku dowódcy pułku i muszę przyznać, że było bardzo przydatne. Oprócz wykładów
i spotkań z kierowniczą kadrą WP, poddawani byliśmy seminariom i licznym sprawdzianom z wiedzy teoretycznej, wyszkolenia fizycznego i strzelania z różnych rodzajów broni strzeleckiej. Po podsumowaniu szkolenia (otrzymałem ocenę średnią 4,76)
decydującymi o wyznaczeniu na stanowisko dowódcy pułku były rozmowy kwalifikacyjne przeprowadzone z nami przez Szefa Głównego Zarządu Szkolenia Bojowego
Zastępcę MON gen. broni Wojciecha Barańskiego z udziałem Dyrektora Departamentu
Kadr MON gen. dyw. Stanisława Żaka i Komendanta CDO gen. bryg. Leśniaka. Wraz
ze mną w kursie uczestniczyli moi koledzy kapitanowie Piotr Makarewicz i Lech Stefaniak, późniejsi dowódcy dywizji i generałowie WP, a także były zastępca do spraw
liniowych w naszym 1.pa major Henryk Kozyra, późniejszy dowódca 45.pa w Jarosławiu. Jeden z kolegów lotników w niedługim czasie po wyznaczeniu na stanowisko
dowódcy pułku zginął śmiercią tragiczną w wypadku lotniczym podczas pilotowania
samolotu. W trakcie kursu my, artylerzyści, uczestniczyliśmy w zajęciach branżowych
w Dowództwie WRiA WP, gdzie zapoznano nas z organizacją dowództwa. Poznałem
tam ówczesnego Szefa Oddziału Szkolenia płk. Edwarda Hajdukiewicza, z którym
przyjaźnimy się do dzisiaj. Obecnie jest szefem marketingu Huty Stalowa Wola i wnosi
wiele nowego w dziedzinę produkcji sprzętu artyleryjskiego i unowocześnianie współczesnego oblicza WRiA Wojsk Lądowych.
Po zakończeniu kursu w dniach 6–16 kwietnia 1987 roku zostałem skierowany
do 39.pa w Tarnowskich Górach na 10-dniową praktykę na stanowisku dowódcy pułku.
Miała ona charakter zapoznawczy z doświadczeniami szkoleniowymi i problematyką
dowodzenia w innym pułku artylerii. Pułkiem dowodził doświadczony dowódca i artylerzysta ppłk Andrzej Marciniak. Przyjął mnie wspaniale, zapoznał z jednostką, kadrą
dowódczą i problematyką dowodzenia. W tym czasie pułk obchodził również swoje
święto i miałem okazję uczestniczyć w uroczystościach z tej okazji oraz zapoznać się z
miejscowymi górnikami, którzy uczestniczyli w święcie. Nie ukrywam, że kosztowało
mnie to trochę zdrowia
Od 2 do 29 kwietnia 1987 roku jednostka zdawała kontrolę gospodarczą, prowadzoną przez Departament Kontroli MON, sprawdzającą gospodarkę materiałową i finansową we wszystkich pułkowych służbach. Kontrolę zaliczyliśmy na wysoką ocenę
4,11, za którą szereg osób zostało wyróżnionych nagrodami pieniężnymi przez dowódcę dywizji i dowódcę pułku. Ja również otrzymałem nagrodę finansową od dowódcy
dywizji. Oceny bardzo dobre otrzymała służba finansowa (szef por. Paweł Kaczmarczyk) i inżynieryjna (szef saperów kpt. Henryk Lenczowski).
181
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
W czerwcu tego roku 1. bateria artylerii 122 mm haubic dowodzona przez
por. Mieczysława Bartmana zajęła I miejsce i zdobyła tytuł najlepszej baterii artylerii
w Warszawskim Okręgu Wojskowym.
16 czerwca 1987 roku na uroczystym pułkowym apelu przejąłem sztandar i obowiązki dowódcy pułku z rąk ppłk. Ryszarda Klejny. Meldunki o zdaniu i przyjęciu obowiązków składaliśmy szefowi sztabu 1.WDZ płk. Andrzejowi Tyszkiewiczowi, który
reprezentował dowódcę 1.WDZ płk Jerzego Słowińskiego. Był również obecny nowy
Szef Artylerii dywizji ppłk Krystyn Rozpara, który 10 czerwca przejął obowiązki od
płk. Jana Przeździeckiego. Podpułkownik Ryszard Klejna był dowódcą bardzo lubianym przez żołnierzy i pracowników cywilnych oraz znaną w mieście osobą. Stąd też
obowiązki przekazywaliśmy sobie nie tylko w obecności całego stanu osobowego jednostki, ale i wielu przybyłych na uroczystość wojskowych i cywilnych gości. Uroczystość odbyła się zgodnie z ceremoniałem wojskowym na placu koszarowym, z udziałem orkiestry wojskowej. Następnie na Sali Tradycji odbyło się pożegnanie dowódcy
z kadrą pułku i do późnych godzin wieczornych trwało nieoficjalne przyjęcie wydane
przez odchodzącego dowódcę w kasynie wojskowym.
Dowódca ppłk Ryszard Klejna dowodził 1. pułkiem artylerii przez okres sześciu
lat. Mnie również kończył się w tym momencie okres sześcioletniego sprawowania
obowiązków zastępcy dowódcy pułku. Mogę powiedzieć bez kozery, że obaj zdobyliśmy przez te lata bogate doświadczenie na pełnionych stanowiskach. Przeżyliśmy dwie
inspekcje DK MON i wiele kontroli przełożonych szczebla dywizyjnego, okręgowego
i Sztabu Generalnego. Razem braliśmy udział w wielu odprawach i szkoleniach organizowanych przez przełożonych. Rokrocznie organizowaliśmy po 2-3 długotrwałe
szkolenia i ćwiczenia poligonowe z powoływaniem
do pododdziałów żołnierzy
rezerwy, (szkolenia zawsze
kończyły się kontrolnymi treningami kierowania
ogniem pułku prowadzonymi przez przełożonych),
organizowaliśmy dziesiątki ćwiczeń jednodniowych
z rezerwą, kursów szkoleniowo-metodycznych, narad, odpraw, sprawdzianów
i egzaminów pułkowych,
16 czerwca 1987 r. Meldunek o przekazaniu obowiązków doprzyjęć poborowych, urowódcy 1.BPA. Od prawej ppłk Ryszard Klejna, mjr Edward
czystości przysięgi wojsko- Pawlica, szef sztabu 1.WDZ – ppłk Andrzej Tyszkiewicz
wej oraz pożegnania kadry (zdjęcie z kroniki jednostki)
i żołnierzy odchodzących
182
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
do rezerwy po zakończeniu służby. Szczegółowych przedsięwzięć w zakresie pracy wychowawczej, kształtowania gotowości bojowej i mobilizacyjnej, szkolenia kadry i pododdziałów oraz w szeroko rozumianej działalności logistycznej i socjalnej nazbierało
się przez te lata pewnie kilkaset. Do objęcia kolejnych kierowniczych stanowisk dowódcę pułku przygotowano na Podyplomowym Studium Operacyjno-Strategicznym,
a mnie, szefa sztabu pułku, na wyżej wyszczególnionych kursach szefów sztabów pułków i dowódcy pułku oraz praktyce dowódczej.
Nie sposób nie podzielić się refleksją, że po wyznaczeniu nas na stanowiska nikt
niczego nam nie obiecywał i nie gwarantował (nie było ustalonej kadencji na stanowisku ani też mianowania na wyższe stopnie z okazji objęcia stanowiska). Przełożeni
motywowali nas tylko słowami: „Pracujcie, zobaczymy, co potraficie” i organizowali
kolejne sprawdziany gotowości jednostki. Nie mogę pominąć tego, że przez te 6 lat
permanentnie przejmowałem wiedzę i doświadczenie od swojego bezpośredniego przełożonego, jakim był ppłk Ryszard Klejna. Ta wiedza była mi przekazywana życzliwie, przy obopólnym zaufaniu i służbowej lojalności, która z czasem przekształciła się
w koleżeństwo i przyjaźń. Ppłk Klejna odszedł wówczas na kolejne wyższe w hierarchii służbowej stanowisko zastępcy Komendanta Centrum Uzbrojenia i Elektroniki w
Olsztynie, na które zresztą czynił starania. Jeśli ktoś chciałby porównać pragmatykę
kadrową przy wyznaczaniu osób na kierownicze stanowiska obowiązującą wtedy (1987
rok) z pragmatyką obecną (2012) na moim i ppłk. Ryszarda Klejny przykładzie, to być
może zrozumiałby, w czym tkwi przyczyna niedomagań w dowodzeniu i kierowaniu
jednostkami i instytucjami wojskowymi w obecnych czasach. Uważam, że w dzisiejszych Siłach Zbrojnych RP jedną ze słabości jest pragmatyka w dobieraniu, przygotowywaniu i wyznaczaniu osób funkcyjnych na kierownicze stanowiska.
Już po wyznaczeniu na stanowisko dowódcy pułku, 12 października 1987 roku,
zostałem mianowany o rok wcześniej w drodze wyróżnienia na stopień podpułkownika. Po zakończeniu najbliższej odprawy październikowej w Legionowie zostałem przyjęty na spotkaniu w kasynie w poczet dowódców pułków przez dziekana dowódców
1.WDZ, którym był wtedy dowódca 11.pcz z Giżycka płk Sławomir May. Był to niepisany zwyczaj przyjęty w 1.WDZ, że najstarszy stażem dowódca pułku reprezentował
wszystkich dowódców jednostek.
Przebieg służby na stanowisku dowódcy 1. Berlińskiego Pułku Artylerii
od 1987 do 1993 roku.
Przejmując obowiązki dowódcy pułku po sprawowaniu przez 6 lat funkcji szefa sztabu pułku, zastępcy i pierwszej ręki dowódcy w hierarchii służbowej z tamtych
lat, praktycznie znałem jednostkę na wylot. Przez te 6 lat byłem nie tylko wykonawcą
zadań, ale również miałem realny wpływ na podejmowane przez dowódcę decyzje,
a podległymi mi dziedzinami życia pułkowego kierowałem samodzielnie. W tej sytuacji wydawać by się mogło, że na stanowisku dowódcy pułku nie miałem nic albo
183
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
niewiele do roboty. Nic bardziej
mylnego. Po pierwsze , inaczej
było być zastępcą i stać za plecami
szefa, a inaczej samodzielnie odpowiadać za instytucję. Po drugie,
każdy miał swoje poglądy, ambicje i odmienny punkt spojrzenia na sposób realizacji różnych
przedsięwzięć. W moim przypadku, bardzo mi odpowiadał sposób
dowodzenia i kierowania przez
mojego poprzednika, ale miałem
również swoje, niekiedy odmienne, poglądy na funkcjonowanie
jednostki. Przedtem nie wypadało, teraz dla własnej satysfakcji
i lepszej sprawy mogłem, a nawet musiałem wdrożyć je w
życie. Po trzecie, wszyscy moi
poprzednicy zrobili w jednostce
mnóstwo dobrych rzeczy w stosunku do stanu, jaki w jednostce
Transport kolejowy pułku. Kpt. Zdzisław Sztaba
zastali za swojego dowodzenia,
i chor. Józef Dudnik przy eszelonie na rampie koleale nie mogli zrobić wszystjowej w Orzyszu 27.02.1978 roku (zdjęcie z albumu
kiego. W szerokim rozumieniu
chor. Józefa Dudnika)
tego słowa, koszary były studnią bez dna i potrzeby zawsze przewyższały możliwości finansowe. Ponadto
wraz z upływem czasu zmieniały się uwarunkowania i wymogi służby, zmieniali się przełożeni i ich oczekiwania, zmieniali się ludzie w jednostce, zmieniał się
sprzęt, zmieniały się potrzeby w zakresie bazy szkoleniowej i infrastruktury technicznej jednostki. Po przyjęciu obowiązków dowódcy pułku, w ciągu niespełna
2–4 lat w radykalny sposób zmieniły się uwarunkowania ustrojowe, polityczne
i ideologiczne w kraju, które nadały nowy bieg życiu wojska, a tym samym funkcjonowania jednostek. Były to zmiany o znaczeniu historycznym i dokonały się właśnie na
przełomie 80-tych i 90-tych lat. Służąc wtedy w WP, byliśmy nie tylko świadkami, ale
i uczestnikami zachodzących zdarzeń i przemian. Na naszych oczach jak mydlana bańka pękł ustrój socjalistyczny, rozpadła się jedyna przewodnia partia i reprezentujące ją
w wojsku organy, zmienił się strategiczny partner i sojusznik militarny naszej RP.
Różnego rodzaju przedsięwzięcia toczyły się w szybkim tempie. Podobnie jak
to zrobiłem, opisując wspomnienia z czasów pełnienia obowiązków szefa sztabu, tak
184
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
teraz przedstawię moim zdaniem najbardziej ważne i znaczące dla mnie i dowodzonej
jednostki przedsięwzięcia z mojego dowodzenia 1. pułkiem artylerii.
W dniach 1–20 września 1987 roku pułk uczestniczył w planowym szkoleniu
poligonowym na OSPWL Orzysz w składzie: sztab pułku, bateria dowodzenia, 1. i 3.
dywizjon artylerii, kompania remontowa, kompania zaopatrzenia i bateria dowodzenia
szefa artylerii dywizji w etacie „P”. Przegrupowanie na poligon i do garnizonu odbyło
się transportem kolejowym. Należy wspomnieć, że wtedy każde załadowanie jednostki na transporty kolejowe, rozładowanie transportów i przegrupowanie transportami
kolejowymi było oceniane według norm czasowych przez przedstawicieli wojskowych
organów przewozowych, a wyniki były przesyłane do sztabu okręgu. W trakcie poligonu poziom wyszkolenia pułku sprawdzany był przez Szefa Artylerii dywizji w czasie
kontrolnego treningu kierowania ogniem pułku, w okręgowym ćwiczeniu „Krokus”
i na zakończenie poligonu uczestniczyliśmy w ćwiczeniu artylerii WOW „Laweta-87”,
prowadzonym przez Zastępcę Dowódcy WRiA WP płk. Zbigniewa Początka. Ćwiczenie nadzorowali i wizytowali Dowódca WOW gen. dyw. Jerzy Skalski, Zastępca Dowódcy WOW gen. bryg. Zenon Poznański i Szef WRiA WOW płk Alfons Kupis. Tego
typu ćwiczeniom zawsze towarzyszyło referowanie sytuacji taktycznej, meldunki podjętych decyzji i prowadzenie rekonesansów w terenie oraz na przygotowanych makietach terenu. Szczególnie wnikliwie wysłuchiwał meldunków gen. dyw. Jerzy Skalski
i zaliczyć je nie było łatwą sprawą. Pułk za działalność taktyczną, kierowanie ogniem
i artyleryjskie strzelania, prowadzone w dzień i w nocy, otrzymał wysoką ocenę 4,25,
najwyższą spośród jednostek artyleryjskich uczestniczących w ćwiczeniu.
W dniach 6–8 października 1987 roku na terenie jednostki szkolił się zespół artyleryjski Inspekcji Sił Zbrojnych WP pod przewodnictwem Szefa Zespołu WRiA płk.
Kazimierza Rozuma. W jego składzie uczestniczyli w szkoleniu oficerowie inspekcji,
artylerzyści pułkownicy Krzysztof Aleksandruk, Michał Nowicki, Edward Ruciński,
Stanisław Chwedczuk, Józef Ragiel, Jan Pęczkowski i Jan Mróz. Bardzo dobrze zostało ocenione zabezpieczenie szkolenia przez naszą jednostkę.
Niezwykłym wydarzeniem był dla mnie udział w ceremonii pogrzebowej gen.
dyw. w stanie spoczynku Wojciecha Bewziuka, dowódcy 1.DP im. Tadeusza Kościuszki z czasów wojny. Przebywając na urlopie u mojej mamy w rodzinnym Chrzanowie,
23 lipca 1987 roku o godzinie 24.00 zostałem powiadomiony przez milicjanta, że za
dwie godziny przyjedzie po mnie samochód i zabierze mnie do Warszawy. Nie był on
zorientowany, w jakim celu mam się tam udać. Faktycznie o 3.00 przyjechał samochód
dowódcy dywizji i zawiózł mnie do sztabu dywizji do Legionowa. Od dowódcy dywizji dowiedziałem się, że zostałem wraz z gen. bryg. Jerzym Jaroszem i płk rez. Dudą
wyznaczony w skład delegacji, udającej się do Moskwy w celu reprezentowania WP
w uroczystości pogrzebowej gen. dyw. Wojciecha Bewziuka. A ponieważ skład delegacji został już zatwierdzony przez MON, przerwano mi urlop i zorganizowano mi
przewóz. Na polecenie dowódcy dywizji przywieziono mi tego samego dnia z Barto-
185
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
szyc mundur galowy. Po załatwieniu formalności paszportowych, odlecieliśmy do Moskwy samolotem JAK-40 24 lipca o godzinie 4.45. Po przylocie do Moskwy przyjął nas
w ambasadzie polskiej nasz attaché wojskowy w Moskwie gen. bryg. Czernow. Wojskowa ceremonia pogrzebowa odbyła się w lipcowym upale. Dowódcą uroczystości pogrzebowej był szef sztabu WRiA ZSRR gen. mjr Jakuszyn. Po przyjęciu pogrzebowym
powróciliśmy tym samym samolotem do Warszawy. Towarzyszył nam powracający
do kraju, znany w tamtym okresie, pisarz płk Przymanowski. Pociągiem powróciłem
do Chrzanowa, aby kontynuować urlop wypoczynkowy. Moskwę zobaczyłem z okien
samochodu i z lotu ptaka, przelatując nad nią samolotem.
Na grudniowej odprawie w Legionowie, podsumowującej działalność w 1987
roku, odebrałem z rąk Dowódcy 1.WDZ dyplom dla 1.pa za zajęcie II miejsca (za 11.pcz)
we współzawodnictwie pomiędzy oddziałami dywizji.
Kolejny rok 1988 był dla pułku szczególnie pomyślnym. Umocniła się pozycja
pułku wśród jednostek 1.WDZ, WOW i WRiA WP. We współzawodnictwie szkoleniowym zdobyliśmy I miejsce wśród oddziałów 1.WDZ, za które pułk uhonorowany został
pucharem i dyplomem Dowódcy 1.WDZ. Na dorocznej odprawie w Toruniu, Dowódca
WRiA WP wręczył dla pułku „Medal za zasługi dla Wojsk Rakietowych i Artylerii
Wojska Polskiego”.
Na szkoleniowe sukcesy pułku złożył się szereg wymiernych efektów uzyskanych w 1988 roku przez kadrę, pododdziały, żołnierzy i pracowników cywilnych jednostki. Wśród wielu, do najważniejszych należą:
– uzyskanie najwyższej oceny w WP (4,20) wśród inspekcjonowanych jednostek
wojskowych przez Inspekcję Sił Zbrojnych MON w 1988 roku,
– zdobycie II miejsca we współzawodnictwie sportowym wśród jednostek 1.WDZ
w 1988 roku,
– zdobycie IV miejsca w wyszkoleniu fizycznym wśród jednostek WOW,
– czołowe miejsca drużyn pułkowych w zawodach na szczeblu dywizji (I miejsce
drużyny schemizowanej dowodzonej przez st. sierż. sztab. Zdzisława Nowosielskiego, II miejsce drużyny w spartakiadzie sportowej ZSMP, I miejsce drużyny
chor. Jana Waluka w konkursie „Z techniką na Ty”, II miejsce drużyny pani
Bogusławy Sztaby w zawodach Organizacji Rodzin Wojskowych) i na szczeblu WOW (I miejsce w działalności SKP, I miejsce drużyny remontu uzbrojenia
i indywidualnie st. sierż. szt. Sergiusza Sobótko w zawodach technicznych),
– ocena 4,55 służby finansowej (por. Paweł Kaczmarczyk) w czasie kontroli prowadzonej przez sztab WOW,
– oceny dobre uzyskane podczas kontroli przez sztab WOW wyszkolenia artyleryjskiego, bibliotek fachowych i sprzętu łączności,
– oceny dobre w czasie dywizyjnych kontroli gotowości bojowej i mobilizacyjnej
(kpt. Zdzisław Sztaba), obsług sezonowych sprzętu (kpt. Jerzy Skoupy) i kilku
kontroli problemowych.
186
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Niektóre z przytoczonych wyżej osiągnięć stanowiły, być może, niewielkie problemy w skali jednostki, dywizji czy okręgu. Wyszczególniając je, chciałem mocno
podkreślić, że na autorytet naszego pułku i jego wysoką pozycję wśród innych jednostek w 1988 roku, jak i w pozostałych latach, pracowali wszyscy na swoich funkcjach
i stanowiskach pracy i że pracowali z zaangażowaniem i oddaniem, nie żałując czasu
i wysiłku. Mogę bez kozery ocenić, że jednostka nie osiągnęłaby tak dobrych rezultatów bez właściwych stosunków międzyludzkich i dobrej, właściwie rozumianej atmosfery pracy i służby.
Odniosę się we wspomnieniach do kilku wydarzeń w tym roku, które szczególnie utkwiły w pamięci mojej i zapewne w pamięci części kadry zawodowej. Od 24 lutego do 12 marca 1988 roku wraz z innymi oddziałami i samodzielnymi pododdziałami 1.WDZ realizowaliśmy planowane szkolenie poligonowe na Orzyszu ze sztabem
pułku, baterią dowodzenia, 1. dywizjonem artylerii, kompanią remontową i kompanią
zaopatrzenia ukompletowanymi w etacie „P” oraz 3. dywizjonem artylerii z powołanymi na szkolenie żołnierzami rezerwy, którym dowodził kpt. Jan Szuplewski. Na tym
dywizjonie skupiony był główny wysiłek szkoleniowy. Od 24 do 26 lutego wcieliliśmy
żołnierzy rezerwy do 3. dywizjonu, przegrupowaliśmy się dwoma transportami kolejowymi do Orzysza i urządziliśmy obozowisko na Wierzbinach w oparciu o namioty. Od
27 lutego rozpoczęliśmy planowe szkolenie pododdziałów, rozpoczynając od szkolenia
strzeleckiego i techniczno-specjalnego. 29 lutego zostaliśmy poinformowani o objęciu
jednostek 1.WDZ, szkolących się na poligonie od 1 marca Inspekcją SZ. Oprócz naszego 1.pa, inspekcją objęto również 3.pz (Ciechanów), 11.pcz (Giżycko), sztab 1.WDZ,
101.dappanc (Ciechanów) i 1. batalion saperów (Pułtusk). Dni 29 lutego i 1 marca
wykorzystaliśmy w pułku na szczegółowe instruktaże oraz zaplanowanie i przygotowanie taktyki zdawania inspekcji. Postawiłem zadania dla dowództwa, sztabu pułku,
dowódców pododdziałów i dowódcy pozostałości w garnizonie. Inspekcja rozpoczęła
się tak zwaną przepustką prowadzoną 1 marca od godziny 18.00 do godzin wieczornych następnego dnia. Była ona egzaminem wstępnym dopuszczającym do dalszej inspekcji i obejmowała sprawdzenie porządku wojskowego, przestrzegania regulaminów,
pełnienia wart i służb, zarówno w garnizonie w Bartoszycach, jak i w obozowisku
w Orzyszu. Z przepustki otrzymaliśmy ocenę 3,66, drugą po 1. batalionie saperów.
2 marca otrzymałem informację, że szef zespołu inspekcyjnego gen. bryg. Apoloniusz
Golik będzie wizytował strzelnicę piechoty w Bemowie Piskim, gdzie akurat wyznaczono do strzelania egzaminacyjnego Nr 2 z kbk AKM naszą kompanię remontową.
Otrzymałem od dowódcy dywizji zadanie - być tam i przyjąć szefa inspekcji. Nie bez
emocji udałem się niezwłocznie na strzelnicę i sprawdziłem przygotowanie kompanii
remontowej do strzelania. Dowódca kompanii chor. Jan Misiukanis i jego kompania
przygotowani byli do zajęć bez zarzutu. W kilkanaście minut później przybył generał
dywizji Apoloniusz Golik w asyście oficera inspekcji płk. Tadeusza Kędziory, który
miał przyjąć egzaminacyjne strzelanie od kompanii remontowej. Złożyłem meldunek
szefowi inspekcji, a dowódca kompanii przedstawił organizację wykonania strzelania
187
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
kompanii. W pierwszej kolejności strzelanie rozpoczęła kadra kompanii. Po pierwszych
strzałach generał oznajmił mi, że chce przeprowadzić ze mną ustny egzamin i poprosił
o wskazanie miejsca egzaminu na strzelnicy. Zaprosiłem szefa inspekcji do przygotowanego pułkowego autobusu sztabowego i poczęstowałem herbatą. Kilka autobusów
sztabowych, które posiadaliśmy w pułku, wydzielaliśmy dla dowódców pododdziałów,
zdających egzaminy inspekcyjne, w celu zabezpieczenia pracy dowódców i oficerów
zespołu inspekcyjnego. Egzamin trwał około 2 godzin i polegał na odpowiedziach
na różne pytania dotyczące gotowości bojowej i mobilizacyjnej, planowania i struktury szkolenia, kształtowania dyscypliny, możliwości i sposobu użycia pułku artylerii w walce, a szczególnie działalności szkoleniowo-metodycznej i przygotowania do
szkolenia podległych dowódców i sztabów. Pod koniec mojego egzaminu do autobusu
wszedł płk Kędziora i zameldował szefowi inspekcji wielce dla mnie dobrą informację,
że kompania remontowa zakończyła strzelanie z oceną 4,39 i stuprocentowym wykonaniem strzelania przez kadrę i żołnierzy służby zasadniczej. Szef inspekcji skwitował
strzelanie kompanii i mój egzamin komplementem: „Jak dowódca wie, jak dowodzić,
to i pododdziały są dobrze wyszkolone”.
Przez cztery dni kadra i pododdziały zdawały kilkadziesiąt różnych egzaminów
i strzelania z broni strzeleckiej oraz indywidualne strzelanie artyleryjskie amunicją
bojową. Egzaminy prowadzone były równolegle na poligonie i w garnizonie. W czasie egzaminów prowadzonych na poligonie z kadrą, osobiście, jako pierwszy zdawałem egzaminy z wyszkolenia fizycznego i strzelanie z pistoletu wojskowego. Za mną
zdawało dowództwo pułku, a następnie wytypowana do egzaminów kadra zawodowa.
Zobligowałem podległych dowódców, aby w czasie egzaminów pododdziałów jako
pierwsi zdawali właśnie dowódcy i kadra zawodowa, a następnie żołnierze służby zasadniczej. Było to z uznaniem przyjmowane przez oficerów inspekcjonujących, a osobisty przykład dowódców dopingował żołnierzy do skutecznego wysiłku. Wysiłek był
skuteczny, gdyż zdecydowana większość egzaminów była oceniona na oceny dobre
i bardzo dobre, nie było ocen niedostatecznych. Szczególnie dobre były wyniki wszystkich pododdziałów ze strzelania z broni strzeleckiej.
4 marca od godziny 15.00 rozpoczęło się dobowe ćwiczenie z dywizjonami artylerii, które miało dać najważniejszą ocenę dla pułku za kierowanie ogniem. Po sprawnym zajęciu przez dywizjony ugrupowania bojowego, nakazane zadania ogniowe
amunicją bojową realizowane w godzinach popołudniowych zostały wykonane na oceny dobre i bardzo dobre. Gdy nastał wieczór, w sprawnie dotychczas funkcjonującym
mechanizmie coś zaszwankowało. Przez kilka godzin staliśmy się świadkami dobrego
kabaretu w wydaniu poligonowym, który stał się tematem wielu ciekawych wspomnień
i anegdot artyleryjskich na wiele lat. Z upływem czasu wspominający te wydarzenia
(najczęściej w dobrym towarzystwie i przy napitku) wzbogacają je o swoje wersje.
A naprawdę rzecz się miała następująco. Po zapadnięciu zmroku, około godziny
17.00, na punkcie dowódczo-obserwacyjnym (PDO) dowódcy pułku rozmieszczonym
na Wzgórzach Szwejkowskich (zwanym w żargonie poligonowym „punktem gene-
188
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
ralskim”) zgromadziła się cała świta obserwatorów, aby ocenić i obserwować nocne
strzelania egzaminacyjne pułku. Byli tam Szef Inspekcji gen. bryg. Apoloniusz Golik,
Zastępca Dowódcy WOW gen. bryg. Jerzy Jarosz, Szef WRiA WOW płk Alfons Kupis
oraz kilkunastu oficerów ze składu Inspekcji SZ, WOW i 1.WDZ. Szef Inspekcji wydał
pozwolenie na rozpoczęcie strzelania egzaminacyjnego. Po otrzymaniu polecenia wykonania zadania ogniowego z oświetleniem terenu amunicją oświetlającą ze 122 mm
haubic 1. dywizjonu artylerii, okazało się, że takiej amunicji nie ma na stanowiskach
ogniowych dywizjonu. Brak tej amunicji uniemożliwiał wykonanie wskazanych zadań ogniowych. Po krótkim wyjaśnieniu sprawcą okazał się dowódca pułku, czyli ja.
Przemęczony kilkudniowymi intensywnymi działaniami i zaaferowany osobiście zdawanymi przed południem egzaminami i przygotowaniami do ćwiczenia taktycznego,
zapomniałem postawić kwatermistrzowi pułku zadanie pobrania i dowozu amunicji
oświetlającej na stanowiska ogniowe dywizjonu. O braku amunicji zameldowałem oficerowi inspekcji kierującemu strzelaniem, ale nikt nie kwapił się z zameldowaniem
tego Szefowi Inspekcji. Po dłuższej przerwie ktoś z obecnych oficerów, chyba płk Kupis, zameldował Szefowi Inspekcji o braku amunicji i o tym, że ja ponoszę za to winę.
Generał Golik zawołał mnie do siebie i nakazał wyjaśnić przyczyny. Zgodnie z prawdą
przyznałem się do winy. Szef inspekcji powiedział: „Dowódca pułku popełnił błąd,
niech go naprawia i zamelduje, kiedy mamy przyjechać, aby zobaczyć strzelanie”. Mając na uwadze porę wieczorną, potrzebę sporządzenia zapotrzebowania na amunicję,
przywołanie potrzebnych do wydania amunicji magazynierów z domów do składnicy
oraz czas potrzebny na dowóz amunicji z odległych o kilkanaście kilometrów składów
amunicji w Bemowie Piskim, proponowałem kolejno godziny 24.00 i 23.00. Ostatecznie Szef Inspekcji zgodził się na godzinę 22.00. Określił to następująco: „Skoro czekaliśmy tak długo, to poczekamy i do 22.00. Obywatelu pułkowniku, dotychczas pułkowi
szło dobrze, ale jak nie wykonacie strzelania nocnego - będzie niedobrze. Żegnamy się
do 22.00”. Kawalkada pojazdów odjechała.
Było już po godzinie 18.00 i do osiągnięcia gotowości pozostały niespełna 4 godziny czasu wieczornego i wyzwolone emocje, które nie sprzyjały racjonalnemu działaniu. Do pomocy pozostał z nami Szef WRiA WOW płk Alfons Kupis wraz z kilkoma
swoimi oficerami. Zostało uruchomione zapotrzebowanie na amunicję i powiadomiono
składnicę. Ku naszej radości, w niedługim czasie oficer Szefostwa WRiA płk Zbigniew
Woźnica przywiózł na stanowiska ogniowe 3. dywizjonu artylerii amunicję oświetlającą. Po otwarciu skrzyń, których zawartości z pośpiechu nie sprawdzono w składnicy, z przerażeniem odkryliśmy, że są tam tylko łuski po odstrzelonej już amunicji.
W efekcie dalszych poszukiwań amunicji oświetlającej znaleźliśmy w tej składnicy
tylko 30 rakiet oświetlających FLG-5000. Były to rakiety produkcji NRD, które można
było wystrzeliwać z posterunku oświetlającego po uprzednim ich rozłożeniu w położenie bojowe i uzbrojeniu w zapalniki. Maksymalny zasięg tych rakiet wynosił do 5 km
i każda z nich mogła bardzo efektywnie oświetlić obszar o promieniu do 700 metrów
przez około 45 sekund. Mieliśmy więc środki zapewniające wykonanie żądanych za-
189
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
dań ogniowych, ale problem tkwił w tym, że dotychczas nie strzelaliśmy z tych rakiet
i nikt nie znał zasad przygotowania ich do strzelania. Na nasze szczęście okazało się,
że nasz instruktor wyszkolenia fizycznego st. chor. sztab. Janusz Blachliński znał te
rakiety. Jeszcze jako były chorąży uzbrojenia strzelał z nich w czasie zajęć w Szkole
Podoficerskiej, która kiedyś funkcjonowała w pułku. Po dostarczeniu rakiet na Wzgórza Szwejkowskie, gdzie nakazałem urządzić posterunek oświetlający, st. chor. sztab.
Janusz Blachliński wspólnie z pomagającym nam oficerem Szefostwa WRiA WOW
płk Ryszardem Łukszą w nocnej zimowej porze mozolnie przygotowywali rakiety do
strzelania, ustawiając je w kierunku pola ognia i przewidywanego rejonu celów.
Kiedy przyjechałem ze stanowisk ogniowych dywizjonu na posterunek oświetlający, natknąłem się na Szefa WRiA WOW, jak osobiście niósł dwa komplety rakiet
FLG-5000. Okazało się, że z powodu braku żołnierzy i czasu pomagał przynosić rakiety
z miejsca, gdzie je rozładowano na posterunek oświetlający. Gdy mnie wtedy zobaczył,
rzucił rakiety i ruszył w moim kierunku z nienawiścią w oczach. Był to mężczyzna potężnej postury, z tego powodu zresztą nosił w żargonie żołnierskim pseudonim „Wielka
Bechatka”. Stanąłem przed dylematem, co zrobić, gdyby pułkownik zechciał fizycznie
wyładować na mnie swoją wściekłość. Pozostawało mi tylko jedno wyjście: „atak przez
jak najszybszy odwrót”. Na moje szczęście pułkownik zrezygnował z agresywnych zamiarów, zapewne nie chcąc przysparzać pułkowi kolejnych problemów.
Jeszcze trwały końcowe prace nad przygotowaniem do strzelania ostatnich rakiet, gdy punktualnie o 22.00 zajechała na mój punkt obserwacyjny kawalkada pojazdów z przełożonymi i obserwatorami. Pełen wewnętrznych obaw zameldowałem
Szefowi Inspekcji gotowość pułku do strzelania nocnego. Po otrzymaniu od kierownika strzelania płk Nowickiego współrzędnych prostokątnych celu, podałem komendę
dla posterunku oświetlającego do oświetlenia celu, mając wielkie wątpliwości, czy cel
znajdzie się w polu oświetlenia rakiety. Ku wielkiej radości mojej i całej obsady mojego
punktu obserwacyjnego, rakieta częściowo podświetliła cel i umożliwiła jego dokładne
wcięcie dalmierzem stereoskopowym (określenie odległości oraz azymutu). Podałem
poprawkę dla posterunku oświetlającego i komendę do otwarcia ognia dla dywizjonu.
Podświetlenie przez kolejne rakiety było takie, że nie było problemu z określeniem dokładnych uchyleń wybuchów od celu, które zapewniły przejście do ognia skutecznego.
Po salwie 3 dywizjonu artylerii cel został nakryty i uznany przez kierownika strzelania
za obezwładniony. Za to zadanie ogniowe otrzymaliśmy ocenę dobrą za czas wykonania zadania, bo dokładność była na ocenę 5,00. Kolejne zadanie ogniowe wykonaliśmy
w podobny sposób, również na ocenę dobrą. Szef Inspekcji generał Golik podziękował
mi „Strzelacie dobrze, do zobaczenia jutro rano” i goście odjechali. Przed odjazdem
płk Alfons Kupis podziękował st. chor. sztab. Januszowi Blachlińskiemu: „Jesteście
najlepszym artylerzystą wśród wuefistów” a do mnie powiedział „Pawlica, nie ciesz
się, rozliczymy się później”. Nie przejąłem się tym za bardzo, gdyż Szef WRiA WOW
był cenionym artylerzystą i rakietowcem, człowiekiem sprawiedliwym i z poczuciem
humoru.
190
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Teraz dowiedziałem się, na czym polegało wprowadzanie moich precyzyjnych
poprawek (co do jednej tysięcznej) dla rakiet FLG-5000 na posterunku oświetlającym.
Otóż płk Ryszard Łukszo, po każdej mojej precyzyjnej komendzie, wykonywał ją kopniakiem swojego żołnierskiego buta w tył wyrzutni, przesuwając ją nieco w lewo lub
nieco w prawo. W warunkach ciemnej nocy i przy naprędce przygotowywanych rakietach tylko takie działanie (poparte doświadczeniem i znajomością poligonu przez
pułkownika oraz dużym promieniem oświetlenia rakiet) było możliwe.
Zostaliśmy sami i pomimo perspektywy dalszego przygotowania pułku do strzelania na godzinę 6.00 rano w warunkach zimowej nocy, cieszyliśmy się wszyscy. Dowieziona około godziny 24.00 gorąca grochówka z wkładką smakowała wyjątkowo. Dobry nastrój udzielił się wszystkim żołnierzom pomimo kilkudniowego przemęczenia.
Procentowało to następnego dnia i do południa zakończyliśmy strzelanie i ćwiczenie
taktyczne, uzyskując za wykonane zadania ogniowe na przemian oceny dobre i bardzo
dobre. Na tym inspekcja dla pułku się zakończyła. Dalej szkoliliśmy się na poligonie
już sami i do 12 marca pułk przegrupował się do garnizonu, gdzie podziękowaliśmy i
zwolniliśmy do cywila żołnierzy rezerwy 3 dywizjonu. Omówienie inspekcji w jednostkach dywizji odbyło się 9 marca w sztabie 1.WDZ w Legionowie, a my dokonaliśmy
omówienia z kadrą zawodową pułku 29 marca. Otrzymana przez pułk ocena 4,20 była
najwyższą oceną w 1988 roku spośród inspekcjonowanych jednostek w WP. Były wyróżnienia dla kadry, żołnierzy i pracowników cywilnych, którzy zasłużyli się na dobry
wynik inspekcji. Ja zostałem wyróżniony nagrodami pieniężnymi i talonem na zakup
fiata 126P, którego zakupiłem w Ostródzie przy wydatnej pomocy generała Jerzego Jarosza. Nabycie tego samochodu to oddzielna, dosyć długa i kolejna wesoła historia. Był
to mój pierwszy w życiu samochód, bo tak wtedy nazywano popularnego „malucha”.
W maju 1988 roku byłem z wizytą w 21. Polowej Technicznej Bazie Rakietowej
w Ornecie, którą dowodził wtedy płk Krzysztof Busz. Był to bardzo doświadczony,
dobrze zorganizowany i wielce życzliwy oficer i dowódca, a dowodzona przez niego
jednostka należała do najlepszych jednostek logistycznych w WP. Ta wizyta dała mi
wiele wniosków, które pomogły mi usprawnić system miesięcznego planowania przedsięwzięć pułku, współzawodnictwo między pododdziałami, sposób motywowania
podwładnych do wysokich efektów szkoleniowych oraz funkcjonowanie pułkowego
polowego SD. W efekcie dalszej naszej koleżeńskiej współpracy (po likwidacji bazy
w 1991 roku) otrzymaliśmy z Ornety szereg materiałów szkoleniowych, które pozwoliły wzbogacić bazę szkoleniową naszego pułku. Pułkownik Krzysztof Busz przeszedł
później do pracy w Żandarmerii Wojskowej (ŻW), był zastępcą Komendanta Głównego
ŻW i został mianowany do stopnia generała brygady. Od kilku lat jest w rezerwie. Od
tamtego czasu pozostaliśmy przyjaciółmi.
W październiku dotychczasowy Szef Artylerii 1.WDZ płk Krystyn Rozpara
przekazał uroczyście obowiązki płk. Lechowi Wójciakowi. Przekazanie odbyło się
na terenie naszej jednostki. Wspomnieć należy, że 5 listopada pożegnał się z zawodową służbą wojskową najstarszy nasz żołnierz st. chor. sztab. Marian Obrzut – szef
191
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
izby chorych. Posiadał on duże zasługi w dziedzinie krwiodawstwa oraz w urządzenie
i wyposażenie pułkowej izby chorych i zawsze uzyskiwał najwyższe oceny w dywizji
za jej działalność. W tym miesiącu przybył do pułku i objął obowiązki kwatermistrza
jednostki mjr Jan Dmuchowski, z którym miałem ogromną przyjemność wspaniale
i owocnie współpracować do końca mojej służby w pułku.
Rok 1989 obfitował w wydarzenia polityczne o historycznym znaczeniu, które
zapoczątkowały przemiany w naszym kraju, Europie i w świecie.
Wybory do Sejmu i Senatu, które odbyły się 4 czerwca 1989 roku, przyniosły
zwycięstwo „Solidarności”. Było coraz bardziej oczywistym, że PZPR nie będzie w
stanie sprawować władzy przy tak zdecydowanym oporze społeczeństwa. Parlament
wybrał co prawda w sierpniu na prezydenta, gen. Wojciecha Jaruzelskiego, jednak
kandydat PZPR na premiera, generał Czesław Kiszczak, nie uzyskał poparcia świeżo
wybranego parlamentu. 24 sierpnia 1989 roku tekę Prezesa Rady Ministrów otrzymał
kandydat „Solidarności” Tadeusz Mazowiecki. 29 grudnia tego roku Sejm zmienił
konstytucję i nazwę państwa. Polska Rzeczpospolita Ludowa przeszła do historii.
Rozpoczął się okres Rzeczypospolitej Polskiej.
Powyższe wydarzenia w Polsce rozpoczęły proces rozpadu całego bloku komunistycznego. Między innymi w nocy z 9 listopada na 10 listopada 1989 padł po przeszło
28 latach istnienia Mur Berliński.
Wydarzenia te działy się na naszych oczach i z naszym niemym udziałem. Wtedy nie zawsze umieliśmy je właściwie ocenić i zrozumieć. Tak się dzieje w dziejach
ludzkości, że historyczne wydarzenia (i uczestniczący w nich ludzie) mogą zostać właściwie ocenione, gdy spojrzy się na nie z perspektywy upływającego czasu. Wtedy
nie mogliśmy nawet przypuszczać, że wybory do Sejmu i Senatu, które odbyły się
4 czerwca, były ostatnimi wyborami niedemokratycznymi. Po raz ostatni otrzymaliśmy wtedy wytyczne do mobilizowania 100% stanu osobowego jednostki do udziału
w wyborach i jak najszybszego zakończenia głosowania, a także byliśmy zobowiązani do składania okresowych meldunków o przebiegu głosowania. Żołnierze głosowali
w komisji wyborczej na terenie jednostki. Już nigdy potem takich sytuacji nie było,
a żołnierze oddawali głosy w komisjach wyborczych utworzonych na terenie miasta
na zasadach takich, jakie obowiązywały innych obywateli RP. Pamiętam, że w naszej
jednostce zakończono wtedy głosowanie do godziny 10.40, a w wyborach wojskowi
kandydaci reprezentujący PZPR ponieśli pełną porażkę nawet w obwodach wojskowych. Na odprawie kadry dowódczej WOW 12 czerwca 1989 roku w Orzyszu, w której
uczestniczyłem, ówczesny Szef Głównego Zarządu Politycznego WP z rozgoryczeniem
dzielił się uwagami z porażki PZPR w tych wyborach. O tym, jak ówczesne kierownictwo polityczne WP (a zapewne i PRL) nie było świadome (lub nie chciało przyjąć
do wiadomości) nadchodzących nieubłaganie zmian, świadczy apel generała o „stanie
na gruncie zreformowanego systemu socjalistycznego” i „umacnianie braterstwa broni
z państwami UW”.
192
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Z kolei na posiedzeniu Rady Wojskowej 1.WDZ w Modlinie 1 grudnia dowiedzieliśmy się od Zastępcy Szefa Głównego Zarządu Politycznego WP gen. bryg. Tadeusza
Kojdera, że polityczna kontrola nad wojskiem się zakończyła i że odpowiedzialność za
obraz wojska w społeczeństwie ponosimy teraz my, dowódcy, a wojsko staje się obiektem kontroli społecznej. Nie zrobiło to na mnie i moich kolegach szczególnego wrażenia, bo w jednostce nie musiałem się obawiać żadnej kontroli, a dobry obraz jednostki
w społeczeństwie Bartoszyc utrwalałem od początku mojej służby w tym garnizonie
i nie potrzebowałem do tego dodatkowych wytycznych.
Na fali zachodzących
procesów demokratyzacji
i transformacji ustrojowej
położono w WP nacisk
na tak zwaną „humanizację życia wojskowego”.
W jej wyniku wprowadzono oficjalnie dla kadry wolne soboty i niedziele, możliwość pracy na dwie zmiany
i dzień wolny przed służbą.
Zezwolono na użytkowanie odbiorników TV
w miejscach pełnienia
służb dyżurnych i na war- Luty 1989 r. Mjr Jan Szuplewski składa dowódcy pułku meldunek o gotowości dywizjonu do ćwiczenia instruktażowotowniach, przyznawanie metodycznego na poligonie w Orzyszu (zdjęcie z kroniki
przepustek dla żołnierzy jednostki)
scedowano na dowódców
drużyn, dopuszczono do liberalizacji w wystroju izb żołnierskich i wprowadzono szereg uproszczeń w wyjazdach i powrotach żołnierzy z urlopów i przepustek. Szczególnym nacisk położono na eliminację z życia wojskowego niepisanych tradycji żołnierskich, naruszających stosunki międzyludzkie między żołnierzami. Nie wszystkie
te uproszczenia wpłynęły pozytywnie na dyscyplinę żołnierzy służby zasadniczej
i porządek wojskowy. W naszej jednostce te przedsięwzięcia nie wydawały się nam
rewolucyjne, ponieważ dbałość o dobre stosunki międzyludzkie była zakorzeniona
w tradycjach jednostki.
Po wyborach zmieniło się również podejście władz wojskowych do sprawy religii w wojsku. Na posiedzeniu Rady Wojskowej 1.WDZ w Ciechanowie 6 listopada
dowiedzieliśmy się, że armia ma mieć charakter świecki i religia jest sprawą indywidualną każdego żołnierza. Wybór obrzędu i wyjście żołnierzy do kościoła stało się sprawą
indywidualną i dobrowolną. Na terenie jednostek zakazano jakiegokolwiek ścierania
się poglądów religijnych. W święta Bożego Narodzenia 1989 w stołówce żołnierskiej
odbyła się wieczerza wigilijna z udziałem dowództwa, dowódców i żołnierzy. Te ofi-
193
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
cjalnie ogłoszone zmiany kadra zawodowa przyjmowała bardzo pozytywnie i z ulgą,
natomiast w praktyce były one realizowane nieoficjalnie od kilku lat. Zresztą za cały
okres mojego pobytu w jednostce sprawy religii traktowane były drugorzędnie i taktownie. Przypadki ingerencji osób funkcyjnych w postawy ideologiczne kadry zawodowej należały do stosunkowo rzadkich, ale na co dzień nikt się publicznie nie obnosił
z udziałem w obrządkach religijnych. Od zimy 1989 roku udział chętnej kadry zawodowej w uroczystościach religijnych nabrał oficjalnie normalnego charakteru.
W okresie tych ponadczasowych wydarzeń politycznych w kraju tempo życia
w naszej jednostce dyktowały przedsięwzięcia szkoleniowe i organizacyjne. Rok
rozpoczęliśmy szkoleniem poligonowym na OSPWL Orzysz, trwającym od 6 do 24
stycznia. Uczestniczyło w nim dowództwo i sztab pułku, bateria dowodzenia pułku,
kompania zaopatrzenia i remontowa ukompletowane do etatu pokojowego oraz 1.dywizjon artylerii (dowódca kpt. Leszek Karpiński) ukompletowany do stanu wojennego
oficerami i żołnierzami rezerwy powołanymi na ćwiczenia. Na poligon i z powrotem
przegrupowaliśmy się transportami kolejowymi.
Na początku marca dowództwo i sztab pułku wraz polowym SD uczestniczyły
w ćwiczeniu dowódczo-sztabowym WOW pod kryptonimem „Klon-89” na poligonie
w Orzyszu. Otrzymaliśmy ocenę 4,18, jedną z wyższych ocen spośród uczestniczących
w ćwiczeniu sztabów jednostek okręgowych i dywizyjnych. W sierpniu pułk ukompletowany w etacie pokojowym wziął udział w ćwiczeniach poligonowych w Orzyszu,
w ramach których został przeprowadzony trening kierowania ogniem pułku, a następnie pułk uczestniczył w treningu kierowania ogniem artylerii 1.WDZ oraz treningu
kierowania ogniem armii, uzyskując ocenę 4,40 za działalność taktyczną i strzelanie
amunicją bojową. W tym przypadku przegrupowanie na poligon i z powrotem wykonywaliśmy marszem na kołach.
W dniach 19-23 listopada i 12–13 grudnia organizowaliśmy w Orzyszu egzaminacyjne strzelanie indywidualne amunicją bojową dla kadry dowódczej pułku z 85 mm
armat (pobieranych ze składnicy poligonowej), 122 i 152 mm haubic oraz wyrzutni
BM-14-17 (które po kilka sztuk zabieraliśmy z pułku wraz z obsługami). Otrzymaliśmy na to strzelanie dużo amunicji w porównaniu do limitów, które mogliśmy zużyć
w ciągu roku w ramach ćwiczeń poligonowych. Dotyczyło to zwłaszcza amunicji M-14
do wyrzutni rakietowych BM-14-17. Wynikało to z tego, ze przełożeni zawsze utrzymywali zapasy, licząc się z możliwością dodatkowych przedsięwzięć i pod koniec roku
za wszelką cenę należało te limity zużyć do zera, aby nie komplikować życia biurokracji wojskowej oraz nie narażać się na składanie niewygodnych wyjaśnień i meldunków.
Osobiście uważałem brak możliwości przeniesienia nadwyżkowych limitów amunicji
na ćwiczenia w kolejnym roku za wyjątkową biurokratyczną bzdurę i marnotrawstwo
środków materiałowych. Ale nie mając wpływu na to, rokrocznie składałem zapotrzebowania i korzystałem z tego, wykorzystując tę okazję do doskonalenia indywidualnych umiejętności kadry artyleryjskiej. Narażałem się trochę na utyskiwania kadry na
zajęcia poligonowe przed okresem świątecznym. Również istniało ryzyko warunków
194
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
pogodowych ograniczających strzelania. Tak było w grudniu tego roku, gdy gęste mgły
ograniczyły możliwości obserwacji przy wykonywaniu zadań ogniowych z wstrzeliwaniem. Ale chociaż obsługi dział efektywnie wtedy potrenowały na stanowiskach
ogniowych!
Od lipca do końca października 1989 roku, na podstawie rozkazu o przeformowaniu 1.WDZ na dywizję o jednolitej strukturze, otrzymaliśmy zadanie przeformowania pułku i zabezpieczenia przeformowania 45. dywizjonu artylerii rakietowej oraz
1. baterii dowodzenia szafa artylerii dywizji na nowe etaty. Restrukturyzacja pułku
objęła sformowanie od nowa baterii rozpoznania dźwiękowego, przeorganizowanie
3. dywizjonu artylerii (uzbrojonego w 152 mm haubice wzór 1943) na 3. dywizjon
artylerii rakietowej (wyrzutnie rakietowe BM-21), przesunięcia kadry zawodowej
i żołnierzy służby zasadniczej na stanowiskach, zmiany sprzętowe, zmiany w planowaniu OWSGB, zmiany w zakwaterowaniu pododdziałów i garażowaniu techniki.
Dotychczasowy dywizyjny 45. dywizjon artylerii rakietowej (JW. 1711), stacjonujący
na terenie naszego pułku, został w miesiącu październiku uroczyście rozformowany,
a jego sprzęt przyjęliśmy do naszego pułku na wyposażenie 3. dywizjonu artylerii rakietowej. Wraz z dywizjonem przeszła do pułku część kadry tego dywizjonu (ppłk Jan
Batorski, mjr Jan Janczewski, kpt. Jerzy Skupiński, por. Henryk Figat, por. Marek Kaliński, por. Krzysztof Kurczewski, sierż. Czesław Olber, sierż. Marian Muzyka, sierż.
Jan Zych, sierż. Zbigniew Machaj, sierż. Zbigniew Berezecki). Dotychczasowy sprzęt
3. dywizjonu artylerii, haubice 152 mm wzór 43, zostały przekazane do składnicy w
Orzyszu. Przeprowadzona przez sztab 1.WDZ w grudniu tego roku kontrola zakończenia przeformowania pułku, wystawiła nam najlepszą ocenę wśród jednostek dywizji
przeformowywanych na nowe etaty.
Od 15.07 do 1.08.1989 roku wziąłem udział w wycieczce do Petricz w Bułgarii
na zaproszenie władz tego miasta. Było to miasto, z którym współpracowały wtedy
Bartoszyce. W wycieczce brały udział władze administracyjne i polityczne Bartoszyc
oraz drużyna piłkarska „Victoria”. Ze względu na dobrze ocenianą współpracę jednostki z miastem, zostałem zaproszony w skład delegacji miejskiej. Wykorzystując
planowany urlop, wybrałem się na nią i nie żałowałem tej decyzji, pomimo że straciłem piękną uroczystość rodzinną, jaką była 40-ta rocznica ślubu moich teściów (odbyła się w Zdunach koło Aleksandrowa Kujawskiego z licznym udziałem rodziny).
Wycieczka trwała 3 tygodnie, jechaliśmy autobusem: przez Czechosłowację, Węgry,
Rumunię i całą Bułgarię aż do Petricz, które leży w południowo-zachodniej Bułgarii
w pobliżu granicy z Grecją i ówczesną Jugosławią. Po drodze miałem okazję zwiedzić
i zobaczyć (jak się niedługo okazało) ostatki RWPG i „demoludów”. Widziałem na
kilometr ciągnący się rynek w węgierskim mieście Miszkolc, opanowany wyłącznie
przez Polaków sprzedających wszystko, co można było tam sprzedać. Odwiedziłem
piękne i szokująco wyposażone w towary (u nas w sklepach puste pułki i haki) sklepy
węgierskie z cenami niedostępnymi dla przeciętnego Węgra (stąd takie powodzenia
polskiego bazaru!). Jechałem przez totalnie zaciemnione w nocy rumuńskie miasta (ze
195
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
względu na oszczędność energii), smutne i ponure, w których aspiryna sprzedawała
się jak „świeże bułeczki” (jako niezastąpiony środek antykoncepcyjny). Przeżyłem
brutalną, kilku-godzinną osobistą kontrolę pasażerów naszego autobusu przez rumuńską służbę graniczną i celną na granicy węgiersko-rumuńskiej, łącznie z potrącaniem
i popychaniem pistoletami maszynowymi. To funkcjonariusze Caucescu zaprezentowali nam swój stosunek do demokratycznych przemian w naszym kraju. W Bułgarii
widziałem prywatne gorzelnie i winiarnie i próbowałem ich produktów u przeciętnych
Bułgarów (w malutkich piwnicach) oraz u przedstawiciela wysokich władz miejskich
(w miejscu przypominającym dużą wytwórnię alkoholu). Wytwarzano w nich rakiję
i dobre bułgarskie wino (Bułgarzy mieli wtedy uprawnienia do indywidualnej produkcji alkoholu i sprzedaży go dla państwa). Widziałem przerażenie w oczach miejscowego
popa, gdy w czwórkę weszliśmy do pięknego kościółka prawosławnego w Petricz (był
pewny, że to wizyta ichniej SB) i ogromną jego radość i zaskoczenie, gdy dowiedział
się, że jesteśmy Polakami, przyszliśmy zwiedzić jego kościółek i położyliśmy na tacy
trochę bułgarskich lewów.
Ale widziałem też przepiękne krajobrazy podczas podróży przez rumuńskie
Karpaty i bułgarskie Bałkany oraz dolinę rzeki Dunaju. Miasto Petricz sprawiało bardzo przyjemne wrażenie. Pięknie położone, czyste i ładnie zabudowane miasto,w którym liczne kawiarnie rozbrzmiewały wieczorami muzyką, tańcami i gwarem pijących
wino i rakiję Bułgarów. Mieszkaliśmy w hotelu sportowym z ładnym basenem pływackim i stadionem piłkarskim. Bułgarzy w stosunku do nas zachowywali się przyjaźnie.
Przeżyliśmy również niezłe emocje, gdy w drodze powrotnej, skracając sobie drogę w
kierunku przeprawy przez Dunaj w Calafocie, pokonywaliśmy (naszym nie w pełni
sprawnym autobusem) Bałkany, drogą biegnąca nad kilkusetmetrowymi przepaściami.
Szczególnie gdy podczas zjazdu po górskich pętlach pękła z wielkim hukiem tylna
opona naszego wehikułu. Na szczęście pomogli nam Bułgarzy z pobliskiego PGR-u
i, pomimo kilkugodzinnego opóźnienia, dotarliśmy przed zmierzchem w ostatniej
chwili na ostatni w tym dniu prom, który przewiózł nas na rumuński brzeg Dunaju.
Oberwało mi się za ten ekstremalny wyczyn od załogi autobusu, bo jako wyznaczony
pilot wycieczki sam wybrałem ten skrót. Na mapie wyglądał na dużo krótszą, dobrą
i bezpieczną drogę. Wjazd do Polski był nieco smutny. Po przekroczeniu granicy, na
najbliższym postoju przypomnieliśmy sobie o pustych półkach sklepowych i kartkach
na produkty żywnościowe. W tym dniu dowiedzieliśmy się z radia, że właśnie generał
Wojciech Jaruzelski został wybrany na Prezydenta RP.
W wyniku przeformowania naszego sąsiada, 75. pułku zmechanizowanego, na
75. Ośrodek Materiałowo-Techniczny (OMT), w październiku 1989 roku przejęliśmy
na stan pułku część obiektów garnizonowych dotychczas administrowanych przez pułk
zmechanizowany. Należały do nich rozległy przykoszarowy plac ćwiczeń, strzelnica
garnizonowa, Ośrodek Sprawności Fizycznej, kasyno wojskowe, ośrodek szkolenia
podwodnego, Garnizonowy Węzeł Łączności oraz Klub Garnizonowy. Zwiększył się
przez to znacznie zakres zadań dla pułku, ale uzyskaliśmy zdecydowanie większe od
196
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
dotychczasowych, możliwości szkolenia naszych pododdziałów, szczególnie z wychowania fizycznego i strzeleckiego. Bazę i obiekty przejmowaliśmy pod nadzorem komisji z Głównego Zarządu Szkolenia Bojowego (GZSB) z udziałem oficerów sztabów
WOW i POW.
10 października odbyło się na terenie pułku uroczyste przekazanie obowiązków
Dowódcy 1.WDZ przez gen. bryg. Jerzego Słowińskiego dla płk. Zdzisława Kaźmierskiego. Generał Słowiński wniósł wiele w uporządkowanie struktur i systemu szkolenia jednostek dywizji, poprawę czytelności kierowania i dowodzenia oraz poprawę
stanu porządku wojskowego w jednostkach. Stawiane nam zadania były krótkie i zrozumiałe, a zarządzane odprawy kadry dowódczej dywizji zawsze miały precyzyjny
cel i kończyły się konkretnymi wnioskami. Dowódca dywizji szanował nasz osobisty czas i wymagał realizacji przez nas obowiązków szkoleniowych dowódcy pułku.
W tym zakresie wiele się od niego nauczyłem. Pierwszy mój kontakt z wtedy jeszcze
pułkownikiem Słowińskim miał miejsce na odprawie w Pułtusku w 1987 roku. Tuż
przed rozpoczęciem odprawy zostałem wezwany przez dowódcę dywizji do kancelarii
obok sali odpraw i przeegzaminowany z regulaminu działań taktycznych. Po rozpoczęciu odprawy wszyscy dowiedzieli się od dowódcy dywizji, że na tamten dzień spośród
kadry dowódczej tylko ja zaliczyłem egzamin z taktyki. Czułem wtedy satysfakcję, ze
włożony w opanowanie materiału wysiłek został właściwie oceniony.
Rok 1989 zakończyliśmy, zdobywając I miejsce (razem z 3.pz) we współzawodnictwie szkoleniowym i sportowym pomiędzy jednostkami dywizji.
W 1990 roku w dalszym ciągu postępowała w Polsce i WP transformacja ustrojowa i przemiany demokratyczne. Polacy wybrali w wyborach bezpośrednich prezydenta.
Został nim Lech Wałęsa. Rozpoczęło się odkłamywanie historii i odkrywanie prawdy
historycznej (między innymi prawdy o Katyniu, o wojnie w 1920 roku, agresji ZSRR
na Polskę 17 września 1939 roku, losach Polski powojennej, znaczeniu Piłsudskiego
dla stworzenia państwa polskiego, roli niektórych dowódców WP, o AK i żołnierzach
walczących w czasie II wojny światowej na Zachodzie). Problemy wojska i obronności
stały się ogólnie dostępne dla społeczeństwa, między innymi dzięki postępującej demokratyzacji mediów. Ogłoszona została apolityczność wojska i zerwanie ze sprawami
partyjnymi i ideologii. Wyprowadzono z wojska struktury partyjne. Pion polityczny
wojska został przeorganizowany na pion wychowawczy. Następowała zmiana zadań
i roli WSW i służb specjalnych. Po raz pierwszy oficjalnie obchodzono rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 Maja oraz Święto Niepodległości w dniu 11 listopada jako święta
państwowe. W rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 Maja obchodzono również Święto
Wojska Polskiego (od 1990 roku do 1992 roku). Tym samym zaniechano obchodów
Dnia Wojska Polskiego w dniu 12 października, które upamiętniały chrzest bojowy
1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki pod Lenino. W dniu 12 października
1990 roku obchodziliśmy już tylko święto naszej 1.WDZ.
W okresie tych przemian niewiele zmieniło się w codziennym funkcjonowaniu
naszego pułku. Trwała intensywna działalność szkoleniowa, chociaż zmniejszone zo-
197
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
stały o ponad 30% limity materiałowe przeznaczone na szkolenie. Szczególnie dotkliwe było dla nas ograniczenia limitu paliwa i kilometrów na eksploatację pojazdów,
zwłaszcza że wzrosły wymogi szkoleniowe.
W styczniu uczestniczyliśmy w dwutygodniowym dywizyjnym wieloszczeblowym ćwiczeniu dowódczo-sztabowym w Orzyszu, które prowadził dowódca 1.WDZ.
Przez trzy tygodnie lutego pułk szkolił się na poligonie w Orzyszu w składzie: dowództwo, sztab pułku i 1. dywizjon artylerii ukompletowane w etacie „P” oraz 3. dywizjon
artylerii rakietowej, bateria dowodzenia pułku, kompania remontowej i zaopatrzenia,
które zostały rozwinięte do etatu „W” powołanymi na ćwiczenie żołnierzami rezerwy. Przegrupowanie realizowaliśmy dwoma transportami kolejowymi według wcześniej wspomnianych zasad. Kwaterowaliśmy w namiotach na obozowisku Wierzbiny.
Według przyjętego schematu szkolenia, na bazie 3. dywizjonu przeprowadziliśmy instruktażowe dywizjonowe ćwiczenie taktyczne dla kierowniczej kadry artylerii WOW,
uczestniczyliśmy w treningach kierowania ogniem dywizji i WOW, a na zakończenie
szkolenia w dywizyjnym ćwiczeniu „Klon-90”. Wszystkie te zamierzenia zostały ocenione przez przełożonych na oceny dobre. W kwietniu sztab 1.WDZ przeprowadził
kilkudniową kontrolę gotowości bojowej i mobilizacyjnej pułku. Osiemnastu oficerów pod przewodnictwem szefa sztabu dywizji płk. Zbigniewa Cieślika, sprawdzało
nasze możliwości w rozwijaniu bazy mobilizacyjnej do przyjęcia rezerw osobowych
i pojazdów z gospodarki narodowej w koszarach i w Rejonie Alarmowym Nr 1. Za
ten sprawdzian otrzymaliśmy ocenę 3,90. W czerwcu zorganizowaliśmy ze sztabem
pułku i dowódcami pododdziałów ciekawą podróż historyczno-wojskową do Kołobrzegu, podczas której doskonaliliśmy taktyczne zagadnienia udziału artylerii w obronie
wybrzeża oraz poznaliśmy obiekty geograficzno-historyczne. We wrześniu realizowaliśmy na poligonie w Orzyszu szkolenie poligonowe pułku ukompletowanego według
etatu „P”, a w grudniu przed świętami Bożego Narodzenia tradycyjne egzaminacyjne
strzelanie artyleryjskie kadry zawodowej na tym poligonie.
Nowością była wizyta w pułku i spotkanie kadry w dniu 19 listopada z parlamentarzystą, posłem Wojciechem Gryczewskim (PSL), członkiem sejmowej Komisji
Obrony Narodowej. W tym miesiącu odeszła do rezerwy grupa zasłużonej dla pułku
kadry, która pożegnała się z mundurem ze względu na osiągnięty wiek emerytalny.
Bardzo uroczyście pożegnaliśmy wtedy ppłk. Jana Batorskiego, mjr. Andrzeja Palewicza, kpt. Jerzego Skupińskiego, kpt. Henryka Lenczowskiego, por. Ireneusza Mikuska,
chor. sztab. Lucjana Skowrońskiego, chor. sztab. Tadeusza Rudaka, st. chor. Jana Gawrylczyka, st. chor. Jana Grabińskiego, chor. sztab. Franciszka Naumowicza, st. chor.
Kazimierza Szerszyńskiego, st. chor. Zdzisława Nowosielskiego, st. sierż. sztab. Michała Rostkowskiego i st. sierż. sztab. Piotra Picha. Byli to bardzo dobrzy i oddani
dla służby żołnierze zawodowi. W pożegnaniu uczestniczył Szef Artylerii 1.WDZ płk
Leszek Wójciak.
W dniach 18-19 grudnia na terenie naszego pułku odbyła się odprawa kierowniczej kadry dowódczej 1.WDZ, którą przeprowadził ówczesny dowódca dywizji
198
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
płk Zdzisław Kaźmierski. Po raz kolejny 1.pa został wyróżniony za zajęcie II miejsca
we współzawodnictwie szkoleniowym między jednostkami 1.WDZ (za 1.pz z Wesołej)
za 1990 rok. Razem z 1.pz byliśmy również uhonorowani za najwyższe wyniki szkoleniowe za I półrocze tego roku (na czerwcowej odprawie w Legionowie).
W 1991 roku odbyły się pierwsze w Polsce całkowicie demokratyczne wybory
parlamentarne. Polska stała się krajem demokratycznym. Gospodarka socjalistyczna
została zastąpiona przez mechanizmy rynkowe i poszanowanie własności prywatnej.
Zdecydowanie poprawiło się zaopatrzenie ludności we wszelkie produkty codziennego
użytku. Wykorzystując sprzyjającą koniunkturę międzynarodową, RP zdołała pokojowo wyjść z sowieckiej strefy wpływów. W dniu 1 lipca 1991 roku oficjalnie rozwiązano
Układ Warszawski, a wojska rosyjskie rozpoczęły wycofywanie swoich jednostek z terytorium Polski. Utrwalił się zwyczaj uczestnictwa kapelanów wojskowych i osób duchownych w przysięgach wojskowych oraz spotkaniach wielkanocnych i wigilijnych.
3 maja nasz pułk wziął udział w pierwszej uroczystości patriotyczno-religijnej
z okazji uchwalenia Konstytucji 3 Maja i Święta WP, która odbyła się na placu miejskim w Bartoszycach. Na uroczystości zebrało się kilkanaście tysięcy ludzi z miasta
i powiatu, aby zobaczyć mszę świętą z udziałem wojskowych i kombatanckich pocztów
sztandarowych oraz wojsko garnizonu Bartoszyce. Celebrujący mszę świętą dziekan
i proboszcz parafii ksiądz Adolf Setlak wystąpił z pięknym patriotycznym kazaniem,
ukazując w nim rolę wojska w społeczeństwie w świetle zachodzących przemian ustrojowych. Byłem mu za to wdzięczny, ponieważ to wystąpienie cieszącego się wielkim
autorytetem duchownego złagodziło nieufność do wojska części zgromadzonych na
placu ludzi i cała uroczystość przebiegła w podniosłym nastroju godnym święta państwowego tej rangi. Ksiądz Adolf Setlak został w tym roku wyznaczony na tymczasowego kapelana garnizonu Bartoszyce i odwiedzał nas często z różnych okazji. Ceniłem
sobie zawsze spotkania z księdzem i jego wspomnienia z lat poprzednich, kiedy prowadził ukrywaną przed władzami pracę duszpasterską z młodymi alumnami, których w
czasach PRL powoływano do zasadniczej służby wojskowej w specjalnym batalionie
w Bartoszycach.
W związku ze zmianami ustrojowymi oraz orientacją polityczną w naszym kraju,
zmieniły się również zadania naszych SZ. W styczniu, marcu i kwietniu uczestniczyliśmy w podróżach wojskowo-geograficznych i treningach sztabowych dywizyjnych
i własnych w nowym rejonie odpowiedzialności dywizji na kierunku Siedlec. Poprzedziliśmy je pułkowym treningiem sztabowym poświęconym wypracowaniu decyzji
do przegrupowania w nowy rejon odpowiedzialności. Te przedsięwzięcia szkoleniowe zostały uwieńczone udziałem dowództwa i sztabu naszego pułku w dywizyjnym
wieloszczeblowym ćwiczeniu dowódczo-sztabowym w Siedlcach. Pułk otrzymał nowe
zadania w zakresie zabezpieczenia północnej granicy państwowej na wypadek sytuacji
kryzysowej i przyjęcia w takiej sytuacji wzmocnienia z 27.pz z Braniewa. W marcu
zabezpieczaliśmy przeprowadzenie rekonesansu taktycznego granicy państwowej na
odcinku Bartoszyce – Sępopol przez dowództwo i sztab WOW.
199
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
W lutym realizowaliśmy szkolenie poligonowe pododdziałów pułku w Orzyszu
z powołaniem żołnierzy rezerwy i rozwinięciem do etatu „W” 2. dywizjonu artylerii,
a we wrześniu z pododdziałami ukompletowanymi według stanu „P”.
24 kwietnia zawezwano mnie do sztabu WOW w celu przeprowadzenia rozmowy kadrowej. Uczestniczył w niej Szef WRiA WOW płk Alfons Kupis, przedstawiciel
Departamentu Kadr MON odpowiedzialny za artylerię płk Bednarek wraz z dwoma
innymi oficerami z departamentu. Płk Kupis przedstawił zebranym moją opinię służbową i zarekomendował mnie na wyższe w hierarchii wojskowej stanowisko Szefa
Artylerii Dywizji. Gdy udzielono mi głosu, podziękowałem za wzorową opinię oraz
zaufanie, nie wyraziłem zgody na przeniesienie i wygłosiłem kilka argumentów za
pozostawieniem mnie na dotychczasowym stanowisku dowódcy 1.pa. W trakcie mojej
argumentacji widziałem rosnące niezadowolenie na twarzach oficerów. W końcu, gdy
użyłem argumentu, że „jako dowódca pułku mam do dyspozycji samochód służbowy,
a jako Szef Artylerii będę musiał jeździć na odprawy autobusem”, płk Kupis nie wytrzymał i podał mi zdecydowaną i krótką komendę: „Wynocha! Będziesz tego żałował!”. Tak zakończyła się dla mnie rozmowa kadrowa. Przewidywania pułkownika się
nie sprawdziły. Moje losy żołnierskie ułożyły się tak, że nie miałem powodów żałować
podjętej decyzji. Wtedy czułem się na stanowisku dowódcy 1.pa doskonale i pracę dowódczą przedkładałem ponad pracę sztabową. Dowodziłem zgranym zespołem kadry,
a w mieście wokół naszej jednostki panowała doskonała atmosfera. Ponadto mnie i mojej rodziny nie kusiła propozycja przeprowadzki do innego miasta. Już wtedy byliśmy
w Bartoszycach zupełnie zaaklimatyzowani. Do przełożonego nie miałem pretensji,
ponieważ również nie byłem zadowolony, gdy zawodziły w pułku moje plany kadrowe,
a ponadto znałem go dobrze i lubiłem (pomimo upływu lat i różnicy wieku utrzymujemy kontakt i szanujemy się nawzajem do dziś, chociaż nie łączą nas już żadne zależności służbowe).
W święto Wojska Polskiego, 3 maja, zostałem mianowany na stopień pułkownika,
a akt mianowania wręczył mi dowódca 1.WDZ na uroczystości dywizyjnej w Klubie
Kościuszkowca w Wesołej. 27 maja odbyło się w naszym pułku uroczyste przekazanie
obowiązków dowódcy 1.WDZ, w którym płk Zdzisław Kaźmierski przekazał obowiązki płk. Markowi Samarcewowi. Wrzesień 1991 roku był bogaty w przedsięwzięcia reorganizacyjne. Wraz z reorganizacją struktur MON i Sztabu Generalnego WP dokonał
się szereg zmian na kierowniczych stanowiskach w WRiA. Generała brygady Włodzimierza Kwaczeniuka (odszedł do rezerwy) na stanowisku Dowódcy WRiA WP zastąpił płk Czesław Borowski. Dowództwo WRiA WP (od tego czasu Szefostwo WRiA)
zostało przekazane pod zarząd Szefa Inspektoratu Szkolenia w Sztabie Generalnym
WP. Dotychczasowy nasz przełożony, płk Alfons Kupis, odszedł poza artylerię na
stanowisko Szefa Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego w Warszawie. Na jego miejsce
na stanowisko Szefa WRiA WOW został wyznaczony płk Stanisław Skupień, a na jego
zastępcę płk Józef Sperling. Płk. Alfonsa Kupisa pożegnaliśmy w gronie artylerzystów
5 września w Klubie Garnizonowym w Orzyszu. Osobiście uczestniczyłem również
200
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
w pożegnaniu z mundurem gen. bryg. Włodzimierza Kwaczeniuka, które odbyło się
w 1.BA w Węgorzewie.
W tym miesiącu odbyło się w naszym pułku szkolenie zbiorowe kierowniczej kadry i dowódców jednostek WRiA WOW już pod patronatem płk. Stanisława Skupienia.
W październiku zabezpieczaliśmy prowadzony na terenie naszego pułku dywizyjny
trening sztabowy, połączony z rekonesansem terenów nadgranicznych w pasie odpowiedzialności 1.DZ, który przeprowadził dowódca 1.WDZ płk Marek Samarcew. Pod
koniec tego roku otrzymaliśmy na wyposażenie umundurowania kadry zawodowej
nowe zielone berety Wojsk Lądowych i czapki rogatywki na wzór noszonych przez
żołnierzy II RP.
Rok zakończyliśmy, uzyskując wyróżniające dyplomy za II miejsce (za 1.pz) we
współzawodnictwie szkoleniowym w dywizji, II miejsce w sporcie w WOW, I miejsce w sporcie masowym i II miejsce w wyszkoleniu fizycznym 1.WDZ. Również nasz
3. dywizjon artylerii pod dowództwem mjr. Jana Janczewskiego zdobył II miejsce
wśród batalionów i dywizjonów 1.WDZ za 1991 rok. Pułkowy zespół artystyczny został
wyróżniony za zdobycie I miejsca na przeglądzie twórczości amatorskiej „Arsenał”
w Kołobrzegu.
W 1992 roku trwało wycofanie wojsk rosyjskich z Polski. Ostatnia jednostka
bojowa Armii Radzieckiej opuściła terytorium Polski 28 października 1992 roku,
a ostatni żołnierze rosyjscy – 18 września 1993 roku. Ustawa sejmowa z dnia 30 lipca
1992 roku przywróciła obchody święta Wojska Polskiego w dniu 15 sierpnia. Tegoż
roku, po raz pierwszy w dniu 15 sierpnia odbyły się centralne uroczystości z okazji
Święta Wojska Polskiego przed Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Ustanowiony za czasów PRL od 1948 roku Dzień Wojska Polskiego w dniu 12 października,
upamiętniał chrzest bojowy 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki pod Lenino.
Ten czyn zbrojny był jednym z wielu epizodów na szlaku bojowym żołnierzy polskich
w latach II wojny światowej i stąd termin tego święta przez wielu Polaków nie był akceptowany ze względów politycznych. W środowiskach wojskowych i w kręgach kombatanckich, w tym również na forum Sejmu, wskazywano na potrzebę ustanowienia
Dnia Wojska Polskiego w terminie akceptowanym przez Siły Zbrojne i cały naród.
W latach 1990 - 1992 święto obchodzono 3 maja, to jest w rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 Maja.
Rok rozpoczął się od realizacji zamierzeń szkoleniowych przygotowujących pułk
do udziału w szkoleniu poligonowym w lutym i do udziału w treningu kierowania
ogniem WOW na poligonie w Orzyszu. Na poligon przegrupowaliśmy się 17 lutego
marszem kołowym i urządziliśmy obozowisko. W szkoleniu poligonowym uczestniczyło dowództwo, sztab pułku, 1. dywizjon artylerii, 3. dywizjon artylerii rakietowej oraz
grupy zabezpieczenia technicznego i kwatermistrzowskiego. Wszystkie pododdziały
były ukompletowane według stanu „P”. Ale już tego dnia, z zaskoczenia, przybył na
poligon liczny zespół z Departamentu Kontroli MON i objął inspekcją przebywające na
poligonie jednostki 1. WDZ. Oprócz naszego pułku był to również sztab dywizji, 1.pz,
201
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
3.pz, 1.paplot i 1.błącz. Inspekcji SZ przewodniczył dyrektor Departamentu Kontroli
MON gen. bryg. Bolesław Matusz. Inspekcja trwała od 17 do 26 lutego 1992 roku.
W czasie jej trwania byliśmy objęci sprawdzianami wyszkolenia bojowego i techniczno-specjalnego według obowiązujących norm bojowych, egzaminacyjnym artyleryjskim strzelaniem amunicją bojową, egzaminami z wyszkolenia fizycznego,
strzeleckiego i innych przedmiotów. Inspekcja sprawdzała stan wyszkolenia kadry i żołnierzy, stan porządku wojskowego, techniki i dokumentację, zarówno na poligonie, jak
i w garnizonie Bartoszyce. Zakończyła się 26 lutego omówieniem w Wesołej. Otrzymaliśmy ocenę 3,82, najwyższą spośród inspekcjonowanych jednostek wojskowych
dywizji. Bezpośrednio po inspekcji, po południu 26 lutego, rozpoczęliśmy trening
kierowania ogniem artylerii WOW (armii), w którym oprócz nas uczestniczyła 1.BAA,
artyleria 1.pz, wydzielone grupy z 15.DZ i 16.DZ. Trening trwał trzy dni i po nim nasze
szkolenie poligonowe zakończyło się przegrupowaniem do Bartoszyc. Za to ćwiczenie
otrzymaliśmy ocenę 4,00, w tym za działalność ogniową ocenę 5,00. Za inspekcję SZ
i ćwiczenie pułk został wyróżniony przez dowódcę WOW i 1.WDZ.
W tym roku nasz pułk realizował zadania w sytuacji skrajnie ograniczonego
przez przełożonych stanu osobowego żołnierzy służby zasadniczej. Wymusiło to na
pewien okres czasu utworzenie dwóch pododdziałów zbiorczych na bazie baterii dowodzenia pułku i 3. dywizjonu artylerii rakietowej oraz zminimalizowanie ilości żołnierzy wyznaczanych do pełnienia wart i służb. Aby zabezpieczyć ciągłość szkolenia,
na naradzie szkoleniowej wypracowaliśmy wnioski do szkolenia pułku w warunkach
głębokiego skadrowania pododdziałów przy ograniczonych limitach materiałowych.
W tej sytuacji skupiliśmy wysiłek szkoleniowy na doskonaleniu kadry zawodowej
i podoficerów służby zasadniczej na zajmowanych funkcjach, w tym przypomnieniu
czynności bezpośredniej obsługi sprzętu artyleryjskiego w czasie strzelania amunicją
bojową. Sytuacja poprawiła się po otrzymaniu na kilkumiesięczne przeszkolenie żołnierzy w ramach tak zwanego deficytu WOW. W tym roku też, w ramach humanizacji
życia wojskowego, zezwolono żołnierzom służby zasadniczej używać ubrań cywilnych
podczas wyjść na przepustki i wyjazdów na urlopy. Było to kolejne oczekiwane przez
wszystkich wyjście naprzeciw postulatom żołnierskim.
W lipcu została przeprowadzona pierwsza w pułku międzynarodowa inspekcja
w ramach CFE (traktat o konwencjonalnych siłach zbrojnych w Europie) przez komisję
francusko-włoską. W ramach kontroli sprawdzeniu podlegał sprzęt artyleryjski, będący na wyposażeniu jednostki. Na odprawie w Wesołej 21 sierpnia dowódca 1.WDZ
płk Marek Samarcew przekazał dowodzenie dywizją płk. Zbigniewowi Cieślikowi. We
wrześniu zrealizowaliśmy kolejne szkolenie pułku na poligonie w Orzyszu w składzie
dowództwa, sztabu, baterii dowodzenia pułku, 1. dywizjonu artylerii i 3. dywizjonu artylerii rakietowej wraz z grupami zabezpieczenia technicznego i kwatermistrzowskiego. W ramach tego szkolenia uczestniczyliśmy w treningu kierowania ogniem pułku
i treningu kierowania ogniem artylerii dywizji. W tym miesiącu reprezentacja pułku
w składzie płk Edward Pawlica, kpt. Marek Siemoński, mjr Jerzy Skoupy i mjr Alek-
202
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
sander Hryniewicz wygrała wielobój dowództw jednostek dywizyjnych, który został
przeprowadzony w oparciu o halę sportową i strzelnicę w 32. Ośrodku Szkolenia Specjalistów Wojsk Rakietowych i Artylerii w Orzyszu.
W listopadzie uczestniczyłem w 40.pa w Jarosławiu w uroczystości przeformowania artylerii WOW po utworzeniu Krakowskiego Okręgu Wojskowego. Do nowego okręgu przeszła artyleria 3.DZ, 9.DZ oraz 6. Brygady Desantowo-Szturmowej. Na
tej odprawie usłyszałem po raz pierwszy niekorzystną i smutną zarazem informację
o przyszłych losach naszego pułku w planach reorganizacji Sił Zbrojnych i struktury
1.WDZ. Niestety, spełniła się ona za kilka lat w postaci likwidacji 1.pa w Bartoszycach.
Na odprawie dywizyjnej w Modlinie, podsumowującej działalność w 1992 roku, pułk
został wyróżniony za zajęcie II miejsca wśród jednostek dywizji we współzawodnictwie szkoleniowym (za 1.pz), za II miejsce w dywizji w sporcie (za 1.pz) i I miejsce
w WOW w wyszkoleniu fizycznym, a także II miejsce w dywizji w konkursie na najlepiej zorganizowaną ochronę obiektów koszarowych.
Rok 1993 był ostatnim rokiem mojej służby w 1.pa i w 1.WDZ. Po 12 latach
służby pod żółtym otokiem (takie otoki nosili na czapkach garnizonowych żołnierze 1.WDZ), 9 września 1993 roku przekazałem sztandar pułku mojemu następcy mjr.
Markowi Siemońskiemu i pożegnałem się z pułkiem, odchodząc na roczne studia w
Podyplomowym Studium Operacyjno-Strategicznym w Rembertowie. W uroczystości
uczestniczył ówczesny dowódca 1.WDZ płk Zbigniew Cieślik oraz wielu moich znajomych i osób współpracujących z jednostką. Po uroczystym apelu było pożegnanie na
pułkowej sali tradycji i wspólny obiad z gośćmi, kadrą zawodową i przedstawicielami
żołnierzy służby zasadniczej. W tym samym dniu, przed uroczystym pożegnaniem,
kadra zawodowa pułku składała przysięgę według wprowadzonej przez Sejm RP nowej roty przysięgi wojskowej. W ramach pożegnania z jednostką, oddzielnie spotkałem
się z chorążymi i podoficerami zawodowymi oraz pracownikami cywilnymi jednostki.
Na poligonie w Orzyszu w czasie dywizyjnego treningu sztabowego pożegnałem się
również z kolegami, oficerami sztabu dywizji, dowódcami pułków i samodzielnych
batalionów 1.WDZ. W najbliższą sobotę odbył się bal oficerski w klubie żołnierskim,
który trwał do białego rana. W czasie wystąpienia pożegnalnego, pod wpływem wzruszenia załamał mi się głos. Cieszyłem się, że zostałem skierowany przez przełożonych
na studia, ale lata wspólnej niełatwej służby spowodowały wytworzenie z większością kadry zawodowej i pracownikami cywilnymi silnych emocjonalnych więzi. Część
z nich przetrwała do dzisiaj, pomimo upływu kilkudziesięciu lat. Dowodem tego są
udane, organizowane po dzień dzisiejszy zjazdy kadry 1.pa w Bartoszycach. Niestety,
wraz z upływem czasu wielu już wspomnianych żołnierzy zawodowych opuściło nas
i odeszło na „wieczną wartę”.
Do czasu odejścia z pułku pracowałem na pełnych obrotach. Między innymi prowadziłem od 3 do 22 lutego zimowe szkolenie poligonowe z pododdziałami pułku,
z których 1. dywizjon artylerii był rozwinięty do etatu „W” powołanymi żołnierzami rezerwy. W ramach tego szkolenia wykonywaliśmy zadania ogniowe w ciekawym
203
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
ćwiczeniu pułkowym 2.pz, prowadzonym przez dowódcę dywizji. Za to ćwiczenie
otrzymaliśmy ocenę 4,25. W marcu uczestniczyłem w ćwiczeniu okręgowym „Klon93”, prowadzonym przez dowódcę WOW gen. dyw. Juliana Lewińskiego, które wizytował prezydent RP Lech Wałęsa. W kwietniu kolejny raz z rzędu nasze dowództwo
wygrało wielobój dowództw jednostek 1.WDZ, który odbywał się w 2.pz w Giżycku.
Razem ze mną występowali w drużynie mjr Jerzy Skoupy, mjr Marek Siemoński, ppłk
Mieczysław Kukawka i mjr Aleksander Hryniewicz. Przygotowywał nas do zawodów
nasz niezastąpiony pułkowy instruktor wychowania fizycznego st. chor. sztab. Janusz
Blachliński. Udział i wysokie wyniki dowództwa były motywującym przykładem do
reprezentowania pułku i dbałości o tężyznę fizyczna dla kadry zawodowej i żołnierzy
jednostki, a dla członków dowództwa stanowiły osobistą satysfakcję.
Niektóre ważne aspekty funkcjonowania 1. Berlińskiego Pułku Artylerii
w latach 1981-1993.
Charakterystyka 1.pa. Pułk był jednostką skadrowaną, ukompletowaną w stosunku do etatu wojennego w stanie osobowym w 29%, pojazdami mechanicznymi
w 70% i sprzętem uzbrojenia w 100%. Pomimo kilkukrotnej zmiany etatu pułku, te
dane zmieniały się w niewielkim stopniu. Stanowiło to około 1 100 żołnierzy służby
czynnej i rezerwy w etacie wojennym, a w etacie pokojowym około 350 żołnierzy służby czynnej. Zasadnicze uzbrojenie pułku stanowiło 36 dział 122 mm haubic wzór 38
oraz 12 haubic 152 mm wzór 43. Po reorganizacji jednostki w 1989 roku 152 mm haubice zostały zastąpione wyrzutniami rakietowymi, początkowo BM-14-1, a następnie
BM-21 w ilości 18 wyrzutni. W skład pułku wchodziło dowództwo, sztab pułku, bateria dowodzenia, 1. i 2. dywizjon artylerii 122 mm haubic, 3. dywizjon artylerii 152 mm
haubic (od 1989 roku 3 dywizjon artylerii rakietowej), kompania remontowa, kompania
zaopatrzenia i pluton medyczny, a od 1989 roku, także bateria rozpoznania dźwiękowego. 2. dywizjon i pluton medyczny były w pełni skadrowane. W 1. i 3. dywizjonie
skadrowane były po dwie baterie ogniowe, a pozostałe pododdziały były częściowo
rozwinięte. Również częściowo rozwinięta była bateria dowodzenia pułku, bateria
rozpoznania dźwiękowego, kompania remontowa i zaopatrzenia. Na zaopatrzeniu gospodarczym pułku były stacjonujące w kompleksie koszarowym dywizyjne jednostki
: 1. bateria dowodzenia szefa artylerii dywizji, 45. dywizjon artylerii rakietowej (do
rozwiązania go w 1989 roku) i mobilizowany od nowa 73. medyczny batalion wzmocnienia. Pułk miał za zadanie osiągnąć pełną gotowość bojową i rozwinąć się do etatu
wojennego w czasie 48 godzin w koszarach, zapasowym rejonie alarmowym nr 1 albo
nr 2 lub w zasadniczym rejonie alarmowym (w tym czasie rozwijano bazę mobilizacyjną w gotowości do przyjęcia rezerw osobowych i pojazdów, wcielano do pododdziałów
żołnierzy rezerwy, z gospodarki narodowej przyjmowano pojazdy i przystosowywano
je na potrzeby wojska, ewakuowano na pojazdy zapasy i przeprowadzano szkolenie
zgrywające po mobilizacji). Po zmobilizowaniu i osiągnięciu zdolności bojowej do
204
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
działania, pułk z posiadanymi ruchomymi zapasami był gotowy do przegrupowania się
transportami kolejowymi lub wykonania marszu kołowego na odległość do 800 kilometrów oraz do wsparcia ogniem oddziałów ogólnowojskowych dywizji w walce.
W podległości pułku znajdowały się Garnizonowe Składy Amunicji, 70 hektarowe Wojskowe Gospodarstwo Rolne z ogrodem przykuchennym (do czasu likwidacji w
1990 roku) a od 1989 roku przejęty po rozformowanym 75.pz Klub Garnizonowy, Ośrodek Sprawności Fizycznej i strzelnica garnizonowa wraz z przykoszarowym placem
ćwiczeń. Przy jednostce funkcjonowało Wojskowe Koło Łowieckie „Dzik” zrzeszające
około 40 myśliwych i posiadające dwa obwody łowieckie o łącznej powierzchni 12 080
hektarów.
Specyfika jednostki skadrowanej. 1.pa wraz z 1.WDZ wchodził w skład WOW,
który przy ówczesnym potencjalnym przeciwniku z zachodu stanowił II rzut polskiego
frontu. To stawiało jednostki WOW w drugorzędnej pozycji w porównaniu do pierwszorzutowych jednostek POW i ŚOW. ZT i oddziały WOW były w większości skadrowane i wyposażane w nowszy sprzęt techniczny w ostatniej kolejności. Dotyczyło
to również ukompletowania żołnierzami zawodowymi. Przez cały okres mojej służby
w pułku odczuwaliśmy braki w ukompletowaniu oficerów na stanowiskach dowódców
baterii, dowódców plutonów artylerii i rozpoznania (dowodzenia). Jako oficerowie tego
okręgu, mieliśmy pełną świadomość, że armia każdego kraju w tamtej sytuacji (dwóch
przeciwstawnych bloków NATO i UW) posiadała jednostki o zróżnicowanej zdolności
bojowej, najnowocześniejsze pierwszorzutowe i słabsze siły rezerwowe. Taki stan rzeczy musiał funkcjonować również w WP. Pomimo tej świadomości, czuliśmy się jednak mniej dowartościowani i drażniły nas złośliwe określenia części oficerów tamtych
okręgów o naszym okręgu jako o „okręgu wozów drabiniastych”!
Często prowadziliśmy na odprawach ostre dyskusje z kolegami dowódcami
jednostek rozwiniętych. Patrzyli przeważnie przez pryzmat dowodzenia dużą liczbą
żołnierzy i związanymi z tym problemami w dyscyplinie. Panowało wśród nich przekonanie, że w jednostkach skadrowanych o małych stanach osobowych jest niewiele
pracy. Były to poglądy świadczące o nieznajomości stanu rzeczy. Owszem, w jednostkach skadrowanych mieliśmy mniej problemów z dyscypliną (mniej żołnierzy). W porównaniu do jednostek rozwiniętych nasza siła oparta była na żołnierzach rezerwy.
Wymagało to nieustannego wysiłku w celu utrzymania zapasów i bazy w gotowości
do mobilizacyjnego rozwinięcia jednostki, nadawania przydziałów mobilizacyjnych
i prowadzenia szkoleń jednodniowych i krótkotrwałych (najczęściej w weekendy kilkanaście razy do roku), treningów gotowości bojowej i wielu innych przedsięwzięć. Tych
problemów nie znali dowódcy jednostek rozwiniętych. W jednostkach rozwiniętych,
dowódcy mieli na co dzień możliwość szkolenia i przygotowywania do działania w pełni ukompletowanych pododdziałów. My mogliśmy szkolić tylko „szkielety” naszych
pododdziałów, a podczas szkolenia na poligonach niejednokrotnie ta sytuacja wymuszała tworzenie pododdziałów zbiorczych. Skrajne skadrowanie baterii pozbawiało je
205
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
cech wojskowych i zamieniało w magazyny wojskowe. Dowódcy dywizjonów, baterii
i plutonów zazwyczaj mogli zobaczyć pododdziały w pełnych wojennych stanach dopiero w czasie ćwiczeń z powołaniem żołnierzy rezerwy i w ograniczonym zakresie
w czasie ćwiczeń jednodniowych. Dużo zabiegów kosztowało przyzwyczajanie dowódców baterii i oficerów ogniowych do wykonywania wszystkich czynności na stanowiskach ogniowych, jakie należało realizować w pełnokrwistej baterii. Powodem było to,
że na co dzień szkolili pododdziały w składzie 1-3 dział.
Potrzeba było nie lada wysiłku i inwencji, aby utrzymać zdolność bojową jednostki skadrowanej do wykonania zadań zgodnie z jej przeznaczeniem. Na ćwiczeniach, kontrolach i inspekcjach oceniano nas według takich samych norm szkoleniowych, jak inne jednostki. Obowiązujący wtedy „Program przygotowania i prowadzenia
ćwiczeń taktycznych oraz treningów artylerii wojsk lądowych” zakładał tylko zwiększenie norm czasowych, jeżeli żołnierze rezerwy stanowili ponad 50% stanu ewidencyjnego pododdziału. Dopiero od 1993 roku taki pododdział mógł być oceniany tylko
po okresie zgrywania bojowego. Ale już w ocenie strzelania z broni strzeleckiej nie
było żadnych różnic. Ponadto w jednostkach rozwiniętych istniała możliwość płynnego
zabezpieczenia pełnienia wart i służb, wykonywania niezbędnych prac konserwacyjnych i porządkowych w koszarach i na obiektach bazy szkoleniowej oraz zapewnienia
czasu wolnego dla żołnierzy bez uszczerbku dla szkolenia. U nas każde przedsięwzięcie musiało być precyzyjnie korelowane, żołnierze byli wyznaczani do prac gospodarczych nie pododdziałami, a po kilku. Ale to wymuszało od naszej kadry umiejętności
w planowaniu i szczegółowym organizowaniu zamierzeń, a także szacunku dla czasu
i dla wysiłku ludzi. Bardzo ważna była w tej sytuacji korelacja zamierzeń i współdziałanie na wszystkich szczeblach dowodzenia. To z kolei sprzyjało właściwym stosunkom międzyludzkim.
Ten stan rzeczy w jednostce skadrowanej miał i dobre strony. Wyzwalał w nas
ambicje dorównywania (co najmniej!) jednostkom lepiej ukompletowanym i wyposażonym. Uczestniczyłem w odprawach i szkoleniach w wielu innych jednostkach tamtych okręgów. Mogłem zazdrościć im wyposażenia i ukompletowania, ale nie miałem
nigdy żadnych kompleksów co do wyszkolenia, utrzymania kompleksu koszarowego,
techniki i porządku określanego ogólnie wojskowym.
Mankamenty organizacyjne jednostki. Do słabości naszej jednostki (podobnie zresztą jak i do wielu innych jednostek WP) należało wyposażenie w technikę
i uzbrojenie. Otrzymywaliśmy wtedy wiele materiałów na temat struktur i wyposażenia armii zachodnich. W czasie szkolenia z tak zwanych „armii obcych” oraz w czasie
ćwiczeń sztabowych dokonywaliśmy kalkulacji, porównywaliśmy potencjały bojowe
nasze i potencjalnego przeciwnika (wtedy armii NATO) i ocenialiśmy nasze możliwości. Żołnierz chce wiedzieć, jakie ma szanse w walce. Pomni losów polskiej armii w
1939 roku wiedzieliśmy, że w konfrontacji militarnej nie wystarczy tylko patriotyzm,
zapał i odwaga. Potrzebne jest jeszcze uzbrojenie porównywalne z możliwościami
206
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
sprzętu przeciwnika. Ponadto, uzbrojenie i wyposażenie ma niebagatelny wpływ na
morale żołnierza. Wtedy prowadzone przez nas porównania możliwości i potencjałów
nie budziły optymizmu co do efektów ewentualnego starcia zbrojnego. Jako dowódca
pułku, unikałem rozmowy na te tematy z podwładnymi żołnierzami, aby nie obniżać
ich morale lub nie okłamywać ludzi.
Na wyposażeniu pułku był przestarzały, pamiętający jeszcze drugą wojnę światową sprzęt artyleryjski – ciągnione 122 mm haubice wzór 38 (ze zmodernizowaną w
późniejszym okresie trakcją) i 152 mm haubice wzór 43 z ciągnikami STAR-660. Stan
ten poprawiło nieco wyposażenie pułku od 1989 roku w wyrzutnie BM-21 oraz samochody STAR-266 co zwiększyło możliwości rażenia i mobilność pułku. Pomimo tego,
zapewniało to możliwość ogniowego porażenia przeciwnika tylko w przedziale od 7
do 16 kilometrów. Było to zasięg niewystarczający dla dywizyjnego oddziału artylerii. Ale to nie było najgorsze. Ten sprzęt właściwie utrzymywany i obsługiwany przez
wyszkolonych żołnierzy mógł zadać przeciwnikowi straty. Najsłabszymi ogniwami w
systemie porażenia ogniowego było rozpoznanie, łączność i oprzyrządowanie stanowisk dowodzenia.
Rozpoznanie opierało się w zasadzie na drużynach rozpoznawczych wyposażonych w przyrządy rozpoznania wzrokowego (stereoskopowe dalmierze DS-1, DS-09 i
EM-61, lornety nożycowe AST i kątomierze – busole PAB-2) i środek transportu STAR660. W 1989 roku otrzymaliśmy 3 dalmierze laserowe DAK. Pozwalało to jedynie wykrywać cele bezpośrednio obserwowane na odległość (średnio w naszych warunkach
terenowych) 2-4 kilometrów, to jest tylko na głębokość pierwszorzutowych batalionów
przeciwnika. Środek transportu, jakim był archaiczny STAR-660, nie pozwalał na zapewnienie ciągłości rozpoznania i ogniowego wsparcia w działaniach mobilnych na
korzyść pododdziałów zmechanizowanych i pancernych wyposażonych w transportery
opancerzone i czołgi. Wprowadzona w 1989 roku do etatu pułku bateria rozpoznania
dźwiękowego AZK została dopiero ukompletowana sprzętem w 1993 roku i była środkiem przestarzałym. Mogła wykrywać strzelające środki przeciwnika teoretycznie na
odległość do 10 kilometrów tylko przy dobrych warunkach atmosferycznych i małym
natężeniu ognia. Należy wspomnieć, że nie było wtedy jednolitego systemu rozpoznania ani na szczeblu dywizji, ani w pułkach (a później w brygadach).
Łączność oparta była na sprzęcie przewodowym (kabel telefoniczny PKL, telefony przenośne TAJ - 43 i TAP – 57) i radiowym (radiostacje przenośne R-108 o zasięgu
4-6 kilometrów, R-126 o zasięgu 2-3 kilometrów). Dowódca pułku i każdy dowódca
dywizjonu posiadał wysłużony wóz dowodzenia SKOT R-2M. Sztab pułku posiadał
RWŁ i Rd-115. Rewolucją techniczną było wyposażenie nas w 1990 roku w dwa wozy
sztabowe z etatowymi środkami łączności ADK-11 oraz 6 wozów dowodzenia WD-43,
które wydajnie poprawiły możliwości pułkowego systemu łączności. Paradoksem był
brak wyposażenia pułkowych i dywizjonowych pododdziałów logistycznych w etatowe
środki łączności. Zapewnienie dowodzenia i współdziałania w działaniach mobilnych
przy pomocy tego sprzętu było nie lada wyczynem! Szef łączności pułku i kadra łącz-
207
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
ności mieli na ćwiczeniach ciężkie życie i nieraz srogo obrywali za nieswoje grzechy.
Trudno nie wspomnieć tutaj szefów łączności pułku: mjr. Jerzego Medeńskiego, por.
Wojciecha Winnickiego i kadrę łączności: chorążego Marka Biurkowskiego, chor. Andrzeja Kosińskiego i sierż. Henryka Habińskiego, którzy robili czasami rzeczy wręcz
niemożliwe, aby zapewnić wykonanie zadania przez pułk.
Wyposażenie Stanowisk Dowodzenia (SD) było niewystarczające na każdym
szczeblu dowodzenia. Sztab pułku i sztaby dywizjonów posiadały na wyposażeniu po
jednym autobusie sztabowym typu AS-2 na podwoziu STAR-660 i wspomniane wyżej
ADK-11 i SKOT-y. Aby zabezpieczyć pracę sztabową, kierowanie ogniem i możliwość
odpoczynku funkcyjnym sztabów, trzeba było rozwijać na SD namioty NS-10. Wymagało to dużo czasu i żołnierzy do ich rozwijania i bardzo ograniczało mobilność SD
w działaniach taktycznych. Dowódcy baterii i oficerowie ogniowi z powodu braku jakichkolwiek środków transportowych, urządzali w rejonie stanowisk ogniowych swoje
punkty dowodzenia na ciągniku artyleryjskim (wygospodarowanym z rzutu ogniowego
baterii) lub w namiocie NS-10. Łatwiej było organizować biwakowanie w polu latem.
Zimą nieodzowne były do ogrzewania namiotów na SD słynne wojskowe żeleźniaki.
W tej sytuacji, nie mogąc liczyć na otrzymanie środków etatowych, wykonywaliśmy
różne racjonalizatorskie przedsięwzięcia, aby zaradzić tym brakom i zapewnić jak najlepszą sprawność działania. Do takich przedsięwzięć należało zbudowanie (opisanego
wcześniej w moich wspomnieniach z 1986 roku) rozkładanego autobusu sztabowego
przy pomocy firmy miejskiej. W podobny sposób powstało stacjonarne SD pułku w koszarach, dowódców wyposażono w niezbędne do pracy w polu mapniki, zmodernizowano i przystosowano do pracy sztabowej autobusy sztabowe, przygotowano do pracy
w nocy Punkty Dowódczo-Obserwacyjne (PDO) i wykonano wiele innych usprawnień.
Oczywiście tego typu współpraca z firmami cywilnymi kosztowała. Trzeba było się
rewanżować, wysyłając od czasu do czasu ludzi do pomocy w wykonaniu jakichś czynności i… mieć zdrową wątrobę!
Na pewno zabrzmi to dzisiaj zabawnie, że kombinowaliśmy wtedy na różne
sposoby, aby przygotować nasze karabinki AKM i strzelnicę do strzelania nocnego
i umożliwić wykonanie obowiązującego strzelania na pozytywną ocenę (na przykład
zakup za własne pieniądze farb fluoryzujących do malowania przyrządów celowniczych). Takich paradoksów było wiele. Nie posiadaliśmy na wyposażeniu sprzętu
noktowizyjnego do pojazdów, a wymagano od nas wykonywania manewru w czasie
ćwiczeń nocnych z zachowaniem maskowania. Uciążliwe były braki w wyposażeniu
do etatu w sprzęcie w drobnym, ale bardzo istotnym dla działania pułku. W części pododdziałów (najczęściej skadrowanych) brakowało PAB-2, teodolitów rozpoznawczych,
sekundomierzy, termometrów do pomiaru temperatury prochu, zestawów meteo, akumulatorów do przyrządów kierowania ogniem itp. W tych sprawach składaliśmy do
przełożonych wielokrotnie prośby, propozycje i pisaliśmy alarmujące wnioski z różnych ćwiczeń. Generalnie pozostawały one bez odpowiedzi. Głównym powodem był
brak środków finansowych. Ponadto dowódcy ogólnowojskowi, ze względu na niezna-
208
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
jomość detali w funkcjonowaniu artylerii, postrzegali artylerię głównie przez pryzmat
jakości sprzętu ogniowego. Inne istotne dla jednostki uchybienia w wyposażeniu były
w wyższych sztabach bagatelizowane. Sprzyjała temu rozpowszechniona wówczas
w WP, wygodna dla niektórych przełożonych, zasada: „Po to zostaliście dowódcą, aby
rozwiązywać problemy”. No tak, tylko że nie chodziło o rozwiązywanie takich problemów! Dlatego w żołnierskim żargonie powstała analogiczna zasada: „Masz głowę i ….
, to kombinuj”. Dla dowódców i żołnierzy armii NATO taka sytuacja była nieznana
(o czym przekonałem się później na spotkaniach z nimi). Oni mieli w swoich jednostkach to wszystko, co było im potrzebne do działania i otrzymywali to, o co zasadnie
wnioskowali.
Przygotowanie pułku do rażenia ogniowego. O sprawności bojowej pułku
i jego gotowości do działania zgodnie z przeznaczeniem decydowało kilka czynników.
Należały do nich: sprawność osiągania pełnej gotowości bojowej, umiejętność planowania i organizowania działań bojowych przez dowództwo, sztaby pułku i dywizjonów oraz dowódców baterii (kompanii), zdolność do wykonywania przegrupowania,
manewru i manewru przeciwogniowego oraz umiejętność przygotowania i wykonania
rażenia ogniowego.
O ile wymienione pierwsze trzy czynniki dotyczyły z pewnymi odrębnościami
wszystkich jednostek wojsk lądowych, o tyle rażenie ogniowe było specyficzne tylko
dla artylerii i odróżniało nas od innych rodzajów wojsk. Stanowiło o naszym rzemiośle
artyleryjskim. Można powiedzieć, że od czasu gdy artyleria zaczęła grać na polu walki
wiodącą rolę, to właśnie umiejętność „władania ogniem” dawała artylerzystom autorytet i wysoką pozycję w wojskach wszystkich armii.
W tamtych latach wszyscy oficerowie naszego rodzaju wojsk byli absolwentami
WSOWRiA w Toruniu i należy przyznać, że w zdecydowanej większości mieli ugruntowaną wiedzę z zakresu strzelania i kierowania ogniem i działoczyn do szczebla baterii,
a także budowy i eksploatacji sprzętu artyleryjskiego. System kursowego przygotowania wyższej kadry dowódczej (dowódców dywizjonów, szefów sztabów dywizjonów,
oficerów rozpoznania i operacyjnych) również dobrze przygotowywał ją do kierowania
ogniem i rozwiązywania problemów taktycznych na szczeblu dywizjonu i pułku.
Pisząc o przygotowaniu i wykonaniu rażenia ogniowego przez pułk artylerii, mam na myśli przygotowanie strzelania i kierowania ogniem, określanie nastaw
do ognia skutecznego oraz wykonywanie zadań ogniem pośrednim i bezpośrednim
w każdych warunkach, w tym w warunkach szczególnych. Zasadniczymi dokumentami normującymi sposób przygotowania i działania artylerii były: „Instrukcja strzelania
i kierowania ogniem pododdziałów artylerii”, „Program przygotowania i prowadzenia
ćwiczeń taktycznych oraz treningów artylerii wojsk lądowych” i „Zbiór norm szkolenia
bojowego Wojsk Rakietowych i Artylerii”. W okresie mojej służby w pułku dokumenty
te były kilkakrotnie modyfikowane stosownie do zachodzących w artylerii zmian.
209
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Nie zamierzam powtarzać definicji ani też powielać ustaleń tych instrukcji. Chcę
tylko w skrócie przedstawić i przypomnieć zasadnicze ustalenia tych dokumentów
i skonfrontować je z możliwościami ich realizacji w pułku, biorąc pod uwagę posiadany przez pułk sprzęt i wyposażenie. Znajomość tych normatywów decydowała
o sprawności artyleryjskiej jednostki, były one wdrażane w życie i doskonalone w czasie szkolenia sztabów, dowódców, żołnierzy-specjalistów i zgrywania pododdziałów od
szczebla drużyny (działonu) wzwyż, stosownie do potrzeb.
Zasadniczym sposobem określania nastaw do ognia skutecznego w pułku było
ich określanie na podstawie pełnych danych o warunkach strzelania (przygotowanie
dokładne). Wiele uwagi poświęcano wykorzystaniu danych działa kontrolnego, przeniesieniu ognia od celu pomocniczego, wstrzeliwaniu i uproszczonemu określeniu
nastaw (przygotowanie „na oko”). W tamtym czasie nie mieliśmy jeszcze w pułku
wyposażenia komputerowego. Do określania nastaw na wszystkich szczeblach dowodzenia wykorzystywano głównie przyrządy kierowania ogniem (popularne PUO). Sumaryczne poprawki donośności i kierunku na odchyłki rzeczywistych balistycznych
i meteorologicznych warunków strzelania od tabelarycznych były obliczane rachunkowo z wykorzystaniem tabel strzelniczych i kalkulatorów. Na ich podstawie sporządzano w sztabach dywizjonów i w bateriach wykresy poprawek sumarycznych. W tej
sytuacji bardzo ważnym ogniwem w pododdziałach byli rachmistrze, których dobierano spośród najlepiej wykształconych żołnierzy służby zasadniczej i rezerwy oraz
systematycznie doskonalono. W obecnych czasach rozwiniętej komputeryzacji ranga
tych specjalistów zdecydowanie obniżyła się.
Przygotowanie dokładne realizowaliśmy w teoretycznym szkoleniu artyleryjskim i na wszystkich ćwiczeniach i treningach. Aby możliwe było jego stosowanie, należało wykonać na instrukcyjnym poziomie przedsięwzięcia przygotowania strzelania
i kierowania ogniem, do których należało:
1) Wyznaczanie współrzędnych celów i rozpoznanie. Jak wspomniałem wcześniej, w pułku realizowane było przy pomocy drużyn rozpoznawczych i ich etatowego
sprzętu z PDO. Drużyny te występowały na szczeblu każdej baterii ogniowej, w dywizjonie i w baterii dowodzenia pułku. Do wyszkolenia i zgrania tych drużyn przywiązywaliśmy w pułku wielką wagę. Były to nasze jedyne „oczy”. Aby spełnić warunki
przygotowania dokładnego, musieliśmy zapewnić wcięcie celów z dokładnością 25-50
metrów dla dywizjonów ogniowych i do 80 metrów dla dywizjonu rakietowego. Przykładaliśmy dużo uwagi do organizacji obserwacji dwubocznej, ale muszę przyznać, że
nie była ona sposobem łatwym i lubianym przez kadrę rozpoznania. Powodem były
trudności z wiarygodnym wskazaniem i zrozumieniem celu pomiędzy punktami obserwacyjnymi. W czasie każdego szkolenia doskonalona była umiejętność orientacji
topograficznej i taktycznej w terenie, wskazywanie celów różnymi sposobami, prowadzenie rozpoznania, wcinanie celów i wybuchów w dzień i w warunkach ograniczonej widoczności. W nocy do dyspozycji mieliśmy wyłącznie obserwację dwuboczną
i sekundomierze. Od kiedy otrzymaliśmy sprzęt do baterii rozpoznania dźwiękowego,
210
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
była ona wykorzystywana w szkoleniu, chociaż nie zawsze można było ufać jej dokładności w obsługiwaniu strzelania.
2) Wyznaczanie współrzędnych SO, PDO, PO i podstaw placówek dźwiękowych oraz azymutów topograficznych kierunków orientacyjnych do wycelowania
dział i orientacji przyrządów (w ramach przygotowania geodezyjnego). Realizowane
było przy pomocy etatowego sprzętu plutonów topogeodezyjnych dywizjonów i baterii dowodzenia pułku, nieetatowych grup dowiązania topogeodezyjnego na SO baterii
ogniowych i siłami funkcyjnych PDO i baterii rozpoznania dźwiękowego. Przy przygotowaniu zawczasu SO, zadania te realizowały wyznaczane w dywizjonach artyleryjskie grupy rozpoznawcze (AGR). Zasadniczo współrzędne określano na podstawie
mapy topograficznej i zidentyfikowanych poligonowych punktów sieci geodezyjnej
poprzez rozwiązywanie zadań prostych, wcięć w przód, wcięć wstecz i zakładanie ciągów poligonowych (na szczeblu pułku i dywizjonu). Obliczenia zazwyczaj wykonywane były ręcznie, za pomocą tabel logarytmicznych i suwaków logarytmicznych. Dużym
usprawnieniem było wprowadzenie NCP (nomogramów ciągu poligonowego) i kalkulatorów „Lolek”. Azymuty topograficzne kierunków orientacyjnych w praktyce określano w pułku najczęściej przy pomocy igły magnetycznej kątomierzy-busoli PAB-2
i girokompasów. Określanie azymutów topograficznych sposobem astronomicznym
i geodezyjnym doskonalono teoretycznie, ale w praktyce stosowane były rzadko. Dowiązanie topogeodezyjne było wtedy bardzo ważnym czynnikiem decydującym o gotowości artylerii. Na topografów dobieraliśmy żołnierzy ze znajomością matematyki
(trygonometrii) i często były dla nich organizowane dodatkowe kursy doskonalące.
Obecnie coraz częściej żmudną pracę topografów zastępują GPS-y i komputery.
3) Meteorologiczne warunki strzelania (w ramach przygotowania meteorologicznego) zasadniczo przyjmowano w pułku na podstawie komunikatów „meteośrednich - przybliżonych”, zestawianych przez posterunki meteorologiczne w dywizjonach.
Innych możliwości w pułku nie mieliśmy. Mankamentem tak sporządzanych komunikatów było to, że, aby zabezpieczyć warunki przygotowania dokładnego, miały one
ważność tylko 1 godziny i można było strzelać na ładunku pełnym z 122 mm haubic
na odległość tylko do 7 kilometrów. Do strzelania w czasie szkoleń poligonowych było
to wystarczające, ale nie wystarczałoby w działaniach bojowych. Tylko w czasie ćwiczeń dywizyjnych i armijnych otrzymywaliśmy pełnowartościowe komunikaty „meteośrednie” z armijnych baterii meteorologicznych. Obecnie doskonałym rozwiązaniem
są wprowadzone na stan pułków artylerii stacje meteorologiczne „BAR”.
4) Określenie warunków balistycznych strzelania (w ramach przygotowania balistycznego). W pułku nie posiadaliśmy polowych stacji balistycznych (PSB) ani też nie
otrzymywaliśmy dodatkowych limitów amunicji na określanie różnic odchyłek prędkości początkowej pocisków poszczególnych dział. W tej sytuacji praktycznie określaliśmy różnice donośności (różnice odchyłek prędkości początkowej pocisków) dział baterii, dział kierunkowych baterii i dział kontrolnych dywizjonów haubic na podstawie
pomiaru długości komór nabojowych wszystkich dział specjalnym przyrządem U-012.
211
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Na tej podstawie dokonywany był dobór dział do baterii i dywizjonu. Sumaryczną odchyłkę prędkości początkowej pocisków określaliśmy na początku szkolenia poligonowego dla partii amunicji, którą otrzymaliśmy na szkolenie na podstawie wyników tworzenia celu pomocniczego przy pomocy działa kontrolnego dywizjonu. Z reguły było
to pierwsze z ocenianych zadań ogniowych dywizjonu, do którego dodawano przeniesienie ognia do celu. Mając porównane działa, na podstawie tego strzelania określano
sumaryczne odchyłki prędkości początkowej dział kierunkowych baterii i pozostałych
dział baterii, zapewniając tym samym wymogi przygotowania dokładnego. W czasie
szkolenia przywiązywano wagę do umiejętności określania partii prochu, właściwego
przechowywania amunicji, pomiarów temperatury ładunków i segregacji amunicji.
Wykorzystanie danych działa kontrolnego (przeniesienie ognia od celu pomocniczego). Ten sposób określenia nastaw do ognia skutecznego był realizowany w czasie
każdego szkolenia ze strzelaniem amunicją bojową. Zwłaszcza popularne było wstrzeliwanie, a po zmianie instrukcji tylko tworzenie celów pomocniczych i przenoszenie
od nich ognia. Zapewniało to wysoką dokładność rażenia. Mankamentem tego sposobu
było częściowe demaskowanie ugrupowania bojowego dywizjonu.
Określanie nastaw do ognia skutecznego wstrzeliwaniem. W pułku były możliwości prowadzenia wstrzeliwania według znaku uchyleń, za pomocą dalmierza, dwubocznej
obserwacji, sekundomierza i baterii rozpoznania dźwiękowego. Teoretycznie doskonalono umiejętności wstrzeliwania za pomocą śmigłowca i stacji radiolokacyjnej. Praktycznie
wstrzeliwanie ze śmigłowcem i z samolotem wykonywałem w pułku dwa razy, na poligonie w Toruniu (ze śmigłowcem) i w Orzyszu (z samolotem rozpoznawczym).
Organizacja strzelania i kierowania ogniem. Zgodnie ze strukturą i możliwościami sprzętowo-organizacyjnymi, w pułku przyjęto następującą organizację pracy:
dowódca pułku dowodził pułkiem ze SD rozmieszczonego w rejonie stanowisk ogniowych dywizjonów, a w głównych okresach porażenia ogniowego kierował ogniem z
pułkowego PDO rozmieszczonego na kierunku głównego wysiłku ogniowego przy
WSD dowódcy dywizji lub dowódcy wspieranego pułku. Dowódcy dywizjonów kierowali ogniem z reguły z dywizjonowych PDO rozmieszczonych w pobliżu punktu obserwacyjnego wspieranego dowódcy ogólnowojskowego. Dywizjonowe SD rozmieszczone były w środku rejonu stanowisk ogniowych dywizjonu w pobliżu dywizjonowych
tyłów. Ich zasadniczym elementem był punkt kierowania ogniem dywizjonu (PKOD).
Dowódcy baterii kierowali ogniem baterii z bateryjnych PDO rozmieszczonych w terenie tak, aby dywizjon mógł prowadzić rozpoznanie w całym pasie odpowiedzialności
ogniowej. Na stanowiskach ogniowych dowodził oficer ogniowy baterii (zwykle był to
dowódca 1-go plutonu ogniowego).
Szkolenie kadry, sztabów i pododdziałów w pułku. Warunki do szkolenia.
Podstawą do szkolenia w pułku był roczny plan szkolenia dywizji, wytyczne do szkolenia Szefa WRiA WOW oraz dokumenty normatywne. Na ich podstawie podejmowano
w pułku decyzje szkoleniowe i sporządzano roczne i miesięczne plany szkolenia. Waż-
212
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
nymi dokumentami były przyjęte w pułku: struktura szkolenia i diagram szkolenia
pododdziałów. Bardzo dużo nauczyłem się w zakresie planowania szkolenia od Dowódcy 1.WDZ płk. Jerzego Słowińskiego. Spowodował on uporządkowanie struktur
i planowania szkolenia w jednostkach dywizji. Wiedzę tę przenosiłem systematycznie
na grunt pułku. W zakresie planowania i organizowania szkolenia miałem doskonałą pomoc ze strony oficerów sztabu: mjr. Marka Siemońskiego (szefa sztabu pułku),
ppłk. Piotra Siuchnińskiego (późniejszego zastępcy do spraw liniowych dowódcy pułku
i dowódcę dywizjonu), kpt. Zdzisława Sztaby, mjr. Wiktora Kołdeja i mjr. Jana Szuplewskiego. Szczególnie dobrze współpracowało mi się z ppłk Piotrem Siuchnińskim,
w okresie gdy pełnił obowiązki zastępcy do spraw liniowych dowódcy pułku. Cieszył
się autorytetem wśród kadry i żołnierzy oraz wyróżniał się bardzo dobrym opanowaniem artyleryjskiego rzemiosła oraz skutecznością wdrażania decyzji szkoleniowych.
Baza szkoleniowa. Pułk miał dobrą bazę szkoleniową, której podwaliny powstały
za czasów poprzednich dowódców jednostek. Rokrocznie doskonaliliśmy i dostosowywaliśmy ją do zmieniających się wymagań szkoleniowych, modernizując istniejące
obiekty szkoleniowe i rozbudowując nowe. Na zakończenie mojego dowodzenia pułkiem baza szkoleniowa w 1993 roku składała się z:
- bazy gabinetowej w bloku koszarowym i dużej sali w klubie żołnierskim, zapewniającej prowadzenie odpraw, narad i szkolenia,
- obiektów do szkolenia artyleryjskiego, między innymi strzelnicy artyleryjskiej
kbks w pomieszczeniu garażowym (umożliwiała prowadzenie treningów artyleryjskostrzeleckich kadry zawodowej), strzelnicy artyleryjskiej CGN na placu ćwiczeń (umożliwiała prowadzenie treningów kierowania ogniem pododdziałów artyleryjskich z etatowym sprzętem) i placu przykoszarowego, na którym można było prowadzić działoczyny i
szkolenie specjalistyczne (po zmodernizowaniu strzelnicy CGN i odwzorowaniu otaczającego terenu widzianego z PO na polu ognia strzelnicy, można było pozorować i wskazywać cele na normalnych odległościach w terenie i prowadzić ogień rakietkami CGN na
polu ognia zmniejszonej strzelnicy, urealniało to szkolenie artylerzystów w garnizonie),
- ośrodków szkolenia saperskiego, chemicznego i przeciwlotniczego rozmieszczonych w koszarach i na przykoszarowym placu ćwiczeń,
- bazy do szkolenia strzeleckiego, która składała się ze: strzelnicy tunelowej,
strzelnicy kbks z rzutnią granatem i strzelnicy do strzelania z pistoletu wojskowego
rozmieszczonych na terenie koszar,
- bazy sportowej, która składała się z hali sportowej (w której została urządzona
sauna i sala do treningu siłowego, odremontowane zostały szatnie i sanitariaty oraz
pozyskaliśmy uniwersalne urządzenie do treningu siłowego „Atlas”), boiska do siatkówki i kortu do tenisa ziemnego, rozmieszczonych na terenie koszar; do utrzymania
bazy sportowej na wysokim poziomie wydatnie przyczyniał się instruktor wychowania
fizycznego – st. chor. sztab. Janusz Blachliński,
- ośrodka szkolenia i instruktaży dla wart i służb,
- dużego placu koszarowego, który służył do nauki musztry i regulaminów;
213
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
odbywały się na nim rozprowadzenia, zbiórki i uroczystości pułkowe, został on utwardzony płytami betonowymi przez płk. Ryszarda Klejnę za czasów jego dowodzenia;
zyskała na tym jego funkcjonalność i estetyka koszar,
- od 1989 roku po rozformowanym 75.pz nasza baza szkoleniowa wzbogaciła się
o dużą garnizonową strzelnicę piechoty (do strzelania z długiej broni i pistoletu wojskowego) wraz z ogródkiem do szkolenia strzeleckiego, Ośrodkiem Sprawności Fizycznej
i poligonem przykoszarowym, na którym można było ćwiczyć manewr pododdziałami.
Należy wspomnieć, że w czasie ćwiczeń wykorzystywane były możliwości rozwijania pododdziałów w ugrupowanie bojowe na ugorach i łąkach w okolicach Bartoszyc po wcześniejszym uzgodnieniu tego z dyrektorami PGR-ów.
Powyższa baza szkoleniowa w pełni zapewniała potrzeby szkoleniowe pododdziałów etatu „P” i szkolenia żołnierzy rezerwy w ramach ćwiczeń jednodniowych.
Gorzej przedstawiała się sytuacja z pełnym wykorzystaniem tych możliwości. Wspominałem wcześniej o niskich stanach osobowych żołnierzy służby zasadniczej i dużych potrzebach gospodarczych i obsługowych techniki, które ograniczały ilość dni
szkoleniowych. Na szkolenie miały również wpływ limity paliwa, amunicji i środków
materiałowych.
Czas szkoleniowy. Regulował go harmonogram przedsięwzięć stałych i porządek
dnia jednostki. Szkolenie było realizowane w ramach możliwości od poniedziałku do
piątku. Sobota była przeznaczona na treningi doskonalące dla odstających ze szkolenia
fizycznego i strzeleckiego oraz prace gospodarcze. Dwa razy w miesiącu organizowano w soboty szkolenie doskonalące podoficerów służby zasadniczej, tak zwany Dzień
Podoficera. W piątki odbywały się posiedzenia zespołu dowódczego i instruktaże do
zajęć. Czas w godzinach popołudniowych był w dyspozycji dowódców pododdziałów
i zamiennie był przeznaczony na obsługę techniczną sprzętu po zajęciach, zajęcia kulturalno-wychowawcze, pracę masowo-sportową, dodatkowe treningi i wyjścia żołnierzy na przepustki. Dzień rozpoczynał się poranną zaprawą fizyczną po pobudce. Przed
zajęciami odbywały się apele poranne pododdziałów. W poniedziałki rano odbywało
się rozprowadzenia całego stanu osobowego pułku.
Szkolenie kadry. Realizowane było w formie wewnętrznego szkolenia doskonalącego, samokształcenia kierowanego, treningów dla odstających i przedsięwzięć szkoleniowo-metodycznych.
Wewnętrzne szkolenie doskonalące narzucone było merytorycznie i organizacyjnie w wytycznych przełożonych. Jego program był przeładowany, a część przedmiotów i ich tematyka była mało istotna dla jednostki. Prowadzone było zasadniczo w
poniedziałki. Wymuszało to niejednokrotnie tworzenie fikcji szkoleniowej na potrzeby kontroli i szkolenie odnotowywano tylko w dziennikach lekcyjnych i konspektach.
Taka sama sytuacja była z samokształceniem kontrolowanym, które było pomysłem
„z księżyca”. W pułku wymagaliśmy od kadry, aby legitymowała się wiedzą potrzebną
na zajmowanych stanowiskach, a nie mało realnym sterowaniem, jak i kiedy ma się
ona uczyć.
214
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Dużą wagę przywiązywaliśmy w pułku do szkolenia artyleryjskiego kadry.
Zajęcia odbywały się cotygodniowo w „artyleryjskie środy” i polegały na realizacji
wykładów, seminariów, narad szkoleniowych, treningów artyleryjsko-strzeleckich na
strzelnicach małokalibrowych, prac pisemnych i rozwiązywaniu zadań z instrukcji
strzelania, topogeodezji oraz programu prowadzenia ćwiczeń i treningów artyleryjskich. Dochodziły do tego prowadzone rokrocznie pułkowe konkursy artyleryjskie,
rozpoczynające się pracami pisemnymi, a kończące wykonywaniem strzelania indywidualnego na strzelnicach małokalibrowych w koszarach i strzelaniu egzaminacyjnym
amunicją bojową na poligonie w Orzyszu w grudniu. Mistrzowie ognia byli wyróżniani
na corocznym uroczystym podsumowaniu szkolenia. W pułku służyło wielu bardzo
dobrych artylerzystów, zwycięzców tych konkursów. Należeli do nich między innymi
mjr Wiktor Kołdej, por. Mieczysław Rejman, chor. Dariusz Gembski.
Doskonalenie metodyczne kadry dowódczej spełniało bardzo ważną rolę w działalności szkoleniowej dowódców. Regulowała je „Instrukcja organizowania i prowadzenia działalności metodyczno-szkoleniowej w SZ RP”. Do najważniejszych form i metod stosowanych w pułku należały codzienne instruktaże do zajęć, zajęcia i ćwiczenia
instruktażowo-metodyczne na szczeblu drużyny, plutonu i baterii, zajęcia pokazowe,
narady metodyczne oraz kursy instruktorsko-metodyczne prowadzone z dowódcami
baterii (na szczeblu pułku), plutonów (na szczeblu dywizjonu) i z dowódcami szkolącymi żołnierzy młodego rocznika po ich wcieleniu (na szczeblu pułku). Zajęcia instruktażowo-metodyczne realizowane były na początku odpowiedniego okresu szkolenia (np.
na szczeblu plutonu przed okresem zgrywania plutonu, baterii). Kursy instruktorskometodyczne realizowane były przed wcieleniem żołnierzy młodego rocznika, najczęściej w kwietniu i październiku. Rokrocznie, na bazie któregoś z dywizjonów pułku,
Szef WRiA WOW prowadził ćwiczenie instruktażowo-metodyczne dla kierowniczej
kadry artylerii okręgu na poligonie w Orzyszu.
W celu mobilizacji kadry do pogłębiania indywidualnych umiejętności, organizowane były w każdym roku teoretyczne i praktyczne sprawdziany i egzaminy, które
były podsumowywane w korpusie oficerów, chorążych i podoficerów zawodowych
w grudniu, najlepszych żołnierzy zawodowych wyróżniano nagrodami pieniężnymi.
Sprawdziany te obejmowały wyszkolenie artyleryjskie, fizyczne, strzeleckie z kbk
AKM i pistoletu wojskowego, regulaminy, musztrę i taktykę. Prowadzenie sprawdzianów dawało możliwość obiektywnego opiniowania i oceny kadry za roczną działalność w czasie prowadzonych jesienią przeglądów kadrowych. Do żołnierzy, którzy
najczęściej zajmowali czołowe miejsca na zakończenie roku szkoleniowego, należeli
mjr Jan Szuplewski, mjr Wiktor Kołdej, mjr Jan Janczewski, ppłk Piotr Siuchniński,
kpt. Henryk Lenczowski, chor. Jan Grabiński, st. chor. sztab. Janusz Blachliński, chor.
Tadeusz Rudak, chor. Zdzisław Nowosielski, chor. Eugeniusz Surowiec, chor. Marian
Jędryczka, sierż. Stanisław Doroszko, st. sierż. sztab. Sergiusz Sobótko, sierż. Piotr
Pich, sierż. Mieczysław Kalski, sierż. Andrzej Szafran.
215
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Szkolenie, doskonalenie i zgrywanie sztabów dywizjonów i pułku odbywały się
w formie treningów sztabowych i ćwiczeń dowódczo-sztabowych w oparciu o koszary
lub w terenie. Najczęściej były one poprzedzane ćwiczeniami grupowymi z kadrą odpowiedniego szczebla. Przeważnie były one wstępem do szkolenia poligonowego (wypracowywano decyzję do przegrupowania i działania pułku oraz dokumenty bojowe)
lub poprzedzały ćwiczenia dywizyjne, w których uczestniczył pułk. Ćwiczenia dowódczo-sztabowe najczęściej prowadziliśmy w terenie jako wieloszczeblowe z udziałem
sztabu pułku, dowództw i sztabów dywizjonów oraz dowódców baterii i kompanii.
Zazwyczaj łączyliśmy je ze zgrywaniem systemu dowodzenia i łączności pułku i brały w nich udział wybrane pododdziały łączności. W uzgodnieniu z dowódcami pułków zmechanizowanych, spowodowałem w 1993 roku udział sztabów dywizjonów
w ćwiczeniach dowódczo-sztabowych, prowadzonych przez nich w swoich jednostkach.
Sztab 1. dywizjonu w 2.pz, sztab 2. dywizjonu w 3.pz. Raz w roku uczestniczyliśmy
w ćwiczeniu korespondencyjnym prowadzonym przez Dowódcę WRiA WP. Polegało ono na wypracowaniu decyzji (na podstawie otrzymanych założeń taktycznych) do
użycia pułku w działaniach bojowych i referowaniu jej (wraz z uzasadnieniami) zespołowi autorskiemu z dowództwa.
Szkolenie pododdziałów. Pododdziały szkoliły się według 18-to miesięcznego,
a po skróceniu służby zasadniczej do roku 12-to miesięcznego, cyklu szkolenia. Podstawę szkolenia stanowiły cele i zadania szkoleniowe, wynikające z okresów szkoleniowych, określonych w obowiązującym wówczas „Programie szkolenia pododdziałów
artylerii naziemnej” (popularna "cegła"). W ramach planowania rocznego były one dostosowywane do struktury podstawowych wcieleń w pododdziałach i ilości dni szkoleniowych, możliwych do wydzielenia na szkolenie w ciągu roku. Zasadniczo było ono
realizowane na szczeblu baterii, kompanii i dywizjonu.
W procesie szkoleniowym realizowanym w garnizonie i w początkowej fazie szkolenia poligonowego, realizowane było szkolenie organizowane na szczeblu pułku w formie zajęć blokowych, potokowych i zintegrowanych z udziałem oficerów sztabu pułku,
sztabów dywizjonów, szefów rodzajów wojsk i służb i kadry pododdziałów. Najczęściej
stosowane było szkolenie zintegrowane grup specjalistów: rachmistrzów, topografów,
zwiadowców, dalmierzystów, łącznościowców, ogniowców i funkcyjnych drużyn technicznych. Szkoleniem tym kierował zastępca do spraw liniowych dowódcy pułku.
Najbardziej efektywną formą szkolenia artyleryjskiego i zgrywania pododdziałów były treningi kierowania ogniem dywizjonów i zajęcia kompleksowe samodzielnych baterii i kompanii. Miały one charakter zgrywający lub sprawdzający przygotowanie pododdziałów do strzelania i kierowania ogniem oraz wykonywania zadań zgodnie
z przeznaczeniem. W ciągu roku organizowane były zgrupowania szkoleniowe rachmistrzów i topografów. Ćwiczenia taktyczne dywizjonów prowadzone były tylko na
poligonie, wtedy gdy były one uzupełniane żołnierzami rezerwy. Po zakończeniu szkolenia podstawowego i każdego okresu szkolenia zarządzałem egzaminy pododdziałów,
sprawdzające osiągnięcie celów szkoleniowych określonych dla okresu szkolenia.
216
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Na szczeblu pułku prowadzone było współzawodnictwo szkoleniowe pomiędzy
bateriami i kompaniami o miano „Przodującej baterii/kompanii”. Jego podsumowanie
odbywało się na zakończenie każdego roku kalendarzowego. Najlepsze pododdziały
i ich dowódców wyróżniano na zbiórce pułku. Najczęściej czołowe miejsca zajmowała
7. bateria, bateria dowodzenia pułku i kompania remontowa. Od 1990 roku wprowadziłem jako zamierzenia planowe ćwiczenia sprawdzające zgranie kompanii remontowej
i zaopatrzenia oraz sprawdzające ćwiczenia taktyczno-specjalne baterii dowodzenia
pułku. Na początku nie wzbudziły one aplauzu kadry logistycznej, która była doskonała w praktycznej działalności, ale miała duży dystans do wiedzy taktycznej. Szkolenie
to pozwalało zrozumieć kadrze tyłów pułku swoje miejsce i zadania w ugrupowaniu
bojowym pułku (między innymi realne rozmieszczenie składów materiałowych i PZUS
na odległościach taktycznych w terenie i ich zadania w walce) i jej zasadniczą rolę w
zabezpieczeniu pododdziałów ogniowych i rozpoznania. Było to ważne oraz trudne
zadanie szkoleniowe, gdyż pododdziały te były skadrowane i rzadko rozwijały się do
etatu wojennego. Szkolenie należało prowadzić w oparciu o istniejący w etacie „P”
szkielet i budować wyobraźnię taktyczną kadry logistycznej. Ale dzięki temu szkoleniu
zagadnienia takie jak planowanie i dowóz amunicji, MPS, innych środków materiałowych czy też żywienia w polu stały się bardziej zrozumiałe i łatwiejsze do realizacji
w praktyce poligonowej.
Szkolenie poligonowe. Stanowiło najważniejszy etap działalności organizacyjno
-szkoleniowej w pułku. Było ono sprawdzianem umiejętności planowania, organizacji
i przygotowania dowódców, sztabów i pododdziałów do działań zgodnie z przeznaczeniem. Generalnie odbywało się ono trzy razy w roku - w lutym, wrześniu i w grudniu.
W szkoleniu poligonowym zawsze uczestniczyło dowództwo i sztab pułku oraz pododdziały etatu „P”. W lutym jeden z dywizjonów powoływał na szkolenie żołnierzy
rezerwy i na nim skupiał się główny wysiłek szkoleniowy. Na jego bazie prowadzone
były dywizjonowe i bateryjne ćwiczenia instruktażowo-metodyczne dla kierowniczej
kadry WRiA WOW (prowadził szef WRiA WOW) i kierowniczej kadry dowódczej
pułku (prowadził dowódca pułku).
W grudniu na poligon wyjeżdżał ograniczony zespół do zabezpieczenia egzaminacyjnego artyleryjskiego strzelania indywidualnego amunicją bojową kadry zawodowej pułku. Każdy wyjazd na poligon poprzedzany był rekonesansem z dokonywanymi
uzgodnieniami na komendzie poligonu oraz wyjazdem grupy przygotowawczo-rekonesansowej, która przygotowywała namioty i pobierała z Komendy Poligonu potrzebny
do biwakowania sprzęt. Z reguły biwakowaliśmy w oparciu o obozowisko urządzane
na bazie namiotów NS-10 z własnym blokiem żywnościowym, gospodarczym i sanitariatami. Zimą namioty były ogrzewane metalowymi piecykami. Niestety, tworzyły one
duże zagrożenie pożarowe i wymagały ustawicznego nadzoru w porze nocnej przez
wyznaczone do tego służby dyżurne. W pobliżu obozowiska urządzano na bazie kompanii remontowej polowy park sprzętu technicznego dla pojazdów i sprzętu artyleryjskiego. Każdorazowo urządzany był punkt kierowania szkoleniem, w którym groma-
217
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
dzono plany i wyniki szkolenia. Utrzymywano z niego również łączność ze szkolącymi
się pododdziałami pułku. Żywienie organizowane było siłami kompanii zaopatrzenia
w urządzanym bloku żywnościowym. Niejednokrotnie szefowie pododdziałów dowozili posiłki w pole do szkolących się pododdziałów. W większości w trakcie ćwiczeń
taktycznych i treningów kierowania ogniem dywizjonów, otrzymywały one zadanie
organizowania zaopatrzenia logistycznego we własnym zakresie. Na szkolenie poligonowe i z powrotem do garnizonu pułk przegrupowywał się transportami kolejowymi
lub marszem kołowym. Zawsze w oparciu o sytuację taktyczną, przybliżającą działanie
w warunkach zagrożenia lub wejścia do walki. Szkolenie rozpoczynało się powołaniem
oficerów i podoficerów rezerwy, kursem instruktorsko-metodycznym, przekazaniem
sprzętu i postawieniem zadań. W trakcie kursu organizowaliśmy uroczystą kolację,
w czasie której dzielili się z nami swoimi spostrzeżeniami i uwagami. Po przegrupowaniu na poligon zajmowano i porządkowano obozowisko przygotowane przez grupę
rekonesansowo-przygotowawczą. Szkolenie rozpoczynało się apelem pułku i odczytaniem rozkazu organizacyjnego do szkolenia na poligonie oraz omówieniem warunków
BHP. W pierwszym etapie doskonalono wyszkolenie indywidualne na zajmowanych
funkcjach, zgrywano drużyny, plutony i baterie na szczeblu dywizjonu i samodzielnej baterii. Następnie dowództwo i sztab pułku prowadziły ćwiczenia dywizjonowe
(treningi kierowania ogniem dywizjonów), które z reguły kończyły się treningiem kierowania ogniem pułku prowadzonym przez dowódcę pułku. W końcowym etapie szkolenia pułk uczestniczył w ćwiczeniach (treningu kierowania ogniem pułku) wspólnie
z oddziałami ogólnowojskowymi prowadzonych przez dowódcę dywizji (Szefa WRiA
WOW) lub dowódcę WOW.
Najlepiej ceniłem sobie szkolenie poligonowe, gdy pułk przebywał na poligonie
samodzielnie. Można było wtedy organizować szkolenie, treningi i ćwiczenia z odpowiednim rozmachem wykorzystując cały obszar poligonu w czasie uzgodnionym tylko
z Komendą Poligonu. Mogłem wtedy osiągać wszystkie wcześniej przemyślane i zaplanowane cele szkoleniowe. Niestety nie były to przypadki częste, gdyż poligony były
obstawione przez ćwiczące wojska naszej dywizji i innych rodzajów wojsk. Z reguły
było ciasno, ograniczone było pole manewru i czas przeznaczony na strzelania amunicją bojową. Należało wtedy zwracać szczególną uwagę na organizację współdziałania
i przestrzeganie warunków BHP. Szkolenie poligonowe pułku kończyło się przegrupowaniem do garnizonu, pożegnaniem i zwolnieniem żołnierzy rezerwy do cywila,
kilkudniową obsługą sprzętu, omówieniem i podsumowaniem wyników szkolenia na
wszystkich szczeblach dowodzenia.
Gotowość bojowa i mobilizacyjna. Dla jednostki skadrowanej była to niezwykle ważna dziedzina działalności, która umożliwiała osiąganie gotowości do wykonania kolejnych zadań. Zadaniem mobilizacyjnym pułku było przeformować siebie i 1 baterię dowodzenia szefa artylerii dywizji z etatu pokojowego na etat wojenny, zakończyć
mobilizację w czasie 24 godzin i osiągnąć gotowość bojową do wykonania zadań po 48
218
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
godzinach. Pełną gotowość bojową (PłGB) pułk mógł osiągać bezpośrednio ze stanu
stałej gotowości bojowej (StGB) lub poprzez realizowanie stanów pośrednich. Należał
do nich stan podwyższonej gotowości bojowej (PdGB) i stan gotowości bojowej zagrożenia wojennego (GBZW). Pełna gotowość bojowa mogła być osiągana w miejscu
stałej dyslokacji (w oparciu o obiekty koszarowe i przykoszarowy plac ćwiczeń) lub w
rejonach alarmowych.
Pułk posiadał wyznaczone dwa zapasowe rejony alarmowe i zasadniczy rejon
alarmowy. Zapasowe rejony alarmowe znajdowały się w odległości 10-20 kilometrów od koszar, znane były wszystkim osobom funkcyjnym pułku i były wielokrotnie zajmowane przez elementy bazy mobilizacyjnej i pododdziały w ramach szkolenia
i treningów osiągania wyższych stanów gotowości bojowej (OWSGB). Zasadniczy rejon alarmowy położony był nieco dalej, znany był tylko przez ścisłe dowództwo oraz
oficera mobilizacyjnego pułku i mógł być zajmowany tylko do osiągania PłGB na zarządzenie Szefa Sztabu Generalnego WP. Rejony alarmowe były rozpoznane i były w
nich wybrane rejony na rozmieszczenie SD, pododdziałów pułku i elementów bazy
mobilizacyjnej (Punkt Kontrolno-Informacyjny, Punkt Przyjęcia i Rozdziału Środków
Transportu z GN i Pododdziałowe Punkty Wyposażania). Wybrane były w nich drogi
przemieszczania i ewakuacji oraz budynki gospodarcze i mieszkalne przewidywane
do rozmieszczenia pododdziałów. Na budynki były nadawane świadczenia rzeczowe
w porozumieniu z WKU i terenowymi organami administracyjnymi. Przed zasadniczym rejonem alarmowym określona była rubież zatrzymania, znana przez osoby
funkcyjne pułku. Służyła ona do postawienia przez dowództwo pułku zadań do zajęcia
tego tajnego rejonu alarmowego, w sytuacji gdyby należało go zająć.
Stałym elementem bazy mobilizacyjnej pułku był Pośredni Punkt Zbiórki, który
rozmieszczał się w oparciu o stadion w Kinkajmach i który był pierwszym miejscem do
którego byli kierowani żołnierze rezerwy i pojazdy z GN w wypadku ogłoszenia mobilizacji. Stamtąd byli dowożeni do koszar lub wyznaczonego rejonu alarmowego gdzie
byli mundurowani i otrzymywali wyposażenie, a następnie byli włączani do dalszych
czynności mobilizacyjnych.
Na cały proces związany z OWSGB była opracowywana i ciągle aktualizowana w sztabie pułku i w pododdziałach dokumentacja mobilizacyjna, której głównym
koordynatorem był oficer mobilizacyjny jednostki. Z uznaniem mogę wyrazić się
o żmudnej pracy kolejnych oficerów mobilizacyjnych sprawujących tę funkcję za czasów mojego dowodzenia jednostką: kpt. Zdzisława Sztaby, mjr. Wojciecha Baltrosa
i por. Marka Pawlika. Dzięki nim kontrole wyższych sztabów zaliczaliśmy na oceny
dobre, a szkolenia żołnierzy rezerwy przebiegały sprawnie. A było tych przedsięwzięć
bez liku!
Raz w miesiącu organizowaliśmy szkolenie z gotowości bojowej, tak zwany
Dzień Gotowości Bojowej. Z reguły rozpoczynał się on od sprawdzenia sprawności
systemu powiadamiania i stawiennictwa kadry. Następnie prowadzono szkolenie z różnych zagadnień gotowości bojowej oraz szkolenie służb dyżurnych, łączników i osób
219
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
odpowiedzialnych za kierowanie przebiegiem alarmu w pododdziałach. W tym dniu
odbywały się również treningi alarmów przeciwlotniczych i przeciwpożarowych.
Praktycznie 2-3 razy w kwartale organizowane były sprawdziany gotowości
bojowej i mobilizacyjnej sztabu i pododdziałów. Rozpoczynały się one w godzinach
nocnych lub wczesnych rannych i polegały na rozwinięciu bazy mobilizacyjnej w koszarach lub w zapasowych rejonach alarmowych albo wyjściem na rubież zatrzymania.
Ponadto praktycznie doskonalono czynności alarmowe i mobilizacyjne. Każdorazowo
wykonanie tych przedsięwzięć było analizowane, omawiane i kończyło się oceną gotowości pododdziałów pułku.
Bardzo ważnym zadaniem w zakresie utrzymania gotowości mobilizacyjnej
pułku była aktualizacja przydziałów mobilizacyjnych oficerów i żołnierzy rezerwy
oraz ich szkolenie i przygotowanie do działania. Był to proces ciągły. Nadawanie przydziałów mobilizacyjnych, sprawdzanie i doskonalenie umiejętności żołnierzy rezerwy odbywały się w ramach ćwiczeń jednodniowych. Praktycznie, żołnierze każdego
dywizjonu i samodzielnego pododdziału pułku byli powoływani w ciągu roku na 1-2
ćwiczenia jednodniowe. Polegały one na powoływaniu rezerwistów na szkolenie do
koszar w wymiarze 24 lub 12 godzin w dni wolne od pracy. Sprawdzane było stawiennictwo, żołnierzy mundurowano w PPW, odbywał się apel ewidencyjny, a następnie
szkolenie specjalistyczne na sprzęcie bojowym i obowiązujące strzelania z broni strzeleckiej. Szkolenia te były uciążliwe dla kadry, gdyż rocznie zajmowały one kilkanaście
sobót i niedziel. Stawiennictwo było na ogół dobre. Ćwiczenia pozwalały dowódcom
pozyskać odpowiednią wiedzę na temat umiejętności osób funkcyjnych, będących na
przydziałach mobilizacyjnych. Natomiast efekty szkoleniowe tych „jednodniówek”
oceniam jako przeciętne. Szczególnie denerwowali się na nie rezerwiści, którzy byli na
przydziałach po kilka lat i znali sprzęt i swoje obowiązki na pamięć.
Wyższą formą doskonalenia rezerw i zgrywania pododdziałów było szkolenie
krótkoterminowe. Powoływano na nie żołnierzy rezerwy co 3 lata na okres do 21 dni
według 5-letniego planu przeszkolenia rezerw osobowych pułku. Według tego planu,
w każdym roku powoływany był jeden z dywizjonów, a co 3-4 lata cały pułk bez jednego dywizjonu. Ćwiczenia odbywały się zawsze na poligonie według porządku, który
przedstawiłem wyżej, opisując szkolenie poligonowe pułku.
Szkolenie fizyczne i sport. Stało w pułku na dobrym poziomie. Składało się
na to kilka przyczyn. Po pierwsze, dużą wagę do wychowania fizycznego przykładał
poprzedni dowódca, ppłk Ryszard Klejna, wysportowany oficer, który bardzo dobrze
grał w piłkę siatkową i 1-2 razy w tygodniu organizował mecze siatkówki pomiędzy dowództwem, sztabem i reprezentacją pododdziałów. Zapał udzielał się podwładnym. Po
drugie, ówczesne przepisy nakazywały przeprowadzanie w każdym roku sprawdzianów sprawności fizycznej z kadrą i żołnierzami służby zasadniczej. Zobowiązywały
one dowódców do doskonalenia odstających żołnierzy w pozasłużbowym czasie dodatkowym i obligowały do codziennej porannej zaprawy fizycznej. Kadra była oceniana
220
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
i otrzymywała obligatoryjne nagrody finansowe za uzyskanie oceny bardzo dobrej ze
sprawdzianu. Na szczeblu dywizji i okręgu regularnie prowadzono zawody sportowe,
do których należał wielobój dowództw, spartakiady sportowe pod egidą ZSMP, zawody
w biegach na orientację, zawody strzeleckie, w ping-ponga, w piłkę ręczną i siatkową.
Podsumowanie współzawodnictwa sportowego odbywało się na zakończenie roku wyróżnieniami najlepszych jednostek, dowódców i drużyn. To motywowało do działania.
Po trzecie, w pułku były obiekty sportowe, które zachęcały do ich odwiedzania. Był też
pasjonat, instruktor wychowania fizycznego st. chor. sztab. Janusz Blachliński. Potrafił
on mobilizować kadrę, żołnierzy i pododdziały do sportu, umiał pozyskać potrzebny
sprzęt sportowy, prowadził skuteczne działania w celu poprawienia stanu obiektów
sportowych. To dzięki niemu powstały: sauna, boisko do siatkówki i kort tenisowy. Nie
bez znaczenia była również sportowa atmosfera w mieście, co roku odbywała się międzyzakładowa liga piłki nożnej oraz siatkowej. Drużyna kadry zawodowej z własnej
inicjatywy brała w tych rozgrywkach udział. Żołnierze pułku grali w drużynie piłki
nożnej cywilno-wojskowego klubu sportowego CWKS „Victoria”.
Duch sportowy zawsze mi odpowiadał, lubię sport, uprawiałem go na co dzień i
wszystkie sprawdziany zaliczałem bez problemu na ocenę bardzo dobrą, Uważałem i
uważam dzisiaj, że żołnierz powinien być sprawny fizycznie i psychicznie, powinien
mieć odpowiednią prezencję. Po objęciu obowiązków dowódcy pułku wprowadziłem
szereg nowych zasad i rygorów. "Znęcałem" się nad żołnierzami mało sprawnymi i z
nadwagą (dodatkowe treningi i egzaminy, niższe miesięczniki). Zorganizowałem na
szczeblu pułku system współzawodnictwa sportowego pomiędzy pododdziałami z wyróżnieniami najlepszych dowódców i pododdziałów na końcu roku. Na każde zawody
dywizyjne i okręgowe była z pułku wydzielana drużyna, której członkowie byli honorowani na pułkowych zbiórkach za wysokie lokaty w zawodach. Jako pierwszy zdawałem egzaminy z WF, prowadzone przez przełożonych, organizowałem pułkowe mecze
w siatkówkę, uczestniczyłem w składzie pułkowej drużyny siatkówki w zawodach dywizyjnych i międzyzakładowych. Jako dowództwo pułku, wygrywaliśmy wieloboje
dowództw na szczeblu dywizji. Szeroki udział kadry w przedsięwzięciach sportowych
tworzył wśród kadry zawodowej koleżeńską atmosferę i budował atmosferę odpowiedzialności za wyniki jednostki. To dawało rezultaty. W dywizyjnym i okręgowym
współzawodnictwie sportowym pułk rokrocznie był w czołówce i był wyróżniany, o
czym wspominałem, opisując osiągnięcia pułku w poszczególnych latach. Miałem z
osiągnięć sportowych pułku wiele satysfakcji osobistej i jako dowódca jednostki. Zawsze będę pamiętał najlepszych sportowców jednostki, którzy osiągali najwyższe wyniki i doskonale reprezentowali jednostkę na zewnątrz: mjr Stanisław Miczun, kpt.
Henryk Lenczowski, st. chor. sztab. Janusz Blachliński, por. Piotr Dumała, por. Marek
Kozłowski, por. Wiesław Okliński, chor. Dariusz Ogólewicz, chor. Mieczysław Iwanowski, ppor. Bogusław Nieroda, por. Zbigniew Błażewicz, sierż. Marian Muzyka,
chor. Józef Dudnik i kpt. Tadeusz Chorbot.
221
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Kształtowanie dyscypliny i morale. Należało do codziennych obowiązków
wszystkich dowódców na każdym szczeblu dowodzenia.
Z dyscypliną kadry zawodowej nie było problemów. W zdecydowanej większości
była ona odpowiedzialna i zaangażowana w realizację swoich obowiązków. Naruszenia
dyscypliny zdarzały się rzadko i wynikały raczej z uchybień w szkoleniu i w utrzymaniu porządku wojskowego. Kary związane ze spożywaniem alkoholu były nieliczne.
Było zaledwie kilku żołnierzy zawodowych, mających poważniejsze problemy z dyscypliną, co zakończyło się dla nich poważnymi konsekwencjami. Jak na 12 lat mojego
szefowania w sztabie i dowodzenia pułkiem, to można je uznać za marginalne. Wszelkie uchybienia w służbie były analizowane i rozpatrywane przy raportach służbowych.
Do kształtowania dyscypliny kadry zawodowej wdrażałem na szczeblu pułku różne
mechanizmy. Należało do nich nie tylko stosowanie kar dyscyplinarnych, ale przede
wszystkim system motywacyjny. Fundusz nagrodowy przeznaczany był wyłącznie na
wyróżnienia kadry po podsumowaniu szkolenia, zawodów sportowych, kontroli przełożonych i pułkowych i za poważne zasługi w innej działalności. Dodatki miesięczne
(kwartalne) były różnicowane w zależności od miesięcznych ocen wystawianych przez
przełożonych. Wnioski awansowe, wnioski o wyznaczenie na wyższe stanowiska służbowe i skierowania na studia w ASG (AON) wysyłane były konsekwentnie tylko dla
żołnierzy z ocenami bardzo dobrymi i dobrymi. Co roku kadra zdawała egzaminy,
o których wspominałem wcześniej, a pod koniec roku opiniowano i oceniano 100%
kadry zawodowej. Oczywiście, nie wszystko to było proste. Najwięcej wysiłku trzeba
było włożyć w kształtowanie umiejętności młodych dowódców w zakresie dowodzenia podległą kadrą, stosowania konsekwentnej praktyki dyscyplinarnej, obiektywnego
opiniowania i wykluczania niewłaściwie pojętego koleżeństwa. Nigdy nie jest łatwo
dowodzić kolegami, a do tego niejednokrotnie starszymi wiekiem i stażem!
Kształtowaniu dyscypliny i morale kadry, jej zwartości oraz integracji ze środowiskiem i jednostką służyła również działalność rozrywkowa. Organizowane były
spotkania towarzyskie w gronie kadry wraz z małżonkami oraz rodzinami – bale oficerskie, bale sylwestrowe, bale myśliwskie, spotkania z okazji Święta WP i Święta Pułku, „zabawy koszykowe”, spotkania na zakończenie szkolenia poligonowego, obchody
Dnia Kobiet, rodzinne imprezy z okazji Dnia Dziecka nad Jeziorem Dadaj, w Dąbrowie czy w ośrodku wodnym. Wspomnieć należy tutaj chor. Andrzeja Kosińskiego i
plut. Eugeniusza Pietrzeńca, którzy w roli konferansjerów prowadzili nasze imprezy,
świetnie potrafili muzykować, śpiewać i bawić uczestników spotkań. Ponadto Andrzej
Kosiński dokumentował działalność jednostki, wykonując zdjęcia i nagrania wideo.
Ci żołnierze mieli doskonałe wsparcie w kolejnych kierownikach pułkowego klubu
żołnierskiego: kpt. Jerzym Skupińskim i por. Wiesławie Oklińskim. Kpt. Jerzy Skupiński utworzył muzeum sprzętu radiowo-telewizyjnego z bardzo bogatą kolekcją tego
sprzętu. Było ono obiektem unikatowym!
Niebagatelną rolę w kształtowaniu morale i dyscypliny kadry zawodowej ogrywały przyjęcia do pułku nowych żołnierzy zawodowych i zwolnienia ze służby woj-
222
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
skowej. Wszyscy nowi żołnierze przybywający do jednostki przyjmowani byli przez
dowódcę pułku, zapoznawani z tradycjami, zadaniami jednostki i obowiązkami oraz
przedstawiano ich na zbiórce pułku. Każdemu z nich na okres adaptacyjny przydzielano doświadczonego żołnierza wprowadzającego. Dla absolwentów szkół organizowany
był kurs adaptacyjny. Żołnierze odchodzący z pułku do rezerwy lub do innych jednostek byli żegnani (i wyróżniani) na zbiórce pułku i w Sali Tradycji w obecności kolegów, rodziny i zaproszonych gości. Po godzinach służbowych z reguły kontynuowano
pożegnania na przyjęciach w kasynie. Ważną rolę wychowawczą spełniały zebrania
oficerskie, rady chorążych i podoficerów oraz reprezentujący poszczególne środowiska
mężowie zaufania.
Pracownicy cywilni zatrudnieni w jednostce stanowili niewielką grupę. Część
z nich stanowiły małżonki żołnierzy zawodowych. Pracownicy traktowani byli jako
integralna i ważna część stanu osobowego jednostki, byli zaangażowani w pracę na
swoich stanowiskach i nigdy nie było z nimi kłopotów dyscyplinarnych. Mieli otwarty dostęp do różnych imprez organizowanych dla kadry zawodowej i często w nich
uczestniczyli. Dobrze układała się współpraca z organizacją związków zawodowych
przy pułku, którą kierowała pani Wiesława Tylek. Wśród pracowników znajdowała się
również moja małżonka Jadwiga, zatrudniona od lutego 1984 roku na stanowisku płatnika w służbie finansowej. Swoim postępowaniem, profesjonalną obsługą interesantów, a również wrodzoną życzliwością dla ludzi potrafiła sobie zjednać przychylność
i sympatię kadry, pracowników cywilnych i żołnierzy pułku. Bywała czasami pokrzywdzona, gdyż nie zawsze otrzymywała należne jej wyróżnienia za wysokie wyniki w pracy. Robiłem to celowo, aby nie wywoływać niepotrzebnych plotek i podejrzeń
o preferowanie swojej żony.
Gorzej przedstawiała się dyscyplina wśród żołnierzy służby zasadniczej. Większość żołnierzy, którzy trafiali do służby w pułku, traktowała służbę wojskową jako
obowiązek przymusowy i uciążliwy. Powodów takiego podejścia do służby wojskowej
było wiele. Widzieli, jak część kolegów znajdowała sposób na uchylanie się od obowiązku służby wojskowej (rodziło to poczucie niesprawiedliwości) i często uważali
czas spędzony w wojsku za stracony. Wojsko niewiele mogło im wtedy zaoferować
oprócz możliwości uzyskania prawa jazdy lub uprawnień operatorów urządzeń (w pułku dotyczyło to w zasadzie tylko kierowców). Służba w jednostce skadrowanej nie
należała do łatwych. Żołnierze byli obciążeni wartami i służbami, szkoleniem, pracami
porządkowymi, gospodarczymi i obsługą techniki. Mało było czasu wolnego. Otrzymywany żołd był na nędznym poziomie, a uzasadnianie służby patriotycznym obowiązkiem, w sytuacji uchylania się od niej części poborowych, nie było dla młodych
ludzi przekonywujące. Większość żołnierzy pochodziła z odległych rejonów Polski
i reprezentowała ubogie środowiska. Pewien procent stanowili poborowi z wyrokami
w zawieszeniu lub pochodzący rodzin zagrożonych patologią. Mało było żołnierzy z
wykształceniem średnim i zawodowym, większość była z wykształceniem podstawowym i bez konkretnego zawodu. Pomimo takiej sytuacji i mentalności poborowych,
223
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
większość z nich uczciwie wykonywała swoje obowiązki w czasie służby w jednostce, chociaż niewielu z nich angażowało się w służbie szczególnie. Wiele zależało od
umiejętności wychowawczych, pedagogicznych i kultury osobistej dowódców drużyn
i kadry zawodowej w bateriach i kompaniach. Niestety, autorytet podoficerów służby
zasadniczej (bezpośrednich przełożonych) nie był wystarczającym, między innymi ze
względu na skrócenie czasu przygotowywania ich w Szkołach Podoficerskich. Uwarunkowania służby podoficerów służby zasadniczej podobne do służby podległych im
żołnierzy, powodowały, że często osłaniali negatywne przypadki w dyscyplinie (lub
byli ich współuczestnikami) zamiast im przeciwdziałać.
Wśród żołnierzy służby zasadniczej zdarzały się: samowolne oddalenia z koszar,
naruszenia służby dyżurnej i wartowniczej, przypadki spożywania alkoholu na terenie
koszar, nieuzasadnione spóźnienia z przepustek i urlopów, bijatyki poza koszarami. Zagrożenie narkomanią jeszcze wtedy nie było znane. Przypadki naruszeń porządku publicznego i dyscypliny, mające znamiona przestępstw, były bardzo rzadkie. Najczęściej
dyscyplinę naruszali żołnierze wywodzący się z rodzin trudnych i zagrożonych patologiami oraz wychowani w domach opieki społecznej. Wyrażając taką opinię, opieram
się na wielu przykładach z mojej służby. Chłopcy ci byli w zdecydowanej większości
skrzywdzeni przez los i przynosili do wojska nawyki sprzed wojska. Tematem wymagającym ciągłego monitorowania, były pojawiające się przypadki przemocy, popularnie określane „falą”. Czuwaliśmy nad tym jako dowództwo pułku i inspirowaliśmy
do przeciwdziałania podległych dowódców. Bardzo pomagał w tym nadzór służbowy
i rozpoznanie, aktywne pełnienie służb dyżurnych, prowadzone analizy dyscypliny
i spotkania środowiskowe z udziałem dowództwa i sztabu pułku. Najczęściej negatywne zdarzenia miały miejsce w czasie wolnym od zajęć oraz w godzinach nocnych.
Sytuacje naruszeń dyscypliny oceniane i rozpatrywane były codziennie i zajmowały
znaczącą część czasu pracy dowódcy pułku i podległych dowódców oraz niejednokrotnie wybijały z rytmu szkoleniowego. Przedstawiam skalę zagrożeń dyscypliny obiektywnie i uczciwie, tak jak to odczuwałem w pracy na swoim stanowisku. Stosowana
uporczywa praca wychowawcza w tamtych uwarunkowaniach nie zapewniała 100%
sukcesu, ale w prowadzonej na szczeblu dywizji i okręgu ocenie dyscypliny pułk zawsze był w czołówce jednostek najlepiej ocenianych. W tej ocenie brano pod uwagę
ilość negatywnych zdarzeń, przestępstw, zatrzymań i negatywnych meldunków WSW
(później ŻW) oraz wyniki prowadzonych w jednostkach kontroli profilaktyki i zapobieganiu wykroczeniom.
Zmorą dowódców była obowiązująca wtedy w wojsku, wydana przez Główny
Zarząd Polityczny WP, instrukcja o wypadkach nadzwyczajnych (WN), z której ustaleń dowódcy jednostek i dywizji byli rozliczani i oceniani na wszystkich odprawach
przełożonych. Ten dokument miał służyć zmniejszeniu negatywnych zdarzeń i poprawić dyscyplinę w wojsku. Uważam, że był nieskuteczny, wywoływał odwrotne do
zamierzonych, destrukcyjne skutki dla dyscypliny. Część dowódców w obawie przed
konsekwencjami, zatajała faktyczne negatywne zdarzenia i nie nadawała im właści-
224
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
wego trybu postępowania. To w efekcie potęgowało bezkarność sprawców zdarzeń
i zmniejszało autorytet przełożonych. Na podkreślenie niedorzeczności i śmieszności
statystyk wypadków nadzwyczajnych i ich interpretacji przez niektórych przełożonych
przytoczę sytuację, która miała miejsce w 45. dar, kiedy był jeszcze samodzielną jednostką dywizyjną. Otóż zaistniało tam zdarzenie, które miało cechy wypadku nadzwyczajnego. Polegało na tym, że żołnierz służby zasadniczej tego dywizjonu włamał się w
nocy do sklepu w mieście, dokonał jakiejś kradzieży i został schwytany przez milicję.
Statystyka WN polegała na przeliczeniu jej na 1000 żołnierzy. Ponieważ skadrowany
dywizjon liczył niespełna 30 osób kadry i żołnierzy służby zasadniczej, osiągnięty
przez niego współczynnik WN wynosił 35 i kilkakrotnie przewyższał wskaźniki innych jednostek, w tym pułków, które liczyły po kilkaset i więcej ludzi i miały takich
wypadków dużo więcej. Na najbliższej dywizyjnej odprawie dowódca tego dywizjonu
był wielokrotnie podnoszony przez dowódcę dywizji za najgorszą dyscyplinę w dywizji, czerwienił się i bladł jednocześnie. Było mi go bardzo żal. Był to mój serdeczny
kolega ppłk Jan Batorski, człowiek niezwykle oddany w służbie, którego dywizjon był
poukładany jak „pudełeczko zapałek” i porządek w nim panujący był godny naśladowania pod każdym względem przez wszystkie pododdziały dywizji. Z wycofania tej
bzdurnej instrukcji ucieszyli się wszyscy.
Do kształtowania dyscypliny, motywowania do służby i zapobiegania negatywnym zjawiskom wśród żołnierzy służby zasadniczej stosowano wiele różnorodnych
form. Należało do nich między innymi organizacja czasu wolnego, np. zajęć kulturalno-oświatowych, wycieczek, zawodów sportowych i konkursów. Po wcieleniu poborowych prowadzone były z nimi zapoznawcze rozmowy indywidualne. Regularnie
prowadzone były zajęcia wychowawcze i analizy dyscypliny na szczeblu pododdziałów
z udziałem kadry i żołnierzy, przedstawicieli dowództwa pułku, WSW (ŻW), prokuratury i Sądu Wojskowego. Konsekwentnie stosowano przedłużanie czasu służby wojskowej o czas nieuprawnionego pobytu poza jednostką (tak zwane „dosługiwanie”).
Staraliśmy się nadzorować i inspirować w pododdziałach właściwą ocenę służby
i pracy żołnierzy, sprawiedliwe wyróżnianie i karanie oraz funkcjonowanie systemu
przepustek i wykorzystywania należnych żołnierzom urlopów. W przypadku zdarzeń
mających znamiona przestępstw, powiadamialiśmy bez wahania organy ścigania. Kierowaliśmy również winnych naruszenia dyscypliny do funkcjonującego w tym czasie
oddziału dyscyplinarnego w Orzyszu. Stałem na stanowisku partnerskiego traktowania żołnierzy oraz zasady nieuchronności kary oraz należnego wyróżniania za zasługi
i osiągnięcia w służbie. Po zakończeniu przysięgi wojskowej duża część żołnierzy (najlepszych na egzaminach po zakończeniu szkolenia podstawowego) wyjeżdżała wraz
z przybyłymi bliskimi na pierwszą przepustkę lub urlop. Po zakończeniu służby wojskowej żołnierze byli rozwożeni na stacje PKP, skąd odjeżdżali do domów (unikano
przez to świętowania z okazji zakończenia służby przy alkoholu i zakłócania porządku
publicznego). Systematycznie prowadzono z młodszą kadrą dowódczą instruktaże i zajęcia z problematyki wychowywania, zapoznawano z zagrożeniami i profilaktyką.
225
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Z dzisiejszego punktu widzenia oceniam, że wszystko to były półśrodki w sytuacji funkcjonowania obowiązkowego poboru do wojska. Ich stosowanie nie mogło
zaradzić wszelkim patologiom, ale zmniejszało skalę ich występowania. Wtedy najlepszym wyróżnieniem i motywacją dla żołnierza służby zasadniczej był urlop nagrodowy lub przepustka do domu.
Wychowanie patriotyczne i tradycje. Oceniając w rozpatrywanym okresie ten
trudny i kontrowersyjny temat, staram się interpretować go, uwzględniając, jak oceniałem go wtedy i jak patrzę na te sprawy obecnie, bogatszy o doświadczenia ostatnich 25
lat. Usiłuję oddać obiektywnie rzeczywistość, unikając jej wygładzania, jak również
modnego obecnie stawiania się w roli bojownika z ideami poprzedniego systemu.
W okresie funkcjonowania Sił Zbrojnych PRL przywiązywano do tych dziedzin
życia wojskowego duże znaczenie. Oczywiście, że zniekształcała je wtedy prosocjalistyczna interpretacja i zakłamywanie historii. Wychowanie patriotyczne i tradycje
ukierunkowane były na osiągnięcia wojskowe z frontu wschodniego, przyjaźń polskoradziecką i tradycje jednostek WP powstałych w okresie wojny w ZSRR. Poczesne
miejsce miała w tych tradycjach nasza 1.WDZ dziedzicząca tradycje 1.DP, związku
taktycznego, stworzonego jako pierwszy na terenie ZSRR. 1.pa dziedziczył wtedy
tradycje 1.pal utworzonego w Sielcach nad Oką i weterani tego pułku stanowili grono honorowych gości zapraszanych na Święto Pułku obchodzone 2 maja. Natomiast
w niekorzystnym świetle przedstawiano działania Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie
i podziemia walczącego z władzą socjalistyczną po zakończeniu II wojny światowej.
Odbiciem tego były programy szkolenia, podręczniki i ekspozycje w salach tradycji
jednostek wojskowych.
Czy my, żołnierze zawodowi ówczesnego Wojska Polskiego, wiedzieliśmy o tym
i czy to akceptowaliśmy? Poziom wiedzy mieliśmy taki jak reszta społeczeństwa, nie
byliśmy od niego oderwani, pomimo że akurat wybraliśmy zawód żołnierza zawodowego. Czytaliśmy te same gazety, uczyliśmy się z tych samych podręczników, słuchaliśmy tych samych audycji w radiu i telewizji, podlegaliśmy tej samej działalności
propagandowej, co i reszta społeczeństwa. Nasza wiedza polityczna, historyczna i poglądy na nią były bardzo zróżnicowane. Jako kadra zawodowa akceptowaliśmy miejsce, rolę i zadania jednostki i nie byliśmy rewolucjonistami. Zresztą tacy nie zagrzaliby
wtedy długo miejsca w wojsku. Część z nas zapewne akceptowała również podstawy
ustrojowe państw albo z przekonań ideologicznych, albo z niewiedzy, jak może inaczej
wyglądać świat, lub pod wpływem propagandy. Części kadry te sprawy nie obchodziły,
traktowała pracę w wojsku jako źródło dochodu dla swoich rodzin i nie bardzo interesowała ją polityka. Być może część kolegów czytała prasę podziemną i się z nią zgadzała.
Poziom dyskusji w pułku był porównywalny do tych w cywilu, radykalizowały się
poglądy części kadry, ale nigdy nie pamiętam, aby w naszej jednostce była atmosfera
nagonki na osoby inaczej myślące. Być może było tak dlatego, że w jednostce żyliśmy
zadaniami bieżącymi, związanymi ze szkoleniem, gotowością bojową jednostki i dzia-
226
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
łalnością gospodarczą, które to były głównymi problemami pułku i zajmowały nam
czas. Na spokojną atmosferę wpływało pewnie i to, że nie było w pułku „partyjnych ortodoksów”, nie było śledzenia podwładnych i kolegów, donosicielstwa. Dla przykładu,
bardzo merytorycznie współpracowało mi się z ówczesnym oficerem obiektowym jednostki. Razem rozwiązywaliśmy wiele problemów dotyczących dyscypliny i ochrony
obiektu koszarowego. Ta współpraca pozwoliła zapobiec wielu poważniejszym naruszeniom dyscypliny i przestępstwom. Kiedy w wyniku reorganizacji służb stracił etat,
zaproponowałem mu stanowisko. Sprawdził się bardzo dobrze, ku zadowoleniu i pełnej
akceptacji dowódcy i kadry dywizjonu. Nie ukrywam i nie wstydzę się tego, że i moje
poglądy ewoluowały wtedy i zmieniają się obecnie, po pozyskaniu informacji historycznych, ekonomicznych i politycznych. Inaczej myślałem jako absolwent technikum
i początkujący oficer, inaczej na studiach w Leningradzie, inaczej w latach 80-tych
i 90-tych i na początku XXI wieku. Jeszcze inaczej myślę teraz!
Czy my, żołnierze zawodowi z tamtych czasów, powinniśmy się wstydzić, że
służyliśmy w Siłach Zbrojnych PRL? Uważam, że jeśli powinniśmy, to powinna się
tego wstydzić cała inteligencja żyjąca w tamtych czasach i honorowo oddać zdobyte
dyplomy i zaszczyty. Tylko dlaczego tak miałoby być? To wielcy z Jałty i Teheranu
spowodowali, że nasze pokolenie urodziło się i musiało żyć w socjalizmie w symbiozie
z ZSRR. Żyliśmy i pracowaliśmy tak, jak pozwalały na to nasze umiejętności, warunki
i stan wiedzy. Jako żołnierze zawodowi pułku, ciężko pracowaliśmy dla gotowości jednostki, nie żałowaliśmy życia osobistego i zdrowia. Byliśmy gotowi o każdej porze do
wykonania zadań postawionych przed pułkiem i spełnienia żołnierskich obowiązków.
Do wojska nie szliśmy dla korzyści, bo wbrew temu, co mówi się dzisiaj o wojskowych przywilejach, nie było ich wcale wiele, uwzględniając trud służby, w porównaniu
z uprawnieniami innych grup społecznych (np. górników, hutników, kolejarzy, nauczycieli itp.). W tamtych czasach wszystkie gałęzie gospodarki miały branżowe ośrodki
wczasowo-wypoczynkowe, przedszkola, żłobki, zniżki na PKS, PKP i komunikację
miejską, dotacje na szkolenia pracowników, wcześniejsze uprawnienia emerytalne, dodatki, nagrody roczne, różnorodne premie. Nie odbiegały one od wojskowych, a niejednokrotnie je jakościowo i ilościowo przewyższały. Natomiast u nas, marne pensje
(często niższe od tych w cywilu), nienormowany czas pracy, dyspozycyjność, poligony,
częste przeprowadzki, większość czasu spędzanego poza domem i rodziną oraz „stary
portfel” po przejściu na emeryturę nie przysparzały wtedy wielu kandydatów do służby
w wojsku. Świadczyły o tym braki kadrowe w jednostkach i problemy z naborem do
szkół oficerskich i podoficerskich (np. w 1974 roku, gdy ubiegałem się o przyjęcie do
WSOWRiA w Toruniu, było tam 60% chętnych w stosunku do potrzeb szkoły w tym
roku). Nie zachęcała do służby wojskowej nawet możliwość wcześniejszego przejścia
na emeryturę i wojskowa opieka zdrowotna (która chyba jako jedyna była w tamtych
czasach na wyższym poziomie niż w cywilu). Modna była wtedy obiegowa opinia:
„Lepiej tysiąc na spocznij, niż dwa na baczność”. Znaleźliśmy się w wojsku z różnych
przyczyn i powodów. Moje powody to: zainteresowanie armią (od najmłodszych lat)
227
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
i brak sensownych perspektyw w moim rodzinnym Chrzanowie. Wtedy polityka była
dla mnie pojęciem abstrakcyjnym. Podobnie było z wieloma innymi żołnierzami zawodowymi pułku.
Po zmianach ustrojowych na przełomie lat 80/90, dotarła do nas oficjalnie prawda o Katyniu, o zwycięstwie w 1920 roku nad Wisłą, o roli Marszałka Piłsudskiego,
o Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie czy o Polskim Podziemiu z lat okupacji
i z okresu powojennego. Jednostkom zmieniono tradycje i patronów. Nasz pułk otrzymał w dziedzictwie tradycje nie tylko 1.pal, ale pułków artylerii i baterii artylerii oznaczonych nr 1 z okresu przedwrześniowego i powstania listopadowego. Ustanowiona
została nowa rota przysięgi wojskowej. Zmieniła się data i sposób celebracji Święta
Wojska Polskiego, Święta WRiA, świąt państwowych, przysięgi wojskowej oraz udziału wojska w tych uroczystościach. Uroczystości te stały się w większości uroczystościami patriotyczno-religijnymi. Te zmiany przybliżyły wojsko do społeczeństwa.
Zmieniły się programy i podręczniki w zakresie wychowania patriotycznego żołnierzy.
Dla funkcjonowania wojska duże znaczenie miało wprowadzenie zasady apolityczności wojska, wyprowadzenie z wojska organów partyjnych (dotychczas funkcjonującego
komitetu partyjnego jednostki, podstawowych organizacji partyjnych), struktur ZSMP
i zastąpienie aparatu politycznego przez oficerów wychowawczych o zupełnie innych
zadaniach i miejscu w strukturach wojskowych. Wprowadzono swobodę i dobrowolność udziału żołnierzy w uroczystościach religijnych. Zmieniła się również rola, zadania i funkcjonowanie oficerów obiektowych kontrwywiadu wojskowego.
Jak przyjmowaliśmy zmiany w pułku? Były one ogólnie akceptowane i oczekiwane przez środowisko wojskowe. Dużą ich część z ciekawością i ulgą (apolityczność
wojska, likwidacja aparatu politycznego, swobody światopoglądowe, odfałszowanie
historii), część z niepokojem i troską. Martwiła nas zapowiadana redukcja wojska
i naszej jednostki oraz zapowiadana przez nowych cywilnych MON „miotła polityczna”, która miała przewietrzyć dawne struktury. Nasza troska koncentrowała się na zapewnieniu dalszej pracy i bytu naszych rodzin. Ten problem dotyczył również mnie,
jako absolwenta Akademii Artylerii w Leningradzie. Po weryfikacji pozostawiono
mnie w służbie i nie hamowano mojego dalszego rozwoju służbowego. Uczyłem się
na bardzo dobrej uczelni, która dała mi rzetelną wiedzę i artyleryjskie kwalifikacje,
które wykorzystywałem do końca swojej służby w WRiA WP. Filozofię, historię sztuki
wojennej i historię II wojny światowej podawaną przez Rosjan również poznawałem z
zainteresowaniem, ale nie miało to istotnego wpływu na moje poglądy.
Jako kadra zawodowa, nie akceptowaliśmy różnicowania „krwi żołnierskiej”,
polegającego tym razem na faworyzowaniu tej przelanej na Zachodzie. Kilka lat później to zjawisko dotknęło i naszego pułku poprzez zmianę nazwy i „wycięcie” jego
kościuszkowskich tradycji, a później – likwidację pułku. Niestety, ten proces trwa do
chwili obecnej, o czym świadczy likwidacja w 2012 roku 1.WDZ. To nie umacnia zwartości narodu, a wręcz ma odwrotny skutek. W czasie wojny żołnierze różnymi drogami
zmierzali do Polski i walczyli o jej niepodległość i wszystkim im należy się szacunek
228
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
i pamięć. Natomiast ci, którzy się sprzeniewierzyli i działali przeciwko swojemu narodowi, powinni być uczciwie osądzeni i skazani.
Zarówno przed przełomem politycznym, jak i po, na naszym pułkowym podwórku zawsze dbaliśmy o tradycje i autorytet jednostki i wojska. Staraliśmy się organizować na wysokim poziomie zarówno szkolenie żołnierzy i pododdziałów, jak
i uroczystości państwowe, wojskowe i pułkowe oraz przysięgi wojskowe. Budowaliśmy wśród żołnierzy szacunek do tradycji naszego pułku i dywizji, tradycji oręża
polskiego i historii Polski, historii naszego garnizonu i regionu bartoszyckiego oraz
szacunek do uzbrojenia i sprzętu, który żołnierze otrzymali we władanie. Sala Tradycji
jednostki była miejscem szczególnie ważnych spotkań i od niej rozpoczynali służbę
w pułku wszyscy żołnierze. W dbałości o tradycje wojska i jednostki, bardzo pomagały nam Święta Pułku i spotkania żołnierzy z weteranami i kombatantami. Szczególnie wspominam weteranów 1.pal z lat wojny: płk Tadeusza Fudałę, chor. Bolesława
Łukaszewicza, st. sierż. sztab. Kazimierza Chorbota. Mieliśmy wspaniałe kontakty
z byłymi żołnierzami pułku zrzeszonymi w prężnym Kole ZBŻ WP, kierowanym
przez płk. rez. Stanisława Mikulaka. Dobrze współpracowaliśmy z sąsiednią jednostką
w garnizonie, szczególnie gdy jej dowódcami byli ppłk Stefan Raniecki i płk Wiesław
Zabielski.
Zawsze dbaliśmy o autorytet wojska w społeczeństwie Bartoszyc. Nasze kontakty z wieloma mieszkańcami i instytucjami cywilnymi i mundurowymi oraz władzami
miasta i regionu zaowocowały przyjaźniami. Normalnością stało się wzajemne uczestnictwo w Święcie Komunalnika, Włókniarza, Dniu Pracownika Budowlanego czy
Świętach Wojska Polskiego i Świętach Pułku. Pomagali nam ówcześni włodarze miasta i szefowie instytucji bartoszyckich. Należeli do nich: Jan Borodzicz, Jan Kozłowski, Tadeusz Hadaj, Lucjan Słodziński, Stanisław Roś, Józef Orzoł, Janusz Dąbrowski,
ks. dziekan Adolf Setlak, Edward Jaroszewski, Andrzej Wiśniewski, Marian Wajrak,
Hieronim Sienkiewicz, Janusz Piwoński, Zenon Pietrzak, Stanisław Bryszkowski,
Ignacy Adamus, Edward Karnicki, Zenon Królik, Eugeniusz Koncewicz, Eugeniusz
Liberna i Ryszard Wasilewski.
Działalność kwatermistrzowska, techniczna i finansowa. Były to bardzo ważne dziedziny życia, o podstawowym znaczeniu dla gotowości, szkolenia, dyscypliny
i morale. Wtedy były one oddzielnymi działami i nosiły nazwę zabezpieczenia tyłowego (kwatermistrzowskiego) i technicznego. Dopiero później zostały połączone na
wzór armii zachodnich i nazwane zabezpieczeniem logistycznym. Bez tego zabezpieczenia niemożliwe było działanie pułku. Obejmowało ono niezwykle ważne dziedziny
życia, do których należało zabezpieczenie materiałowe mobilizacyjnego rozwinięcia
i szkolenia, funkcjonowanie techniki, utrzymanie i rotacja zapasów, utrzymanie i modernizację infrastruktury koszarowej, codzienne zabezpieczenie potrzeb żołnierzy
i pododdziałów (żywienie, profilaktyka i pomoc medyczna, zabezpieczenie finanso-
229
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
we, umundurowanie, tankowanie pojazdów, obsługa, konserwacja i remont sprzętu,
zabezpieczenie w środki czystości i utrzymanie porządku wojskowego, zaopatrzenie
w media).
Ze względu na swoje znaczenie, wymagały od dowódcy dużo czasu i systematycznego monitorowania. Muszę podkreślić, że kadra i pracownicy cywilni służb
technicznych i kwatermistrzowskich w zdecydowanej większości byli ludźmi odpowiedzialnymi i zaradnymi. Dzięki nim mogliśmy się sprawnie mobilizować i szkolić
żołnierzy, a również organizować działalność kulturalną i rozrywkową. Mile wspominam współpracę z szeregiem żołnierzy zawodowych tych służb, kwatermistrzami
i zastępcami do spraw technicznych, którzy nimi kierowali. Szczególnie bardzo dobre
wyniki w tej pracy mieli moi ostatni zastępcy: do spraw technicznych mjr Jerzy Skoupy
i kwatermistrz mjr Jan Dmuchowski. Dobre efekty pracy służb kwatermistrzowskich,
technicznych i finansowych potwierdzały bardzo dobre i dobre oceny z prowadzonych
w pułku kontroli gospodarczych i kontroli branżowych zarządzanych przez przełożonych szczebla okręgowego i dywizyjnego. Jednostka oceniana była bardzo dobrze również ze względu na minimalne straty i szkody i dobre efekty gospodarowania. Bardzo
dobrze było oceniane Wojskowe Gospodarstwo Rolne (WGR), którym zarządzał st.
chor. sztab. Lucjan Skowroński. Zostało ono zlikwidowane w 1990 roku. Cieszyłem się
z tego, gdyż zawsze uważałem, że operacyjna jednostka wojskowa nie jest właściwym
miejscem dla tego typu działalności, która do tego korzystała z ograniczonych zasobów
żołnierskich. Ponadto w tamtym okresie radykalnych zmian funkcjonowanie WGR zaczęło „trącić myszką” ze względu na niespójne z nowymi potrzebami przepisy jego
funkcjonowania. Pamiętam, jak przy jego likwidacji pracownicy okręgowi odpowiedzialni za funkcjonowanie gospodarstw robili wszystko, aby przedłużyć ich istnienie i
zachować swoje stanowiska.
Posiadaliśmy w pułku niezłą bazę magazynową i obsługową, która zaspokajała potrzeby jednostki w stopniu dobrym. Ukompletowanie zapasami wojennymi było
stuprocentowe. Były one dobrze utrzymywane i obsługiwane przez magazynierów i
podporządkowanych im pracowników cywilnych. Wojenne ruchome zapasy amunicji
artyleryjskiej mieściły się w tak zwanym obiekcie Nr 2, położonym na garnizonowym
placu ćwiczeń nad rzeką Łyną i ochranianym przez wartę wojskową. Utrzymanie tych
składów i ich właściwa ochrona kosztowały dużo wysiłku organizacyjnego, zabiegów
porządkowych i technicznych. Baza magazynowa utrzymywana była siłami doświadczonych magazynierów kompanii zaopatrzenia. Należeli do nich: st. chor. sztab. Jan
Gawrylczyk, chor. Eugeniusz Surowiec, st. chor. sztab. Zdzisław Nowosielski, st. chor.
sztab. Jan Grabiński, st. sierż. sztab. Stanisław Walczewski, st. sierż. sztab. Wacław
Fidrych, st. sierż. sztab. Józef Zagubień. W tamtym czasie dużo uwagi przywiązywano
do przygotowania obiektów do zimy. Przedsięwzięcia przygotowawcze rozpoczynały
się już od października.
Wiele uwagi poświęcaliśmy utrzymaniu i systematycznym remontom infrastruktury. Jak wspomniałem wcześniej, otrzymałem po moich poprzednikach koszary
230
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
w bardzo przyzwoitym stanie. Ale to nie oznaczało, że można było spocząć na laurach.
Zmieniały się potrzeby szkoleniowe i gospodarcze, infrastruktura się dekapitalizowała.
Budżet zaspokajał te potrzeby w niewielkim zakresie. Poprawa nastapiła dopiero, gdy
WAK przeszła w 1989 roku pod naszą administrację. Radziliśmy sobie różnymi sposobami, poszukując sojuszników w olsztyńskim WRZKB, wśród zaprzyjaźnionych bartoszyckich firm, szukając dodatkowych oszczędności w WAK i utrzymując grupę wykonawstwa własnego, utworzoną na bazie fachowców-żołnierzy służby zasadniczej lub
rezerwy. Co roku w oparciu o Plan RNPK remontowaliśmy i konserwowaliśmy kolejne
obiekty koszarowe, gospodarcze, bazę szkoleniową, doskonaliliśmy system ochrony i
obrony kompleksu koszarowego oraz przyległego placu ćwiczeń wraz z położonymi na
nim obiektami szkoleniowymi. Bardzo pomagała mi w tych działaniach Pani Teresa
Kozłowska, która była w WAK osobą odpowiedzialną za nasz kompleks koszarowy. Do
najbardziej znaczących i kapitałochłonnych działań należały: gruntowna przebudowa
biura przepustek, zbudowanie od nowa pomieszczeń oficera dyżurnego, remont wszystkich bram garażowych, utwardzenie placu przed garażem Nr 25 i połączenie drogą tej
części koszar z zasadniczym kompleksem koszarowym, generalny remont pola ognia
strzelnicy artyleryjskiej CGN, remont zaplecza socjalnego hali sportowej, zbudowanie
obserwacyjnych wież wartowniczych, urządzenie stacjonarnego SD i utechnicznienie
systemu ochrony koszar.
Zabezpieczenie techniczne. Realizowane było głównie w oparciu o PSO i bazę
garażową siłami szefów służb technicznych, kadry technicznej i żołnierzy pododdziałów i kompanii remontowej. W pułku funkcjonował ciągle udoskonalany system technicznego zabezpieczenia i obsługi sprzętu.
Po każdych zajęciach realizowana była obsługa codzienna pojazdów po zakończonej eksploatacji oraz czyszczenie broni i sprzętu używanego na zajęciach. Służyły
temu funkcjonalne sale czyszczenia broni na strychach budynków koszarowych oraz
ustalone punkty obsługi codziennej pojazdów. W każdym miesiącu realizowany był
w pododdziałach Dzień Techniki przeznaczony na przegląd, czyszczenie i sprawdzenie sprzętu będącego w bieżącej eksploatacji. W miesiącach przejściowych, kwietniu i
październiku, prowadzona była w pododdziałach obsługa sezonowa sprzętu polegającą
na płynnym przygotowaniu sprzętu do eksploatacji wiosenno-letniej (kwiecień) i jesienno-zimowej (październik). Sprzęt stanowiący zapas nienaruszalny podlegał przeglądom i konserwacji okresowej w terminach zaplanowanych dla każdego dywizjonu w
planie rocznym. Szczególnie dużą wagę przywiązywano do przygotowania sprzętu do
każdego szkolenia poligonowego i ćwiczeń. Polegało to na przygotowaniu dział i amunicji do strzelania, przygotowaniu pojazdów, wozów dowodzenia i środków łączności,
przyrządów rozpoznania, kierowania ogniem i meteorologicznych do pracy. Ważną
czynnością dla artylerzystów było określenie lub uaktualnienie technicznych poprawek
indywidualnych dział i przyrządów rozpoznawczych. Dużo wysiłku wkładaliśmy, aby
wyrobić nawyki dobrego przygotowania technicznego (zabezpieczających dokładność
strzelania i BHP) bezpośrednio w działaniach na PDO i na stanowiskach ogniowych.
231
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Przyjęty w pułku system zabezpieczenia technicznego i konsekwentny nadzór
nad przestrzeganiem jego ustaleń przynosiły dobre efekty. Pomimo że technika nie była
najnowsza, to na ogół dobrze spisywała się w działaniach, nie mieliśmy strat i szkód,
a wszelkie kontrole przełożonych, które oceniały stan techniki i realizowane w pułku
przedsięwzięcia techniczne, kończyły się wysokimi ocenami. Przyczyniało się do tego
oddanie i fachowość kadry służb technicznych, takich żołnierzy jak: szefów służby
uzbrojenia i elektroniki – por. Jerzego Kasperowicza, por. Krzysztofa Kurczewskiego,
por. Ireneusza Mikuska, por. Dariusza Osowskiego, szefów służby samochodowej –
kpt. Stefana Załuskę, kpt. Ryszarda Kuca, mjr Stanisława Fabiszewskiego, dowódców
kompanii remontowej – chor. Jana Misiukanisa, por. Stanisława Bielskiego, por. Wiesława Paprockiego i kadry kompanii – chor. Jacka Kukulaka, chor. Leszka Dowejki, sierż. Andrzeja Szafrana, st. sierż. sztab. Mieczysława Kalskiego, chor. Dariusza
Ogólewicza, sierż. Eugeniusza Pietrzeńca, sierż. Zdzisława Antczaka, pracowników
cywilnych kompanii Panów Antoniego Sieniucia i Andrzeja Sołodki. Nie sposób nie
wymienić techników dywizjonów i baterii – mjr. Mikołaja Wakuluka, por. Piotra Dumałę, por. Zbigniewa Marcinkowskiego, chor. Tadeusza Bublewicza, chor. Jana Waluka
i chor. Edwarda Zwierowicza.
Zakończenie
Chciałbym podkreślić, że moja 12-letnia służba w Bartoszycach pozwoliła zdobyć mi umiejętności dowodzenia i kierowania zespołami ludzkimi niezbędne w dalszej
pracy w wojsk, niezwykle przydatne w każdej innej działalności cywilnej. Dzięki niej
poznałem wielu wspaniałych ludzi w Bartoszycach, jak w innych miastach, szczególnie w Warszawie, Legionowie, Wesołej, Ciechanowie, Giżycku. Ze szczególnym wzruszeniem przyjąłem nadany mi Uchwałą Rady Miasta Bartoszyce nr XLVII/276/2006
z dnia 18 maja 2006 roku tytuł "Zasłużony dla Miasta Bartoszyce", który wręczono
mi podczas inauguracji Dni Regionu Bartoszyce 2 czerwca 2006 roku. Od tego czasu z nieukrywaną przyjemnością otrzymuję rokrocznie zaproszenia na ten świąteczny
dzień i mam przyjemność spotykać się ze znajomymi.
Mam również wielką satysfakcję jako inicjator i przewodniczący grupy organizacyjnej, że znaczna część kadry pułku spotyka się po latach w czasie zjazdów organizowanych w Bartoszycach. Dużą pomoc okazują nam kolejni dowódcy 20.BZ oraz władze Powiatu Bartoszyckiego i Miasta Bartoszyce. Dotychczas zorganizowaliśmy takie
spotkania 25 maja 2007 roku, 17 maja 2008, 18 czerwca 2011 i 15 czerwca 2013 roku.
Edward Pawlica
232
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Mjr rez. Stanisław Bielski
Urodził się 20 listopada 1960 roku w Morągu. W latach 1979-1981 uczył się w Szkole
Chorążych Służby Czołgowo-Samochodowej
w Pile (eksploatacja i naprawa pojazdów samochodowych), a w latach 1986-1988 studiował
w Wyższej Oficerskiej Szkole Samochodowej
w Pile na kierunku eksploatacja i naprawa pojazdów mechanicznych. W latach 1981-1985
i 1988-1999 pełnił służbę w 1. pułku artylerii
w Bartoszycach na stanowiskach technika samochodowego, dowódcy plutonu remontowego,
dowódcy kompanii zaopatrzenia, inżyniera pułku, szefa logistyki dywizjonu. Ostatnim zajmowanym stanowiskiem było stanowisko
szefa sekcji materiałowej logistyki pułku. Do rezerwy odszedł w 2011 roku ze stanowiska zastępcy dowódcy Jednostki Wojskowej 1195 w Olsztynie. Wykształcenie: studia magisterskie na Wydziale Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego
(1996-1997), studia podyplomowe w zakresie przysposobienia obronnego na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie (2006-2008), studia podyplomowe w zakresie bezpieczeństwa i higieny pracy w Wyższej Szkole Informatyki i Ekonomii TWP
w Olsztynie (2011-2012).
Odznaczenia: Srebrny Medal „Siły Zbrojne w Służbie Ojczyzny”, Złoty medal
„Za Zasługi dla Obronności Kraju”.
Nie wyszła na gorsze droga przez Korsze.
W Bartoszycach spędziłem 18 lat, a co zatem idzie i wspomnień jest dużo. Dlatego
też skoncentruje się na pierwszych latach mojej służby w pułku i na jej zakończeniu.
Moja służba (i przygoda z Bartoszycami) rozpoczęła się na dworcu PKP w Korszach, gdzie we wrześniu 1981 roku utknąłem na wiele godzin. Po odjeździe pociągów
w poczekalni zostało parę osób, a wśród nich nie dało się nie zauważyć mężczyzny
podobnie „uzbrojonego” w walizkę i worek koloru khaki. Miał on gitarę, do której stopniowo przyzwyczajał czekających na pociągi, grając i śpiewając z krótkimi przerwami. Wywnioskowałem, że jedziemy w tym samym kierunku i postanowiłem zapoznać
się z nim. Gitarzystą okazał się późniejszy kolega z jednostki i pokoju internatowego
chor. Andrzej Kosiński. Jadąc pociągiem, rozmawialiśmy o naszych szkołach, specjalnościach i obawach, co nas czeka na pierwszych stanowiskach służbowych, jak nas
przyjmą, na jakich dowódców trafimy, itp.
233
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Wiadomo, że do jednostki trzeba wejść przez biuro przepustek, a następnie zameldować się u oficera dyżurnego, a to ze szkołą w Pile nie kojarzyło się najlepiej.
Nasze obawy rozwiał przyjmujący nas bardzo spokojny, kulturalny i taktowny oficer
dyżurny, który dokładnie wyjaśnił wszystkie interesujące nas sprawy. Był to por. Jerzy
Skupiński. Po zameldowaniu się u dowódcy jednostki ppłk. Ryszarda Klejny, dostałem
przydział wraz z ppor. Tadeuszem Pijankowskim na 1. dywizjon artylerii haubic, gdzie
służyłem do czasu wyjazdu do Warszawy na stanowisko dowódcy plutonu szkolnego
w kompanii polowej w Warszawie. Z prawie rocznego pobytu w stolicy, Sulejówku
i Zielonce mógłbym całą książkę napisać, lecz w jej treść uwierzyłoby niewielu, a niesamowite wydarzenia i zachowania powoływanych żołnierzy (wszystkie osoby karane
sądownie) znane są jedynie Andrzejowi Kosińskiemu, który mnie zmienił na tym stanowisku.
Po powrocie z Warszawy, pod koniec 1982 roku, objąłem od chor. Jana Waluka
stanowisko dowódcy plutonu remontu pojazdów kołowych w kompanii remontowej.
Ten okres służby uważam za najtrudniejszy z dwóch powodów: po pierwsze - początki
służby, zapoznanie się z zasadami i obyczajami na „remontówce”, niekiedy trudnymi
do zaakceptowania, oraz po drugie - brak części zamiennych i starzejąca się technika.
Z tego okresu pamiętam, jak w piątek około południa na stanowisku diagnostycznym wskutek zwarcia instalacji elektrycznej lub nieostrożności pracownika zapalił się
samochód osobowo-terenowy Gaz-69. Najciekawsze było to, że pomimo interwencji
straży pożarnej do poniedziałku samochód był gotowy do kontroli gospodarczej, którą
była objęta jednostka. Bardzo sympatyczna, pracowita i wiedząca chyba wszystko, co
tyczyło się służb technicznych pułku, zresztą nazywana „Szefem Sztabu”, Pani Jadzia
Biurkowska zrobiła tak wiele, że za ten samochód dostaliśmy piątkę!
Z roku wprowadzenia stanu wojennego wspominam niecodzienny wyjazd
24 grudnia Starem 66 z meblami odchodzącego z pułku szefa sztabu. Warunki drogowe podczas jazdy zmieniały się na coraz gorsze, a po rozładowaniu pojazdu stały się
bardzo trudne. W efekcie żona gospodarza nie chciała nas puścić w drogę powrotną,
zaakceptował to jej mąż kpt. Henryk Kozyra i tak spędziliśmy z kierowcą miłą, rodzinną wigilię w Suwałkach.
Kolejne zdarzenie miało miejsce na moim pierwszym poligonie w Orzyszu, gdzie
zostałem z kilkoma mechanikami i pojazdem B1/Sam, przydzielony jako zabezpieczenie techniczne do innego dywizjonu. Z dywizjonem stanęliśmy w lesie w rejonie miejscowości Góra, gdzie artylerzyści rozpoczęli swoje działania. Sprawdziliśmy sprawność sprzętu, chodząc po lesie od pojazdu do pojazdu i usuwając drobne niesprawności,
a następnie oczekiwaliśmy na dalsze działania taktyczne. Jeden z moich żołnierzy
czuwał na zewnątrz, do czasu aż zmarzł i poprosił mnie, czy mógłby czuwać w środku.
Oczywiście zgodziłem się i tak w ciepłym nadwoziu pojazdu specjalnego, przy włączonej nagrzewnicy, nie trzeba było długo czekać, aż… zabrakło czuwających! Obudził
mnie spadający z drzew śnieg. Zaniepokoiła mnie głucha cisza i brak jakichkolwiek
234
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
świateł pojazdów ćwiczących wojsk. Szybko okazało się, że po zwinięciu agregatów
i opuszczeniu rejonu przez wojsko zostaliśmy w lesie sami! Analizując mapę w nocy,
niewiele można było ustalić, gdzie jechać. Las był nieznany, wyjątkowo ciemno. Po
śladach pozostawionych na śniegu ustaliliśmy kierunek wyjazdu z lasu i udaliśmy się
w tym kierunku, czyli do Orzysza. Jadąc bardzo powoli polną drogą, zobaczyłem
pojazd, który błysnął żółtym „kogutem”, ja odpowiedziałem tym samym i zatrzymaliśmy się. Kierowca pojazdu upewnił nas co do kierunku jazdy i dokładnie wskazał,
że mamy jechać na Szwejkowskie Wzgórza. Kilka minut po zajechaniu na miejsce
i zamaskowaniu pojazdu, byliśmy poszukiwani w celu usunięcia usterki w niesprawnym
sprzęcie przez „samochodziarza” por. Stefana Załuskę. Naszym „nocnym przewodnikiem” poruszającym się po poligonie, jak i po Bartoszycach bez mapy, był chor. Sergiusz Sobótka. Ta sytuacja potwierdziła stare żołnierskie powiedzenie o „miękkim
sercu” i trzeba było wyciągnąć z tego wnioski.
Po otrzymaniu mieszkania i przez Andrzeja sprowadzeniu rodziny, zamieszkałem Nad Łyną z wysportowanym, inteligentnym i, jak potwierdził to pierwszy zimowy
poligon, dobrym dowódcą - ppor. Stanisławem Płatkowskim. W efekcie został on moim
świadkiem na weselu, gdzie także sprawdził się wzorowo! Może nie wszyscy wiedzą,
że jeżeli żołnierz w tamtych czasach brał ślub kościelny, to od wojska nie mógł liczyć
na nic, od samochodu, przez namiot po orkiestrą włącznie.
Bardzo mile wspominam końcówkę służby w dywizjonie u majora Jana Janczewskiego, wspaniałego dowódcy i organizatora zajęć. Przez lata nie słyszałem podniesionego głosu czy krzyku, a wręcz „siłę spokoju” - tłumaczenie, wyjaśnianie i pouczanie.
Poligony, stawianie zadań, zmiany stanowisk BM-21 opanowane zostały na wysokim
poziomie, a efekt końcowy związany na poligonach z odpalaniem rakiet był dla wielu
widzących to pierwszy raz wielką frajdą. Dla mnie i szefa sztabu kpt. Bogusława Nierody była to żołnierska codzienność. Starałem się w dalszej służbie naśladować taki styl
dowodzenia, co wymagało dużego zaparcia i cierpliwości w zmieniających się realiach
służby wojskowej.
Odchodząc do Giżycka, z pułkiem pożegnałem się w listopadzie 1999 roku na
Sali Tradycji z kadrą i kolegami oraz pracownikami wojska. Bardzo miło wspominam
żegnającego mnie wtedy podpułkownika Antoniego Handora, który z miłym uśmiechem życzył mi powodzenia w dalszej służbie.
Przy tej okazji pozdrawiam wszystkich dowódców pułku: majora Wiktora Koldeja, chor. Marka Biurkowskiego, kpt. Zygmunta Piotrowicza, Andrzeja Sołodko oraz ppłk.
Jana Dmuchowskiego, który dowodził logistyką pułku, a więc po linii fachowej także
mną. Należy wspomnieć jego syna Roberta, który był jak jego ojciec moim wspaniałym
przełożonym, kiedy dowodził jednostką wojskową w Olsztynie. Mile wspominam wielu
innych nie wymienionych z imienia i nazwiska żołnierzy i pracowników wojska i dziękuję im za okazaną mi pomoc i życzliwość w niełatwej żołnierskiej służbie.
Stanisław Bielski
235
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Ppłk rezerwy Leszek Karpiński
Urodził się 22 października 1956 roku w Olsztynie. Szkołę podstawową i liceum ukończył w Bartoszycach. W latach 1977 – 1981 był podchorążym WSOWRiA
w Toruniu, a w 1987 słuchaczem WKDO dowódców dywizjonów w Toruniu. W latach
1981–1994 służył w 1.pa na stanowiskach od dowódcy plutonu do dowódcy dywizjonu.
Potem krótko służba w Legionowie. Od 1994 do 2010 roku służył w 20.BZ w Bartoszycach na stanowiskach dowódcy dywizjonu i szefa artylerii brygady. W 1998 ukończył
studia na Uniwersytecie Białostockim, w 2001 studia podyplomowe z psychologii zarządzania na Uniwersytecie Warszawskim, a w 2011 studia podyplomowe z audytu na
Uniwersytecie Warmińsko – Mazurskim. Do rezerwy odszedł w 2012 roku.
Wspomnienia nieuczesane / 33, 2 , 15 /
Wiele lat temu promotor mojej pracy stwierdził, że mam lekką rękę do pisania,
ale co innego jest napisać pracę na konkretny temat, a co innego coś o sobie. Jednak
skoro obiecało się to komuś, kogo się szanuje, w dodatku byłem przełożonemu, słowa
trzeba dotrzymać!
Nigdy nie planowałem, że jako syn oficera zostanę żołnierzem zawodowym.
Gdyby ktoś w szkole średniej powiedział mi, że tak będzie, to bym go wyśmiał. Jednak w końcu zdecydowałem się. Gdy powiedziałem o tym tacie, podpułkownikowi,
kwatermistrzowi pułku artylerii, to po dłuższej rozmowie konkluzja była następująca:
„Zastanów się, synu, żebyś nie żałował”. Uważałem, a nawet byłem pewny, że zastanowiłem się wyjątkowo dobrze. Rzeczywistość nieco mnie zaskoczyła. Odbierałem
wojsko przez pryzmat ojca, wszyscy sąsiedzi byli wojskowymi i jednostka była tuż
obok, ale w moich oczach wojsko wyglądało nieco inaczej niż to później stwierdziłem. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że jestem w innej baterii niż ta, do
której otrzymałem przydział podczas komisji rekrutacyjnej po egzaminach! Ale skoro
zostałem skierowany do 2. baterii, to tam zakończyłem naukę w WSOWRiA. Były to
wspaniałe lata! Dostaliśmy „w kość” , ale do głowy też nam co nieco włożono. Nikt
w tym czasie nie kończył szkoły jako mistrz, ale na tyle wyszkolony rzemieślnik, że
jak czegoś nie wiedział, to umiał to znaleźć w odpowiedniej instrukcji. W pamięć najbardziej mi zapadł szef baterii chor. Janusz Ryżowicz. Zaraz po zakończeniu szkolenia
podstawowego wezwał mnie do siebie i usłyszałem: „Ty, jako syn oficera, chorążego,
nie będziesz oszukiwał - zostaniesz pisarzem baterii!” Moje opory na nic się zdały. Do
dziś pamiętam, jak wykonać raport żywionych, listę żołdu itp. Ale nie tylko dlatego
wspominam Janusza z rozrzewnieniem. To był Szef przez duże „S”. Nie było przypadku, aby któryś podchorąży nie otrzymał czegoś na czas. Moja funkcja miała dobre, ale
i te gorsze strony, gdy koledzy szli na „naukę własną”, ja „robiłem papiery”. Nawiązane
w szkole przyjaźnie pozostały do dziś.
236
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Pierwsze typowo wojskowe spotkanie z 1.pa miało miejsce w 1979 roku. Jako
podchorąży trafiłem na praktykę do dywizjonu szkolnego. Dowódcą dywizjonu był
ppłk Zygmunt Kołacki, dowódcą mojej szkolnej baterii moździerzy por. Mieczysław
Kukawka, a szbh por. Antoni Handor. Od początku lipca do końca września byliśmy
wraz z siedmioma innymi kolegami żołnierzami pułku. W tym czasie przez półtora
miesiąca braliśmy udział w Zgrupowaniu Poligonowym Szkół Podoficerskich 1.WDZ.
To była dobra szkoła. Na co dzień ja i moi koledzy współpracowaliśmy z dowódcami
plutonów, por. Andrzejem Tadeusiakiem i Tadkiem Chrobotem. Tam nauczyłem się
moździerza. Zajęcia na III roku z tego sprzętu prowadziliśmy dla plutonu podchorążych. To później zaowocowało wiedzą niezbędną dla szefa artylerii brygady.
Drugie spotkanie z 1.pa nastąpiło w 1981 roku, kiedy pisałem pracę dyplomową
pt. „Osiąganie pełnej gotowości bojowej w miejscu stałej dyslokacji baterii artylerii”.
Spotkałem się z serdecznym przyjęciem ówczesnego dowódcy pułku płk. Ryszarda
Klejny i oficera mobilizacyjnego kpt. Ryszarda Zamorskiego. Czasy OWSGB niezbędne do mojej pracy miałem okazję przeanalizować na podstawie dokumentów 1. baterii
artylerii por. Janusza Szuplewskiego, późniejszego mojego dowódcy dywizjonu.
Następnie była praktyka, a 1 października zameldowałem się do służby w pułku. Przybyło nas wtedy pięciu podporuczników i dwóch chorążych: Mietek Bartman,
Marek Pawlik, Tadek Pijankowski, Janek Gajda, ja oraz Andrzej Kosiński i Stasik Bielski. W pierwszym tygodniu zostaliśmy poddani egzaminowi z wyszkolenia fizycznego
i szkolenia strzeleckiego. Egzaminatorami byli zastępca do spraw liniowych dowódcy
pułku kpt. dypl. Edward Pawlica i instruktor wychowania fizycznego Janusz Blachliński. Po raz pierwszy spotkałem się wtedy z sytuacją, że wszyscy egzaminowani zdali
wyszkolenie fizyczne na ocenę bardzo dobrą.
Następne egzaminy były nieco słabsze. Pamiętam inspekcję i egzamin. Demonstrowałem obronę przed duszeniem na wolnej przestrzeni. Kolega, z którym to ćwiczyłem, po zbiciu rąk zrobił krok do przodu, a ja w ferworze walki potraktowałem
go kopnięciem. „Bandyta, morderca, dwója, dwója!” tak skomentował to płk. Kowal.
Wprawdzie otrzymałem ocenę bardzo dobrą za gimnastykę, ale niedosyt pozostał.
Podczas praktyki prowadziłem kurs dalmierzystów i zwiadowców. Przekonało to
przyszłych przełożonych i trafiłem do baterii dowodzenia. Moimi przełożonymi przez
niespełna 2 lata byli kolejno: kpt. Zdzisław Sztaba, kpt. Wiktor Kołdej i por. Marek Siemoński. Właśnie w baterii dowodzenia pułku otrzymałem szkołę prawdziwego życia
wojskowego. Dowodzenie plutonem rozpoznawczym było sporym wyzwaniem. Byli
to żołnierze, którzy mieli odejść do rezerwy, a stan wojenny wprowadzony w grudniu
przedłużył im służbę. Stan wojenny spędziłem jako dowódca patrolu w mieście, gdzie
się wychowałem. Było to „ciekawe” przeżycie, bo ja znałem sporo osób, ale i mnie
jako mieszkańca Bartoszyc pamiętano. Moimi patrolowymi byli dwaj dowódcy drużyn, starsi kaprale Leszek Bukowski i Sylwek Soszka. Do dziś miło ich wspominam.
Mimo powagi sytuacji dochodziło do zabawnych zdarzeń. Podczas nocnego patrolu zatrzymuję przechodnia: „Obywatelu, proszę o okazanie dokumentów!”. W odpowiedzi
237
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
usłyszałem: „Coś takiego! Mały Karpiński chce mnie sprawdzać!” Okazało się, że był
to wspomniany wcześniej kpt. Zamorski, który z AON przyjechał do rodziny.
W styczniu 1982 roku ćwiczyliśmy na poligonie orzyskim. Szybko przekonałem
się o tym, co mnie, młodemu oficerowi, dało dowodzenie plutonem doświadczonych
żołnierzy. Dowódcy drużyn wiedzieli, co i jak mają wykonywać, a ja pilnowałem,
aby wszystko było przygotowane na czas i zgodnie z otrzymanym zadaniem. To był
pierwszy zimowy poligon w Orzyszu. Potem przynajmniej raz w roku tam gościłem,
ale pierwszą orzyską zimę trudno będzie zapomnieć.
W maju 1982 roku w trybie niemal alarmowym znalazłem się w Warszawie jako
dowódca ochrony Zakładów Elektronicznych WAREL. Spotkało mnie tam spore zaskoczenie. Dwa składy wart wystawiane przez żołnierzy rezerwy batalionu saperów.
Po rozmowie z pomocnikiem i dowódcami wart udzieliłem swojego instruktażu. Następnego dnia o świcie obudził mnie telefon wartownika z posterunku przy wejściu do
zakładu. Wartownik trzymał na muszce zastępcę do spraw liniowych dowódcy 1.WDZ.
Po kontroli posterunków i wartowni płk Słowikowski, po zdawkowym pożegnaniu,
opuścił teren zakładu. Wielka była radość moich żołnierzy, gdy następnego dnia płk.
Pędzel, Szef Saperów 1.WDZ, podczas wizyty oświadczył na zbiórce „Dziękuję! Najlepsza warta w dywizji!” Po dwóch tygodniach wróciłem do jednostki, a tu kontrola
dywizyjna! Wszedłem na egzamin ze szkolenia inżynieryjno-saperskiego. Chcę się
zameldować, a zza stołu wstaje szef saperów, ściska mi dłoń i dziękuje za egzamin.
„Rysiu! To ten dowódca warty, o którym ci opowiadałem!” Dowódca był zadowolony,
ale żartobliwie zwrócił uwagę, że o takich sprawach melduje się przełożonym.
Dwa lata minęły szybko. Zostałem wyznaczony na dowódcę 7. baterii. Inna specyfika, więcej żołnierzy, sprzętu, większa odpowiedzialność i obowiązki. Znowu trafiłem na wspaniałych przełożonych, dowódcę mjr Edwarda Matoszkę i szefa sztabu
kpt. Janusza Bułakowskiego. Przez trzy lata zmieniono mi trzech dowódców plutonów.
W sumie i tak przeważnie byli gdzieś delegowani ze względu na braki kadrowe. Jednym z nich był ppor. Mietek Rejman, późniejszy Szef Artylerii 1.WDZ. Przez ten czas
zawsze jednak dwóch ludzi było na miejscu: szef baterii st. ogn. sztab. Irek Koper i dowódca. Dużo się nauczyłem. Dbałość o haubice 152mm i broń to była podstawa. Mniej
martwiłem się o ciągniki artyleryjskie i inne samochody, bo zawsze był na posterunku
technik chor. Stanisław Doroszko.
Od pierwszych dni służby w 1.pa zostałem dowódcą pocztu flagowego, sztandarowego i jeszcze jako dowódca plutonu - dowódcą kompanii honorowej pułku. Przydały
się treningi kompanii honorowej w WSO, gdzie płk Rudziński, zastępca komendanta, wyselekcjonował po 40 podchorążych z dywizjonów szkolnych. Do trzeciego roku
w szatni stała dodatkowa para butów na gwoździach. Nie bez znaczenia był udział
w odprawie wart przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Wtedy podczas działania spotkałem dowódcę kompanii reprezentacyjnej kpt. Ryszarda Jabłońskiego i dowódcę plutonu ppor. Waldka Raguza. Kilkanaście lat później spotkałem się z nimi ponownie:
z Ryszardem jako generałem, dowódcą 20. Brygady Zmechanizowanej, Waldemarem
238
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
jako dowódcą batalionu dowodzenia. Ale po kolei. Po trzech latach dowodzenia baterią awansowałem na szefa sztabu dywizjonu. Dowódcą 3. dywizjonu artylerii został
mjr Janusz Szuplewski. Tu konieczna jest dygresja. Na spotkaniu z żołnierzami odchodzącymi do rezerwy padło zdanie: „My się porucznika na początku bardzo bali, ale
z czasem zaczęliśmy szanować”. Nie mogłem tego pozostawić bez wyjaśnienia. Okazało się, że kiedyś niesłusznie zwróciłem uwagę dowódcy działa kapralowi Ryszardowi
Sosze. Gdy zorientowałem się, że to kapral miał rację, przeprosiłem go przed frontem
baterii. Nie naruszyło to mojego autorytetu, a wręcz odwrotnie, wzmocniło mój i kaprali. Czas szefowania minął szybko. W tym czasie ukończyłem WKDO w Toruniu. Tu
przydało się krótkie oddelegowanie mnie do sztabu pułku, jako oficera rozpoznania.
Moim mentorem był szef sekcji operacyjnej mjr Piotr Siuchniński. Wyznaczanie miejsca SO po przesunięciu za pomocą palców, kciuka i wskazującego, wywołało konsternację wykładowcy. Przede wszystkim radość kolegów, kiedy okazało się, że wyliczone
według wzoru miejsca pokrywają się z moimi. W pamięci pozostał lutowy poligon,
podczas którego rozwinięty rezerwą 3. dywizjon artylerii był na celowniku. Bez żadnych przenośni. Okazało się, że ocena za strzelania dywizjonu decyduje o ocenie pułku.
Szef sztabu i dwóch rachmistrzów całą noc liczyło nastawy do ogni planowych, rachunkowo i na PKO. Wyszło dobrze.
W maju 1988 roku zostałem wyznaczony przez nowego dowódcę ppłk. Edwarda
Pawlicę na dowódcę 1. dywizjonu artylerii. Mimo niechęci do odchodzenia z 3. dywizjonu, z rozkazem się nie dyskutuje. Dowodzenie dywizjonem bez wsparcia sztabu to trudne zadanie. W tym czasie przeżyłem kilka kontroli. Pokazowe rozwinięcie
dywizjonu żołnierzami rezerwy w warunkach polowych. Oparcie miałem w zastępcy
por. Wisławie Paprockim i dowódcach baterii por. Mirosławie Nyszku oraz Jerzym
Szostaku. Na kilka miesięcy wróciłem na 3. dywizjon, który, niestety, rozwiązałem, by
znów dowodzić pierwszym. To był dywizjon, który „miał szczęście” zawsze w grudniu na poligonie orzyskim rozprawiać się z okręgowym limitem amunicji. Ćwiczenia
instruktażowe prowadzone przez Szefa Artylerii Okręgu były domeną tego pododdziału. Dowodzenie a sprostanie oczekiwaniom niektórych przełożonych to różne sprawy.
Zacząłem dowodzić 1. baterią szefa artylerii dywizji w 1993 roku. To był bardzo dobry
pododdział. Tu ja zacząłem oceniać strzelania pułku. W tej samodzielnej jednostce
miałem okazję dowodzić między innymi st. chor. sztab. Julianem Paszkiewiczem, por.
Wojtkiem Kalandykiem, chor. Adamem Kozubowskim i chor. Sławkiem Bożejewiczem, który był moim podwładnym w 1. dywizjonie. Tu spotkała nas ciekawa przygoda
w lutym 1994. Z MSD na szkolenie poligonowe pojechaliśmy transportem kolejowym,
a wróciliśmy już w nowe miejsce. Do Legionowa. Tydzień czasu na rozliczenie w Bartoszycach i do boju!
Restrukturyzacja w całym wojsku wprowadziła spore zamieszanie, ja oraz moi
współpracownicy odczuliśmy to na własnej skórze. W styczniu złożyłem wniosek o
przeniesienie do tworzonej 20. Brygady Zmechanizowanej w Bartoszycach. Po niemal
8 miesiącach mogłem wracać. Powrót możliwy był dzięki postawie dwóch osób: do-
239
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
wódcy batalionu dowodzenia ppłk. Janusza Kowalika i Szefa Sztabu 1.DZ ppłk. Waldemara Skrzypczaka. 15 listopada 1994 zameldowałem się w 20.BZ. Dzień wcześniej
kolega podpowiedział mi, żeby zmienić otok. Otoku nie miałem, ale beret to też nakrycie głowy. Dowódca brygady płk Wiesław Zabielski skomentował moje przybycie
następująco: „W końcu się pojawiłeś i nawet wiedziałeś o czapce, od dziś jesteś wszystkim w artylerii, do końca roku mamy czas, więc bierz się do pracy!” Bardzo dobrze
ułożyła mi się współpraca z szefem sekcji operacyjnej mjr. Ryszardem Raszkiewiczem
i szefami obrony przeciwchemicznej, mjr. Jerzym Hołownią, inżynieryjno-saperskiej
mjr. Pawłem Gołaszewskim oraz szefem obrony przeciwlotniczej ppłk. Januszem Harasimowiczem. W artylerii miałem wsparcie w osobie kpt. Grzegorza Pokojskiego,
dowódcy baterii przeciwpancernej, i Janusza Celińskiego, szefa baterii, dla którego
BRDM nie miał tajemnic. Szybko nawiązałem dobre stosunki z dowódcami innych
pododdziałów, szczególnie z kpt. Mirkiem Grotem dowódcą dywizjonu przeciwlotniczego i jego następcą mjr. Januszem Borkowskim. Tu muszę wspomnieć Szefa Artylerii
16. DZ płk. Krzysztofa Nowakowskiego i ppłk.Tadka Michalaka, którzy przyjęli mnie
serdecznie, udzielając pomocy i wsparcia. Od początku następnego roku rozpoczęło
się oćwiczenie brygady. Treningi sztabowe, tudzież inne ćwiczenia wspominam mile,
ponieważ pracowałem w gronie kolegów i życzliwych ludzi. Trzeba było realizować
czynności dowódcy dywizjonu i szefa artylerii. Gdy sekcja operacyjna kończyła prace,
padała komenda dowódcy „Artylerzysta na mapę”. W zależności od jej wielkości stawałem przy mapie lub wchodziłem na nią.
Sprawdzenie gotowości brygady odbyło się na początku roku. Zima była sroga,
taka jak zawsze w Orzyszu. Podczas ćwiczenia sprawdzającego mieliśmy wsparcie oficerów, słuchaczy AON, ale przy okazji musieliśmy pokazać nasze działanie. W nocy
zostałem wezwany do dowódcy. Dobrze, że uprzedzono mnie: „Jak będziesz meldował, to generałowi!” Generał Wilecki od razu nakazał mi meldować sposób naliczenia amunicji na poszczególne okresy walki, ale który artylerzysta tego nie potrafił?
„Proszę przygotować ściągę kolegom, dziękuję, artylerzysta zawsze się wybroni”. Tak
skomentował moje wystąpienie generał. Ponad połowę życia wojskowego przesłużyłem
w brygadzie. Okazało się z czasem, że szkoła oficerska i WKDO nie wystarczą, trzeba
uczyć się dalej.
Uniwersytet w Białymstoku otworzył kierunek pedagogika opiekuńczo-wychowawcza cywilna i wojskowa. Mimo dodatkowych obowiązków zacząłem to studiować
i skończyłem. 1995-1998 były to ciekawe lata. Dydaktykę wojskową wykładał prof.
Jan Bogusz, płk rezerwy, wykładowca AON. Polecił mojej grupie dokonać samooceny według pięciu punktów, na przykład umiejętność wykorzystania zdobytej wiedzy.
Wystawiłem sobie 4.60. Jakież było moje zdziwienie, gdy profesor ocenił mnie wyżej!
Pan pułkownik nie okazał zachwytu, że dowodzę skadrowanym dywizjonem, ale ustaliśmy moje dowodzenie 1.da w pułku. „W 1992 w Orzyszu, koło takiej wieży, te rakiety
to pan?” „Tak panie profesorze, koło meczetu, pociski FLG-5000, to ja”. To od razu
poprawiło humor. Zwłaszcza że część kolegów wystawiła sobie piątki za frekwencję,
240
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
a faktycznie nie uczestniczyli w zajęciach. Promotorem pracy magisterskiej „Stres pracy na różnych poziomach dowodzenia – poziom dowódców batalionów, dywizjonów”
był prof. Stanisław Zabielski. Pisałem o swoim stanowisku, ale element badawczy, natężenie i czas trwania stresu oparłem na badaniu 32 osób. Oczywiście, musiałem sam
wypełnić testy, aby określić potrzebny czas. Wnioski były następujące - największe
natężenie powodowało wykonywanie obowiązków za podwładnych i przełożonych.
Pisałem o własnych doświadczeniach i przemyśleniach. Najlepszym sposobem wychowawczym jest przykład osobisty. Nie komenda „Naprzód!” a „Za mną!”, „Nie działajcie zgodnie z instrukcją, a bierzcie ze mnie przykład”. Że asertywność to obrona nie
tylko własnego zdania, ale również i podwładnych. Prawdy niby znane, ale czy stosowane? Niektóre osoby, które przeczytały pracę, proponowały, aby szerzej to opublikować. Ale gdy oświadczyłem, że warunkiem jest umieszczenie dedykacji „Moim byłym
i przyszły przełożonym” - plany nie doszły do skutku.
W 1997 roku rozwijałem dywizjon rezerwą. Był to wspaniały czas, chociaż na
czas trwania poligonu nałożyły mi się egzaminy na uczelni, rozwinięta bateria dowodzenia i 1. bateria, bardzo dobra grupa żołnierzy rezerwy. Tu po raz pierwszy za
strzelanie dostałem ocenę 6. Dokładność ognia na 5 i czas po dodaniu za rezerwę został skrócony o 50%. Same przygotowanie do wyjazdu też było ciekawe. Sprzęt artyleryjski dywizjonu oddany był do MMS. Po drugiej stronie ulicy był pułk artylerii,
w którym przecież służyłem. Po rozmowie z dowódcą płk. Markiem Siemońskim, dostałem „moją” baterię z 1.da, dalmierz laserowy i wozy dowodzenia. Nie miałem jednak wystarczającej ilości kadry. Tu też dopisało mi szczęście. Sam zgłosił się do mnie
dowódca plutonu ogniowego chor. Darek Jaroszewicz, mój były podwładny. Dowódca
pułku przydzielił mi ppor. Mariusza Majerskiego. Dodając do tego szefów baterii, miałem szkielet pododdziału. Dowódcą plutonu dowodzenia był mój podwładny z pułku
i baterii dowodzenia szefa artylerii dywizji. Nawet trafił się łącznościowiec z baterii
dowodzenia, Mietek Dudek. Podczas poligonu Szef Artylerii dywizji płk Jerzy Małek
prowadził na bazie dywizjonu kurs dla dowódców batalionów zmechanizowanych i
czołgów oraz dowódców brygad zmechanizowanych na temat zasad działania artylerii na polu walki. To właśnie tu ogień układał się pokazowo, może nazbyt, ponieważ
otrzymałem polecenie przekazania obowiązków. Dowodzić zaczął ppłk Zbyszek Klimaszewski, ale jego komendy nie były wykonywane. Nieporozumienie wyjaśnił wspomniany wcześniej łącznościowiec: „Panie pułkowniku! W zasadniczej służbie byłem
głównym łącznościowcem Szefa Artylerii 1. DZ, uczono mnie, że na punkcie dowodzi
jeden. Skoro mój dowódca nie przekazał dowodzenia, to nie wykonuję innych komend”.
„Kto was, żołnierzu, szkolił?” – „Major Karpiński, panie pułkowniku!” Po tych zajęciach koledzy dowódcy batalionów uwierzyli w artylerię.
Zmarł wspaniały człowiek, płk Wiesław Zabielski. Brygadę objął płk Andrzej
Cygan. W 2001 roku zmieniono etat brygady. Okazało się, że zlikwidowano etat szefa
artylerii. Zacząłem tworzyć dywizjon artylerii samobieżnej. Ale okazało się, że personalni okręgowi mają wątpliwości co do mojego wykształcenia. Przeważył dyplom
241
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
ukończenia studiów podyplomowych na Uniwersytecie Warszawskim. Zawsze zazdrościłem kolegom z pododdziałów samobieżnych i teraz dostałem to, co chciałem. Pierwszy pobór przybył zgodnie z planem. Żołnierze byli, ale kto miał ich szkolić? Dobrze,
że miałem szefa sztabu mjr. Marka Makosia, nowo przybyłego dowódcę baterii dowodzenia ppor. Jarosława Ciszewskiego i por. Piotra Szelągowskiego, dowódcę 1. baterii artylerii samobieżnej. Powoli zaczęli napływać absolwenci z AON (kpt. Krzysztof
Malankiewicz na stanowisko zastępcy), z WSOWRiA, kadra z rozwiązanego pułku
artylerii, w tym część moich byłych podwładnych i ci, których znałem z mojej byłej
jednostki. Zaczęło się szkolenie. „Dlaczego te goździki tyle jeżdżą?” - padało pytanie
przełożonych? Chcieliśmy udowodnić w brygadzie, że dywizjon to pododdział z prawdziwego zdarzenia. Udało się! Pierwszy poligon wypadł bardzo dobrze. Ognie bez zastrzeżeń, szczególne uznanie szefa artylerii płk. Zbigniewa Kudlaka wzbudził sposób
manewru das, zajmowanie SO i zaangażowanie całego stanu osobowego. Nakręcono
pokazowy film.
W 2004 roku das został wyposażony w system kierowania ogniem TOPAZ.
W maju znalazłem się na poligonie celem przystrzelania i zapoznania się z systemem.
Duża część kadry brała udział w przygotowaniu trzeciej zmiany naszych w Iraku.
Trzeba było dowodzić i strzelać z tymi, co zostali. W tym czasie wróciłem na stanowisko szefa artylerii, ale skoro następca mjr Malankiewicz przygotowywał się do
misji, to występowałem w podwójnej roli. To było nowe doświadczenie. Sztab dywizjonu nie istniał, a system wymagał równoczesnej pracy kilku osób. Oficer artylerii
kpt. Rafał Miecznik występował jako szef sztabu, por. Marcin Moszyński jako oficer
rozpoznawczy dywizjonu artylerii samobieżnej. Pomocy udzielał także mój były podwładny kpt. Darek Kaczor, będący oficerem artylerii w sekcji trzeciej sztabu brygady.
Całą buchalterię prowadził nieodzowny st. chor. Józek Błaszkiewicz. Strzelania poszły
dobrze. Podczas zajęć kontrolował nas dowódca gen. Ryszard Jabłoński. „Dlaczego nie
strzelacie odbitkowo, skoro teren się do tego nadaje ?” - tak przywitał nas przełożony
po wejściu na punkt obserwacyjny. Po moim przedstawieniu koncepcji zajęć i odbyciu
zaplanowanego strzelania, wykonaliśmy strzelanie odbitkowe. Dowódcy wyjątkowo
spodobało się strzelanie na wprost. Poligon ten ugruntował pozycję dywizjonu. Zaowocowało to podczas Inspekcji SZ, chociaż ja sam byłem zaskoczony faktem, że do
każdego inspektora wchodzę pierwszy. „Miej pan pretensję do dowódcy, skoro pański
pododdział jest jego zdaniem najlepszy, to mamy punkt odniesienia” - skomentował to
jeden z inspektorów. Czas płynął. Kilkakrotnie miałem okazję strzelać rozwiniętym
rezerwą dywizjonem ukompletowanym w 15–18 haubic.
Zmieniali się dowódcy. Przybył gen. bryg. Grzegorz Buszka, a następnie
gen. bryg. Leszek Surawski. To był czas wytężonej pracy. Przygotowanie VII zmiany
do Iraku, do misji w Libanie itp. W tym okresie obowiązki dowódcy będącego na misji
pełnił szef sztabu płk Janusz Wiatr, a następnie płk Sławomir Rutkowski – zastępca
dowódcy. Zaś szef artylerii brygady pełnił na zmianę obowiązki szefa sztabu, szefa
szkolenia, a nawet dowodził brygadą.
242
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że udało mi się służyć pod wymagającymi, fachowymi przełożonymi. Kilku moich wychowanków i podwładnych zrobiło
kariery w wojsku. Trzymanie się jednego garnizonu temu nie służyło. Przystępując do
pisania miałem ułożony plan, który zmienił się diametralnie, dlatego wspomnienia są
nieuczesane. Przesłużyłem w artylerii 33 lata 2 miesiące i 15 dni. Przynajmniej tak wyliczyli personalni. Do dziś posiadam koszulkę, którą drażniłem kolegów ogólnowojskowych, gdzie wokół skrzyżowanych luf figuruje napis „Artyleria Bóg Wojny”, taki sam
jak nad bramą wjazdową na poligon toruński. Teraz z perspektywy czasu uważam, że
wybrałbym taką samą drogę. Wprawdzie niezbyt pokorny charakter i głośne mówienie,
co myślę, nie przysparzały mi przyjaciół. Jednak z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że co mówiłem za plecami, powtarzałem również w oczy.
Leszek Karpiński
243
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
ZAŁĄCZNIKI
Nr 1
Dane o strukturze i dowódcach WOW, 1.WDZ i 1.pa
Warszawski Okręg Wojskowy (WOW)
Po zakończeniu II wojny światowej, rozkazem NDWP nr 23/Org. z 1.02.1945
roku, sformowano sześć okręgów wojskowych, w tym Dowództwo OW Warszawa,
obejmujące województwa warszawskie i białostockie. W kwietniu do okręgu włączono województwo olsztyńskie. W listopadzie 1945 roku dowództwu okręgu nadano
oznaczenie DOW I. Okręg, oprócz funkcji administracyjnych, spełniał również rolę
dowództwa szczebla operacyjnego, któremu podlegały związki taktyczne i oddziały
stacjonujące na jego terenie. W 1945 podlegały mu dwie dywizje piechoty (1. i 15.)
oraz 1. Brygada Pancerna. W 1948 roku, po likwidacji Lubelskiego Okręgu Wojskowego, OW Warszawa objął dodatkowo województwo lubelskie. W 1949 roku okręg
przemianowano na Warszawski Okręg Wojskowy (WOW). W 1951 na terytorium
WOW utworzono dwa korpusy piechoty typu B (8. i 9.), w każdym po trzy dywizje
piechoty. Rok później korpusy te przemianowano na korpusy armijne. W 1954 roku,
po likwidacji Krakowskiego Okręgu Wojskowego, WOW objął swoim zasięgiem województwa warszawskie, białostockie, lubelskie, kieleckie, krakowskie i rzeszowskie.
Po utworzeniu Układu Warszawskiego w 1955 roku rozformowano korpusy oraz część
dywizji piechoty. Pozostałe dywizje piechoty przekształcono w dywizje zmechanizowane, a 6. Dywizję Piechoty w 6. Dywizję Powietrznodesantową (6.DPD). Związki taktyczne WOW, poza 6.DPD, należały do jednostek głęboko skadrowanych, co wynikało
z położenia okręgu oraz jego roli w systemie mobilizacyjnym Sił Zbrojnych PRL. Od
połowy lat 60-tych na wypadek wojny na bazie dowództwa i jednostek WOW formowano 4. Armię Ogólnowojskową, wchodzącą w skład Frontu Polskiego. Od kwietnia
1990 roku zamiast 4. Armii Ogólnowojskowej w oparciu o WOW utworzono 3. Korpus
Zmechanizowany czasu "W". Skład korpusu był zbliżony do 4. Armii. Pod koniec 1998
roku, w ramach reorganizacji podziału kraju na okręgi wojskowe, Warszawski OW
został rozformowany.
Dowódcy Warszawskiego Okręgu Wojskowego
gen. bryg.
Włodzimierz Nałęcz-Gembicki
1945
gen. dyw.
Bruno Olbrycht
1945 – 1946
gen. dyw.
Gustaw Paszkiewicz
1946 – 1948
245
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
gen. dyw.
Wsiewołod Strażewski
1948 – 1949
gen. dyw.
Jan Rotkiewicz
1949 – 1953
gen. bryg.
Franciszek Andrijewski
1953 – 1956
gen. dyw.
Józef Kuropieska
1956 – 1964
gen. dyw.
Czesław Waryszak
1964 – 1968
gen. dyw.
Zygmunt Huszcza
1968 – 1972
gen. bryg.
Michał Stryga
1972 p.o.
gen. dyw.
Włodzimierz Oliwa
1972 – 1983
gen. dyw.
Jerzy Skalski
1983 – 1987
gen. dyw.
Jan Kuriata
1987 – 1989
gen. dyw.
Zdzisław Stelmaszuk
1989 – 1990
gen. bryg.
Leon Komornicki
1990 – 1992
gen. dyw.
Julian Lewiński
1992 – 1997
gen. dyw.
Adam Rębacz
1997 – 1998
1. Warszawska Dywizja Zmechanizowana
1. Dywizja Zmechanizowana swój bezpośredni rodowód wywodzi z 1. Warszawskiej Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, która rozpoczęła swój szlak bojowy
bitwą pod Lenino (12-13 października 1943), a zakończyła w Berlinie 8 maja 1945.
Dywizja powstała w 1955 roku. W latach 1955 -1998 podporządkowana była dowódcy Warszawskiego Okręgu Wojskowego. Ze względu na swoją dyslokację w pobliżu
stolicy kraju, pełniła funkcje reprezentacyjne, będąc miejscem wielu wizyt delegacji
zagranicznych i organizowanych dla nich pokazów. Szczególną rolę odgrywał 1. Praski
Pułk Zmechanizowany, który posiadał najnowocześniejsze uzbrojenie i wyposażenie.
W połowie lat 90-tych pułki zmechanizowane dywizji przeformowano w brygady.
W 2001 dywizję podporządkowano dowódcy 2. Korpusu Zmechanizowanego oraz włączono w jej skład 3. Brygadę Zmechanizowaną i 21. Brygadę Strzelców Podhalańskich.
W 2004 dywizję podporządkowano bezpośrednio Dowództwu Wojsk Lądowych.
Dywizja została rozformowana 1 września 2011 roku. Święto dywizji obchodzone
12 października (rocznica bitwy pod Lenino) łączyło się także z dniem 10 października
(rocznica bitwy pod Maciejowicami) oraz 15 października – rocznicą śmierci patrona,
Tadeusza Kościuszki.
246
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Dowódcy 1.WDZ
gen. bryg.
Andrzej Freń
1955 – 1956
gen. dyw.
Wacław Czyżewski
1956 – 1959
gen. bryg.
Florian Siwicki
1964 – 1965
Filip Majewski
1965 – 1966
płk dypl.
płk
Henryk Wysocki
1966 – 1969
gen. bryg.
Janusz Sieczkowski
1969 – 1971
gen. broni
Włodzimierz Oliwa
1971 – 1972
gen. bryg.
Edward Dysko
1972 – 1975
gen. bryg.
Henryk Antoszkiewicz
1975 - 1976
gen. bryg.
Jerzy Jarosz
1976 - 1984
gen. bryg.
Zenon Poznański
1984 - 1987
gen. bryg.
Jerzy Słowiński
1987 - 1989
płk dypl.
Zdzisław Kazimierski
1989 - 1991
gen. bryg.
Marek Samarcew
1991 - 1992
gen. bryg.
Zbigniew Cieślik
1992 - 1995
gen. bryg.
Marian Mainda
1995 - 1997
gen. bryg.
Włodzimierz Zieliński
1997 – 2002
gen. bryg.
Henryk Dziewiątka
2002 - 2004
gen. dyw.
Piotr Czerwiński
2004 - 2007
gen. dyw.
Tadeusz Buk
2007 - 2009
gen. bryg.
Ryszard Jabłoński
gen. bryg.
Grzegorz Duda
od 8 X 2009
17.03.2011 - 1.09.2011
Struktura 1. WDZ w latach 1978 – 1988
Dowództwo i sztab 1 WDZ – Legionowo
1. Praski Pułk Zmechanizowany – Wesoła,
2. Berliński Pułk Zmechanizowany – Skierniewice,
3. Berliński Pułk Zmechanizowany – Ciechanów,
247
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
11.
1.
1.
5.
45.
101.
1.
1.
1.
1.
53.
Pułk Czołgów – Giżycko,
Berliński Pułk Artylerii – Bartoszyce,
Darnicki Pułk Artylerii Przeciwlotniczej – Modlin,
Dywizjon Rakiet Taktycznych – Giżycko,
Dywizjon Artylerii Rakietowej – Bartoszyce,
Dywizjon Artylerii Przeciwpancernej – Ciechanów,
Berliński Batalion Saperów – Pułtusk,
Berliński Batalion Łączności – Legionowo,
Berliński Batalion Zaopatrzenia – Legionowo,
Batalion Remontowy – Giżycko,
Batalion Medyczny – Legionowo,
Kompania Sztabu 1.DZ – Legionowo,
Kompania Przeciwchemiczna – Ciechanów,
1. Bateria Dowodzenia Szefa Artylerii Dywizji – Bartoszyce,
Kompania Dowodzenia Szefa OPL Dywizji – Modlin,
29. Batalion Rozpoznawczy – Giżycko.
Struktura Dywizji po zmianach, które nastąpiły
w latach 1993–1994
1.
9.
18.
1.
1.
1.
1.
1.
1.
1.
15.
Dowództwo i sztab 1.WDZ – Legionowo
Warszawska Brygada Zmechanizowana – Wesoła,
Podlaska Brygada Zmechanizowana – Siedlce,
Brygada Zmechanizowana – Białystok,
Ciechanowski Pułk Artylerii Mieszanej – Ciechanów,
Modliński Pułk Przeciwlotniczy – Modlin,
Pułtuski Batalion Saperów – Pułtusk,
Legionowski Batalion dowodzenia – Legionowo,
Siedlecki Batalion Rozpoznawczy – Siedlce,
Batalion Zaopatrzenia – Legionowo,
Batalion Medyczny – Legionowo,
Rejonowe Warsztaty Techniczne – Łomża.
Lata 1999–2001 to kolejne zmiany w strukturze dywizji, związane z trwającą restrukturyzacją całych Sił Zbrojnych. W skład dywizji włączono 15. Gołdapski Pułk Przeciwlotniczy, lecz rozwiązano: 1. Modliński Pułk Przeciwlotniczy, 1. Pułtuski Batalion
Saperów i 9. Podlaską Brygadę Zmechanizowaną. Natomiast 15. Brygadę Zmechanizowaną z Giżycka oraz 14. Pułk Przeciwpancerny z Suwałk, które tylko przez 2 lata
były w składzie Dywizji – przekazano w inne podporządkowanie. Także 18. Brygada
Zmechanizowana z Białegostoku znalazła się poza dywizją.
248
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
12 października 2001 roku w 58 rocznicę Bitwy pod Lenino dywizja weszła
w podporządkowanie nowo utworzonego 2. Korpusu Zmechanizowanego w Krakowie, a jej potencjał bojowy wzmocniony został 21. Brygadą Strzelców Podhalańskich
z Rzeszowa oraz 3. Brygadą Zmechanizowaną z Lublina. W roku 2007 rozformowano
1. Batalion Medyczny.
Dowódcy 1. Berlińskiego Pułku Artylerii w latach 1943–1994
OKRES FRONTOWY 1943-1945
ppłk Leon NAŁĘCZ- BUKOJEMSKI
mjr Antoni FRANKOWSKI
ppłk Sergiusz RASKOW /oficer radziecki/
V 1943
VII 1943 - 1944
V 1944 - IV 1945
OKRES „GARWOLIŃSKI” 1947-1957
ppłk Edward KUMPICKI
ppłk Karol ŻACHOWSKI
ppłk JABŁOŃSKI /oficer radziecki/
kpt. Wit LITWIŃSKI
mjr Mieczysław WADOWSKI
mjr Jan STACHURA
1945
1948
1950
1952
1953
1956
OKRES „BARTOSZYCKI” 1957-1994
ppłk Feliks KISIEL
ppłk Jerzy SKALSKI
mjr Tytus GAJDA
ppłk Marcin KUS
ppłk Piotr DĄBROWSKI
ppłk Kazimierz ROZUM
ppłk Piotr PISZCZATOWSKI
ppłk Ryszard KLEJNA
płk Edward PAWLICA
mjr Marek SIEMOŃSKI
IV 1957
V 1959
VI 1961
X 1963
V 1968
V 1973
VII 1977
V 1981
VI 1987
IX 1993
- 1948
- 1950
- 1952
- 1953
- 1956
- 1957
- V 1959
- VI 1961
- X 1963
- V 1968
- V 1973
- VII 1977
- V 1981
- XI 1987
- IX 1993
- VI 1994
249
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Nr 2
Wyróżnienia i symbole 1. Warszawskiej Dywizji
Zmechanizowanej nadawane kadrze zawodowej, żołnierzom
i pracownikom jednostki w latach 1946-1994
Odznaka pamiątkowa 1.Warszawskiej Dywizji Piechoty – nadawana
od 1946 r. weteranom, kadrze oraz
pracownikom po 2 latach służby
i pracy, wyjątkowo żołnierzom
służby zasadniczej i rezerwy (wykonanie – Mennica Państwowa).
Złocisty otok na czapkę
garnizonową – w 1. pułku artylerii
noszony od 1950 r.
(służba mundurowa WP).
Medal „Za zasługi dla 1. Dywizji Zmechanizowanej” - nadawany od 1973 r.
dla kadry i pracowników po co najmniej 10 latach służby lub pracy w jednostkach 1. Dywizji (wykonawca – Mennica Państwowa w Warszawie).
Oznaka naramienna noszona
w latach 70-tych
250
Oznaka naramienna noszona
w latach 80-tych
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Pierścień okolicznościowy 1. Dywizji nadawany przez Kapitułę Pierścienia 1.WDZ od
1992 roku (autor projektu Erazm Domański,
Mariusz Jędrzejko, wykonanie - pracownia
grawerska Olszewskiego w Warszawie).
Orzeł Wojsk Lądowych
Medal kolekcjonerki z wizerunkiem patrona
1. Dywizji T. Kościuszki (II nagroda kpt. Erazma Domańskiego w konkursie Wojskowych
Kół Literackich na szczeblu WP, Legionowo,
1990 roku- wykonanie Mennica Państwowa
Odznaka pamiątkowa
9. pułku artylerii
Projekt odznaki
pamiątkowej 1.pa
autorstwa kpt.
Józefa Szarejki
z 1992 r. (niezrealizowany)
mógłby stać się
logo weteranów
służby pułku.
Aktualny herb miasta Bartoszyce
251
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Orzełek kościuszkowski
1943-1945
Hełm 1.DP
Pistolet maszynowy PPSz
Fantazja graficzna powstała na kanwie twórczości Jerzego Kosaka na temat „Napoleon
i armia polska w Księstwie Warszawskim”, wykonana przez por. Grzegorza Wajdę - oficera
- artystę plastyka z 3pz z Ciechanowa. Legionowo, 1991 rok
Nawiązanie do bitwy pod Frydlandem (obecnie Prawdinsk) z 14 czerwca 1807 roku,
gdzie armia Napoleona i Księstwa Warszawskiego pokonała armię rosyjską. Teren operacyjny do bitwy wojsk francuskich i polskiej dywizji gen J.H. Dąbrowskiego leżał wzdłuż Łyny
między Górowem Iławeckim a Bartoszycami.
Napoleon powiedział wtedy słynne słowa opisując waleczność żołnierzy polskich
„Polacy Idą do bitwy jak pijani” co oznaczało nie fakt spożycia nadmiernej ilości alkoholu,
lecz pochwałę dla szaleńczej odwagi i pogardy śmierci prezentowanej przez nich w bitwie.
Dziś powiedzenie „Pijany jak Polak” ma raczej inną konotację. Artyleria polska jako
jedyna z Wielkiej Armii wróciła z wyprawy na Moskwę w 1812 r. bez straty nawet jednego
działa. A Napoleon.... też był artylerzystą.
252
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Nr 3
Prawnuczka pułkownika Tadeusz Fudały przed armatami ZIS-3 z których jej
pradziadek strzelał w czasie wojny (zdjęcie z albumu Tadeusza Fudały)
„Zwycięstwo – Berlin – 1945” obraz w zbiorach Muzeum Wojska Polskiego
autorstwa Józefa Młynarskiego, foto z publikacji „ Dzieje oręża polskiego”
253
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Zegrze Pomorskie 2 czerwiec 1991 r. Dowódca 1 Dywizji płk Marek Samarcew w imieniu
wojsk lądowych wręcza pamiątkową szablę Papieżowi Janowi Pawłowi II, w głębi kadra,
żołnierze i pracownicy wojska, a wśród nich grupa z Bartoszyc. (Zdjęcie z kalendarza Ordynariatu Polowego WP na 1994 rok)
Bartoszyce, 6.07.1977 rok. Sala Tradycji 1pa, przekazanie obowiązków dowódcy pułku przez ppłk
Kazimierza Rozuma (z lewej) dla ppłk Piotra Piszczatowskiego (w środku) w obecności dowódcy
1WDZ płk Jerzego Jarosza (z prawej).
254
Wizerunek sztandaru 1 Berlińskiego Pułku Artylerii Lekkiej
ufundowany 17.01.1948 roku przez
społeczność województwa warszawskiego. (foto z publikacji Ireny
Bigoszewskiej i Henruka Wiewióry „Sztandary LWP”)
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Orzysz, marzec 1994 rok. Ostatnie szkolenie poligonowe 1 pułku artylerii z Bartoszyc.
Dowódca 1pa mjr Marek Siemoński w czasie odprawy dowódców jednostek 1 Dywizji
przy stole plastycznym – w narożniku stołu. (Zdjęcie z książki „1 Dywizja…)
27 czerwiec 1994 rok. Bartoszyce, koszary jednostki, pożegnanie 1 Pułku
Artylerii, przemianowanego na 9 Pułk Artylerii
255
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Karta telefoniczna wydana przez Muzeum WP w 2002 roku z wizerunkiem sztandaru
9 Bartoszyckiego pułku artylerii, rarytas dla kolekcjonerów
Legionowo, 12 maja 2011 rok, ppłk rez. Erazm Domański - kustosz Muzeum Historycznego w Legionowie, w ubiorze kościuszkowca z lat 1943 - 1945 przy haubicach pułkowych.
256
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Legionowo, 2009 rok. Sesja popularnonaukowa o 1 WDZ. Moment prezentacji historii
1 Berlińskiego pułku artylerii przez ppłk rez. Erazma Domańskiego – kustosza Muzeum Historycznego w Legionowie
1.05.1982 r. kpt. Edward Pawlica i ppłk Zygmunt Kołacki
(poprzedni zastępca dowódcy 1Bpa do spraw liniowych
(zdjecie własne autora)
257
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
9.09. 1993 r. przekazanie sztandaru 1Bpa dla mjr Marka Siemońskiego (po lewej) przez
płk Edwarda Pawlicę (po prawej). Zdjęcie z kroniki jednostki.
17.05.2008 Klub Garnizonowy 20BZ w Bartoszycach. II koleżeńskie spotkanie kadry
byłego 1 Berlińskiego Pułku Artylerii (zdjęcie własne autora)
258
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Nr 4
Kombatanckie piosenki weteranów 1. pułku artylerii
Teksty pieśni zostały przekazane ppłk. Erazmowi Domańskiemu w 1994 roku. Były
śpiewane przez żołnierzy pułku na szlaku bojowym obok innych powszechnie znanych
nam pieśni żołnierskich, jak na przykład „Oka”, „Serce w plecaku”, „Marsz I Korpusu”
i „Rozszumiały się wierzby płaczące ).
Piosenka 1. Berlińskiego PAL-u
Znów zadźwięczał nam sygnał bojowy,
Jaśnią się w słońcu armaty i stal.
Znów ród piastowski do boju gotowy,
Zawsze na front PAL.
Ref. Artylerzysto! Przed tobą cel
Wyzwolić Kraków, Warszawę, HelNiech wróg pamięta to, ze strachu
niechaj drży…
Hukiem nowych dział do Polski
wolność niesiemy my…
Echa dni tych w historii niech zginą,
Niósł je wicher do tatrzańskich hal.
Jak szwabskiego psa pod Leniono
W strzępy rwał pierwszy PAL.
Ref. Artylerzysto! Przed tobą cel…
Gdy umilkną surmy bojowe,
Upornej pracy nastaną dni,
Zaśpiewaj dumnie unosząc głowę
Pieśń, która tak brzmi:
Ref. Artylerzysto! Przed tobą cel…
(słowa H. Hubermana)
Artylerzysta
(Muzyka z filmu „O 6 godz. po wojnie”- tłumaczył M. Rabinowicz)
Niech słyszy przyjaciółka i Matuś kochana,
Niech słyszy cały świat i mój daleki dom,
Jak miecie wroga dziś stalowy nasz
huragan
Jak z polskich armat wali się na wroga
grom…
Nam w sercach płonie miłość ziemi
świętej swej rodzimej,
O honor kraju my w śmiertelny idziem
bój.
Już ogień wielu miast pokrywa niebo
dymem
I w siwych lasach brzmi potężny
wojny bóg…
Ref. Artylerzysto! Rozkaz wprowadź
w czyn…
Ref. Artylerzysto! Rozkaz wprowadź
w czyn!
Artylerzysto! Wiernyś Polski syn.
Niech ogień twych stalowych dział
Za bratnią krew pójdzie jak wal,
Za twą Ojczyznę! Naprzód!
Ognia daj!(bis)
Nadejdzie dzień zwycięstwa i koniec
pochodu,
Lecz zanim zawrócim do wiosek i do miast,
Ku czci Ojczyzny swej, na cześć swego
narodu
Radosną salwę puścim hen milionom
gwiazd
Ref. Artylerzysto! Rozkaz wprowadź
w czyn!
259
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
Nr 5
Wyjaśnienie skrótów
LP. SKRÓT
WYJAŚNIENIE
1. 1 BPA
1 Berliński Pułk Artylerii
2. 1 WDZ
1 Warszawska Dywizja Zmechanizowana
3. 1 MBA
1 Mazurska Brygada Artylerii
4. ASG
Akademia Sztabu Generalnego
5. BAR
Stacja meteorologiczna o nazwie BAR
6. bdszad
bateria dowodzenia szefa artylerii dywizji
7. CDO
Centrum Doskonalenia Oficerów
8. CGN
Ćwiczebny Granat Nasadkowy
9. CSKWAM
Centrum Szkolenia Kadr Wojskowej Akademii Medycznej
10. CSUiE
Centrum Szkolenia Wojsk Rakietowych i Artylerii
11. DAP
Dywizja Artylerii Przełamania
12. DGA
Dywizyjna Grupa Artylerii
13. DK MON
Departament Kontroli MON
14. gen. bryg.
generał brygady
15. GKO
Garnizonowy Klub Oficerski
16. GZSB
Główny Zarząd Szkolenia Bojowego
17. kan.
kanonier
18. Katedra
Katedra Wojsk Rakietowych i Artylerii Akademii Sztabu GeWRiA ASG neralnego
19. kpt.
kapitan
20. kpr.
kapral
21. kmdr w st.
spocz.
Komandor w stanie spoczynku
22. KRN
Krajowa Rada Narodowa
23. mbw
medyczny batalion wzmocnienia
24. MON
Ministerstwo Obrony Narodowej
25. NDWP
Naczelne Dowództwo Wojska Polskiego
26. ogn.
ogniomistrz
260
Wspomnienia żołnierzy 1 Berlińskiego Pułku Artylerii
27. OSA
Oficerska Szkoła Artylerii
28. OSWRiA
Oficerska Szkoła Wojsk Rakietowych i Artylerii
29. OWSGB
Osiąganie Wyższych Stanów Gotowości Bojowej
30. pa
pułk artylerii
31. pac
pułk artylerii ciężkiej
32. pal
pułk artylerii lekkiej
33. PBRol.
Przedsiębiorstwo Budownictwa Rolnego
34. PdGB
Podwyższona Gotowość Bojowa
35. PDO
Punkt Dowódczo Obserwacyjny
36. PłGB
Pełna Gotowość Bojowa
37. Płk w st.
spocz.
pułkownik w stanie spoczynku
38. POW
Pomorski Okręg Wojskowy
39. ppanc.
przeciwpancerny
40. Ppłk rez.
podpułkownik rezerwy
41. PPSz
pistolet maszynowy
42. PPW
Pododdziałowy Punkt Wyposażenia
43. SD
Stanowisko Dowodzenia
44. SDO
Stanowisko Dowódczo Obserwacyjne
45. SO
Stanowisko Ogniowe
46. SOZ
Stały Ogień Zaporowy
47. StGB
Stała Gotowość Bojowa
48. SZ
Siły Zbrojne
49. ŚZŻ AK
Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej
50. TKO
Trening Kierowania Ogniem
51. WAK
Wojskowa Administracja Koszar
52. WKDO
Wyższy Kurs Doskonalenia Oficerów
53. WKR
Wojskowa Komisja Rekrutacyjna
54. WP
Wojsko Polskie
55. WSOWRiA
Wyższa Szkoła Oficerska Wojsk Rakietowych i Artylerii
56. WSzW
Wojewódzki Sztab Wojskowy
57. ZN
Zapas Nienaruszalny
261

Podobne dokumenty