Dobry wybór

Transkrypt

Dobry wybór
Dobry wybór
Utworzono: czwartek, 12 czerwca 1997
"BUDRYK": Z Nowej Rudy za pracą
Dobry wybór
Kiedy w 1999 roku załoga ostatniej dolnośląskiej kopalni węgla kamiennego "Nowa Ruda" stanęła
przed wyborem - praca w śląskich kopalniach czy odprawa - zdecydowana większość wybrała
pieniądze. Z pierwszej opcji skorzystał zaledwie 1 proc. Większość "śmiałej trzydziestki", która
trafiła do ornontowickiej kopalni "Budryk", chwali sobie ten wybór.
- Nie było szans, żeby znaleźć pracę na miejscu, a przynajmniej taką, która pozwoliłaby w godny sposób utrzymać rodzinę - tak
Wiesław Herman (na zdjęciu z lewej) i Mieczysław Sawicki tłumaczą swoją decyzję o podjęciu roboty w "Budryku".
- Pamiętam Barbórkę 1999 roku, podczas której dyrektor kopalni oświadczył, że fedrujemy do 2006 roku, po czym w połowie
stycznia dowiedzieliśmy się z afisza, że w ciągu dwóch tygodni musimy się określić, co chcemy dalej robić - pracować na Śląsku
lub wziąć pieniądze - Wiesław Herman nie kryje żalu.
- Człowiek bardziej myślał o przyszłości niż teraźniejszości - mówi Mieczysław Sawicki. - Poza tym nie byliśmy pierwszej młodości.
Kto przyjmie do pracy faceta po czterdziestce? - dodaje jego kolega.
Nie wszyscy jednak zdecydowali się na podobny krok.
- To były takie czasy, gdy ludziom pieniądze odbierały rozum. Zdecydowana większość wołała wziąć odprawy i szukać nowej
pracy. Teraz żałują swoich decyzji, bo robią za grosze, sporo z nich w Czechach, niektórzy pracują w prywatnych firmach robót
górniczych. Wszyscy żałują, każdy deklaruje, że jak by tylko mógł, wziąłby pożyczkę z banku, by oddać odprawę i wrócić do
górnictwa, żałują zwłaszcza ci, którzy mieli na swoim koncie 16-18 lat pracy - wspomina Herman.
- Na domiar złego ludzie zostali zrobieni w konia, bo obiecywano nam, że w miejsce kopalni powstaną inne zakłady, a w gruncie
rzeczy nic nie powstało, może poza kilkoma firmami kamieniarskimi, które w tej chwili też ledwo co przędzą. Efekt jest taki, że
bezrobocie w Nowej Rudzie przekracza już 40 proc. - twierdzi Sawicki. - Kiedyś to miasto tętniło życiem, co rusz odbywały się
jakieś spotkania towarzyskie, kulturalne, festyny, a dziś to wymarłe miasto, najbardziej sytuowaną grupą są renciści i emeryci, na
garnuszku których żyje niejeden młody.
Strategicznym inwestorem w noworudzkiej podstrefie, który swego czasu zapowiadał zatrudnienie nawet 800 osób, miała być do
niedawna niemiecka firma "Steinhoff Meble". Ostatecznie, po kilkakrotnym przesuwaniu terminów, nie uruchomiła swojej
działalności i wszystko wskazuje na to, że już tego nie zrobi.
"Nowa Ruda", jak i pozostałe kopalnie dolnośląskie wydobywała wysokiej klasy węgiel koksowy - antracyt, towar poszukiwany na
rynku. Tyle, że kopalnia stale przynosiła straty. Zatrudniając 3 tys. osób - tuż przed końcem - wydobywała zaledwie ok. 4 tys. ton
czarnego kruszca.
- Kopalnia była jak za króla Ćwieczka. Za późno zaczęto ją mechanizować - przyznają sami górnicy.
Poza tym warunki pracy były bardzo trudne - partie strome, ściany stojące, duże upady, zaburzenia tektoniczne, a na dodatek
występowały zagrożenia naturalne. Na polu "Piast" - zagrożenie tlenkiem węgla i wyrzutami skał aż IV kategorii. Z kolei pole
"Słupiec" charakteryzowały zagrożenia metanowe i pożarowe.
Dziś o czasach górniczej świetności przypomina w Nowej Rudzie jedyna w Polsce podziemna kolejka.
Wiesław Herman i Mieczysław Sawicki przyznają bez wahania, że już obecnie emocjonalnie bardziej związani są z "Budrykiem",
niż z dawną kopalnią.
- Szukaliśmy pracy również w innych kopalniach, ale warunki, jakie nam proponowano były gorsze niż w Ornontowicach przyznają.
- Każdy też mówił nam, że "Budryk" to najnowocześniejsza kopalnia w Polsce. To też w jakiejś mierze zdecydowało o naszym
wyborze. Człowiek sugerował się tym, że praca będzie lżejsza - wspomina Herman.
I faktycznie różnica pomiędzy "Nową Rudą" a "Budrykiem", jak przyznają, jest ogromna.
- W "Nowej Rudzie" wiele prac wykonywało się własnymi siłami. Praca kosztowała znacznie więcej wysiłku fizycznego.
- Górnictwo jest górnictwem, dlatego nie mieliśmy jakichś specjalnych problemów z aklimatyzacją, choć z początku nie wszystko
było dla nas zrozumiałe, bo w naszej byłej kopalni materiały i urządzenia były inaczej nazywane. U nas był łańcuch, a tu jest keta śmieje się Sawicki.
Nowa praca odpowiadała ich kwalifikacjom. Wiesław Herman trafił do oddziału wentylacyjnego, jest ratownikiem. Mieczysław
Sawicki jest instruktorem strzałowym w dziale strzelniczym.
Znacznie trudniej było zaaklimatyzować się na powierzchni niż na dole.
Pierwszy rok gnieździli się w hotelu w pobliskiej Czerwionce. To ich nieźle przetrzepało po kieszeni. Kwaterunek drogi, a do tego
jeszcze dojazdy.
- Wiele nam pomógł Tadek Śliwa, przewodniczący zakładowej organizacji ZZG w Polsce, dzięki któremu po roku załatwiliśmy sobie
mieszkania na miejscu, w Ornontowicach - mówią górnicy.
Mieszkają po kilka osób w małych mieszkaniach.
- Znacznie gorsza jest ta rozłąka z rodziną. Praca tu, rodzina tam. Sprawy rodzinne uciekają niesłychanie. Czasami trudno
nawiązać kontakt z dzieckiem - przyznaje Herman, którego córka ma już 20 lat, studiuje we Wrocławiu.
Tylko jedna osoba ściągnęła na Śląsk rodzinę, jeden z ich kolegów wynajmuje mieszkanie w Gliwicach.
- Z początku zastanawialiśmy się, czy nie postąpić podobnie, z czasem jednak rodziny przyzwyczaiły się do rozłąki. Jesteśmy jak
marynarze, z tym, że częściej zawijamy do portu - mówi Sawicki.
Średnio dwa weekendy w miesiącu, święta oraz urlop - tyle pozostaje im dla rodziny.
Nie wszystkim udało się przetrwać próbę czasu. W przypadku ich dwóch kolegów rozłąka zakończyła się rozwodami.
Górnicy z "Nowej Rudy" z daleka od rodziny stanowią dla kierownictwa kopalni ważne ogniwo załogi, bowiem są dyspozycyjni, jak
nikt inny. Sami przyznają z uśmiechem, iż stanowią grupę szybkiego reagowania. W zamian kierownictwo kopalni nie czyni im
żadnych pretensji, gdy np. w drodze powrotnej na Śląsk nawali im samochód, czy zdarzą się inne wypadki losowe.
Człowiek jednak nie tylko samą pracą żyje.
Wiesław Herman czyta dużo książek, jeździ na rowerze, chodzi na basen. Mieczysław Sawicki ma inną receptę na zabicie czasu:
telewizor, sen, telewizor, sen... Podobny rozkład dnia planują na najbliższe trzy lata, które pozostały im do wymarzonej emerytury.
JACEK SROKOWSKI

Podobne dokumenty