Taki górnika los

Transkrypt

Taki górnika los
Taki górnika los
Utworzono: czwartek, 13 sierpnia 1998
Mój pamiętnik dla potomnych
Taki górnika los
Sport, szachy i książki, te trzy rzeczy stanowiły w młodości największą pasję Hermana Furmana, emerytowanego ratownika
górniczego z Radzionkowa. Zamiłowanie do książek zostało mu do dziś. Już na emeryturze pomyślał o własnych wspomnieniach. O
pamiętniku, do którego być może ktoś, kiedyś zaglądnie. Tak to już jest na tym świecie, że człowiek niewiele po sobie pozostawia. W
końcu wszelki ślad po nim ginie.
Najbliższa rodzina Hermana Furmana związana była z górnictwem od dziada pradziada. Jako dwunastoletni chłopiec przeżył
tragiczny wypadek ojca.
Fragment wspomnień: "Szczęście rodzinne zostało przerwane nagle. W Wielki Czwartek, 10 kwietnia 1952 r. w godzinach
popołudniowych na podwórko rowerem ojca wjechał wujek Alfons i powiadomił matkę, że ojciec uległ w kopalni ciężkiemu wypadkowi.
Mama natychmiast udała się do Kliniki Chirurgii Urazowej w Piekarach Śląskich, skąd późnym wieczorem wróciła bardzo zapłakana.
Stan ojca był krytyczny. Miał rozbitą głowę, wstrząs mózgu, uraz kręgosłupa oraz liczne rany jamy brzusznej. Przeszedł
skomplikowaną operację. Po trzech dniach odzyskał przytomność. Stosunkowo szybko dochodził do zdrowia, lecz na zawsze został
okaleczony. W czasie rehabilitacji w domu, leżał na łóżku, a my siedzieliśmy przy nim. Kuzyn Piotr, syn ciotki Anny stale śpiewał mu
piosenkę zaczynającą się od słów "Taki górnika los". Ojciec zawsze wtedy płakał. Po dwóch latach uzyskał fizyczną sprawność i
podjął pracę na powierzchni kopalni. Pracował do 70 roku życia. W sumie na kopalni spędził 55 lat, z czego 33 na dole i 20 jako
górnik przodowy.
Już w trakcie pracy zawodowej Herman Furman wielokrotnie spotykał górników, którzy pamiętali ojca. Zawsze z najwyższym
uznaniem mówili o jego sumienności i fachowości. Wtedy dowiedział się, że do wypadku doszło podczas kontroli stanu obudowy.
Przeczuł możliwość wystąpienia zawału w filarze, gdzie się znajdowała się jego brygada. Gdy dokonywał obrywki, bryły węgla
przygniotły go do spągu. Wydobyto go po czterech godzinach akcji ratunkowej.
Być może ten moment zaważył na dalszym losie syna. Herman Furman postanowił wstąpić w szeregi ratowników. Zresztą do
górniczego zawodu ciągnęło go już od dawna. Gdy rodzice dowiedzieli się, że po podstawówce zamierza kontynuować naukę w
górniczej zawodówce przy kopalni "Radzionków" powiedzieli nie i basta. Kazali do liceum ogólnokształcącego. Cóż było więc robić?
Fragmenty pamiętnika: "W pierwszym roku nauki w liceum robiłem wszystko, żeby mnie z niego wylali. W konsekwencji dostałem
dwie poprawki."
Jednak szczęśliwym zrządzeniem losu z niesfornego urwisa wyrósł wzorowy uczeń, który jako jedyny z całej szkoły miał klucz do
gabinetu fizyki, a po lekcjach matematyki do znudzenia przeprowadzał dowody.
Fragmenty pamiętnika: "Na pisemnym egzaminie maturalnym z matematyki zostałem posadzony obok komisji egzaminacyjnej. Przed
wejściem na salę, całej klasie musiałem złożyć uroczyste przyrzeczenie, że najpierw rozwiążę zadania z drugiej grupy, a następnie ze
swojej".
Dla wszystkich stało się oczywiste, że uczeń Herman Furman musi po maturze studiować na Politechnice. Pomimo faktu, że sytuacja
finansowa rodziców stale pogarszała się, podjął naukę. Po miesiącu spędzonym na uczelni musiał jednak z niej zrezygnować i prędko
szukać pracy. W grudniu 1958 r. pierwszy raz zjechał na szychtę w KWK "Radzionków". Niebawem też ukończył Państwową Szkolę
Górniczą dla absolwentów szkół średnich.
Fragmenty pamiętnika: "W grudniu 1961 r. wstąpiłem do kopalnianej drużyny ratowniczej, gdyż uważałem, że ratowanie innych i
pomoc poszkodowanym, to jest to, co najszlachetniejsze. W 1962 zostałem sztygarem zmianowym, a rok później podjąłem pierwszą
próbę studiów wieczorowych. Rozumiałem, że potrzebne mi jest wyższe wykształcenie. Ówczesny kierownik robót górniczych inż.
Bernard Bugdoł - bardzo barwna postać ówczesnego górnictwa - były dyrektor kopalni, a następnie Zjednoczenia Węglowego wezwał
mnie do swego gabinetu i stwierdził: synek do fedrowanio węgla nauka nie jest potrzebna. Jak będziesz dużo fedrowoł, to dyplom ci
sami przyniosą. Drugą próbę studiowania już ze skutkiem pozytywnym podjąłem w 1964 r. Dyrektor kopalni Franciszek Gaździk nie
tylko wydał mi potrzebne zezwolenie, ale także mianował kierownikiem oddziału przewozu, bym mógł stale pracować na rannej
zmianie".
Studia w Politechnice Śląskiej w zakresie eksploatacji złóż ukończył w 1969 r. Cztery lata później miał już dyplom magistra organizacji
pracy w Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.
Górnik z Radzionkowa szybko piął się po szczeblach górniczej kariery, by zakończyć ją na stanowisku nadinspektora w Okręgowym
Urzędzie Górniczym w Bytomiu. Dwukrotnie ranny podczas wykonywania czynności służbowych na dole został uhonorowany Złotym
Medalem Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego.
- Ogień. Pożary na dole i walka z nimi. To było moje prawdziwe wyzwanie. Pierwsza linia najbardziej mi odpowiadała. "Nowy Wirek",
początek lat siedemdziesiątych, potem "Miechowice" i "Bobrek". Doskonale pamiętam "Dymitrow" - październik 1979. Prawie
czterdzieści ofiar. Nadzorowałem akcję. Piekielny żywioł. A ja czułem dreszcze na plecach. Do ognia trzeba jechać z przekonaniem,
że wróci się z powrotem cały i zdrowy. Inaczej nie ma sensu. Ratownik z krwi i kości nie przestraszy się nigdy pożaru. Miałem
kolegów, którzy w takich sytuacjach błagali, żeby pozwolono im jak najdłużej uczestniczyć w akcji. Zachowywali się jak w transie.
Trzeba było na nich uważać, wyciągać z dołu za nim będzie za późno. Grunt to opanowanie, bo można zaszkodzić sobie i innym. A
ile razy widziałem przerażenie na twarzach młodych ratowników. Kiedyś bardzo zawiodłem się na jednym. Wysłałem go do bardzo
prostej akcji rozeznania zagrożenia pożarowego w otamowanym polu. Kiedy wraz z zastępem miał wymienić poprzedników, po
prostu uciekł... - wspomina.
Ileż to jeszcze wydarzeń zostało do opisania w pamiętniku. Trudno zliczyć. Zawsze latem, gdy wnuczęta wyjadą na wakacje Herman
Furman bierze się za inwentaryzację swych górniczych zbiorów wciśniętych w wąskie szuflady meblościanki. Czasami buszuje po
nich wnuczka Ola (na zdjęciu), ale ich oglądanie szybko ją nudzi.
- Zdaję sobie sprawę, że moje zapiski są toporne i nudne. Mimo wieku staram się jednak być aktywny. Mam cichą nadzieję, że
znajdzie się kiedyś ktoś, kogo one zainteresują - kwituje emerytowany górnik-ratownik z Radzionkowa.
Kajetan Berezowski