Nie grajcie z Cantonem

Transkrypt

Nie grajcie z Cantonem
Anatol Ulman
Nie grajcie z Cantonem
W przywillowym ogródku, pod gruszą obwieszoną bombiastymi owocami, siedziało
czterech szulerów. Nad stolikiem do gry zwieszały się dwie gałęzie, z gruszek ciekł lepki
sok, żarły je liczne osy. Słońce znaczyło blat stołu cieniami liści i owoców. Jeden z szulerów
bawił się talią kart, zręcznie czynił z niej kaskadę kartoników przelewających się z dłoni
do dłoni jak wodospad. Trzej pozostali zamarli bezruchu.
- Potrzebny frajer – powiedział Pierwszy.
- Nadziany – dorzucił Drugi.
- Chętny frajer – uzupełnił Trzeci.
- Ano! – zamknął dyskusję Czwarty.
Skrzypnęła żelazna furtka prowadząca z ulicy do ogródka. Z lekceważeniem rozgarniając
pochylone nad chodnikiem pierzaste georginie szedł mężczyzna szczupły, niewysoki, o
lodowatej twarzy.
- Jestem Canton - powiedział krótko. – Zagramy?
- O! – rzekł Czwarty. – Pan chyba z zespołu muzycznego?
Tak zakwalifikował strój Cantona, zwłaszcza obcisłe pończochy na łydkach i srebrne
klamry na pantoflach. Nowoprzybyły otworzył wniesiony przez siebie kuferek o
dziwacznej budowie.
- Ach! – powiedział Drugi. Był też numizmatykiem i natychmiast rozpoznał monety z
XVIII wieku.
- Więc? – spytał Canton.
- Tak – odrzekł Drugi z udanym spokojem. – Jeśli panu zależy. W co?
- W faraona – rzekł Canton.
- Stara gra. Czytałem – stwierdził Pierwszy. – Nikt już dzisiaj...
- Nauczymy się! – wtrącił Drugi zbyt żarliwie. Podchwycili łakomstwo w jego
słowach. – Ma pan karty?
- Nie. Wasze – powiedział przybysz. Zerwali się wszyscy, by podać mu wiklinowe
krzesełko.
- Jakieś płyny? - spytał Drugi. Canton skinął głową przyzwalająco i potwierdził
skinienie słowem:
- Francuskie.
Drugi oraz Czwarty popędzili do wnętrza rezydencji. Drugiemu, kiedy sięgał do barku
po butelkę koniaku, dłoń drgała jak młot pneumatyczny.
- Coś ty? - spytał Czwarty.
- Luidory, złote luidory. I złote polskie Stanisława Augusta – wystękał.
- No, forsa – rzekł obojętnie Czwarty.
- Bbarranie – rozhisteryzował się Drugi. – Za tę mamonę można kupić wszystkie
speluny od Sopotu do Zakopanego!
- Mówisz?! – zainteresował się Czwarty.
- Za jeden z tych pieniążków gablota!
Tymczasem Pierwszy zagadywał Cantona:
- Jak szanowny pan do nas trafił?
- Zapach. Po zapachu - wyjaśnił indagowany.
- Niezbyt rozumiem - rzekł Pierwszy.
- Karty pachną – powiedział Canton. – Wyczuję je pod ziemią. Z tysiąca mil.
- Ma pan poczucie humoru – ocenił Trzeci.
- Nie mam! – stwierdził Canton zimno. – To tylko uczulenie. Przez sto sześćdziesiąt
siedem lat z pięćdziesięcioma dwoma taliami kart, lecz bez partnerów. – Ożywił się
nieco. - Każda zaś pachnie inaczej. Gdybym miał krew, rzekłbym, że mam je we
krwi. Karty Trembeckiego, biskupa Sierakowskiego, generała Ponińskiego. No i przede
wszystkim Stasia oraz Jerzego Szczęsnych Potockich.
- Ach – rzekł Pierwszy. – Pan kolekcjonuje karty?
- Nie - zaprzeczył Canton. – Po prostu wrzucili je do mogiły.
- Czarny humor – stwierdził Trzeci.
Drugi i Czwarty przynieśli koniak z lampkami oraz kasetę z sześcioma taliami kart.
- Nie znam takich kart – stwierdził spokojnie Canton. - Wszakże nie szkodzi.
- Przecież… - zaczął Czwarty
- Zamknij mordę! – nakazał Drugi i zwrócił się do Cantona:
- Ma być faraon. Więc niech pan opowie.
- Trzymam bank - wyjaśnił Canton. – Ja i każdy z panów ma swoją talię. Ciągnę i
odkrywam dwie karty. Jedną kładę po lewej, drugą po swojej prawej stronie. Wtedy
panowie ciągną ze swoich talii po jednej. Jeżeli wartość którejś karty panów zgadza
się z moją po lewej, wygrywają panowie. Jeżeli zgadza się z moją po prawej,
wygrywam ja.
- Dziecinne – rzekł Czwarty.
Canton pochwycił swój kuferek i wysypał na stół stos złotych monet.
- Nie mamy złota – powiedział ostrożnie Drugi. – Tylko trochę biżuterii.
- Gram o wszystko - stwierdził Canton chłodno. – Domy, folwarki, powozy, kobiety,
papiery. Więc zagramy o gruszkę.
- O gru…? - powiedział Pierwszy.
- O gruszkę nad moją głową – wyjaśnił Canton. Zaczyna gnić, więc odpowiada mi.
Stawiam trzy luidory.
Zanim wygrał gruszkę, przegrał siedemnaście złotych krążków. Za szóstym razem
wygrał, a owoc sam spadł z gałęzi prosto w środek stosu monet. Gruszka rozprysła
się na drobiny białej mazi.
- Proszę zerwać drugą i spożyć – zaproponował Drugi.
- Dostałem swoja gruszkę – rzekł Canton lodowato. W tym momencie zadzwonił
seledynowy aparat telefoniczny na półce pod drzewem. Drugi podniósł słuchawkę.
- Do ciebie – rzekł do Pierwszego. Pierwszy posłuchał trochę i rzekł do mikrotelefonu:
- Chwileczkę. Muszę się porozumieć.
Zasłonił mikrofon dłonią i powiedział:
- Cholera! Namotałem tanią gablotę. Maybach, nowy, za czterysta. Jeśli go wezmę,
wyjdę z gry. Cała ruchoma gotówka.
- Rób, jak uważasz – rzekł pogodnie Drugi.
- Gablota - powtórzył Canton. – Co to jest?
- Pojazd – wyjaśnił Trzeci.
- Ach, powóz – zrozumiał Canton. – Proszę kupić – zwrócił się do Pierwszego.
Może pan stawiać i gablotę.
Pierwszy rozjaśnił się .
- Brać! – rzekł do telefonu. Dyskretnie zatarł dłonie.
- Stasiu! Pozwól tu zaraz! – doszedł ich głos z tarasu z werandzie willi.
- Do diabła ! – rzekł Drugi. – jestem zajęty.
- Ja mam czas – powiedział Canton. – Sto, dwieście lat…
Ciemnowłosa, niezbyt wysoka, szczupła o fascynujących ciemnobrązowych oczach
błyszczących jak latarenki. Kobieta przechyliła się przez poręcz balkonu.
- Chodź natychmiast! – powtórzyła władczo.
Wtedy Canton podniósł oczy. Nie zadrżał, lecz można było przysiąc, że to zrobił.
Bąknął też do siebie cicho:
- Zofia Greczynka.
- Pracuję! – krzyknął ostro Drugi. – Sama widzisz!
- Żegnaj! – odkrzyknęła kobieta. Canton uśmiechnął się jadowicie.
- Proszę żonie wybaczyć – powiedział Drugi. - Nerwowa.
- Zupełnie jak moja córka - stwierdził Czwarty. – Piękne kobiety są nerwowe.
- Grajmy – zachęcił Trzeci.
Canton przegrał stawkę o trzy gruszki: osiemdziesiąt złotych polskich bitych w
Warszawie w roku 1765.
- Pan nas podpuszczasz lub jesteś wariat! – powiedział do niego Czwarty.
- Mam ich jeszcze pięćset tysięcy. Od Jerzego Szczęsnego. Zakopałem przed śmiercią
i nikt nie wie. Tam zresztą są bez znaczenia. – wyznał Canton.
- Gdzie? - spytał Drugi.
- Tam.
- Przestańcie się bawić – wtrącił Pierwszy. – Gram o wartość maybacha.
- Grałbym o wszystko – rzekł Drugi.. – Ale mam tylko dwa miliony.
- Postaw Zochę! – zażartował Czwarty. – Twoja żona to majątek.
- A ty Konstancję, twoją cholerna córeczkę! – rzekł Drugi. – Twój jebany skarb!
- Przyjmuję – stwierdził ozięble Canton.
- Dom – powiedział Trzeci. – Osiem pokojów, rokokowe graty. Za dwa miliony.
- Przyjmuję – powtórzył Canton.
- Za ile pan przyjmuje?- spytał Drugi.
- Za wszystko – powiedział Canton wskazując na stos złota. - Mam nadzieję, że
wystarczy.
- Boże! – westchnął Czwarty.
- Mówiłem, żebyś zamknął pysk! – warknął Drugi. – Po koniaczku? – zwrócił się do
Cantona.
Ten jedynie powąchał alkohol.
- Nie mam już żołądka – wyjaśnił.
- Ostrożnyś pan – rzekł ironicznie Pierwszy.
- Mogę wypić wszystko – stwierdził oschle Canton. Bladymi palcami uchwycił butelkę
i wychylił ja bezgłośnie. Płyn wlewał się w jego gardło jakby wsiąkał w pustkę.
Pierwsza gra nie przyniosła rozstrzygnięcia. Szulerzy, udając spokój, w ledwo
powściąganym napięciu wyrzucali karty ze swych talii, a przypadek igrał z nimi nie
dając obrazka identycznego z tymi, jakie wykładał Canton po swojej lewej i prawej
ręce. Gdy talie przeszły, czterej szulerzy uśmiechnęli się. Od tego momentu Canton
nie miał szans, żadne tasowanie nie mogło zmienić przygotowanych układów. Drugi
przeciągnął się z przyjemnością.
- Pięknie grzeje – powiedział, po raz pierwszy w życiu zauważając słońce. Pierwszy
urwał z gałęzi gruszkę i jadł ją ze smakiem.
- Co pan później będzie robił? – spytał Cantona Trzeci. Miał na myśli frajera z pustym
kuferkiem.
- Wracam do Tulczyna – wyznał Canton i odkrył kartę po lewej. Był to as treflowy.
Jego partnerzy odsłonili również cztery treflowe asy ze swoich talii.
- Wasze – stwierdził Canton bez iskry emocji.
- Nno! – wykrztusił Drugi. – Koniec!
Szulerzy nie skrywali radosnego drżenia rąk.
- Voila – rzekł Canton. – Mam jeszcze jeden kuferek z gotowizną. Czy panowie są
skłonni? Wrócę po niewczasie.
- Nnie – powiedział Czwarty.
- Ależ tak! – rzekł groźnie Drugi. Canton podniósł się lekko, wstąpił na kamienny
chodnik i odszedł szybko.
- Kretynie! – rzekł Drugi do Czwartego.
- Bydlaku! – krzyknął Pierwszy.
- Gnoju! – dorzucił Trzeci.
Czwarty nie zareagował, zamyślił się. Studiował kiedyś historię prze trzy semestry i
coś mu błysnęło.
- Zajrzę – rzekł – do książek w mojej bibliotece. Zaraz wracam.
- Intelektualista – zadrwił Drugi. W jego bibliotece książki służyły wywoływaniu
wrażeń. U znawców. – Wracaj szybko. Albo nie ma cię w puli do podziału!
Czwarty wrócił prawie zaraz. Trzymał w dłoni grubą książkę. Był podekscytowany.
- Mam – rzekł dysząc. - Lepiej posłuchajcie: „Canton, rezydent, czyli gość wieczysty
Potockich z Tulczyna, żyjący na przełomie XVIII i XIX Wieku. Wytrawny szuler,
człowiek bez imienia, niewiadomego pochodzenia i narodowości. Grał zimno, z
wyrachowaniem. Od Jerzego Szczęsnego Potockiego wygrał łącznie około pięciuset
tysięcy złotych polskich. Być może kochanek Zofii Greczynki, drugiej żony Stanisława
Potockiego, którą jej mąż dzielił z własnym synem. Data śmierci Cantona nie jest
znana. Do jego grobu, jak mówi anegdota, partnerzy hazardu wrzucili dziesiątki talii
kart polskich i francuskich.”
- Właśnie – rzekł Drugi. – Od początku wiedziałem, że to psychiczny. Przypadkiem
wydrapał z ziemi ciężką forsę i zwariował. Płuczemy świra i won! Niech tłumaczy
władzy, że jest Canton na stałe zameldowany w mogile!
Wybuchnęli śmiechem. Drugi kuferek Canton przyniósł z trudem w obu dłoniach.
- Więc? – spytał.
- Jasne, drogi kolego Canton – powiedział Drugi. – Co tam w Tulczynie. Jak zdrówko
Potockich?
- Nie żyją. That`s all – odrzekł krótko Canton i otworzył kuferek. Było w nim
kilkanaście kilogramów złotych monet.
- Więcej nie było? – spytał Czwarty.
- Stawiam wszystko – powiedział Canton i usiadł na krześle tak lekko jakby był
motylem.
- My też! – uśmiechnął się Drugi.
- Kobiety, dom i powóz? – upewnił się Canton.
- Jasne – odrzekli zgodnie chórem.
Przy piątym ciągnieniu kart, kiedy Canton miał po prawej dwójkę tref, Czwarty,
chociaż wiedział, że wyciąga zupełnie inną, wyłożył dwójkę tego samego rodzaju.
Zbladł. Drugi przyjaźnie poklepał go po plecach. Potem zwrócił się do Cantona:
- Jeżeli wygra tylko jeden z nas, mam rozumieć, że zabiera wszystko? – upewnił się.
Do kierowego króla po lewej Cantona Pierwszy ciągnął króla kierowego, gdyż
wiedział, gdzie go ma w swojej talii. Pomylił się jednak, wyszła inna karta. Potem,
kiedy u Cantona po prawej pojawiła się czwórka trefl, wyciągnął również czwórkę
tref, chociaż w tym miejscu talii być jej nie powinno. Uśmiechnął się z przymusem.
Trzeci przegrał na treflowego waleta. Na placu boju pozostał tylko Drugi. Po prawej
Cantona leżała właśnie dama treflowa, Canton spojrzał wówczas na pusty taras willi. Drugi
wykorzystał moment jego nieuwagi i bezczelnie podejrzał swoja kartę, mimo że wiedział,
jaka to będzie. Zamigotała czerwonym sercem. Kiedy wzrok Cantona wrócił na stolik, Drugi
spokojnie wyłożył kartonik. Nie spojrzał nań, więc nie wiedział, że jest to dama trefl.
- Było i zmyło się
- rzekł Pierwszy. Był twardy. Drugi mrugał powiekami z
oszołomieniem. Canton z wprawą zgarnął monety do kuferków. Nie mógł wiedzieć,
że z pierwszej porcji została uszczknięta znaczna ilość złota. Zresztą nie było w tym
szwindlu, stos stanowił wówczas wygraną czterech. Nikt ich nie zobowiązał do
postawienia całości.
- Resztę wygranej - powiedział bez emocji – odbiorę rychło.
I jakby się rozwiał między szpalerami georginii.
- Szlag trafił fortunę! – zamamlał Czarty.
- Zostaliśmy na swoim ! – rzekł Drugi. – I na trochę ponadto. A niech się idiota o
cokolwiek upomni, wsadzimy psychola do czubków!
Zaterkotał telefon pod gruszą. Rozmowa była do Pierwszego. Ten posłuchał chwilkę i
upuścił słuchawkę.
- Rany boskie! – wydusił z siebie. – Rany boskie!
Mocno indagowany przez przyjaciół wyznał, że syn kupioną przed godziną gablotę
zamienił w szmelc po ułańsku prowadząc nieubezpieczony jeszcze pojazd. Jeszcze
nie skończył żalów, kiedy pojawiła się sługa Drugiego. Powoli podeszła do swego
pana i swym lisim pyszczkiem zawiadomiła:
- Pani wyjeżdżając zostawiła list.
Drugi gwałtownie rozdarł kopertę.
„Cześć Jurek! - pisała żona. – Znikam i nie zamierzam kiedykolwiek ujrzeć twojego
ryja. Zabrałam cały udział. No wiesz, na życie. Zośka”.
Drugi nie zdążył się jednak tą wiadomością z kumplami podzielić, gdyż do ogródka
wdarł się jakiś usmolony człowieczyna i wrzasnął z radością do Trzeciego:
- Pali się. Rezydencja się pali. Albo już sfajczona!
- Konstancja. Moja mała Konstancja! - szepnął Czwarty przerażony, gdyż był
człowiekiem inteligentnym.
Później jednak wyszło na to, że był najmniej stratny. Wprawdzie nie znalazł nigdzie
swojej ślicznej córeczki. Ale pamiętnik dziewczęcia wyjaśnił mu przyczynę.
Siedemnastoletnia Konstancja, była studentka drugiej licealnej, miała ambicję dużo
zarabiać. Nie jednak uroczą główką. Właśnie rozpoczęła realizować zamierzenie z
konsekwencją niezwykłą u tak młodego człowieka. Drugi powiesił się na gruszy z żalu
za żoną, piękną Zofią. W zasadzie to samo powinni zrobić także trzej pozostali, gdyż
godnie wypełniali obowiązki małżeńskie przyjaciela. Akt małżeński podpisał jednak
tylko Drugi. Dokument taki zobowiązuje. Trzej panowie zjawili niepewnej nocy w
opustoszałej willi Drugiego. Szukali stalowej skrzynki z pewną liczbą złotych luidorów,
które Drugi odjął był od pierwszej wygranej i uniósł do budynku, by się później z
przyjaciółmi rozliczyć. Czwarty szukał niechętnie, robiąca karierę Konstancja lojalnie
nadesłała ojcu pierwszy spory udział. Metalową skrzynkę znaleźli pod zmyślnie
odsuwającym się gzymsem. Była pusta. Leżał w niej wszakże strzęp prawie
zbutwiałego papieru, na którym Drugi dawał im pisemnie cenną radę:
„ Nie grajcie z Cantonem!”.
- Ba! – rzekł Czwarty.
Szpilki, nr 17/1980, 27 IV 1980
Lampa, nr 11/2007

Podobne dokumenty