Statek dla Lalek – Łukasz Drewniak

Transkrypt

Statek dla Lalek – Łukasz Drewniak
Teatr bez ruchu
Czasem mniej znaczy więcej – udowodniają nowe spektakle
Any Nowickiej i Wiktora Rubina. Ale z „Operą za trzy grosze”
tak się nie da
ŁUKA SZ DRE WNIA K
Stanisław Barańczak sformułował kiedyś słynną tezę o błogosławieństwie
przymusu i zakazu, twierdząc, że prawdziwa poezja rodzi się wtedy, kiedy
przemożna chęć wypowiedzenia zderza się z jakimś fundamentalnym
ograniczeniem wolności ekspresji.
W „Joannie Szalonej” Rubina królową jest cielesność. Fot. Jerzy Borkiewicz/Teatr im. Stefana
Żeromskiego w Kielcach
Bo wtedy artysta zmienia się w ekwilibrystę: musi kombinować, szukać
„pozaregulaminowych” furtek i luk, by wykorzystać to, co ma do dyspozycji. Nie
wiem, jak w poezji, w każdym razie w świecie teatru twierdzenie Barańczaka jest
nadal aktualne.
Siedziba Teatru Barakah mieści się w piwnicy pod restauracją Klezmer-Hois
na krakowskim Kazimierzu. Ograniczeniem, z którym zmaga się od dwóch
sezonów reżyser Ana Nowicka, jest przestrzeń. Ciasno, klaustrofobicznie,
publiczności wejdzie tu tyle co nic (za Peerelu czwartkowe „Kobry” w naszym
pokoju z telewizorem oglądało chyba więcej osób).
Strefa gry to prostokąt dwa metry na pięć, może nawet mniej. Ale ta klitka daje
twórcom z Barakah pole manewru: mogą stawiać na sztuki, w których
najważniejsze są język i psychologia postaci. Jedna z poprzednich premier
Nowickiej w tej przestrzeni, „Szyc” Levina, stała się prawdziwą rewelacją:
sakramencko okrutna przypowieść o zamachu stanu w żydowskiej rodzinie została
przez krakowskich aktorów wykrzyczana i wyśpiewana. W „Statku dla lalek”
Nowicka proponuje nam coś z gatunku „piwniczny minidramamusical”.
Statek dla lalek. Fot. Dorota Czarnecka/Teatr Barakah w Krakowie
Część scen i monologów zostaje zamieniona w arie, duety i chóry, wzmocnione
mikrofonami wokale bombardują widzów: jakby aktor śpiewał nam prosto
w twarz, bo już nie może wytrzymać z bólu lub beznadziei. Skupiona Monika
Kufel i równie dobra reszta pięcioosobowej obsady zapraszają nas w dziwaczne
cielesne i językowe psychodramy. W fascynacji formą nie przeszkadza nawet dość
kulawa sztuka Marković o wykorzystywanej seksualnie dziewczynce, która
dorasta, wychodzi za mąż, rodzi niepełnosprawne dziecko, porzuca je i zostaje
artystką-alkoholiczką. Uwierzcie, że ze złego dramatu i w niesprzyjających
okolicznościach przestrzennych da się jednak zrobić przyzwoity teatr.
Paweł Łysak, lider bydgoskiego Teatru Polskiego, zderzył się jednak
z potężniejszym murem. Kiedy bierze się za „Operę za trzy grosze”, oczywistym
jest, że współreżyserem przedstawienia zostanie prawnik.
Spadkobiercy Brechta obwarowali zgodę na wystawianie jego sztuk taką liczbą
zakazów, że ręce opadają. Trzeba grać wszystkie trzy akty, nie zgubić nutki
w partyturze, przerwy mają być trzy, nie wolno obsadzać wbrew autorskim
wytycznym, przypisać którejś piosenki innej postaci. Miejsca na inwencję reżysera
właściwie nie ma, mimo to Łysak spróbował.
Opera za trzy grosze. Fot. Materiały prasowe Teatru Narodowego w Bydgoszczy
Jego spektakl spina klamra wideoprojekcji – zaczynamy od ślubu księcia Williama,
a kończymy ujęciami anarchistycznych zamieszek na ulicach Londynu. Te dwa
wydarzenia tworzą kontekst dla starcia korporacji żebraczej pana Peachuma
i bandy Mackie Majchra. Łysak bardzo czytelnie objaśnia relację przyjacielskobiznesową byłych kumpli z wojska – Majchra (Mateusz Łasowski) i szefa policji
londyńskiej Tygrysa Browna (Michał Jarmicki).
Ale bandyci wypadają blado, trywialne są też ich motywacje, Majcher
ma charyzmę seksualnego rekordzisty, a nie bezwzględnego geniusza szarej strefy.
Może gdyby ich poprzebierać za bankierów, bon mot Brechta: „Czymże jest
obrabowanie banku wobec założenia banku?” miałby zatrważający współczesny
sens. A tak w Bydgoszczy wyszła solenna śpiewogra. Tyle dobrze, że na tle
średniej kondycji wokalnej bydgoskiego zespołu bardzo dobrze wypadają głosowo
i aktorsko Magdalena Łaska (Polly) i Karolina Adamczyk (Jenny). No i robią
wrażenie chóry odśpiewane przez cały zespół na widowni. Bo czujemy się trochę
tak, jakbyśmy to my przeciw bankierom i prawnikom śpiewali. Czasem jednak
artysta przegrywa z ograniczeniami.
A w Kielcach jest sobie Teatr Żeromskiego, w którym następuje otwarcie
na młodość i eksperyment. Cud!
Joanna Szalona; Królowa. Fot. Jerzy Borkiewicz Materialy prasowe Teatru im Stefana Zeromskiego
w Kielcach
Pokażcie mi drugą scenę, na której kolejne przedstawienia młodych reżyserów
tworzą tak spójną wypowiedź programową i idą krok dalej niż hołubiony przeze
mnie Wałbrzych. Wydawałoby się, że po radykalnych estetycznie „Samotności pól
bawełnianych” i „Hamlecie” Rychcika czy Różewiczu przepisanym na kompozycję
z ruchu i dźwięku, z min, masek i seksu („Białe małżeństwo” Szczawińskiej)
kolejny twórca, Wiktor Rubin, poczuje na scenie absolutną wolność. I w swojej
„Joannie Szalonej; Królowej” pokaże, jak jesień średniowiecza gzi się z barokiem.
Będą tłumy statystów, lasery, „Bóg wi co”.
Tymczasem Rubin pamięta, po co reżyserowi samoograniczenie: wymyśla więc
formę, która łapie aktorów i unieruchamia w scenicznej pauzie. Opowieść
o hiszpańskiej królowej zamyka się tu wewnątrz złotej trumny. Można z niej tylko
wypełznąć jak robak. Bohaterowie dramatu zastygli w trupich gestach, ich język
jest martwy. To nie jest rekonstrukcja historyczna królewskiego obłędu ani studium
patologii władzy i opresji kobiecości. Joanna (Agnieszka Kwietniewska) przybiera
coraz to inną tożsamość – dziecka molestowanego przez ojca, kobiety chorej
z miłości, obsesyjnie zazdrosnej, uprawiającej miłość z ciałem martwego męża.
W martwym świecie Rubina cielesność jest jeszcze bardziej cielesna (przyjrzyjcie
się elficy Dagny Dywickiej!), półnagi trup Filipa Pięknego (Tomasz Nosiński) leży
i gada jak marmurowy posąg z galerii Prado.
Jak dowodzą przypadki Rubina i Nowickiej, teatr zaczyna się tam, gdzie artysta nie
ma już prawie żadnego ruchu, spektakl Łysaka dowodzi jednak, że ruch to pojęcie
względne – prawnicy już nad tym pracują.
Ocena 4/6
„Statek dla lalek” Mileny Marković, reż. Ana Nowicka, Teatr Barakah
w Krakowie
Ocena 4/6
„Joanna Szalona; Królowa” Joanny Janiczak, reż. Wiktor Rubin, Teatr im.
Stefana Żeromskiego w Kielcach
Ocena 2/6
„Opera za trzy grosze” Bertolta Brechta i Kurta Weilla, reż. Paweł Łysak, Teatr
Polski w Bydgoszczy