Żona filozofa
Transkrypt
Żona filozofa
Radosław Romaniuk Żona filozofa Lidia Bierdiajew nigdy nie podjęła się pisania biografii, choć wielokrotnie wspominała, że pociąga ją ten zamiar. Dziennik, opublikowany w Rosji w 2002 roku z nadtytułem wydawcy Zawód: żona filozofa, prowadziła systematycznie w latach 1934-1937 (sporadycznie także między 1939 a 1945 rokiem). Dzień pod dniu skrupulatnie zapisywała rytm emigracyjnego życia rodziny Bierdiajewów w podparyskim Clamart. Rosyjski filozof - konsekwentny w podejmowaniu problemów z pogranicza teologii i filozofii egzystencji, nie stroniący od zagadnień aktualnych, przybierających pod jego piórem uniwersalny wymiar - staje w czasie którego dotyczą zapiski jednym z autorytetów intelektualnych współczesności. U Bierdiajewów spotykają się duchowni prawosławni i katoliccy, francuscy oryginałowie zafascynowani wschodem, których (zachwyconych tą „naturalizacją”) nazywa się z rosyjska imieniem i otczestwem, zdeklasowani książęta bez zawodu, którzy zdążyli „objechać całą ziemię”, zanim osiedli na niegościnnej ziemi francuskiej, zdemobilizowani biali żołnierze w poszukiwaniu pracy, stawiający pierwsze kroki na drodze życia duchowego, znakomici koledzy Bierdiajewa, którzy z salonu filozofa przejdą do podręczników historii filozofii i literatury. Lew Szestow, Aleksander Remizow, Marina Cwietajewa, Jacques Maritain, Gabriel Marcel i wielu innych, których nazwiska niewiele mówią nawet znawcom środowiska rosyjskiej paryskiej diaspory. Bierdiajew przez lata prowadzi cotygodniowe otwarte wykłady, wedle życzenia: po rosyjsku lub po francusku, nigdy nie odmawia zaproszeniom, obojętne czy chodzi o odczyt w pobliskiej parafii, czy międzynarodową sesję filozoficzną w Wiedniu lub Londynie, albo wykład dla grupy francuskich studentów, wyjeżdżających właśnie do Związku Radzieckiego. Wszystkie samokształceniowe inicjatywy rosyjskiej emigracji rozpoczynają odczytem filozofa. I właśnie na tle tej ogromnej aktywności najbardziej uderza fakt, że co niedzielę, a w momentach zakrętów historii w dni powszednie i bez zapowiedzi, w domu w Clamart zbiera się to niezwykłe towarzystwo, aby wymienić opinie i informacje, spróbować zrozumieć to, czego świadkami i ofiarami się stają. Dziennik Lidii Judifowny (bo tak po jego przeczytaniu chce się autorkę nazywać) oddaje niezwykłą atmosferę tego intelektualnego monasteru, który - otwarty dla przybyszów z zewnątrz - obdziela ich nie byle jakim podarunkiem: wrażeniem, że możliwe jest życie zwrócone ku eschatologicznej przyszłości, że w rytmie spraw codziennych duch może również stanowić jedną z realności. Pielgrzymuje się do tego monasteru, ale jego mieszkańcy prowadzą życie surowe, skromne i monotonne. Niech więc nie zwiedzie czytelnika monotonia codziennych zapisków ona również wiele mówi, dopuszczając nas do sfery niedostępnej nawet przyjaciołom rodziny. Szczególnie cenne w notatkach „żony filozofa” są godziny niezauważalne dla postronnych, intymne rodzinne rytuały. Posiedzenia przed snem, kiedy małżonkowie omawiają wydarzenia mijającego dnia i czytają na głos rosyjską i europejską klasykę literatury, wspólnie słuchane radiowe koncerty, rozmowy o życiu i ideach. Najbardziej ujmującą stroną tej książki jest szczególna kultura wspólnego życia, jaką reprezentują jej bohaterowie. Zawsze gotowi, by dać prymat bólowi gardła, początkom zaziębienia lub złemu samopoczuciu któregoś z domowników nad sprawami, o których później dyskutuje świat. Z niezwykłą łatwością i naturalnością, jaką daje prawdziwa duchowa wspólnota, podejmują w rozmowie problemy, które zwykle tak niestosownie brzmią w codzienności: zło, duch, czas, przyszłość świata. Obok miłości i przywiązania łączy ich etos ludzi wrzuconych w świat, aby na własną rękę, użytek i pożytek rozwiązywać problemy związane ze swoim w nim losem. I - co równie ważne - chrześcijański etos prześladowań cierpianych od świata. Deportowani z ojczyzny proletariatu, goście na francuskiej ziemi z niepokojem śledzący nastroje wobec emigrantów, przez „białych” Rosjan uważani byli za kryptokomunistów podkopujących jedność emigracji, francuscy i radzieccy komuniści widzieli w nich reprezentantów dekadenckiej burżuazyjnej filozofii i wiary. Lidia i Mikołaj Bierdiajewowie byli wobec tych problemów równi, łączyły ich i mierzyli się z nimi wspólnie. W okresie, który obejmują zapiski, Bierdiajew - autor czterdziestu książek - pisze kilkanaście z nich. Co jakiś czas powtarza się zanotowane przez Lidię Judifowną zdanie filozofa: „Dzisiaj ważny dzień, zacząłem pisać nową książkę o duchu”. W podobny sposób notuje fakt zakończenia kolejnych prac męża, po czym po kilku dniach zapisuje, że właśnie przeczytał jej tytuły rozdziałów następnej książki. Rytm twórczości Bierdiajewa jest kolejnym, obok historycznego i towarzyskiego, rytmem pulsującym w zapiskach, jednostajnym, przewidywalnym, choć pełnym napięcia i trudu. Portret filozofa, jaki się tu wyłania, ukazuje zadziwiającą jedność autora i dzieła, którą mogli dotychczas zaledwie przeczuwać czytelnicy Autobiografii filozoficznej i innych prac myśliciela. Mikołaj Bierdiajew, który raj wyobrażał sobie jako wygodną i beztroską pracę przy biurku, wielokrotnie podkreślał, że z większą pasją oddaje się życiu wewnętrznemu, rozmyślaniom i twórczości, niż jakiejkolwiek zewnętrznej aktywności. Żywe barwy portret filozofa zyskuje tu tylko dzięki temu co mówi, z charakterystycznym rozgorączkowaniem i egzaltacją, przy jednoczesnej umiejętności celnej puenty i uogólnienia. Dziennik „żony filozofa” wpisuje się w tych partiach w tradycję apokryfów przekazujących myśli wielkiego człowieka. W tym przypadku często wzbogaca je drugi głos, który jest głosem Lidii Judifowny. Formułuje problemy, wypowiada opinie, mąż komentuje, krótko odpowiada na pytania. Nie jest to dialog różnorzędnych partnerów, kwestie autorki brzmią sztywno i pretensjonalnie, ani to zapis Eckermannowskich rozmów z mistrzem, ani dialog męża z żoną, ale mówią one jedną istotną rzecz: Bierdiajew miał w najbliższym otoczeniu wiernego słuchacza, który potrafił inspirować, przyjmować, niekiedy również przeciwstawiać się i nigdy przy tym nie tracił pełnej afirmacji świadomości, że los dał mu okazję obcować z geniuszem. Lidia Bierdiajew nie była osobą bezbarwną i niesamodzielną w swych poglądach. Młody filozof poznał ją jako starszą od niego o trzy lata nieszczęśliwą mężatkę o heroicznej karcie podziemnej działalności komunistycznej, znającą Genewę i Paryż, czasowo przebywającą w Kijowie pod nadzorem policji. Pod wpływem idei Tołstoja i korespondencji z autorem Anny Kareniny postawiła przed sobą zadanie realizacji moralnego ideału i bezkompromisowej walki ze złem w otaczającym świecie. Nie mogąc pogodzić się ze związkami Cerkwi prawosławnej z aparatem państwowym, została katoliczką, do końca życia rozwijając głęboką chrześcijańską duchowość. Łączyła w niej elementy tradycji religijnej Wschodu i Zachodu, zachowując niezależność i krytyczną postawę wobec rzeczywistości kościoła. Stała się podporą męża zarówno w jego twórczości, jak i polemicznych bataliach przeciwko fałszywym autorytetom, które wielokrotnie odbijały się boleśnie na losie rodziny. Krótko mówiąc: „żona filozofa”, czyli ktoś, kto na co dzień i praktycznie kocha konkretnego człowieka, jego dzieło i prawdę.