Co powiedziałeś? - wrzasnął Kalona na Kruka Prze
Transkrypt
Co powiedziałeś? - wrzasnął Kalona na Kruka Prze
) ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Kalona - Co powiedziałeś? - wrzasnął Kalona na Kruka Prześmiewcę, który skulił się i odsunął. - Rephaim jesssssst człowiekiem - powtórzył Nisroc. Jego mniej rozwinięty brat, ten, któremu udało się umknąć przed gniewem dziwnej kreatury, poruszył się niespokojnie za jego plecami. Kalona zaczął kroczyć po polanie od ambony do ambony. Nie świtało jeszcze, ale pozostałe Kruki, te, które wróciły już z poszukiwań braci na polach i w lasach Oklahomy, siedziały w swoich domkach na drzewach - chowały się, uciekały przed potencjalnymi spojrzeniami wścibskich oczu. Kalona stał, obserwując ich powrót, wypatrywał czegoś, do czego się wstydził przyznać nawet przed sobą. Wypatrywał śladów ludzkich - syna, z którym mógłby porozmawiać, zwierzyć mu się, razem z nim planować. Ale przyleciały tylko mazgające się służalcze bestie. .Rephaim był najbardziej ludzki z nich wszystkich", myślał Kalona po raz już chyba setny, kiedy Nisroc wylądował na polanie bez jednego brata, za to z niewiarygodnymi wieściami. - To niemożliwe! - napadł na Nisroca. - Rephaim nie może mieć ludzkiej postaci. Jest Krukiem Prześmiewcą, tak samo jak ty i twoi bracia! 136 - Bogini - zasyczał Nisroc. - Ona go zmieniła. Kalona poczuł falę dziwnej radości i goryczy. Nyks zmieniła jego syna z bestii w człowieka - obdarzyła go ludzką postacią, Wybaczyła Rephaimowi? Jak to możliwe? - Rozmawiałeś z Rephaimem? - Kalona z trudem znajdował słowa. Nisroc poruszył z góry na dół swoim potężnym kruczym łbem. - Tak. - Powiedział, że służy teraz Nyks? - Tak. - Nisroc pokłonił się ojcu, lecz w jego bystrych oczach widniała przebiegłość. - Nie chciał szszszszpiegować. Kalona spojrzał na niego ostro, po czym popatrzył na pobitego Kruka Prześmiewcę, który stał za nim niewinnie, i nagle zdał sobie sprawę, że brakuje jeszcze jednego syna. - A gdzie ... - Musiał przerwać, żeby przypomnieć sobie, który z jego synów nie wrócił. - Gdzie Maion? Dlaczego nie przyleciał z wami? - Zabity - powiedział Nisroc bez emocji. - Rephaim go zabił? - Głos Kalony był zimny jak jego serce. - Nie. Sssstwór. On zabił. - Jaki stwór? Mów jasno! - Sssstwór Tsi Sgili. - Wampir? - Nie. Człowiek, a potem byk. Kalona aż drgnął z zaskoczenia. - Jesteś pewien? To stworzenie przyjęło postać byka? - Tak. - Czy Rephaim przyłączył się do niego i zaatakował was? - Nie. 137 - Walczył z wami przeciwko temu stworzeniu? - Nie. Niecce nie robił. Kalona zacisnął zęby i zaraz rozluźnił szczęki. - W takim razie co zatrzymało bestię? - Czerwona. - Walczyła przeciwko Neferet? - Kalona wyrzucił z siebie pytanie, w duchu przeklinając się za to, że wysłał istoty mało rozumne, zamiast zobaczyć wszystko na własne oczy. - Nie było bitwy. Odlecieliśmy. - Ale twierdzisz, że byk był stworzeniem Neferet? - Tak. - A więc to prawda. Neferet oddała się białemu bykowi. - Kalona znów zaczął maszerować po polanie. - Ona nie ma pojęcia, jakie siły właśnie obudziła. Biały byk to ciemność w swojej najczystszej, najpotężniejszej formie. Coś się poruszyło w głębi jego duszy, coś, co od czasu upadku nie wychodziło na światło dzienne. Przez jedną bardzo krótką chwilę stary wojownik bogini Nocy, skrzydlaty nieśmiertelny, który przez stulecia bronił swojej bogini przed atakami ciemności, czuł instynktowne pragnienie, by udać się do Nyks, ostrzec ją, ochronić. Jednak Kalona zastopował ten idiotyczny impuls niemal tak szybko, jak się on pojawił. Znowu zaczął kroczyć w tę i we w tę. - A więc Neferet ma sprzymierzeńca, którzy wiąże ją z białym bykiem - zastanawiał się na głos. - Ale Dom Nocy musi widzieć w nim kogoś innego, w przeciwnym razie bylibyście świadkami przynajmniej początku wielkiej wojny. - Tak, jej ssssstwór. Kalona zignorował powtarzany przez Nisroca komentarz i nadal głośno myślał. - Rephaim służy teraz Nyks, a bogini obdarzyła go ludzką postacią - rzekł i zacisnął zęby. Czuł się podwójnie 138 zdradzony, przez syna i przez boginię. Przecież prosił, praktycznie błagał Nyks o wybaczenie. I jaka była jej odpowiedź? "Jeśli kiedykolwiek zasłużysz na przebaczenie, możesz mnie o nie poprosić. Nie wcześniej jednak". Wspomnienie pobytu w Zaświatach i krótkiego spotkania z Nyks wywołało ogromny ból w jego' duszy. Zamiast poddać się temu uczuciu, zastanowić się nad nim, zadziałać, Kalona otworzył podwoje wściekłości, która zawsze wrzała w jego sercu gotowa wylać z brzegów. Napływający gniew wypłukał wszystkie inne, łagodniejsze, prawdziwsze uczucia. - Mój syn musi nauczyć się lojalności - powiedział. - Jessssstem lojalny! - zawołał Nisroc. - Nie mówię o tobie. - Kalona wydął pogardliwie wargi. - Ale o Rephaimie. - Nie chciał szszszszpiegować - powtórzył Nisroc. Kalona uderzył go. Nisroc zachwiał się i oparł o stojącego z tyłu innego Kruka Prześmiewcę. - Rephaim w przeszłości robił o wiele więcej niż szpiegowanie dla mnie. Był moją drugą parą pięści, drugą parą oczu, moim przedłużeniem. Szukam go z przyzwyczajenia. Być może jemu też jest ciężko. - Kalona odwrócił się do synów plecami i popatrzył na wschód ponad zalesionymi wzgórzami, w stronę uśpionej Tulsy. - Powinniśmy odwiedzić Rephaima. W końcu mamy wspólnego wroga. - Tsi Sgili? - zapytał Nisroc, uległy i potulny. - Tak. Tsi Sgili. Rephaim nie nazwie tego szpiegowaniem, jeśli będziemy mieć wspólny cel: zdetronizowanie Neferet. - Ty będziesz rządził zamiassssssst niej? Kalona popatrzył na syna swoimi bursztynowymi oczami. - Tak. Zawsze będę rządził. Teraz odpoczniemy. O zachodzie udam się do Tulsy. 139 - Zzzzzz nami? - zapytał Kruk Prześmiewca. - Nie. Wy zostaniecie tutaj. Gromadźcie dalej moich synów. Nie opuszczajcie kryjówki. Czekajcie. - Na ccccco mamy czekać? - Na moje wezwanie. Kiedy zacznę rządzić, tylko lojalni zostaną u mojego boku. Nielojalnych zniszczę bez względu na to, kim są. Rozumiesz, Nisroc? - Tak. Rephaim - Masz taką miękką skórę. - Rephaim przesunął palcami po łuku nagich pleców Stevie Rae, napawając się radością, jaką odczuwał, gdy mógł trzymać ją w ramionach i tulić swoje ciało, w pełni ludzkie, do jej ciała. - Podoba mi się, że twoim zdaniem jestem wyjątkowa - powiedziała Stevie Rae i uśmiechnęła się do niego nieśmiało. - Bo jesteś - odparł, po czym westchnął i odsunął się. - Zbliża się świt. Muszę wyjść na górę. Stevie Rae usiadła i owinęła się grubą kołdrą, która leżała na łóżku w jej zaskakująco uroczym pokoiku w tunelach. Zamrugała kilkakrotnie swoimi wielkimi niebieskimi oczami. Miała potargane kręcone włosy, które okalały jej twarz w taki sposób, że wyglądała jak niewinne dziewczątko. Rephaim wciągnął dżinsy, myśląc, że Stevie Rae jest najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widział. Następne słowa były jak cios w serce. - Nie chcę, żebyś odchodził, Rephaim. - Wiesz, że ja też nie chcę, ale muszę. - Nie możesz zostać tutaj? Ze mną? - zapytała z wahaniem. 140 Westchnął i usiadł na krawędzi łóżka, na którym jeszcze przed chwilą leżeli oboje. - Wsadziłabyś mnie do klatki? Poczuł, że drgnęła - z szoku, a może z obrzydzenia? - Nie! Nie to chciałam powiedzieć. Pomyślałam sobie, że może ... no wiesz ... może mógłbyś raz zostać? Jakbyśmy się trzymali za ręce, dopóki z powrotem się nie zmienisz ... - Stevie Rae - Rephaim uśmiechnął się ze smutkiem - przecież kruk nie ma rąk. Te - przycisnął dłonie do jej rąk - za chwilę będą miały pazury. Już za moment stanę się bestią. Nie będę cię znał. - A gdybym cię obejmowała? Może nie byłbyś wtedy przerażony. Może zwinąłbyś się obok i zasnął? W końcu musisz kiedyś spać, nie? Rephaim zastanowił się chwilę, zanim odpowiedział, próbując wytłumaczyć jej niewytłumaczalne. - Pewnie muszę, ale Stevie Rae, ja nie pamiętam niczego z czasu, gdy byłem krukiem ... "Niczego z wyjątkiem koszmaru przeobrażenia i niemal ekstatycznej radości z latania", tyle że akurat tych dwóch rzeczy nie mógł jej powiedzieć. Jedna sprawiłaby jej przykrość. Druga by ją przestraszyła. Więc zamiast czystej prawdy podał jej wersję, która wydawała się grzeczniejsza, bardziej zrozumiała: - Kruk nie jest zwierzątkiem domowym, to dziki ptak. A gdybym wpadł w panikę, próbując uciec, i zrobił ci krzywdę? - Albo zranił siebie - powiedziała z powagą. - Rozumiem. Naprawdę. Tylko wcale tego nie chcę. - Ja też nie, ale o to chyba chodziło Nyks. To są konsekwencje moich dawnych czynów. - Otoczył dłonią jej śliczny miękki policzek. - To cena, którą chętnie zapłacę, bo ma swoje dobre strony - szepnął, dotykając wargami jej ust. - Dzięki temu kiedy przybieram ludzką postać, mogę wykradać czas na spotkania z tobą. 141 - Nikt niczego nie wykradał - odparła Stevie Rae z zacięciem. - Nyks podarowała ci ten czas, bo dokonałeś właściwych wyborów. Konsekwencje działają w obie strony, Rephaim, mogą być i dobre, i złe. Dzięki temu, co powiedziała, zrobiło mu się lżej na duszy. Uśmiechnął się i pocałował ją. - Będę o tym pamiętał. - Chciałabym, żebyś pamiętał jeszcze o jednym. Postąpiłeś właściwie, kiedy nie odwróciłeś się dzisiaj od swoich braci. - Stevie Rae chwyciła palcami za blond pukiel i Rephaim wiedział, że ciężko jej to mówić, więc chociaż czuł już potrzebę, by wyjść z tuneli, uciec ku czekającemu na niego niebu, nadal siedział przy niej i trzymał ją za rękę. - Przykro mi, że twój brat zginął. - Dziękuję - szepnął, nie ufając własnemu głosowi. - Przylecieli do Domu Nocy, żeby cię zabrać, prawda? - Niezupełnie. Ojciec ich wysłał, żeby mnie odnaleźli. Ale nie mieli mnie zabrać ... - Przerwał, nie wiedząc, jak ma jej wytłumaczyć resztę. Kiedy znaleźli się sami, nie rozmawiali o jego braciach, zbyt pragnęli swojego wzajemnego dotyku, bliskości, miłości. Stevie Rae ścisnęła mu rękę. - Możesz mi powiedzieć. Ufam ci, Rephaim. Ty też mi zaufaj, proszę. - Ufam ci! - zawołał, patrząc z rozpaczą na ból w jej oczach. - Musisz jednak zrozumieć, że chociaż ojciec się mnie wyrzekł, tutaj - przyłożył rękę do serca - nic się nie zmieniło. Zawsze będę jego synem. Pójdę ścieżką bogini. Będę walczył po stronie światła i dobra. Będę cię kochał. Zawsze. Ale musisz zrozumieć, że gdzieś w głębi duszy będę też zawsze kochał jego. Tego się nauczyłem, będąc człowiekiem. - Rephaim, muszę ci coś powiedzieć. Chociaż może zabrzmi to nieprzyjemnie, chyba powinieneś to usłyszeć. 142 - Okej. Mów. - Zanim zostałam naznaczona, chodziłam do szkoły z jedną dziewczyną. Miała na imię Sallie. Jej mama zwiała, zostawiła i ją, i jej ojca, kiedy Sallie miała jakieś dziesięć lat. To był wredna dziwka, którą przerosła odpowiedzialność związana z wychowaniem dziecka. Sallie bardzo cierpiała po odejściu matki, chociaż jej ojciec robił, co mógł. Z tym że najgorsze było coś innego: ta jej matka ciągle wracała. I jak mawiała moja mama, mieszała w gównie. Rephaim spojrzał na Stevie Rae pytająco. - Sorry. Chodzi o to, że jej matka wracała i robiła jej burdel w życiu, ciągle dostarczała nowych powodów do rozpaczy, a wszystko dlatego, że była popierdolona i wredna. - Co się stało z tą Sallie? - Kiedy zostałam naznaczona i zostawiłam starą szkołę, Sallie była na najlepszej drodze do tego, żeby zostać podobnie popierdoloną osobą jak jej matka. Bo nie miała siły powiedzieć tej kobiecie, żeby trzymała się od niej z dala. Sallie chciała, żeby jej matka była dobrą osobą, która będzie ją kochała i troszczyła się o nią, a przecież wiedziała, że to niemożliwe. - Stevie Rae wzięła głęboki oddech, a potem westchnęła przeciągle. - Próbuję właśnie powiedzieć ... zapewne niezbyt logicznie... że powinieneś zdecydować, czy chcesz być tak popieprzony jak twój ojciec czy wolisz zacząć naprawdę nowe życie. - Ja już wybrałem nowe życie. Stevie Rae popatrzyła na niego i pokręciła głową ze smutkiem. - Nie całym sobą. - Nie mogę go zdradzić. - Nie każę ci tego robić. Proszę tylko, żebyś nie pozwolił mu mieszać w gównie. - On chciał, żebym dla niego szpiegował. Po to wysłał do mnie moich braci. Powiedziałem Nisrocowi, że nie zrobię 143 tego. - Rephaim wygłosił to wszystko bardzo szybko, jakby się łudził, że dzięki temu słowa stracą swoją gorycz. - A widzisz? Już miesza w gównie. - Widzę, chociaż wcale niełatwo mi na to patrzeć. Czy moglibyśmy na razie o nim nie rozmawiać? To wszystko jest dla mnie nowe. Muszę znaleźć sobie miejsce w tym świecie. - Spojrzał jej w oczy, pragnąc, by zrozumiała. - Byłem z ojcem przez kilkaset lat. Trochę potrwa, zanim przywyknę do myśli, że nie stoję już u jego boku. - Brzmi sensownie. Więc może tak: powiem Zo i reszcie bandy, że twoi bracia przylecieli, by ci przekazać, że Kalona przyjmie cię z powrotem, jeśli się przyznasz, że popełniłeś błąd. Odmówiłeś, więc kruki zbierały się do odlotu, a wtedy Smok i ten Aurox was zobaczyli. Tak to wyglądało, prawda? - Tak. A co z resztą? Z tym, że ojciec chciał, bym dla niego szpiegował? - Mogę ci z góry powiedzieć, że wszyscy i tak się domyślają, że Kalona będzie próbował cię wykorzystać przeciwko nam, jeśli mu tylko na to pozwolisz. A ponieważ nie pozwalasz, więc nic się nie stanie, jeśli im powiem. - Dziękuję, Stevie Rae. - Nie ma sprawy - uśmiechnęła się. - Jak mówiłam, ufam ci. Pocałował ją znowu i właśnie wtedy zaczął odczuwać znajome mrowienie skóry, jakby pióra formowały się, rosły, chciały się uwolnić. - Muszę iść - powiedział i tym razem ruszył pospiesznie do wyjścia. Słyszał, że Stevie Rae schodzi z łóżka, a kiedy się odwrócił, wkładała koszulkę i szukała spodni. - Nie - rzekł bardziej stanowczo, niż zamierzał, lecz już czuł ból i wiedział, że nie zostało mu zbyt wiele czasu. - Nie idź ze mną. Musisz się spotkać z Zoey. - Mogę później ... 144 - Nie chcę, żebyś patrzyła, jak zamieniam się w bestię! - Nic mnie to nie obchodzi. - Stevie Rae wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać. - Ale mnie obchodzi. Proszę. Nie idź za mną. I wyszedł pod kocem służącym za drzwi do pokoju Stevie Rae. Zanim dotarł do metalowych schodów prowadzących z tuneli do piwnicy, przyspieszył do biegu. Pot lał się z niego strumieniami i musiał zacisnąć zęby, żeby nie krzyknąć z potwornego bólu, który rozrywał mu ciało. Przemknął biegiem przez piwnicę i otworzył kratę w chwili, gdy słońce wychyliło się ponad horyzontem. Z krzykiem, który przerodził się w głos kruka, jego ciało przeobraziło się w postać czarnego ptaka. I ten ptak, nie pamiętający, że był chłopcem, rzucił się w chętne uwodzicielskie ramiona porannego nieba. Stevie Rae Stevie Rae nie pospieszyła za Rephaimem, tylko dokończyła się ubierać. Wytarła też oczy i dopiero wtedy wyszła ze swojego pokoju i skręciła w przeciwną stronę niż ta, w którą pobiegł Rephaim. Kierowała się do centrum życia w tunelach - do niewielkiego ślepego korytarza, który przerobili na kuchnię i punkt komputerowy. "Mountain Dew", pomyślała, powstrzymując ziewnięcie. Potrzebna mi kofeina i cukier. Wyszła zza załomu korytarza i uśmiechnęła się sennie do Damiena, Zoey, Afrodyty oraz Dariusa. Siedzieli we czworo przy stole, na którym piętrzyły się książki. - W tamtej lodówce jest mnóstwo napojów. - Zoey machnęła ręką w stronę jednej z dwóch ogromnych, stojących obok siebie lodówek. 145 - Nie tylko brązowych? - Brązowe, zielone i przezroczyste. I jeszcze świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy, bo Kramisha uważa, że jest zdrowy - odparła Zoo - Co jest gównianą bzdurą - wtrąciła Afrodyta i przechyliła butelkę z wodą artezyjską z Fidżi. - Tylko woda. Cała reszta tuczy. No, nie licząc krwi - dodała i przerwała na moment, a jej piękna twarz zlodowaciała. - Nie wiem, ile zawiera kalorii, a odkąd przestałam być adeptką, nawet nie zamierzam o tym myśleć. Stevie Rae otworzyła lodówkę i zaczęła się gapić na jej zawartość. - Skąd to wszystko się tu wzięło? Zoey westchnęła. - Kramisha. Zamiast iść na trzecią lekcję, wybrała się na "małą wycieczkę" - zrobiła w powietrzu cudzysłów na Utica Square i przypadkowo trafiła na nocną zmianę facetów, którzy przywieźli towar do spożywczego. Stevie Rae spojrzała na Zoey przez ramię. - Ach. Czyżby zastosowała wampirską hipnozę? - Zdecydowanie - odparł Damien. - I dlatego mamy tu tyle jedzenia. Przekonała ich nawet, żeby przynieśli nam stół ze stoiska z próbkami. - Ale chyba ich nie zjadła, co? - Stevie Rae zacisnęła kciuki za plecami. - Nie, chociaż też im nie zapłaciła - wyjaśniła Afrodyta. - Zmusiła ich, żeby zrobili wszystko, co każe, a potem odeszli i zapomnieli o całej sprawie. Chyba zabiorę ją do Nowego Jorku, kiedy następnym razem u Yoany Baraschi będzie wyprzedaż. - Nie - powiedziała Zoey. - Nie i jeszcze raz nie. Spojrzała na przyjaciółkę. - Naprawdę jesteś przytomna? Stark i inni czerwoni adepci, w tym panna Kramisha vel "róbcie, co wam każę", śpią jak zabici. 146 Stevie Rae wyjęła Mountain Dew i usiadła ciężko przy stole, ziewając. - Ledwo, ledwo - odparła. - Łatwiej tu nie spać, kiedy jest dzień, choć muszę przyznać, że jestem nieludzko zmęczona. Stark już zasnął? - Tak. - Stevie Rae miała wrażenie, że Zoey martwi się tym faktem. - Ma problemy ze snem od czasu ... no wiesz, odkąd wrócił z Zaświatów. Więc kiedy wreszcie odpadnie, zostawiam go samego. - To pewnie trochę potrwa, ale w końcu wróci do siebie - pocieszyła ją Stevie Rae. - Mam nadzieję. - Zoey przygryzła wargę. - A skoro już o chłopakach mowa, czy twój jest ptaszkiem? - zapytała Afrodyta. - Tak. - Stevie Rae popatrzyła na nią spod półprzymkniętych powiek. – I nie chcę o tym rozmawiać. - Tylko że my musimy wiedzieć dokładnie, dlaczego Kruki Prześmiewcy znalazły się dzisiaj w szkole - powiedział Damien ciepło. - A skoro Rephaim nie może nam teraz odpowiedzieć, mamy nadzieję, że ty nam to powiesz. - Myślałam, że mamy się spotkać w sprawie daru prawdziwego widzenia. - Stevie Rae czuła, że musi bronić Rephaima. -Owszem, ale także po to, żeby obgadać naj świeższe wieści - odparł Damien. - Chyba potrzebne nam coś takiego, prawda? Nie sposób było się kłócić z Damienem, zwłaszcza kiedy przybierał tę swoją słodką zatroskaną minę. - Tak, jest nam potrzebne - przyznała Stevie Rae, patrząc mu prosto w oczy. - Na dobry początek może cię zapytam, jak się trzymasz. Damien zamrugał kilkakrotnie, jakby pytanie go zupełnie zaskoczyło. Stevie Rae poczuła się jak debilka. Czy wszyscy 147 skretyniali na tyle, że zapomnieli o tym, iż zaledwie kilka dni wcześniej Damien stracił swojego chłopaka? - Dzisiaj w szkole było lepiej. Miałem wrażenie, że to krok w stronę normalności. - Damien mówił powoli, ostrożnie, jakby musiał się zastanowić nad każdym słowem. - Ale bardzo brakowało mi Jacka. To może zabrzmi idiotycznie, spodziewałem się jednak, że zobaczę go za każdym zakrętem korytarza. - Wcale nie brzmi idiotycznie - powiedziała Zoey. - Ja też ciągle myślę, że zobaczę Heatha. To takie trudne i beznadziejnie niewłaściwe, kiedy ktoś umiera zbyt szybko. - Przez jej twarz przebiegały rozmaite emocje. - I moją mamę - dodała. - Wiem, że dość długo już mieszkam w Domu Nocy, a wcześniej też nie byłyśmy ze sobą aż tak blisko, ale ciężko mi się pogodzić z jej śmiercią. Więc rozumiem, co masz na myśli. - To też mi pomaga - rzekł Damien. - To, że rozumiecie, jak to jest, stracić kogoś bliskiego. - Uśmiechnął się do Stevie Rae. - Więc jeśli chodzi o odpowiedź na twoje pytanie: trzymam się, jak mogę. - To dobrze. A teraz następne pytanie czy raczej wracamy do pierwszego? - odezwała się Afrodyta. - Co te ptaszyska robiły w Domu Nocy? - Kalona je przysłał. Miały powiedzieć Rephaimowi, że tatuś przyjmie go z powrotem, jeśli tylko przyzna, że wybierając mnie i boginię, popełnił błąd. - Stevie Rae pokręciła głową. - Czasami myślę, że Kalona to kompletny imbecyl. - To znaczy? - zapytała Zoey. - Nóż do cholery, przecież nawet miesiąca nie ma, jak chodzę z Rephaimem! Można by sądzić, że jego ojciec da nam szansę pokłócić się po raz pierwszy, zanim zacznie jęczeć: "Och, synku, popełniłeś błąd". - A co dokładnie powiedział im Rephaim? - zapytał Damien. 148 148 - A jak myślisz? Rany, przecież jest tu z nami. - Stevie Rae czuła wzbierający gniew. - Kazał im przekazać Kalonie, że nie popełnił błędu i nie wraca do ojca. Koniec. Kropka. - Tylko czy naprawdę? - nie dowierzała Afrodyta. - Naprawdę co? - Koniec. Kalona nie będzie przyłaził i robił wszystkiego, byle Rephaim przejrzał na oczy? - A nawet jeśli, to co? Rephaim nie należy już do jego ekipy. I to od dawna. ~ Ty tak twierdzisz. - On tak twierdzi! - Stevie Rae miała wrażenie, że za chwilę eksploduje. - I jego ojciec. I jego bracia. I nawet Nyks tak twierdzi! Do cholery, nawet bogini się pojawiła i wybaczyła mu. Co do diabła Rephaim musi zrobić, żeby wam udowodnić, że się zmienił? - Hej, nikt nie mówi, że ma cokolwiek udowadniaćpowiedziała Zoey, rzucając Afrodycie spojrzenie z gatunku tych, co mówią "wcale nam nie pomagasz". - Musimy jednak wiedzieć, jeżeli Kalona i Kruki Prześmiewcy coś knują. - Niczego nie knują. Tyle że Rephaim przeżył bardzo to, że ten pieprzony chłopak-byk zabił mu brata. Oni naprawdę tylko gadali. Nagle pojawił się Smok, rzecz jasna wkurzony na maksa, ale to wiadomo, przez Anastasię. Kruki się tylko broniły. A jeśli chodzi o pytania, to trzeba by zadać je Auroksowi. - Cóż, teraz nie możemy mu ich zadać, a Rephaimowi owszem - zauważyła Afrodyta. - Już mówiłam, co mi powiedział. - Słaba .i zmęczona, bo dawno już minął świt, Stevie Rae zaczęła instynktownie czerpać siłę z ziemi. Oczywiście nie chciała skrzywdzić konkretnie Afrodyty, czuła jednak, że przydałby się jej mały wstrząs. - Hej, świecisz na zielono - powiedziała Zoo 149 - Bo jestem wkurzona - odparła, Stevie Rae, a wtedy Darius przysunął się do Afrodyty, co jąjuż w ogóle zdenerwowało. - Wiesz co, Darius? Powinieneś się opanować. Stoimy po tej samej stronie, ale to nie znaczy, że od czasu do czasu nie możemy się na siebie powkurzać. - Chyba wszyscy to rozumiemy, prawda, Dariusie? odezwał się Damien swoim najspokojniejszym, najbardziej łagodzącym głosem. - Oczywiście - zgodził się Darius. Afrodyta prychnęła. - Czyli Rephaim odmówił Kalonie, a Kruki Prześmiewcy przyleciały tylko po to, żeby przekazać wiadomość od ojca? - upewniała się Zoey. - Właśnie tak - przytaknęła Stevie Rae. - No dobrze, w takim razie możemy przejść do kwestii prawdziwego widzenia. - Zoey spojrzała na Damiena. Streścisz, co udało ci się znaleźć? - Niezbyt wiele. W podręczniku była raptem krótka wzmianka. Ogólnie to rzadki dar i już od dawna nikt nie został nim obdarzony. Od kilkuset lat mniej więcej. To frustrujące, ponieważ dar nie został dobrze udokumentowany, a z tego, co udało mi się wyszukać, wnioskuję, że adepci czy wampiry obdarzone prawdziwym widzeniem ... tak a propos, to zwykle jednak wampiry ... no więc ci z tym darem widzą, jacy ludzie są naprawdę. - Jakiż to milutki i przydatny dar - odezwała się Afrodyta. - Można by tak pomyśleć, ale problem w tym, że widzenie zależy od osoby nim obdarowanej - wyjaśnił Damien. - Że co? - zapytała Zoey. - No tak. Chodzi o to, że Shaylin musi umiejętnie używać daru. Musi rozumieć, co widzi, i właściwie to interpretować. 150 - A jeśli tego nie zrobi, po prostu będzie widziała tylko różne kolory? - upewniła się Zoey. - Gorzej. W przypadku prawdziwego widzenia to nigdy nie są same kolory. Wiemy, że ona zagląda człowiekowi do duszy. - Damien potrząsnął głową. - W podręczniku były historie osób, które źle zrozumiały i źle wykorzystywały. swój dar. Bywały nawet tragiczne. - A są jakieś wytyczne czy zasady? - zapytała Zoe. - Nie. To indywidualna sprawa każdego posiadacza daru - odparł Damien. - Czyli błądzimy po omacku. - Stevie Rae wydawała się przerażona. - Znowu. - Ona skumplowała się z Erikiem, a to niedobry znak - powiedziała Afrodyta. - Niektórzy z nas też kumplowali się z Erikiem i wcale nie. najgorzej skończyli - odparła Zoey. - A zresztą laska, która widzi jego prawdziwe kolory, będzie dla niego najlepsza. - O ile uda jej się właściwie je zinterpretować - parsknęła Afrodyta. - Czy jak tam się to nazywa. - Chcę wierzyć, że ona to potrafi - rzekł Damien. - Ja też - wtrąciła Stevie Rae, która cały czas rozmyślała o Rephaimie i Kalonie. Proszę, Nyks, pozwól Rephaimowi zobaczyć prawdę, posłała w przestrzeń żarliwą modlitwę, po czym podniosła głowę i napotkała wzrok swojej najlepszej przyjaciółki. - Ja też chcę w to wierzyć - powiedziała Zoey cicho, jakby czytała jej w myślach. - A ja chciałabym wierzyć, że kiedy wyjdę z kuchni na korytarz, zostanę automatycznie przetransportowana do apartamentu w hotelu Ritz-Carlton na Kajmanach. Rozumiem, że wam słońce nie służy, mnie jednak przydałoby się trochę smażenia i obracania na patelni. - Afrodyta przerwała i uśmiechnęła się kokieteryjnie do Dariusa. - Ja wezmę na siebie smażenie, jeśli ty zajmiesz się obracaniem. 151 Stevie Rae wstała i ziewnęła. - No dobra, zanim się porzygam, może pójdę lepiej spać. Do zobaczenia wieczorem. - Ble. Szkoła zamiast Ritza - jęknęła Afrodyta. - Jak dobrze, że jutro piątek - dodała i uniosła brwi. - Obiecuję ci, Zoey, że w weekend zabiorę się za poważne zakupy i remont. Walka ze złem, ciemnością i czym tam jeszcze będzie musiała poczekać. - A skoro już rozmawiamy o tunelach, czy ktoś wie, gdzie Erik ulokował Shaylin? - zapytała Stevie Rae, ziewając potężnie po raz kolejny. - W pokoju po Elizabeth Bez Nazwiska - odpowiedział jej Damien. - Trochę przerażające, nie? - I tak z niego nie za bardzo korzysta - wtrąciła Afrodyta. - Idę spać - powiedziała Zoey. - Dobranoc. Rozległo się chóralne "dobranoc". Stevie Rae patrzyła, jak jej przyjaciółka idzie' powoli w stronę dawnego pokoju Dallasa, w którym teraz mieszkała ze Starkiem. Stawiała kroki wolno, miała zwieszone ramiona, zupełnie jakby próbowała nieść na nich zbyt duży ciężar. Stevie Rae westchnęła. Doskonale wiedziała, jak Zoey się czuje, ) ROZDZIAŁ JEDENASTY Lenobia Lenobia powąchała powietrze. Oprócz zapachu trocin, skóry, słodkiej paszy i koni wyczuwała coś jeszcze - coś dymnego i mgliście znajomego. Po raz ostatni przejechała miękką szczotką po sierści Mujaji - swojego ulubionego konia, karej masywnej klaczy rasy quarter - i podążając . ślad za wonią, wyszła z boksu. Skręciła w szeroki korytarz, w którym po obu stronach mieściły się przestronne boksy, i nos poprowadził ją dokładnie tam, gdzie się spodziewała - do wielkiego boksu tuż przy siodlarni. Szła bardzo cicho, ale wmawiała sobie, że wcale się nie zakrada - po prostu nie chciała przestraszyć klaczy. Travis odwrócony do niej tyłem stał na środku boksu. W jednej ręce trzymał podpaloną grubą naręcz suszonych ziół, drugą machał w jasnym dymie, by rozprzestrzenił się po całym boksie. Bonnie, potężna klacz rasy perszeron, stała przed nim z ugiętą nogą, drzemiąc. Poruszyła tylko nieznacznie uchem, kiedy podszedł bliżej i przesunął palące się zioła wokół jej masywnego cielska. Potem zbliżył się do swojego posłania, które umościł sobie w kącie boksu, i tak samo potraktował je dymem jak wcześniej klacz i siebie. Dopiero kiedy zaczął się odwracać, Lenobia się cofnęła. Zastanawiając się nad tym, co zobaczyła, wyszła ze stajni bocznymi 153 drzwiami i usiadła na ławce, by wdychając nieruchome chłodne nocne powietrze, przesiać własne myśli. Kowboj palił szałwię. Lenobia była praktycznie pewna po zapachu, że to biała szałwia - doskonałe zioło do oczyszczania przestrzeni. Tylko po co kowboj z Oklahomy miałby robić coś podobnego? Ludzkie zachowanie? Cóż ona o tym wie? Miała jedynie luźne kontakty z ludźmi od ... Zapragnęła przekręcić wąską złotą obrączkę ze szmaragdem w kształcie serca, którą nosiła na serdecznym palcu lewej ręki. Wiedziała dokładnie, ile czasu upłynęło od jej ostatnich bliskich kontaktów z człowiekiem, a konkretnie z ludzkim mężczyzną - dwieście dwadzieścia trzy lata. Popatrzyła na swój palec serdeczny. Było ciemnawo. Świt dopiero rozjaśniał czerń nieba, malując je na szaroniebiesko, ale widziała czystą zieleń szmaragdu. Przy tym świetle jego uroda była iluzoryczna, niejasna - zupełnie jak wspomnienie twarzy z przeszłości. Lenobia nie lubiła wspominać tamtych twarzy. Już dawno się przekonała, że trzeba żyć tu i teraz - to i tak było wystarczająco trudne. Popatrzyła na wschód i zmrużyła oczy na widok wstającego słońca. - Dzisiaj to także szczęście. Konie i szczęście. Konie i szczęście - powtarzała słowa, które przez ostatnie dwieście kilkadziesiąt lat stanowiły jej mantrę. - Dla mnie to też jakby para. Chociaż umysł Lenobii przetworzył informacje i wiedział, że to kowboj wypowiedział te słowa, a nie ktoś stanowiący dla niej bezpośrednie zagrożenie, jej ciało i tak okręciło się wokół własnej osi i kucnęło w pozycji obronnej – jednocześnie ze stajni dobiegło ją przenikliwe rżenie - okrzyk bojowy jej klaczy. - Spokojnie - rzekł Travis i uniósł ręce, pokazując, że są puste, po czym cofnął się nieznacznie. - Nie chciałem ... 154 Lenobia zignorowała go, skłoniła głowę i wzięła głęboki oddech. - Nic nam nie grozi. Jestem bezpieczna. Śpij, moja piękna. - Uniosła głowę i wbiła w kowboja spojrzenie swoich szarych oczu. - Proszę to sobie zapamiętać: niech pan nigdy mnie tak nie podchodzi. Nigdy. - Oczywiście, proszę pani. Zapamiętam, chociaż wcale nie chciałem tak się zakradać. Nie sądziłem, że o tej porze spotkam tu jakiegoś wampira. - Nie spalamy się w świetle słońca. To mit. - Lenobia zaczęła się zastanawiać, czy powinna mu powiedzieć, że zasada ta nie dotyczy czerwonych wampirów i czerwonych adeptów, lecz jego odpowiedź wytrąciła ją z tematu. - Oczywiście, proszę pani. Wiem o tym. Ale wiem też, że w słońcu nie czujecie się dobrze, dlatego sądziłem, że jeśli teraz wyjdę, będę sam, zapalę sobie to - wyjął cienkie cygaro z kieszeni skórzanej kurtki z frędzlami - i pooglądam wschód słońca. Nie miałem pojęcia, że pani tu siedzi, dopóki się pani nie odezwała. - Uśmiech miał uroczy, promieniował mu z oczu i dodawał im błysku, przez co ich kolor zmieniał się ze zwykłego brązu na jasny orzech. Lenobia nie zauważyła tego wcześniej, a teraz poczuła ucisk w żołądku na ten widok. Odwróciła wzrok od jego oczu z trudem i skupiła się na jego słowach. - Jak powiedziała pani o koniu i szczęściu, odezwałem się bez namysłu. Następnym razem odchrząknę, zakaszlę czy coś takiego. Lenobia - dziwnie zdekoncentrowana przez tego mężczyznę - zadała pierwsze pytanie, jakie przyszło jej do głowy: - Skąd ma pan informacje o wampirach? Miał pan kiedyś partnerkę wampirkę? - Nie, nic z tych rzeczy - uśmiechnął się szeroko. Wiem trochę, bo moja mamuśka was lubiła. - Nas? Mnie też? 155 - Nie, proszę pani. Miałem na myśli wszystkie wampiry, ogółem. Bo widzi pani, mamuśka miała koleżankę, która została naznaczona, kiedy były małe. Cały czas utrzymywały kontakt, pisały do siebie listy, mnóstwo listów. Dopóki mamuśka żyła. - Przykro mi z powodu śmierci pańskiej mamy. - Lenobia była zakłopotana. Życie ludzkie jest takie krótkie. Tak łatwo zabić człowieka. Jakie to dziwne, że prawie o tym zapomniała. Prawie. - Dziękuję. Zabrał ją rak. Już pięć lat minęło. - Travis spojrzał w stronę wschodzącego słońca. - Jej ulubioną porą dnia był świt. Lubię sobie ją powspominać o wschodzie słońca. - To także moja ulubiona pora. - Lenobia zaskoczyła samą siebie tą uwagą. - Miły zbieg okoliczności. - Travis popatrzył na nią z uśmiechem. - Czy mogę o coś zapytać? - Tak, chyba tak. - Lenobię poruszył bardziej jego uśmiech niż samo pytanie. - Pani klacz zawołała, kiedy panią przestraszyłem. - Nie przestraszył mnie pan. Zaskoczył. To zasadnicza różnica. - Może i ma pani rację. Ale mówiłem, że klacz panią zawołała. A potem pani się odezwała i ona ucichła, a przecież nie mogła za żadne skarby słyszeć pani z tego miejsca. - To nie było pytanie - zauważyła Lenobia sucho. - Jest pani mądra. - Travis uniósł brwi. - Wie pani, nad czym się zastanawiam. - Chce pan wiedzieć, czy Mujaji słyszy moje myśli. - Tak. - Wolno pokiwał głową, przyglądając jej się badawczo. - Nie nawykłam do rozmów z ludźmi o darach od naszej bogini. 156 - Nyks - powiedział, a kiedy wbiła w niego wzrok, tylko wzruszył ramionami. - Tak brzmi imię waszej bogini, prawda? - Owszem. - Czy Nyks ma wam za złe, jak rozmawiacie. o niej z ludźmi? Lenobia popatrzyła na niego dociekliwie, lecz uznała, że kieruje nim wyłącznie autentyczna ciekawość. - A jak brzmiałaby odpowiedź pańskiej matki? - Powiedziałaby, że Willow mnóstwo jej pisała o Nyks i bogini najwyraźniej to nie przeszkadzało. Oczywiście nie pisujemy do siebie z Willow, a ostatni raz widziałem ją na pogrzebie mamuśki, ale wydawała się zdrowa i na pewno nie została ukarana przez żadną boginię. - Willow? Wierzba? - To były dzieci lat sześćdziesiątych. Moja mamuśka dostała na imię Rain, Deszcz. Odpowie mi pani czy nie? - Odpowiem, jeśli potem pan odpowie na moje pytanie. - Jasne. - Nyks obdarzyła mnie darem komunikacji z końmi. Nie potrafię dosłownie czytać im w myślach i one też nie mogą czytać w moich, ale odbieram ich emocje i obrazy, zwłaszcza koni, z którymi jestem blisko związana, jak moja klacz Mujaji. - Moja Bonnie też przekazała pani różne obrazy i inne rzeczy o.mnie? , Lenobia musiała powstrzymać uśmiech na widok jego pasji. - Tak - potwierdziła. - Ona bardzo pana kocha. Dobrze się pan o nią troszczy. Ta perszeronka ma bardzo ciekawy umysł. - Owszem, chociaż bywa strasznym uparciuchem. Wtedy Lenobia się uśmiechnęła. 157 - Nigdy jednak nie jest złośliwa, nawet kiedy zapomina, że waży dziewięćset kilogramów i niemal zadeptuje szarych ludzi. - No cóż, proszę pani, gdyby dać jej szansę, z pewnością byłaby gotowa zadeptać także szare wampiry. - Będę o tym pamiętać - odparła Lenobia. - A teraz kolej na moje pytanie: dlaczego pan okadzał? - Ach, więc widziała pani? Mój tato jest w połowie Muscogee, czyli Krikiem dla pani. Odziedziczyłem po nim parę indiańskich zwyczajów, między innymi okadzanie nowego miejsca - wyjaśnił i zaśmiał się. – A ja myślałem, że zapyta mnie pani, dlaczego podjąłem się tej pracy. - Bonnie już mi udzieliła odpowiedzi na to pytanie. Lenobia z zadowoleniem przyjęła fakt, że otworzył szeroko oczy ze zdumienia. - Powiedziała pani, że nie odbiera myśli koni. - Dowiedziałam się od Bonnie, że od pewnego czasu przenosicie się niespokojnie z miejsca na miejsce. To mi powiedziało, że jesteśmy po prostu kolejnym przystankiem w podróży życia. - A może ta~ być? Znaczy, czy Bonnie na tym nie cierpi? Delikatna sympatia do kowboja rozlała się ciepłem w żyłach Lenobii. - Nic jej nie jest. Będzie szczęśliwa, dopóki będzie mogła być z panem. Travis przesunął kapelusz i podrapał się po czole. - To ulga; naprawdę. Od śmierci mamuśki nie mogę znaleźć sobie miejsca. Na ranczu nie jest już tak samo bez ... Gdzieś blisko spokój poranka zaburzyły brutalnie krzyki i warkot silników. - Co to, u licha? - Nie wiem, ale zaraz zobaczymy. - Lenobia podniosła się z ławki i ruszyła w stronę źródła hałasu. Nie uszło jej uwadze, 158 że Travis idzie tuż za nią. - Czy kiedy Neferet rozmawiała z panem o pracy, wspominała coś, że ostatnio w Domu Nocy rozegrały się dość dramatyczne wydarzenia? - Nie, nic takiego nie powiedziała. - Może więc powinien pan jeszcze raz się zastanowić nad przyjęciem tej posady. Bo jeśli szuka pan spokoju, to niewłaściwe miejsce. - Nie, proszę pani. Nie uciekam nigdy od walki. Nie szukam zaczepki, ale jak przyjdzie co do czego, nie uciekam. - Jaka szkoda, że kowboje nie noszą już przy sobie rewolwerów sześciostrzałowych - mruknęła Lenobia. Travis poklepał się po biodrze i uśmiechnął ponuro. - Niektórzy nadal noszą, proszę szanownej pani. Na szczęście w Oklahomie wolno nosić broń. - Miło mi to słyszeć. - Lenobia była nieco zaskoczona - W takim razie jedna wskazówka: jeżeli coś ma skrzydła jak ptak i czerwone oczy jak człowiek, niech pan będzie gotów to zastrzelić. - Nie żartuje pani, prawda? - Nie. Razem przeszli przez coraz jaśniejszy teren przyszkolny, aż znaleźli się na głównym dziedzińcu. Zanim dotarli do przepięknie utrzymanego trawnika przed szkołą, zwolnili i przystanęli. - Nie wierzę własnym oczom. - Lenobia pokręciła głową, - Ale chyba nie mam do nich strzelać? - Nie. - Skrzywiła się. - Jeszcze nie. Wmaszerowała pomiędzy skupisko ciężarówek, lawet oraz sprzętu do pielęgnacji trawników, a także mężczyzn zdecydowanie l u d z i - po czym stanęła obok zaspanej, potarganej i naprawdę rozzłoszczonej wampirki, która patrzyła na to wszystko z pogardą. 159 - Ogłuchliście czy zidiocieliście? Powiedziałam już, że nawet nie tkniecie moich trawników, a już na pewno nie zrobicie tego o tej porze, kiedy zarówno profesorowie, jak i uczniowie próbują spać. - Co się tutaj dzieje, Gajo? - Lenobia położyła rękę na ramieniu koleżanki, która sprawiała wrażenie, jakby się miała za chwilę rzucić na biednego zdezorientowanego faceta z podkładką do papieru w ręku, który popełnił ten błąd, że wystąpił jako kierownik grupy. Teraz wpatrywał się w Gaję jednocześnie z przerażeniem i podziwem, co Lenobia doskonale rozumiała. Gaja była wysoka, szczupła i niezwykle atrakcyjna, nawet jak na wampirkę. Mogłaby być odnoszącą niezwykłe sukcesy modelką, gdyby nie wolała zajmować się ziemią. - Ci l u d z i e - w ustach Gai słowo to brzmiało tak, jakby miało paskudny posmak - właśnie przyjechali i rzucili się na moją ziemię! - Ależ proszę pani, zostaliśmy zatrudnieni wczoraj jako nowa ekipa do trawników w Domu Nocy. Na nic się nie rzucaliśmy, tylko zaczęliśmy kosić trawę. Lenobia przygryzła usta, żeby powstrzymać okrzyk bezbrzeżnej frustracji. - Kto was zatrudnił? - zapytała. Mężczyzna zerknął na arkusz przypięty do podkładki. - Nazwisko szefowej to Neferet. To pani? - Nie. - Lenobia pokręciła głową. - To imię naszej najwyższej kapłanki ... Gajo, czyżbyś nie otrzymała informacji, że Neferet zamierza zatrudnić ludzi w Domu Nocy? - Otrzymałam. Ale nikt mnie nie powiadomił, że ludzie będą próbowali przejąć moją funkcję! "Oczywiście, że nikt cię nie powiadomił - pomyślała Lenobia posępnie. - Neferet chciała, żebyśmy wszyscy byli zupełnie nieprzygotowani na to, co robi, a ty próbujesz chronić swoją trawę, krzaczki i kwiaty tak samo jak ja konie. 160 Nasza manipulująca wszystkimi najwyższa kapłanka doskonale sobie z tego zdaje sprawę". Lenobia potrząsnęła głową rozgniewana sytuacją bez wyjścia, w jaką wpakowała je Neferet. - Nie, Gajo - zaczęła wyjaśniać swoim najbardziej rozsądnym głosem. - Nikt nie próbuje przejąć twojej funkcji. Oni chcą ci tylko pomóc. Lenobia wyraźnie widziała po jej oczach, jak Gaja walczy ze sobą. Z całą pewnością, tak samo zresztą jak Lenobii, niepotrzebna była jej pomoc ludzi, jednak wystąpienie przeprzeciwko zarządzeniu najwyższej kapłanki usankcjonowanemu przez Najwyższą Radę spowodowałoby kłótnie w szkole. A do tego stara zasada wampirów głosiła, że nie powinni się sprzeczać w obecności ludzi. - No tak, oczywiście - odparła Gaja i Lenobia poczuła ulgę, że koleżanka zdecydowała się przedłożyć obowiązującą w świecie wampirów zasadę ponad własną dumę. - Po prostu zostałam zaskoczona. Dziękuję ci, Lenobio, że pomogłaś mi na chłodno ocenić sytuację. - Odwróciła się do kierownika i jego ludzi, którzy kręcili się nerwowo za jego plecami. Uśmiechnęła się, a Lenobia patrzyła, jak mężczyźni otwierają szeroko oczy i rozdziawiają usta porażeni całą siłą jej urody. - Przepraszam za początkowe zamieszanie. Najwyraźniej wystąpił gdzieś błąd w przekazie informacji. Proponuję, żebyśmy omówili, na czym dokładnie będzie polegała wasza praca i jak najlepiej ... Lenobia wycofała się dyskretnie, Gaja bowiem wdała się w dłuższe wyjaśnienia na temat pór koszenia trawy oraz wpływu na nią faz księżyca. Travis znowu ruszył za nią. I odchrząknął. - Słucham - odezwała się Lenobia, nie odwracając się. - Co chciał pan powiedzieć? - No cóż, proszę pani, wydaje mi się, że w tej szkole sporo jest nieporozumień w sprawie pracy. 161 - Mnie też tak się wydaje. - Pani szefowa nie jest chyba ... - Neferet nie jest moją szefową - przerwała mu Lenobia. - W porządku, powiem inaczej. Mam wrażenie, że moja szefowa zatrudniła mnóstwo ludzi, nie wspominając o tym najbardziej zainteresowanym. Tak się zastanawiam, czy to ma jakiś związek z dramatycznymi wydarzeniami, o których pani wcześniej wspomniała. - Być może - odparła Lenobia. Zdążyli już dojść do głównego wejścia do stajni. Zatrzymała się więc i odwróciła twarzą do Travisa. - Powinien się pan przyzwyczaić do myśli, że będą tu nieporozumienia i chaos. Sporo jednego i drugiego. - Ale nie zdradzi mi pani żadnych szczegółów, prawda? - Prawda. - A powie pani coś więcej na temat tych ptaków o czerwonych oczach? - zapytał, odsuwając kapelusz na tył głowy. - Kruki Prześmiewcy. Tak się nazywają. Konie ich nie lubią, one nie lubią koni. Ostatnio przysporzyły nam nieco problemów. - Kim one są? Lenobia westchnęła. - Nie są ludźmi. Ani ptakami. Nie są też wampirami. - Wychodzi na to, że nic z nich dobrego. Czy mam do nich strzelać, jeśli zbliżą się do koni? - Ma pan strzelać, jeśli zaatakują konie - odparła, patrząc mu prosto w oczy. - Wyznaję ogólną zasadę: najpierw obrona koni, dopiero potem zadawanie pytań. - To dobra zasada - przyznał Travis. - Też tak uważam - zgodziła się Lenobia i skinęła głową w stronę boksów. - Ma pan tam wszystko, czego potrzebujecie? 162 - Tak, proszę pani. Nam z Bonnie niewiele trzeba powiedział i po chwili dodał: - Czy chce pani, żebym sobie przestawił godziny spania, by pokrywały się z pani dniem? - Chciałabym, żeby je pan zmienił, ale nie dla mnie, tylko dla całej szkoły - rzekła szybko, zastanawiając się, dlaczego właściwie poczuła się zakłopotana. - Zdziwi się pan, jak szybko Bonnie przestawi swój zegar biologiczny. - Już jeździliśmy sporo po nocy. - To dobrze, w takim razie jesteście przygotowani do zmiany. - Przez chwilę panowała kłopotliwa cisza. Oboje stali w milczeniu, aż w końcu Lenobia wskazała palcem znajdujące się nad stajnią piętro. - Ja mieszkam tam wyjaśniła. - Reszta nauczycieli w szkole - skinęła brodą w stronę głównego budynku. - Wolę być bliżej koni. - Wychodzi na to, że na pewno co do jednego się zgadzamy. Lenobia uniosła brwi w niemym pytaniu. Travis się uśmiechnął. - Wolimy konie - odparł 'i otworzył przed nią drzwi, Lenobia weszła do stajni i przez moment kroczyli razem, dopóki nie dotarli do schodów prowadzących na piętro. - No to do zobaczenia o zmierzchu - powiedziała. Kowboj uchylił kapelusza. - Tak jest, proszę pani. I dobranoc. - Dobranoc - odparła i pobiegła na górę. Dopóki nie zniknęła mu z pola widzenia, cały czas czuła na sobie jego spojrzenie. JEST TO TŁUMACZENIE OFICJALNE SKOPIOWANE Z KSIĄŻKI A WIĘC NIE ODPOWIADAM ZA BŁĘDY W TEKŚCIE JAK RÓWNIEŻ BŁĘDY ORTOGRAFICZNE ITP. LILI2412 CODZIENNIE NOWY ROZDZIAŁ LUB NAWET KILKA ROZDZIAŁÓW POZDRAWIAM CHOMICZKI LILI2412