więc czemu radośnie tak Wojciech Szczurek należy do urzeczonych
Transkrypt
więc czemu radośnie tak Wojciech Szczurek należy do urzeczonych
…więc czemu radośnie tak Wojciech Szczurek należy do urzeczonych, chciałem napisać „poetów urzeczonych”, ale jego ― powtórzę ― urzeczenie jest najgłębiej egzystencjalne. Wielu uległo Bieszczadom i wciąż im ulega; może to ostatni już skrawek Polski, gdzie można ― by przywołać piękną metaforę Stanisława Balińskiego ― „błądząc samotnie, poczuć się bliższym siebie”. Autor prezentowanych tu wierszy od początku podąża wszakże własną nie tyle może drogą, co ścieżką, i to w znacznej mierze określiło jego poezję. Bieszczady rzadko poddają się sentymentalnemu zauroczeniu, ale to o nich powstają wiersze i zwłaszcza piosenki, które najpełniej brzmią w… Bieszczadach. Najnowszy tom Wojciecha Szczurka, będący sui generis zapisem jego wędrówek po bieszczadzkiej krainie, wypełniają właśnie wiersze i piosenki, chociaż trudno mówić o szczególnym rygoryzmie autora. W pierwszej części znalazły się teksty, w których linia melodyczna jest tak wyrazista, że wystarczy potrącić struny gitary, by „same” zaczęły się śpiewać. Nie jest to jednak jedyna dwudzielność określająca ten tom. Od pewnego czasu spod pióra poety wychodzą wiersze opatrzone szczególnym przypisem, umieszczanym ― co nie bez znaczenia! ― pod tekstem: „twórcom prawd na sznurkach”. A chociaż nie można mówić o jakiejkolwiek symetrii w konstrukcji choćby tego zbiorku, to tym razem autor szczególnie wyeksponował ów cykl, opatrując jeden z wierszy tytułem: Twórcy prawd na sznurkach. Używając skrótu myślowego, zaznaczę jedynie, że splątana siatka owych „prawd” musi zagarniać coraz więcej przestrzeni, skoro nie można uwolnić się od niej nawet w Bieszczadach. Mój zmarły przed ponad dwudziestu laty przyjaciel, świetny poeta Wiesław Kazanecki, napisał w jednym z wierszy, że „świat jest zmową kurduplów”. Zdanie to wydaje mi się bliskie przesłaniu zawartemu w tytule przywołanego wiersza Wojciecha Szczurka, chociaż bieszczadzki poeta urodził się w roku, gdy ukazał się „Portret z nagonką”, druga książka poetycka Kazaneckiego, która określiła jego pozycję w naszej literaturze. „Nagonka” wszakże wciąż trwa. Dla tych, którzy są na nią szczególnie wyczuleni, nie ulega wątpliwości, że w istocie niemal się nie zmienia. W wierszu „nie będzie” czytamy: obwieszczono cud jak przed wiekami idą pokornie niosąc sztandary przyklejony do ust zachwyt ogarnął strach chwila wiosennego przebudzenia lecz szybko uprzątnięto świadectwo […] ―――― na przedmieściu klęczą ze znamieniem wyklętych jak tamci którym nie piszą epitafiów chociaż w trzech słowach zamknęli życie uwierzyli w szept brzóz i kilku ziaren piasku nad dziurawym życiem W tytułowym zaś wierszu cyklu Wojciech Szczurek napisał: nigdy do końca ze strachu, zabawy czy podłości […] letnim łatwiej sprawdzać domknięcie ust […] ćpają jedynie prawdę o początku bo po co do ostatniej krwi nigdy do końca W Piśmie świętym czytamy: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi” (Mt 5,37). Anna Kamieńska, niezwykle wyczulona na słowo zwłaszcza w poezji, powiedziała w cyklu wykładów na Uniwersytecie Warszawskim, wydanych następnie w tomie „Na progu słowa” (1985): „Biblia za najcięższe grzechy uważa grzechy języka, grzechy warg: kłamstwo, oszczerstwo i fałszywe świadectwo.” Jak o tym mówić dzisiaj, gdy już mało kto kłamie, co najwyżej… „mija się z prawdą”. Mija się, a więc nie spotyka się z nią. Skoro zaś prawdy nie ma… Nie, powtórzmy parafrazując Czesława Miłosza: jeżeli nawet prawdy nie ma, „to nie wszystko człowiekowi wolno. / Jest stróżem brata swego / i nie wolno mu brata swego zasmucać, / opowiadając, że…” prawdy nie ma. Przytoczmy jeszcze fragment Listu św. Jakuba Apostoła: „Jeśli kto nie grzeszy mową, jest mężem doskonałym, zdolnym utrzymać w ryzach także całe ciało. Jeżeli przeto zakładamy koniom wędzidła do pysków, by nam były posłuszne, to kierujemy całym ich ciałem. Oto nawet okrętom, choć tak są potężne i tak silnymi wichrami miotane, niepozorny ster nadaje taki kierunek, jaki odpowiada woli sternika. Tak samo język, mimo że jest małym organem, ma powód do wielkich przechwałek. Oto mały ogień, a jak wielki las podpala. Tak i język jest ogniem, sferą nieprawości. […] Tak być nie może, bracia moi! Czyż z tej samej szczeliny źródła wytryska woda słodka i gorzka? Czyż może, bracia moi, drzewo figowe rodzić oliwki albo winna latorośl figi? Także słone źródło nie może wydać słodkiej wody” (Jk 3, 2―6, 10―12). Warto więc uważnie wczytać się w ten nurt poezji Wojciecha Szczurka, nieunikającego w owych wierszach tonacji jakże odległej od ― nazwijmy ją tak ― „bieszczadzkiej” liryki, by przywołać wiersz „banici”: ten wiersz nie będzie dla dzieci czas przewracać stoły przekupniów z koszulami obrzyganymi słodyczą wielbiących tłumów dziś wyprzedaż […] my nie gęsi karmione przez rurkę nasionami oklasków uśmiechem politowania dla trzech pokoleń […] my i oni my czy oni * * * „Więc czemu radośnie tak” ― napisałem wszakże w tytule tego szkicu. Na szczęście bowiem życie jest znacznie, znacznie bogatsze, niż się to wydaje ― powtórzmy ― „twórcom prawd na sznurkach”, którym można by przypomnieć głośny przed laty fragment „Traktatu moralnego” Miłosza: Unikaj tych, co w swoim gronie Pograwszy w polityczne konie, Gdy na kominku ogień trzaska, Wołają: lud, a szepczą: miazga, Wołają: naród, szepczą: gie. Myślę, że robią bardzo źle, Bo upajają się pozorem. Sami są tylko meteorem I lata ich czekają długie, Gdy ich obracać będą pługiem, I dużo wody minie w Wiśle, Nim o nich znowu ktoś gdzieś piśnie. Wojciech Szczurek ― jak napisałem ― probierzem swojego świata uczynił Miłość w najpełniejszym znaczeniu tego słowa. Miłość, której źródłem jest Bóg, stąd nie można jej zamknąć jedynie w naszym doświadczeniu. Poeci wiedzą o tym „od zawsze”. Krzysztof Kamil Baczyński, mimo że przeżył niewiele ponad dwadzieścia trzy lata, pozostawił bodaj najpiękniejsze wiersze miłosne minionego wieku, a w jednym z nich napisał: „wtedy obejmą ramiona więcej niż objąć można kochając jedno ciało” [podkr. ― W.S.]. Ks. Jan Twardowski zaś, któremu ze wszystkich możliwych tytułów przysługuje przede wszystkim miano „poety miłości”, wciąż powtarzał, że miłość cała jest „Stamtąd”, jest „jak wieczność bez przed i potem” i „tylko jedną można wszędzie spotkać / przed grzechem i po grzechu zostaje ta sama”. Autor prezentowanych tu poezji rozpoczął swój najnowszy zbiór wierszem o czułej, jednoznacznej dedykacji: „Edytce”, a kolejny, jeden z piękniejszych w tomiku, nosi tytuł „póki śmierć”. Liryczną akcję umieścił poeta w legendarnej wręcz Łopience, której chociaż dzisiaj już nie ma, pozostała w sercach wszystkich urzeczonych. Ta bieszczadzka Atlantyda ― dodajmy ― „nie wszystka umarła”, zostało z niej to, co najświętsze ― cerkiew, do której prowadzą wszystkie okoliczne drogi i ścieżki. Uroda tego wiersza dorównuje urodzie miejsca. Poeta, którego metaforyka od początku poruszała nie tylko wrażliwych czytelników, potrafił i tym razem znaleźć słowa najwłaściwsze, wręcz jedyne: tonąca we wiośnie gładzisz nabrzmiałą trawę z przewrotnym uśmiechem ― […] czasem odgarniasz włosy gdy mgła omdlewająca z pożądania zrosi czoło czekasz liczysz płatki budzących się kwiatów chcąc wywróżyć gorące lato jakby ciągle było mało Podobnie piękna metaforyka wypełnia kolejny liryk, zatytułowany „miało”: zieleń prawie przygniatała po wczorajszym deszczu a wiatr unosił sukienkę na nitkach roześmianej wiosny a ty boso boso ach boso Nic nadzwyczajnego, można powiedzieć, ale ileż zmysłowości w obrazie bosych stóp ledwie dotykających bujnej trawy „po wczorajszym deszczu” i unoszonej przez wiatr sukience ― powtórzmy ― „na nitkach roześmianej wiosny”. Po tych kilku czułych lirykach umieścił poeta równie czułą piosenkę „Korona”, napisaną „dla pizzerii Korona w Polańczyku / w podziękowaniu za ciepłe przyjęcie”. Tu właśnie pojawia się ów tytułowy wers mojego szkicu: zapłakanym lipcem przed kapliczką przyciśnięci prosimy o wiatr nadziei powiedzieli znikąd więc czemu radośnie tak czemu na dłoniach gołębie czekają na okruchy słów i nie chcą dobranoc powiedzieć bo po co gdy tak ciepło tu […] chwile chwytamy jak dzieci słuchamy czy idzie rak wartało ― jestem ― poświęcić wokoło umiera mgła Z innych nieco względów poruszył mnie liryk zatytułowany urodzinowo, dedykowany „Justynie”, zwłaszcza pierwszy wers: „na wiosnę kiedy słońce budzi się najpiękniej / przyjedź tu jak co roku…”. To imię oraz inicjalne zdanie przywołało jedną z najbardziej znanych sielanek niezrównanego Franciszka Karpińskiego, pochodzącego z Pokucia, a więc po trosze sąsiada opiewanej przez Wojciecha Szczurka krainy „Do Justyny”. Tęskność na wiosnę otwiera niezapomniana fraza: „Już tyle razy słońce wracało / I blaskiem swoim dzień szczyci…” Ale nie tylko to skojarzenie sprawiło, że zatrzymałem się przy tym wierszu na dłużej. Jest to utwór o przemijaniu, choć jakże inny od całej antologii podobnych: przymknij oczy ― czas zastygł ― a zawilec w rowie śmieje się z przemijania ― czasem wspomni ledwie że lato deszcz szykuje ― jak rok i rok temu że lipiec będzie deszczem smęcił niedomyty przez krótką tylko chwilę ― bo za chwilę szczyty szepną Ci ― ciesz się życiem zatańcz ― w końcu czemu pamiętać że przemija kolorów szaleństwo… Podobne refleksje można snuć jedynie w otoczeniu przyrody, w której, jak w czasie świętym, trwa wieczne teraz, przerywane krótką, niezauważalną niemal zmiennością pór roku… Nasz czas linearny zmierza do nieuniknionego końca, gdy kolisty rytm przyrody ― ku nieustannym powrotom. Wystarczy jednak zamknąć się w domu, by przemijanie ogarnęło nas żelaznym uściskiem, jak w wierszu o wymownym tytule „a miało być”: […] kiedyś zamykałeś drzwi i okna by pamiętać echa nieśmiałej chwili budzisz się nad ranem razem miało być cieplej jedno łóżko dwie kołdry Na szczęście owo „cieplej” nie zależy jedynie od… kołdry. Po najcięższej zimie przychodzi wiosna, „świat budzi potok marcowym zdziwieniem”, a słowa same układają się, jak te w erotyku na przednówku: „raj / wiosna / listek / schylam się / pożądanie // schylam się // listek / wiosna // raj”. Waldemar Smaszcz