„Jeśli nie chcesz się zachłysnąć – nie pij. Jednak wtedy umrzesz z

Transkrypt

„Jeśli nie chcesz się zachłysnąć – nie pij. Jednak wtedy umrzesz z
„Jeśli nie chcesz się zachłysnąć – nie pij. Jednak wtedy umrzesz z pragnienia”
W dzisiejszym zwykłym, szarym życiu tak naprawdę niewiele się dzieje. Odpoczynek,
praca, lub szkoła i znów odpoczynek - to rytm, do jakiego przyzwyczaił nas ten wiek.
Monotonia niemalże. Staramy się napoić nasze ciała sztucznymi emocjami i adrenaliną,
oglądając filmy akcji, zachwycając się wyczynami sportowców, słysząc i czytając wciąż o
nowych wojnach. Substytuty przeżyć z dawnych epok. A jednak nie bez powodu jedno z
przekleństw, rzucanych kiedyś w gniewie, brzmi „obyś żył w ciekawych czasach”.
W takim właśnie czasie żyli mityczni greccy herosi, ale i Robespierre, Jagiełło, Stalin.
Czasy wojny, przekleństwa moru, czy też nowych idei. Przełomu. Wszystkie jednako
pożerają swe dzieci. Czynią życie wartym przeżycia. I choć cenimy spokój naszej epoki
„pomiędzy” ciągle w głębi duszy tęsknimy za pędzącymi w chmarach kurzu rycerzami na
koniach... Nieznośne ideały, bez których ludzka rasa nie osiągnęłaby niczego.
Właśnie wielkie słowa skłaniały tych szaleńców do poszukiwań, do podboju tego
świata. Najpierw lądy, pustynie, dżungle – wszędzie dotarł człowiek i jego pomysłowość.
Potem morza zawojowały trójkątno żaglowe statki ze śmiałymi kupcami – Fenicjanami,
Grekami, Sumerami. Na końcu przyszedł czas na podbój powietrza i głębin morskich.
Przecież to już niemal dwieście pięćdziesiąt lat, od kiedy łódź podwodna Bushnella
wypłynęła z portu. Każde wielkie odkrycie otwierające przed nami kolejne przestrzenie do
eksploracji zapoczątkowuje erę odkrywców i bohaterów. Tak tworzą się legendy pomagające
nam żyć...
Jesteśmy epoką „pomiędzy”. Czekamy z napięciem, aż nauka pozwoli nam
zawojować kolejne punkty w tak ludzkiej podróży przed siebie. Lunę, Marsa, księżyce
Jowisza – wreszcie cały Układ Słoneczny! Znów nastąpi czas wielkich odkrywców,
poświęceń, szczytów ludzkiej podłości i honoru. Te spazmy ciała ludzkości następują dość
regularnie, więc nie trzeba być starotestamentowym prorokiem, by wiedzieć, że nastąpią.
Zbyt wiele czasu znów spędziliśmy w marazmie!
Ludzkość zawsze wypija swe wyzwania do dna, potem zaś szuka kolejnych – niczym
wiecznie spragniony wędrowiec na pustyni, który osusza kolejne źródła w poszukiwaniu
ostatecznego zaspokojenia. Nie oglądamy się wstecz, na rzeczy, które zniszczyliśmy, przemy
tylko wciąż przed siebie. Sądzę, że kiedyś wreszcie natkniemy się na zbyt obfite źródło – kto
wie, może będzie to głęboki kosmos, może tworzenie nowych gatunków istot (do tego też
kiedyś dojdzie...), może wizyta „Innych”. Nie wiem – ale jestem pewien, że wtedy ludzkość
zachłyśnie się wreszcie i umrze z przesytu. Przytłoczona wreszcie Nowym. Mimo, iż ssaki są
jedną z najbardziej żywotnych istot.
Przetrwanie zawsze zależy od elastyczności – my z naszą nauką, zmiennością
poglądów i rozpaczliwie krótkim czasem życia (ile to jest sto lat odjęte od wieczności?)
mamy jakieś szanse, ale pewnie tak, jak w wielu postapokaliptycznych książkach przetrwają
tylko karaluchy. Już tyle lat cały nasz świat balansuje na linie, gdy arsenały jądrowe
kilkakrotnie przekraczają wartość potrzebną do starcia z twarzy Matki Ziemi wszelkich
ludzkich istot. A przywódcy polityczni wcale nie grzeszą większym rozsądkiem, niż liderzy z
czasów zimnej wojny.
Proroków końca świata zawsze było wielu. Jest chyba w części z nas zakorzeniony
taki nihilizm i chęć do unicestwienia siebie oraz innych. Z takich właśnie jednostek czasem
powstają bohaterowie. Ludzie, zdolni do wykonywania rzeczy pozornie niemożliwych, czy
też śmiertelnie niebezpiecznych. Jak Ordon, z wierszy Adama Mickiewicza (który nota bene
wcale nie wysadził się w powietrze, jak to bard opisuje), jak Kozietulski, jak dowódcy
gwardii napoleońskiej pod Waterloo („gwardia umiera, lecz się nie poddaje”), czy choćby
niektóre akcje dzisiejszych oddziałów specjalnych (m.in. odbicie ambasady irańskiej przez
SAS) pozwalają stwierdzić, że tacy osobnicy dalej istnieją. I mają się całkiem dobrze.
Ci, którzy stykają się ze śmiercią codziennie twierdzą często, że adrenalina jest
potężnym rodzajem narkotyku – i mimo, że towarzyszy jest strach, a często i rozpacz, to nie
wahają się powtórzyć tego doznania. Inni nazywają ich wariatami, adrenalinowymi
maniakami i innymi tego typu negatywnymi określeniami. Oni są oblatywaczami, rozbrajają
pola minowe, chodzą w cyrku po linie, czy też skaczą ze spadochronem. Zagarniają życie
pełnymi garściami.
Na nasze szczęście (choć czasem pytam się siebie, czy to naprawdę szczęście...) nie
zostaliśmy zupełnie pozbawieni tego zrywu emocji towarzyszącemu niebezpieczeństwu.
Wielu wyładowuje się, ścigając po polskich drogach (co jest wystarczająco szalone), inni
ćwiczą sport, bądź są czasami uczestnikami niezwykłych zdarzeń.
Ludźmi, którym raczej niedawno wydarzyło się coś niecodziennego byli np.
mieszkańcy Londynu, którzy przeżyli szok związany z aresztowaniem terrorystów pośród
szeregowych
mieszkańców.
Oraz
ściśle
związanego
z
tym
zaostrzenia
środków
bezpieczeństwa, policji na drogach, czy też kontroli. Nie jest to przyjemne doświadczenie, ale
pobudza w nas tę żyłkę przygody, podróży, energii – tę samą, która zmusiła Hunów Atylli do
ataku na Europę.
Człowiek jest w gruncie rzeczy bardzo nieskomplikowanym zwierzęciem, jeśli chodzi
o potrzeby. Chce się najeść, prokreować, wyspać. Pragnie czegoś ciekawego, ale
paradoksalnie jego celem jest też spokój. W swoim skomplikowaniu umysłu nie dostrzega, że
stara się spełnić na raz zupełnie różne potrzeby. I że mu to totalnie nie wychodzi. Sam
osobiście znam kilku ludzi, którzy dali sobie spokój z przygodą, ale nieraz czują mrowienie –
znak, że czas odejść i zmieniać świat. Niedoszli Prometeusze.
Nasz czas jest czasem spokojnych mieszczan i inteligentnych naukowców. Czasem
wytchnienia, oddechem, który bierze ludzkość, zanim znów postawi stopę tam, gdzie nie
dotarł jeszcze żaden człowiek. Tam, gdzie nas tak naprawdę nie proszono. W nieskończonym
poszerzaniu granic.
Wieczna agresja człowieka dziś przejawia się w telewizji, grach komputerowych,
książkach, naszych stereotypach myślenia. Jako jedno z niewielu zwierząt atakuje i morduje
własnych pobratymców. Tak jakby Natura specjalnie pozbawiła nas naturalnych hamulców,
byśmy mogli sięgać w nieskończoność. Czynić wszystko. I taki jest właśnie człowiek –
bezmyślny, dumny i niszczący wszystko, czego nie rozumie.
Jeszcze w XIX wieku radośnie demolowaliśmy środowisko naszymi maszynami na
węgiel i kolejami żelaznymi. Wydobywaliśmy ropę, szukaliśmy rozpaczliwie złota, srebra,
diamentów i miedzi. Wyczerpywaliśmy złoża naturalne bez planu i składu. Dziś też tak jest,
przynajmniej w niektórych miejscach, mamy tyle samochodów na ropę, gaz, benzynę,
posiadamy samoloty i statki kosmiczne zużywające tysiące ton niezwracalnego paliwa.
Genezis zapomniało nam podarować troszkę wyobraźni w naszej drodze do potęgi.
Bardzo prawdopodobne, że staniemy się ofiarami własnej lekkomyślności – wieków
morderstwa i cierpienia, które bez skutku próbujemy zostawić za sobą. Choć były już wojny,
które miały położyć kres wszystkim wojnom. To prawda – może nawet człowiek ucieknie na
inne planety... może skolonizuje ten układ słoneczny. Ale w ostatecznym rozrachunku
pozostaniemy zawsze tacy sami – bakterie, które rozmnażają się bez zrozumienia, kiedy
trzeba przestać. Zabijające własnego nosiciela.
Nie wiem, jak się skończy nasza historia – czy się skończy? Mogę się przecież mylić i
człowiek wreszcie się opamięta. Wypijając nasze życie, jak każdy toast, który postawi przed
nami Los – do dna!
Mateusz Włudyka