Goniac marzenia Okoń Magdalena

Transkrypt

Goniac marzenia Okoń Magdalena
LENA
GONIĄC
MARZENIA
PRACA NA POWIATOWY KONKURS LITERACKI
„ŚWIAT STOI OTWOREM..."
1
Zawsze podziwiałam odważnych podróżników, dla których cały świat
stoi otworem.
Od wczesnych lat dzieciństwa marzyłam o dalekich podróżach - chciałam
boso iść po rozgrzanym piasku Sahary, wspinać się po kamiennych
stopniach egipskich piramid, pokonywać bezkresne prerie Ameryki
Północnej, zobaczyć piękno, ale i poczuć strach w dżungli amazońskiej.
Na wakacjach często wieczorem siadałam na schodach przed
domem, zamykałam oczy i słuchałam, jak grają świerszcze, jak śpiewają
ptaki, przekrzykując się nawzajem. Czułam leciutki powiew wiatru albo
słyszałam odgłosy burzy. Wtedy w wyobraźni szłam przez dżunglę,
widziałam węże wiszące niczym liany, skradającego się lamparta,
uciekające w popłochu małpy, krzyczące przeraźliwie papugi.
Przez gęste gałęzie drzew przebłyskiwało słońce, ale bardzo gorące i
duszne powietrze wyciskało ze mnie ostatnie krople potu. Ubranie lepiło się
do ciała. Chwilami strach paraliżował moje ruchy, ale ciekawość egzotyki
ciągnęła mnie w górę Amazonki.
I wtedy słyszałam głos mojej mamy:
- Madziu, już późno. Chodź do domu.
Staram się być posłuszną córką, więc grzecznie wracałam. Jednak nie
przestawałam marzyć o podróży dookoła świata.
Był sierpień - piękny czas wakacji, lato. Cieszyłam się wolnością,
swobodą. Nie musiałam się uczyć, ale czytałam różne książki, czyli
oddawałam swojej pasji.
Wreszcie zaczęłam się pakować, ponieważ wyjeżdżałam na kilka dni do
Zakopanego. Cieszyłam się, byłam ogromnie ciekawa gór. Wieczorem
dotarłam do miejsca noclegu. Podziwiałam Zakopane, całe pięknie tonące
w milionach świateł, tłumy ludzi spacerujących na ulicach, pomimo późnej
2
pory. Ja jednak byłam zbyt zmęczona, by dreptać po Krupówkach. Wzięłam
prysznic i zasnęłam bardzo mocno.
Wcześnie rano słońce obudziło mnie swymi promieniami. Z nowymi
siłami ruszyłam na górski szlak. W czasie wędrówki spotkałam starszego
pana, który zaczął mi opowiadać o swoich wycieczkach i bardzo mnie tym
zaciekawił.
Pierwszego dnia zdobyłam Giewont. Wspinając się na szczyt,
podziwiałam ciemne skały, groźne i piękne. Szłam bardzo powoli, ciesząc
się każdym widokiem. Mimo dobrej kondycji fizycznej, czułam coraz
większe zmęczenie. Przystanęłam i oparłam się o zimną ścianę skalną.
Nagle cały świat zawirował mi przed oczami. Zrobiło się ciemno w środku
dnia i...zemdlałam. Przechodziła jakaś grupa turystów, wśród których był
lekarz. Jak mi później opowiadał, zdążył złapać mnie, zanim upadłam na
skałę. Pewnie gdyby nie on, to jeszcze dodatkowo rozbiłabym sobie głowę.
Położył mnie na ziemi. Czoło schłodził mi zimną wodą, nogi ułożył na
dwóch plecakach - miały być zdecydowanie wyżej niż głowa.
Po chwili poczułam się lepiej, chociaż byłam osłabiona. Mimo jego
upomnień i próśb, bym zawróciła ze szlaku, uparcie postanowiłam iść dalej.
Jakoś mi się udało wejść na szczyt, z którego rozciągał się przepiękny
widok na całą panoramę Tatr. Patrzyłam na rozległe góry, przeróżne
kształty i kolory skał. Jedne wyłaniały się zza drugich.
Bardzo dziękowałam panu doktorowi, że tak troskliwie zajął się mną i
pewnie tylko dzięki jego pomocy, dotarłam do celu.
Później była wyprawa nad Morskie Oko - cudowne jezioro leżące u
stóp gór. Wdychałam tamto ostre powietrze z całą siłą. Byłam tak bardzo
szczęśliwa - otaczały mnie cudne góry, ostre szczyty, chwilami tonące w
chmurach, a chwilami oświetlone mocnym słońcem.
3
Były tak potężne, że człowiek wyglądał wśród nich niczym Guliwer wśród
olbrzymów. Czułam, że świat stoi przede mną otworem. Wiedziałam
jednak, że nie tak od razu. Musiałam być cierpliwa.
Usiadłam na jednym z wielu głazów, które leżały na brzegu.
Patrzyłam na czyste dno Morskiego Oka, przeglądałam się w nim niczym
królewna w zaczarowanym zwierciadle.
Musiałam nacieszyć się pięknem, wielkością, grozą i potęgą gór. Widziałam
w nich potęgę Pana Boga. Zastanawiałam się, jak On je stworzył? Skąd
miał taki pomysł? Podziwiałam i Jego, i ten świat, który istnieje dzięki
Niemu.
Przez kolejne dni zdobywałam następne szczyty: Grześ, Wołowiec,
Rysy. Widziałam Dolinę Pięciu Stawów i każda z tych części Tatr była inna
- jedna piękniejsza od drugiej.
Ostatni dzień pobytu w Zakopanem przeznaczyłam na spacer po
Krupówkach. Dało mi to wiele radości, tym bardziej, że wreszcie spotkałam
się z moimi rodzicami, którzy przez tych kilka dni załatwiali bardzo ważne
sprawy w Krakowie.
Wybraliśmy się na spacer po mieście. Dookoła piętrzyły się granatowe
szczyty. Ja miałam wrażenie, że to chmury burzowe zbierają się na niebie.
Poczułam głód, więc zjedliśmy pizzę. Na deser zamówiliśmy szarlotkę z
lodami i bitą śmietaną. Pycha! Opowiadałam rodzicom o moich wyprawach
w góry. Bardzo martwili się o mnie, gdy byli w Krakowie.
Jednak dzięki tej sytuacji, stałam się bardziej samodzielna i dorosła.
Musieliśmy jeszcze kupić pamiątki i prezenty. Na Krupówkach nie
brakuje miejsc, w których można to zrobić. Oglądaliśmy stroje góralskie,
ciepłe wełniane skarpety na zimę, modne spódnice i bluzki, drewniane
domki, ręcznie malowane obrazy, rzeźby wykonane w drewnie. Nagle
4
okazało się, że tak duży wybór, wcale nie ułatwia zakupu. Zapatrzona na
różne cudeńka, oddaliłam się i nawet nie spostrzegłam, że rodziców nie ma
obok mnie. Zaczęłam szukać ich między turystami, których były całe setki.
Krążyłam wokół tych samych sklepików i ulic. Robiło się już późno, a ja
byłam coraz bardziej niespokojna. Kręciłam się wśród tłumu, wytężałam
wzrok i nic! Z tego strachu zapomniałam o telefonie komórkowym. No
zupełna gapa. Gdy wyjęłam aparat z plecaka, okazało się, że padła mi
bateria. Jak pech to pech.
Przysłowie mówi, że strach ma wielkie oczy. Nie mogłam się zorientować,
gdzie jestem. Wszystko wokół mnie było inne, większe: ludzie, domy,
sklepy. Łzy zaczęły napływać mi do oczu.
Teraz wydaje mi się to zabawne, bo przecież już świetnie radziłam
sobie bez rodziców w czasie wyprawy w góry. A tu nagle czuję się
bezradna jak dziecko. I przerażona jak ono. I w pewnej chwili – jaka ulga!
Są! Machają przyjaźnie ręką, bo upolowali świetne pamiątki. A najlepsze,
że nawet nie zauważyli, że się na chwilę rozstaliśmy. Jak się okazało, dla
nich to była tylko chwila. Incydent na Krupówkach nasunął mi refleksję, że
jeszcze nie jestem osobą dorosłą, tylko ciągle dzieckiem, dla którego
rodzice są przylądkiem bezpieczeństwa i miłości.
Wróciliśmy do domu. Opowieściom nie było końca. Mama i tata
chcieli znać szczegóły zarówno moich górskich wypraw, jak i zagubienia
się.
Ale to nie był koniec moich podróżniczych przeżyć. Za tydzień miałam
wyjechać nad morze do naszej ukochanej Łeby. Przez kilka dni pomagałam
rodzicom w ogrodzie, na podwórku.
Wreszcie nadszedł czas wyjazdu. Spakowaliśmy plecaki i wieczorem
wyjechaliśmy samochodem w trasę. Rodzice kierowali na zmianę. Oczy
5
same się zamykały. To była trudna podróż, ale znowu świat stał przede
mną otworem.
Zasnęłam w czasie jazdy. Obudziłam się około pierwszej po północy, gdy
jechaliśmy przez pięknie oświetlony warszawski Most Siekierkowski. Mimo
ciemności, widziałam płynącą Wisłę. Most był w mojej wyobraźni jakby
otwartą bramą do świata.
Podróż nad morze była męcząca, jednak wystarczyła chwila, gdy
zamoczyłam stopy w Bałtyku, by znowu wszystko było piękne.
Chłodna fala podpływała jedna za drugą, a ja stałam i patrzyłam na
bezkresny Bałtyk. Znowu podziwiałam wielkość Stwórcy.
Morze czasem było spokojne, błękitne, innym razem gniewne i wzburzone.
Fale o białych grzywach pędziły z wielką prędkością. Silny wiatr utrudniał
nawet oddychanie.
Patrzyłam i podziwiałam odwagę turystów, którzy zdecydowali się płynąć na
piekielnie szybkich łodziach zwanych „Tsunami". Wszyscy mieli założone
kamizelki ratunkowe, a łodzie pruły fale z niesamowitą prędkością.
Chwilami wydawało mi się, że wszyscy runą do wody. Ale tak się nie stało.
Ja pewnie nigdy nie spróbuję takiej adrenaliny, chociaż jest to na pewno
wspaniałe przeżycie.
Zdecydowałam się na rejs po Bałtyku. W tym dniu była wysoka fala i
rzucała statkiem na boki. Przeżyłam wielki strach. Myśl, że nie mam stałego
gruntu pod nogami, nie dawała mi spokoju. Zrozumiałam, czym dla
człowieka jest ląd, ziemia. Czekałam tylko, kiedy łódź zawinie do portu.
Obiecałam sobie, że już nigdy więcej nie wsiądę na statek. Zamiast
przyjemnej podróży, przeżyłam koszmar.
W czasie tego krótkiego, ale strasznego dla mnie rejsu, przypomniałam
sobie film, który nie tak dawno oglądałam w domu, siedząc na wygodnej
6
kanapie. Był to angielski dramat pt. „Gniew oceanu". Film, oparty na
faktach, opowiadał o wyprawie załogi kutra rybackiego na pełne morze.
Zbliżał się sztorm, ale rybacy postanowili z nim walczyć. Chcieli za wszelką
cenę przeżyć i wrócić do domu. Tymczasem straszne fale rzucały małym
statkiem na wszystkie strony. Załoga dzielnie walczyła
z żywiołem.
Wydawało się, że już go pokonali, gdy nagle w ich stronę zaczęła płynąć
potwornie wielka ściana wody. Mimo rozpaczliwych wysiłków, nie udało się
odwrócić statku tak, jak zamierzał to zrobić kapitan. Kuter zatonął wraz z
siedmioosobową załogą.
Wydarzenie to miało miejsce na początku lat siedemdziesiątych.
Dzisiaj w tym porcie stoi pomnik, na którym są wyryte nazwiska tamtych
bohaterów. Nie wrócili do czekających na nich żon, dzieci i narzeczonych.
Rodziny bardzo opłakiwały ich śmierć, a ja płakałam razem z nimi.
Wprawdzie na swoim statku byłam niedaleko brzegu i sztorm o takiej sile mi
nie zagrażał, jednak te chwile na wzburzonym morzu były dla mnie groźne.
Parę
dni
później
poznaliśmy
bardzo
sympatyczne
starsze
małżeństwo, które tak jak my, od lat przyjeżdża do Łeby. Usiedliśmy na
plaży i
wysłuchałam pięknych wspomnień pani Małgorzaty,
która
opowiadała nam o swoich przeżyciach - była zapaloną alpinistką.
- W ubiegłym roku zdobyłam Kilimandżaro - powiedziała pani Małgosia.
- Jak pani się to udało ? - zapytałam zaciekawiona i zdziwiona.
- Nie było łatwo. U podnóża gór temperatura sięgała 40 stopni, natomiast
na szczycie leży śnieg. Wchodziliśmy przez cztery dni. Wiele osób
rezygnowało po trzecim dniu - miały silne duszności i potworne nudności.
Ja się nie poddawałam.
- Dobrze pani się czuła?
- Na szczęście tak. Od dawna przygotowywałam się do tej wyprawy.
7
Wiedziałam, co może mnie tam spotkać.
- A jak była pani ubrana? Co z higieną na trasie?
- Byłam dobrze ubrana. Miałam specjalną puchową kurtkę, która
zabezpieczała mnie przed utratą ciepła, na nogach raki. O myciu nie było
mowy.
- A co czuła pani, wchodząc już na szczyt?
- Niesamowitą radość, dumę i zwycięstwo. Było pięknie. Staliśmy w
chmurach. Teraz planuję wspólnie z mężem wypad do Nepalu, pójdziemy w
Himalaje. Rowerami zjeździliśmy już Indie i Majorkę.
Słuchałam tej opowieści z zapartym tchem. Często śnią mi się
podróże. Gdzieś idę, jadę, biegnę... Może kiedyś spełnią się moje marzenia
o dalekiej egzotycznej wyprawie.
Na razie przede mną kilka lat wytężonej nauki. A później - mam nadzieję,
że będę mogła stanąć w miejscach, o których teraz tylko marzę. Spełnią się
moje młodzieńcze marzenia i sny.
8

Podobne dokumenty