Pobierz pdf - Prószyński i S-ka

Transkrypt

Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
L U K E
D E L A N E Y
P r z e ł o ż y ł
Jan Hensel
Tytuł oryginału
COLD KILLING
Copyright © 2013 by Luke Delaney
All rights reserved
Projekt okładki
Zdjęcie na okładce
Robin Skjoldborg/Getty Images; Matthew Dixon/Istockphoto
Redaktor prowadzący
Katarzyna Rudzka
Redakcja
Joanna Habiera
Korekta
Anna Żółkiewska
Łamanie
Ewa Wójcik
ISBN 978-83-7839-793-9
Warszawa 2014
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Druk i oprawa
Drukarnia TINTA
13-200 Działdowo, ul. Żwirki i Wigury 22
www. drukarniatinta.pl
Dedykacja
M
ógłbym zadedykować tę książkę wielu ludziom, bez
których moja kariera pisarska zakończyłaby się, zanim właściwie się zaczęła, ale przeczuwam, że dedykacja
zbiorcza straciłaby na sile i znaczeniu, a tego wolałbym
uniknąć, ponieważ ta konkretna dedykacja jest bardzo osobista zarówno dla mnie, jak i dla innych bliskich mi osób.
Tak więc dedykuję swoją pierwszą powieść mojemu
tacie, Mike’owi. Ze względu na zachowanie anonimowości
rodziny, przyjaciół i własnej nie mogę napisać zbyt dużo,
a i on pewnie by sobie tego nie życzył. Mógłbym rozwodzić się nad tym, jak doskonale radził sobie w swoim
zawodzie, o szacunku, jaki zdobył na całym świecie, czy
wreszcie o podziwie, jaki budził wśród kolegów. Mógłbym
napisać o tym, w jak błyskawicznym tempie wzbił się
na sam szczyt w swej niełatwej profesji, choć zaczynał
właściwie od zera, lecz nie to w nim zapamiętałem najlepiej.
Otóż najbardziej utkwiły mi w pamięci jego łagodność,
dobroć, niewiarygodna szczodrość i przejmująca uczciwość. Był najlepszym kompasem moralnym, jaki mógł
5
mieć młody człowiek, zwłaszcza taki z ambicjami pracy
w policji. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie pojawiły się w moim życiu kuszące okazje i możliwości, ale
myśl o tym, że zawiódłbym nie tylko siebie, ale i rodziców,
sprawiała, że potrafiłem zawsze trzymać się prostego, choć
niełatwego kursu.
Tata nauczył mnie przede wszystkim jednego – bez
względu na to, ile osiągniemy w swoim zawodzie, ile bogactw i władzy zdobędziemy – najważniejsze, abyśmy byli
dobrymi ludźmi. Po prostu. Mój tata był bardzo dobrym
człowiekiem.
Niestety, Mike odszedł od nas jako dziarski siedemdziesięciodwulatek. Jeszcze jedna ofiara tego bezlitosnego
pogromcy – raka. Od tamtej pory świat stał się uboższy,
a my bardzo za Mikiem tęsknimy i wciąż go kochamy.
Dla Mike’a.
Rozdział 1
Sobota
W
ybrałem się z żoną i dzieciakami do parku. Są tam,
na trawiastym pagórku, niedaleko stawu. Najedli się,
nakarmili kaczki, a teraz karmią się własną wiarą, że jesteśmy normalną szczęśliwą rodziną. No i trzeba przyznać,
że jeśli o nich chodzi, to jesteśmy. Nie pozwolę, żeby ich
widok zepsuł mi dzień. Świeci słońce i trochę się opaliłem. Wspomnienie ostatniej wizyty jest wciąż świeże
i satysfakcjonujące. Dzięki niemu uśmiech nie schodzi
mi z twarzy.
Spójrzcie na tych wszystkich ludzi. Rozluźnionych
i zadowolonych. Nie mają pojęcia, że ich obserwuję. Widzę, jak małe dzieci oddalają się od matek, które tak się
zagadały, że niczego nie zauważają. Później orientuje
się taka, że jej kochane maleństwo odeszło za daleko,
i rozdziera się tym świdrującym wrzaskiem nadopiekuńczej mamusi, a potem klaps i znowu wrzask. Na razie
jestem zadowolony. W zeszłym tygodniu zabawiłem się
tak, że jeszcze przez jakiś czas będę syty, tak więc dzisiaj
7
wszyscy są bezpieczni. Zabawa z tym małym pedziem
dała mi naprawdę dużo frajdy. Upozorowałem zabójstwo
na tle kłótni. Słyszałem, że awantury takich jak on często
kończą się paskudnie, więc pobawiłem się trochę tym
pomysłem.
Łatwo poszło. Ludzie jego pokroju prowadzą niebezpieczny tryb życia. Idealnie nadają się na ofiary. Więc
ruszyłem na łowy w ich środowisku i natrafiłem na niego.
Już wcześniej postanowiłem spędzić wieczór na śledzeniu
gości Utopii, klubu nocnego w Vauxhall. Co za idiotyczna
nazwa. Powinien się nazywać Piekło, gdyby to ode mnie
zależało. Powiedziałem żonie, że wyjeżdżam w interesach,
spakowałem ubrania na zmianę, przybory toaletowe, taki
bagaż jak zwykle, kiedy nocuję poza domem, i zabukowałem pokój hotelowy w Victorii. Nie mogłem przecież
zjawić się w domu wczesnym rankiem. Wzbudziłbym
podejrzenia. Nie mogłem do tego dopuścić. Wszystko
w domu musiało wyglądać… normalnie.
Zapakowałem też papierowy kombinezon malarski,
który kupiłem w Homebase, kilka par rękawiczek chirurgicznych – dostępnych od ręki w wielu sklepach – czepek
kąpielowy i torby foliowe do okrycia stóp. Trochę hałaśliwe, ale skuteczne. No i na koniec strzykawkę. Wszystko
zmieściło się w małym plecaku. Unikając kamer telewizji
przemysłowej, od których roi się w okolicy, obserwowałem
wejście do klubu z cienia pod mostem kolejowym, podczas gdy przęsła dudniły pod ciężarem przejeżdżających
pociągów.
Już wcześniej wypatrzyłem ofiarę, gdy wchodziła
wieczorem do klubu. Podniecenie ścisnęło mi jądra. Tak,
chłopak był naprawdę godny mojej uwagi. Widziałem
8
go nie po raz pierwszy. Obserwowałem go parę tygodni,
patrzyłem, jak kurwi się w klubie z każdym, kto zapłacił
odpowiednią cenę. Szukałem idealnej ofiary, wiedząc, że
policja przejrzy tylko nagrania z kamer w noc zabójstwa,
a najwyżej tydzień do tyłu, jeśli śledczy okażą się gorliwi.
Stałem w falującym tłumie cuchnącej, plugawej ludzkości, ciała ocierały się o mnie, brukając moje jestestwo
chorobliwą niedoskonałością, a jednocześnie rozogniały moje podniecone już, wyostrzone zmysły. Tak bardzo
chciałem wyciągnąć rękę i chwycić każdego z nich za gardło, miażdżąc krtań za krtanią, podczas gdy trupy ścieliłyby mi się pod stopami. Z trudem stłumiłem w sobie
gwałtowny przypływ siły, a potem chwycił mnie strach,
nagła trwoga, jakiej nigdy dotąd nie zaznałem. Trwoga,
że obnaża się moja prawdziwa natura, a wszyscy dookoła
widzą, jak zmieniam się na ich oczach, moja skóra żarzyła
się jaskrawą czerwienią, białe światło wylewa się z uszu
i oczu, tryska z ust. Ciężkie krople potu spływały mi po
plecach, prowadzone przez napinające się, nabrzmiałe
mięśnie. Jakimś sposobem zdołałem się ruszyć z miejsca
i przecisnąć przez tłum wrzaskliwych postaci, aż dotarłem
do baru i spojrzałem w wiszące za nim ogromne lustro.
Ogarnęła mnie ulga, bicie serca się uspokoiło, a pot ostygł,
kiedy stwierdziłem, że wcale się nie zmieniłem, że nie
zdradziłem swojej natury. Teraz czas patrzenia z boku dobiegł końca. Nadeszła pora na moją nagrodę, czas wyładowania i ulgi. Wszystko było na swoim miejscu. Wszystko
było tak, jak być powinno. W końcu zobaczyłem, jak wychodzi z klubu. Żegnał się demonstracyjnie, ale zdawało
się, że jest sam. Przeszedł jakby nigdy nic pod mostem
kolejowym, w stronę mostu Vauxhall. Przemknąłem po
9
cichu na drugi koniec wiaduktu i poczekałem na niego.
Kiedy się zbliżał, wyszedłem z ukrycia. Zobaczył mnie, ale
nie wyglądał na przestraszonego. Kiedy się odezwałem,
odwzajemnił mój uśmiech.
–Przepraszam.
–Jasne – odparł, wciąż uśmiechnięty, gdy podszedł
do latarni, żeby mnie lepiej widzieć. – Mogę w czymś
pomóc… – powiedział, gdy nagle mnie rozpoznał. – Naprawdę musimy przestać się spotykać w ten sposób. – Tak,
byłem z nim wcześniej. Ryzyko, ale wkalkulowane. Nieco
ponad tydzień temu w klubie przedstawiłem mu się milcząco: dopilnowałem, żeby zobaczył moją uśmiechniętą
twarz na tyle długo, by mnie później rozpoznać. Potem
zaczepiłem go na dworze. Zapłaciłem z góry, ile zażądał, i poszliśmy do jego mieszkania, gdzie zbrukałem się
w nim i nawet dałem mu zbrukać swoje wnętrze. Seks
nie był ważny ani nawet przyjemny – nie o to chodziło.
Chciałem go poczuć, kiedy jeszcze żył, zrozumieć, że nie
jest przedmiotem martwym, ale rzeczywistym, żywym
człowiekiem. Nie mógł­bym obcować z nim w ten sposób
w noc, gdy go załatwię, bo bałbym się, że zostawię na jego
ciele odrobinę nasienia lub śliny. Po tygodniu wszelkie
tego typu ślady zdążyłyby ulec rozkładowi i zniknąć.
No i oczywiście uprawialiśmy bezpieczny seks, on, żeby
uchronić się przed gejowską zarazą, a ja po to, żeby uniknąć późniejszej identyfikacji. Zgoliłem całe owłosienie
z ciała i założyłem gumową maskę, która zakrywała także głowę, żeby nie zostawić na miejscu zbrodni żadnego
włosa. Miałem też gumowe rękawiczki, by wyeliminować ryzyko pozostawienia odcisków palców – wszystko
to w oczach małego pedzia stanowiło tylko część zabawy.
10
Ale zabawa, prawdziwa zabawa, miała się dopiero zacząć,
a ja mogłem jeszcze ponad tydzień fantazjować o tym, co
mnie czeka.
Dni mijały boleśnie powoli, wystawiając moją cierpliwość i opanowanie na skrajnie ciężką próbę, ale dzięki wspomnieniom nocy, którą z nim spędziłem, i myśli
o tym, co się jeszcze zdarzy, wytrwałem i ani się obejrzałem, a już stał przede mną i widziałem jego drobne,
równe białe zęby lśniące w świetle latarni, i owalną głowę,
za dużą w stosunku do cienkiej szyi osadzonej na wąskich,
chuderlawych barkach. Jego proste blond włosy sięgały
ramion, wystylizowane tak, jakby był surferem, ale cerę
miał bladą, a ciało słabe i wiotkie. Najbardziej atletycznym
ćwiczeniem, jakie w życiu wykonywał, było klękanie. Jego
koszulka z krótkim rękawem była za ciasna i za krótka,
odkrywała płaski brzuch, który znikał w hipsterskich
markowych dżinsach noszonych po to, by wzbudzać pożądanie u innych facetów.
Wyznałem mu, że muszę znowu się z nim przespać.
Skłamałem, że byłem w klubie i widziałem, jak tańczy,
ale czułem zbyt wielką tremę, żeby do niego podejść, ale
teraz naprawdę go pragnę. Pogadaliśmy jeszcze trochę
w tym stylu, a potem rzucił:
–Wiesz, że nie jestem tani. Skoro znowu mnie chcesz,
będzie cię to drogo kosztować.
Zasugerował, żebyśmy zrobili to u mnie, ale powiedziałem, że mój chłopak jest w domu. Wtedy zaczął tłumaczyć,
że niby nie zaprasza facetów do siebie i że tylko ostatnim
razem zrobił dla mnie wyjątek. Zamknął się dopiero, kiedy wyciągnąłem z portfela jeszcze dwie pięćdziesiątki
i wcisnąłem mu w rękę. Uśmiechnął się szeroko.
11
Wsiedliśmy do mojego samochodu, z fałszywymi tablicami, i pojechaliśmy do jego nory w południowo-wschodnim Londynie, gdzie dopilnowałem, by nie zaparkować
zbyt blisko jego bloku. Wytłumaczyłem, że nie chcę zostać
przyłapany, jak wchodzę do jego mieszkania, zaproponowałem, żeby wrócił sam i zostawił niezamknięte drzwi.
Odczekałem parę minut, a potem, gdy się upewniłem,
że ulica jest pusta i nikt nie patrzy przez okno, poszedłem
do niego. Budynek był stary, zimny i śmierdział szczynami, ale pedzio okazał się grzecznym chłopcem i zostawił
otwarte drzwi. Wszedłem po cichu i przekręciłem zamek.
Pedzio wychynął zza rogu na końcu korytarza, gdzie jak
już wiedziałem, znajdował się duży pokój.
–To ty zamknąłeś drzwi?
–Tak – powiedziałem. – Ostrożności nigdy dosyć.
–Boisz się, że ktoś wtargnie i zepsuje zabawę?
–Coś w tym rodzaju.
Podniecenie było nie do zniesienia. Brzuch miałem
tak ściśnięty, że ledwo mogłem oddychać. W środku cały
krzyczałem, ale kiedy wszedłem do pokoju, wciąż miałem
przylepiony do twarzy nerwowy uśmieszek.
Pedzio kurwiszon przykucnął przy odtwarzaczu CD.
Powiedziałem mu, że chcę się trochę odświeżyć, i ruszyłem korytarzem do łazienki.
Wziąłem ze sobą plecak i szybko, acz trochę niezdarnie, założyłem kombinezon, czepek, gumowe rękawiczki
i wreszcie plastikowe torebki na buty. Spojrzałem w lustro,
wypełniając płuca powietrzem wdychanym z wysiłkiem
przez nos. Byłem gotowy. W pełni przygotowany wróciłem do dużego pokoju. Pedzio odwrócił się i zobaczył
mnie przebranego w całej okazałości. Zdążył już zdjąć
12
koszulkę i teraz zachichotał, zakrywając dłonią usta, żeby
się powstrzymać.
–Więc tak się dzisiaj bawimy? – zagadał do mnie.
–Mniej więcej – przytaknąłem. – Mniej więcej.
To były jego ostatnie słowa, choć trochę później powiedział jeszcze chyba „błagam”. Ale wtedy krew napływała
mu do ust i zdołał tylko zabulgotać.
Wyćwiczonym, szybkim i płynnym ruchem ręki chwyciłem żeliwną statuetkę nagiego Indianina, którą trzymał
na stole, i roztrzaskałem mu czaszkę uderzeniem mocnym,
ale nie na tyle, by od razu go zabić, ale jedynie ogłuszyć
i obezwładnić. Kiedy mu przyłożyłem, klęczał przede mną
– i dobrze się złożyło: upadając z mniejszej wysokości,
narobił mniej hałasu.
Obserwowałem go przez chwilę, stojąc nad nim niczym zwycięzca na ringu. Patrzyłem, jak pierś unosi się
i opada z każdym bolesnym oddechem, podczas gdy krew
z rany na głowie sikała najpierw, a potem wylewała się
coraz wolniejszym, jednostajnym strumieniem, gdy serce
stało się zbyt słabe, by pompować ją z ciśnieniem, jakiego
organizm potrzebował do życia. Co kilka sekund prawa
noga drgała spazmatycznie niczym zdychający ptak.
Nie poszło do końca tak, jak sobie wymarzyłem, bo nie
pozostał przytomny, kiedy zabrałem się do niego szpikulcem do lodu, który znalazłem w barku. Chciałem, żeby
żył, kiedy będę go dźgał. Chciałem patrzeć, jak próbuje
mnie powstrzymać za każdym razem, gdy wbijam szpikulec w jego konające ciało. Nie uderzałem na ślepo, lecz
przykładałem ostrze z rozmysłem do bladej skóry i wbijałem ze smakowicie satysfakcjonującym trzaśnięciem. Raz
na jakiś czas konwulsyjnie podnosił ręce, jakby żałośnie
13
próbował obronić się przed torturami. Mówiłem mu, żeby
był grzecznym chłopcem, i pracowałem dalej. Szkoda, że
krwotok z mózgu sprawił, że oczy zalały się czerwienią,
a ja chciałem, by ich błękit kontrastował z bladą zakrwawioną cerą. Następnym razem bardziej się postaram.
Jego podziurawione ciało zaczęło mnie napawać
obrzydzeniem, naszła mnie ochota, żeby zbiec z miejsca zbrodni, ale nie mogłem jeszcze przestać. Musiałem
dojść do momentu, gdy wszystko będzie jak najbardziej
podobne do mojej wizji. Pracowałem więc dalej pomimo
odrażającego smrodu bijącego z dziur w brzuchu i jelitach,
z moczu i kału, które wyciekały teraz z przeistoczonego
ciała. Wytrzymał czterdzieści minut, trzepocząc co jakiś
czas rzęsami i na parę minut otwierając lekko oczy. Kiedy
były otwarte, wykonywałem swoją robotę, przerywając
za każdym razem, gdy mdlał z bólu i przerażenia. Co jakiś
czas waliłem go pięścią w twarz, żeby nie wołał o pomoc.
Chociaż trudno sobie wyobrazić, by zdołał wydać z siebie
coś więcej niż skowyt. Mimo wszystko musiałem mieć
pewność.
Kiedy wreszcie skonał, cichy świst powietrza uchodzącego z ust i ran w piersi oznajmił mi koniec zabawy.
Założyłem czystą parę rękawiczek chirurgicznych i wyciągnąłem mu z kieszeni spodni trzysta funtów, które
wcześniej zapłaciłem. Naprawdę nie chciałem ich tam
zostawiać. Ostrożnie, po cichu połamałem kilka mebli
i w ogóle zrobiłem w pokoju bałagan, jakby doszło tu
do gwałtownej bójki. Później wziąłem strzykawkę i napełniłem ją krwią z jego ust, którą następnie spryskałem pokój: ściany, meble i dywan, żeby wyglądało na ślady bójki.
Wreszcie stanąłem w kącie, który celowo pozostawiłem
14
nietknięty. Zdjąłem ubranie i włożyłem je do plastikowego
worka, który włożyłem do następnego worka, po czym powtórzyłem tę samą czynność jeszcze dwa razy. Upewniłem
się, że wszystkie worki są szczelnie zawiązane, i na koniec schowałem je do plecaka. Włożyłem na buty nowe
torebki foliowe na wypadek, gdybym wdepnął w plamę
krwi – tego rodzaju ślad trudno by było wyjaśnić. Założyłem kolejną parę czystych rękawiczek chirurgicznych
i wyszedłem z pokoju. Zamierzałem spalić to wszystko następnego wieczoru w moim ogródku: to najbezpieczniejszy
sposób pozbycia się obciążających dowodów rzeczowych.
Spalenie ich w miejscu publicznym mogłoby przyciągnąć
czyjąś uwagę, a zakopując je, zostawiłbym je na pastwę
ciekawskich zwierząt.
Cicho podszedłem do drzwi wejściowych. Zdjąłem
foliowe torebki z butów i wyjrzałem przez wizjer. Pusto. Na wszelki wypadek nasłuchiwałem przez chwilę
pod drzwiami, pilnując, żeby nie przyłożyć do nich ucha
i nie zostawić śladu podobnego do odcisku palców, co
podobno się zdarza.
Kiedy zyskałem pewność, że jest bezpiecznie, wymknąłem się z mieszkania i zostawiłem otwarte drzwi, żeby nie
robić więcej hałasu, niż to konieczne. Statuetkę Indianina
i szpikulec do lodu wyrzuciłem do Tamizy, gdy szedłem
na północ do swojego hotelu. Z przyjemnością myślałem
o tym, że policjanci zmarnują wiele godzin na poszukiwanie narzędzi zbrodni, które nawet o krok nie posuną
śledztwa do przodu. Wślizgnąłem się do hotelu bocznymi
drzwiami przy barze, wykorzystywanymi tylko sporadycznie jako wyjście ewakuacyjne. Otwierały się od zewnątrz
i nie obserwowała ich żadna kamera. Klucz magnetyczny
15
do pokoju miałem już przy sobie, bo zameldowałem się
w hotelu wcześniej. Puściłem tak gorącą wodę, jaką tylko
byłem w stanie znieść, i wziąłem długi prysznic, szorując skórę, paznokcie i włosy szczoteczką do paznokci, aż
paliło mnie całe ciało. Wcześniej wyjąłem sitko z odpływu, żeby wszystko, co ze mnie spłynęło trafiło prosto
do londyńskich ścieków. Po prysznicu wziąłem gorącą
kąpiel i znowu się wyszorowałem. Wytarłem się, a potem
położyłem nagi na łóżku i wypiłem dwie butelki wody,
spokojny i odprężony. Zadowolony i spełniony. Wkrótce
zapadłem w drzemkę i śnił mi się ten sam piękny sen,
ciągle od nowa.

Podobne dokumenty