Pobierz pdf - Prószyński i S-ka

Transkrypt

Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
sarmaci, katolicy,
zwycięzcy
andrzej zieliński
sarmaci, katolicy,
zwycięzcy
KŁAMSTWA, PRZEMILCZENIA
I PÓŁPRAWDY W HISTORII POLSKi
Copyright © Andrzej Zieliński, 2015
Projekt okładki
Zbigniew Larwa
Redaktor prowadzący
Adrian Markowski
Redakcja
Robert Siekierski
Korekta
Katarzyna Kusojć
Bronisława Dziedzic-Wesołowska
Łamanie
Alicja Rudnik
ISBN 978-83-8069-087-5
Warszawa 2015
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Druk i oprawa
OPOLGRAF Spółka Akcyjna
45-085 Opole, ul. Niedziałkowskiego 8-12
www.opolgraf.com.pl
Świadomość mityczna będzie zawsze w kulturze aktywnej podejrzana o to, iż jest marnotrawczym pochłanianiem energii duchowej, dającej się spożytkować produkcyjnie, albo że jest źródłem
trujących oparów, w których więdnie żywotność ludzkiego mózgu
i mięśni.
Leszek Kołakowski, Obecność mitu
SPIS TREŚCI
Od autora������������������������������������������������������������������������������� 9
Wstęp. Zaczęło się od kronikarzy������������������������������������������ 19
Rozdział I. My, najlepsi ze Słowian �������������������������������������� 35
Rozdział II. „Polski my naród, polski ród”���������������������������� 49
Rozdział III. Prostak z Litwy ������������������������������������������������ 73
Rozdział IV. Polak Sarmata��������������������������������������������������� 88
Rozdział V. Kraj bez stosów �������������������������������������������������� 115
Rozdział VI. Tarcze na przedmurzu�������������������������������������� 135
Rozdział VII. Polak katolik ��������������������������������������������������� 147
Rozdział VIII. Kordecki na wał �������������������������������������������� 166
Rozdział IX. Patron szańców������������������������������������������������� 185
Rozdział X. Gloria victis�������������������������������������������������������� 200
Rozdział XI. Za co kochamy Wallenroda������������������������������ 221
Rozdział XII. „Za wolność Waszą...”������������������������������������� 233
Zamiast zakończenia������������������������������������������������������������� 247
Suplement. „Boże, coś Polskę”������������������������������������������������ 249
Aneksy������������������������������������������������������������������������������������ 263
Bibliografia���������������������������������������������������������������������������� 275
Indeks osób ��������������������������������������������������������������������������� 285
Od autora
Historia Polski, nie tylko zresztą ta najdawniejsza, ginąca
gdzieś w pomroce wieków, lecz także współczesna, pełna jest
mitów, półprawd, przemilczeń i niedomówień. Wymusiły to
różne wydarzenia z naszych dziejów. W rezultacie powstał nie
do końca prawdziwy obraz tego, co naprawdę zaszło w przeszłości, starannie przy tym – w zależności od doraźnej potrzeby
– pokolorowany i wygładzony. Miły, przyjemny, łatwy do zaakceptowania, a przy tym mający duży wpływ na kształtowanie
postaw społecznych.
Jednak prawda, chociaż momentami bardzo bolesna,
w dodatku najczęściej rozmijająca się z naszą wiedzą szkolną
i naszymi wyobrażeniami o polskiej historii, powinna właśnie
z tego powodu ostatecznie dotrzeć do świadomości Polaków.
Dotyczy to przede wszystkim wydarzeń dotąd mitologizowanych.
Jak wiadomo, mity i legendy stanowią nieodłączną część
historii każdego państwa i każdego narodu. Mity są przecież
zjawiskiem wieloaspektowym i wieloznacznym, obecnym
w kulturze i języku społeczeństw od wieków. Oczywiście, rów-
9
nież dotyczy to Polski i polskiej historii. Ale mity, w odróżnieniu od legend, mają również to do siebie, że żyją niezależnie
od jakiejkolwiek prawdy historycznej. Mogą ją uwzględniać,
ale nie muszą, nawet w śladowym stopniu.
Z reguły są przecież tworzone po to, aby spełnić bardzo
konkretne oczekiwania, lub wręcz powstają na zamówienie
określonej religii, konkretnego władcy, liczącej się grupy społecznej lub narodowościowej. Stanowią zarazem bardzo ważny
element prowadzenia wewnętrznej polityki każdego państwa.
Nie tylko zresztą Polski, ale w Polsce mają one szczególny
charakter.
Służą bowiem usprawiedliwianiu własnych, nawet bardzo
niepopularnych czy wręcz oburzających decyzji, zachowań
i działań władców, a także całych grup społecznych. Nie inaczej jest z naszymi mitami. Wystarczy posłuchać wystąpień
publicznych polityków i religijnych hierarchów, aby przekonać się, jak często przewija się w nich właśnie odniesienie
do mitów i do tradycji. W dodatku przywołanych na użytek
chwili, jakiegoś doraźnego interesu lub demagogicznego uzasadnienia konkretnej decyzji.
Do mitów jako sposobu wyjaśniania niezwykłych zjawisk
przyrody lub kultów religijnych odwoływano się od najdawniejszych czasów. Stanowiły one wzorce ludzkich zachowań,
gdyż człowiek zawsze czuł potrzebę posiadania wzorców
pozwalających mu łatwiej organizować sobie życie codzienne.
Najlepszymi wzorcami stawali się bogowie, z ich nakazami
i zakazami. Tak powstawały wszak pierwsze religie. Z upływem wieków ludzkość uznała, że odwołując się do mitów,
łatwiej jest również tłumaczyć bulwersujące często ludzkie
zachowania, ale przede wszystkim można wykorzystywać
10
je do uzasadniania i umacniania pozycji władcy lub narodu
w otaczającym ich świecie. Mitotwórstwo stawało się potrzebnym, ważnym i zarazem wygodnym narzędziem politycznym
panujących.
Można zatem powiedzieć, że każde państwo, każde społeczeństwo ma takie mity, jakie samo sobie stworzyło lub ciągle
tworzy. Złośliwi dodają jeszcze, że takie, na jakie sobie zasłużyło. Ważne jest, aby po latach z pełnym przekonaniem w nie
uwierzyło. Polska pod względem gotowości do odwoływania się
do mitów, a także w ich mnożeniu oraz starannej pielęgnacji
zajmuje jedno z czołowych miejsc w Europie. Taka to jest już
nasza cecha narodowa. Wolimy zawsze uwierzyć w to, co nam,
z różnych względów, odpowiada, niż logicznie weryfikować
przekazaną informację. Bo może okazać się ona wtedy dla
nas bardzo niewygodna. Po co zatem zupełnie niepotrzebnie
dodawać sobie kłopotów?
Do takiej właśnie weryfikacji czy też reinterpretacji, pozwalającej na lepsze rozumienie przeszłości, gorąco jednak namawiam. Trzeba stale bowiem pamiętać o relatywizmie oceny
zjawisk historycznych przez kronikarzy żyjących współcześnie
z rozgrywającymi się i opisywanymi przez nich wydarzeniami.
Wynikają one wtedy przede wszystkim z zależności od własnego środowiska. Łatwo jest wówczas stworzyć mit, który nie
będzie nawet w najmniejszej cząstce prawdziwy. Nie jest to
cecha wyłącznie polskich mitów. Można takie działania spotkać w historii każdego narodu.
Do tworzenia własnych mitów przystąpiono w państwie
polskim bardzo późno – dopiero w początkach XII wieku, przy
okazji powstawania naszej pierwszej kroniki. Trzeba było przecież wtedy znaleźć lub stworzyć jakiś w miarę ­wiarygodny,
11
­ zarazem efektowny rodowód dla panującej dynastii pia­
a
stowskiej.
Nasz pierwszy kronikarz, Gall Anonim, sięgnął zatem
do znanych w Europie, wzorowanych na przekazach biblijnych, opowieści o cudownym rozmnażaniu pożywienia, o bezdusznych władcach odpędzających od bram swoich grodów
ubogich wędrowców, a wśród nich nawet późniejszych świętych, o szlachetnych oraczach lub miłosiernych pasterzach,
nagradzanych potem koronami. I wreszcie o plagach myszy,
będących karą boską za największe przewiny wobec Boga,
a u nas wobec bogów i ludzi.
I zapewne w taki właśnie sposób narodził się ten pierwszy
polski mit. Jego autorowi najwygodniej i najbezpieczniej było
później, nadając tym samym cechy obiektywności, przypisać
ten pierwszy wytwór wyobraźni kronikarza, opowieściom bliżej
nieokreślonych „sędziwych Polaków”, jako najbardziej wiarygodnemu, bo przecież polskiemu przekazowi.
Skoro zatem powiodło się z Piastami, to dlaczego nie wykreować innych mitów dających poczucie więzi narodowej czy
wyznaniowej? I tak wkroczyliśmy na drogę ubarwiania naszej
historii, która czasami prowadziła na manowce, mieszając
tylko w głowach i powodując w ostatecznym rozrachunku
znacznie więcej strat niż doraźnych korzyści. Ale zawsze mity
otrzymywały odpowiednią oprawę, która pozwalała możliwie
najprościej i jak najszybciej trafić z takimi mitami do powszechnej świadomości.
Należało zatem przede wszystkim zagrać efektownie
na nucie patriotyzmu lub przekonań religijnych. Nie istnieje przecież lepsze odwołanie niż do Boga albo ojczyzny. Tak
było w naszej historii zawsze, od zarania. Tak też jest zresztą
12
dzisiaj. Zmieniają się, co najwyżej, tylko bogowie, zmieniają
ojczyzny. Zrozumieli to również znakomicie późniejsi polscy
kronikarze. I tak się to właśnie zaczęło…
Tworzywo było w zasadzie gotowe, dosłownie niemal
w zasięgu ręki. Wystarczyło tylko czytać inne kroniki, poznać
historię starożytnej Grecji i Rzymu, a także studiować biblijne
zapisy. Przede wszystkim jednak należało najpierw uwierzyć
we własną moc sprawczą. A potem wystarczyło zaledwie jedno
zdanie, jeden przykład, niekiedy częściowo tylko prawdziwy,
a niekiedy w ogóle w całości wymyślony. Do tego dodać jeszcze należało szczyptę odautorskiej fantazji. Bo cel był przecież
założony z góry. A następnie pozostawało już tylko go bardzo
starannie pielęgnować, powtarzać przy każdej okazji, a nawet
karmić półprawdami czy też wręcz kłamstwami i systematycznie wtłaczać w ludzką świadomość.
Mity powstają przecież dlatego, że ludzie chcą, aby powstały.
I co z tego, że było to już z założenia zwykłe kłamstwo,
w najlepszym zaś wypadku bzdura? W podobny sposób mity
kreują bohaterów. Tych prawdziwych i tych wydumanych. Ich
portrety służyć mają zawsze określonemu celowi jako uzasadnienie tezy, którą w imię państwa, władcy czy grupy ludzi
należy lansować.
Podobnie ma się sprawa z mitami kreującymi określone
postawy społeczne. Zostały stworzone po to, aby takie postawy służyły tym, którzy owe mity powołali do życia. Z czasem
stały się one narodowymi przywarami.
Powiem więcej. To wcale nie w XX wieku wymyślono
teorię, w myśl której kłamstwo wielokrotnie powtarzane
staje się z upływem czasu prawdą. Ma ona bowiem znacznie starszy, wielowiekowy rodowód. Również w odniesieniu
13
do wydarzeń dotyczących naszego kraju, co zresztą pragnę
tu wykazać.
Pozostaje jednak pytanie – czy odbiorcy mitów chcą rzeczywiście szeroko pojętej prawdy? Jerzy Topolski, nieżyjący już
specjalista od historiografii i metodologii historii, wyróżniał
wyraźnie rzeczywistość realną, czyli istniejącą naprawdę, rzeczywistość prawdopodobną, rekonstruowaną przez badaczy,
oraz rzeczywistość zmitologizowaną, która najlepiej odpowiada
obiegowym wyobrażeniom o faktach i postaciach historycznych. Najbardziej przemawia do ludzkiej wyobraźni właśnie
ta ostatnia. Tylko pozornie przecież wiarygodna.
Dlatego tak łatwo chcemy uwierzyć różnym mitom i chętnie
się z nimi utożsamiamy. Zastanawiająca przy tym jest bezkrytyczność, z jaką ludzkość przyjmuje zawsze te wszystkie mity,
jeśli tylko odpowiadają jej oczekiwaniom.
Taki właśnie sposób myślenia leżał u genezy również polskich mitów, które tworzyło się przecież i nadal tworzy w taki
sam sposób, nawet w dzisiejszych czasach. Bo każdy mit jest
zawsze swego rodzaju manipulacją, której – im jest zręczniejsza
– tym łatwiej mimowolnie ulegamy. Dlatego wraz z rozwojem
ludzkości mamy do czynienia również z rozwojem i doskonaleniem technik manipulacyjnych, usprawiedliwiających wszelkie konfabulacje. Ale to jest już temat na osobne rozważania.
Należy przy tym jeszcze podkreślić, że najważniejsze polskie
mity powstały prawie wyłącznie po to, aby udokumentować
tezę, że my, Polacy, jesteśmy narodem szczególnym, wybranym, a z tej racji jedynie nam przynależą odmienne, wyłącznie
dla nas stworzone prawa w otaczającym nas świecie, dzięki
którym możemy się wywyższać nad inne nacje. A jeśli już
nie w całym świecie, nie w całej Europie, to przynajmniej
14
w całej Słowiańszczyźnie. To tylko nam się to zdarzało, jedynie
u nas pojawiały się niezwykłe sytuacje, wyłącznie na naszych
ziemiach rodzili się zawsze niezwykli ludzie. Jeśli ktoś sądzi
odwrotnie, tym gorzej dla niego. Tymczasem nie ma nic gorszego niż połączenie nacjonalizmu z mesjanizmem, a z takim
właśnie połączeniem mamy do czynienia w polskich mitach.
Ciągle mamy tych samych wrogów, których sobie sami stworzyliśmy. Są nimi oczywiście Żyd, potem mason, który z czasem zajął miejsce bisurmanina, oraz Niemiec i Rosjanin. Co
ciekawe, trzeciego zaborcę – Austriaka, nie wiadomo dlaczego
traktujemy niemal z pobłażaniem, jako „nieszkodliwego idiotę”, temat do uciesznych historyjek. Kto dzisiaj pamięta choćby o rabacji galicyjskiej Jakuba Szeli i o tym, jakie nagrody
i od kogo tenże Szela potem otrzymał?
Mamy samych wrogów dookoła siebie. Bo zawsze mieliśmy z powodu naszej odrębności, a raczej wyższości nad
sąsiadami. Zapewne gdybyśmy sąsiadowali z Argentyną czy
z Nową Zelandią, to zaraz udowodnilibyśmy swoją wyższość
nad tymi dzikusami.
A przecież – co trafnie już zauważył w XIX wieku wybitny
publicysta Aleksander Świętochowski – „śród narodów europejskich nie stanowimy żadnego idealnego wyjątku, że w naszym
łonie istnieją też same, co gdzie indziej, żywioły i antagonizmy,
że przy odpowiednich warunkach występują w nim te same,
co u innych, zjawiska”. I cóż tu jeszcze można do tego celnego
osądu dodać? Pozostaje się tylko pod nim podpisać.
Do mitów zatem należy dopisać również nasze szczególne
posłannictwo, w które kiedyś uwierzyliśmy i ciągle, niestety, wierzymy, prężąc wątłe lub nawet nieistniejące muskuły,
niemal zawsze z fatalnym dla Polski skutkiem. Mechanizmy
15
i przyczyny ich powstawania spróbuję pokazać w tej książce.
Nic przy tym nie poradzę na to, że te mity tworzono zawsze
pod wpływem naszej narodowej megalomanii. Kiedy już nie
było czym się pochwalić, to chwaliliśmy klęski. To takie nasze,
w polskim stylu. Po to w końcu tworzy się mity! Zresztą merytoryczna ich ocena, jak zawsze, należeć będzie do czytelników.
Jednak uświadomienie sobie istnienia mitów może znakomicie
wpłynąć na zrozumienie naszych dziejów i uściślenie ocen
polskiej historii.
Ale my przecież tak bardzo lubimy celebrować mity, dokładnie tak samo, jak celebrujemy nasze największe klęski narodowe. Najlepsze mity to te, które kończyły się bohaterską śmiercią
w przegranej sprawie. Mieszkańcami narodowej wyobraźni,
pisał Janusz Tazbir, są właściwie, od pokoleń, ciągle te same
postacie – przegrani władcy, przegrani wodzowie i politycy.
W dodatku nobilituje ich zawsze koszmarne dla nas w skutkach hasło Elizy Orzeszkowej „Gloria victis”.
Jeśli natomiast udało nam się odnieść jakieś spektakularne
zwycięstwo, to wtedy też nie jest to zasługa konkretnych ludzi,
którzy o nie walczyli. Z najgłębszą powagą doszukujemy się
jego metafizycznych przyczyn. Bo nie zostaliśmy… bohatersko
pokonani. Zdarza mi się na spotkaniu z czytelnikami, kiedy
o tym mówię, usłyszeć: „A wie pan, rzeczywiście”. Dlatego
chcę raz jeszcze o tym dobitnie napisać.
Chciałbym wyraźnie w tym miejscu podkreślić, że Sarmaci,
katolicy, zwycięzcy nie jest kolejnym podręcznikiem historii
Polski dla uczniów czy studentów. To tylko zbiór historycznych esejów, które – mam taką nadzieję – pobudzą każdego,
kto sięgnie po tę książkę, do zastanowienia się nie tylko nad
naszymi dziejami, lecz także nad stale doskonalonymi przez
16
stulecia mechanizmami manipulowania, w zależności od bieżących potrzeb, polskim społeczeństwem, a przede wszystkim
polską historią, zarówno tą najstarszą, jak i tą najnowszą.
Warto zatem prześledzić na bardzo konkretnych przykładach kilka najbardziej znanych polskich mitów. Wybrałem
dwanaście, moim zdaniem najważniejszych. Jest ich jednak
znacznie więcej. Jak się one narodziły, jak się przez wieki same
rozbudowywały? Przede wszystkim zaś jakie miały skutki dla
polskiego państwa i dla jego mieszkańców?
Wstęp
Zaczęło się od kronikarzy
Pierwsze wiadomości o dziejach każdego kraju czy narodu
powinny pochodzić zawsze z jego najstarszych kronik. Tam
właśnie powinniśmy szukać prawdziwych informacji o zaraniu
naszej historii. Powinni je nam podać pierwsi polscy kronikarze. Kim oni byli? Dlaczego dopiero w XII wieku w ogóle
przystąpiono do spisywania naszych dziejów?
Początek XII wieku to w Europie przecież już okres pierwszych eposów rycerskich, pierwszych opowieści o wyprawie
krzyżowej, a także czas pierwszych trubadurów wraz z ich
świeckimi pieśniami nie tylko o rycerskich czynach, lecz także o miłosnej tęsknocie i wielkich uczuciach. A tymczasem
na dworze księcia Bolesława Krzywoustego mnich Martin,
podobno pochodzący z Wenecji, zwany w naszej historii Gallem
Anonimem, przystępował dopiero, jako pierwszy autor, do spisywania naszych minionych dziejów i notował, jak sam twierdził, bardzo dokładnie wszystko, co mu na ten temat mieli
19
podobno powiedzieć jacyś niewymienieni przez niego nigdy
z imienia „najstarsi Polacy”.
Niestety, nie wiemy, kim oni byli, a nawet czy istnieli rzeczywiście, czy też stali się tylko najzwyklejszym wymysłem
kronikarza, uwiarygodniającym to, co napisał. Wierzymy mu,
bo nie mamy innego wyjścia, nie zawsze bowiem możemy
doprowadzić do rzetelnej weryfikacji zapisanych przez niego
wiadomości.
A może po prostu Gall otrzymał od swojego chlebodawcy
bardzo konkretne zadanie stworzenia odpowiedniej wersji
naszej przeszłości oraz uzasadnienia misji dziejowej panującej
dynastii, potem wykonał je najlepiej, jak potrafił? Cokolwiek
by mówić, napisał pierwszą polską kronikę, niewątpliwą podstawę wiedzy o naszej najdawniejszej przeszłości.
Warto również wiedzieć, że najstarsza polska kancelaria
świecka, w której rozpoczęto zapisywanie najważniejszych
postanowień władcy, zaczęła funkcjonować dopiero w czasach księcia Władysława Hermana, czyli pod koniec XI wieku, a pierwsza nasza kronika powstała w latach 1112–1116
za panowania Bolesława Krzywoustego, czyli niemal 150 lat
po oficjalnym, historycznym, potwierdzeniu rządów przez
Mieszka I.
Natomiast jeśli chodzi o zapisy kościelne, to zainicjowane zostały wprawdzie znacznie wcześniej, prawdopodobnie
w początkach XI wieku, ale z tego, co się zachowało, wyraźnie widać, że informacyjnie były one bardzo skąpe. Nie można również wykluczyć, że najstarsze z tych zapisów uległy
zniszczeniu podczas rebelii pogańskiej na ziemiach polskich
w latach 1134–1138 lub świadomie zostały uznane za makulaturę, według dzisiejszej terminologii. Klasycznym przykładem
20
takiego właśnie traktowania niepotrzebnych ksiąg kościelnych
są losy najstarszego zabytku piśmienniczego w Polsce, tzw.
Kazań świętokrzyskich.
Nie można również wykluczyć, że owe najstarsze zabytki
piśmiennictwa zostały świadomie lub przypadkiem zniszczone
w XVII wieku, podczas potopu szwedzkiego, kiedy tygodniami
leżały niezabezpieczone, w oczekiwaniu na odtransportowanie
do Szwecji, na wawelskim dziedzińcu albo zostały wywiezione z kraju. Do tej pory wiele z nich znajduje się w archiwum
królewskim w Uppsali, ponieważ „sarmackie” państwo polskie
nie potrafiło się w traktatach pokoju oliwskiego w 1660 roku,
nadzorowanego i podpisanego ze strony polskiej przez kanclerza koronnego Mikołaja Prażmowskiego, skutecznie upomnieć
o te zabytki piśmiennictwa lub, być może, negocjatorzy uznali,
że nie warto zawracać sobie głowy papierzyskami i pergaminami, skupiając się niemal wyłącznie na prawach do korony
szwedzkiej i podziale Inflant. Z rzadka tylko pamiętano o obrazach i rzeźbach zrabowanych przez Szwedów w prywatnych
pałacach.
Odzyskano zaledwie kilka skrzyń dokumentów, co było nieznaczną częścią tego, co Szwedzi wywieźli z Polski. Jakaś liczba rękopisów i starodruków spłonęła potem podczas pożaru
sztokholmskiego zamku w 1697 roku. To natomiast, co ocalało
z ognia, znajduje się dzisiaj w Uppsali. Do tej pory nie zostało
jednak do końca skatalogowane. Na szczęście coraz częściej
opisane zbiory udostępniane są już polskim historykom.
Warto jeszcze zwrócić uwagę, że upadek centralnej państwowości, będący następstwem rozbicia dzielnicowego, także nie
sprzyjał odnotowywaniu wielu istotnych wydarzeń na ziemiach
polskich, a to z prostej przyczyny – z braku dostępu do infor-
21
macji. Dominowały, co zrozumiałe, zapisy dotyczące tego, co
działo się w księstwie zamieszkanym przez kronikarza (Rocznik
kołbacki, Rocznik lubuski, Rocznik kapituły poznańskiej, dokumenty zebrane dużo później w kodeksach dyplomatycznych).
Z tego okresu zachowało się także wiele dokumentów poświadczających nadania lub zapisy testamentowe, z których można zdobyć pewną wiedzę o wydarzeniach na tych ziemiach.
Nawet jeśli w kilku przypadkach odnotowywano te wydarzenia bardzo starannie, to jednak nie odzwierciadlano w tych
kronikach całościowego obrazu państwa (którego faktycznie
wszakże nie było) i społeczeństwa, a także licznych przemian
społecznych i gospodarczych zachodzących wtedy w innych
polskich regionach. A był to przecież okres niezwykle interesujący, nie tylko z powodu bratobójczych wojen, ale również
ważnych procesów: lokowania miast, wprowadzania nowych
nieznanych dotąd upraw, tworzenia gospodarki czynszowej…
Jednakże takie wydarzenia, zwłaszcza u sąsiadów, z pozycji
spisujących owe kroniki nie były godne jakiegoś szczególnego
ich odnotowania.
Powinno się również pamiętać, iż dużo wcześniej niż
w Polsce powstawały pierwsze kroniki w państwach ościennych. To właśnie dzięki nim zachowały się szczątkowe informacje o naszej państwowości i o naszej najdawniejszej historii.
Najwcześniejszych dziejów Polski dotyczą wzmianki
w Dziejach saskich Widukinda, mnicha z klasztoru w Korbei,
w Geografie Bawarskim, w relacji kupca Ibrahima ibn Jakuba,
który zresztą na polskich ziemiach nigdy nie przebywał, spisanej przez innego andaluzyjskiego kupca, Al-Bakriego, z tzw.
Legendy Panońskiej, czyli z Żywota św. Metodego, z dzieła cesarza bizantyjskiego Konstantyna Porfirogenety O zarządzaniu
22
państwem czy z Periplus Otera norweskiego, a wreszcie, a może
przede wszystkim, z kroniki merseburskiego biskupa Thietmara
(przełom X i XI wieku). Skąpo o tym, co działo się między
Wartą a Wisłą, wspominają również znane roczniki niemieckie
– hildesheimskie i kwedlinburskie (oba z początku XI wieku)
czy altajskie (X wiek), a także zapisy z około 1078 roku anonimowego mnicha z klasztoru Brauweiler pod Kolonią czy też
rocznik prowadzony przez mnicha hersfeldzkiego Lamberta
(XI wiek).
Na Rusi Kijowskiej kronikarz Nestor prowadził swoją, jakże przydatną później historykom, Powieść minionych
lat. Bezcenny dla odtworzenia wielu wydarzeń na ziemiach
polskich jest także Latopis Ławrientiewski. W Czechach praski kanonik Kosmas napisał Kronikę Czechów, na Węgrzech
powstała Chronica Hungarorum, zwana także Kroniką budzińską. Spisując dzieje swojego kraju, tamtejsi kronikarze, niestety tylko fragmentarycznie, w powiązaniu z własną historią,
wspominają o tym, co działo się na polskich ziemiach.
Ważnym późniejszym źródłem wiadomości o wydarzeniach dotyczących naszej historii jest także Kronika zbrasławska, rozpoczęta w 1253 roku przez Ottona, opata klasztoru
w Zbrasławiu, a kontynuowana do roku 1338 przez opata
Piotra. Uzupełniał ją później, aż do roku 1353, kanonik praski Franciszek. Innymi czeskimi źródłami są także Kronika
Pulkawy, Kronika Dalimila (zawdzięczamy jej mit o Lechu
i Gnieźnie), Kronika Benesza Krabice z Veitmile. Wiele rzetelnych wiadomości o Polsce odszukać można również w Historii
Czech Eneasza Sylwiusza Piccolominiego, późniejszego papieża
Piusa II, współczesnego i doskonale znanego naszemu Janowi
Długoszowi.
23

Podobne dokumenty