"Folwark sądowy" UważamRze 3/2015

Transkrypt

"Folwark sądowy" UważamRze 3/2015
Tytuł: Uważam Rze
Data: 3.2015
temat numeru
6
nr 3(161)
marzec 2015
Folwark sądowy
Polskie sądy są maszyną do niszczenia ludziom życia
JAN PIŃSKI
KRZYSZTOF WOJCIEWSKI/FORUM
B
uwazamrze.pl
ezkarność, bezmyślność, niekompetencja, cwaniactwo, korporacjonizm rozumiany jako ochrona
członków własnej kasty zawodowej
bez względu na koszty – to cechy polskiego
sądownictwa. Większość Polaków to widzi,
ale woli milczeć, bojąc się zemsty sędziów,
którzy nie mają żadnych oporów, aby karać
niepokornych i zmuszać ich do milczenia.
W styczniu w tekście okładkowym „Nietykalni” opisaliśmy, jak sędziowie uczynili
z Polski państwo bezprawia. To była mocna teza. Niektórzy uważali, że zbyt mocna
i przerysowana.
Na reakcję nie trzeba było długo czekać.
13 lutego sędzia sądu rejonowego Joanna
Bukowska wydała za mną list gończy w sprawie cywilnej (!), mimo że mój prawnik dostarczył zwolnienie od lekarza sądowego.
Wśród oburzenia dużej liczby dziennikarzy
i polityków umknął niemal niezauważony
jeden ważny aspekt: sąd cywilny nie ma prawa wydawać listów gończych, to procedura
z prawa karnego stosowana wobec ukrywających się przestępców. Takich przypadków
wystawienia przez warszawski sąd cywilny listów gończych było w ostatnich latach
minimum kilkadziesiąt. Każdy z poszukiwanych w ten sposób może pozwać skarb
państwa o odszkodowanie za bezprawne
działania. Sędziowie złapani na gorącym
uczynku nie potrafią się zdobyć na żadną refleksji. Powtarzają niczym kibice po kolejnej
porażce: „Polacy, nic się nie stało”.
– Nie ma takiego prawa – stwierdził prof.
dr hab. Maciej Kaliński, członek Rady Legislacyjnej przy Prezesie Rady Ministrów,
pytany o to, czy sąd cywilny ma prawo wystawiać listy gończe na podstawie art. 279
kodeksu postępowania karnego. Podobnie
wypowiedział się dla „Gazety Finansowej”
Waldemar Żurek, rzecznik Krajowej Rady
Sądownictwa, podkreślając, że sędziowie
bezprawnie wydający listy gończe powinni
ponieść konsekwencje dyscyplinarne. Problem w tym, że ta sprawa się rozmyje, tak
jak wiele podobnych. Praktyka ostatnich 25
lat pokazuje, że nawet jeśli sędzia w sposób
oczywisty łamie prawo, to zwykle jest bezkarny. Mechanizm samooczyszczania się
korporacji sędziowskiej nie działa. Jedynym
realnym kontrolerem sędziów są media.
Przypadki
sądu Warszawa-Mokotów
Przyglądając się warszawskiemu sądowi,
można zobaczyć wszystkie patologie polskiego sądownictwa. Sędziowie nie mają ewidencjonowanych godzin pracy, w związku z tym
przychodzą i wychodzą kiedy chcą. – Trudno
powiedzieć, ile to jest, ale średnia przebywania
sędziów w sądzie jest bliższa 4 godzinom, a nie
8 godzinom – mówi jeden z pracowników.
Mamy około 10 tys. sędziów, co w przeliczeniu
na mieszkańca daje najwyższy współczynnik
w Europie (np. dwa razy większa Francja ma
ich 5 tys.). Generalnie sędziowie się nie przemęczają. W pracy wspierani są przez asystentów
i koordynatorów prawnych, na których spada
cała papierkowa robota. Co ciekawe, warszawski sąd rozróżnia funkcję asystenta i koordynatora prawnego. Tych pierwszych zatrudnia
na umowę o pracę bezpośrednio, tych drugich
za pośrednictwem agencji pracy tymczasowej.
Formalnie z powodu różnic w kwalifikacjach.
Koordynatorzy, z którymi rozmawialiśmy, nie
mają wątpliwości, że wykonują taką samą pracę
jak asystenci, a różnica w formie zatrudnienia
wynika z tego, że asystentami sądowymi zostają zaufane osoby, mające „plecy”. Z wykazu
czynności, do którego dotarliśmy, faktycznie
wynika, że obowiązki jednych i drugich się nie
różnią. To nie jest błaha sprawa, gdy w takim
miejscu jak sąd ludziom wykonującym tę samą
pracę płaci się różnie.
Zapytaliśmy również sąd o historie, które usłyszeliśmy i chcieliśmy zweryfikować.
Pewna sędzia przygotowała projekt wyroku
przed zakończeniem sprawy i zostawiła go
w aktach. Dzięki temu jedna ze stron, przeglądając akta sprawy, miała dowód, że przed
końcem rozprawy sędzia podjęła już decyzję
o jej wyniku. Na tej podstawie został złożony
wniosek o wyłączenie sędzi, ale żadne inne
konsekwencje nie zostały wyciągnięte. Pytanie pozostało bez odpowiedzi, podobnie jak
to o sędziego, który rzekomo uchylał się od
płacenia alimentów i z tego powodu miał mieć
sprawę dyscyplinarną.
•
7
temat numeru
Zamiast odpowiedzieć nam na pytania
o wystawiane listy gończe, zwołano w sądzie
naradę, na której wyrażono oburzenie, że
ktoś wynosi informacje z pracy. Obawiano
się również, czy sprawa bezprawnych listów
gończych nie skończy się zarzutami karnymi.
Obiecujemy, że zrobimy wszystko, aby tak się
właśnie stało. A wszystkich poszkodowanych
przez Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa prosimy o kontakt z redakcją.
Bezprawne listy gończe to nie jedyna dziwna rzecz w warszawskim sądzie. Kilka tygodni
temu na adres domowy ten sam sąd przysłał
mi postanowienie o skazaniu mnie na ponad
10 tys. zł kosztów za to, że naruszam zakaz
pisania o W., biznesmenie zaprzyjaźnionym
z Janem Burym. Owo naruszenie miało polegać na tym, że nie usunąłem tekstów o nim
z archiwum „Uważam Rze”. Rzeczony W.
pozwał mnie za artykuły na łamach miesięcznika i zażądał zakazu pisania na swój temat na
czas trwania rozprawy. Problem w tym, że ja
ani redakcja tego pozwu nie dostaliśmy, zabezpieczenia również. O tym, że taki pozew
został złożony, dowiedziałem się od wysokiego
rangą oficera ABW, który przekazał mi informacje, że W. chce się dogadać i zakopać topór
wojenny. Natychmiast po rozmowie prawnicy
redakcji zaczęli szukać tych spraw i je znaleźli.
Od złożenia wniosku o prawidłowe doręczenie
pozwu i zabezpieczenia mija już pięć miesięcy.
A sąd nic nie zrobił. Biznesmenowi W. obecna
sytuacja odpowiada. On grozi redakcji konsekwencjami za pisanie na jego temat, a my nie
możemy zaskarżyć czegoś, czego nie otrzymaliśmy. Osobną kwestią jest absurdalne wydawanie przez sąd zakazu opisywania kogoś, co
jest niedopuszczalnym złamaniem konstytucji,
bo sąd uprawia w ten sposób cenzurę prewencyjną. Skazanie mnie na zapłacenie za rzekome
łamanie zabezpieczenia, którego sąd z własnej
winy mi nie dostarczył (wiadomo, że zaskarżone zabezpieczenie musi upaść), to clue przemysłu niszczenia ludzi przy pomocy sądów. Ludzi
nie stać na prawników i trzeba być naprawdę
zamożnym człowiekiem, aby móc profesjonalnie bronić się przed takim atakiem.
Haracz to negocjacje biznesowe
W 2013 r. inny wydział, w którym W. przypisuje sobie wpływy, odrzucił zażalenie biznesmena Jarosława Pedrycza na odmowę wszczęcia śledztwa przez policję w sprawie wymuszeń
haraczu. Pedrycz przyszedł na policję i powiedział, że W. go zastraszył i zażądał haraczu, więc
płacił mu za święty spokój i możliwość robienia
interesów z państwową elektrownią w Kozienicach, ale teraz ma tego dosyć i chce ścigania
W. Co zrobił sąd z taką wiedzą? Ano stwierdził
w uzasadnieniu, że „informacje o propozycji
haraczu pojawiają się w treści zeznań skarżącego w zestawieniu np. z informacją o współpracy określonych osób ze służbami specjalny-
8
mi, a odwoływanie się do czynienia telefonów
do pewnych osób czy też groźby przedstawione
są raczej jako element biznesowych negocjacji,
a nie jako zachowania wyczerpujące znamiona
czynu zabronionego. (…) Skarżący dał wprost
wyraz swemu przekonaniu o naruszeniu norm
prawa karnego właśnie dopiero w pisemnym
zawiadomieniu skierowanym do organów ścigania” – napisała sędzia Katarzyna Wróbel-Zumbrzycka. Żeby było jasne, przed ogłoszeniem swojego postanowienia sędzia nakazała
mi jako przedstawicielowi prasy opuścić salę,
bo „w grę wchodzi ochrona tajemnicy śledztwa”. Poważnie. Ochrona tajemnicy śledztwa,
które nie zostało wszczęte.
„
Tylko prawdziwie wolne
społeczeństwo komentuje
wyroki swoich sądów
„
Tłumacząc na język polski: sędzia uznała, że
jak człowiek idzie na policję i mówi, że został
zmuszony do płacenia haraczu i ma dowody
na to, iż płacił za coś, czego nie potrzebował,
to wcale nie jest pewien, czy chce, aby policja
ścigała ściągających od niego haracz. Co więcej, zdaniem sądu jego zeznania wskazują na
to, że były to „biznesowe negocjacje”.
Historię Pedrycza opisaliśmy w styczniu
2014 r. w tekście „Prokuratura do wynajęcia”.
Zarzuty w tej sprawie dostał bowiem Pedrycz,
a nie W. 30 grudnia 2014 r. prokuratura okręgowa, która przejęła prowadzenie sprawy,
potwierdziła naszą ocenę i zarzuty wobec Pedrycza zostały umorzone. W. nadal jednak pozostaje bezkarny. Ma świetne koneksje z dawnymi bonzami w PRL, m.in. z braćmi K.,
z których jeden był szefem kadr peerelowskiej
bezpieki, a drugi pracował w sądownictwie.
Czy za bezprawnymi decyzjami sądu w mojej sprawie stoi W.? Nie wiem, złożyłem do
Centralnego Biura Antykorypcyjnego zawiadomienie przeciwko sędzi Bukowskiej, która
bezprawnie próbuje pozbawić mnie wolności,
aby CBA sprawdziło, czy ewidentne przekroczenie przez nią uprawnień (karanie nieobecności po przedstawieniu zwolnienia od lekarza
sądowego, bezprawne wydanie listu gończego) nie jest związane z przyjęciem łapówki lub
korzyści służbowych od przełożonych.
Kolejnym doskonałym przykładem niszczenia ludzi przez sądy są perypetie Grzegorza
Brauna. Przegrał on w Polsce sprawę z prof.
Janem Miodkiem, który zarzucił mu zniesławienie za ujawnienie, iż Służba Bezpieczeństwa zarejestrowała znanego językoznawcę
i uważała go za współpracownika. Dopiero
Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu potwierdził, że postępowanie sądowe
przeciwko Braunowi było zwykłym cenzurowaniem prawa do wolności wypowiedzi.
Dziedzictwo PRL
„Uważam, że wymiar sprawiedliwości
oparł się generalnie naciskom partii rządzącej” – twierdzi prezes Sądu Najwyższego prof.
Małgorzata Gersdorf, jednocześnie podkreślając, że obecny stan sądownictwa jest lepszy niż
wynika to z badań opinii publicznej, a negatywne postrzeganie sądów to skutek nagłaśniania
wpadek przez żądne sensacji media. Odczucia
ludzi nie wynikają jednak z czytelnictwa, ale
z własnych doświadczeń. Właśnie dziedzictwo
PRL jest tym, co ciąży nad polskim sądownictwem. Sędziowie w PRL w znacznej większości przypadków zasądzali takie wyroki, jakich
oczekiwała od nich władza. Jeżeli zdarzył się
sędzia, który opierał się polityce wyroków lansowanych przez PZPR, to musiał odejść. Znany adwokat Roman Nowosielski, były sędzia,
który w latach 80. orzekał nie po myśli władz,
musiał się przekwalifikować. Polskie sądy nadal
są skażone brakiem rozliczenia z okresem PRL.
Gdy IPN realnie postanowił rozliczyć łamanie prawa PRL przez sędziów, to na ratunek
pospieszył im Sąd Najwyższy. Symptomatyczny jest tutaj wyrok z 20 grudnia 2007 r., który
stanowi, że choć dekret wprowadzający stan
wojenny był nielegalny i antydatowany, to sędziowie i prokuratorzy wdrażający go życie nie
mogą być pociągnięci do odpowiedzialności.
Dziedzictwo PRL to także lustracja. Dziś
sędzia, który w oświadczeniu lustracyjnym
przyzna się do współpracy z policją polityczną
komunistycznej dyktatury, nie ponosi odpowiedzialności. Nadal może orzekać. A o ilu
przypadkach współpracy sędziów ze służbami
nie wiemy, bo ich teczki zostały zniszczone
lub przeniesione do zbioru zastrzeżonego?
Dość powiedzieć, że w 2006 r. jeden z wysokich rangą oficerów Wojskowych Służb Informacyjnych sondował, czy PiS może wycofać
się z planów likwidacji tej formacji w zamian
za „aktywa” sądowe.
Rację ma sędzia Gersdof, gdy narzeka,
że nikt nie pisze o dobrych sędziach, którzy
znakomicie orzekają. Problem w tym, że oni
stanowią mniejszość i nie są widoczni. Każdy
ogrodnik dobrze wie, że gdy ładne kwiaty zostaną zmieszane z nawozem, to niezależnie od
proporcji całość nie pachnie ładnie.
Rówie szkodliwi jak sędziowie są przedstawiciele mainstreamu, którzy od lat powtarzają
nam jedną z najbardziej fałszywych tez: wyroków sądu się nie komentuje. Dlatego po 25
latach „wolności” proponuję Polakom szczytę
prawdziwej wolności i nowy standard życia
zawarty w haśle: Tylko wolne społeczeństwo
komentuje wyroki swoich sądów.
Jan Piński
nr 3(161)
marzec 2015