ŻMUDNE DOCHODZENIE DO LERMONTOWA

Transkrypt

ŻMUDNE DOCHODZENIE DO LERMONTOWA
ŻMUDNE
DOCHODZENIE
LERMONTOWA
DO
Lesław Czapliński
„Żmudne dochodzenie do Lermontowa”
Zrazu przedstawienie Nikołaja Kolady na wątkach
„Maskarady” Michaiła Lermontowa sprawia wrażenie
palimpsestu, pod którego kolejnymi, odsłanianymi
warstwami: quasi-baletową z rockową ilustracją
muzyczną, gry teatralnych masek, ożywionej
scenografii, przezierają od czasu do czasu strzępy
dialogów dramatu. Mimo że sam Kolada jest
dramaturgiem („Marilyn Mongoł”), to w przypadku jego
krakowskiej inscenizacji trudno mówić o przepisaniu
dramatu Lermontowa, lecz właśnie o wydobywaniu,
odzyskiwaniu jego utraconego zapisu spod zwałów
nowoczesnej popkultury, zdającej się przygniatać
wspomnienie o dziedzictwie kulturowym przeszłości.
Przypomina to raczej metodę niegdysiejszych
scenicznych gier z tekstem Jerzego Grzegorzewskiego.
Od siebie Kolada dodaje jedynie postać „ducha
maskarady”, na początku zdającego się nią kierować,
a z czasem przedzierzgającego się w alegorię zemsty,
wręczającej kielich z trucizną, przeznaczenia i na
koniec śmierci.
Z upływem akcji emancypują się wątki lermontowskie,
by pod koniec drugiej części wziąć scenę w pełne
posiadanie. Dotychczasowa barokowa rozrzutność
środków wyrazu ulega stopniowemu ograniczeniu i
stonowaniu, by tym dobitniej wyeksponować dokonujący
się dramat. W tle pozostaje jedynie motyw walca, a
wraz z nim zdaje się niepodzielnie zapanowywać
rejestr liryczny.
Scenografia, złożona z drzwi, których otwieranie się
i
zamykanie
nieubłaganie
odmierza
czas,
przybliżający do katastrofy, a zarazem wyznacza rytm
kolejnych odsłon przeznaczenia (w pewnym momencie
wybrzusza się napięte płótno w ich kwaterach i
przezierają przez nie twarze-maski), a co
nieodparcie
kojarzy
mi
się
z
kurtyną
z
przedstawienia „Hamleta” Jurija Lubimowa na
moskiewskiej Tagance, wprawianych w ruch kulisówperiaktoi, z matowymi i lustrzanymi ścianami oraz
żyrandola z czaszkami i główkami (motyw ten
współtworzą ponadto wspomniane maski oraz głowy
rysujące się na tle płótna drzwi). Także rekwizyty,
pojawiają się ze znacznym wyprzedzeniem, zanim
odegrają swoją rolę w akcji (np. cebrzyki). A może
Kolada w sposób zamierzony dobiera sobie rekwizyty,
kostiumy i role z magazynu? śmietnika? dziedzictwa
artystycznego niczym Duchampowskie ready mades?
Arbienin pod postacią zakapturzonego mnicha
zjawiający się w domu księcia, by go skrytobójczo
zabić w odruchu zemsty za rzekome uwiedzenie żony,
kojarzy mi się z Lukrecją Borgią. Reżyser nie unika
przy tym malowniczości, pozując nagiego, a mimo to
przy mieczu, śpiącego księcia Zwiezdicza.
Szczególnie zapada w pamięć brawurowa scena w łaźni.
Mam pewne wątpliwości, co do aktorstwa Radosława
Krzyżewskiego. Potrafi wyraziście podawać tekst, ale
na ile rola organicznie pozostaje osadzona w jego
ciele,
a
słowa
wypływają
z
wewnętrznych
konieczności, a nie tylko zawieszone są na organie
głosowym pozostaje dla mnie otwarte, ponieważ zbyt
często odczuwałem, że mam raczej do czynienia z
deklamacją w kostiumie. Nad wyraz dobrze spisał się
natomiast Rafał Szumera jako Zwiezdicz.
Niczym w teatrze Meiningeńczyków odtwórcy głównych
ról, jak i epizodów czy wręcz statyści współtworzą
swoisty chór, z którego tylko na jakiś czas
wyodrębniają się, by odegrać swą rolę i powracają w
jego szeregi. Jest to poniekąd chór w rozumieniu
greckim, albowiem wykonujący również zadania
choreograficzne i to z o wiele precyzyjniejszą
koordynacja ruchową i sprawniej niż balet Opery
Krakowskiej (sic!).
W ogóle Słowak niepostrzeżenie wysunął się na
prowadzenie w Krakowie i to bez zmiany dyrekcji, a
może dzięki zmianie w Starym? Zawsze miałem
wątpliwości co do sensu istnienia tego zespołu i w
tym obiekcie, jakby stworzonym przez swój wystrój na
potrzeby opery, a niezbyt korespondujący z naturą
spektakli dramatycznych. Poza tym zazwyczaj nudziłem
się na przedstawieniach stanowiących zazwyczaj
czytanie szacownych dramatów w kostiumach, nawet
przy próbach uwspółcześnienia tych ostatnich. A
teraz po sprawnej warsztatowo, choć raczej
rozrywkowej „Ziemi obiecanej”, poszukującym „Każdy
musi umrzeć” i błyskotliwej „Maskaradzie” odnoszę
wrażenie, że wreszcie w tym teatrze zapanowało
życie, wypierając muzealną skamielinę.
Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie: Michaił Lermontow „Maskarada”. Reż.
Nikołaj Kolada.. Scen. i reż. świateł: Justyna Łagowska. Chor. Maćko
Prusak. Premiera: 14 września 2013.