Ogólnopolskie Dni Protestu Warszawa, 11-14 września 2013
Transkrypt
Ogólnopolskie Dni Protestu Warszawa, 11-14 września 2013
Nr 8(50) Rok III Warszawa 11 października 2013 r. Czytaj więcej: www.opzz.org.pl Ogólnopolskie Dni Protestu Warszawa, 11-14 września 2013 Warszawa, 11 września 2013 r.: uroczyste odsłonięcie złotego posągu Donalda Tuska (wzorowany na posągu Kim Ir Sena), który trzyma piłkę, a na głowie ma czapeczkę z podróży do Peru. Zbigniew Janowski Ruch związkowy na rozdrożu Ryszard Zbrzyzny Polska nie jest monarchią pod panowaniem króla Donalda I Wacław Czerkawski Dni Protestu i co dalej? Tadeusz Motowidło Europa kamerdynerów to utopia Tadeusz Gawin Nie o taką Polskę walczyliśmy, nie w takiej Polski chcemy żyć Andrzej Strębski Społeczeństwo obywatelskie według Donalda Tuska Zbigniew Janowski Ruch związkowy na rozdrożu Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych przygotowuje się do Kongresu. Warto w tym kontekście zastanowić się nad kondycją całego polskiego ruchu związkowego, jego miejscem w systemie gospodarczym i społecznym, możliwościami efektywnego działania i – generalnie – jego przyszłością. Po dwóch dekadach transformacji systemu gospodarczego i politycznego związki zawodowe przestały być potrzebne „władzy” i stały się jednym z jej najpoważniejszych przeciwników. Dla jasności: każdej „władzy” i wszystkie związki, niezależnie od orientacji i odcienia. Do wyjaśnienia pozostaje, czy związki rzeczywiście chcą być przeciwnikiem władzy, czy po prostu władza szuka sobie wygodnego przeciwnika. Wszystko przez „komuchów” Rządzący w III RP w drugim dziesięcioleciu XXI wieku przynajmniej w jednym powinni być głęboko wdzięczni schyłkowym władzom PRL. Regulacje prawne przyjęte po stanie wojennym były wyjątkowo niekorzystne dla integracji ruchu branżowego (choć związkowcy nie od razu zrozumieli intencje polityków powoli odchodzącej formacji). „Pozwolono” na odtworzenie ruchu zatomizowanego, opartego o dużą niezależność struktur zakładowych, maksymalnie utrudniając jakiekolwiek silniejsze działania integracyjne. W rezultacie ruch branżowy skupiony został w Konfederacji o bardzo niewielkich kompetencjach i w federacjach – o podobnie niewielkich kompetencjach w stosunku do swoich organizacji członkowskich. Słaba organizacyjnie (choć nie politycznie) Konfederacja i słabe organizacyjnie federacje miały stanowić jedynie ‘polityczną’ emanację organizacji skupionych w zakładach pracy. „Solidarności” udało się co prawda zbudować stosunkowo silne struktury regionalne, ale w ostatecznym rachunku także w tym związku autonomia komisji zakładowych jest bardzo duża. Na tej strukturze powstałej w wyniku świadomego (jak dziś sądzimy) działania władzy politycznej zbudowano później konsekwentnie zręby ustawy o związkach zawodowych. Ta struktura z niewielkimi modyfikacjami przetrwała do dnia dzisiejszego. Jedną z bezpośrednich przyczyn erozji członkostwa związków zawodowych jest także przyjęta po stanie wojennym koncepcja „członkostwa poprzez organizację” a nie członkostwa indywidualnego. Taka formuła oznacza, że w praktyce członek związku jest członkiem konkretnej organizacji zakładowej, „przywiązanym” trwale do jej struktury. W przypadku likwidacji organizacji Związek traci z reguły kontakt z jej członkami. Podobnie jest w przypadku zmiany miejsca pracy. Stara struktura – nowe realia Struktura polskiej gospodarki w latach 1988 – 1994 uległa bardzo głębokim zmianom. Rozpad wielu wielkich firm państwowych i żywiołowa często prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych i komunalnych doprowadziła do całkowitej przebudowy strukturalnej. Dziś w Polsce w większości sektorów nie ma wielu dużych przedsiębiorstw. Dominują zdecydowanie małe i najmniejsze firmy. A zapisy ustawy o związkach zawodowych i znowelizowanego Kodeksu Pracy odnoszą się do struktury gospodarki, której już nie ma. Relatywnie najmniej zmieniła się struktura tzw. sfery budżetowej, gdzie związki nadal są stosunkowo silne. Stara struktura Kodeksu i ustawy o związkach zawodowych plus wprowadzone „tylnymi drzwiami”, praktycznie bez konsultacji, ograniczenie reprezentatywności związku do organizacji zrzeszających co najmniej 10 pełnozatrudnionych eliminuje związki zawodowe z większości polskich firm. Bo ponad 95% polskich firm to firmy małe. Tam się nie da efektywnie działać, nie da się negocjować z pracodawcą i w efekcie nie da się założyć organizacji. Próby zrzeszania pracowników w organizacjach międzyzakładowych są w tym wypadku półśrodkiem i są nieefektywne. Konstrukcja prawa pracy – wady i zalety Kodeksu Pracy Podstawowym zadaniem związków zawodowych w krajach demokratycznych jest obrona interesów pracowników na gruncie istniejącego prawa. Służą temu negocjacje z pracodawcami i zawierane na ich podstawie porozumienia mające najczęściej formę układu zbiorowego. Związki zawodowe w Polsce – zarówno „solidarnościowe” jak i branżowe, ufając w swoją siłę i dysponując znaczącą reprezentacją polityczną w parlamencie starały się w połowie lat dziewięćdziesiątych zagwarantować sobie taki kształt prawa pracy, który w formie aktów prawnych gwarantowałby wysoki poziom ochrony pracownika. W efekcie przyjęto w trybie ustawowym takie zmiany w Kodeksie Pracy, które stwarzały formalnie wysoki poziom gwarancji dla pracowników, ale jednocześnie zmniejszały znaczenie umów zbiorowych. Pierwsze organizacje – związki pracodawców zaczęły powstawać dopiero w 1994 roku. Ze względu na przyjęty kształt ustawy o związkach pracodawców nie miały one nigdy szansy odegrania decydujące roli w reprezentacji środowisk pracodawców i nigdy, aż do dnia dzisiejszego, zawieranie umów zbiorowych nie stało się ich podstawowym zadaniem. Związki pracodawców z czasem skupiły się na lobbingu i w zasadzie do dziś jest to ich podstawowa forma działalności. Kodeks Pracy po nowelizacji z 1996 r. nigdy nie został w całości zaakceptowany przez środowiska pracodawców i od chwili przyjęcia zmian w 1996 roku skupiły się one na krytyce jego zapisów, a następnie na stopniowym eliminowaniu wielu form ochrony pracownika zapisanych w tej ustawie. Obserwujemy postępu- O czym piszą związkowcy nr 8(50) 11 października 2013 2 jący proces formalnego ograniczania uprawnień organizacji związkowych zapisanych a Kodeksie i ustawie o związkach zawodowych. Ponadzakładowe układy zbiorowe ostały się w zasadzie tylko tam, gdzie pracodawcą jest struktura państwowa (np. Lasy Państwowe) albo w formie Karty Nauczyciela czy Karty Górnika. Reszta to głównie układy zakładowe. Jest ich coraz mniej a znacząca ich większość powiela z niewielkimi modyfikacjami postanowienia Kodeksu. Kodeks pracy do dziś zapewnia minimalną (ale stosunkowo znaczącą w porównaniu z innymi krajami) ochronę praw pracowniczych. Te prawa nie są jednak dziś kojarzone przez pracowników z działalnością związków zawodowych, mimo, że to związki wywalczyły korzystne zapisy w Kodeksie. Jednocześnie kształt Kodeksu i innych regulacji prawa pracy skutecznie ogranicza możliwości ingerencji związków zawodowych i możliwości reagowania na dynamicznie zmieniającą się sytuację na rynku pracy. Stąd powstaje wrażenie, że związki są skupione na obronie własnych wewnętrznych interesów. Wrażenie umiejętnie i konsekwentnie upowszechniane przez kolejne rządy. Albo strajk, albo nic Związki w Polsce z reguły nie mają wyboru. W naszym kraju nie istnieją struktury negocjacji pozwalające na osiąganie kompromisów i zbliżania rozbieżnych stanowisk. Nie ma szczebli pośrednich. Nie ma kultury negocjacji i w tym obszarze władze publiczne dają jak najgorszy przykład. Dlatego też związki zdecydowane na podjęcie konkretnych działań szybko przechodzą procedurę sporu zbiorowego i dochodzą do strajku. A na szczeblu centralnym strajk lub masowa demonstracja stały się właściwie jedynymi narzędziami oddziaływania, bo jako jedyne mogą przyciągnąć uwagę mediów. Przekaz medialny jest jedyną rzeczą, która tak naprawdę interesuje władze publiczne w relacjach z partnerami społecznymi, w tym związkami zawodowymi. Związki obok systemu – brak powiązań związków z instytucjami rynku pracy Kształt polskiego prawa pracy nie powstawał w procesie dialogu. W ciągu pierwszych lat po przełomie ustrojowym 1989 nie uformowały się żadne trwałe instytucje dialogu społecznego. Partnerzy społeczni nie zostali włączeni w funkcjonowanie instytucji rynku pracy, które były i pozostały pod kontrolą państwa. Polskie rządy osiągnęły przy tym mistrzostwo w pozorowaniu dialogu społecznego. Istnieją instytucje, komisje, zespoły trójstronne, które debatują, czasem nawet dochodzą do wspólnych wniosków i wypracowują ciekawe rozwiązania i... w żaden sposób nie przekłada się to na konkretne decyzje systemowe. Nic po prostu z tego nie wynika i tak ma być w przekonaniu kolejnych rządów, które nie widzą potrzeby realnego dialogu, bo wydaje im się, że ogranicza to ich władzę. Dla statystycznego polskiego ministra, czy wyższego urzędnika dialog społeczny to konsultacje z tymi, których akurat do konsultacji wybierze. Bo władza wie lepiej i potrzebuje tylko potwierdzenia swoich koncepcji. Z tego samego powodu władza w Polsce nie korzysta z doświadczeń innych rządów europejskich i nie dopuszcza ani związków zawodowych ani organizacji pracodawców do współdecydowania w sprawach instytucji rynku pracy. W słowniku języka polskiego nie ma słowa ‘parytetarny’ czy ‘parytarny’ a takie struktury oparte o porozumienia dwu lub trójstronne z powodzeniem zarządzają istotnymi segmentami systemów ubezpieczeń społecznych, edukacji zawodowej, ochrony pracy czy świadczeń socjalnych w większości krajów europejskich. Dane o uzwiązkowieniu w Polsce mówią o 7 do 11% czynnych zawodowo. To są dane wymagające uściślenia. Jeśli organizacje związkowe de facto nie mogą powstać w przedsiębiorstwach zatrudniających mniej niż 10 pracowników to ma to wpływ na statystyki. Jeśli rośnie w Polsce (a już jest najwyższa w Europie) liczba tzw. samozatrudnionych, którzy nie mogą być członkami związków to też trzeba brać to pod uwagę. Bardzo często słyszę pytanie o to, czy jesienią będą w Polsce strajki. Pewnie będą. Ale nie to jest najważniejsze dziś dla polskiego ruchu związkowego. Najważniejsze jest to jakie miejsce ten ruch będzie zajmował w systemie społeczno-gospodarczym, w jakiej formie będzie działał za 5 – 10 – 20 lat. Marzenia kolejnych polskich rządów i znacznej części pracodawców, że uda się ostatecznie wyeliminować związki z tego systemu należy włożyć między bajki. Ale nie oznacza to, że związki będą takie same. Świat się zmienił. Nadal jednak istnieją podział pracy, hierarchia i różnice interesów w stosunkach pracy. I nadal jest i będzie potrzebna reprezentacja interesów słabszej strony, czyli pracownika. Zbiorowa reprezentacja. Ruch związkowy, w tym OPZZ przed swym kolejnym Kongresem, musi sobie odpowiedzieć na ważne pytania: • Czy chce bronić status quo starego Kodeksu Pracy „rozwadnianego” skutecznie i Konsekwentnie przez rządy i pracodawców, czy chce nowej ustawy czy umowy odzwierciedlającej zmiany struktury ekonomicznej kraju? I jedno i drugie jest ogromnym ryzykiem. • Czy chce zmiany ustawy o związkach zawodowych (ale też o organizacjach pracodawców) umożliwiającej realną reprezentację pracowników w strukturze gospodarki znacząco odmiennej od tej, w której realiach powstawała obecna ustawa? Czy chce znów bronić interesów pracowników małych firm? • Czy chce trwać przy anachronicznej i korzystnej tylko dla pracodawców zatomizowaniej strukturze organizacji przywiązanych do zakładu pracy, czy chce znaczących zmian w systemie reprezentacji pracowników i reprezentatywności? • Czy chce europeizacji ruchu związkowego, czy pogłębiania narodowych nacjonalizmów? To ma kapitalne znaczenie wobec umiędzynarodowienia kluczowych firm na rynku europejskim i przeniesienia najważniejszych decyzji na poziom centrali tych firm znajdujących się z reguły poza Polską. O czym piszą związkowcy nr 8(50) 11 października 2013 3 • • • • Czy chce aktywnych i mających realny wpływ na proces decyzyjny rządu i innych struktur publicznych instytucji dialogu społecznego (w tym struktur parytetarnych), tworzonych przy współpracy z organizacjami pracodawców? Czy wobec nieskuteczności dialogu trójstronnego chce instytucjonalnego i legislacyjnego wzmocnienia dialogu dwustronnego z pracodawcami? Czy będzie walczyć o „rewitalizację” układów zbiorowych na rynku pracy, czy będzie zmierzać w kierunku budowy innego typu porozumień z pracodawcami? Czy chce i potrafi reprezentować tych wszystkich, którzy nie są dziś wcale chronieni na rynku pracy: młodych, zatrudnionych na umowy tymczasowe, „pozornych” samozatrudnionych, migrantów? I w jakich formach to mógłby robić? Strajki i protesty jesienią się odbędą. Niezależnie od tego, czy uda się rządowi (a pewnie się uda) sprzedać mediom wersję o ‘politycznych’ motywach związków, czy nie. Przekroczona została granica braku merytorycznej komunikacji. Ten rząd nie prowadzi polityki wobec ruchu związkowego, która byłaby radykalnie odmienna od polityki poprzednich rządów. To zawsze było podejście instrumentalne. Ten rząd doprowadził jednak tę politykę do absurdu. Udaje, że prowadzi dialog – bo musi. Bo takie są normy w większości krajów UE. Ale jego zainteresowanie opiniami związków sprowadza się wyłącznie do tego jaki może być wpływ reakcji lub braku reakcji na związkowe postulaty na słupki sondaży. Tak czy inaczej w dialogu ze związkami istnieją dwa warianty: albo odpowiedź „nie”, albo brak odpowiedzi. Związki zawodowe nie prowadzą samodzielnej polityki medialnej w „głównym nurcie” – bo nie mogą. I nie mają odpowiednich instrumentów. Ich opinie pojawiają się w mediach „głównego nurtu” tylko wtedy, gdy mają stanowić ilustrację do tez stawianych przez redakcje. Związki nie mają dziś dobrego pomysłu jak wyjść z defensywy. Ale mają szansę, mimo znaczącej czasem różnicy interesów poszczególnych branż i coraz mniej znaczącej różnicy wynikającej z zaszłości historycznych, znaleźć wspólną drogę do zmiany swego miejsca w systemie. To całkiem sporo – i tę szansę koniecznie trzeba wykorzystać. Przewodniczący Związku Zawodowego „Budowlani” Zbigniew Janowski ________________________________________ Wydaje Biuro Prasowe OPZZ Redaktor Grzegorz Ilka, 00-924 Warszawa, ul. M. Kopernika 36/40, tel. (022) 551-55-04, e-mail: [email protected] Ryszard Zbrzyzny Polska nie jest monarchią pod panowaniem króla Donalda I Długo będę miał przed oczami imponujący widok setek tysięcy Polaków maszerujących ulicami Warszawy w proteście przeciwko arogancji rządu Donalda Tuska. W tym pochodzie były duma i godność. Były zrozumienie powagi sytuacji i determinacja w doprowadzeniu do zwycięstwa. W narodzie skończył się czas marazmu i upadku ducha. Podnieśliśmy głowy i wstaliśmy z klęczek. Podejmowane w mediach próby bagatelizowania tego zjawiska nie zmienią faktów. Ludzie przestali się bać władzy. Przypomnieli sobie, że to od nich zależy, kto i jak w ich imieniu ma zarządzać Polską. Są suwerenem w stosunku do prezydenta, premiera i jego ministrów. To my, naród, mamy nad nimi władzę zwierzchnią i będziemy twardo egzekwować wypełnianie naszej woli. Nie jesteśmy już biernymi, pozbawionymi nadziei jednostkami. Razem stanowimy siłę, jakiej nie wolno lekceważyć. Czas napuszczania jednych grup społecznych przeciwko innym się już skończył. Ramię w ramię, obok różnorodnych związków zawodowych, stanęły obok siebie starsze panie z Klubów Gazety Polskiej i lewicująca młodzież. Na co dzień wiele je różni. Mają inne spojrzenie na historię i inaczej definiują przyszłość. Choć kierują się odmiennymi wartościami i inne idee im przyświecają, potrafiły znaleźć to, co je łączy. Wszyscy żądamy normalnej Polski. Kraju, w którym państwo nie ogranicza się jedynie do pobierania podatków, które w większości przeznaczane są na budowanie fortun elity władzy. To są nasze pieniądze, za które rząd ma obowiązek zapewnić nam godne emerytury, prawdziwą opiekę zdrowotną, bezpłatny i powszechny system edukacji. Pomoc społeczną i poczucie bezpieczeństwa we własnym kraju. Protestujemy przeciwko sprowadzaniu ludzi pracy do roli niewolnika, którego jedyną powinnością jest pomnażanie majątku pracodawcy. Za dobrą pracę żądamy zapłaty, a nie zapomogi. Nie godzimy się na bezprawie. Domagamy się poszanowania naszej woli i wypełniania społecznych porozumień. Polska nie jest monarchią pod panowaniem oświeconego i nieomylnego króla Donalda I. To demokratyczny kraj, w którym najwyższą władzę sprawuje naród. Jego wolę trzeba brać pod uwagę nie tylko podczas wyborów parlamentarnych, ale każdego dnia. Dość dyktatu władzy. Dość kumoterskich O czym piszą związkowcy nr 8(50) 11 października 2013 4 uzgodnień pomijających interes i wolę obywateli podejmowanych w zacisznych gabinetach rządowych. Nie godzimy się, by z naszych składek emerytalnych spekulanci budowali swoje majątki. Nie chcemy żyć w kraju, który poddaje ukrytej eutanazji chorych i niepełnosprawnych. Mamy dość fundowania nam igrzysk, gdy brakuje chleba. Miliony bezrobotnych, ludzie pracujący za głodowe stawki, niedożywione dzieci, emeryci niemający pieniędzy na lekarstwa, bezdomni pozbawieni szans na swoje miejsce do życia – to są fakty, których nie da się już ukryć za parawanem propagandy sukcesu. Nie udało się władzy skłócenie społeczeństwa ze związkami zawodowymi. Ludzie zrozumieli, że stanowimy jedyną realną siłę przeciwstawić się takim porządkom w kraju. Jako wolni obywatele wszyscy mamy prawo wyjść na ulicę i wyrażać swoje zdanie. Mamy też prawo oczekiwać, że zostaną one wysłuchane i uwzględnione. Jako lider związkowy jestem dumny, widząc to obudzenie narodu. Uprzedzam jednak, że to dopiero początek naszego marszu do normalności. Przed nami będzie jeszcze wiele przeszkód. Jestem przekonany, że wytyczone cele zrealizujemy. Przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Przemysłu Miedziowego poseł Ryszard Zbrzyzny ________________________________________ Wacław Czerkawski Dni Protestu i co dalej? Z Wacławem Czerkawskim – wiceprzewodniczącym Związku Zawodowego Górników w Polsce, rozmawia Jarosław Kowalski. - Wrześniowe, czterodniowe protesty zaczęły się od mocnego uderzenia. Już na samym początku rządzących zadziwiła wielkość pikiet pod ministerstwami. - To było duże zaskoczenie, bo pod ministerstwami zgromadziło się ponad 20 tysięcy związkowców, mimo wcześniejszej antyzwiązkowej nagonki medialnej i niesprzyjających warunków pogodowych. ZZG w Polsce był obecny pod Ministerstwem Gospodarki i Ministerstwem Skarbu. W obu pikietach miałem możliwość przemawiania do ludzi. Również przewodniczący Chwiluk był w delegacji składającej petycję w Ministerstwie Gospodarki. Atmosfera była gorąca, bo większość w tych sektorach stanowili pracownicy kopalń. Potem przeszliśmy ulicami Warszawy pod Sejm, gdzie wszystkie grupy złożył sprawozdania opisujące przebieg pikiet i zgłoszone w petycjach postulaty. - Brał Pan udział w wielu manifestacjach. Czy ostatnie warszawskie pikiety były inne? - Generalnie protest wyróżniał się różnorodnością. Była to przecież manifestacja wielu branż z różnymi problemami. Bardzo dobrym pomysłem było wyodrębnienie tych pikiet i spięcie potem wspólnym marszem pod Sejm, gdzie zbudowano miasteczko związkowe. Niestety jak to obecny rząd ma już w standardzie, żaden z ministrów nie odebrał petycji osobiście. Wszyscy pochowali się jak szczury po kątach. - Novum było miasteczko związkowe z bogatym programem na 4 dni. - To było rzeczywiście inne miasteczko od wcześniej organizowanych przez związki. Podczas tych dni protestu w miasteczku odbywały się debaty tematyczne na temat spraw gospodarczych i społecznych, jak również na temat stanu dialogu z rządem i pracodawcami z udziałem socjologów, profesorów różnych dziedzin, polityków i oczywiście związkowców. W międzyczasie organizowano happeningi. Zaczęło się od odśpiewania w nocy hymnu pod hotelem poselskim, a skończyło odsłonięciem pomnika naszego wodza Donalda, z laudacjami na jego cześć i z wyszczególnieniem litanii spraw niezałatwionych oraz złożeniem wieńców i kwiatów pod styropianowym Tuskiem. - Dało się zauważyć jeszcze jedną zmianę. Nie było szpalerów zmilitaryzowanych oddziałów policji, które zagradzałyby drogę do Sejmu. - Właśnie, policjanci protestowali z nami. A zamiast policyjnych kordonów miasteczko otoczyły wozy transmisyjne różnych stacji radiowych i telewizyjnych. Pobudowano polowe studia telewizyjne, w których na bieżąco relacjonowano przebieg protestu. I o dziwo w większości ten przekaz był rzetelny. - W miasteczku pojawiali się też różni goście. Widzowie jednej z komercyjnych stacji telewizyjnych mogli oglądać, jak związkowcy na żywo włączyli się w wywiad przeprowadzany z niektórymi politykami jak np. z Januszem Korwin-Mikke. - Przez miasteczko przewinęło się wielu ludzi pokrzywdzonych przez rząd, ale i byli tacy, którzy się chcieli „ogrzać” i zaistnieć w świetle reflektorów. Takim był Mikke, który mówił bzdury by sprowokować związkowców, ale na szczęście szybko opuścił studio. Wśród polityków odwiedzających protestujących byli i tacy, jak Leszek Miller z SLD, którzy przynieśli ze sobą kanapki i dobre słowo specjalnie nie afiszując się i nie upolityczniając swoją obecność, co się chwali. Inni zaś czyhali tylko na blask flesza. - I wreszcie gigantyczna manifestacja 14 września gromadząca tłumy związkowców, organizacje społeczne lewicowe i prawicowe, które masowo wystąpiły przeciwko polityce obecnego rządu, prowadzonej kosztem ludzi, odzierającej pracowników z kolejnych praw. - To była budująca demonstracja. I mimo takich tłumów bez zamieszek, bez udziału specjalnych jednostek policji. W takiej masie łatwo wywołać krwawy protest. Ale pokazaliśmy, że to ostatnie ostrzeżenie dla rządu. W przeciwnym razie życie może napisać gorsze scenariusze. - Związkowcy dali rządowi czas i czekają? - Na razie czekamy cierpliwie. Były już spotkania z Rafałem Grupińskim – szefem parlamentarnego klubu PO, który usłyszał kolejny raz związkowe postulaty Z szefami central związkowych spotkał się również Leszek Miller, który O czym piszą związkowcy nr 8(50) 11 października 2013 5 obiecał wsparcie w rozwiązaniu konfliktu. Czy dojdzie do stworzenia „okrągłego stołu pracy” w Sejmie, czy Tusk pozwoli swoim ministrom na spotkanie ze związkowcami wkrótce się przekonamy. Jest propozycja powołania Parlamentarnego Zespołu Związkowego, który animowałby spotkania związków z rządem w szerszej parlamentarnej perspektywie. Jednak dotychczasowa buta rządu pokazuje, że chyba idzie czas na kolejną odsłonę społecznego buntu. W tym tonie marszałek Sejmu Ewa Kopacz (PO) nie zgodziła się, by jak wnioskowali posłowie SLD, rząd udzielił informacji w sprawie postulatów związkowych. Widać, że Platforma rękami i nogami trzyma się władzy. Zanosi się więc na ostrzejsze formy protestu. Czy będą to blokady, czy pikiety pod siedzibami posłów rządowej koalicji, strajk generalny czy inna forma protestu, niebawem zdecydujemy. Jednak rząd musi pamiętać, że bez dialogu ze społeczeństwem długo nie zabawi za sterami władzy. - Dziękuję za rozmowę. ________________________________________ Tadeusz Motowidło Europa kamerdynerów to utopia Międzyzwiązkowy Krajowy Komitet Protestacyjno-Strajkowy, organizator Ogólnopolskich Dni Protestu przeciwko społeczno-gospodarczej polityce rządu, ma powody do dumy. Udało się zorganizować w Warszawie wzorową akcję, w czasie której przez kilka dni robotnicy manifestowali swoje niezadowolenie. Trzy największe centrale związkowe udowodniły, że nie można lekceważyć społeczeństwa. Kilkudniowe manifestacje odbyły się w atmosferze porządku, perfekcyjnej organizacji i samodyscypliny. Ekipy dziennikarzy nastawiły się na relacjonowanie burd. Okazało się, że muszą relacjonować sprawnie przeprowadzony protest. Dla mnie Ogólnopolskie Dni Protestu są dowodem, że razem potrafimy zmusić rządzących do wsłuchania się w głos wyborców. Centrale związkowe udowodniły, że potrafią zorganizować nie tylko protest – potrafią także zorganizować debatę o przyszłości kraju. Niestety, z mediów nie mogliśmy się dowiedzieć o tej debacie. Dziennikarze i operatorzy kamer czekali na zadymy. Nie czekali na głos w ogólnopolskiej debacie. Uważam, że to niewybaczalna manipulacja mediów. Przecież w czasie debat przedstawiciele związków zawodowych i zaproszeni eksperci mówili o tym, że bez dobrej dostępnej infrastruktury, wysokiego poziomu kapitału ludzkiego, bez innowacyjności i dostępności taniej energii nie będziemy w stanie konkurować na rynku globalnym. Mowa była o tym, że o warunki konkurencyjności musi dbać państwo, pracodawcy i właściciele firm. Po raz kolejny mówiliśmy, że gospodarka oparta tylko na usługach to mit. Mówił o tym w czasie debaty o przemyśle Stephane Portet, francuski profesor nauk ekonomicznych, doktor socjologii i dyrektor firmy S. Partner. Trudno podejrzewać poważnego profesora, że opowiada bzdury. Jednak kiedy przedstawiciele związków od lat upominają się o sensowną politykę przemysłową, od razu przykleja się im łatkę zacofańców. Zdaniem najpopularniejszych polityków ekipy rządzącej powinniśmy koncentrować się na usługach. Kult usług ogarnął swego czasu całą Unię Europejską. Dopiero niedawno w grupie bardziej rozgarniętych eurokratów pojawiło się hasło reindustrializacji Europy. Mówiąc normalnym językiem, chodzi o odbudowę przemysłu europejskiego. Po wielu latach okazało się, że można przerobić wiele krajów z potężnym przemysłem na kraje kamerdynerów specjalizujących się w konkretnych usługach, ale kraje kamerdynerów tracą na znaczeniu, a ludzie żyją coraz biedniej. Okazało się, że aby się rozwijać, trzeba produkować, wydobywać, wytapiać. Potrzebne są fabryki, huty, kopalnie. Ludzie muszą wytwarzać coś konkretnego, żeby było ich stać na kupowanie usług. Na samych kamerdynerach nie zbuduje się dobrobytu, bo ktoś musi najpierw zarobić pieniądze, żeby potem płacić za usługi. Pisałem o tym kilka razy na łamach Nowego Górnika przy okazji sporów o pakiet klimatyczny, który spowoduje, że przemysł energochłonny wyemigruje z Europy. Nie wyemigruje z powodu wyłącznie drogiej energii. Wyemigruje dlatego, że jakaś grupa ideologów wymyśliła, że nasza gospodarka ma się rozwijać, ale z kominów fabryk, hut i elektrowni nie może ulatniać się dwutlenek węgla. Dlaczego tak dużo uwagi poświęcam przemysłowi przy okazji dni protestu związków? Powód jest prosty – jeśli rząd będzie kontynuował obecną politykę, nie ma szans na wzrost gospodarczy większy niż około 2 procent. To nie są moje szacunki. To szacunki ekonomistów. Jeśli będziemy mieć tak mały wzrost gospodarczy, nie będzie malało bezrobocie, nie będzie rosła płaca realna, nie będzie odczuwalnego wzrostu płacy minimalnej. Kluczem do rozwoju jest przemysł, który nie ma wsparcia ze strony rządu. Wsparcie polegające na ograniczaniu praw pracowniczych, przykręcaniu śruby i duszeniu płac przypomina okradanie biednych, żeby dać bogatym. To zły pomysł. Podobno kryzys zmienił myślenie. Niestety, nie zmienił myślenia naszych polityków. W najtrudniejszym czasie najbardziej rozwinięte państwa wspierały swoje firmy – u nas panowało uwielbienie dla niewidzialnej ręki rynku. Gdyby nie miliardy euro corocznie wpompowywane w naszą gospodarkę z funduszy europejskich Polska już dawno by splajtowała. Mamy mannę z nieba i ledwie przędziemy. Polityka społeczna ograniczyła się do zabierania. Właśnie przeciwko temu protestowały związki. Ostatnio pisałem, że nie związki zawodowe są problemem, ale partie polityczne, politycy, pracodawcy i właściciele firm, którzy nie nadążają za światem. Powtarzam to jeszcze raz. Przewodniczący Związku Zawodowego Górników JSW SA Zofiówka Tadeusz Motowidło O czym piszą związkowcy nr 8(50) 11 października 2013 6 Tadeusz Gawin Nie o taką Polskę walczyliśmy, nie w takiej Polski chcemy żyć W poprzednim tekście stawiałem pytanie, czy władza w naszym kraju boi się związków zawodowych. Z rozważań wynikało, że władza naszego kraju faktycznie związków się obawia. Teraz – po protestach w dniach 11 - 14 września w Warszawie – mamy pełne potwierdzenie tych obaw. Protestujących związkowców pod ministerstwami żaden minister nie zaszczycił swoją obecnością, aby porozmawiać o nurtujących ich problemach, a także aby te problemy danego resortu spisane w formie petycji przyjąć. Natomiast w mediach usłyszeliśmy tłumaczenie, że ministrowie nie wyszli, ponieważ protestujący pracownicy przyszli ich odwołać. Tak też tłumaczył się minister pracy i polityki społecznej, a dzień wcześniej informował społeczeństwo, że sam petycję odbierze i ze związkowcami porozmawia. Takie zachowanie musiało być zalecone przez premiera, który obawiał się, że przedstawiciele załóg niczego się nie nauczyli i będą zachowywać się jak w latach osiemdziesiątych, które w umyśle szefa rządu ciągle jeszcze funkcjonują. Pamięta, że to w wyniku tamtych protestów dziś może pełnić tak zaszczytną funkcję w naszym kraju. Zapomniał jednak, że tamte protesty nie były organizowane dla wyniesienia go i jemu podobnych na wierchuszki władzy, lecz były organizowane z powodu problemów życiowych zwykłych obywateli. Jednak tamtej lekcji dobrze nie odrobił i dlatego dzisiaj obywatele zmuszeni są znów upominać się o swoje, a on zaczyna się bać. Trudno ludziom pracy wyżyć i utrzymać rodziny na niskich, często wypłacanych na umowach śmieciowych pensjach, gdy ludzie władzy wręcz pławią się w luksusach. Jest, jak powiedział w homilii w Częstochowie Prymas arcybiskup Józef Kowalczyk krytykując narastające różnice społeczne: obok bogatych i majętnych żyją ludzie cierpiący bezdomność, pozbawieni podstawowej opieki zdrowotnej albo z trudnością dopraszający się o pomoc lekarską, czekając na nią czasem miesiące. W duchu zbliżonym do postulatów związkowych zaapelował o powrót do solidarności społecznej. Oprócz tego ograniczane są także swobody obywatelskie. Ograniczane jest prawo do demonstracji, referenda społeczne stają się za przyczyną władzy fikcją. W mediach wyraźnie wyczuwa się cenzurę. Do rozmów na tematy związkowe media zapraszają przede wszystkim ludzi małej wiedzy, jak na przykład urodzonego w 1981 roku posła Michała Jarosa, który pracą się nie pokalał, ale za to poucza związki zawodowe jak mają się organizować i działać. Także różnej maści politycy i uczeni, którzy każdej władzy są oddani, dla własnego dobra wygłoszą każdą, oczekiwaną przez nią opinię. Obecnie mamy dużą szansę na zmiany naszego bytu, ponieważ związki zawodowe, które do tej pory konkurowały między sobą, stają ramię w ramię w obronie interesów społecznych. Ta szansa wzmacniana jest obudzeniem się świadomości u wielu ludzi pracy. Mają już świadomość, że tylko własnymi rękami mogą wykuwać swój własny los. Młodzi biorąc swój los w swoje ręce wyjeżdżają do krajów o dojrzałych demokracjach, zakładają tam rodziny i rodzą dzieci, mając zapewnioną opiekę zdrowotną i społeczną choćby i musieli pracować do siedemdziesiątego roku życia. W kraju pozostają ludzie dojrzali i starsi, dla których adaptacja w nowych, nawet lepszych warunkach, by-łaby bardzo trudna. Dlatego też, aby żyć godnie, muszą się zjednoczyć i wspólnie bronić swoich interesów. A władza, która chce rządzić dyktatorsko, jak można wyczytać z historii, odchodzi szybko i często w tragicznych okolicznościach. Tadeusz Gawin Przewodniczący Federacji Związków Zawodowych Pracowników Automatyki i Telekomunikacji PKP ________________________________________ Andrzej Strębski Społeczeństwo obywatelskie według Donalda Tuska Już nie sięgam pamięcią, kiedy poczułem na ramieniu brzemię tak wielkiej odpowiedzialności jakiej doświadczyłem, gdy położono przede mną kartkę z propozycją, abym złożył na niej swój autograf. Wszak dla mnie, warszawiaka od urodzenia, kwestia kto będzie, a może nie będzie, prezydentem stolicy to nie lada problem. Podpisać się pod wnioskiem o zwołanie referendum, czy nie? To bez mała jak hamletowskie „Być albo nie być”. I to nie o mnie tu chodzi. Wszak potrafię wczuć się w położenie innych, toć empatia nie jest mi obca. Co przy zmianie najjaśniej nam panującej pani Hani na pana Rysia czy pana Andrzeja stanie się choćby tymi blisko 8 tysiącami urzędników zatrudnionych w ratuszu i jego spółkach ? Czy znajdą pracę? Jeśli tak, czy utrzymają swoje marne wynagrodzenie przeciętnie rzędu 6 tysięcy złotych? Czy nowy pracodawca będzie przyznawał premie i nagrody choćby tylko w części tych, jakie w ogólnej kwocie 43 mln zł otrzymali w roku 2012? Czy rządząca partia będzie w stanie wygospo- O czym piszą związkowcy nr 8(50) 11 października 2013 7 darować z coraz mniejszych zasobów budżetowych państwa środki na powierzenie odpowiedzialnych stanowisk pracy dla zatrudnionych przez miasto prezesów, dyrektorów i ich zastępców, czy kilkunastu pełnomocników prezydenta miasta od najistotniejszych zagadnień? Toć to setki najlepszych specjalistów nie tylko w Warszawie, ale jak śmiem przypuszczać, w promieniu kilkuset kilometrów od stolicy. Czy nowy prezydent miasta będzie też tak skąpy i nie podwyższy uposażeń, a może, czego najbardziej się boję, zredukuje liczbę urzędników i ograniczy wysokość nagród i premii? Wszak to nie duże pieniądze. Jak twierdzą nieprzychylni pani prezydent przedstawiciele opozycji w radzie miasta, „za te pieniądze można by wybudować ok. 60 przedszkoli lub żłobków, za te pieniądze można by myśleć realnie o zbudowaniu nawet jednej stacji metra lub wymienić niemal cały tabor autobusowy w Warszawie na nowy bez konieczności podnoszenia ceny biletów za przejazd”. Mimo tych nurtujących mnie pytań złożyłem swój podpis zwracając pilną uwagę abym nie pomylił się w pisowni adresu czy też moim numerze PESEL. Bardzo mi ciążyła, jak do niedawna uważałem, pochopna i nie do końca przemyślana decyzja. Miewałem koszmarne sny, z których najmniej przerażające i tak powodowały, że budziłem się cały zlany potem i z arytmią serca. Nie wiem, czy w rezultacie nie wylądowałbym na oddziale neurologicznym, na przykład należącego do miasta a zadłużonego niemiłosiernie Szpitala Grochowskiego, gdyby nie pomocna, aby nie powiedzieć, uzdrawiająca moc polityków. Ci, chyba jak żaden lekarz, wykorzystując zapewnie swoją przeogromną wiedzę, siłę, zdolności i inteligencję, której dostępują z chwilą złożenia ślubowania poselskiego (a może podobnie jak rzesze innych z chwilą wybrania ich na jakąkolwiek funkcję społeczną), potrafią szybko i skutecznie wyleczyć każdego. No może nie każdego, szczególnie z grona tych, którzy są czy bezpośrednio czy pośrednio beneficjentami prowadzonej polityki przez rządzących. Pierwszą dawkę leku otrzymałem nie od byle kogo. Naczelny lekarz Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, sam premier Tusk powiedział, że z uwagi na próbę odwołania swojej partyjnej zastępczyni na rok przed wyborami „samo referendum uważam za polityczną hucpę i tego nie ukrywałem.” Z tej to też przyczyny, podobnież apolityczny prezydent kraju, także nawołuje warszawiaków do zbojkotowania referendum. Co najmniej dwuznaczna, aby nie nazwać jej czystą hipokryzją, postawa szefa rządu, który powinien być orędownikiem budowania społeczeństwa obywatelskiego. Toć sam przewodzi partii, która w nazwie ma przymiotnik „obywatelska”. Jak stanowi jedna z definicji „Społeczeństwo obywatelskie to rodzaj społeczeństwa demokratycznego, w którym obywatele świadomie uczestniczą w życiu publicznym, są aktywni i odpowiedzialni oraz posiadają zdolność samoorganizacji”. Rozumiem, że żadna władza takiego społeczeństwa sobie nie życzy. Wszak nieświadomymi łatwiej sterować. A przecież partie polityczne nie po to idą po władzę, aby nią z kimkolwiek się dzielić. Jestem ciekaw, czy podobne stanowisko zająłby Donald Tusk, gdyby prezydentem miasta był(a) ktoś wywodzący się z innego ugrupowania politycznego? Jest to oczywiście pytanie natury retorycznej. Wszak wszyscy znamy na nie odpowiedź. Nie jestem natomiast pewny jaką pozycję przyjąłby minister pracy i polityki społecznej, który, jak na pierwszy rzut oka się wydaje, powinien nie tylko w teorii ale i praktyce wspierać inicjatywy społeczne skoro na stronie internetowej kierowanego przez niego resortu czytamy: „Państwo konstytucyjne i prawo-rządne powinno dopełniać społeczeństwo obywa-telskie poprzez gwarantowanie mu podstawowych praw: prawa własności, wolności i równości wobec prawa”. Terapię podtrzymał skutecznie komisarz wyborczy. Jak doniosła prasa „Przedterminowe wybory prezydenta Warszawy, w przypadku odwołania z funkcji Hanny Gronkiewicz-Waltz, kosztowałyby budżet państwa ok. 2 miliony złotych – szacuje szef Krajowego Biura Wyborczego Kazimierz Czaplicki. Liczby, które podawała niedawno prezydent stolicy były znacznie wyższe”. O ile mnie nie myli pamięć do warszawiaków przekazana została informacja o kwocie 7 milionów. O jakich pieniądzach nie byłoby mowy, to te wydane na referendum mogą w konsekwencji obniżyć poziom życia – szczególnie tych, którzy nie otrzymają premii i nagród w wysokości do jakich już przez lata przywykli. Niemniej może warto mijając się z prawdą postraszyć wyborców tym, że przez ich niczym nie uzasadnione „widzimisie” ratusz nie zrealizuje wielu planowanych szczytnych celów. Do terapii, i nie wyobrażam sobie by mogło być inaczej, włączyła się sama pani prezydent. Zarodynowane leki w postaci kolejnego po latach otwarcia metra warszawskiego oraz serwowanej warszawiakom z samego świtu kawy na rozbudzenie i otrzeźwienie umysłu odniosły nieoczekiwany, jak myślę nie tylko przeze mnie, ale także samą terapeutkę, efekt nie tylko medialny lecz przede wszystkim leczniczy. Dla wielu warszawiaków kawa miała bowiem smak cykuty. Gdybym był negatywnie nastawiony do lokalnej władzy przypomniałbym ksywę jaką cieszy się wśród internautów, i jak się okazało po opisanych wyżej ostatnich wydarzeniach, nie tylko wśród nich, była szefowa narodowego banku. Ponieważ nie jestem, powiem tylko tyle, że zajęcie częstowania kawą jest do niej, tj. ksywy a nie pani prezydent, w pełni pasujące. Nie jestem także złośliwy, nie będą zatem przypominał wielu osiągnięć ratusza w dziedzinie oświaty, kultury, zdrowia, komunikacji czy segregacji śmieci. Nie można przecież osobiście obciążać szefa za błędy popełniane przez powołanych na stanowiska z nadania partyjnego najznakomitszych fachowców. Wszak nieustająco robią wszystko, aby żyło im się coraz lepiej. Dziś od rana czuję się w pełni wyleczony i ma nadzieję, że po raz pierwszy od dłuższego czasu będę miał spokojna noc. Leczenie zakończył sam premier, który na posiedzeniu zarządu panującej nam partii stwierdził, że rozważa możliwość powołania Hanny Gronkiewicz-Walc na komisarza Warszawy w przypadku, gdyby ta ciemna, choć zorganizowana, masa odwołała ją ze stanowiska. ekspert OPZZ Andrzej Strębski O czym piszą związkowcy nr 8(50) 11 października 2013 8