Ogólnopolskie Dni Protestu Warszawa, 11-14 września 2013

Transkrypt

Ogólnopolskie Dni Protestu Warszawa, 11-14 września 2013
Nr 8(50) Rok III Warszawa 11 października 2013 r. Czytaj więcej: www.opzz.org.pl
Ogólnopolskie
Dni
Protestu
Warszawa,
11-14 września
2013
Warszawa, 11 września 2013 r.: uroczyste
odsłonięcie złotego posągu Donalda Tuska
(wzorowany na posągu Kim Ir Sena), który
trzyma piłkę, a na głowie ma czapeczkę z podróży
do Peru.
Zbigniew
Janowski
Ruch związkowy na
rozdrożu
Ryszard
Zbrzyzny
Polska nie jest monarchią
pod panowaniem króla
Donalda I
Wacław
Czerkawski
Dni Protestu i co dalej?
Tadeusz
Motowidło
Europa kamerdynerów to
utopia
Tadeusz
Gawin
Nie o taką Polskę walczyliśmy,
nie w takiej Polski chcemy
żyć
Andrzej
Strębski
Społeczeństwo obywatelskie
według Donalda Tuska
Zbigniew
Janowski
Ruch związkowy
na rozdrożu
Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych przygotowuje się do Kongresu. Warto w
tym kontekście zastanowić się nad kondycją całego
polskiego ruchu związkowego, jego miejscem w
systemie gospodarczym i społecznym, możliwościami efektywnego działania i – generalnie – jego
przyszłością. Po dwóch dekadach transformacji
systemu gospodarczego i politycznego związki
zawodowe przestały być potrzebne „władzy” i stały
się jednym z jej najpoważniejszych przeciwników.
Dla jasności: każdej „władzy” i wszystkie związki,
niezależnie od orientacji i odcienia. Do wyjaśnienia
pozostaje, czy związki rzeczywiście chcą być
przeciwnikiem władzy, czy po prostu władza
szuka sobie wygodnego przeciwnika.
Wszystko przez „komuchów”
Rządzący w III RP w drugim dziesięcioleciu
XXI wieku przynajmniej w jednym powinni być
głęboko wdzięczni schyłkowym władzom PRL.
Regulacje prawne przyjęte po stanie wojennym
były wyjątkowo niekorzystne dla integracji ruchu
branżowego (choć związkowcy nie od razu
zrozumieli intencje polityków powoli odchodzącej
formacji). „Pozwolono” na odtworzenie ruchu zatomizowanego, opartego o dużą niezależność struktur
zakładowych, maksymalnie utrudniając jakiekolwiek silniejsze działania integracyjne. W rezultacie
ruch branżowy skupiony został w Konfederacji o
bardzo niewielkich kompetencjach i w federacjach –
o podobnie niewielkich kompetencjach w stosunku
do swoich organizacji członkowskich. Słaba
organizacyjnie (choć nie politycznie) Konfederacja i
słabe organizacyjnie federacje miały stanowić
jedynie ‘polityczną’ emanację organizacji skupionych w zakładach pracy. „Solidarności” udało się co
prawda zbudować stosunkowo silne struktury
regionalne, ale w ostatecznym rachunku także w tym
związku autonomia komisji zakładowych jest bardzo
duża. Na tej strukturze powstałej w wyniku
świadomego (jak dziś sądzimy) działania władzy
politycznej zbudowano później konsekwentnie
zręby ustawy o związkach zawodowych. Ta
struktura z niewielkimi modyfikacjami przetrwała
do dnia dzisiejszego. Jedną z bezpośrednich
przyczyn erozji członkostwa związków zawodowych jest także przyjęta po stanie wojennym
koncepcja „członkostwa poprzez organizację” a nie
członkostwa indywidualnego. Taka formuła oznacza, że w praktyce członek związku jest członkiem
konkretnej organizacji zakładowej, „przywiązanym”
trwale do jej struktury. W przypadku likwidacji
organizacji Związek traci z reguły kontakt z jej
członkami. Podobnie jest w przypadku zmiany
miejsca pracy.
Stara struktura – nowe realia
Struktura polskiej gospodarki w latach 1988 –
1994 uległa bardzo głębokim zmianom. Rozpad
wielu wielkich firm państwowych i żywiołowa
często prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych i
komunalnych
doprowadziła
do
całkowitej
przebudowy strukturalnej. Dziś w Polsce w
większości sektorów nie ma wielu dużych
przedsiębiorstw. Dominują zdecydowanie małe i
najmniejsze firmy. A zapisy ustawy o związkach
zawodowych i znowelizowanego Kodeksu Pracy
odnoszą się do struktury gospodarki, której już
nie ma. Relatywnie najmniej zmieniła się struktura
tzw. sfery budżetowej, gdzie związki nadal są
stosunkowo silne. Stara struktura Kodeksu i
ustawy o związkach zawodowych plus wprowadzone „tylnymi drzwiami”, praktycznie bez
konsultacji, ograniczenie reprezentatywności
związku do organizacji zrzeszających co najmniej
10 pełnozatrudnionych eliminuje związki zawodowe z większości polskich firm. Bo ponad 95%
polskich firm to firmy małe. Tam się nie da
efektywnie działać, nie da się negocjować z
pracodawcą i w efekcie nie da się założyć
organizacji. Próby zrzeszania pracowników w
organizacjach międzyzakładowych są w tym
wypadku półśrodkiem i są nieefektywne.
Konstrukcja prawa pracy
– wady i zalety Kodeksu Pracy
Podstawowym zadaniem związków zawodowych w krajach demokratycznych jest obrona
interesów pracowników na gruncie istniejącego
prawa. Służą temu negocjacje z pracodawcami i
zawierane na ich podstawie porozumienia mające
najczęściej formę układu zbiorowego. Związki
zawodowe w Polsce – zarówno „solidarnościowe”
jak i branżowe, ufając w swoją siłę i dysponując
znaczącą reprezentacją polityczną w parlamencie
starały się w połowie lat dziewięćdziesiątych
zagwarantować sobie taki kształt prawa pracy, który
w formie aktów prawnych gwarantowałby wysoki
poziom ochrony pracownika. W efekcie przyjęto w
trybie ustawowym takie zmiany w Kodeksie Pracy,
które stwarzały formalnie wysoki poziom gwarancji
dla pracowników, ale jednocześnie zmniejszały
znaczenie umów zbiorowych.
Pierwsze organizacje – związki pracodawców
zaczęły powstawać dopiero w 1994 roku. Ze
względu na przyjęty kształt ustawy o związkach
pracodawców nie miały one nigdy szansy
odegrania decydujące roli w reprezentacji
środowisk pracodawców i nigdy, aż do dnia
dzisiejszego, zawieranie umów zbiorowych nie
stało się ich podstawowym zadaniem. Związki
pracodawców z czasem skupiły się na lobbingu i w
zasadzie do dziś jest to ich podstawowa forma
działalności. Kodeks Pracy po nowelizacji z 1996
r. nigdy nie został w całości zaakceptowany przez
środowiska pracodawców i od chwili przyjęcia
zmian w 1996 roku skupiły się one na krytyce
jego zapisów, a następnie na stopniowym
eliminowaniu wielu form ochrony pracownika
zapisanych w tej ustawie. Obserwujemy postępu-
O czym piszą związkowcy nr 8(50) 11 października 2013
2
jący proces formalnego ograniczania uprawnień
organizacji związkowych zapisanych a Kodeksie i
ustawie o związkach zawodowych. Ponadzakładowe
układy zbiorowe ostały się w zasadzie tylko tam,
gdzie pracodawcą jest struktura państwowa (np.
Lasy Państwowe) albo w formie Karty Nauczyciela
czy Karty Górnika. Reszta to głównie układy
zakładowe. Jest ich coraz mniej a znacząca ich
większość powiela z niewielkimi modyfikacjami
postanowienia Kodeksu.
Kodeks pracy do dziś zapewnia minimalną
(ale stosunkowo znaczącą w porównaniu z innymi
krajami) ochronę praw pracowniczych. Te prawa
nie są jednak dziś kojarzone przez pracowników
z działalnością związków zawodowych, mimo, że
to związki wywalczyły korzystne zapisy w
Kodeksie. Jednocześnie kształt Kodeksu i innych
regulacji prawa pracy skutecznie ogranicza
możliwości ingerencji związków zawodowych i
możliwości reagowania na dynamicznie zmieniającą
się sytuację na rynku pracy. Stąd powstaje wrażenie,
że związki są skupione na obronie własnych
wewnętrznych interesów. Wrażenie umiejętnie i
konsekwentnie upowszechniane przez kolejne rządy.
Albo strajk, albo nic
Związki w Polsce z reguły nie mają wyboru. W
naszym kraju nie istnieją struktury negocjacji
pozwalające na osiąganie kompromisów i zbliżania
rozbieżnych stanowisk. Nie ma szczebli pośrednich.
Nie ma kultury negocjacji i w tym obszarze
władze publiczne dają jak najgorszy przykład.
Dlatego też związki zdecydowane na podjęcie
konkretnych działań szybko przechodzą procedurę
sporu zbiorowego i dochodzą do strajku. A na
szczeblu centralnym strajk lub masowa demonstracja stały się właściwie jedynymi narzędziami
oddziaływania, bo jako jedyne mogą przyciągnąć
uwagę mediów. Przekaz medialny jest jedyną
rzeczą, która tak naprawdę interesuje władze
publiczne w relacjach z partnerami społecznymi, w
tym związkami zawodowymi.
Związki obok systemu – brak powiązań
związków z instytucjami rynku pracy
Kształt polskiego prawa pracy nie powstawał w
procesie dialogu. W ciągu pierwszych lat po przełomie ustrojowym 1989 nie uformowały się żadne
trwałe instytucje dialogu społecznego. Partnerzy
społeczni nie zostali włączeni w funkcjonowanie
instytucji rynku pracy, które były i pozostały pod
kontrolą państwa. Polskie rządy osiągnęły przy
tym mistrzostwo w pozorowaniu dialogu społecznego. Istnieją instytucje, komisje, zespoły trójstronne, które debatują, czasem nawet dochodzą do
wspólnych wniosków i wypracowują ciekawe
rozwiązania i... w żaden sposób nie przekłada się to
na konkretne decyzje systemowe. Nic po prostu z
tego nie wynika i tak ma być w przekonaniu
kolejnych rządów, które nie widzą potrzeby realnego
dialogu, bo wydaje im się, że ogranicza to ich
władzę. Dla statystycznego polskiego ministra, czy
wyższego urzędnika dialog społeczny to
konsultacje z tymi, których akurat do konsultacji
wybierze. Bo władza wie lepiej i potrzebuje tylko
potwierdzenia swoich koncepcji. Z tego samego
powodu władza w Polsce nie korzysta z doświadczeń innych rządów europejskich i nie
dopuszcza ani związków zawodowych ani organizacji pracodawców do współdecydowania w sprawach instytucji rynku pracy. W słowniku języka
polskiego nie ma słowa ‘parytetarny’ czy ‘parytarny’ a takie struktury oparte o porozumienia dwu
lub trójstronne z powodzeniem zarządzają istotnymi
segmentami systemów ubezpieczeń społecznych,
edukacji zawodowej, ochrony pracy czy świadczeń
socjalnych w większości krajów europejskich.
Dane o uzwiązkowieniu w Polsce mówią o 7 do
11% czynnych zawodowo. To są dane wymagające
uściślenia. Jeśli organizacje związkowe de facto
nie mogą powstać w przedsiębiorstwach zatrudniających mniej niż 10 pracowników to ma to
wpływ na statystyki. Jeśli rośnie w Polsce (a już
jest najwyższa w Europie) liczba tzw. samozatrudnionych, którzy nie mogą być członkami
związków to też trzeba brać to pod uwagę.
Bardzo często słyszę pytanie o to, czy jesienią
będą w Polsce strajki. Pewnie będą. Ale nie to jest
najważniejsze dziś dla polskiego ruchu związkowego. Najważniejsze jest to jakie miejsce ten ruch
będzie zajmował w systemie społeczno-gospodarczym, w jakiej formie będzie działał za 5 – 10 –
20 lat. Marzenia kolejnych polskich rządów i
znacznej części pracodawców, że uda się
ostatecznie wyeliminować związki z tego systemu
należy włożyć między bajki. Ale nie oznacza to, że
związki będą takie same. Świat się zmienił. Nadal
jednak istnieją podział pracy, hierarchia i różnice
interesów w stosunkach pracy. I nadal jest i będzie
potrzebna reprezentacja interesów słabszej strony,
czyli pracownika. Zbiorowa reprezentacja.
Ruch związkowy, w tym OPZZ przed swym
kolejnym Kongresem, musi sobie odpowiedzieć
na ważne pytania:
• Czy chce bronić status quo starego Kodeksu
Pracy „rozwadnianego” skutecznie i Konsekwentnie przez rządy i pracodawców, czy chce
nowej ustawy czy umowy odzwierciedlającej
zmiany struktury ekonomicznej kraju? I jedno i
drugie jest ogromnym ryzykiem.
• Czy chce zmiany ustawy o związkach zawodowych (ale też o organizacjach pracodawców)
umożliwiającej realną reprezentację pracowników w strukturze gospodarki znacząco odmiennej od tej, w której realiach powstawała
obecna ustawa? Czy chce znów bronić interesów pracowników małych firm?
• Czy chce trwać przy anachronicznej i korzystnej tylko dla pracodawców zatomizowaniej
strukturze organizacji przywiązanych do zakładu pracy, czy chce znaczących zmian w
systemie reprezentacji pracowników i reprezentatywności?
• Czy chce europeizacji ruchu związkowego, czy
pogłębiania narodowych nacjonalizmów? To
ma kapitalne znaczenie wobec umiędzynarodowienia kluczowych firm na rynku europejskim i przeniesienia najważniejszych decyzji
na poziom centrali tych firm znajdujących się z
reguły poza Polską.
O czym piszą związkowcy nr 8(50) 11 października 2013
3
•
•
•
•
Czy chce aktywnych i mających realny wpływ
na proces decyzyjny rządu i innych struktur
publicznych instytucji dialogu społecznego (w
tym struktur parytetarnych), tworzonych przy
współpracy z organizacjami pracodawców?
Czy wobec nieskuteczności dialogu trójstronnego chce instytucjonalnego i legislacyjnego
wzmocnienia dialogu dwustronnego z pracodawcami?
Czy będzie walczyć o „rewitalizację” układów
zbiorowych na rynku pracy, czy będzie zmierzać w kierunku budowy innego typu porozumień z pracodawcami?
Czy chce i potrafi reprezentować tych
wszystkich, którzy nie są dziś wcale chronieni
na rynku pracy: młodych, zatrudnionych na
umowy tymczasowe, „pozornych” samozatrudnionych, migrantów? I w jakich formach to
mógłby robić?
Strajki i protesty jesienią się odbędą. Niezależnie
od tego, czy uda się rządowi (a pewnie się uda)
sprzedać mediom wersję o ‘politycznych’ motywach
związków, czy nie. Przekroczona została granica
braku merytorycznej komunikacji. Ten rząd nie
prowadzi polityki wobec ruchu związkowego, która
byłaby radykalnie odmienna od polityki poprzednich
rządów. To zawsze było podejście instrumentalne.
Ten rząd doprowadził jednak tę politykę do absurdu.
Udaje, że prowadzi dialog – bo musi. Bo takie są
normy w większości krajów UE. Ale jego
zainteresowanie opiniami związków sprowadza się
wyłącznie do tego jaki może być wpływ reakcji lub
braku reakcji na związkowe postulaty na słupki
sondaży. Tak czy inaczej w dialogu ze związkami
istnieją dwa warianty: albo odpowiedź „nie”,
albo brak odpowiedzi.
Związki zawodowe nie prowadzą samodzielnej
polityki medialnej w „głównym nurcie” – bo nie
mogą. I nie mają odpowiednich instrumentów. Ich
opinie pojawiają się w mediach „głównego nurtu”
tylko wtedy, gdy mają stanowić ilustrację do tez
stawianych przez redakcje.
Związki nie mają dziś dobrego pomysłu jak
wyjść z defensywy. Ale mają szansę, mimo
znaczącej czasem różnicy interesów poszczególnych
branż i coraz mniej znaczącej różnicy wynikającej z
zaszłości historycznych, znaleźć wspólną drogę do
zmiany swego miejsca w systemie. To całkiem
sporo – i tę szansę koniecznie trzeba wykorzystać.
Przewodniczący
Związku Zawodowego „Budowlani”
Zbigniew Janowski
________________________________________
Wydaje Biuro Prasowe OPZZ
Redaktor Grzegorz Ilka,
00-924 Warszawa, ul. M. Kopernika 36/40,
tel. (022) 551-55-04,
e-mail: [email protected]
Ryszard
Zbrzyzny
Polska nie jest
monarchią
pod panowaniem króla
Donalda I
Długo będę miał przed oczami imponujący
widok setek tysięcy Polaków maszerujących ulicami
Warszawy w proteście przeciwko arogancji rządu
Donalda Tuska.
W tym pochodzie były duma i godność. Były
zrozumienie powagi sytuacji i determinacja w
doprowadzeniu do zwycięstwa. W narodzie skończył się czas marazmu i upadku ducha. Podnieśliśmy
głowy i wstaliśmy z klęczek. Podejmowane w
mediach próby bagatelizowania tego zjawiska nie
zmienią faktów.
Ludzie przestali się bać władzy. Przypomnieli
sobie, że to od nich zależy, kto i jak w ich imieniu
ma zarządzać Polską. Są suwerenem w stosunku do
prezydenta, premiera i jego ministrów. To my,
naród, mamy nad nimi władzę zwierzchnią i
będziemy twardo egzekwować wypełnianie naszej
woli. Nie jesteśmy już biernymi, pozbawionymi
nadziei jednostkami. Razem stanowimy siłę, jakiej
nie wolno lekceważyć. Czas napuszczania jednych
grup społecznych przeciwko innym się już skończył.
Ramię w ramię, obok różnorodnych związków
zawodowych, stanęły obok siebie starsze panie z
Klubów Gazety Polskiej i lewicująca młodzież. Na
co dzień wiele je różni. Mają inne spojrzenie na
historię i inaczej definiują przyszłość. Choć kierują
się odmiennymi wartościami i inne idee im
przyświecają, potrafiły znaleźć to, co je łączy.
Wszyscy żądamy normalnej Polski. Kraju, w
którym państwo nie ogranicza się jedynie do
pobierania podatków, które w większości przeznaczane są na budowanie fortun elity władzy. To są
nasze pieniądze, za które rząd ma obowiązek
zapewnić nam godne emerytury, prawdziwą opiekę
zdrowotną, bezpłatny i powszechny system edukacji.
Pomoc społeczną i poczucie bezpieczeństwa we
własnym kraju. Protestujemy przeciwko sprowadzaniu ludzi pracy do roli niewolnika, którego jedyną powinnością jest pomnażanie majątku
pracodawcy. Za dobrą pracę żądamy zapłaty, a nie
zapomogi.
Nie godzimy się na bezprawie. Domagamy się
poszanowania naszej woli i wypełniania społecznych porozumień. Polska nie jest monarchią pod
panowaniem oświeconego i nieomylnego króla
Donalda I. To demokratyczny kraj, w którym
najwyższą władzę sprawuje naród. Jego wolę trzeba
brać pod uwagę nie tylko podczas wyborów
parlamentarnych, ale każdego dnia.
Dość dyktatu władzy. Dość kumoterskich
O czym piszą związkowcy nr 8(50) 11 października 2013
4
uzgodnień pomijających interes i wolę obywateli
podejmowanych w zacisznych gabinetach rządowych. Nie godzimy się, by z naszych składek
emerytalnych spekulanci budowali swoje majątki.
Nie chcemy żyć w kraju, który poddaje ukrytej
eutanazji chorych i niepełnosprawnych. Mamy dość
fundowania nam igrzysk, gdy brakuje chleba.
Miliony bezrobotnych, ludzie pracujący za głodowe
stawki, niedożywione dzieci, emeryci niemający
pieniędzy na lekarstwa, bezdomni pozbawieni szans
na swoje miejsce do życia – to są fakty, których nie
da się już ukryć za parawanem propagandy sukcesu.
Nie udało się władzy skłócenie społeczeństwa ze
związkami zawodowymi. Ludzie zrozumieli, że
stanowimy jedyną realną siłę przeciwstawić się
takim porządkom w kraju.
Jako wolni obywatele wszyscy mamy prawo
wyjść na ulicę i wyrażać swoje zdanie. Mamy też
prawo oczekiwać, że zostaną one wysłuchane i
uwzględnione. Jako lider związkowy jestem dumny,
widząc to obudzenie narodu. Uprzedzam jednak, że
to dopiero początek naszego marszu do normalności.
Przed nami będzie jeszcze wiele przeszkód. Jestem
przekonany, że wytyczone cele zrealizujemy.
Przewodniczący Związku Zawodowego
Pracowników Przemysłu Miedziowego
poseł Ryszard Zbrzyzny
________________________________________
Wacław
Czerkawski
Dni Protestu i co dalej?
Z Wacławem Czerkawskim –
wiceprzewodniczącym Związku Zawodowego
Górników w Polsce, rozmawia Jarosław Kowalski.
- Wrześniowe, czterodniowe protesty zaczęły
się od mocnego uderzenia. Już na samym
początku rządzących zadziwiła wielkość pikiet
pod ministerstwami.
- To było duże zaskoczenie, bo pod ministerstwami zgromadziło się ponad 20 tysięcy związkowców, mimo wcześniejszej antyzwiązkowej
nagonki medialnej i niesprzyjających warunków
pogodowych. ZZG w Polsce był obecny pod
Ministerstwem Gospodarki i Ministerstwem Skarbu.
W obu pikietach miałem możliwość przemawiania
do ludzi. Również przewodniczący Chwiluk był w
delegacji składającej petycję w Ministerstwie
Gospodarki. Atmosfera była gorąca, bo większość w
tych sektorach stanowili pracownicy kopalń. Potem
przeszliśmy ulicami Warszawy pod Sejm, gdzie
wszystkie grupy złożył sprawozdania opisujące
przebieg pikiet i zgłoszone w petycjach postulaty.
- Brał Pan udział w wielu manifestacjach. Czy
ostatnie warszawskie pikiety były inne?
- Generalnie protest wyróżniał się różnorodnością. Była to przecież manifestacja wielu branż z
różnymi problemami. Bardzo dobrym pomysłem
było wyodrębnienie tych pikiet i spięcie potem
wspólnym marszem pod Sejm, gdzie zbudowano
miasteczko związkowe. Niestety jak to obecny rząd
ma już w standardzie, żaden z ministrów nie odebrał
petycji osobiście. Wszyscy pochowali się jak
szczury po kątach.
- Novum było miasteczko związkowe z bogatym programem na 4 dni.
- To było rzeczywiście inne miasteczko od
wcześniej organizowanych przez związki. Podczas
tych dni protestu w miasteczku odbywały się debaty
tematyczne na temat spraw gospodarczych i
społecznych, jak również na temat stanu dialogu z
rządem i pracodawcami z udziałem socjologów,
profesorów różnych dziedzin, polityków i oczywiście związkowców. W międzyczasie organizowano
happeningi. Zaczęło się od odśpiewania w nocy
hymnu pod hotelem poselskim, a skończyło odsłonięciem pomnika naszego wodza Donalda, z
laudacjami na jego cześć i z wyszczególnieniem
litanii spraw niezałatwionych oraz złożeniem
wieńców i kwiatów pod styropianowym Tuskiem.
- Dało się zauważyć jeszcze jedną zmianę. Nie
było szpalerów zmilitaryzowanych oddziałów
policji, które zagradzałyby drogę do Sejmu.
- Właśnie, policjanci protestowali z nami. A
zamiast policyjnych kordonów miasteczko otoczyły
wozy transmisyjne różnych stacji radiowych i telewizyjnych. Pobudowano polowe studia telewizyjne,
w których na bieżąco relacjonowano przebieg
protestu. I o dziwo w większości ten przekaz był
rzetelny.
- W miasteczku pojawiali się też różni goście.
Widzowie jednej z komercyjnych stacji telewizyjnych mogli oglądać, jak związkowcy na
żywo włączyli się w wywiad przeprowadzany z
niektórymi politykami jak np. z Januszem
Korwin-Mikke.
- Przez miasteczko przewinęło się wielu ludzi
pokrzywdzonych przez rząd, ale i byli tacy, którzy
się chcieli „ogrzać” i zaistnieć w świetle reflektorów. Takim był Mikke, który mówił bzdury by
sprowokować związkowców, ale na szczęście
szybko opuścił studio. Wśród polityków odwiedzających protestujących byli i tacy, jak Leszek Miller z
SLD, którzy przynieśli ze sobą kanapki i dobre
słowo specjalnie nie afiszując się i nie upolityczniając swoją obecność, co się chwali. Inni zaś
czyhali tylko na blask flesza.
- I wreszcie gigantyczna manifestacja 14
września gromadząca tłumy związkowców, organizacje społeczne lewicowe i prawicowe, które
masowo wystąpiły przeciwko polityce obecnego
rządu, prowadzonej kosztem ludzi, odzierającej
pracowników z kolejnych praw.
- To była budująca demonstracja. I mimo takich
tłumów bez zamieszek, bez udziału specjalnych
jednostek policji. W takiej masie łatwo wywołać
krwawy protest. Ale pokazaliśmy, że to ostatnie
ostrzeżenie dla rządu. W przeciwnym razie życie
może napisać gorsze scenariusze.
- Związkowcy dali rządowi czas i czekają?
- Na razie czekamy cierpliwie. Były już spotkania z Rafałem Grupińskim – szefem parlamentarnego klubu PO, który usłyszał kolejny raz
związkowe postulaty Z szefami central związkowych spotkał się również Leszek Miller, który
O czym piszą związkowcy nr 8(50) 11 października 2013
5
obiecał wsparcie w rozwiązaniu konfliktu. Czy
dojdzie do stworzenia „okrągłego stołu pracy” w
Sejmie, czy Tusk pozwoli swoim ministrom na
spotkanie ze związkowcami wkrótce się przekonamy. Jest propozycja powołania Parlamentarnego
Zespołu Związkowego, który animowałby spotkania
związków z rządem w szerszej parlamentarnej
perspektywie. Jednak dotychczasowa buta rządu
pokazuje, że chyba idzie czas na kolejną odsłonę
społecznego buntu. W tym tonie marszałek Sejmu
Ewa Kopacz (PO) nie zgodziła się, by jak
wnioskowali posłowie SLD, rząd udzielił informacji
w sprawie postulatów związkowych. Widać, że
Platforma rękami i nogami trzyma się władzy.
Zanosi się więc na ostrzejsze formy protestu. Czy
będą to blokady, czy pikiety pod siedzibami posłów
rządowej koalicji, strajk generalny czy inna forma
protestu, niebawem zdecydujemy. Jednak rząd musi
pamiętać, że bez dialogu ze społeczeństwem długo
nie zabawi za sterami władzy.
- Dziękuję za rozmowę.
________________________________________
Tadeusz
Motowidło
Europa kamerdynerów
to utopia
Międzyzwiązkowy Krajowy Komitet Protestacyjno-Strajkowy, organizator Ogólnopolskich Dni
Protestu przeciwko społeczno-gospodarczej polityce
rządu, ma powody do dumy. Udało się zorganizować
w Warszawie wzorową akcję, w czasie której przez
kilka dni robotnicy manifestowali swoje niezadowolenie. Trzy największe centrale związkowe
udowodniły, że nie można lekceważyć społeczeństwa.
Kilkudniowe manifestacje odbyły się w
atmosferze porządku, perfekcyjnej organizacji i
samodyscypliny. Ekipy dziennikarzy nastawiły się
na relacjonowanie burd. Okazało się, że muszą
relacjonować sprawnie przeprowadzony protest. Dla
mnie Ogólnopolskie Dni Protestu są dowodem, że
razem potrafimy zmusić rządzących do wsłuchania
się w głos wyborców. Centrale związkowe
udowodniły, że potrafią zorganizować nie tylko
protest – potrafią także zorganizować debatę o
przyszłości kraju. Niestety, z mediów nie mogliśmy
się dowiedzieć o tej debacie. Dziennikarze i
operatorzy kamer czekali na zadymy. Nie czekali na
głos w ogólnopolskiej debacie. Uważam, że to
niewybaczalna manipulacja mediów. Przecież w
czasie debat przedstawiciele związków zawodowych
i zaproszeni eksperci mówili o tym, że bez dobrej
dostępnej infrastruktury, wysokiego poziomu
kapitału ludzkiego, bez innowacyjności i dostępności taniej energii nie będziemy w stanie
konkurować na rynku globalnym. Mowa była o tym,
że o warunki konkurencyjności musi dbać państwo,
pracodawcy i właściciele firm. Po raz kolejny
mówiliśmy, że gospodarka oparta tylko na usługach
to mit. Mówił o tym w czasie debaty o przemyśle
Stephane Portet, francuski profesor nauk ekonomicznych, doktor socjologii i dyrektor firmy S.
Partner. Trudno podejrzewać poważnego profesora,
że opowiada bzdury. Jednak kiedy przedstawiciele
związków od lat upominają się o sensowną politykę
przemysłową, od razu przykleja się im łatkę
zacofańców. Zdaniem najpopularniejszych polityków ekipy rządzącej powinniśmy koncentrować się
na usługach. Kult usług ogarnął swego czasu całą
Unię Europejską. Dopiero niedawno w grupie
bardziej rozgarniętych eurokratów pojawiło się hasło
reindustrializacji Europy. Mówiąc normalnym językiem, chodzi o odbudowę przemysłu europejskiego.
Po wielu latach okazało się, że można przerobić
wiele krajów z potężnym przemysłem na kraje
kamerdynerów specjalizujących się w konkretnych
usługach, ale kraje kamerdynerów tracą na znaczeniu, a ludzie żyją coraz biedniej. Okazało się, że
aby się rozwijać, trzeba produkować, wydobywać,
wytapiać. Potrzebne są fabryki, huty, kopalnie.
Ludzie muszą wytwarzać coś konkretnego, żeby
było ich stać na kupowanie usług. Na samych
kamerdynerach nie zbuduje się dobrobytu, bo ktoś
musi najpierw zarobić pieniądze, żeby potem płacić
za usługi. Pisałem o tym kilka razy na łamach
Nowego Górnika przy okazji sporów o pakiet
klimatyczny, który spowoduje, że przemysł energochłonny wyemigruje z Europy. Nie wyemigruje z
powodu wyłącznie drogiej energii. Wyemigruje
dlatego, że jakaś grupa ideologów wymyśliła, że
nasza gospodarka ma się rozwijać, ale z kominów
fabryk, hut i elektrowni nie może ulatniać się
dwutlenek węgla.
Dlaczego tak dużo uwagi poświęcam przemysłowi przy okazji dni protestu związków? Powód
jest prosty – jeśli rząd będzie kontynuował obecną
politykę, nie ma szans na wzrost gospodarczy
większy niż około 2 procent. To nie są moje
szacunki. To szacunki ekonomistów. Jeśli będziemy
mieć tak mały wzrost gospodarczy, nie będzie
malało bezrobocie, nie będzie rosła płaca realna, nie
będzie odczuwalnego wzrostu płacy minimalnej.
Kluczem do rozwoju jest przemysł, który nie ma
wsparcia ze strony rządu. Wsparcie polegające na
ograniczaniu praw pracowniczych, przykręcaniu
śruby i duszeniu płac przypomina okradanie
biednych, żeby dać bogatym. To zły pomysł.
Podobno kryzys zmienił myślenie. Niestety, nie
zmienił myślenia naszych polityków. W najtrudniejszym czasie najbardziej rozwinięte państwa
wspierały swoje firmy – u nas panowało uwielbienie
dla niewidzialnej ręki rynku. Gdyby nie miliardy
euro corocznie wpompowywane w naszą gospodarkę z funduszy europejskich Polska już dawno by
splajtowała. Mamy mannę z nieba i ledwie
przędziemy. Polityka społeczna ograniczyła się do
zabierania. Właśnie przeciwko temu protestowały
związki. Ostatnio pisałem, że nie związki zawodowe
są problemem, ale partie polityczne, politycy,
pracodawcy i właściciele firm, którzy nie nadążają
za światem. Powtarzam to jeszcze raz.
Przewodniczący Związku Zawodowego
Górników JSW SA Zofiówka
Tadeusz Motowidło
O czym piszą związkowcy nr 8(50) 11 października 2013
6
Tadeusz
Gawin
Nie o taką Polskę
walczyliśmy,
nie w takiej Polski
chcemy żyć
W poprzednim tekście stawiałem pytanie, czy
władza w naszym kraju boi się związków
zawodowych. Z rozważań wynikało, że władza
naszego kraju faktycznie związków się obawia.
Teraz – po protestach w dniach 11 - 14 września w
Warszawie – mamy pełne potwierdzenie tych obaw.
Protestujących związkowców pod ministerstwami
żaden minister nie zaszczycił swoją obecnością, aby
porozmawiać o nurtujących ich problemach, a także
aby te problemy danego resortu spisane w formie
petycji przyjąć. Natomiast w mediach usłyszeliśmy
tłumaczenie, że ministrowie nie wyszli, ponieważ
protestujący pracownicy przyszli ich odwołać. Tak
też tłumaczył się minister pracy i polityki
społecznej, a dzień wcześniej informował
społeczeństwo, że sam petycję odbierze i ze
związkowcami porozmawia. Takie zachowanie
musiało być zalecone przez premiera, który obawiał
się, że przedstawiciele załóg niczego się nie nauczyli
i będą zachowywać się jak w latach
osiemdziesiątych, które w umyśle szefa rządu ciągle
jeszcze funkcjonują. Pamięta, że to w wyniku
tamtych protestów dziś może pełnić tak zaszczytną
funkcję w naszym kraju. Zapomniał jednak, że tamte
protesty nie były organizowane dla wyniesienia go i
jemu podobnych na wierchuszki władzy, lecz były
organizowane z powodu problemów życiowych
zwykłych obywateli. Jednak tamtej lekcji dobrze nie
odrobił i dlatego dzisiaj obywatele zmuszeni są
znów upominać się o swoje, a on zaczyna się bać.
Trudno ludziom pracy wyżyć i utrzymać rodziny
na niskich, często wypłacanych na umowach
śmieciowych pensjach, gdy ludzie władzy wręcz
pławią się w luksusach. Jest, jak powiedział w
homilii w Częstochowie Prymas arcybiskup Józef
Kowalczyk
krytykując
narastające
różnice
społeczne: obok bogatych i majętnych żyją ludzie
cierpiący bezdomność, pozbawieni podstawowej
opieki zdrowotnej albo z trudnością dopraszający się
o pomoc lekarską, czekając na nią czasem miesiące.
W duchu zbliżonym do postulatów związkowych
zaapelował o powrót do solidarności społecznej.
Oprócz tego ograniczane są także swobody
obywatelskie. Ograniczane jest prawo do
demonstracji, referenda społeczne stają się za
przyczyną władzy fikcją. W mediach wyraźnie
wyczuwa się cenzurę. Do rozmów na tematy
związkowe media zapraszają przede wszystkim
ludzi małej wiedzy, jak na przykład urodzonego w
1981 roku posła Michała Jarosa, który pracą się nie
pokalał, ale za to poucza związki zawodowe jak
mają się organizować i działać. Także różnej maści
politycy i uczeni, którzy każdej władzy są oddani,
dla własnego dobra wygłoszą każdą, oczekiwaną
przez nią opinię.
Obecnie mamy dużą szansę na zmiany naszego
bytu, ponieważ związki zawodowe, które do tej pory
konkurowały między sobą, stają ramię w ramię w
obronie interesów społecznych. Ta szansa
wzmacniana jest obudzeniem się świadomości u
wielu ludzi pracy. Mają już świadomość, że tylko
własnymi rękami mogą wykuwać swój własny los.
Młodzi biorąc swój los w swoje ręce wyjeżdżają do
krajów o dojrzałych demokracjach, zakładają tam
rodziny i rodzą dzieci, mając zapewnioną opiekę
zdrowotną i społeczną choćby i musieli pracować do
siedemdziesiątego roku życia. W kraju pozostają
ludzie dojrzali i starsi, dla których adaptacja w
nowych, nawet lepszych warunkach, by-łaby bardzo
trudna. Dlatego też, aby żyć godnie, muszą się
zjednoczyć i wspólnie bronić swoich interesów.
A władza, która chce rządzić dyktatorsko, jak
można wyczytać z historii, odchodzi szybko i często
w tragicznych okolicznościach.
Tadeusz Gawin
Przewodniczący Federacji Związków
Zawodowych Pracowników Automatyki i
Telekomunikacji PKP
________________________________________
Andrzej
Strębski
Społeczeństwo
obywatelskie według
Donalda Tuska
Już nie sięgam pamięcią, kiedy poczułem na
ramieniu brzemię tak wielkiej odpowiedzialności
jakiej doświadczyłem, gdy położono przede mną
kartkę z propozycją, abym złożył na niej swój
autograf. Wszak dla mnie, warszawiaka od
urodzenia, kwestia kto będzie, a może nie będzie,
prezydentem stolicy to nie lada problem.
Podpisać się pod wnioskiem o zwołanie referendum, czy nie? To bez mała jak hamletowskie
„Być albo nie być”. I to nie o mnie tu chodzi. Wszak
potrafię wczuć się w położenie innych, toć empatia
nie jest mi obca. Co przy zmianie najjaśniej nam
panującej pani Hani na pana Rysia czy pana
Andrzeja stanie się choćby tymi blisko 8 tysiącami
urzędników zatrudnionych w ratuszu i jego spółkach
? Czy znajdą pracę? Jeśli tak, czy utrzymają swoje
marne wynagrodzenie przeciętnie rzędu 6 tysięcy
złotych? Czy nowy pracodawca będzie przyznawał
premie i nagrody choćby tylko w części tych, jakie
w ogólnej kwocie 43 mln zł otrzymali w roku 2012?
Czy rządząca partia będzie w stanie wygospo-
O czym piszą związkowcy nr 8(50) 11 października 2013
7
darować z coraz mniejszych zasobów budżetowych
państwa środki na powierzenie odpowiedzialnych
stanowisk pracy dla zatrudnionych przez miasto
prezesów, dyrektorów i ich zastępców, czy kilkunastu pełnomocników prezydenta miasta od najistotniejszych zagadnień? Toć to setki najlepszych
specjalistów nie tylko w Warszawie, ale jak śmiem
przypuszczać, w promieniu kilkuset kilometrów od
stolicy. Czy nowy prezydent miasta będzie też tak
skąpy i nie podwyższy uposażeń, a może, czego
najbardziej się boję, zredukuje liczbę urzędników i
ograniczy wysokość nagród i premii? Wszak to nie
duże pieniądze. Jak twierdzą nieprzychylni pani
prezydent przedstawiciele opozycji w radzie miasta,
„za te pieniądze można by wybudować ok. 60
przedszkoli lub żłobków, za te pieniądze można by
myśleć realnie o zbudowaniu nawet jednej stacji
metra lub wymienić niemal cały tabor autobusowy w
Warszawie na nowy bez konieczności podnoszenia
ceny biletów za przejazd”.
Mimo tych nurtujących mnie pytań złożyłem
swój podpis zwracając pilną uwagę abym nie
pomylił się w pisowni adresu czy też moim numerze
PESEL. Bardzo mi ciążyła, jak do niedawna
uważałem, pochopna i nie do końca przemyślana
decyzja. Miewałem koszmarne sny, z których
najmniej przerażające i tak powodowały, że
budziłem się cały zlany potem i z arytmią serca.
Nie wiem, czy w rezultacie nie wylądowałbym na
oddziale neurologicznym, na przykład należącego do
miasta a zadłużonego niemiłosiernie Szpitala Grochowskiego, gdyby nie pomocna, aby nie powiedzieć,
uzdrawiająca moc polityków. Ci, chyba jak żaden
lekarz, wykorzystując zapewnie swoją przeogromną
wiedzę, siłę, zdolności i inteligencję, której dostępują
z chwilą złożenia ślubowania poselskiego (a może
podobnie jak rzesze innych z chwilą wybrania ich na
jakąkolwiek funkcję społeczną), potrafią szybko i
skutecznie wyleczyć każdego. No może nie każdego,
szczególnie z grona tych, którzy są czy bezpośrednio
czy pośrednio beneficjentami prowadzonej polityki
przez rządzących.
Pierwszą dawkę leku otrzymałem nie od byle
kogo. Naczelny lekarz Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, sam premier Tusk powiedział, że z uwagi na
próbę odwołania swojej partyjnej zastępczyni na rok
przed wyborami „samo referendum uważam za
polityczną hucpę i tego nie ukrywałem.” Z tej to też
przyczyny, podobnież apolityczny prezydent kraju,
także nawołuje warszawiaków do zbojkotowania
referendum. Co najmniej dwuznaczna, aby nie nazwać jej czystą hipokryzją, postawa szefa rządu, który
powinien być orędownikiem budowania społeczeństwa obywatelskiego. Toć sam przewodzi partii, która
w nazwie ma przymiotnik „obywatelska”.
Jak stanowi jedna z definicji „Społeczeństwo
obywatelskie to rodzaj społeczeństwa demokratycznego, w którym obywatele świadomie uczestniczą w
życiu publicznym, są aktywni i odpowiedzialni oraz
posiadają zdolność samoorganizacji”. Rozumiem, że
żadna władza takiego społeczeństwa sobie nie
życzy. Wszak nieświadomymi łatwiej sterować. A
przecież partie polityczne nie po to idą po władzę,
aby nią z kimkolwiek się dzielić.
Jestem ciekaw, czy podobne stanowisko zająłby
Donald Tusk, gdyby prezydentem miasta był(a) ktoś
wywodzący się z innego ugrupowania politycznego?
Jest to oczywiście pytanie natury retorycznej. Wszak
wszyscy znamy na nie odpowiedź. Nie jestem
natomiast pewny jaką pozycję przyjąłby minister
pracy i polityki społecznej, który, jak na pierwszy
rzut oka się wydaje, powinien nie tylko w teorii ale i
praktyce wspierać inicjatywy społeczne skoro na
stronie internetowej kierowanego przez niego resortu
czytamy: „Państwo konstytucyjne i prawo-rządne
powinno dopełniać społeczeństwo obywa-telskie
poprzez gwarantowanie mu podstawowych praw:
prawa własności, wolności i równości wobec prawa”.
Terapię podtrzymał skutecznie komisarz wyborczy. Jak doniosła prasa „Przedterminowe wybory
prezydenta Warszawy, w przypadku odwołania z
funkcji Hanny Gronkiewicz-Waltz, kosztowałyby
budżet państwa ok. 2 miliony złotych – szacuje szef
Krajowego Biura Wyborczego Kazimierz Czaplicki.
Liczby, które podawała niedawno prezydent stolicy
były znacznie wyższe”. O ile mnie nie myli pamięć
do warszawiaków przekazana została informacja o
kwocie 7 milionów.
O jakich pieniądzach nie byłoby mowy, to te
wydane na referendum mogą w konsekwencji
obniżyć poziom życia – szczególnie tych, którzy nie
otrzymają premii i nagród w wysokości do jakich już
przez lata przywykli. Niemniej może warto mijając
się z prawdą postraszyć wyborców tym, że przez ich
niczym nie uzasadnione „widzimisie” ratusz nie
zrealizuje wielu planowanych szczytnych celów.
Do terapii, i nie wyobrażam sobie by mogło być
inaczej, włączyła się sama pani prezydent. Zarodynowane leki w postaci kolejnego po latach otwarcia
metra warszawskiego oraz serwowanej warszawiakom z samego świtu kawy na rozbudzenie i
otrzeźwienie umysłu odniosły nieoczekiwany, jak
myślę nie tylko przeze mnie, ale także samą
terapeutkę, efekt nie tylko medialny lecz przede
wszystkim leczniczy. Dla wielu warszawiaków
kawa miała bowiem smak cykuty.
Gdybym był negatywnie nastawiony do lokalnej
władzy przypomniałbym ksywę jaką cieszy się
wśród internautów, i jak się okazało po opisanych
wyżej ostatnich wydarzeniach, nie tylko wśród nich,
była szefowa narodowego banku. Ponieważ nie
jestem, powiem tylko tyle, że zajęcie częstowania
kawą jest do niej, tj. ksywy a nie pani prezydent, w
pełni pasujące.
Nie jestem także złośliwy, nie będą zatem
przypominał wielu osiągnięć ratusza w dziedzinie
oświaty, kultury, zdrowia, komunikacji czy segregacji śmieci. Nie można przecież osobiście obciążać
szefa za błędy popełniane przez powołanych na
stanowiska z nadania partyjnego najznakomitszych
fachowców. Wszak nieustająco robią wszystko, aby
żyło im się coraz lepiej.
Dziś od rana czuję się w pełni wyleczony i ma
nadzieję, że po raz pierwszy od dłuższego czasu
będę miał spokojna noc. Leczenie zakończył sam
premier, który na posiedzeniu zarządu panującej
nam partii stwierdził, że rozważa możliwość
powołania Hanny Gronkiewicz-Walc na komisarza
Warszawy w przypadku, gdyby ta ciemna, choć
zorganizowana, masa odwołała ją ze stanowiska.
ekspert OPZZ
Andrzej Strębski
O czym piszą związkowcy nr 8(50) 11 października 2013
8

Podobne dokumenty