Przegląd 05

Transkrypt

Przegląd 05
Nr 5(47) Rok III Warszawa 30 marca 2013 r. Czytaj więcej: www.opzz.org.pl
26 marca 2013:
Strajk generalny na Śląsku
Demonstracje w całym kraju
Jan
Guz
Jest na co się
oburzać
Zbigniew
Janowski
Platforma „O”
Magda
Źróbek
Cham czy
oszołom?
Tadeusz
Motowidło
Kazimierczak
w odbycie
Ryszard
Zbrzyzny
SOS dla Polski!
Tadeusz
Gawin
Więcej wyzysku,
mniej zdrowia
Andrzej
Chwiluk
Poraziły mnie
słowa wojewody
Grzegorz
Ilka
Benedykt XVI a
emerytura polska
Jan
Guz
Jest się na co oburzać!
W debacie publicznej padają coraz mocniejsze
słowa, trwa licytacja na najbardziej radykalny atak
na związki zawodowe. Przedstawiciele pracodawców grożą łamaniem prawa, jeśli nie pozwoli im się
na wolność wyzyskiwania pracowników. Na rynku
pracy nieetyczne postawy pracodawców są stałą
strategią rywalizacji, której koszty ponoszą pracownicy. Wszystko to za przyzwoleniem rządzących
– nie dość, że od dawna stoją po stronie pracodawców, akceptując łamanie praw pracowniczych
i związkowych, to chcą pogorszyć standardy pracy,
wprowadzając zmiany w rozliczeniu czasu pracy.
To, co orędownicy zmian nazywają działaniem
antykryzysowym, my nazywamy rezygnacją z
europejskich standardów pracowniczych. To, co dla
zwolenników liberalnej dowolności gospodarczej
jest karygodnym przywilejem, dla nas jest normą.
Oczekiwania związków zawodowych wyznacza
przepis konstytucyjny mówiący, że Polska jest
demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.
Miernikiem jakości praw pracowniczych i dialogu
społecznego jest zbliżanie się do standardów
niemieckich czy skandynawskich. Czy dla pracodawców i polityków to za wysoka poprzeczka?
Nie sposób godzić się na niską płacę minimalną.
Odmowa wzrostu podstawowej płacy jest niemoralna w sytuacji, gdy średnia płaca top menadżera w
branży bankowej wyniosła w 2012 r. ponad 2,3 mln
zł! Pracownik ze średnią krajową musiałby pracować na tą kwotę ponad 47 lat. Można powtarzać
stereotypy o katastroficznych konsekwencjach wzrostu płacy minimalnej, ale tylko dzięki wzrostowi
płac utrzymamy popyt wewnętrzny z korzyścią dla
budżetu państwa, rozwoju przedsiębiorstw i
zwiększenia zatrudnienia.
W ubiegłym roku polskie firmy zarobiły 82,1
mld zł. Według metodologii OECD, w 2012 r.
wydajność w Polsce była na poziomie ok. 66 proc.
średniej unijnej, w latach 2000-2010 wydajność
poprawiła się o 9 punktów procentowych. Od 1993
r. wydajność wzrosła prawie dwukrotnie. W ciągu
przepracowanej godziny wytwarzamy około 2,5 razy
mniej niż Niemcy, ale różnica w wynagrodzeniach
między naszymi krajami jest prawie 6-krotna.
Koszt pracy pracownika w Euro na godzinę
stawia nasz kraj na 23 miejscu spośród wszystkich
państw członkowskich Unii Europejskiej. W 2011 r.
godzina pracy pracownika kosztowała pracodawcę
w Polsce 7,1 euro przy średniej unijnej wynoszącej
27,6 euro. 2012 rok był czwartym z kolei, w którym
realne tempo wzrostu wynagrodzeń było niższe od
wzrostu wydajności pracy, a od 3 lat koszty
wynagrodzeń w gospodarce rosną wolniej niż
przychody ze sprzedaży. Pod względem udziału
podatków w ogólnych kosztach zatrudnienia
pracownika Polska znajduje się poniżej średniej
krajów OECD. W 2011 roku udział podatków w
całkowitych kosztach pracy w Polsce wyniósł
34,3%, podczas gdy w Niemczech 49,8%, we
Francji 49,4%, w Słowenii 42,6%.
Tym właśnie pracownikom – znajdującym się w
czołówce pracowników państw pod względem
liczby przepracowanych godzin – wśród których ok.
65% otrzymuje wynagrodzenie poniżej średniej
krajowej, chce się teraz obniżyć stawki za
nadgodziny i zmienić rozliczenie czasu pracy tak, by
w rezultacie mogli odebrać dzień wolnego w ciągu
dwóch lat! Jakby niepewność jutra pracownika
związana z umową śmieciową nie była wystarczająco dotkliwa! Skala wykorzystywania umów
śmieciowych musi zostać ograniczona, bo nie
sposób dbać o rodzinę, będąc pozbawionym bezpieczeństwa zatrudnienia, składek czy prawa do
urlopu, a nawet sądu pracy. Stąd nie godzimy się
wprowadzenie zmian w prawie pracy niekorzystnych dla pracowników, tym bardziej, jeśli nie
są one oparte o układy zbiorowe pracy.
Pracownicy, zniechęceni brakiem standardów
pracy, skalą niewypłacania wynagrodzeń i ich
wysokością, wybierają zagraniczne rynki pracy.
Tam pracodawcy wdrożyli nowoczesne metody
zarządzania, zainwestowali w unowocześnienie
technologii, dzięki czemu zyskują wyższą wydajność przy niższym nakładzie pracy. Jednocześnie,
dialog społeczny prowadzony ze związkami zawodowymi na poziomie zakładowym i centralnym
wzmacnia konkurencyjność przedsiębiorstw i gospodarek. W Polsce wybieramy drogę wiodącą donikąd.
Pracodawcy konkurują niskimi płacami i omijaniem
praw pracowniczych. Rządzący nie prowadzą
realnego dialogu ze stroną społeczną. To przyczyna
inicjatywy oburzonych, w ramach której związki
zawodowe domagają się podjęcia konkretnych
działań. W innym przypadku Polska będzie miała
coraz mniej wspólnego z demokratycznym państwem prawa, a społeczeństwo będzie częściej
protestować na ulicy.
Przewodniczący OPZZ
Jan Guz
blog Jana Guza: http://janguz.natemat.pl/
________________________________________
Zbigniew
Janowski
Platforma „O”
16 marca 2013 r. w Sali BHP Stoczni Gdańskiej
odbyło się spotkanie nazwane przez media
spotkaniem „Platformy Oburzonych”. Szkoda, że
uczestnicy przyjęli tę medialną etykietkę. Spotkanie
kilkudziesięciu
bardzo
różnych
organizacji:
związków zawodowych, inicjatyw obywatelskich,
organizacji branżowych, stowarzyszeń samorządowych czy zwykłych, często słabo zorganizowanych,
O czym piszą związkowcy nr 5(47) 30 marca 2013
2
ale autentycznych ruchów społecznych, stało się
obiektem ataku wazeliniarskich mediów „głównego
nurtu”. Gdyby spotkanie nie było ważne i
jednocześnie groźne dla rządzących – te media by
nie zareagowały. Gdyby zebrały się tylko związki
zawodowe zaproszone przez „Solidarność” – łatwo
można byłoby sobie ze sprawą poradzić. Te same
media przez lata cierpliwej działalności, przy
współudziale większości rządów od 1989 roku
skutecznie obrzydziły związkowców tzw. zdrowej
większości społeczeństwa.
Leszek Miętek, Jan Guz i Zbigniew Janowski
Ale w Gdańsku ludzie z różnych organizacji
zebrali się nie dla związków zawodowych, ale
dlatego, że nie podoba im się to, co w Polsce się
dzieje. I tych ludzi i organizacji jest niepokojąco
dużo. Nie bardzo chcą należeć do partii – i tych
słusznych i tych opozycyjnych.
To prawda, że wielu z nich można uznać za
oszołomów. To prawda, że bardzo wielu z nich
prawie nic nie łączy. To prawda, że niektórych z
nich różni prawie wszystko: poglądy polityczne,
stosunek do religii, stosunek do UE, wiek,
mentalność itp.
Wystarczyła jednak ta jedna rzecz, która
spowodowała, że przyjechali do Gdańska. Oni po
prostu już nie wierzą w to, co opowiada im rząd i co
wciskają usłużne media. Oni nie wierzą w to, że jest
dobrze a będzie jeszcze lepiej, w nową wersję hasła
„aby Polska rosła w siłę a ludziom żyło się
dostatniej”. Czują się oszukani i wykorzystywani. I
niezależnie od ich poglądów, miejsca, które zajmują
i przedstawianych argumentów – mają rację. Są
„Platformą Oszukanych”, którzy już nie dadzą się
nabrać na nowe opowieści o reformach, na
zapewnienia o demokracji i dialogu. Demokracja w
Polsce nie działa dobrze, bo nie pozwala na udział w
decyzjach obywateli i nie wyłania w procedurach
demokratycznych
najlepszych
i
najbardziej
kompetentnych. Nie działają mechanizmy dialogu –
ani społecznego ani obywatelskiego. Rząd tworząc z
dialogu z partnerami społecznymi i organizacjami
obywatelskimi żałosną fasadę miesza obydwa nurty
dialogu i wybiera sobie wygodnych partnerów.
Przekonany o swojej nieomylności lekceważy inne
opinie, ludzi nie związanych na co dzień z polityką,
wszystkich tych, którzy nie mogą mu w tej chwili
zaszkodzić. I liczy na to, ze przed wyborami
wszyscy znowu dadzą się nabrać na stare obietnice
bez pokrycia.
Długo zastanawialiśmy się, czy przyjąć
zaproszenie na to spotkanie. Bo to nie jest czarnobiały obraz. Bo nie mamy pewności, czy na pewno
chodziło tylko o stworzenie forum dla tych, którzy
zostali skrzywdzeni. Staliśmy się nieufni, bo tego
nauczyli nas w Polsce politycy. Ale uznaliśmy, że
warto posłuchać, co inni mają do powiedzenia i
porównać to z naszymi opiniami.
W spotkaniu w Gdańsku na zaproszenie
przewodniczącego NSZZ „Solidarność” Piotra Dudy
udział wzięli m.in.: przewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych Jan
Guz, prezydent Związku Zawodowego Maszynistów
Kolejowych w Polsce Leszek Miętek, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników
Zakładów Przeróbki Mechanicznej Węgla w Polsce
„Przeróbka” Sławomir Łukasiewicz, wiceprzewodniczący Związku Zawodowego Ratowników
Górniczych w Polsce Paweł Wyciślok.
Nasz Związek też otrzymał zaproszenie i w
spotkaniu uczestniczyła spora delegacja Związku
Zawodowego „Budowlani”.
Za wcześnie mówić o efektach. Na razie po
spotkaniu jest wspólny list do Prezydenta z apelem o
wprowadzenie progu obligatoryjnego referendum
obywatelskiego. To jest to, czego partyjni politycy
bardzo nie lubią. Nie wiemy, jaki będzie ciąg dalszy.
Nie wiemy, czy będzie ciąg dalszy. Ale wydaje się
nam, że rząd ma się czego bać. Jeśli ci, którzy
spotkali się w Gdańsku dojdą do wniosku, ze łączy
ich więcej niż to, że wszyscy zostali oszukani –
może być problem. Bo tam spotkali się ludzie,
którzy nie są zadowoleni, bogaci, pełni nadziei i ufni
w nieomylność naszych światłych przedstawicieli. I
jest ich jakby coraz więcej.
Przewodniczący
Związku Zawodowego „Budowlani”
Zbigniew Janowski
Fragmenty listu podpisanego przez
przedstawicieli ponad 100 organizacji
obecnych na spotkaniu w Gdańsku:
„My: organizacje społeczne, fundacje, stowarzyszenia, związki zawodowe, inicjatywy obywatelskie - zebrani w historycznej Sali BHP Stoczni
Gdańskiej, jesteśmy oburzeni taką ignorancją
władzy, która zamiast służyć obywatelom, pilnuje
swoich partykularnych interesów. Tym samym
zgodnie stwierdzamy, że polski system nie
gwarantuje nam pełni konstytucyjnych praw,
wynikających z możliwości sprawowania władzy w
drodze demokracji bezpośredniej.
W sposób szczególny ograniczone jest Konstytucyjne prawo obywateli do wypowiadania się
drodze referendum w najważniejszych sprawach
państwa, takich jak np. wydłużenie wieku
emerytalnego, czy zmiana ordynacji wyborczej na
rzecz jednomandatowych okręgów wyborczych.
W polskim prawie zebranie podpisów przez
obywateli i złożenie skutecznego wniosku o
rozpisanie ogólnokrajowego referendum nie
skutkuje jego przeprowadzeniem. Bowiem to, czy
referendum się odbędzie zależy od decyzji
parlamentu.(…)
Dlatego my podpisani poniżej, przedstawiciele
blisko stu organizacji społecznych, fundacji,
stowarzyszeń, związków zawodowych i inicjatyw
obywatelskich, zwracamy się do Prezydenta RP z
apelem i wnioskiem o wszczęcie procedury
zmiany Konstytucji w zakresie przepisów o
O czym piszą związkowcy nr 5(47) 30 marca 2013
3
ogólnokrajowym referendum, które umożliwi
obywatelom decydowanie w tak kluczowych
sprawach jak wiek emerytalny, ordynacja
wyborcza, finansowanie partii politycznych, ilość
posłów, czy istnienie senatu.(…)
Same partie nie są wystarczające. Dlatego
naszym zdaniem ugrupowania polityczne powinny
podzielić się z obywatelami władzą i odpowiedzialnością za Polskę. Nasze postulaty wychodzą
ponad
wąskie
grupy
interesu:
partyjne,
związkowe, biznesowe czy medialne. Uważamy,
że ponad podziałami jesteśmy w stanie działać
razem dla dobra kraju, nas samych i naszych
dzieci.”
wątpliwości jednoznacznie wyjaśnić. Wiem
natomiast, że pracodawców o jego pokroju i
poglądach w Polsce nie brak. Również w naszym
Zagłębiu Miedziowym niestety można na takich bez
trudu natrafić.
Redaktor naczelna pisma ZZPPM
„Związkowiec Zagłębia Miedziowego”
Magda Źróbek
________________________________________
Tadeusz
Motowidło
________________________________________
Magda
Źróbek
Cham czy oszołom
„Informuję Pana, że przedsiębiorcy mają
głęboko w d****, jaką Pan zechce ustanowić płacę
minimalną oraz czy zlikwiduje Pan umowy
cywilnoprawne. Informuję Pana, że damy radę,
cokolwiek Pan jeszcze wymyśli. Ograniczymy nasze
przedsięwzięcia, wyjedziemy z nimi za granicę,
będziemy zatrudniać wyłącznie na działalność
gospodarczą, ograniczymy zarobki „do ręki” dla
pracowników, w ostateczności będziemy zatrudniać
na szaro.
Damy radę.”
W tak wielce eleganckim stylu szanowny pan
Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, zwrócił się do Piotra Dudy
i „Platformy Oburzonych”. Ruchu społecznego
skupiającego liczne związki zawodowe, stowarzyszenia i organizacje. Ludzi z całego kraju, którzy
oczekują od rządu między innymi prawdziwego, a
nie udawanego, dialogu społecznego, wprowadzenia
na wniosek obywateli obligatoryjnych referendów w
ważnych dla nich i dla kraju sprawach, ograniczenia
umów śmieciowych, podniesienia płacy minimalnej.
Zaprzestania demontażu Kodeksu Pracy oraz
przywrócenia społeczeństwu jego podmiotowości.
Inaczej mówiąc, zaniechania działań zmierzających
do zamiany wolnych ludzi w niewolników
całkowicie zależnych od woli i humoru pracodawcy.
Czy wypowiedź pana Kaźmierczaka należy
traktować tylko jako słowa rozjuszonego oszołoma,
czy też jest on reprezentantem szerszej grupy? Osób
zamożnych, które dorobiły się swoich majątków
wyłącznie w oparciu o wyzysk i ludzkie nieszczęścia? Menedżerów pobierających z państwowej
kasy wielomilionowe honoraria za nicnierobienie
okraszone królewskimi premiami i nagrodami.
Przedsiębiorców z przerażeniem obserwujących, jak
wraz z budzeniem się w Polsce społeczeństwa
obywatelskiego szanse na dalsze uciskanie
pracowników maleją w tempie ekspresowym.
Nie znam pana Kaźmierczaka, więc trudno te
Kazimierczak
pomylił bycie
w odbycie z byciem
„Wielce Szanowny Panie Duda! Wysłuchałem
Pana wystąpienia na spotkaniu Platformy Oburzonych przez internet i jestem – co tu dużo mówić –
oburzony. Informuję Pana, że przedsiębiorcy mają
głęboko w dupie, jaką Pan zechce ustanowić płacę
minimalną oraz czy zlikwiduje Pan umowy
cywilnoprawne” – pisze Cezary Kaźmierczak,
prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, w
liście otwartym do Piotra Dudy, przewodniczącego
Solidarności. List zamieścił na stronie Związku
Przedsiębiorców i Pracodawców tuż po zakończeniu
spotkania Platformy Oburzonych.
Po tym jak prezes ZPP odsłonił przed społeczeństwem głębię odbytu każdego z przedsiębiorców polskich, stał się popularny. Kiedy był tylko
prezesem mało znanego Związku Przedsiębiorców i
Pracodawców, jego popularność tkwiła w tym
samym miejscu, co zainteresowanie jego kolegów
płacą minimalną. Jego popularność z głębi odbytu
wyciągnęła dopiero prostota poglądów ujawniona w
liście do Piotra Dudy, przewodniczącego „Solidarności”. Wcale nie chodzi mi o użycie słowa „dupa”,
bo już zacny Melchior Wańkowicz walczył o
należne miejsce dla tego słowa w oficjalnej Polszczyźnie – chodzi mi o ubogi intelektualnie przekaz
pomieszany z karygodnym lansowaniem łamania
prawa.
„Informuję Pana, że damy radę, cokolwiek Pan
jeszcze wymyśli. Ograniczymy nasze przedsięwzięcia, wyjedziemy z nimi za granicę, będziemy
zatrudniać wyłącznie na działalność gospodarczą,
ograniczymy zarobki „do ręki” dla pracowników, w
ostateczności będziemy zatrudniać na szaro. Damy
radę” – pisze przewodniczący Kaźmierczak. Chce
Kaźmierczak prowadzić swoje interesy za granicą?
Droga wolna. Niech na przykład wygłasza swoje
poglądy w Szwecji, Niemczech, Francji, Danii albo
w Holandii. Niech tam publicznie grozi, że będzie
zatrudniał na szaro i że ma w dupie to, co mówią
biedni i wykluczeni. Niech zamknie swoją firmę i
poprosi któregoś z kolegów, żeby zatrudnił go na
szaro. Niech idzie pracować na umowę śmieciową.
O czym piszą związkowcy nr 5(47) 30 marca 2013
4
Kaźmierczaka usprawiedliwia tylko to, że razem
ze swoją popularnością przebywał głęboko w
totalnych ciemnościach i wypełzł stamtąd niczym
blady owsik, żeby poinformować świat: Jestem! Ano
jest pan, panie Kaźmierczak. Niech pan uważa, żeby
nie wysechł pan w blasku popularności niczym
owsik w blasku słońca. Czasem warto zostać w
miejscu, dla którego zostało się stworzonym.
Przebywał pan w świecie ciasnym, ale własnym.
Było ciemno, ale bezpiecznie. Co pana skłoniło,
żeby wypełznąć stamtąd na salony? Dlaczego myli
pan bycie w odbycie z byciem?
Prezes Kaźmierczak jest szkodnikiem. Jego styl
rozumowania jest godny drobnego geszefciarza, a
nie pracodawcy i przedsiębiorcy. A przecież
pracodawcy i przedsiębiorcy mają wielkie problemy
– i nie są to problemy wyłącznie z płacą minimalną,
problemem jest zbójecka polityka państwa. Wśród
elit politycznych brakuje szacunku dla wysiłków
zmierzających do zachowania miejsc pracy.
Przedsiębiorcy, którzy dbają o miejsca pracy, są tak
samo traktowani jak geszefciarze, którzy chcą zrobić
szybki biznesik, naciągnąć klientów i oszukać
pracowników. Państwo powinno walczyć z geszeftciarzami choćby poprzez wspieranie inwestycji,
dzięki którym rozwijaliby się prawdziwi przedsiębiorcy.
Bardzo nie podoba mi się pogarda dla osób
biednych i wykluczonych. Zwykle jest tak, że gdy
ktoś publicznie wyraża pogardę wobec mniejszości,
od razu głos w obronie mniejszości zabierają
autorytety moralne, celebryci i politycy z pierwszych stron gazet. Mniejszości w cywilizowanym
świecie broni się niejako z urzędu, bo to należy do
dobrego tonu. Nie broni się większości, bo wiadomo, że większość zawsze da sobie radę. Czy brak
reakcji na słowa Kaźmierczaka oznacza, że to, co on
ma w dupie, i ci, których pośrednio ma w dupie, są
większością? Jeżeli są większością, to za chwilę w
tej części ciała pracodawców, w których imieniu
wypowiada się pan Kaźmierczak, może być straszny
tłok. Czy szanowny pan prezes i koledzy pana
prezesa nie mają (za przeproszeniem) wrażenia,
jakby nosili granat w czeluściach swych dup? Proszę
uważać, aby ktoś nie wyciągnął zawleczki –
zapaskudzicie otoczenie. A fe! A fe!
Przewodniczący Związku Zawodowego
Górników JSW SA Zofiówka
Tadeusz Motowidło
________________________________________
Ryszard
Zbrzyzny
SOS dla Polski
Mówi się, że na morzu kapitan jest pierwszy po
Bogu. Oznacza to, iż podległa mu załoga jest
zobowiązana bez szemrania do ścisłego wykonywania jego rozkazów. Od takiej dyscypliny zależy
przecież bezpieczeństwo zarówno ludzi, jak i statku.
Są jednak sytuacje, w których marynarze mają
prawo do całkowitego ubezwłasnowolnienia swojego dowódcy. Gdy się okaże, że jest szalony, pijany
lub przekupiony przez piratów i płynie wprost na
skały, mają oni nie tylko prawo, ale wręcz
obowiązek reagować. Muszą przecież chronić statek
przed zatopieniem lub wrogim przejęciem. Taki bunt
na pokładzie zawsze był przez prawo morskie
uznawany za legalny. Nie groziły więc żadne kary
chłosty, wieszanie na rei czy przeciąganie pod
stępką.
Sądzę, że właśnie w takich kategoriach trzeba
oceniać dwugodzinny strajk generalny na Śląsku.
Kapitan oszalał i zagraża bezpieczeństwu. Załoga
musi więc podjąć próbę opanowania mostka
kapitańskiego i przejęcia sterów. Jeśli tego nie zrobi,
to statek pójdzie na dno, a wraz z nim zatoną
nadzieje 38 milionów Polaków na normalne i
stabilne życie, porządną pracę, godne zarobki i
bezpieczeństwo socjalne. Wtedy nawet szalupy
ratunkowe i sygnały SOS wysyłane w świat na
niewiele się przydadzą.
Gdy po wielu miesiącach bezowocnych rozmów
i negocjacji Międzyzwiązkowy Komitet Protestacyjno-Strajkowy wyznaczył datę rozpoczęcia zapowiadanej od dawna akcji, rządowa koalicja
naprzemiennie zaczęła lamentować i grozić. Że są to
nielegalne działania, krzywdzą niewinnych obywateli i rujnują Skarb Państwa. Raptem się ocknęli
i zaczęli po gospodarsku liczyć i kalkulować.
Z ministerialnych ust popłynęła rzeka pełna słów
fałszywej troski i czystej obłudy. Prawdziwy potop.
Trudno bowiem inaczej podsumować sytuację,
w której po kilku latach rządów neoliberałów mamy
do czynienia z długiem publicznym sięgającym już
biliona złotych, zrujnowaną gospodarką, 5 milionami bezrobotnych i zanikiem wielu funkcji
państwa. Likwidowanymi szkołami, upadającymi
szpitalami i bezradnymi ośrodkami pomocy społecznej. Ze strażą pożarną bez sprzętu gaśniczego
i praktycznie z bezbronną armią, która wynajmuje
prywatne firmy, by ją chroniła.
Jakkolwiek by liczyć, są to koszty wielokrotnie
wyższe niż dwugodzinna akcja protestacyjna na
Śląsku. Jeśli więc strajk choć trochę skróci
panowanie obecnej koalicji, to nie będzie to strata,
ale czysty zysk. Oceniany zarówno w kategoriach
społecznych, jak i ekonomicznych. Dający szansę
uratowania statku przed zatonięciem. Inaczej
mówiąc, im szybciej pozbędziemy się tej władzy,
tym mniej będziemy mieli do spłacania w
przyszłych latach długów, jakie każdego dnia
narastają za sprawą beztroskiej polityki premiera
Donalda Tuska i jego ministrów.
Wszystkie ręce na pokład. Ten balast koniecznie
trzeba wyrzucić za burtę lub wysadzić na jakiejś
wyspie. Może ona być nawet i zielona, ale pod
warunkiem, że będzie bezludna i znacznie oddalona
od stałego lądu. Niech tam panowie budują swój
neoliberalny porządek świata opartego na niegospodarności, obłudzie i arogancji. Środkiem
płatniczym mogą być muszelki gromadzone przez
niewidzialną rękę rynku.
Przewodniczący Związku Zawodowego
Pracowników Przemysłu Miedziowego
poseł Ryszard Zbrzyzny
O czym piszą związkowcy nr 5(47) 30 marca 2013
5
Tadeusz
Gawin
Więcej wyzysku,
mniej zdrowia
Dziś pracodawcy tak narzekający na fiskalizm i
recesję zgromadzili na swoich kontach ponad 180
miliardów złotych. Są to informacje oficjalne. A ile
tych środków jest na ich kontach prywatnych? Ale
to im jeszcze za mało, dlatego bezrobocie rośnie, bo
zwalniają pracowników aby maksymalizować zyski.
Chcą z pracownika zrobić niewolnika. W Sejmie jest
wniosek, aby mogli zatrudniać pracowników przez 6
dni w tygodniu i po 12 - 14 godzin dziennie.
Czy możemy mieć do czynienia z kolejną
rewolucją w naszym kraju? Czy to tylko ruch wyzwoleńczy ludu od pazernej władzy finansistów.
Posiadanie pieniądza wyzwala u wielu ludzi ogromną, nieprzepartą chęć gromadzenia ich jak najwięcej.
Wtedy zanika etyka, morale. Ostatnio mieliśmy na
to wiele przykładów. Takim jest afera Amber Gold
czy wypłata premii powyżej 1,3 miliona zł dla
dwóch obywateli związanych ze Stadionem Narodowym. Wspomnę jeszcze o dużych premiach w
Sejmie oraz w ministerstwach, w tym ministerstwie
zdrowia, przy stosunkowo wysokich pensjach
lekarzy. A z leczeniem obywateli jest coraz gorzej.
Tyle przypadków zgonów, o jakich informują
media, a zaistniałych z winy lekarzy, dawno nie
było. Podczas mojej wizyty u jednego z dentystów,
tenże powiedział mi, że bardzo go oburzało w
czasach studiów powiedzenie iż „błędy lekarzy kryje
ziemia”. Obecnie, będąc po czterdziestce i mając na
sobie doświadczenia dzisiejszego leczenia, tamtą
prawdę potwierdza. Jego leczenie wiele go
kosztowało. Przypadek sprawił, że nie został
dożywotnio kaleką. A co mają powiedzieć zwykli
ludzie, bez pieniędzy, znajomości, czekający
miesiącami, a nawet latami, na przyjęcie do
specjalisty czy do szpitala? A przecież dla każdego
człowieka najcenniejszym jest zdrowie. Ale gdy nie
masz kasy to masz znacznie utrudniony dostęp do
leczenia i zdobyczy medycyny. Obecnie agendy
rządowe informują nas, że bezrobocie wzrosło i
wynosi ponad 14%. Więc ludzi bez kasy będzie
więcej, tym samym staną w przypadku jakiegoś
niedomagania w długich kolejkach. Kiedyś takie
kolejki były tylko do sztucznej nerki. Komisje
decydowały, który chory z tej sztucznej nerki
skorzysta. Niezakwalifikowani musieli umrzeć.
Teraz podobnych kolejek jest znacznie więcej.
Byłbym niesprawiedliwy gdybym tutaj wszystkich
lekarzy wrzucił do jednego przysłowiowego worka.
Tak nie jest i należy szczególnie dziękować tym
lekarzom, którzy z oddaniem dla drugiego człowieka
wykonują swoją misję. Trzeba ich przedstawiać
społeczeństwu, trzeba o nich mówić. Tylko przykre
jest to, że jest ich z roku na rok coraz mniej. Tak
więc można wysnuć wniosek, że duże pieniądze
zepsuły środowisko lekarskie.
Podobnie jest w środowisku prywatnych
pracodawców czy grup zarządzających. Dla nich
dziś w Polsce człowiek się nie liczy. Dla wielu z
nich Bogiem jest zysk. Zysk daje im nadzieję na
powiększenie posiadania. Dlatego robią wszystko,
aby zyski mnożyć. Dziś pracodawcy tak narzekający
na fiskalizm i recesję zgromadzili na swoich kontach
ponad 180 miliardów złotych. Są to informacje
oficjalne. A ile tych środków jest na ich kontach
prywatnych? Ale to im jeszcze za mało, dlatego
bezrobocie rośnie, bo zwalniają pracowników aby
maksymalizować zyski. Chcą z pracownika zrobić
niewolnika. W Sejmie jest wniosek, aby mogli
zatrudniać pracowników przez 6 dni w tygodniu i po
12 - 14 godzin dziennie. Tak powstałe nadgodziny
mieliby prawo rozliczyć po 12-tu miesiącach. Mam
wielkie obawy o to, czy któryś z tak zatrudnionych
pracowników zobaczyłby na swoim koncie
pieniądze za te nadgodziny. A w Polsce pracujemy
najdłużej. Rocznie przepracowujemy legalnie 2015
godzin, a np. Niemcy – 1309, Japończycy – 1733,
Holendrzy – 1288. W stosunku do Niemiec
pracujemy dłużej o 54 procent, a nasze zarobki są
najmniejsze spośród 29 krajów członkowskich
Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju.
Zarabiamy mniej niż Węgrzy (14,2 tys.) i
Estończycy (15 tys.). Dla porównania Szwajcarzy
zarabiają od nas niemal 7 razy więcej (93,2 tys.), a
Norwedzy 6 razy więcej. Nie można tego samego
powiedzieć o zarobkach przedsiębiorców.
Jeżeli tak będzie dalej i nie zmieni się podejście
rządu do społeczeństwa – szczególnie w temacie
ochrony zdrowia czy tolerowania bezprawia, a
pracodawcy zamiast dzielić się zyskami z
pracownikami będą je dalej kumulować na swoich
kontach – to wywołany zostanie kolejny w historii
naszego kraju akt niezadowolenia ludu.
Przewodniczący Federacji Związków Zawodowych
Pracowników Automatyki i Telekomunikacji PKP
Tadeusz Gawin
________________________________________
Andrzej
Chwiluk
Poraziły mnie słowa
wojewody
Przed nami nadzwyczajny zjazd Związku
Zawodowego Górników w Polsce, który ma
pobudzić nas do większej dyscypliny i zintensyfikowania działań w obronie praw pracowników i
praw związkowych. Sytuacja społeczno-polityczna
jest dramatyczna. Z jednej strony totalna ignorancja
polityków i rządzących, z drugiej strony duża
obojętność społeczna. Wystarczy spojrzeć na sektor
górniczy. Menedżerowie niespecjalnie przejmują się
długoplanowym rozwojem naszej branży. Wolą
wybiórczo gasić ogniska zapalne, bojąc się poparzenia przy szerszym spojrzeniu na przyszłość
węgla. Nie ma dyskusji nad polityką górniczą.
O czym piszą związkowcy nr 5(47) 30 marca 2013
6
Lepiej kasować gigantyczne zarobki i siedzieć cicho.
Ale jeśli począwszy od rządu, po menedżerów, nikt
nawet nie kiwnie palcem w obronie węgla, będzie z
nami krucho. W Europie nikt nie patrzy na ceny
węgla czy gazu tylko na finalny koszt energii.
Dzisiaj odbiorcę obchodzi ile musi zapłacić ze
swojego coraz szybciej kurczącego się budżetu
domowego za energię. Ale jeśli w cenie podatek
będzie przekraczał wartość wytworzenia energii to o
czym my mówimy. Czy możemy tolerować taki rząd
i takich polityków, którzy sami żyją jak królowie,
doją nas ile wlezie, a ubożejące społeczeństwo
obarczają ciągle nowymi podatkami i wymaganiami
zabierając kolejne uprawnienia pracownicze? Znów
dłońmi związków zawodowych będzie się ratować
branżę? Kiedy informowałem wojewodę śląskiego o
kolejnych zwolnieniach grupowych usłyszałem w
odpowiedzi: Chcieliście demokracji – to się
martwcie sami!
Poraziły mnie te bezduszne słowa urzędnika z
nadania politycznego mającego w nosie problemy,
którymi żyją zwyczajni ludzie. Każdy z nas niestety
podobnych przykładów znajdzie więcej. Wystarczy
jednodniowa dawka politycznej znieczulicy o jakiej
donoszą media, by opadły ręce. Ale nie dłonie
związkowca. Każdy z nas pełni funkcję społeczną i
nie może być biernym uczestnikiem prania mózgów
milionów Polaków. Po to nas wybrali ludzie i
zaufali, byśmy pierwsi dostrzegali zagrożenia i
pierwsi krzyczeli, kiedy będą chcieli ich okradać.
Stąd nasz zjazd związkowy ma nas pobudzić do
większej dyscypliny, byśmy mieli siłę podnieść w
proteście głowę, jako pierwsi. Zjazd ma nam
przypomnieć i pobudzić nasze struktury do
działania. Jutro musimy być gotowi upomnieć się o
prawa ludzi, o pracę i godne zarobki. To my
jesteśmy związkowcami! To my pierwsi musimy
pobudzić ludzi do walki o swoje prawa. Nie
możemy czekać aż liberalny rząd wyciśnie z nas
ostatni grosz i wmówi nam, że mamy dobrze, bo
inny ma jeszcze mniej. Większa dyscyplina, troska o
społeczne pieniądze, zaangażowanie na rzecz
poprawy życia pracownika – to nie nasz przywilej,
ale obowiązek. Musimy otworzyć statut na inne
środowiska. Mamy jako górniczy związek piękne
tradycje warte kultywowania. Ale to nie
przeszkadza, by pod naszymi skrzydłami schroniły
się mniejsze organizacje, czy pracownicy innych
branż szukający silnego sojusznika w walce z
krwiożerczym kapitalizmem. Tylko wspólnie
działając mamy możliwość odparcia zmasowanych
ataków, jakie rząd Tuska prowadzi wobec ludzi
pracy i związki zawodowe. Jeśli nie podniesiemy
głów upadniemy jeszcze niżej na kolana i będziemy
największymi niewolnikami Europy. Dzisiaj władza
wypycha związki z orbity społecznej, próbuje jej
przypiąć łatkę urzędniczą. Musimy im to wybić z
głowy i przypomnieć komu mają służyć? Jaka jest
rola państwa wobec społeczeństwa? Bo okazuje się,
że przez lata budowania politycznych karier
zapomnieli o istocie rządzenia. Władza musi czuć
nasz oddech na sobie w przeciwnym razie jeszcze
bardziej pogłębi się przepaść między rządzącymi, a
rządzonymi – a do tego nie możemy dopuścić.
Przewodniczący ZZG w Polsce
Andrzej Chwiluk
Grzegorz
Ilka
Benedykt XVI
– wolny człowiek,
a emerytalna
sprawa polska
Papież Benedykt XVI odszedł na własną prośbę.
Odszedł? Abdykował? – w każdym razie – mówiąc
językiem Kodeksu pracy – przeszedł na emeryturę i
taki też tytuł mu pozostał.
Oczywiście związkom zawodowym, nic do tego
– my, związkowcy jesteśmy tyko od walki o poziom
życia, a nie od krytykowania, czy hołubienia
dogmatów wiary. W ruchu związkowym – w ramach
walki o grubość swojego (i członków związku)
portfela są wszyscy – od zatwardziałych deistów do
jeszcze bardziej zatwardziałych ateistów.
Więc nie będziemy rozmawiali o sprawach
wyższych, tylko o doczesnych, czyli o prawie pracy.
Benedykt XVI przeszedł na emeryturę.
Pewnego dnia stwierdził, że już dalej odpowiedzialnie nie może pracować. Media piszą, że rok
temu spadł z łóżka, obudził się zlany krwią – może
to prawda, może tylko dziennikarska kaczka.
Tak czy inaczej – uznał, że dalej swojej funkcji
nie może pełnić, bo będzie ją wypełniał źle.
I powiedział milionom katolików na całym świecie –
ja już się do tej pracy nie nadaję – odchodzę.
I miliony uszanowały jego decyzję.
Papież ma ten luksus, że nikt go się go nie pyta o
to, ile ma na koncie w ZUS, a ile na OFE, a już nikt
nie jest tak bezczelny, żeby się pytać czy inwestował
w trzeci filar. My tego luksusu nie mamy.
„Nie chcemy pracować do śmierci!” – krzyczeliśmy na związkowych manifestacjach, przeciwko podniesieniu wieku emerytalnego do 67 roku
życia.
Protestowaliśmy, bo nie chcieliśmy prawnego
podniesienia możliwości skorzystania z emerytury.
Hasło – „Nie chcemy pracować do śmierci!”
było tylko hasłem. Nie prawdziwym. Wielu z nas – z
różnych przyczyn – chciałoby pracować „do
śmierci”.
Czasem z przymusu ekonomicznego, finansowego – bo jeśli siły fizyczne i intelektualne pozwolą,
to dlaczego żyć na głodowej emeryturze, jeśli dalej
można pracować? – ale dlaczego pod przymusem?
Grzegorz Ilka
Przewodniczący Zarządu Krajowego
OPZZ Konfederacja Pracy
________________________________________
Wydaje Biuro Prasowe OPZZ
Redaktor Grzegorz Ilka,
00-924 Warszawa, ul. M. Kopernika 36/40,
tel. (022) 551-55-04, e-mail: [email protected]
O czym piszą związkowcy nr 5(47) 30 marca 2013
7