Przegląd 05
Transkrypt
Przegląd 05
Nr 5(47) Rok III Warszawa 30 marca 2013 r. Czytaj więcej: www.opzz.org.pl 26 marca 2013: Strajk generalny na Śląsku Demonstracje w całym kraju Jan Guz Jest na co się oburzać Zbigniew Janowski Platforma „O” Magda Źróbek Cham czy oszołom? Tadeusz Motowidło Kazimierczak w odbycie Ryszard Zbrzyzny SOS dla Polski! Tadeusz Gawin Więcej wyzysku, mniej zdrowia Andrzej Chwiluk Poraziły mnie słowa wojewody Grzegorz Ilka Benedykt XVI a emerytura polska Jan Guz Jest się na co oburzać! W debacie publicznej padają coraz mocniejsze słowa, trwa licytacja na najbardziej radykalny atak na związki zawodowe. Przedstawiciele pracodawców grożą łamaniem prawa, jeśli nie pozwoli im się na wolność wyzyskiwania pracowników. Na rynku pracy nieetyczne postawy pracodawców są stałą strategią rywalizacji, której koszty ponoszą pracownicy. Wszystko to za przyzwoleniem rządzących – nie dość, że od dawna stoją po stronie pracodawców, akceptując łamanie praw pracowniczych i związkowych, to chcą pogorszyć standardy pracy, wprowadzając zmiany w rozliczeniu czasu pracy. To, co orędownicy zmian nazywają działaniem antykryzysowym, my nazywamy rezygnacją z europejskich standardów pracowniczych. To, co dla zwolenników liberalnej dowolności gospodarczej jest karygodnym przywilejem, dla nas jest normą. Oczekiwania związków zawodowych wyznacza przepis konstytucyjny mówiący, że Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. Miernikiem jakości praw pracowniczych i dialogu społecznego jest zbliżanie się do standardów niemieckich czy skandynawskich. Czy dla pracodawców i polityków to za wysoka poprzeczka? Nie sposób godzić się na niską płacę minimalną. Odmowa wzrostu podstawowej płacy jest niemoralna w sytuacji, gdy średnia płaca top menadżera w branży bankowej wyniosła w 2012 r. ponad 2,3 mln zł! Pracownik ze średnią krajową musiałby pracować na tą kwotę ponad 47 lat. Można powtarzać stereotypy o katastroficznych konsekwencjach wzrostu płacy minimalnej, ale tylko dzięki wzrostowi płac utrzymamy popyt wewnętrzny z korzyścią dla budżetu państwa, rozwoju przedsiębiorstw i zwiększenia zatrudnienia. W ubiegłym roku polskie firmy zarobiły 82,1 mld zł. Według metodologii OECD, w 2012 r. wydajność w Polsce była na poziomie ok. 66 proc. średniej unijnej, w latach 2000-2010 wydajność poprawiła się o 9 punktów procentowych. Od 1993 r. wydajność wzrosła prawie dwukrotnie. W ciągu przepracowanej godziny wytwarzamy około 2,5 razy mniej niż Niemcy, ale różnica w wynagrodzeniach między naszymi krajami jest prawie 6-krotna. Koszt pracy pracownika w Euro na godzinę stawia nasz kraj na 23 miejscu spośród wszystkich państw członkowskich Unii Europejskiej. W 2011 r. godzina pracy pracownika kosztowała pracodawcę w Polsce 7,1 euro przy średniej unijnej wynoszącej 27,6 euro. 2012 rok był czwartym z kolei, w którym realne tempo wzrostu wynagrodzeń było niższe od wzrostu wydajności pracy, a od 3 lat koszty wynagrodzeń w gospodarce rosną wolniej niż przychody ze sprzedaży. Pod względem udziału podatków w ogólnych kosztach zatrudnienia pracownika Polska znajduje się poniżej średniej krajów OECD. W 2011 roku udział podatków w całkowitych kosztach pracy w Polsce wyniósł 34,3%, podczas gdy w Niemczech 49,8%, we Francji 49,4%, w Słowenii 42,6%. Tym właśnie pracownikom – znajdującym się w czołówce pracowników państw pod względem liczby przepracowanych godzin – wśród których ok. 65% otrzymuje wynagrodzenie poniżej średniej krajowej, chce się teraz obniżyć stawki za nadgodziny i zmienić rozliczenie czasu pracy tak, by w rezultacie mogli odebrać dzień wolnego w ciągu dwóch lat! Jakby niepewność jutra pracownika związana z umową śmieciową nie była wystarczająco dotkliwa! Skala wykorzystywania umów śmieciowych musi zostać ograniczona, bo nie sposób dbać o rodzinę, będąc pozbawionym bezpieczeństwa zatrudnienia, składek czy prawa do urlopu, a nawet sądu pracy. Stąd nie godzimy się wprowadzenie zmian w prawie pracy niekorzystnych dla pracowników, tym bardziej, jeśli nie są one oparte o układy zbiorowe pracy. Pracownicy, zniechęceni brakiem standardów pracy, skalą niewypłacania wynagrodzeń i ich wysokością, wybierają zagraniczne rynki pracy. Tam pracodawcy wdrożyli nowoczesne metody zarządzania, zainwestowali w unowocześnienie technologii, dzięki czemu zyskują wyższą wydajność przy niższym nakładzie pracy. Jednocześnie, dialog społeczny prowadzony ze związkami zawodowymi na poziomie zakładowym i centralnym wzmacnia konkurencyjność przedsiębiorstw i gospodarek. W Polsce wybieramy drogę wiodącą donikąd. Pracodawcy konkurują niskimi płacami i omijaniem praw pracowniczych. Rządzący nie prowadzą realnego dialogu ze stroną społeczną. To przyczyna inicjatywy oburzonych, w ramach której związki zawodowe domagają się podjęcia konkretnych działań. W innym przypadku Polska będzie miała coraz mniej wspólnego z demokratycznym państwem prawa, a społeczeństwo będzie częściej protestować na ulicy. Przewodniczący OPZZ Jan Guz blog Jana Guza: http://janguz.natemat.pl/ ________________________________________ Zbigniew Janowski Platforma „O” 16 marca 2013 r. w Sali BHP Stoczni Gdańskiej odbyło się spotkanie nazwane przez media spotkaniem „Platformy Oburzonych”. Szkoda, że uczestnicy przyjęli tę medialną etykietkę. Spotkanie kilkudziesięciu bardzo różnych organizacji: związków zawodowych, inicjatyw obywatelskich, organizacji branżowych, stowarzyszeń samorządowych czy zwykłych, często słabo zorganizowanych, O czym piszą związkowcy nr 5(47) 30 marca 2013 2 ale autentycznych ruchów społecznych, stało się obiektem ataku wazeliniarskich mediów „głównego nurtu”. Gdyby spotkanie nie było ważne i jednocześnie groźne dla rządzących – te media by nie zareagowały. Gdyby zebrały się tylko związki zawodowe zaproszone przez „Solidarność” – łatwo można byłoby sobie ze sprawą poradzić. Te same media przez lata cierpliwej działalności, przy współudziale większości rządów od 1989 roku skutecznie obrzydziły związkowców tzw. zdrowej większości społeczeństwa. Leszek Miętek, Jan Guz i Zbigniew Janowski Ale w Gdańsku ludzie z różnych organizacji zebrali się nie dla związków zawodowych, ale dlatego, że nie podoba im się to, co w Polsce się dzieje. I tych ludzi i organizacji jest niepokojąco dużo. Nie bardzo chcą należeć do partii – i tych słusznych i tych opozycyjnych. To prawda, że wielu z nich można uznać za oszołomów. To prawda, że bardzo wielu z nich prawie nic nie łączy. To prawda, że niektórych z nich różni prawie wszystko: poglądy polityczne, stosunek do religii, stosunek do UE, wiek, mentalność itp. Wystarczyła jednak ta jedna rzecz, która spowodowała, że przyjechali do Gdańska. Oni po prostu już nie wierzą w to, co opowiada im rząd i co wciskają usłużne media. Oni nie wierzą w to, że jest dobrze a będzie jeszcze lepiej, w nową wersję hasła „aby Polska rosła w siłę a ludziom żyło się dostatniej”. Czują się oszukani i wykorzystywani. I niezależnie od ich poglądów, miejsca, które zajmują i przedstawianych argumentów – mają rację. Są „Platformą Oszukanych”, którzy już nie dadzą się nabrać na nowe opowieści o reformach, na zapewnienia o demokracji i dialogu. Demokracja w Polsce nie działa dobrze, bo nie pozwala na udział w decyzjach obywateli i nie wyłania w procedurach demokratycznych najlepszych i najbardziej kompetentnych. Nie działają mechanizmy dialogu – ani społecznego ani obywatelskiego. Rząd tworząc z dialogu z partnerami społecznymi i organizacjami obywatelskimi żałosną fasadę miesza obydwa nurty dialogu i wybiera sobie wygodnych partnerów. Przekonany o swojej nieomylności lekceważy inne opinie, ludzi nie związanych na co dzień z polityką, wszystkich tych, którzy nie mogą mu w tej chwili zaszkodzić. I liczy na to, ze przed wyborami wszyscy znowu dadzą się nabrać na stare obietnice bez pokrycia. Długo zastanawialiśmy się, czy przyjąć zaproszenie na to spotkanie. Bo to nie jest czarnobiały obraz. Bo nie mamy pewności, czy na pewno chodziło tylko o stworzenie forum dla tych, którzy zostali skrzywdzeni. Staliśmy się nieufni, bo tego nauczyli nas w Polsce politycy. Ale uznaliśmy, że warto posłuchać, co inni mają do powiedzenia i porównać to z naszymi opiniami. W spotkaniu w Gdańsku na zaproszenie przewodniczącego NSZZ „Solidarność” Piotra Dudy udział wzięli m.in.: przewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych Jan Guz, prezydent Związku Zawodowego Maszynistów Kolejowych w Polsce Leszek Miętek, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Zakładów Przeróbki Mechanicznej Węgla w Polsce „Przeróbka” Sławomir Łukasiewicz, wiceprzewodniczący Związku Zawodowego Ratowników Górniczych w Polsce Paweł Wyciślok. Nasz Związek też otrzymał zaproszenie i w spotkaniu uczestniczyła spora delegacja Związku Zawodowego „Budowlani”. Za wcześnie mówić o efektach. Na razie po spotkaniu jest wspólny list do Prezydenta z apelem o wprowadzenie progu obligatoryjnego referendum obywatelskiego. To jest to, czego partyjni politycy bardzo nie lubią. Nie wiemy, jaki będzie ciąg dalszy. Nie wiemy, czy będzie ciąg dalszy. Ale wydaje się nam, że rząd ma się czego bać. Jeśli ci, którzy spotkali się w Gdańsku dojdą do wniosku, ze łączy ich więcej niż to, że wszyscy zostali oszukani – może być problem. Bo tam spotkali się ludzie, którzy nie są zadowoleni, bogaci, pełni nadziei i ufni w nieomylność naszych światłych przedstawicieli. I jest ich jakby coraz więcej. Przewodniczący Związku Zawodowego „Budowlani” Zbigniew Janowski Fragmenty listu podpisanego przez przedstawicieli ponad 100 organizacji obecnych na spotkaniu w Gdańsku: „My: organizacje społeczne, fundacje, stowarzyszenia, związki zawodowe, inicjatywy obywatelskie - zebrani w historycznej Sali BHP Stoczni Gdańskiej, jesteśmy oburzeni taką ignorancją władzy, która zamiast służyć obywatelom, pilnuje swoich partykularnych interesów. Tym samym zgodnie stwierdzamy, że polski system nie gwarantuje nam pełni konstytucyjnych praw, wynikających z możliwości sprawowania władzy w drodze demokracji bezpośredniej. W sposób szczególny ograniczone jest Konstytucyjne prawo obywateli do wypowiadania się drodze referendum w najważniejszych sprawach państwa, takich jak np. wydłużenie wieku emerytalnego, czy zmiana ordynacji wyborczej na rzecz jednomandatowych okręgów wyborczych. W polskim prawie zebranie podpisów przez obywateli i złożenie skutecznego wniosku o rozpisanie ogólnokrajowego referendum nie skutkuje jego przeprowadzeniem. Bowiem to, czy referendum się odbędzie zależy od decyzji parlamentu.(…) Dlatego my podpisani poniżej, przedstawiciele blisko stu organizacji społecznych, fundacji, stowarzyszeń, związków zawodowych i inicjatyw obywatelskich, zwracamy się do Prezydenta RP z apelem i wnioskiem o wszczęcie procedury zmiany Konstytucji w zakresie przepisów o O czym piszą związkowcy nr 5(47) 30 marca 2013 3 ogólnokrajowym referendum, które umożliwi obywatelom decydowanie w tak kluczowych sprawach jak wiek emerytalny, ordynacja wyborcza, finansowanie partii politycznych, ilość posłów, czy istnienie senatu.(…) Same partie nie są wystarczające. Dlatego naszym zdaniem ugrupowania polityczne powinny podzielić się z obywatelami władzą i odpowiedzialnością za Polskę. Nasze postulaty wychodzą ponad wąskie grupy interesu: partyjne, związkowe, biznesowe czy medialne. Uważamy, że ponad podziałami jesteśmy w stanie działać razem dla dobra kraju, nas samych i naszych dzieci.” wątpliwości jednoznacznie wyjaśnić. Wiem natomiast, że pracodawców o jego pokroju i poglądach w Polsce nie brak. Również w naszym Zagłębiu Miedziowym niestety można na takich bez trudu natrafić. Redaktor naczelna pisma ZZPPM „Związkowiec Zagłębia Miedziowego” Magda Źróbek ________________________________________ Tadeusz Motowidło ________________________________________ Magda Źróbek Cham czy oszołom „Informuję Pana, że przedsiębiorcy mają głęboko w d****, jaką Pan zechce ustanowić płacę minimalną oraz czy zlikwiduje Pan umowy cywilnoprawne. Informuję Pana, że damy radę, cokolwiek Pan jeszcze wymyśli. Ograniczymy nasze przedsięwzięcia, wyjedziemy z nimi za granicę, będziemy zatrudniać wyłącznie na działalność gospodarczą, ograniczymy zarobki „do ręki” dla pracowników, w ostateczności będziemy zatrudniać na szaro. Damy radę.” W tak wielce eleganckim stylu szanowny pan Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, zwrócił się do Piotra Dudy i „Platformy Oburzonych”. Ruchu społecznego skupiającego liczne związki zawodowe, stowarzyszenia i organizacje. Ludzi z całego kraju, którzy oczekują od rządu między innymi prawdziwego, a nie udawanego, dialogu społecznego, wprowadzenia na wniosek obywateli obligatoryjnych referendów w ważnych dla nich i dla kraju sprawach, ograniczenia umów śmieciowych, podniesienia płacy minimalnej. Zaprzestania demontażu Kodeksu Pracy oraz przywrócenia społeczeństwu jego podmiotowości. Inaczej mówiąc, zaniechania działań zmierzających do zamiany wolnych ludzi w niewolników całkowicie zależnych od woli i humoru pracodawcy. Czy wypowiedź pana Kaźmierczaka należy traktować tylko jako słowa rozjuszonego oszołoma, czy też jest on reprezentantem szerszej grupy? Osób zamożnych, które dorobiły się swoich majątków wyłącznie w oparciu o wyzysk i ludzkie nieszczęścia? Menedżerów pobierających z państwowej kasy wielomilionowe honoraria za nicnierobienie okraszone królewskimi premiami i nagrodami. Przedsiębiorców z przerażeniem obserwujących, jak wraz z budzeniem się w Polsce społeczeństwa obywatelskiego szanse na dalsze uciskanie pracowników maleją w tempie ekspresowym. Nie znam pana Kaźmierczaka, więc trudno te Kazimierczak pomylił bycie w odbycie z byciem „Wielce Szanowny Panie Duda! Wysłuchałem Pana wystąpienia na spotkaniu Platformy Oburzonych przez internet i jestem – co tu dużo mówić – oburzony. Informuję Pana, że przedsiębiorcy mają głęboko w dupie, jaką Pan zechce ustanowić płacę minimalną oraz czy zlikwiduje Pan umowy cywilnoprawne” – pisze Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, w liście otwartym do Piotra Dudy, przewodniczącego Solidarności. List zamieścił na stronie Związku Przedsiębiorców i Pracodawców tuż po zakończeniu spotkania Platformy Oburzonych. Po tym jak prezes ZPP odsłonił przed społeczeństwem głębię odbytu każdego z przedsiębiorców polskich, stał się popularny. Kiedy był tylko prezesem mało znanego Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, jego popularność tkwiła w tym samym miejscu, co zainteresowanie jego kolegów płacą minimalną. Jego popularność z głębi odbytu wyciągnęła dopiero prostota poglądów ujawniona w liście do Piotra Dudy, przewodniczącego „Solidarności”. Wcale nie chodzi mi o użycie słowa „dupa”, bo już zacny Melchior Wańkowicz walczył o należne miejsce dla tego słowa w oficjalnej Polszczyźnie – chodzi mi o ubogi intelektualnie przekaz pomieszany z karygodnym lansowaniem łamania prawa. „Informuję Pana, że damy radę, cokolwiek Pan jeszcze wymyśli. Ograniczymy nasze przedsięwzięcia, wyjedziemy z nimi za granicę, będziemy zatrudniać wyłącznie na działalność gospodarczą, ograniczymy zarobki „do ręki” dla pracowników, w ostateczności będziemy zatrudniać na szaro. Damy radę” – pisze przewodniczący Kaźmierczak. Chce Kaźmierczak prowadzić swoje interesy za granicą? Droga wolna. Niech na przykład wygłasza swoje poglądy w Szwecji, Niemczech, Francji, Danii albo w Holandii. Niech tam publicznie grozi, że będzie zatrudniał na szaro i że ma w dupie to, co mówią biedni i wykluczeni. Niech zamknie swoją firmę i poprosi któregoś z kolegów, żeby zatrudnił go na szaro. Niech idzie pracować na umowę śmieciową. O czym piszą związkowcy nr 5(47) 30 marca 2013 4 Kaźmierczaka usprawiedliwia tylko to, że razem ze swoją popularnością przebywał głęboko w totalnych ciemnościach i wypełzł stamtąd niczym blady owsik, żeby poinformować świat: Jestem! Ano jest pan, panie Kaźmierczak. Niech pan uważa, żeby nie wysechł pan w blasku popularności niczym owsik w blasku słońca. Czasem warto zostać w miejscu, dla którego zostało się stworzonym. Przebywał pan w świecie ciasnym, ale własnym. Było ciemno, ale bezpiecznie. Co pana skłoniło, żeby wypełznąć stamtąd na salony? Dlaczego myli pan bycie w odbycie z byciem? Prezes Kaźmierczak jest szkodnikiem. Jego styl rozumowania jest godny drobnego geszefciarza, a nie pracodawcy i przedsiębiorcy. A przecież pracodawcy i przedsiębiorcy mają wielkie problemy – i nie są to problemy wyłącznie z płacą minimalną, problemem jest zbójecka polityka państwa. Wśród elit politycznych brakuje szacunku dla wysiłków zmierzających do zachowania miejsc pracy. Przedsiębiorcy, którzy dbają o miejsca pracy, są tak samo traktowani jak geszefciarze, którzy chcą zrobić szybki biznesik, naciągnąć klientów i oszukać pracowników. Państwo powinno walczyć z geszeftciarzami choćby poprzez wspieranie inwestycji, dzięki którym rozwijaliby się prawdziwi przedsiębiorcy. Bardzo nie podoba mi się pogarda dla osób biednych i wykluczonych. Zwykle jest tak, że gdy ktoś publicznie wyraża pogardę wobec mniejszości, od razu głos w obronie mniejszości zabierają autorytety moralne, celebryci i politycy z pierwszych stron gazet. Mniejszości w cywilizowanym świecie broni się niejako z urzędu, bo to należy do dobrego tonu. Nie broni się większości, bo wiadomo, że większość zawsze da sobie radę. Czy brak reakcji na słowa Kaźmierczaka oznacza, że to, co on ma w dupie, i ci, których pośrednio ma w dupie, są większością? Jeżeli są większością, to za chwilę w tej części ciała pracodawców, w których imieniu wypowiada się pan Kaźmierczak, może być straszny tłok. Czy szanowny pan prezes i koledzy pana prezesa nie mają (za przeproszeniem) wrażenia, jakby nosili granat w czeluściach swych dup? Proszę uważać, aby ktoś nie wyciągnął zawleczki – zapaskudzicie otoczenie. A fe! A fe! Przewodniczący Związku Zawodowego Górników JSW SA Zofiówka Tadeusz Motowidło ________________________________________ Ryszard Zbrzyzny SOS dla Polski Mówi się, że na morzu kapitan jest pierwszy po Bogu. Oznacza to, iż podległa mu załoga jest zobowiązana bez szemrania do ścisłego wykonywania jego rozkazów. Od takiej dyscypliny zależy przecież bezpieczeństwo zarówno ludzi, jak i statku. Są jednak sytuacje, w których marynarze mają prawo do całkowitego ubezwłasnowolnienia swojego dowódcy. Gdy się okaże, że jest szalony, pijany lub przekupiony przez piratów i płynie wprost na skały, mają oni nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek reagować. Muszą przecież chronić statek przed zatopieniem lub wrogim przejęciem. Taki bunt na pokładzie zawsze był przez prawo morskie uznawany za legalny. Nie groziły więc żadne kary chłosty, wieszanie na rei czy przeciąganie pod stępką. Sądzę, że właśnie w takich kategoriach trzeba oceniać dwugodzinny strajk generalny na Śląsku. Kapitan oszalał i zagraża bezpieczeństwu. Załoga musi więc podjąć próbę opanowania mostka kapitańskiego i przejęcia sterów. Jeśli tego nie zrobi, to statek pójdzie na dno, a wraz z nim zatoną nadzieje 38 milionów Polaków na normalne i stabilne życie, porządną pracę, godne zarobki i bezpieczeństwo socjalne. Wtedy nawet szalupy ratunkowe i sygnały SOS wysyłane w świat na niewiele się przydadzą. Gdy po wielu miesiącach bezowocnych rozmów i negocjacji Międzyzwiązkowy Komitet Protestacyjno-Strajkowy wyznaczył datę rozpoczęcia zapowiadanej od dawna akcji, rządowa koalicja naprzemiennie zaczęła lamentować i grozić. Że są to nielegalne działania, krzywdzą niewinnych obywateli i rujnują Skarb Państwa. Raptem się ocknęli i zaczęli po gospodarsku liczyć i kalkulować. Z ministerialnych ust popłynęła rzeka pełna słów fałszywej troski i czystej obłudy. Prawdziwy potop. Trudno bowiem inaczej podsumować sytuację, w której po kilku latach rządów neoliberałów mamy do czynienia z długiem publicznym sięgającym już biliona złotych, zrujnowaną gospodarką, 5 milionami bezrobotnych i zanikiem wielu funkcji państwa. Likwidowanymi szkołami, upadającymi szpitalami i bezradnymi ośrodkami pomocy społecznej. Ze strażą pożarną bez sprzętu gaśniczego i praktycznie z bezbronną armią, która wynajmuje prywatne firmy, by ją chroniła. Jakkolwiek by liczyć, są to koszty wielokrotnie wyższe niż dwugodzinna akcja protestacyjna na Śląsku. Jeśli więc strajk choć trochę skróci panowanie obecnej koalicji, to nie będzie to strata, ale czysty zysk. Oceniany zarówno w kategoriach społecznych, jak i ekonomicznych. Dający szansę uratowania statku przed zatonięciem. Inaczej mówiąc, im szybciej pozbędziemy się tej władzy, tym mniej będziemy mieli do spłacania w przyszłych latach długów, jakie każdego dnia narastają za sprawą beztroskiej polityki premiera Donalda Tuska i jego ministrów. Wszystkie ręce na pokład. Ten balast koniecznie trzeba wyrzucić za burtę lub wysadzić na jakiejś wyspie. Może ona być nawet i zielona, ale pod warunkiem, że będzie bezludna i znacznie oddalona od stałego lądu. Niech tam panowie budują swój neoliberalny porządek świata opartego na niegospodarności, obłudzie i arogancji. Środkiem płatniczym mogą być muszelki gromadzone przez niewidzialną rękę rynku. Przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Przemysłu Miedziowego poseł Ryszard Zbrzyzny O czym piszą związkowcy nr 5(47) 30 marca 2013 5 Tadeusz Gawin Więcej wyzysku, mniej zdrowia Dziś pracodawcy tak narzekający na fiskalizm i recesję zgromadzili na swoich kontach ponad 180 miliardów złotych. Są to informacje oficjalne. A ile tych środków jest na ich kontach prywatnych? Ale to im jeszcze za mało, dlatego bezrobocie rośnie, bo zwalniają pracowników aby maksymalizować zyski. Chcą z pracownika zrobić niewolnika. W Sejmie jest wniosek, aby mogli zatrudniać pracowników przez 6 dni w tygodniu i po 12 - 14 godzin dziennie. Czy możemy mieć do czynienia z kolejną rewolucją w naszym kraju? Czy to tylko ruch wyzwoleńczy ludu od pazernej władzy finansistów. Posiadanie pieniądza wyzwala u wielu ludzi ogromną, nieprzepartą chęć gromadzenia ich jak najwięcej. Wtedy zanika etyka, morale. Ostatnio mieliśmy na to wiele przykładów. Takim jest afera Amber Gold czy wypłata premii powyżej 1,3 miliona zł dla dwóch obywateli związanych ze Stadionem Narodowym. Wspomnę jeszcze o dużych premiach w Sejmie oraz w ministerstwach, w tym ministerstwie zdrowia, przy stosunkowo wysokich pensjach lekarzy. A z leczeniem obywateli jest coraz gorzej. Tyle przypadków zgonów, o jakich informują media, a zaistniałych z winy lekarzy, dawno nie było. Podczas mojej wizyty u jednego z dentystów, tenże powiedział mi, że bardzo go oburzało w czasach studiów powiedzenie iż „błędy lekarzy kryje ziemia”. Obecnie, będąc po czterdziestce i mając na sobie doświadczenia dzisiejszego leczenia, tamtą prawdę potwierdza. Jego leczenie wiele go kosztowało. Przypadek sprawił, że nie został dożywotnio kaleką. A co mają powiedzieć zwykli ludzie, bez pieniędzy, znajomości, czekający miesiącami, a nawet latami, na przyjęcie do specjalisty czy do szpitala? A przecież dla każdego człowieka najcenniejszym jest zdrowie. Ale gdy nie masz kasy to masz znacznie utrudniony dostęp do leczenia i zdobyczy medycyny. Obecnie agendy rządowe informują nas, że bezrobocie wzrosło i wynosi ponad 14%. Więc ludzi bez kasy będzie więcej, tym samym staną w przypadku jakiegoś niedomagania w długich kolejkach. Kiedyś takie kolejki były tylko do sztucznej nerki. Komisje decydowały, który chory z tej sztucznej nerki skorzysta. Niezakwalifikowani musieli umrzeć. Teraz podobnych kolejek jest znacznie więcej. Byłbym niesprawiedliwy gdybym tutaj wszystkich lekarzy wrzucił do jednego przysłowiowego worka. Tak nie jest i należy szczególnie dziękować tym lekarzom, którzy z oddaniem dla drugiego człowieka wykonują swoją misję. Trzeba ich przedstawiać społeczeństwu, trzeba o nich mówić. Tylko przykre jest to, że jest ich z roku na rok coraz mniej. Tak więc można wysnuć wniosek, że duże pieniądze zepsuły środowisko lekarskie. Podobnie jest w środowisku prywatnych pracodawców czy grup zarządzających. Dla nich dziś w Polsce człowiek się nie liczy. Dla wielu z nich Bogiem jest zysk. Zysk daje im nadzieję na powiększenie posiadania. Dlatego robią wszystko, aby zyski mnożyć. Dziś pracodawcy tak narzekający na fiskalizm i recesję zgromadzili na swoich kontach ponad 180 miliardów złotych. Są to informacje oficjalne. A ile tych środków jest na ich kontach prywatnych? Ale to im jeszcze za mało, dlatego bezrobocie rośnie, bo zwalniają pracowników aby maksymalizować zyski. Chcą z pracownika zrobić niewolnika. W Sejmie jest wniosek, aby mogli zatrudniać pracowników przez 6 dni w tygodniu i po 12 - 14 godzin dziennie. Tak powstałe nadgodziny mieliby prawo rozliczyć po 12-tu miesiącach. Mam wielkie obawy o to, czy któryś z tak zatrudnionych pracowników zobaczyłby na swoim koncie pieniądze za te nadgodziny. A w Polsce pracujemy najdłużej. Rocznie przepracowujemy legalnie 2015 godzin, a np. Niemcy – 1309, Japończycy – 1733, Holendrzy – 1288. W stosunku do Niemiec pracujemy dłużej o 54 procent, a nasze zarobki są najmniejsze spośród 29 krajów członkowskich Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju. Zarabiamy mniej niż Węgrzy (14,2 tys.) i Estończycy (15 tys.). Dla porównania Szwajcarzy zarabiają od nas niemal 7 razy więcej (93,2 tys.), a Norwedzy 6 razy więcej. Nie można tego samego powiedzieć o zarobkach przedsiębiorców. Jeżeli tak będzie dalej i nie zmieni się podejście rządu do społeczeństwa – szczególnie w temacie ochrony zdrowia czy tolerowania bezprawia, a pracodawcy zamiast dzielić się zyskami z pracownikami będą je dalej kumulować na swoich kontach – to wywołany zostanie kolejny w historii naszego kraju akt niezadowolenia ludu. Przewodniczący Federacji Związków Zawodowych Pracowników Automatyki i Telekomunikacji PKP Tadeusz Gawin ________________________________________ Andrzej Chwiluk Poraziły mnie słowa wojewody Przed nami nadzwyczajny zjazd Związku Zawodowego Górników w Polsce, który ma pobudzić nas do większej dyscypliny i zintensyfikowania działań w obronie praw pracowników i praw związkowych. Sytuacja społeczno-polityczna jest dramatyczna. Z jednej strony totalna ignorancja polityków i rządzących, z drugiej strony duża obojętność społeczna. Wystarczy spojrzeć na sektor górniczy. Menedżerowie niespecjalnie przejmują się długoplanowym rozwojem naszej branży. Wolą wybiórczo gasić ogniska zapalne, bojąc się poparzenia przy szerszym spojrzeniu na przyszłość węgla. Nie ma dyskusji nad polityką górniczą. O czym piszą związkowcy nr 5(47) 30 marca 2013 6 Lepiej kasować gigantyczne zarobki i siedzieć cicho. Ale jeśli począwszy od rządu, po menedżerów, nikt nawet nie kiwnie palcem w obronie węgla, będzie z nami krucho. W Europie nikt nie patrzy na ceny węgla czy gazu tylko na finalny koszt energii. Dzisiaj odbiorcę obchodzi ile musi zapłacić ze swojego coraz szybciej kurczącego się budżetu domowego za energię. Ale jeśli w cenie podatek będzie przekraczał wartość wytworzenia energii to o czym my mówimy. Czy możemy tolerować taki rząd i takich polityków, którzy sami żyją jak królowie, doją nas ile wlezie, a ubożejące społeczeństwo obarczają ciągle nowymi podatkami i wymaganiami zabierając kolejne uprawnienia pracownicze? Znów dłońmi związków zawodowych będzie się ratować branżę? Kiedy informowałem wojewodę śląskiego o kolejnych zwolnieniach grupowych usłyszałem w odpowiedzi: Chcieliście demokracji – to się martwcie sami! Poraziły mnie te bezduszne słowa urzędnika z nadania politycznego mającego w nosie problemy, którymi żyją zwyczajni ludzie. Każdy z nas niestety podobnych przykładów znajdzie więcej. Wystarczy jednodniowa dawka politycznej znieczulicy o jakiej donoszą media, by opadły ręce. Ale nie dłonie związkowca. Każdy z nas pełni funkcję społeczną i nie może być biernym uczestnikiem prania mózgów milionów Polaków. Po to nas wybrali ludzie i zaufali, byśmy pierwsi dostrzegali zagrożenia i pierwsi krzyczeli, kiedy będą chcieli ich okradać. Stąd nasz zjazd związkowy ma nas pobudzić do większej dyscypliny, byśmy mieli siłę podnieść w proteście głowę, jako pierwsi. Zjazd ma nam przypomnieć i pobudzić nasze struktury do działania. Jutro musimy być gotowi upomnieć się o prawa ludzi, o pracę i godne zarobki. To my jesteśmy związkowcami! To my pierwsi musimy pobudzić ludzi do walki o swoje prawa. Nie możemy czekać aż liberalny rząd wyciśnie z nas ostatni grosz i wmówi nam, że mamy dobrze, bo inny ma jeszcze mniej. Większa dyscyplina, troska o społeczne pieniądze, zaangażowanie na rzecz poprawy życia pracownika – to nie nasz przywilej, ale obowiązek. Musimy otworzyć statut na inne środowiska. Mamy jako górniczy związek piękne tradycje warte kultywowania. Ale to nie przeszkadza, by pod naszymi skrzydłami schroniły się mniejsze organizacje, czy pracownicy innych branż szukający silnego sojusznika w walce z krwiożerczym kapitalizmem. Tylko wspólnie działając mamy możliwość odparcia zmasowanych ataków, jakie rząd Tuska prowadzi wobec ludzi pracy i związki zawodowe. Jeśli nie podniesiemy głów upadniemy jeszcze niżej na kolana i będziemy największymi niewolnikami Europy. Dzisiaj władza wypycha związki z orbity społecznej, próbuje jej przypiąć łatkę urzędniczą. Musimy im to wybić z głowy i przypomnieć komu mają służyć? Jaka jest rola państwa wobec społeczeństwa? Bo okazuje się, że przez lata budowania politycznych karier zapomnieli o istocie rządzenia. Władza musi czuć nasz oddech na sobie w przeciwnym razie jeszcze bardziej pogłębi się przepaść między rządzącymi, a rządzonymi – a do tego nie możemy dopuścić. Przewodniczący ZZG w Polsce Andrzej Chwiluk Grzegorz Ilka Benedykt XVI – wolny człowiek, a emerytalna sprawa polska Papież Benedykt XVI odszedł na własną prośbę. Odszedł? Abdykował? – w każdym razie – mówiąc językiem Kodeksu pracy – przeszedł na emeryturę i taki też tytuł mu pozostał. Oczywiście związkom zawodowym, nic do tego – my, związkowcy jesteśmy tyko od walki o poziom życia, a nie od krytykowania, czy hołubienia dogmatów wiary. W ruchu związkowym – w ramach walki o grubość swojego (i członków związku) portfela są wszyscy – od zatwardziałych deistów do jeszcze bardziej zatwardziałych ateistów. Więc nie będziemy rozmawiali o sprawach wyższych, tylko o doczesnych, czyli o prawie pracy. Benedykt XVI przeszedł na emeryturę. Pewnego dnia stwierdził, że już dalej odpowiedzialnie nie może pracować. Media piszą, że rok temu spadł z łóżka, obudził się zlany krwią – może to prawda, może tylko dziennikarska kaczka. Tak czy inaczej – uznał, że dalej swojej funkcji nie może pełnić, bo będzie ją wypełniał źle. I powiedział milionom katolików na całym świecie – ja już się do tej pracy nie nadaję – odchodzę. I miliony uszanowały jego decyzję. Papież ma ten luksus, że nikt go się go nie pyta o to, ile ma na koncie w ZUS, a ile na OFE, a już nikt nie jest tak bezczelny, żeby się pytać czy inwestował w trzeci filar. My tego luksusu nie mamy. „Nie chcemy pracować do śmierci!” – krzyczeliśmy na związkowych manifestacjach, przeciwko podniesieniu wieku emerytalnego do 67 roku życia. Protestowaliśmy, bo nie chcieliśmy prawnego podniesienia możliwości skorzystania z emerytury. Hasło – „Nie chcemy pracować do śmierci!” było tylko hasłem. Nie prawdziwym. Wielu z nas – z różnych przyczyn – chciałoby pracować „do śmierci”. Czasem z przymusu ekonomicznego, finansowego – bo jeśli siły fizyczne i intelektualne pozwolą, to dlaczego żyć na głodowej emeryturze, jeśli dalej można pracować? – ale dlaczego pod przymusem? Grzegorz Ilka Przewodniczący Zarządu Krajowego OPZZ Konfederacja Pracy ________________________________________ Wydaje Biuro Prasowe OPZZ Redaktor Grzegorz Ilka, 00-924 Warszawa, ul. M. Kopernika 36/40, tel. (022) 551-55-04, e-mail: [email protected] O czym piszą związkowcy nr 5(47) 30 marca 2013 7