Wjeżdżając do Aksum, ma się wrażenie, że jest to
Transkrypt
Wjeżdżając do Aksum, ma się wrażenie, że jest to
Wjeżdżając do Aksum, ma się wrażenie, że jest to jeszcze jedna, kolejna w drodze, mała mieścina, wieś nieledwie, która szarością „ulic” i parterową zabudową nie różni się od wielu innych miejsc Etiopii. Nic nie przygotowuje przyjezdnego na to, co już niedługo ukaże się jego oczom w całej okazałości: co najmniej dwóch tysięcy lat przeszłości kraju zaklętych w granicie. Stele, grobowce, tunele i korytarze – oto co zostało z potęgi cesarstwa. Zabierzcie je i schowajcie, a nie będzie można uwierzyć, że to tu właśnie, w tym na co dzień sennym i spokojnym małym miasteczku znajdowała się stolica jednego z najpotężniejszych państw klasycznego świata, utrzymującego kontakty handlowe i polityczne z Egiptem, Grecją, Indiami, a niektórzy twierdzą, że nawet z Chinami. Cesarstwa, którego granice sięgały dzisiejszego Egiptu, Sudanu i Jemenu. Wiele osób przed wyjazdem odradzało mi Aksum, sugerując ominięcie tej i kilku innych miejscowości i zorganizowanie zamiast tego trekkingu po górach Simien. Nie wątpię, że Simien to intrygujące formacje o wielkim majestacie. Im więcej czasu upływa jednak od powrotu z Etiopii, tym większe mam przekonanie, że dokonaliśmy właściwego wyboru i że w owej „kupie kamieni” zaklęto jedne z najciekawszych dziejów Etiopii, Afryki i całego świata. […] Zanim jednak dotrzemy do Aksum, musimy pokonać drogę, która zajmuje nam prawie półtora dnia (jedziemy cały czas nawierzchnią bez asfaltu lub pokrytą asfaltem tylko na kilku krótkich odcinkach). Drogę, dodajmy, o absolutnie spektakularnej urodzie, wijącej się wąskimi i ostrymi serpentynami w górę i w dół, z powodzeniem wytrzymującej porównania z najpiękniejszymi i najbardziej malowniczymi szosami w Alpach. W pewnym momencie, całkowicie zauroczeni i oszołomieni, wysiadamy z samochodu i oglądamy porośnięte bujną zielenią wzgórza, których zbocza opadają stromo, tworząc odległy, głęboki wąwóz. Z drugiej strony drogi, ze szczelin skalnych co rusz wypływają małe wodospady. Ta trasa to majstersztyk włoskiej myśli inżynieryjnej i technicznej. Szkoda tylko, że przy okazji budowania tego przepięknego i bardzo długiego szlaku straciło życie wielu etiopskich jeńców, zwiezionych tu na przymusowe roboty i pracujących na dużych wysokościach, najczęściej bez żadnego zabezpieczenia przed upadkiem. Oto piękno okupione krwią ludzką. Zaraz po wyjeździe z Gonderu owa droga, tu jeszcze płaska i prosta, przebiega przez Wollekę, jedyną bodaj pozostałą w Etiopii osadę zamieszkałą przez Felaszów – etiopskich żydów, których religia dominowała w tej części kraju przed chrystianizacją Królestwa Aksum. […] Dziś populacja Felaszów została zredukowana do zaledwie kilku rodzin, mieszkających przede wszystkim w Wollece. Przy wejściu do wioski wita nas tabliczka z gwiazdą Dawida. Znamienna jest przede wszystkim treść drugiej tabliczki, która brzmi: „Dziękujemy za odwiedziny w wiosce Felaszów. Znajdziecie tu miłe i gościnne przyjęcie, a nasze dzieci nie będą was nagabywać o pieniądze”. Dalej jest prośba o ewentualne wsparcie finansowe i zakup jednego z wyrobów ceramicznych. Felaszowie pozostali w Etiopii znani są bowiem z figurek wypalanych z gliny tradycyjną techniką, reprezentujących zwierzęta i ludzi; w jednym rządku stoją sobie w zgodzie okrąglutkie i uśmiechnięte żaby albo ropuchy oraz lwy Judei z nieodłączną gwiazdą Dawida na głowie. W innym znowu cała procesja rabinów z Torą. Nam jednak najbardziej przypadły do gustu miniaturowe gliniane puzderka z wyrzeźbionymi, misternie stylizowanymi postaciami królowej Saby i króla Salomona w miłosnym uścisku, niby w łożu królewskim w pałacowej sypialni. Chyba cała nasza czwórka zaopatrzyła się w owe zabawne figurki, podkreślające zarazem w historii Etiopii wątek judejski.