II I9I5? PRZEDMOWA W Lizbonie istnieje pewna

Transkrypt

II I9I5? PRZEDMOWA W Lizbonie istnieje pewna
«II
I9I5?
PRZEDMOWA
W Lizbonie istnieje pewna niewielka liczba restauracji czy jadłodajni, które
nad swoją główną salą mają jeszcze na półpiętrach lokale skromne i
brzydkie, przypominające restauracje w zapadłych wioskach. Na tych
półpiętrach często spotyka się ciekawe typy o banalnych twarzach,
różnych-ludzi pokonanych przez życie.
Pragnienie spokoju i dostępność cen spowodowały, że przez pewien
okres uczęszczałem do jednego z tych lokali. Gdy wypadło mi jeść tam
kolację, około godziny siódmej, prawie zawsze spotykałem człowieka,
którego powierzchowność, choć z początku nie wydała mi się ciekawa, z
Fernando Pessoa, Ksiega
wolna zaczęła przyciągać moją uwagę.
Niepokoju
Mężczyzna
wyglądał na lat trzydzieści, był chudy, raczej wysoki,
Spóldzielnia Wydawnicza
Czytelnik
przesadnie przygarbiony, gdy siedział; ubrany był z pewną nie całkiem
Warszawa
niedbałą niedbałością. Na bladej twarzy o pospolitych rysach malowało
Polska
się cierpienie, alf trudno określić, jaki to był rodzaj cierpienia: mogło być
różnego rodzaju, spowodowane niedostatkiem, niepokojem, ale również obojętnością wynikłą z
nadmiaru ciężkich przeżyć.
Jadał zwykle mało, potem palił marny tytoń. Prryglądał się uważnie osobom wokoło, nie podejrzliwie,
ale ze specjalnym zainteresowaniem; nie obserwował ludzi dociekliwie, wydawał się nimi interesować
bez zwracania uwagi na rysy ich twarzy czy cechy charakteru. To jego dziwne zachowanie sprawiło,
że zainteresowałem się nim.
Zacząłem mu się przyglądać. Stwierdziłem, że rysy jego ożywia pewien przebłysk inteligencji. Jednak
malujące się na twarzy przygnębienie tak bardzo przysłaniało wszelkie inne cechy, że trudno była
dostrzec na niej coś innego.
Dowiedziałem się przypadkiem od kelnera, że jest pracownikiem firmy handlowej znajdującej się w
pobliżu.
Pewnego dnia miało miejsce przykre zdarzenie na ulicy, pod oknami restauracji – bójka między
dwoma osobnikami: Ci, którzy znajdowali się na półpiętrze, podbiegli do okien, ja również i osobnik, o
którym mówię, też. Zamieniłem z nim kilka okolicznościowych słów. Głos miał drżący, prżythuniany;
taki, jaki mają ludzie; którzy niczego nie oczekują, gdyi oczekiwanie czegokołwiek jest całkowicie
zbędne. Ale może to bezsensowne poświęcać tyle uwagi memu wczorajszemu kompanowi z
restauracji?
Od tego dnia – nie wiem dlaczego – zaczęliśmy się sobie kłaniać: Któregoś dnia, być może dlatego,
że zbieg okoliczności sprawił, iż obaj przyszliśmy na kolację o wpół do dziesiątej, zaczęliśmy
przypadkowo rozmowę. W pewnym mómencie zapytał mnie, czy ja piszę: Odparłem twierdząco.
Opowiedziałem mi o czasopiśmie „Orpheu”, które właśnie się ukazało. Bardzo je chwalił, tak bardzo,
że się zdumiałem. Pozwoliłem sobie na stwierdzenie, iż dziwi mnie to, gdyż sztuka tych, którzy
produkują się w „Orpheu”, wydaje się zrozumiała dla niewielu ludzi. Odpowiedział mi, że może nalery
do tych niewielu. Dodał, że ten rodzaj sztuki nie jest mu obcy: skromnie zauważył, że nie mając dokąd
pójść ani co robić, nie mając przyjaciół ani nie będąc zainteresowany lekturą książek, miał zwyczaj
spędzać wieczory w swoim wynajętym pokoju oddając sfę sztuce pisania.»
Esta secção tem a colaboração de
«Livraria Buchholz»
[email protected]
© Instituto Camões, 2002

Podobne dokumenty