wersja robocza tłumaczenia z 29.5.2013 Alfred
Transkrypt
wersja robocza tłumaczenia z 29.5.2013 Alfred
wersja robocza tłumaczenia z 29.5.2013 Alfred Lichtenstein Samobójstwo wychowanka Müllera Pan Ludwig Lenzlicht był wychowawcą i nauczycielem w zakładzie dla dzieci chorych psychicznie. Wołano na niego „Panie kandydacie”. Nie nosił brody niczym aktor i tak też mówił. Miał przeważnie surowy wyraz twarzy. Pan Lenzlicht dwa dni po pogrzebie wychowanka Müllera (który powiesił się używając rajstop wychowawczyni Nory Neumann przymocowanych do zasuwy okiennej na strychu) znalazł zeszyt w ciemnym zakamarku jego pulpitu. Wyciągnął go i obejrzał. Na okładce można było przeczytać: „Martin Müller dedykuje to dzieło nowym prymitywistom.” Na pierwszej stronie można było przeczytać: „Lenzlicht, Mój Drogi, jest Pan jedynym spośród imbecyli w tym zakładzie, po którym spodziewam się choć odrobiny zrozumienia dla rozważań, które tutaj spisałem.Ta lektura udowodni Panu, biedny ślepcze, że i Pan przeszedł obok mojej osoby obojętnie, nie uznając jej kulturowego potencjału, jakbym był jakimś półgłówkiem. Może Pana oświeci.(Wtedy będzie można nazwać Pana szczęściarzem.) Teraz unicestwię się na strychu, przez nikogo niezrozumiany, a moje dzieło będzie wieczne. Martin Müller.” Pan Lenzlicht dziwił się, czytając te zdania. Póżniej rozmyślał nad manią wielkości u chłopców. Nie był ani wesoły ani smutny, ale wyglądał posępnie. Myślenie nie było jego mocną stroną, więc czytał dalej. Na następnych stronach zapisanych było kilka rozpraw o znaczeniu sztuki, o jej przyszłości, o wzajemnym odziaływaniu na siebie poszczególnych jej dziedzin, o architekturze stylu literackiego, o nowych prymitywistach, którzy począwszy od Müllera dokonają zwycięskiej rewolucji w sztuce. Rozprawy wypełniły prawie cały zeszyt. Pan Lenzlicht czytał je bez większego zainteresowania, często pomijając strony. Ostatnia rozprawa w zeszycie zdawała się bardziej go interesować. Otworzył szeroko oczy i utkwił wzrok w literach. Kartki trzymał tak, jakby cierpiał na krótkowzroczność, ściskając je obiema rękami. Czasem mamrotał coś pod nosem. Raz śmiał się bezwiednie, innym razem śmiał się jak opętany, albo wystawiał język. W zeszycie można było przeczytać: Siedzę przy biurku i marzę, co według przekonań dobrego Lenzlichta nie powinno mieć miejsca, gdyż chłopcom nie wolno marzyć. A Lenzlicht zdążył już zauważyć, że skóra wokół moich oczu jest szara jak popiół. Pytał często dziwnym tonem, czy może źle sypiam, bo wyglądam tak komicznie. Pewnego razu zdenerwowany powiedziałem: „Pan też, Panie kandydacie.” Uśmiechając się w zakłopotaniu pobił mnie do krwi. Musiałem przerwać pisanie, ponieważ weszła panna Neumann. Ubrała dzisiaj kolorowe rajstopy i lakierki, co mnie podnieca.Wprawdzie obiecałem sobie, że nie zwrócę już na nią uwagi...Zachowywała się ostatnimi czasy tak pruderyjnie...Popołudniami jeździła do miasta.Wracała późno. Złapałem ją na schodach, ale mi się wyrwała i powiedziała wzburzona: „Łożko to łóżko.” I poszła do swojego pokoju. W następnych dniach nie widziałem jej.Woźny Hermann powiedział, że z powodu chroby nie opuszcza pokoju. Zapytałem dlaczego. Powiedział, że się zaręczyła i uśmiechnął się znacząco. Erotyczne rozmowy zaczęły we mnie stopniowo wzbudzać wstręt. Ciągle próbuję się od tego uwolnić, co rzadko się udaje. Wiem, że kobieta, która potrafiłaby mnie zrozumieć, byłaby dla mnie wybawieniem. Tutaj takiej nie ma: Panna Neumann jest dwudziestoośmioletnią trzpiotką. Kucharka jest niedojrzałą świnią. Pokojówka Minna jest zarozumiała i kompletnie nieprzystępna. W grę wchodziłaby może kierowniczka, doktor Mondmilch; ale ilekroć podczas poważnej rozmowy próbuję powiedzieć jej o swoich troskach i radościach, patrząc stęskniony w jej oczy, oddając jej siebie, ... jest obca, robi notatki, namawia się potajemnie z wersja robocza tłumaczenia z 29.5.2013 Lenzlichtem, przepisuje mi środki uspokajające. Jest bardzo brutalna, niekiedy wierzę, że potajemnie się we mnie kocha.Wygląda na nieszczęśliwą, lubię ją. Wczoraj nie mogłem pisać dalej, bo ten tłusty idiota Backberg zawołał mnie do stołu. Siedzę obok Rosjanki Rechy. Szczypie mnie ochoczo w nogi i mówi że jestem za gruby. Całuje za to wysokiego Lehkinda, bo ten wygląda jak szkielet. Właściwie to nie toleruję tego bydła, z którym przyszło mi tu żyć. Codziennie kłótnia. Szczególnie ten karłowaty siedmiolatek Max Mechenmal – zresztą niezwykle mało znaczący człowiek – doprowadza mnie do szału. Nie lubi mnie, ponieważ czuje moją przewagę. Próbuje mnie pod każdym względem ośmieszyć. Jest podstępny i tchórzliwy. Nikt go nie lubi. Nic nie sprawia mu większej przyjemności niż podburzanie nas przeciw sobie, rozsiewanie strasznych plotek, wyrządzanie możliwie jak największych szkód. On wie jak pozostać w cieniu i zniknąć w odpowiednim momencie. Pewnego razu siedząc w naszej przestronnej łazience (tutaj raczej nikt mnie nie zaskoczy), nie przeczuwając niczego złego, pisałem dłuższą rozprawę „O oszustwie geniuszu”. Wyjaśniałem mniej więcej, że geniusz to tytuł, a nie cecha. Nad tym nikt się nie zastanawia, stąd to całe zamieszanie.Tytuł jest dziełem przypadku, zazwyczaj wątpliwym. Ludzie genialni zazwyczaj nie otrzymują tego tytułu, przyznawanego przez masy. Najwięksi geniusze wszechczasów zgnili z pewnością w domach wariatów i więzieniach. Kto jest rozmumiany i kochany przez szary tłum ... jest dla mnie nikim. Wówczas wystraszył mnie przeciągły rozdzierający wrzask małego niewidomego Kohna, z którym mimo moich antysemickich poglądów byłem blisko zaprzyjaźniony. Zerwałem się i wybiegłem. Widziałem jak Max Mechenmal biegał tam i z powrotem, szczypał małego Kohna w nogi albo czynił podobne złośliwości; wołał przy tym: „Złap mnie.” Mały Kohn był bledszy. W swojej bezradności. Opierał się plecami o ścianę. Wątłe obolałe ręce błądziły w powietrzu... Nie widziałem nigdy tak intensywnego bólu, jaki malował się w zastygłych oczach małego Kohna. Pośpieszyłem bez namysłu w kierunku Mechenmala, nie zwracając uwagi na ubranie, aby go skarcić za jego grubiaństwo. Rozdarłem spodnie o wystający ze ściany gwóźdź. Mechenmal wykorzystał tę chwilę nieuwagi, prześlizgnął się obok mnie, wbiegł do kabiny i zaryglował się. Waliłem w drzwi. On powiedział: „Zajęte!”. Byłem bardzo rozgniewany. Poza tym przypomniało mi się, że w pospiechu zapomniałem zabrać kartek, na których pisałem rozprawę ”O oszustwie geniuszu”. Krzyczałem, aby mi je podał. Nie odpowiadał. Póżniej usłyszałem, jak głośno chichotał. Wiedziałem, że manuskrypt, który chciałem przekazać nowemu czasopismu „Inne A”, przepadł. Odszedłem smutny. Ach, mały Kohn niestety już nie żyje. Jego zmory doprowadziły go do śmierci, stało się tak, jak to wcześniej przepowiadał.Widział swoje zmory, ten mały niewidomy Kohn. Czasami, za dnia.Wtedy znajdowano go trzęsącego i bladego w jakimś kącie. Nogi miał tak podciągnięte, że uda przylegały do zapadającej się klatki piersiowej. Między kolana wciśnięta była głowa. Drobniusieńkie przestraszone paluszki były zaciśnięte wokół czubków butów. Kiedy się go dotknęło, darł się w niebogłosy. Krzyk był tak przeraźliwie przeszywający, że każdy mimowolnie puszczał go, jakby dostał w twarz. Ilekroć się to zdarzało, było się tak bezradnym jak za pierwszym razem. Wzywano doktor Mondmilch. Głaskała go delikatnie. Odrętwienie przeradzało się w gwałtowny płacz. Podawano mu krople, kładziono go do łóżka, sypiał źle. Mechenmal krzyczał tak głośno, że odbijało się to echem na ulicy: „Kohn znowu oszalał.” Ostanimi czasy napady nasilały się, szczególnie w nocy. Omdlenia były głębsze, następujące potem osłabienie rozpaczliwsze. Kiedy pewnego wieczora doktor Mondmilch, zaproszona przez weterynarza i neurologa Bruno Bibelbauera, wyszła na dłuższy czas, miało dojść do tragedii. Wkrótce mały Kohn leżał martwy w łóżku. Mechenmal powiedział: „Teraz nie wersja robocza tłumaczenia z 29.5.2013 będzie przeszkadzał tym, którzy chcą spać.” Ten tłusty idiota Backberg nie mógł się doczekać pogrzebu. Kucharka ryczała, tak samo pokojówka Minna. Nora Neumann zamknęła się w pokoju; miałem wrażenie, że pisała wiersz. Rosjanka Recha zniknęła; Lenzlicht znalazł ją później w pokoju zmarłego. Siedziała na łóżku przyciskając rękę Kohna do serca, prawą ręką otwierając i zamykając powiekę jego prawego oka. Słyszałem, jak płacze i mówi: to takie ciekawe. Lenzlicht przeklinał w rozpaczy. Nawet teraz Mechenal mówiąc o małym Kohnie powtarza: „Ten to był szalony.” Nie zgadzam się z tym. Każdy niegłupi człowiek miewa czasem przeżycia, których nie da się pogodzić z utartymi wyobrażeniami.Czasami jest się wrażliwszym niż zwykle, niż inni. Kiedy jest się samemu, a otoczenie jest jakby spokojniejsze..., gdy jest już wieczór, przy słabym świetle..., o zmroku w pustych pokojach..., w bezsenne noce. Wtedy w ciszy słychać odgłosy, których nigdy wcześniej nie słyszałem, a których nie potrafię wyjaśnić. Podskakuję wtedy z przerażenia - boję się - tęsknię za jasnością i wesołymi ludźmi - nie chcę słyszeć .. a słyszę wyraźnie. Rozdzierająca cisza. Wszystko dzwięczy... i dzwoni. Przedmioty ożywają. Złowrogie cienie przyprawiają o dreszcze. Wszystkie kształty tracą swoją pierwotną naturę. Oczekuję... przerażającego cudu, pojawienia się jakiegoś bezcielesnego tworu. Jestem zdecydowanym wrogiem duchów, zjaw i podobnych rzeczy.