Do pobrania trzecia część naszej relacji z wyprawy GBB

Transkrypt

Do pobrania trzecia część naszej relacji z wyprawy GBB
 WYPRAWY 4x4| Żuk w Mongolii
Żuk
w Mongolii
Część 3
Sama
odprawa graniczna przebiegła w miarę gładko. Tylko po stronie mongolskiej
był mały problem spowodowany brakiem jakiegoś kwitka, ale gdy celnicy zauważyli,
że wjeżdżaliśmy do Mongolii przez Taszantę, machnęli ręką i uśmiechnęli się
z politowaniem.
Po rosyjskiej stronie odprawa odbyła się nadzwyczaj sprawnie. Przyczyniła się do
tego zawarta parę minut wcześniej znajomość ze śliczną, czarnowłosą celniczką
– Vierą. Zaciekawił ją nasz samochód. Z niekłamanym zdumieniem oglądała
12. numer WYPRAW 4x4 i zawartą w nim relację z poprzedniej wyprawy,
po czym poprosiła o egzemplarz z dedykacją i autografami.
P
onownie jesteśmy w Rosji, ruszamy.
Przed jednostką wojskową w Kyahcie
spostrzegamy zaparkowanego żuka blaszaka –
w całkiem dobrym stanie. Kierujemy się w stronę
Ułan-Ude. Zjeżdżamy do jednej z przydrożnych wsi
na pozy, najpopularniejszą potrawę w regionie.
Kilkadziesiąt kilometrów przed Ułan Ude
obserwujemy zaćmienie Słońca. Niestety tylko
częściowe, jesteśmy zbyt daleko na wschód, aby
zobaczyć całkowite. Ale pomimo tego jest co
fotografować, niebo zmieniło kolor, wszystko wokół
miało specyficzne barwy, a przechodzące przez szybę
samochodu światło jakby ulegało rozszczepieniu.
tekst i zdjęcia
JACEK Jarosik
Kuba Jarosik
34
Mijamy Ułan Ude, jest już późno. Nocujemy nad
Selengą. Kilka metrów wyżej i kilkanaście dalej od nas
biegnie ruchliwa droga M-55, kolejne kilka metrów
dalej – tory kolei transsyberyjskiej.
Jest głośno i trzęsie. Rano ruszamy w stronę
Irkucka. Federalna M-55 to droga będąca
wyzwaniem dla kierowców i ich samochodów.
Długie, kręte i wąskie podjazdy, nadbajkalskie
przełęcze, strome zjazdy. I tak przez 200 km.
Najdotkliwiej trudności odczuwają kierowcy
wielkich ciężarówek, na podjazdach ciągną
za sobą warkocz czarnego dymu z ciężko
pracujących silników, zaś na zjazdach
czuć zapach przegrzanych hamulców.
Do Irkucka docieramy wieczorem, więc traktujemy
go tranzytowo. Kierujemy się w stronę Listwianki.
Gdy docieramy do nadbajkalskiej miejscowości,
stwierdzamy, że od naszej poprzedniej wizyty
wiele się tu zmieniło. Dawniej była to rybacka
osada, obecnie – coraz droższy i bardziej
luksusowy kurort. Chcemy wynająć nocleg,
jednak wszędzie brak miejsc lub ceny za pokój
WYPRAWY 4x4
 WYPRAWY 4x4| Żuk w Mongolii xxxxxxxxxxxxxxxxxxx
są bardzo wygórowane. Nie ma gdzie
rozbić namiotu, więc ostatecznie nocujemy
w pawilonie przydrożnego baru.
Rano robimy spacer po Listwiance. Niestety
pogoda nie dopisuje – pada, jest mgliście.
Kupujemy kopconego omula i cziburaki.
Część ekipy rusza w krótki rejs po Bajkale
i Angarze. Wieczorem rozpoczynamy powrót
do Irkucka. Szukając miejsca na nocleg,
zjeżdżamy w jedną z leśnych dróg. Po ok.
2 km docieramy do ukrytego w tajdze
osiedla. Robiąc zakupy w tamtejszym sklepie,
spotykamy panią, która jak się po chwili
okazuje, pochodzi z Polski i mieszka w tej
osadzie. Zaprasza nas na noc do swojego
domu. Wieczorem rozmowy nie mają końca.
Mąż Polki – profesor geologii z Irkucka, okazał
się przesympatycznym człowiekiem, doskonale
zorientowanym w historii i literaturze polskiej.
Rano ponownie wróciliśmy do Irkucka.
Głównym celem było zdobycie stempla
meldunkowego na karcie migracyjnej. Grupa
napotkanych Polaków poinformowała nas,
że szkoda czasu i pieniędzy na oficjalną
drogę, czyli wizytę w biurze migracyjnym.
Prościej i szybciej jest podejść 100 m dalej do
recepcji hotelu Angara. Tam rezyduje pani
MARZEC / KWIECIEŃ 09
xxxxxxxxxxxxxxxxxx
oficer z biura migracyjnego, która w ramach
oficjalnej pracy – meldowania gości hotelu,
uprawia własną działalność gospodarczą,
przybijając urzędowe stempelki w zamian
za równowartość ok. 30 zł od paszportu.
Szybko i tanio, bez pytań, formularzy…
Ciekawostką jest, że w mieście,
w którym znajduje się fabryka jednych
z najnowocześniejszych myśliwców świata
z serii Su, na znacznej części obszaru brak
kanalizacji i wodociągów. Wszędzie widać
uliczne pompy, z których czerpią wodę
ekipy sanitarek dowożących ją do szpitali.
Z Irkucka popędziliśmy do Wierszyny.
Najpierw asfalty, potem nibyasfalty, wreszcie
znana, rdzawo błotnista, pełna głębokich
kolein droga prowadząca do Wierszyny.
Jesteśmy tu po raz dugi. Jest spokojnie,
niemalże sennie. Zatrzymujemy auto obok
domu polskiego. Wyciągamy się na trawie.
Podchodzi do nas jakiś mężczyzna. „Wy Polaki,
a ja Ruski. Ale my tu Ruski i Polaki razem
żyjemy. Napijmy się.” Mocna ruska wódka,
pod papierosa i czekoladowego cukierka.
Kilka razy butelka krąży z rak do rąk, pijemy
wprost „z gwinta”. Trudno nam rozszyfrować
intencje rozmówcy – stara się być serdeczny,
poklepuje po ramieniu, zaprasza do picia,
a równocześnie uprzedza: „Jak nie wypijesz,
to dam w mordę”. W mordę nie dostaliśmy.
Nocowaliśmy w domu polskim, skupiającym
w swej działalności mieszkańców Wierszyny
mówiących po polsku i przyznających
się do polskich korzeni. Ciekawostką
jest to, że są to potomkowie polskich
dobrowolnych osadników, nie zesłańców.
Spacerujemy po wsi, rozmawiamy
z mieszkańcami, wypoczywamy nad rzeką
Idą. Wokół typowa rosyjska zabudowa,
jednak jest coś, co uważnemu obserwatorowi
podpowiada, że to nie do końca Rosja.
35
 WYPRAWY 4x4| Żuk w Mongolii
Stojąc nad rzeką, patrzę w kierunku tajgi,
z której wypływa. Na pytanie, co jest dalej
w tamtym kierunku, otrzymuję odpowiedź:
„Nic – 2,5 tysiąca kilometrów tajgi”. Nasza
krótka wycieczka w kierunku tego „nic” trwa
kilka godzin. Były rozmiękłe dukty, odcinek
korytem rzeki, był spacer po obrzeżach
tajgi. I były grzyby – setki, tysiące grzybów.
W całym swoim życiu nie widziałem tyle
grzybów, ile tu na kilkugodzinnym wypadzie.
Pojechaliśmy w głąb Buriacji. Kierunek
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
– Olchon. Późnym wieczorem dotarliśmy
do nabrzeża promu kursującego na Olchon.
Po ponad czterogodzinnym oczekiwaniu
wśród egipskich ciemności, przedzierając
się przez chaos tworzony przez obsługę
i kierowców oczekujących samochodów,
wjeżdżamy na prom. Zderzak w zderzak,
upchnięci jak śledzie w beczce. Po
dwudziestoparominutowym rejsie wjeżdżamy
na brzeg świętej wyspy szamanizmu. Dwa lata
temu dotarła tu cywilizacja w postaci energii
elektrycznej. Zgodnie z najlepszymi wzorcami
komunistycznymi, swój technologiczny
postęp zaakcentowano na tej wspaniałej
i dotychczas mało skażonej ziemi szeregiem
błyszczących kratownic słupów wysokiego
napięcia. Na otwartej przestrzeni Olchonu są
one przykrym zgrzytem – dewastują krajobraz.
Ponownie Bajkał otoczył nas wilgocią
i sztormem. Głównym duktem olchońskiej
osady płynęły strumienie wody. Po
zakamarkach włóczyły się zmoknięte
bezpańskie psy. Postanowiliśmy znaleźć
Internet. O, jest nawet urząd pocztowy.
I podobno jest Internet. Po ponadgodzinnych
próbach nawiązania łączności
zrezygnowaliśmy. A panienka z okienka
zażądała od nas równowartości 75 zł.
Następnego dnia, po nocy spędzonej nad
jedną z zatok, podczas porannej krzątaniny
zauważyliśmy kilkaset metrów dalej osobowy
samochód. Kilku ludzi próbowało wydobyć go
z piaszczystej plaży. Szybka decyzja
– pomożemy. Linka holownicza, 4x4,
blokada, wyjechaliśmy. Rosjanie serdecznie
podziękowali, pożegnaliśmy się. Podczas
załadunku sprzętu zobaczyliśmy cieknący
olej z tylnego mostu. Bliższe oględziny
pozwoliły stwierdzić, że w obudowie
mamy kilka pęknięć. Cóż, stary trik. Wyjąć
półosie, zdemontować wał, przedni napęd
pociągnie nas do Irkucka. Najpierw trzeba
było się dostać ponownie na stały ląd.
Przed nami kilka kolejnych godzin
oczekiwania na przeprawę promową. Przerwę
w podróży zapełniamy wycieczką na okoliczne
36
WYPRAWY 4x4
 WYPRAWY 4x4| Żuk w Mongolii xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
skały. Roztacza się stąd piękny widok na
Bajkał i jego zatoki. Realizujemy kolejną
sesję fotograficzną. Tuż przed wjazdem
na prom dowiadujemy się, że jednostka
uległa awarii. Chwila zamieszania, później
dwóch marynarzy promu uruchomiło mały
holowniczek i popłynęło na drugą stronę
po jakieś narzędzia. Powrót marynarzy
i naprawa trwały kolejne dwie godziny.
Wtajemniczeni twierdzili, że to planowa
awaria – sposób na nadgodziny.
Wreszcie pojechaliśmy. Przy pomniku
jeźdźca na koniu, stojącym na granicy
Autonomicznego Obwodu Buriackiego,
zatrzymaliśmy się w środku nocy na krótki
odpoczynek. O świcie wyruszyliśmy dalej
do Irkucka. W Irkucku byliśmy już umówieni
z Borysem, poznanym w Listwiance. Mały,
energiczny człowieczek, kierowca „chińskiego
mercedesa” – mikrobusu. Jak sam się
reklamuje: „wasz sputnik w Irkucku”. Człowiek,
który wie co, gdzie i jak. Doprowadza nas
do warsztatu swojego kolegi. Tu korzystamy
z miejsca i narzędzi, głównie półautomatu
spawalniczego. Jak się okazało, jedna ze
śrub trzymających talerz dyferencjału
z niewiadomego powodu wykręciła
się. W trakcie pracy przekładni śruba
spowodowała kilka pęknięć w obudowie.
Wspólnie z Borysem zdobyliśmy nowe śruby,
pęknięcia zaspawaliśmy. Nasza maszyna
wróciła do zdrowia. Z Irkucka pojechaliśmy
w stronę Krasnojarska. Do domu, do Tczewa
jeszcze ponad 8 tysięcy kilometrów. By zyskać
na czasie, zdecydowaliśmy się na jazdę nocą.
Trasa M-53 łącząca Irkuck i Nowosybirsk
na niektórych odcinkach przypomina tor
offroadowy. Zdarzały się odcinki przeorane
koleinami i poprzecznymi zwałami
zastygłego błota sięgającymi 60-70 cm.
I jak tu narzekać na polskie drogi?
Egzotyczne w swym klimacie handlowym
przydrożne parkingi, spotykane co
kilkaset kilometrów, są jak oazy na
pustyni. To wielkie kompleksy handlowe
i gastronomiczne, usadowione w różnej
maści budach i szałasach, namiotach
lub na świeżym powietrzu. Wszędzie
gwar, krzyk. Kurz spod kół ciężarówek,
smród spalin miesza się ze smakowitym
zapachem szaszłyków i kawy. To wszystko
doprawione wielojęzycznym gwarem.
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
MARZEC / KWIECIEŃ 09
37
 WYPRAWY 4x4| Żuk w Mongolii
Kolejne przeloty z miasta do miasta. Mimo
że za nami 10 tysięcy kilometrów tej wyprawy,
nadal drogowskazy robią wrażenie: do
miasta X 940 km. Tajga, podmokłe ugory,
czasem dziesiątkami kilometrów wzdłuż
drogi, a na kilometr szeroko ciągną się pola
uprawne, po których suną gigantyczne
kombajny. Trzeciego dnia podróży
z Irkucka zabieramy autostopowicza.
Siergiej ma około 30 lat, wraca z wakacji
w Ałtaju do domu w Petersburgu. Życie
pokaże, że będzie jechał z nami 6 dni.
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Z Nowosybirska droga na zachód
jest właściwie tylko jedna – do Omska.
Wracamy więc „po śladach”. Dopiero ok.
200 km za Omskiem kierujemy się bardziej
na południe. Ural przekraczamy inną trasą
niż w drodze na wschód. Jest ciężej. Długie,
męczące podjazdy. A jeszcze bardziej męczą
pełznące i dymiące kamazy, tamujące ruch.
Docieramy do Samary. Postanawiamy
zjechać z głównej drogi i zobaczyć miasto.
Stara, zabytkowa zabudowa w opłakanym
stanie. Niegdyś piękne, finezyjne budynki,
dziś dotknięte upływem czasu i brakiem
gospodarskiej ręki. Miejscami widać symptomy
przywracania świetności. Okolice bulwaru
na Wołgą to wielki plac budowy. Na rzece
cumują olbrzymie wycieczkowce. Ruch
większy niż w naszych portach morskich.
Dziesiątki mniejszych i większych jednostek
pasażerskich, towarowych, sportowych.
Dalej była Penza i Tambow – jeden
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
z największych garnizonów pancernych
w Rosji. W drodze do Kurska przejeżdżaliśmy
przez Woroneż. Tu wysiadł Siergiej, by
skierować się na północ. My dalej na
zachód. W Kursku byliśmy dzień przed
obchodami 65. rocznicy największej
w historii świata bitwy pancernej. Tuż
obok łuku triumfalnego i gigantycznego
pomnika marszałka Żukowa, nieopodal
trybuny honorowej, stały szeregi nowiutkich,
błyszczących ład. Setki tych samochodów
przeznaczone były dla weteranów,
których zaproszono na uroczystości.
Podróż z Kurska do granicy rosyjskoukraińskiej zapisała się w naszej pamięci
zapachem dymu, widokiem ognia
i pogorzelisk. Dziesiątki wielohektarowych
pożarów, trawiących dniem i nocą
pola, łąki i lasy. Tego dnia długo
wybieraliśmy miejsce na nocleg, analizując
uwarunkowania terenu i kierunki wiatru,
by nie dać się zaskoczyć w czasie snu.
Na granicy rosyjski oficer imigracyjny
długo i wnikliwie wypytywał o szczegóły
38
WYPRAWY 4x4
 WYPRAWY 4x4| Żuk w Mongolii pobytu w Irkucku, wrażenia z hotelu.
Wreszcie stwierdził, że Polacy i Rosjanie
są braćmi i musimy wypić. Równocześnie
dał do zrozumienia, że wypijemy naszą
wódkę, w zamian za co dostaniemy jego
aprobatę na dokumentach wyjazdowych.
Wypiliśmy za braterską przyjaźń Słowian.
Kawałek dalej Ukraińcy na widok
polskich paszportów stwierdzili, że teraz
to już jesteśmy prawie w domu.
Obraliśmy kierunek na Kijów. Drogi lepsze
niż w Rosji, kultura kierowców o niebo wyższa.
Przez Kijów przejechaliśmy z pewnymi
problemami. Stolica Ukrainy gościła jakąś
delegację zagraniczną. Objazdy, policja,
zamieszanie. Dalej był Lwów. Przepiękne
miasto z niesamowitym klimatem. Kilka
godzin spędzonych w centrum, spacer
po Placu Wolności. Później kilkanaście
kilometrów po mieście – krótki rekonesans.
Czas ponaglał, więc pojechaliśmy dalej.
Obowiązkowym punktem programu była
Libochora. Śliczna, romantyczna wieś,
ciągnąca się w kilkunastokilometrowej
dolinie. Przyjaźni ludzie, sielskie, anielskie
klimaty. Odwiedzamy Libochorę po roku.
Z niepokojem dostrzegamy pewne zmiany.
No cóż, życie idzie do przodu, ludzie chcą żyć
wygodniej, jednak z punktu widzenia nas,
turystów, zmiany są na gorsze. Docieramy
do ostatniego zabudowania. Dalej już tylko
bukowy las i połonina. Gospodarze witają
nas jak rodzinę. Rano żegnamy się, obiecując
odwiedziny za rok. Mamy nadzieję,
że następna wizyta nas nie rozczaruje,
że znowu zobaczymy stare chaty skąpane
w gąszczu kwiatów, jabłonie ciężkie od
owoców, że otuli nas znowu zapach
schnącego siana. Tymczasem powoli, z nurtem
potoku płynącego drogą, jedziemy w dół wsi.
W domu okaże się, że w trakcie tego przejazdu
zrobiliśmy 550 fotografii. Zatrzymaliśmy
w kadrze unikatową architekturę, klimat
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
i umykające piękno tej doliny. Ponad
120 fotografii z tej sesji prezentujemy
na naszej stronie (www.bradziaga.pl).
Użhorod to ostatni etap na Ukrainie.
Kilkaset metrów przez przejściem
granicznym tankujemy do bólu. Jest
jeszcze tanio. W owym czasie w Unii paliwo
kosztuje dwa razy drożej. Mając blisko
270 litrów paliwa stajemy w kolejce do
odprawy celnej. Grzecznie, profesjonalnie.
Słowacy, podobnie jak Ukraińcy, pro forma
oglądają samochód, każą otworzyć drzwi.
Słysząc, że wracamy z Mongolii, pytają,
czy mamy „dragi”. Nasze zapewnienie, że
nie, kwitują krótkim „OK.” Witamy w Unii
Europejskiej. Teraz przed nami ok. 200 km
przez Słowację. Serpentyny przecinające
górzysty teren. Jedziemy nocą. Około 1.00
jesteśmy w Piwnicznej nad Popradem.
Rano kierujemy się na Warszawę. Jeszcze na
Ukrainie, w trakcie rozmowy telefonicznej
z Michałem, dostaliśmy zaproszenie na zlot
do miejscowości Wilczogęby. Tam właściciele
Toyot wyznaczyli sobie spotkanie. Co prawda
w naszym aucie nie mamy nawet wentylków
z Toyoty, jednak zaproszenie przyjęliśmy.
Na miejsce zlotu dojechaliśmy późnym
wieczorem. Było kilku znajomych, większość
to nowe twarze. Wszyscy powitali nas z dużym
entuzjazmem. Poczuliśmy, że jesteśmy
wśród swoich. Do późnych godzin nocnych
były rozmowy i opowieści przy ognisku.
Przed nami jeszcze blisko 400 km do domu.
Docieramy bez problemów. Podobnie jak
w chwili wyjazdu, tak i po powrocie spotykamy
grono znajomych i kilku oficjeli. Jest też grupka
czytelników Dziennika Bałtyckiego, którzy
śledzili relacje z naszej podróży. W Tczewie
samochód wzbudza wielkie zainteresowanie,
podobnie jak na całej trasie. Lakier
przykurzony rdzawym, jeszcze mongolskim
kurzem, na ekranie GPS 18388 kilometrów. 
Sponsorzy:
Podziękowania za pomoc w organizacji wyprawy dla:
pana Mariana Koteckiego z Kartuz, pana Tadeusza Chudona z Tczewa oraz pana Romana Kucharskiego z Tczewa.