Defective Detective Terry`ego Gilliama
Transkrypt
Defective Detective Terry`ego Gilliama
Maciej Stasiowski Wyobraźnia bez defektów The Defective Detective Terry’ego Gilliama „To o dzieciaku w każdym z nas”. „Jaki to będzie gatunek? Ten, co zawsze – pieprzony film Terry’ego Gilliama, tyle że większy i kosztowniejszy niż zazwyczaj…”. Sam reżyser nie ma złudzeń, że postrzegany jest jako Don Kichot w krainie wiatraków. Przypięta mu etykietka „człowieka, który byłby w stanie wyeksploatować nawet fabrykę snów” utrzymuje się do dziś. Z tego powodu jeden z jego najambitniejszych projektów czeka na realizację już od 23 lat. „Jeżeli kiedyś znalazłeś się w mrocznym lesie nałogu, zadzwoń…” – słychać fragment płatnego ogłoszenia, stanowiącego ścieżkę dźwiękową ilustrującą podróż dziesięciolatki przez gęsty bór. Czyżby się zgubiła? Kamera zamontowana na żurawiu unosi się ponad korony drzew, odsłaniając większy obszar Central Parku. Dziewczynka przemierza Harlem, osiedle bloków. Dom – sceneria rodem z Krainy traw (2005). Telewizor nastawiony na maksymalną głośność; zatopiony w fotelu bezrobotny ojciec słucha bełkotliwego strumienia wiadomości wylewającego się z głośnika. „Cześć tato” – rzuca dziewczynka, po czym zamyka się w swoim pokoju. Tam już rozgrywa się akcja innego filmu, w którym czary (inaczej niż w Krainie traw) są na porządku dziennym, a Dorotka może uciec z Kansas tak daleko, jak tylko wyobraźnia jej na to pozwoli. Nie potrzeba trąby powietrznej. Wystarczy dobiegająca zza okna melodia furgonetki z lodami. Dawno temu… w Central Parku Dziewczynka nagle znika, ale to nie ona jest bohaterką niezrealizowanego filmu Gilliama. Akcja szybko przenosi się kilkaset stóp niżej, do ciemnej meliny, w której Joe Foster przytacza od 30 lat tę samą historię o bohaterskim policjancie Joe – mężczyźnie w średnim wieku przechodzącym załamanie nerwowe. Najdotkliwszym z objawów, poza zgorzknieniem i nostalgicznymi wycieczkami w przeszłość, jest bezwolna ucieczka w świat dziecięcych fantazji. Pomysł ten aż nazbyt dobrze wkomponowuje się w model Gilliamowskiego kina. W każdym filmie reżysera obecne są dwa pierwiastki. Pierwszy, błędnorycerski, został zapożyczony od Cervantesa. Drugi sprawia, że pielgrzymka bohaterów odbywa się zgodnie z zawartym w Alicji w Krainie Czarów (i Alicji po drugiej stronie lustra) tokiem narracji. Za każdym zakrętem czają się rzeczy niezwykłe, niespodziewane i konfundujące. Sprawa, którą powierza Joemu jego szef, Ivan Dimitri, prowadzi go niepewnym tropem wprost do krainy snów. W chaotycznej scenie śledztwa w mieszkaniu rodziców dziewczynki (lub raczej rutynowego zadeptywania dowodów przez policję, opiekę społeczną oraz reporterów) Joe dochodzi do siebie po tym, jak udaremnił napad rabunkowy w supermarkecie. „Pomyśleć, że dzieciak miał plastikowy pistolet…”. W pokoju dziewczynki może przyjrzeć się poszlakom i chwilę odpocząć. Ściany są pokryte postaciami z bajek i fantastycznymi obrazami, choćby lewitującego drzewa. Bohater przegląda leżące na stoliku książki z cyklu The Defective Detective, by przy zeszycie nr 13 (The Case of the Little Lost Girl) zasnąć w łóżku i przenieść się, niczym podstarzały Nemo z komiksu Winsora McCaya, do krainy snów. Paradoksalnie, dopiero wtedy wpada na właściwy trop. Widać „Alicja” spadła przez tę samą norę. W Krainie Czarów Joe spotka rycerza, damę w opałach i żądnego przygód ośmiolatka, który nie omieszka pouczać go na każdym kroku. Stawi czoło Mr Biggowi – wcielonemu złu, a także wyprowadzi Gilliamowski „Oz” z magicznego średniowiecza do kafkowskiego modernizmu. Nieumyślnie, rzecz jasna. Przemęczony absurdalnymi spotkaniami i atrakcjami rodem z dziecięcej fantazji, bohater The Defective Detective zaczyna marzyć o czymś znajomym, na czym mógłby polegać, jak para prostytutek, które będą się przysłuchiwać jego „wojennym wspomnieniom”. W tym momencie, w znanej już z Parnassusa (2009) scenie kuszenia pierwszego ze śmiałków, którzy pragną poznać tajemnicę tytułowego Imaginarium, pojawia się bar Inferno. Muzyka przenika przez drzwi, zapraszając Joego do środka. Scena, która znalazła się w scenariuszu planowanego filmu, pojawi się kilka lat później w Las Vegas Parano (1998). Wijące się na podłodze wzory hipnotyzują klientów czołgających się do kontuaru, podczas gdy na parkiecie tańczą z sobą monstrualnie otyłe postaci (w adaptacji książki Huntera S. Thompsona są to prehistoryczne gady). Joe dociera do barmana, zamawia „to, co zazwyczaj”, a w ucho wpada mu Temptation Toma Waitsa. Nie dałoby się w wyraźniejszy sposób zwrócić uwagi na faustowskość paktu, jaki za chwilę zostanie zawarty… Bar Inferno i produkcyjne piekło Zaczęło się od przejrzenia starych scenariuszy w poszukiwaniu pomysłów, które zostały odrzucone już na etapie przedprodukcji poprzednich filmów. Grzebanie w szufladach okazało się owocne. Zamiast wyszywanki z nieprzystających do siebie elementów projekt ułożył się w spójną historię o rozmachu wyśnionych scen z Brazil (1985), ekspansywnej fantazji Przygód barona Münchhausena (1988) oraz awanturniczych peregrynacji Bandytów czasu (1981). Właściwie The Defective Detective, do którego reżyser regularnie powraca, należy traktować jako kompilację najbardziej atrakcyjnych wizualnie scen z całej filmografii reżysera. Scenariusz, napisany wspólnie z Richardem LaGravenese, autorem Fisher Kinga (1991), został skazany na zapomnienie. Niniejszy tekst opiera się na wersji z 28 stycznia 1996 roku. Początek lat 90. Paradoksalnie, spektakularna porażka Przygód barona Münchhausena w Stanach Zjednoczonych przyniosła Gilliamowi rozgłos. W systemie hollywoodzkim reżyser zrealizował Fisher Kinga, a umiarkowany sukces tej rycerskiej epopei rozgrywającej się na ulicach Nowego Jorku sprawił, że byłemu członkowi grupy Monty Pythona ułatwiono zdobywanie pieniędzy na kolejne projekty, zaś propozycje scenariuszowe zaczęły przychodzić pocztą ekspresową. Niestety, jego własne spotykał zgoła odmienny los. Twórca Brazil szybko przekonał się, że w Hollywood projekty rozpływają się w powietrzu. W samym tylko 1991 roku rozpoczynał i kończył prace nad kilkoma filmami: Przez ciemne zwierciadło według powieści Philipa K. Dicka, Twainowskim Jankesem na dworze króla Artura, adaptacją powieści graficznej Alana Moore’a Watchmen oraz właśnie The Defective Detective. Pomimo zainteresowania studia Universal, w tym producenta Scotta Rudina, reakcja na pierwszą wersję scenariusza nie była przychylna. Nieco później autor Bandytów czasu przyznał, że sam znalazł w niej niedociągnięcia. Nawet jednak poprawiony manuskrypt z 1996 roku okazał się projektem utopijnym. Jego budżet przekroczyłby prawdopodobnie koszt produkcji Przygód barona Münchhausena (46 milionów dolarów), mimo iż reżyser wnioskował „zaledwie” o 25 milionów. Po zyskownych pierwszych kilku tygodniach wyświetlania w kinach Dwunastu małp (1995) Gilliam ponownie uczestniczył w spotkaniach dotyczących zawieszonego projektu. Niestety na próżno. Do momentu kiedy Alex Cox – pierwotny adaptator tekstu Thompsona – nie uciekł z planu Las Vegas Parano, The Defective Detective był główną pozycją w grafiku reżysera. Donkiszotowską w skali, do rozmów o której twórca Teorii wszystkiego (2013) powracał po ukończeniu każdego kolejnego filmu. Na pewnym etapie kariery robił to zresztą naprzemiennie z kręceniem bądź przepisywaniem scenariusza adaptacji samego Don Kichota. Zrealizowanie scen zawartych w The Defective…, takich jak wyciągnięty żywcem z Małego Nemo w Krainie Snów McCaya lot łóżka ponad uśpionym Manhattanem lub wizyta w krainie baśni zakończona epicką bitwą rodem z Władcy Pierścieni Tolkiena, skutkowały jedynie bólem głowy producentów. Sam opis efektów specjalnych, jaki zawarto w scenariuszu, prezentuje się „rozrzutnie”. „Na zdarzenia nakłada się gorączkowa kaskada obrazów: płomienie, muzyka, nakręcane zabaweczki, chór stepujących tancerzy, okrutna walka… wszystko w stylu musicali Busby’ego Berkeleya”. Romans, film noir, musical, komedia…, a całość o rozmachu godnym Victora Fleminga „na kwasie”. O ile mała dziewczynka w The Defective… szybko wydostaje się z mrocznego lasu, Gilliam wydawał się coraz bardziej gubić w gąszczu administracji i „żółtych świateł”. Zielonego projekt do dziś nie otrzymał. Morfologia reklamy „Zapomniałem, że może istnieć takie piękno… w projektach amerykańskich samochodów”. Słowa, którymi Joe zwraca się do Dolores, niewiasty w opałach, okazują się niczym więcej jak tylko sloganem reklamowym. W scenariuszu The Defective Detective klisze reklamowe stały się materiałem do stworzenia naukowego studium na temat baśni. Zarówno świat telewizyjnej komercji, jak i naiwnej wyobraźni wytrącają Joego z codzienności. Postać z gatunku twardej detektywistycznej prozy jest traktowana na równi z księżniczkami, czarodziejami i rycerzami. Komercyjne produkty stają się magicznymi artefaktami. Scenariusz The Defective Detective zawiera krytykę komercjalizacji wyobraźni – temat częściowo poruszony już w Brazil oraz Parnassusie. The Defective… mocniej niż pozostałe projekty (może poza Parnassusem właśnie) dotyka zagadnienia rynkowej iluzji, symulakry doświadczenia skondensowanego w produkcie. Bełkot reklam przenika do dialogów. Joe prawi komplementy, parafrazując slogan z reklamy motoryzacyjnej. Rozziew pomiędzy idealistycznymi dążeniami a wygodnym lenistwem pojawia się w centrum opowieści Gilliama i LaGravenese’a. „Kochamy drzewa, lecz wolimy papier toaletowy” – komentuje bohater. Kiedy w połowie filmu kraina wyobraźni Joego zmienia się w zarządzaną przez konsorcjum Mr Bigga aglomerację, ikonografia moralistycznych baśni oraz powierzchowny blichtr reklam zaczynają służyć tej samej sprawie – sprzedaży produktu. „Zwiedzasz pan, czy kupujesz?” – krzyczy w supermarkecie zniecierpliwiona staruszka. Taki jest też The Defective Detective, rozpięty pomiędzy wszystkimi dotychczasowymi projektami i fascynacjami Gilliama, wciąż jednak znajdujący się na końcu kolejki do realizacji. Idealizm jest kosztowny, o czym bohaterowi nieustannie przypomina jego przełożony. Pogoń za złodziejem i spowodowane tym zniszczenia okazują się nieporównywalne z kradzieżą dokonaną przez dziecko z plastikowym pistoletem. Joe ucieka ze świata, w którym wszystko przelicza się na pieniądze. Jak na ironię tematem filmu jest krytyka tych samych mechanizmów, które dotychczas uniemożliwiały jego powstanie. Matka wszystkich filmów Gilliam nazwał kiedyś Uszkodzonego detektywa swoim Fanny i Aleksander (1982, I. Bergman) – rodzajem kompendium twórczości reżysera, w którym „mógłby się w końcu wyszumieć” i po którym „kręciłby już tylko kameralne, spokojne kawałki”. Podobnie jak tamten film stanowił kompilację głównych wątków z dorobku Bergmana, tak też The Defective Detective miał szansę połączyć fragmenty wyobraźni, które były zbyt wielkie (czasem dosłownie), aby znaleźć się w scenopisie. Jednocześnie scenariusz generuje szereg nowych wizualnych klisz, które posłużyły za pożywkę dla kolejnych projektów reżysera. W niejednym wywiadzie Gilliam wspominał o autobiograficznym charakterze filmu. Jako obraz kryzysowy The Defective Detective sprawdziłby się doskonale, stając się sposobem na odnalezienie dziecięcej strony doświadczenia filmowca, czerpiącego radość ze stawania za kamerą, a nie tylko dręczonego przymusem użerania się z urzędnikami. O ile Don Kichot był obecny w strukturze narracyjnej każdego z Gilliamowskich projektów (por. J. Majmurek, Don Kichot ukryty [w:] K. Mikurda (red.), Wunderkamera. Kino Terry’ego Gilliama, Korporacja Ha!art, Warszawa–Kraków 2011, s. 167–194), wpływając na motywacje bohaterów i znajdując wyraz w ciągłej walce fantazji z rzeczywistością, o tyle The Defective… należy traktować jako bezmiar niepohamowanej wyobraźni byłego członka grupy Monty Pythona, z której można wydestylować niejeden pomysł, scenę, wątek i postać. Niejednokrotnie tak też się działo. Postać pana Nicka granego przez Toma Waitsa w Parnassusie oraz bar wyrastający u podnóża wielkich schodów w tym samym filmie to przecież demoniczny Mr Bigg ze scenariusza The Defective... wraz z zarządzanym przez niego lokalem. Patologiczny świat Jelizy Rose, ukazany we wstępie do Krainy traw, czy też znajdująca się w Nieustraszonych braciach Grimm (2005) scena podróży Czerwonego Kapturka przez las zostały przepisane i przetworzone na potrzebę tychże projektów. Z uwagi na bohaterkę porównanie do Krainy traw jest chyba najbardziej uzasadnione. Dziewczynka z The Defective... odlatuje do krainy wyobraźni w sposób dosłowny. Ze względu na ton opowieści skrzywdzona psychicznie Jeliza odfruwać nie powinna. Ponadto skrypt wypełniają bardzo plastyczne opisy. Jeden dotyczy kołdry na łóżku dziewczynki, która zachowuje się „niczym skrzydła uszytej z łatek płaszczki”. Kiedy w dalszej części scenariusza bohater pojedna się z drużyną, w skład której wchodzi chłopiec, Dolores i rycerz, grupa będzie zmuszona do ucieczki przed zbirami Mr Bigga (Cieniem i Flynnem). Bohaterowie ukrywają się w reklamie billboardowej. Widniejąca na niej Dolores jest ubrana w skąpy strój, reklamując odświeżacz powietrza. W odróżnieniu od zatrutego szarością świata rodem z Brazil (hiper)rzeczywistość reklamy razi pastelami – zielenią trawy i błękitem nieba. Jest toksyczna. Zmagania wyobraźni z materią w sensacyjno-bajkowej narracji The Defective… narastają w miarę zbliżania się ku finałowi. Ich rezultatem nie jest ani synteza, ani też schizma, ale coraz bardziej odczuwalne przenikanie krainy wyobraźni do „szarej rzeczywistości” Joego. W tym projekcie Gilliama to rzeczywistość musi ulec. Zeszyt trzynasty: wyobraźnia (nie)przehandlowana Walka Joego z Bigg World Enterprises przypomina zmagania ze studiami filmowymi, bitwę o Brazil, jak również zimną wojnę o The Defective Detective. W drugiej części planowanego filmu bohater powraca do krainy fantazji, która w czasie jego nieobecności nie tyleż wydoroślała, co zgorzkniała. „Ulice pełne są ludzi pchających przed sobą wózki z supermarketów”. W innej scenie autostrada jest zakorkowana aż po horyzont, zaś stojące obok siebie samochody wydają się złączone niczym dwurodzinne domy. Pomiędzy uchylonymi drzwiami widać rozciągnięte sznury z praniem, a niebo ponad głowami zostało pocięte na pasy, które Bigg Corporation będzie sprzedawać mieszkańcom przeciwnej półkuli. Na dodatkowe godziny dziennego czasu pracy w świecie opanowanym przez zło jest duży popyt. Chłopak – Joe w wieku ośmiu lat – został uznany za martwego. Tak naprawdę jednak ukrywa się w trzewiach korporacyjnej maszyny, na dnie jednej z szuflad kartoteki; w twórczości Amerykanina stanowiącej wizualny symbol dehumanizującej biurokracji. Dolores pracuje w korporacji jako piarowiec. Poznany wcześniej rycerz w błyszczącej zbroi jest bezdomnym pomyleńcem. W dłoni trzyma kartonową tablicę z napisem: „Uratuję z opresji w zamian za jedzenie”. Niecałe 10 lat po napisaniu tej sceny Gilliam agitował o możliwość realizacji nowego filmu, dzierżąc podobny kartonowy transparent: „Nakręcę film za jedzenie”. Trudna sytuacja ekonomiczna dosięga nawet krainy Oz. Chłopiec, skulony przed odbiornikiem telewizyjnym niczym filmowy Pink ze Ściany (1982) Alana Parkera, mówi, że dzięki telewizji czuje się bezpieczny. „Przy powtórkach najbardziej. Nic złego nie może się wtedy wydarzyć”. Katatonia i bierność w przyjmowaniu skomercjalizowanych fantazji są w filmach Gilliama „losem gorszym od śmierci”. Wychowany w kulturze zrób-to-sam, w ciągu całej kariery animatora i reżysera animującego aktorów metodę prowizorycznej amatorki podniósł do rangi dzieła sztuki. Przykładem szałas Parry’ego w Fisher Kingu, który urasta do rozmiarów średniowiecznej twierdzy wzniesionej z odpadków. Podobnie jak podziemne miasto z Dwunastu małp wypełnione odsłoniętymi przewodami, trybami i przerdzewiałymi mechanizmami, które nie maskują swojej metody działania – inaczej niż maszyny korporacyjne bądź system studyjny. „Wydaje mi się, że być może nie powinienem zrealizować tego filmu” – stwierdził Gilliam w wywiadzie z Ianem Christie (Gilliam on Gilliam, Faber and Faber Limited, London 1999). W wieku 59 lat utknął w Hollywood. W tej krainie pomysły dojrzewają powoli. Inaczej niż owoce popkulturowej fantazji, od których niezrealizowany film pękał w szwach, mieszcząc w sobie wszystkie poprzednie projekty. Z tego zlepka można, a nawet wypada skubać co jakiś czas kawałki, aby wykorzystać je w następnych produkcjach. Przy tym potencjał ukierunkowanej w ten sposób wyobraźni za każdym razem ulega regeneracji. Kolejne filmy nawet w wersji reżyserskiej nie są w stanie w pełni zrealizować wizji Gilliama. Może więc The Defective... rzeczywiście nie powinien powstać, ponieważ wysuszyłby studnię Krainy Wyobraźni. Trop ten podsuwa zresztą sam autor za pośrednictwem tajemniczego zeszytu nr 13 z serii o wadliwym detektywie. Powracając do Krainy Czarów i oswabadzając pannę w opałach, Joe zauważa, że znaleziona w pokoju dziewczynki książka pisze się sama. Każde słowo, które wypowie bohater, natychmiast zostaje w niej zapisane, i na odwrót. Po promocji Teorii wszystkiego Gilliam prawdopodobnie powróci do pisania kolejnej wersji Człowieka, który zabił Don Kichota oraz realizacji opowieści o wadliwym detektywie. Tymczasem The Defective Detective odpoczywa na półce z niezrealizowanymi projektami. Jego strony zapisują się same. Szkoda, że ich treścią są decyzje odmowne, a nie notatki reżysera z planu zdjęciowego.