Pani Genowefa

Transkrypt

Pani Genowefa
KARTKA Z PAMIĘTNIKA
Moje wspomnienie pochodzi z lat kiedy jeszcze chodziłam do szkoły. Do tej pory z
uśmiechem wspominam to jak jako małą dziewczynka przedzierałam się przez wielkie zaspy
do szkoły. Kiedy byłam mała zimy wyglądały zupełnie inaczej niż teraz. Zupełnie inaczej
wyglądała też droga do szkoły. Teraz dzieci wożone są do szkoły autobusami lub
samochodami. Ja ze swoim rodzeństwem drogę pokonywaliśmy pieszo. Najlepiej wspominam
okres zimy kiedy to tato odwoził nas do szkoły saniami. Mimo tego, że przed nami był dzień
pobytu w szkole, był ranek było zazwyczaj jeszcze ciemno i bardzo często był wielki mróz
wspominam ten czas bardzo ciepło. Kiedy w domu siadaliśmy na sanie mam otulała nas
kocem żebyśmy nie zmarzli. Do szkoły mieliśmy około 5 kilometrów. Latem i jesieniom
pokonywaliśmy tą drogę pieszo. Jazda saniami przez zaspy dla nas jako małych dzieci była
pełna wrażeń. Przez większą część drogi śmialiśmy się i żartowaliśmy. Po drodze tato
zatrzymywał się żeby zabrać dzieci, które szły do szkoły pieszo. Dzięki temu w saniach, w
których mieściło się 5 osób czasem jechało 10 lub więcej. Wszystkie dzieci były bardzo
zadowolone i nikomu nie przeszkadzało to, że jest ciasno czy odrobinę za zimno. Często mróz
był bardzo duży. Trzydziestostopniowy mróz kiedyś był czymś normalnym. Dziś przy takim
mrozie szkoły są zamykane a dzieci zostają w domach. Za czasów kiedy ja chodziłam do
szkoły nie było dla nas usprawiedliwieniem to, że nie przyszłam do szkoły bo był duży śnieg
lub wielki mróz. W szkołach też nie było takich wygód jak dziś, nie było centralnego
ogrzewania. W każdej klasie centralnym punktem w zimie był kaflowy piec, w którym
palono, żeby w Sali było ciepło. Często nauczyciel w trakcie lekcji przerywał żeby podłożyć
drewna do pieca. Mimo panującego mrozu w klasie byli wszyscy uczniowie. Wszyscy byli
radośni i nikogo nie przerażało to co panowało za oknem. Powrót do domu był też bardzo
fajny. Tata zabierał nas saniami w drogę powrotną sanie były pełne dzieci starszych i
młodszych. Dzieci wysiadały po drodze a my razem z rodzeństwem jechaliśmy do domu z
myślą o ciepłym obiedzie przygotowanym przez mamę. Kiedyś nie było tak jak dziś sklepów
z ubraniami. To mama robiła na drutach dla nas rękawiczki, czapki, szaliki czy skarpety. Po
powrocie do domu i zjedzeniu obiadu mama siedziała przy piecu i cerowała nam ubrania.
Zazwyczaj były to rozprute rękawiczki od zabaw na śniegu lub skarpety. Gdy byłam większą
dziewczynką i mama nauczyła mnie robić na drutach oraz cerować bardzo chętnie jej w tym
pomagałam w zimowe wieczory. Razem ze starszym rodzeństwem wyplataliśmy również
koszyki z wikliny. Bardzo dobrze wspominam ten okres w moim życiu zwłaszcza porę
zimową. Ze względu na pracę w polu latem rodzice nie mieli dla nas tyle czasu. Dlatego zimą
cieszyliśmy się, gdy mogliśmy spędzać popołudnia razem.