Dokąd sięga świadomość bycia rodzicem?

Transkrypt

Dokąd sięga świadomość bycia rodzicem?
Dokąd sięga świadomość bycia rodzicem?*
Joanna Łukasik
Okres gwałtownych przemian, w jakim wciąż współuczestniczymy i jaki tworzymy, podważył odwieczne wartości.
Równocześnie jednak postawił przed współczesnym człowiekiem zadanie ponownego ich rozpoznania i zdefiniowania.
Jak w tym świecie odczytuje swoją rolę rodzic? Jakie ma oczekiwania od dzieci, nauczycieli, innych w odniesieniu do
wyzwań współczesnego świata? Jak rozumie i postrzega edukację swojego dziecka oraz własny w niej udział? Żyjąc
w czasach przełomu wieków możemy zaobserwować, że okres ten doprowadził do licznych społeczno-ekonomicznych oraz
technologicznych przemian, a także do przewartościowania sensu życia i egzystencji człowieka. B. Kulka zauważa, że
„ogromne kontrasty cywilizacyjne i społeczne, dominacja techniki i zagrożenia ekologiczne, konformizm doprowadziły nie
tylko do rozchwiania lub odrzucania nakazów aksjologicznych, stanowiących niejednokrotnie dla współczesnego człowieka
krępujący gorset, ale też do szkodliwego społecznie zminimalizowania ich obecności w edukacji dzieci i młodzieży,
a w konsekwencji do wzrostu postaw negatywnych”. Człowiek, aby nadążyć za wyzwaniami, jakie stawia przed nim
nowoczesność, coraz mocniej się w niej zakorzenia, gubiąc siebie, wartości, relacje międzyludzkie. Coraz częściej „żyje, by
pracować” i pracuje wyłącznie po to by „bardziej mieć”. Zapomina o istocie człowieczeństwa w swych działaniach, czyli
o „być”. W prostym odbiorze można to ukazać na przykładzie rodziców, którzy pracują w kilku miejscach bądź po
kilkanaście godzin, by mieć pieniądze na zaspokajanie potrzeb materialnych i ekonomicznych, tracąc równocześnie czas dla
najbliższych, relacje z nimi, kontakt (bardzo często nie tylko rodzice tracą kontakt z dziećmi, ale również ze sobą). W swym
zabieganiu nie mają czasu na rozmowę, zabawę, gry czy spacery i wycieczki z dziećmi, czyli na towarzyszenie swoim
pociechom w codziennym życiu.
(Nie)świadomość współczesnych rodziców
Swoje rozważania chciałabym rozpocząć od pewnej tezy. Mianowicie, uważam, że od sposobu rozumienia dziecka oraz
tego, jak rodzic postrzega siebie w swojej roli, w znacznej mierze zależy sens i moralne znaczenie jego działań
opiekuńczych, wychowawczych, edukacyjnych. Kim jest współczesny rodzic? Z pewnością jest osobą mocno zaangażowaną
w życie dziecka. Jednak istnieją ogromne różnice rozumienia istoty zaangażowania.
Rozumienie 1:
Pieniądze, dobrze zorganizowane zajęcia poza domem rekompensują obecność rodziców.
Wśród rodziców dość liczną grupę stanowią ci, którzy uważają, że najważniejsza jest inwestycja w dziecko. Pracują po to,
by wszystkie potrzeby dziecka były zaspokojone. Uważają oni, że dziecko musi rozwijać się i uczestniczyć w możliwie jak
największej ilości różnych zajęć, by osiągnąć w życiu sukces i by sprostać wyzwaniom współczesnego świata. Często sądzą,
że zapisanie i dowożenie dziecka (dzieci) na niezliczoną ilość zajęć (niejednokrotnie w dowożenie zaangażowani są inni:
niania, babcia) zapewni świetną przyszłość, karierę dziecka, a jednocześnie mają poczucie, że swój rodzicielski obowiązek
co do wychowania i edukacji wypełnili należycie. Rodzice ci dobrze zainwestowali. I tu pojawia się wiele wątpliwości
(najrzadziej w myśleniu rodzica, najczęściej w myśleniu pedagogów). Być może rodzic zainwestował pieniądze, ale czy to
wystarczy, by dziecko osiągnęło sukces edukacyjny, życiowy i by było szczęśliwe? Jaki sens ma świetnie zorganizowany
czas dziecka, kiedy nie ma w nim miejsca na zabawę dowolną, odpoczynek, spotkanie z kolegami, zabawy i rozmowy
z rodzicami? Dziecko to nie maszyna – ono się może zmęczyć, zniechęcić. Może też nie mieć zdolności czy talentu
w dziedzinie, w której go rozwijają rodzice, może mieć zupełnie inne predyspozycje, niż oczekuje rodzic. I co wtedy?
Zmarnowane pieniądze? Czy zmarnowane dzieciństwo? Piszę o tym, gdyż bardzo często spotykam się z „nadpobudliwością
organizacyjną czasu wolnego dzieci” przez rodziców. Rodzice chcą dobrze, tylko moje pytanie brzmi: dla kogo chcą
dobrze? Dla siebie czy dla dziecka? O to trzeba by spytać też i dziecko. A co się dzieje w przypadku, kiedy mimo
ogromnych inwestycji w organizację czasu wolnego i korepetycji (żeby miało najlepsze wyniki w nauce), wszystko dzieje
się opatrznie, odwrotnie niż zakładamy (inwestycja przynosi straty?). Myślę, że rodzice nie działają w złej wierze (być może
ulegają presji lub modzie kręgów towarzyskich albo robią coś na wszelki wypadek, bo może się przydać). Świadomi
wartości edukacji we współczesnym świecie, często nie są świadomi tego, że sukces potrzebuje solidnych, mocnych,
trwałych relacji z dzieckiem. Tych niestety za pieniądze nie da się kupić, tak jak nie da się kupić miłości dziecka, jego
szczerej wdzięczności za obecność w życiu. Dziecko to nie „droga maszyna”, dziecko to najcenniejsza istota, człowiek.
zatem rodzic ma nie inwestować? Nie. Inwestować ma, ale z umiarem, z dystansem do trendów, a zgodnie z potrzebami
dziecka, jego zdolnościami i zainteresowaniami (a nie ze swoimi potrzebami i w odniesieniu do realizacji własnych
niezrealizowanych marzeń z dzieciństwa czy młodości). Nad tymi inwestycjami najważniejsza jest ta, która dotyczy
budowania dobrych relacji, zacieśniania więzi, trwałej obecności w życiu dziecka (oczywiście, bez popadania w kolejną
skrajność – życia wyłącznie życiem dziecka). Ta inwestycja wymaga jednak dużego nakładu pracy ze strony rodzica. Przede
wszystkim wymaga od niego codziennego poświęcania czasu i uwagi dziecku, rozmowy z nim, rozumienia jego życia,
problemów, stanów przeżywanych, radości i smutków. Jeśli rodzic nie znajdzie czasu na bycie „z” i „dla” dziecka, samo
organizowanie czasu i „maraton” zajęć dodatkowych nie zrekompensuje braku relacji. Bowiem bardzo często
zaległości w relacjach z dzieckiem nie da się nadrobić, uzupełnić, zrekompensować. Czas utracony, utracona bliskość
z wiekiem dziecka jest coraz trudniejsza do nadrobienia (oczywiście, jest możliwa, ale to wymaga ogromnego nakładu czasu
rodzica dla dziecka i jeszcze większych pieniędzy – terapie, porady, konsultacje psychologiczne, pedagogiczne itp.). […].
Rozumienie 2:
Więcej czasu dla dziecka, lepsza jego przyszłość.
Rodzice ci, w przeciwieństwie do grupy charakteryzowanej powyżej, mają świadomość prawdziwej relacji z dzieckiem,
dobrego kontaktu z nim, poświęcania mu odpowiedniej ilości czasu i uwagi. Potrafią wyważyć granice pomiędzy
dziecięcymi potrzebami, możliwościami i rozwijać zainteresowania, pamiętając przede wszystkim o tym, że najważniejszy
jest czas rodziców dla dziecka, wspólne gry, zabawy, czy nawet wspólne oglądanie bajki, filmu. Właściwie żadne zajęcia nie
zastąpią doświadczania miłości rodziców, ich zainteresowania i opartego na miłości towarzyszenia dziecku w rozwoju
i życiu (rozumieją sens głębi relacji, przedkładają ich pielęgnowanie i utrwalanie nad „pęd” za kolejnym kółkiem
zainteresowań, które „może się kiedyś w życiu przydać”). Rodzice ci mają świadomość, że straconego czasu nie da się
nadrobić (nie da się cofnąć życia dziecka o kilka lat, żeby towarzyszyć mu np. przy pisaniu pierwszych liter bądź czytaniu
pierwszych wyrazów). Rodzice ci mają świadomość, że rekompensowanie nieobecności przynosi różny skutek, bo trudno
nagle zaistnieć jako rodzic w życiu dziecka, kiedy przez ostatnich kilka lub kilkanaście lat było się wyłącznie
„organizatorem” jego czasu wolnego i życia poza domem, bez siebie.
Rola pedagogów we współpracy z rodzicami
Szkoła, przedszkole i rodzina są dwoma uzupełniającymi się środowiskami wychowawczymi. Ich współpraca ma znaczący
wpływ na postępy w nauce i prawidłowe funkcjonowanie oraz przyspiesza wielostronny rozwój społeczny i moralny ucznia.
Współpraca nauczyciela z rodzicami polega na współdziałaniu w celu urzeczywistnienia określonych, wspólnych celów,
a przede wszystkim na podejmowaniu wspólnych decyzji i działań dla dobra dziecka.
Jak postrzegają współpracę z rodzicami nauczyciele? Analizując nauczycielskie listy do redakcji czasopism dla
nauczycieli oraz ich blogi i pamiętniki, można powiedzieć że w odczuciu autorów wielu z nich, współpraca nie układa się
pomyślnie, gdyż przede wszystkim:
o ogranicza się do żądań rodziców (wymuszają na nich stawianie ocen, źle się do nich odnosząc i traktując jako kogoś, kto
nie ma innego wyjścia, tylko „musi” ulec ich naciskom) oraz pretensji;
o rodzice zrzucają odpowiedzialność za nauczanie i wychowanie na nauczycieli („to przecież szkoła ma wychowywać”), na
szkołę, zapominając o swoich powinnościach wychowawczych i opiekuńczych wobec własnych dzieci;
o niejednokrotnie rodzice posuwają się do „dobrze tłumaczonego” oszustwa, odrabiając za dzieci lekcje czy pisząc za nie
prace (z plagiatami włącznie);
o wpajają dzieciom antywartości, np. dobra ocena zawsze się należy uczniowi, bo to nauczyciel ma go nauczyć i postawić
dobrą ocenę (zupełnie bez wysiłku tego drugiego podmiotu);
o przez złe nastawienie rodziców do nauczycieli ci drudzy coraz bardziej tracą autorytet (i tak już mocno nadszarpnięty), są
wręcz ignorowani, jako istotny podmiot w procesie nauczania i wychowania;
o rodzice nie wymagają od swoich dzieci, za to wymagają od nauczycieli;
o bronią swoich dzieci za wszelką cenę (tzn. nie chodzi o to, że mają dzieci nie bronić, ale problemem jest zakłamanie –
niedopuszczanie do siebie, „wybielanie” dzieci w celu uniknięcia przez nie, a może i rodziców, konsekwencji pewnych
zachowań i ich następstw. Często rodzice „broniąc ślepo”, krzywdzą swoje dzieci, a jednocześnie utwierdzają w
przekonaniu, że „źle” czasami dla dobra sprawy znaczy „dobrze”, czyli można współcześnie określić to mianem „dobrze
inaczej”).
Jednak brak lub zła współpraca rodziców z nauczycielami nie zawsze wynika ze złego nastawienia rodziców. Często
decydują o tym inne czynniki. Zatem czego boją się rodzice ze strony nauczycieli? Otóż najczęściej:
o publicznej oceny i krytyki, poniżania, pokazywania władzy;
o złego nastawienia do uczniów, do ich dziecka, etykietowania;
o odbierania komunikatów osobiście, wyłącznie do siebie, jako atak;
o przenoszenia złego nastawienia do rodzica/ rodziców na dziecko;
o niezrozumienia ich jako rodziców;
o braku czasu i ignorancji;
o pouczania i moralizowania zamiast wspierania.
Wyżej wymienione czynniki to najczęściej pojawiające się pola niezrozumienia i obaw uniemożliwiające dobrą współpracę
pomiędzy nauczycielami i rodzicami uczniów.
Jak zatem nauczyciele mają edukować, wychowywać uczniów w szkole we współpracy z rodzicami, kiedy podmioty
nie widzą bądź nie rozumieją sensu współpracy?
W literaturze przedmiotu współcześnie mówi się o „trójpodmiotowej” współpracy (m.in. A. Janke) szkoły z rodziną, czyli
rodzicami i dzieckiem. Współpraca ta nie ogranicza się jedynie do stawiania sobie wymagań i oczekiwań, ale polega na
podjęciu wspólnych oddziaływań, mających na celu dobro dziecka. Mieczysław Łobocki w jednej ze swoich prac podkreśla,
że to właśnie nauczyciele ponoszą osobistą odpowiedzialność za sprawnie przebiegającą współpracę między nimi
i rodzicami. Oczywiście, współpracę może zainicjować rodzic, jednak nauczyciele z doświadczenia wiedzą, że dzieje się to
sporadycznie. Natomiast najwięcej może zrobić nauczyciel, wychowawca grupy, który ponosi odpowiedzialność za jej
organizację i przebieg.
Dobra współpraca – zdaniem K. Ulich – pozwala rodzicom lepiej rozumieć tajniki oraz istotę pracy dydaktycznowychowawczej nauczycieli. Ponadto pogłębia między nimi wzajemne zrozumienie i zaufanie, a także skłania do dzielenia się
uwagami czy spostrzeżeniami dotyczącymi spraw związanych z nauczaniem i wychowaniem. Poza tym współpraca,
współdziałanie powoduje wzajemne doskonalenie się, wzbogacanie i uzupełnianie wszystkich partnerów współpracy oraz
ułatwia „stawianie uczniom wymagań, które nie są sprzeczne, udzielanie wzajemnej pomocy, (...) wspólne przezwyciężanie
trudności wychowawczych (...) i zapobieganie im”. Budowanie współpracy z rodzicami, uwrażliwianie pedagogiczne,
uświadamianie wagi obecności w życiu dziecka można zacząć od prostych spotkań o charakterze pedagogicznym, np. dla
opisywanego w pierwszej części rodzica
– Rozumienie 1 (bez moralizatorstwa, karcenia rodziców, potępiania ich postaw, pokazywania własnej siły i władzy),
w czasie których rodzice wzbogacą swoją wiedzę (np. prelekcje dla rodziców) bądź swoje umiejętności (np. warsztaty
wychowawcze), czy też dostaną wsparcie w działaniu (np. rozmowa, konfrontacja działań i in.). Takie sposoby pracy
z rodzicami pozwolą tym drugim stać się bardziej świadomymi swojej roli, bardziej refleksyjnymi, a w konsekwencji
skłonnymi do zmiany (jeśli jest taka potrzeba) i współpracy z nauczycielem dla dobra dziecka. Wspólne spotkania przynoszą
dobre efekty tylko wówczas, gdy celem współpracy nauczycieli z rodzicami jest nie tylko usprawnienie pracy dydaktycznowychowawczej z uczniami, ale przede wszystkim zapewnienie im wielostronnego rozwoju intelektualnego, emocjonalnego
i społeczno-moralnego.
Według B. Babeckiej budowanie tych relacji można osiągnąć przez oddziaływania wychowawcze (na podmioty) oparte na
partnerstwie, czyli takie, które cechuje życzliwość i wyrozumiałość, a równocześnie jasno określone i konsekwentnie
przestrzegane wymagania.
Kilka wskazówek dla rodziców
 Każdego dnia znajdź czas dla dziecka i poświęć mu swoją uwagę (daj mu poczucie, że jesteś tylko dla niego w tym
momencie).
 Wysłuchaj uważnie tego, co mówi, nie zarzucając go „serią pytań” (zadaj jedno, jeśli musisz; im więcej pytań, tym
większa trudność: na które najpierw odpowiedzieć, przypomnieć sobie, czego dotyczyło pierwsze, bądź też
wątpliwość, czy w ogóle dopowiadać na takim przesłuchaniu).
 Oddziel to, co chcesz usłyszeć od tego, co słyszysz od dziecka – usłysz, co chce Ci powiedzieć.
 Zaspokajaj jego potrzeby, a nie swoje własne jego kosztem.
 Daj mu możliwość wyboru, współodpowiedzialności i doświadczania świata – zgodnie z jego możliwościami,
predyspozycjami i potrzebami w odniesieniu do jego wieku życia i rozwoju (inne ma 4-, 5-latek inne 11-latek,
a jeszcze inne 16-latek).
 Pozwól ponosić dziecku konsekwencje jego zachowania, działania. Nie wybielaj zła, nie zamiataj problemów pod
dywan – bo wrócą z podwójną siłą!
 Kochaj swoje dziecko i wymagaj (zarówno od siebie i od niego).
*Artykuł pochodzi z miesięcznika „Bliżej Przedszkola”, nr 2.125, luty 2012.