O pustych słowach Jest grudzień, po prostu kolejny dzień w szkole

Transkrypt

O pustych słowach Jest grudzień, po prostu kolejny dzień w szkole
O pustych słowach
Jest grudzień, po prostu kolejny dzień w szkole. Najmłodsze dzieci krzyczą i biegają
korzystając z tego, że chwilowo nikt im tego nie zabrania. Budynek powoli się zapełnia, choć
do pierwszej lekcji zostało jeszcze sporo czasu. Widzę, że w kącie stoi samotna dziewczyna
i przygląda się koleżankom z klasy, które rozmawiają i śmieją się. Podchodzę do niej,
ale widzę, że czuje się raczej zaskoczona i speszona, niż ucieszona moim towarzystwem,
zwłaszcza, że nie mamy razem lekcji. Szybko znajduje pretekst, żeby odejść, a zaraz widzę,
jak opiera się o inną ścianę.
Ostatnio coraz częściej słyszę magiczne słowo „integracja”. Szkoły i firmy organizują
wyjazdy integracyjne dla pracowników, spotkania, żeby się lepiej zintegrować. Lepsze poznanie
siebie nawzajem ma prowadzić do owocnej pracy w grupie, lepszego klimatu pomiędzy
pracownikami lub uczniami. Faktycznie, zaprzyjaźniona grupa tak funkcjonuje, ale kiedy
rozpoczęłam naukę w gimnazjum, zrozumiałam, że proponowany przez szkołę przyspieszony
proces ma wiele wad.
Wyjazd, pizza, wycieczka do muzeum
Szkoła nie potrzebuje klasy kłótliwych pierwszaków, ale zorganizowanych, zaprzyjaźnionych
i skutecznych w pracy kolegów. Wychodzi z założenia, że posiadanie grupy przyjaciół zmniejszy
stres związany ze zmianą otoczenia na nowe, więc trzeba postarać się, żeby jak najszybciej się
stworzyła. Mówi się, że „człowiek jest zwierzęciem stadnym”, zdaje się więc, że nawet
z biologicznego punktu widzenia jesteśmy przystosowani do zawierania przyjaźni. Każdy medal ma
jednak dwie strony. Zwierzęta stadne, kiedy znajdą się w grupie nieznanych osobników,
natychmiast szukają swojego miejsca w hierarchii, często konsekwencją są brutalne potyczki.
U ludzi na szczęście nie dochodzi do podobnych zachowań, ale czy na pewno?
Zaczęłam zauważać, że o ile może nie ma w szkole kogoś wyraźnie dominującego nad
innymi, to zaczynają tworzyć się małe „stada” - nieduże, raczej zamknięte grupy przyjaciół.
Używam słowa „raczej”, bo wszystko zależało od sytuacji. Najgorzej działo się podczas wycieczek.
Jedna z nauczycielek, tłumacząc ich sens, powiedziała, że poza szkołą zachowanie uczniów jest
zupełnie inne, pokazują, kim naprawdę są. Czy jest to zmiana na lepsze?
Swój, czy wróg?
Doszłam do dosyć ryzykownego wniosku - organizowanie wyjazdów integracyjnych nie
ma najmniejszego sensu, bo tak naprawdę dzielą, nie łączą. Nikt nie dba o nawiązywanie nowych
znajomości, bo wszyscy martwią się o siebie i szukają kogoś, z kim można być w pokoju –
oczywiście wśród kolegów, na przykład z poprzedniej szkoły. Wiele zależy od charakteru każdego
człowieka. Nie wszyscy będą czuć się swobodnie wśród zupełnie obcych jeszcze kolegów. Może to
skłaniać do poznawania innych. Może też skłaniać do kompletnego zamknięcia się w sobie. Nie
wszyscy są gotowi na nagłą zmianę otoczenia. Skąd w pismach dla nastolatków tyle listów
z pytaniami „boję się nowej szkoły, co zrobić, by mnie polubili?” Rzeczywiście może to nie być
proste.
Już pierwszego dnia zaczyna się rywalizacja o miejsca w autokarze (te najbardziej
„prestiżowe”, czyli z tyłu, zajmą albo najsilniejsi, albo najbardziej popularni, czasem najbardziej
towarzyscy, ale na pewno nie przypadkowe osoby), najlepsze pokoje w hotelu, stoliki w jadalni.
Jeśli podczas pierwszej szkolnej wycieczki ktoś zajmie te „wyjątkowe” miejsca, jest spora szansa,
że będzie je zajmował za każdym razem. Każda próba zmiany czegokolwiek w tej niepisanej
hierarchii spotka się ze zdecydowanym sprzeciwem nie tylko tych bezpośrednio zainteresowanych.
Mimo to informacje o wycieczce jest zawsze przyjmowana entuzjastycznie, jest głównym tematem
do rozmów, nikt nie może się doczekać.
Zjednoczeni duchem
Ci, którzy „zawarli sojusze”, trzymali się razem. Określone grupy zawsze pokazywały się
w możliwie jak najpełniejszym składzie, często ich członkowie mieli podobne opinie lub lidera,
który, choć teoretycznie mówił tylko o sobie, zdawał się reprezentować wszystkich. Stąd zaczęły się
pytania w stylu „gdzie jest Zosia i dziewczyny?” Kiedy szukałam kogoś i spytałam, gdzie jest,
usłyszałam: „nie wiem, ale wiem gdzie jest...” Z początku byłam przekonana, że to dobra sytuacja.
Koledzy mieli dużo czasu i okazji do rozmowy, mogli się lepiej poznać. Po pewnym czasie
zorientowałam się jednak, że nie wszyscy są zadowoleni z takiego stanu rzeczy.
Wtedy byłam bardzo zdziwiona. Nie mogłam uwierzyć w niepowodzenie długo planowanej
wycieczki, której celem miało być całkowite zjednoczenie klasy. Dlaczego byliśmy rozbici bardziej,
niż przed nią? Zobaczyłam, że osoby, które nie pojechały albo były zbyt nieśmiałe, żeby się
do kogoś przyłączyć, mają problemy ze znalezieniem choćby partnera do rozmowy. Kiedyś
nauczycielka powiedziała mi, że w każdej klasie powinna panować zasada „Jeden za wszystkich,
wszyscy za jednego”. Okazało się, że to działa tylko na małą skalę, zwłaszcza, gdy chodzi
o wycieczki. W zwykły dzień podziały stają się mniej wyraźne, niemal niewidoczne. Wszyscy są
przyjaciółmi, naprawdę można czuć się dobrze w swoim towarzystwie. Gdy chodzi o wyjazd,
wszystko nagle się zmienia. Po kilku nikt już nawet nie pyta, kto z kim będzie w pokoju. Czasami
tylko na wszelki wypadek „będziesz ze mną, prawda?”
Jeśli się nie odezwą, nie mają szans
„Moim zdaniem wyjazdy integracyjne to świetny pomysł” - mówi drobna blondynka, która
zgodziła się porozmawiać, jeśli tylko nie wyjawię jej imienia. „Można poznać nowych kolegów,
spędzić ze sobą dużo czasu, jest świetna zabawa.” Wyraźnie widać, że dobrze wspomina wszystkie
wycieczki, zresztą tak, jak większość uczniów. Dostrzega jednak pewien problem. „Gorzej
z nieśmiałymi. Jeżeli się nie odezwą, nie mają szans.” Wielu nie pamięta już nawet zbyt dokładnie
pierwszych dni w nowej szkole. Mogą powiedzieć tylko, że „było fajnie, podobało mi się”. Po
chwili zastanowienia podają więcej szczegółów. „Najbardziej lubię jazdę autokarem, bo wtedy
wszyscy jesteśmy razem, a z dowcipu opowiedzianego przez jedną osobę może śmiać się kilka
rzędów. Czuję się prawie tak, jakbym nocowała u koleżanki.” Słyszę jednak i inne opinie - „To
może być pewnego rodzaju pułapka. Jeżeli ktoś zaprzyjaźni się lub nie zaprzyjaźni się z inną osobą,
potem będzie już miał pewne trudności ze zmienieniem tego. Można łatwo stać się wyrzutkiem, gdy
osoby towarzyskie będą dominowały, łatwo zdobędą przyjaciół. Ktoś, kto ma rządzić, i tak będzie,
a takie sytuacje mu to ułatwiają, choć oczywiście będą tacy, którzy będą woleli stać z boku, niż
uczestniczyć w walce wpływów.” Od Oli słyszę natomiast, że „to najlepszy sposób, żeby się
poznać, kiedy wszyscy są sobie jeszcze obcy, a nieśmiali zawsze dogadają się z innymi
nieśmiałymi”.
Kiedy jadę autokarem na następną wycieczkę, widzę, że każdy ma z kim rozmawiać.
Może to prawda, że początki są najtrudniejsze, a po jakimś czasie wszystko może się ułożyć? Może
właśnie to, żebyśmy nauczyli się rozwiązywać problemy, jest najważniejsze? I może wreszcie warto
mieć w sobie ten zachwalany optymizm, który pozwala patrzeć na życie przez różowe okulary.
Monika Kawalec
kl.III b gimnazjum