Show publication content!

Transkrypt

Show publication content!
IVO
Dla Mikołaja i Szymona
Wieś w której żyję
Od czasu, gdy byłem małym chłopcem, zawsze przebywałem na wsi. Pomimo tego, że
jestem dzieckiem Miasta, wieś pozostała do dzisiaj miejscem mojego zamieszkania. Żyję w niej w
każdej chwili, każdego dnia, mocą moich wspomnień, zapisanych mi w dzieciństwie.
Gdziekolwiek jestem, ta wieś jest ze mną, jest w mym sercu, niczym głęboko zaszyta kieszeń. W
niej chowam momenty mego czasu, pamięć tego co dobre, jak i tego co złe. Bowiem życie na wsi
jest bliższe naturze, jest bliższe prawdzie, którą ukrywa Miasto. Przez co wieś jest bardziej
przejrzysta, w jej obrębie wszystko jest prostsze. Można stwierdzić, że wieś jest pierwotniejsza w
swej moralności, przez bliskość natury, jest zdecydowanie bardziej oczywista. Przez to
specyficzne znaczenie, moje wspomnienia są wyraźniejsze, a to co się z nimi wiąże, jest obrazem
życia, określeniem wymiaru wsi, jako specyficznego sposobu istnienia. Chcę przedstawić te
wspomnienia, chcę przedstawić wieś w której żyję, która na długo będzie częścią mnie samego.
Od siódmego roku życia, każde wakacje spędzałem na wsi. Zawsze w gospodarstwie
rodziny R., która była zaprzyjaźniona z moimi rodzicami. Było to skromne gospodarstwo,
składające się z wolnostojącego domu, ogromnej obory oraz paru hektarów ziemi. Gospodarz był
dobrym mechanikiem, wieś nie mając pieniędzy, płaciła mu wódką, przez co po krótkim czasie
stał się alkoholikiem. Jednak pomimo tego, często był miły dla innych, kto potrzebował pomocy
wiedział, że gospodarz tej pomocy mu nie odmówi. Gorzej było z traktowaniem dzieci, wszyscy
jego trzej synowie: Paweł, Mikołaj i Szymon musieli od najmłodszych lat, ciężko pracować. To
samo dotyczyło jego córki Marioli, która pomagała matce przy hodowli zwierząt. Żona
gospodarza była prostą kobietą, nie przejmującą się losem swych dzieci. Ta rodzina była mi w
tamtym czasie, bardzo bliska, gospodarz i jego żona byli dla mnie "wujkiem" i "ciocią", a ich
dzieci moim "rodzeństwem". Dla dziecka żyjącego w Mieście, był to magiczny czas, pomimo
wielu niedogodności w postaci drewnianego wychodka na dworze czy kąpieli raz w tygodniu, był
to moment radości, który wypływał sam z siebie. To w tamtym okresie podświadomie
zrozumiałem, że człowiek nie potrzebuje dużo by być szczęśliwym.
Moje najwyraźniejsze wspomnienie z tamtych wakacji, jakie mogę sobie przypomnieć, to
moje samotne spacery po polnych drogach, pełne wizji bitew i walk jakie prowadziłem oczyma
wyobraźni. Czasami zatrzymany przez głos skowronka, wracałem do świata istniejącego
nieopodal i słuchałem jego drżenia. Nie bałem się również podejść do krowy leżącej obojętnie na
trawie, gardząco patrzącej na moje starania o walkę ze złem. Uważam, że krowy są lekceważąco
buddystyczne, ze spokojem przyjmują to co jest a zarazem nie biorą tego na poważnie. Ich
jedyną filozofią jest trawa, jedzona i wydalana. Od samego początku aż po dzień grozy są
spokojne o swój los. Żyją by żyć, przez co czasami są bardziej religijne od niektórych ludzi.
Ponieważ wiara przychodzi z akceptacji tego, co daje świat.
Podczas gdy ja bawiłem się w Małego Księcia, moje rodzeństwo musiało ciężko pracować.
Paweł był dobrze zbudowanym mlodzieńcem, miał dwa metry wzrostu, dlatego, że był najstarszy
musiał pracować najwięcej. Do dziś pamiętam, jak wyciera słone łzy w zniszczony czerworny
podkoszulek, jak łka cicho idąc do stodoły. Trochę przypominał Lennie'go Small'a z "Myszy i
ludzie" Steinbecka, był jednak bardziej mądry niż amerykański bohater. Jednak miał jego
wrażliwość, jego dobre serce. Tak samo wytrwale pracowali Szymon i Mikołaj, byli wychowani
tak by zajmować się gospodarstwem. Dzieci na wsi szybko są wprowadzane w tajniki rolnictwa,
niemalże od momentu, kiedy zaczynają chodzić. Nie ma w tym nic złego, kiedy trzeba dziecko
przygotować do pracy z kurami, jednak nie dopuszczalne jest by ośmiolatek wynosił gnój na
taczce lub prowadził traktor. Prace na wsi często są nie adekwatne dla dzieci. Wielu rolników
wykorzystuje swoje dzieci, jako tanią siłę roboczą. Te dzieci zazwyczaj są ofiarami wypadków,
zwłaszcza w okresie żniw. Niestety "wujek" traktował swoje dzieci podobnie jak zwierzęta, miały
być przydatne. Kiedy on pił, one robiły co trzeba.
Raz w ciepłe popołudnie załadował nas wszystkich na zielone przyczepy i traktorem
powoli zawiózł na polanę. Tam gdzie wcześniej pasły się krowy, zamierzał stworzyć grunt pod
uprawę. Tamtego popołudnia oczyszczałem pole z kamieni, przenosząc je z miejsca w miejsce.
Nie była to ciężka praca, ponieważ nie było dużo kamieni. Jednak to co mnie wtedy urzekło, to
nieokreślony do końca zachwyt. Byłem za mały by to pojąć ale dziś obecnie wiem, że byłem pod
wrażeniem kolorytu, który mnie wtedy otaczał. Dzień był upalny, co dawało mu posmak
spokojnego światła, gdy zachodziło słońce. Wchłonięty przez głęboką czerwień, żółć i pomarańcz
stałem się statystą w obrazach Gauguina, albo raczej Matisse'a. Kolory były wyraźniejsze niż
rzeczy, z których były stworzone. Pamiętam tylko płynne zjawy oddzielające się od tła tego
przedstawienia, poruszające się na przekór temu wszystkiemu. Może to wszystko mi się
przewidziało, jednak pozostawiło trwały ślad na drodze mojego życia. Dla osób z którymi wtedy
byłem, nie miało to żadnego znaczenia. Ludzie, którzy są tak blisko ziemi nie dostrzegają różnicy.
Z czasem ich praca rodzi obojętność, względem ziemi jak i względem zwierząt.
Rolnik nie widzi ziemi, widzi zysk. Jego serce skupione na kosztach i na rachunkach,
zostawia to co jest najważniejsze. W jego ustach ziemia nie ma posmaku matki, tak jak miało to
miejsce u jego przodków. Ziemia jest ziemią, odmierzonym fragmentem zapisanym w księdze
zysków i strat. Rolnik przyjął strategię mieszkańca Miasta, obliczył co mu się opłaca i co będzie
dawało większy zysk. W ten sposób rolnik zamieszkał w Mieście, przyjął jego prawa i jego
słuszność. Stał się kalkulatorem, maszyną mającą czasami lepsze lub gorsze dni liczenia. Miasto
weszło w jego krew, jak choroba, mentalnie wmawiając mu, że jest nikim. Kulturalna,
gospodarcza i społeczna dominacja Miasta wyrwała rolnika z jego świętego miejsca, jakim jest
wieś. Poczucie niższości rolnika jest wynikiem tego, że urodził się na wsi. Mając wiedzę Miasto
pozwoliło rolnikowi w to wierzyć. Jednak to nie jest prawda. Każdy jest tym kim chce być,
niezależnie od tego, gdzie się urodził. Miasto i wieś nie są wyznacznikami tego kim chce być
człowiek. Nie miejsce urodzenia formuje człowieka, lecz jego wizja siebie, daje mu moc do jej
realizacji.
Życie na wsi jest trudne i proste zarazem. Jeżeli człowiek nie zasieje to nie zbierze, jeżeli
nie nakarmi, nie otrzyma mleka. Coś z coś, na wsi nie ma nic za darmo, wszystko podlega prawu
przyczyny i skutku. Jest to proste i trudne zarazem, ponieważ wymaga poświęcenia. Wymaga
czasu i zaangażowania, co nie zawsze idzie w parze z sukcesem. Rolnik jest wierzący, ufa ziemi i
szanuje ją. A powinien to robić, bo to od niej zależy czy obrodzi, czy odda swe owoce w pokorne
ręce. Wielu rolników jest pokornych, myślę, że także mój "wujek" Mietek, który pomimo ciężkiej
choroby był zawsze dla mnie dobry. Był w nim pewnego rodzaju spokój, powierzenie się temu co
przynosi dzień. Jego dzieci nie były przy nim szczęśliwe, cierpiały wraz z nim, jak coraz bardziej
odchodził. Nie było mnie na jego pogrzebie, ale wiem, że cała wieś tłumnie go pożegnała,
pamiętając o jego dobroci. Moje rodzeństwo odczuło pewnego rodzaju ulgę, mogło żyć dalej.
Najwspanialsze wspomnienie wiąże się z grą w piłkę. Gdy tylko zaczynało zachodzić
słońce, a praca już dawno została zrobiona, wyciągaliśmy ręcznie zrobione bramki z drutu i
sznurka. Boiskiem była pastwisko, więc należało uważać na "kupie" przeszkody. Łączyliśmy się w
pary lub grupy i graliśmy starą rozdartą już piłką, prawie do nocy. Grał prawie każdy, nie licząc
żony "wujka" Mietka. W czasie gry zmieniał się czas, nakładał się inny wymiar tego co było.
Człowiek stawał się wolny, ponieważ totalnie skupiony pozostawiał świat za sobą, był wtedy tylko
piłką. Było w tym dziwne poczucie zwycięstwa, poczucie pełnego rozmiaru życia. Wszystko
wydawało się dopełnione czy nawet ostateczne. To był wspaniały czas. To wspomnienie jest
pieczęcią mojej wsi, mojego lata, kiedy wszystko było jeszcze gotowe, a tak wielu nie miało
umrzeć. Nie chcę wracać do smutku i zimna kościelnego powietrza. Chcę pozostać w tym co daje
światło. Tak wiec zostaniemy tu, grając w piłkę do nocy, aż zalśni niebo od gwiazd.
IVO