XXIV Niedziela Zwykła
Transkrypt
XXIV Niedziela Zwykła
XXIV NIEDZIELA ZWYKŁA Iz 50,5-9a; Ps 116a; Jk 2,14-18; Mk 8,27-35 Zaczęliśmy dzisiaj czytać drugą część Ewangelii św. Marka (8,27 - 10,45), która jest poświęcona wysiłkom Mistrza z Nazaretu, aby przekonać swoich uczniów do mądrości, która - cytując świętego Pawła – „jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś, którzy są powołani, tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, Chrystusem, mocą Bożą i mądrością Bożą” (1Kor 1,23-24). Jezusowe nawracanie uczniów na „głupstwo Bożej mądrości” jest poprzedzone sceną wyznania Piotra pod Cezareą Filipową (8,27-30), która służy jako wprowadzenie do pouczeń i jednocześnie stanowi klucz do ich rozumienia. Ta właśnie scena - punkt zwrotny w Jezusowej pedagogii względem uczniów - i to, co po niej bezpośrednio następuje, staje się zasadniczym przedmiotem refleksji, którą podejmujemy. Mamy tutaj do czynienia z bardzo uroczystym momentem. Jest to jeden z punktów szczytowych Ewangelii. W Ewangelii św. Marka, która nam w tym roku liturgicznym towarzyszy, każdy element scen o kluczowym znaczeniu, a ta pod Cezareą Filipową, do takich należy, ma zwykle dodatkowe symboliczne znaczenie, którego zredukowanie do „czystej” historii byłoby zubożeniem ewangelicznego orędzia. Zobaczmy, co wykracza poza samą faktografię. Zacznijmy od okoliczności miejsca i czasu… Wszystko stało się, gdy byli w drodze do Cezarei Filipowej. Lokalizacja wydarzenia nie jest przypadkowa. Cezarea Filipowa to nie tylko najbardziej wysunięty na północ punkt, do jakiego według Ewangelii Markowej dotarł Jezus wraz z uczniami, ale również okolica daleka od Boga i jako taka najmniej odpowiednia do tego, by uchylić zasłonę i chociaż po części objawić uczniom tajemnicę swej własnej tożsamości. Po ludzku sądząc, powiemy, że Jezus wybrał nieodpowiednie miejsce. Ta „nieodpowiedniość miejsca” w intencji św. Marka jest zapowiedzią i przygotowaniem prawdy, iż w wypadku Jezusa „odpowiedniość”, to znaczy zgodność z naszymi wyobrażeniami i oczekiwaniami, jest ostatnią z kategorii, które mogłyby nam pomóc Go poznać. Miejsce, w którym dokona się ostateczne zerwanie zasłony, będzie skrajnie nieodpowiednie: krzyż, na którym umierali tylko przeklęci przez Boga; podobnie jak skrajnie nieodpowiednim okaże się ten, który jako pierwszy ogłosi, kim jest naprawdę Jezus: nie któryś z Jego uczniów, ale poganin, rzymski żołnierz (15,39). Tą wzmianką o Cezarei Filipowej św. Marek zaczyna nas przygotowywać do uświadomienia sobie, że aby naprawdę poznać Jezusa i stać się w pełni Jego uczniem, trzeba odłożyć na bok naszą własną logikę i kryteria ludzkiej mądrości i zgodzić się na „głupstwo mądrości Bożej”. Cała scena odbywa się w drodze. Ma to także znaczenie symboliczne. Jakie? Otóż, bycie uczniem Jezusa, to nic innego jak duchowa wędrówka: proces poznawania Jezusa. Proces ten domaga się opuszczenia tego, co wydaje się uczniowi, że już wie o Mistrzu, i szukania Jego oblicza ciągle na nowo. Uczeń winien zawsze „być w drodze”… 1 Jezus – „będąc razem z uczniami w drodze” - przeprowadził swego rodzaju sondaż opinii publicznej. Najpierw zapytał: „Za kogo uważają Mnie ludzie?”. Uczniowie nie mieli trudności z przytoczeniem krążących opinii, które były znaczące. Ludzie porównywali Jezusa do najważniejszych postaci wiary hebrajskiej: Jana Chrzciciela, Eliasza, czy do innych proroków. Uznanie Jezusa za jednego z proroków oznaczało przypisanie Mu Bożej misji. Uznanie Go za Eliasza oznaczało utożsamienie Go z największym z proroków; za proroka, który ma bezpośrednio poprzedzić koniec czasów i wszystko odnowić. Uczniowie uczestniczący w losie Jezusa, powinni dać inną odpowiedź niż ta, którą dają ludzie „z zewnątrz”. Ich sytuacja jest szczególna - ich jedyna w swoim rodzaju relacja z Mistrzem nie pozwala, aby odpowiadając, powtarzali to, co mówią inni. Dlatego Jezus zapytał bezpośrednio uczniów: „A wy za kogo Mnie uważacie?» To znaczy, tak jakby powiedział: „Wy towarzyszyliście Mi od początku, wam została dana tajemnica królestwa Bożego. Kim jestem dla was?” W imieniu wszystkich zabrał głos Piotr i wyznał: „Ty jesteś Chrystus”. Dosłownie słowo to oznacza „namaszczony”, a więc Piotr wyraził przekonanie o spełnieniu się oczekiwań Izraela. Prorocy byli pośrednikami, poprzez których Bóg prowadził dzieje do ich spełnienia. Chrystus jest natomiast Tym, w którym dokonuje się owo spełnienie. Jezus przyjął ten tytuł, uznał odpowiedź Piotra za poprawną. Jednak kategorycznie zabronił rozgłaszania tego odkrycia. Chrystus musi jeszcze nauczyć, w jakim sensie należy używać tytułu Mesjasza. Nie można bowiem łączyć idei Mesjasza z myślą o władzy i chwale. Rozumienie osoby Jezusa nie było jeszcze pełne. Św. Marek zbudował swoją Ewangelię wokół podstawowego pytania: „Kim jest Jezus?”. Odpowiedź Piotra jest momentem rozstrzygającym…, ale to nie był jeszcze koniec. Jezus wkrótce po wyznaniu Piotra, zupełnie otwarcie powiedział, że z woli Ojca Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć, musi być odrzucony, musi być zabity i wreszcie musi zmartwychwstać. Musi, podobnie jak ogień musi grzać, deszcz moczyć, a słońce świecić. To słowo najpierw wytrąciło z równowagi Piotra, który – tłumacząc tekst dosłownie „zaczął Jezusa gromić”. W odpowiedzi otrzymał słowa równie dosadne: „Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie.” Słowa te oznaczają, że Jezus rozkazał Piotrowi, aby przestał uzurpować sobie prawo do decydowania za Niego i o Nim. Piotr zamierzał nakłonić Jezusa, by zbawiał za pomocą spektakularnego zwycięstwa i bez jakiegokolwiek cierpienia. Przed Apostołami jeszcze spory kawał drogi, drogi od Galilei do Jerozolimy, od cudów do krzyża, od mocy do słabości, od daru z tego, co się ma, do daru z siebie samego, jednym słowem: od ludzkiej mądrości do Bożego szaleństwa. I Jezus wykorzystał ten czas „w drodze do Jerozolimy” oraz zaistniałą sytuację na swoistą katechezę na temat prawdziwego uczniostwa. Jezus na tę katechezę: „przywołał do siebie tłum razem ze swoimi uczniami.” Uczniami są wprawdzie tylko niektórzy, ale powołanymi do naśladowania Jezusa okazują się wszyscy, którzy tego chcą. 2 Jednakowe dla wszystkich są także warunki naśladowania Pana. To, co zasadnicze, jest wspólne dla wszystkich. Zanim Jezus przedstawił trzy warunkami „chodzenia za” poprzedził je bardzo znaczących sformułowaniem: „Jeśli kto chce pójść za Mną.” Słowa te są wyrazem szacunku, jaki Chrystus ma dla ludzkiej wolności. Same zaś warunki wyrażają się w trzech imperatywach: „(1) niech się zaprze samego siebie, (2) niech weźmie krzyż swój i (3) niech Mnie naśladuje. „Zaprzeć się samego siebie” oznacza więc: przyznać się do więzi z Panem, robić wszystko, by ją zachować, i konsekwentnie mówić „nie” temu wszystkiemu, co byłoby w stanie narazić ją na niebezpieczeństwo. „Wziąć swój krzyż”. Tu nie chodzi o tzw. krzyż codzienny. Wymowa tego zadania jest o wiele bardziej radykalna. Krzyż, zanim stał się symbolem największej miłości i największej ofiary, był tylko narzędziem okrutnej i niejednokrotnie haniebnej śmierci z rąk rzymskich okupantów, i tylko jako taki był znany w Palestynie przed ukrzyżowaniem Jezusa. „Wziąć swój krzyż” w ówczesnym kontekście nie oznacza zatem mniej lub bardziej pogodnie przyjąć jedną więcej trudność codziennego życia, ale zgodzić się na wszystkie koszty naśladowania Mistrza, włącznie z możliwością śmierci okrutnej i kompromitującej. Jeśli ktoś chce naśladować Jezusa, musi chcieć czynić to do końca, musi być gotowym przejść całą drogę nawet wtedy, gdy jako jedna z jej stacji pojawi się krzyż. „Niech Mnie naśladuje”- ten warunek bardzo mocno podkreśla kontynuację czynności nim wyrażonej. Tym, czego Jezus żąda, jest ciągłe, nieustanne zorientowanie na Jego osobę i ciągła, nieprzerwana więź z Nim. Chrześcijanin ma nie tylko stanąć za plecami Jezusa, ale stale się tam znajdować. Uczniem staje się ten, kto za podejmuje trud osobistego poznania Jezusa i zdecyduje się Go naśladować. Nawet jeśliby owo poznanie, miłość i naśladowanie miały nie być doskonałe - nigdy zresztą nie będą, skoro zawsze mamy być w drodze - to one, a nie choćby najbardziej poprawna, ale nie nasza teologia, czynią z nas uczniów. Nie zapominajmy, że na drodze kroczenia za Jezusem liczy się czynna wiara, jak nam to przypomina św. Jakub. Pyta on: „Jaki z tego pożytek, braci moi, skoro ktoś będzie utrzymywał, że wierzy, a nie będzie spełniał uczynków” (Jk 2,14)? Odpowiedź jest jednoznaczna: by wiara była prawdziwa, musi ona być czymś więcej niż samym tylko werbalnym przyświadczeniem czy teoretyczną znajomością prawd Bożych. Prawdziwa wiara musi znajdować wyraz w miłości do Boga i trosce o potrzebujących (Jk 2,15-16). Nasze płynące z wiary dobre uczynki - uczynki miłosierdzia, dobroci, szczodrobliwości - to coś więcej niż udokumentowanie naszej wiary. Ich obecność pozwala Duchowi Świętemu kontynuować w nas proces przemiany nas samych na obraz Jezusa. 3