Pobierz pdf - Prószyński i S-ka

Transkrypt

Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
Przełożył
Tomasz Wilusz
Tytuł oryginału
THE SILENT SISTER
Copyright © 2014 by Diane Chamberlain
All rights reserved
Projekt serii
Olga Reszelska
Opracowanie graficzne okładki
www.studio-kreacji.pl
Zdjęcie na okładce
© Lena Okuneva/Trevillion Images
Redaktor prowadzący
Katarzyna Rudzka
Redakcja
Joanna Habiera
Korekta
Katarzyna Kusojć
Maciej Korbasiński
Łamanie
Ewa Wójcik
ISBN 978-83-7961-167-6
Warszawa 2015
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Druk i oprawa
ABEDIK SA
61-311 Poznań, ul. Ługańska 1
styczeń 1990
Prolog
Alexandria, Wirginia
Od samego rana ludzie schodzili się na ścieżkę przecinającą las nad rzeką Potomac. Opatuleni puchowymi
kurtkami i wełnianymi szalikami, stali zbici w gromadę,
bo tak było cieplej, ściskając okryte rękawiczkami dłonie
dzieci albo smycze psów, wpatrywali się w jedyną plamę
koloru pośród zimowej szarości. Żółty kajak na środku
rzeki, skuty lodem. Ostatniej nocy woda była wzburzona;
wzbite zawieruchą, spienione fale zamarzły w poszarpane grzebienie, które uwięziły samotną łódkę daleko
od brzegu.
Spacerowicze widzieli ten kajak w porannych wiadomościach, czuli jednak potrzebę, żeby zobaczyć go na własne oczy. Oznaczał on koniec sagi, którą pasjonowali się
od miesięcy. Proces, na który niecierpliwie czekali, nigdy
się nie odbędzie, bo siedemnastoletnia morderczyni spoczywała teraz pod twardą połacią lodu.
„Wybrała najłatwiejsze wyjście”, szeptali niektórzy między sobą.
5
„Ale jakże straszliwą śmierć”, odpowiadali inni.
Patrzyli na kamienisty brzeg rzeki i zastanawiali się,
czy wypchała sobie kieszenie kamieniami, żeby pójść
na dno. Byli ciekawi, czy płakała, kiedy wypływała kajakiem na rzekę, świadoma, że koniec jest bliski. W telewizji
płakała, to na pewno. „Tylko na pokaz”, kwitowali dziś
niektórzy i ruszali w dalszą drogę. Było za zimno, żeby
długo stać w miejscu.
Mimo to jedna kobieta, ciepło opatulona, z dłońmi
schowanymi w kieszeniach, stała tam przez wiele godzin.
Patrzyła, jak helikopter stacji telewizyjnej filmuje miejsce
zdarzenia z lotu ptaka, jak śmigła, młócące z ogłuszającym
terkotem powietrze, zlewają się w ciemną plamę na tle
szarego nieba. Obserwowała policjantów, którzy kręcili
się na brzegu rzeki i pokazywali palcami to w jedną, to
w drugą stronę, debatując, jak wydobyć kajak z lodu… i jak
szukać ukrytego pod lodem ciała dziewczyny.
Kobieta raz jeszcze spojrzała na policjantów. Stali z rękami na biodrach, jakby dali za wygraną. Zamknięta sprawa. Otuliła się ciaśniej kurtką. „A niech sobie rezygnują”,
pomyślała z zadowoleniem, patrząc, jak jeden z policjantów wzrusza ramionami z rezygnacją. „Niech wyciągną
kajak z rzeki i ogłoszą fajrant”.
Choć żółty kajak uwięziony w lodzie niczego nie dowodził.
Tylko głupcy mogli tak myśleć.
Część I
CZERWIEC 2013
1.
Riley
Nigdy nie przypuszczałam, że jeszcze przed moimi
dwudziestymi piątymi urodzinami stracę prawie wszystkich, których kocham.
Kiedy zajechałam przed mały, nijaki budynek poczty
w Pollocksville, znów wezbrała we mnie rozpacz. Ze swojego mieszkania w Durham wyruszyłam przed trzema
godzinami, przysięgłabym jednak, że podróż trwała dwa
razy dłużej; wszystko przez to, że w drodze układałam
listę spraw do załatwienia w New Bern, co skłoniło mnie
do rozmyślań o mojej samotności. Nie miałam jednak czasu nurzać się w smutku.
Najpierw musiałam zajrzeć na pobliską pocztę, piętnaście kilometrów od New Bern. Załatwię to i przynajmniej
jedna sprawa z głowy. Wygrzebując z torebki białą kartkę
pocztową, weszłam do budynku. Skrzypiąc tenisówkami
po posadzce, skierowałam się do urzędniczki. Ciemnoskóra, z pięknie zaplecionymi warkoczykami, przypominała
mi moją przyjaciółkę Sherise, więc polubiłam ją od pierwszego wejrzenia.
9
–Czym mogę służyć? – spytała.
Podałam jej kartkę.
–Nie wiem, czemu ją dostałam – wyjaśniłam. – Mój
ojciec umarł miesiąc temu. Jego poczta przychodzi na mój
adres w Durham i znalazłam tę kartkę w skrzynce…
–Wysyłamy powiadomienia, kiedy ktoś nie ureguluje opłaty za skrytkę pocztową – poinformowała mnie
urzędniczka, patrząc na kartkę. – Jeśli adresat nie zapłaci
w ciągu dwóch miesięcy, zamykamy skrytkę i zmieniamy
zamek.
–Cóż, rozumiem, ale widzi pani… – obróciłam kartkę na drugą stronę. – Nie znam żadnego Freda Marcusa.
Mój ojciec nazywał się Frank McPherson, więc musiała
zajść pomyłka. Nawet nie sądzę, żeby tata miał skrytkę
pocztową. Zwłaszcza w Pollocksville, skoro mieszka…
mieszkał… w New Bern. – Nieprędko nauczę się mówić
o tacie w czasie przeszłym.
–Sprawdzę. – Zniknęła na zapleczu i po chwili wróciła
z cienką, fioletową kopertą i białą kartą katalogową. – Tylko to było w skrytce – powiedziała, podając mi kopertę.
– Adresowana do Freda Marcusa. Sprawdziłam w dokumentach, skrytka jest zarejestrowana na to nazwisko, adres
też się zgadza. – Podała mi kartę. Parafka rzeczywiście
wyglądała na złożoną ręką mojego ojca, ale tata nie miał
jakiegoś wybitnie niepowtarzalnego charakteru pisma.
Poza tym to nie było jego nazwisko.
–Adres się zgadza, ale widocznie ten człowiek wpisał
go przez pomyłkę – oznajmiłam, chowając fioletową kopertę do torebki.
–Mam zlikwidować skrytkę czy będzie ją pani opłacać?
– dopytywała urzędniczka.
10
–Nie ja powinnam decydować o likwidacji, ale płacić
za nią nie zamierzam, więc… – Wzruszyłam ramionami.
–Wobec tego ją zlikwiduję – postanowiła.
–Dobrze. – Byłam zadowolona, że podjęła decyzję za
mnie. Uśmiechnęłam się. – Mam nadzieję, że Fred Marcus
się nie obrazi, kimkolwiek jest. – Odwróciłam się w stronę
drzwi.
–Przykro mi z powodu pani straty – powiedziała.
–Dzięki – rzuciłam przez ramię. Kiedy wsiadałam
do samochodu, oczy mnie piekły.
Wjechałam do zabytkowej dzielnicy New Bern. Stare
domy tłoczyły się na wysadzanych drzewami ulicach, tu
i ówdzie między sklepami stały ogromne, pomalowane
niedźwiedzie, symbol miasta. Przede mną pedałowali
dwaj policjanci na rowerach, obrazek, który lekko poprawił mi nastrój. Choć od dawna nie mieszkałam w New
Bern, wciąż ciągnęło mnie w rodzinne strony. Do tego
niezwykłego miasteczka.
Skręciłam na Craven Street i zatrzymałam się na naszym podjeździe. Przez szyby w bramie garażu – jedna
była pęknięta – widziałam dach samochodu taty. Nie pomyślałam, co z tym autem zrobić. Lepiej sprzedać czy
oddać na cele charytatywne? Nazajutrz rano miałam się
spotkać z adwokatką taty, postanowiłam więc dołączyć
to pytanie do mojej stale wydłużającej się listy. Najlepiej, żeby Danny wziął ten samochód na miejsce swojego
gruchota, ale coś czułam, że mój brat nie zgodziłby się
go przyjąć.
Mój rodzinny dom był piętrowy, pastelowożółty,
w wiktoriańskim stylu i wymagał odmalowania. Szeroki
11
ganek zdobiły delikatne, białe poręcze i filary. Kochałam
ten dom. Mieszkałam tu, odkąd sięgałam pamięcią. Kiedy
go sprzedam, nie będę miała po co wracać do New Bern.
Regularnie odwiedzałam tatę i sądziłam, że to nigdy się
nie zmieni. Po jego nagłej śmierci przyjechałam na dwa
dni, żeby załatwić kremację i dopilnować innych spraw,
nie pamiętałam już jakich. Czy tata w ogóle chciał, żeby
go skremować? Nigdy o takich rzeczach nie rozmawialiśmy, a w tamtych dniach byłam zbyt wstrząśnięta, zbyt
oszołomiona, żeby trzeźwo myśleć. Na szczęście miałam
wtedy u boku Bryana, uspokajającego mnie samą swoją
obecnością. Przekonywał, że skoro moja matka została
skremowana, ojciec najprawdopodobniej także życzył
sobie tego dla siebie. Oby się nie mylił.
Zaczęłam się zastanawiać, czy nie nazbyt pochopnie
zerwałam z Bryanem. Przydałoby mi się teraz jego wsparcie. Zdecydowałam się na rozstanie w najgorszej możliwej
chwili – kiedy odszedł tata, a Sherise wyjechała na całe lato do Haiti, by poświęcić się działalności misyjnej.
Z drugiej strony nie ma dobrego momentu na to, żeby
zakończyć dwuletni związek.
Czułam ciężar samotności na barkach, kiedy wysiadłam z samochodu i spojrzałam na dom. Planowałam go
opróżnić w dwa tygodnie, a potem wystawić na sprzedaż
wraz z pobliskim kempingiem należącym do ojca. Nagle,
kiedy obrzuciłam wzrokiem okna i przypomniałam sobie,
ile rzeczy wymaga naprawy i jak bardzo mój ojciec nie
lubił niczego wyrzucać, zorientowałam się, że to nierealny
termin. To nie tak, że tata znosił do domu niepotrzebne
rupiecie; on był kolekcjonerem. Miał gabloty pełne zabytkowych zapalniczek, fajek i instrumentów muzycznych,
12
a oprócz tego mnóstwo innych przedmiotów, których
teraz muszę się pozbyć. Bryan stwierdził, że nasz dom
przypomina stare, zakurzone muzeum, i trudno było się
z nim nie zgodzić. Wyciągnęłam torbę sportową z tylnego
siedzenia, usiłując przezwyciężyć panikę. W Durham nikt
na mnie nie czekał, całe lato miałam wolne. Spędzę tutaj
tyle czasu, ile trzeba, aby przygotować dom na sprzedaż.
Ciekawe, czy istnieje choć cień szansy, by Danny zgodził
się mi pomóc.
Wspięłam się po szerokich schodach na ganek i wsunęłam klucz do zamka. Drzwi otworzyły się z głośnym
skrzypieniem, które znałam tak dobrze jak głos mojego
ojca. Przed wyjazdem w maju zasłoniłam okna, więc teraz
ledwo widziałam w mroku wejście do kuchni na drugim
końcu salonu. Wciągnęłam w nozdrza zatęchły zapach
domu, który długo stał zamknięty na cztery spusty, i podniosłam rolety, żeby wpuścić światło dzienne. Ustawiłam
termostat na dwadzieścia dwa stopnie i usłyszałam miły
dla ucha szmer starego klimatyzatora budzącego się do życia. Potem stanęłam na środku pokoju z rękami na biodrach i obejrzałam wnętrze krytycznym okiem.
Tata urządził sobie w przestronnym salonie swego rodzaju gabinet, choć jeden, całkiem spory, miał już na górze. Uwielbiał biurka, skrytki i gabloty. Tutaj wstawił
piękny, stary sekretarzyk z żaluzjowym zamknięciem.
Na wprost wejścia, na regałach, wykonanych na zamówienie i otaczających drzwi kuchni, umieścił kolekcję
muzyki klasycznej, prawie same winyle, a w specjalnej,
wbudowanej w ścianę szafce przechowywał gramofon. Po
północnej stronie pokoju stała szeroka, przeszklona gablota z fajkami. Zawsze wyczuwałam tu lekki zapach tytoniu,
13
tata jednak zapewniał, że to tylko złudzenie. Pod ścianą
stały kanapa, co najmniej równa mi wiekiem, i tapicerowany fotel. Resztę miejsca zajmował fortepian gabinetowy,
na którym nigdy nie nauczyłam się grać. Oboje z Dannym
mieliśmy lekcje, ale zupełnie nas nie interesowały, więc
rodzice zgodzili się, żebyśmy zrezygnowali. Ludzie mówili: „To rodzeństwo Lisy. Na pewno mają talent. Dlaczego
nie weźmiecie ich do galopu?”. Nigdy jednak tych rad nie
usłuchali i byłam im za to wdzięczna.
Przeszłam do pokoju stołowego, zadziwiająco schludnego i uporządkowanego w porównaniu z resztą domu.
Tata rzadko tu zaglądał. W stołowym niepodzielną władzę
sprawowała moja matka. Szeroką serwantkę wypełniała
porcelana, wazony i misy z rżniętego szkła, które w jej
rodzinie przechodziły z pokolenia na pokolenie. Rzeczy,
które dla niej przedstawiały wielką wartość, a których
ja zamierzałam się pozbyć. Przesunęłam palcami po zakurzonym kredensie. W każdym kącie czyhały na mnie
wspomnienia, które trzeba będzie rozebrać na kawałki.
Poszłam z torbą na górę, gdzie szeroki korytarz otwierał
się na cztery pokoje. W pierwszym mieściła się sypialnia
mojego ojca, z dużym łóżkiem przykrytym narzutą. Drugi
pokój dawniej zajmował Danny i choć nie nocował w naszym domu, odkąd w wieku osiemnastu lat go opuścił
– „wyrwał się”, jak sam by to określił – dla mnie ten pokój
na zawsze miał pozostać „pokojem Danny’ego”. Trzeci
był mój, w porównaniu z czasami, kiedy tu mieszkałam,
wyglądał spartańsko. Po studiach stopniowo zabrałam stąd
moje rzeczy. Pamiątki ze szkoły średniej i uczelni – zdjęcia byłych chłopaków, szkolne księgi pamiątkowe, płyty
i tak dalej – dziś trzymałam u siebie w Durham, w pudle,
14
w którym czekały dnia, kiedy wreszcie je przejrzę i zdecyduję, co warto zachować.
Rzuciłam torbę na łóżko i poszłam do czwartego pokoju
– gabinetu mojego ojca. Na małym biurku przy oknie stał
stary, masywny monitor komputerowy, a wzdłuż dwóch
ścian ciągnęły się serwantki wypełnione zapalniczkami
Zippo i zabytkowymi kompasami. Większość zbiorów tata odziedziczył po moim dziadku, też kolekcjonerze, po
czym wzbogacił je o przedmioty wyszperane na Craigslist,
eBayu i pchlich targach. Te kolekcje były jego obsesją.
Wiedziałam, że zamki szklanych, przesuwnych drzwi serwantek są pozamykane. Ciekawa byłam, gdzie tata trzymał
klucze. Obym zdołała je znaleźć.
O czwartą ścianę opierało się pięć futerałów na skrzypce. Tata, choć sam na nich nie grał, zbierał instrumenty
strunowe, odkąd pamiętałam. Z uchwytu jednego z futerałów zwisała przywieszka z nazwiskiem. Uklękłam
i wzięłam ją do ręki. Wiedziałam, co na niej jest: z jednej
strony narysowany fiołek, a z drugiej napis Lisa MacPherson i nasz stary adres w Alexandrii w stanie Wirginia.
Tutaj, w tym domu, Lisa nigdy nie mieszkała.
Moja matka umarła wkrótce po tym, jak skończyłam szkołę średnią, więc choć nigdy nie przestanie mi jej brakować,
przyzwyczaiłam się do jej nieobecności. Bez taty dziwnie się
jednak czułam w tym domu. Chowając moje ubrania do komody, spodziewałam się, że lada chwila wejdzie do pokoju,
i z bólem pomyślałam, że to niemożliwe. Brakowało mi naszych cotygodniowych rozmów telefonicznych i świadomości, że dzieli mnie od niego tylko kilka godzin jazdy. Dobrze
się z nim rozmawiało i zawsze czułam jego bezwarunkową
15
miłość. Przytłaczało mnie poczucie, że nie ma już na tym
świecie nikogo, kto kochałby mnie równie mocno.
Był cichym człowiekiem. Może jednym z najcichszych,
jacy stąpali po tej ziemi. Pytał, zamiast mówić. Chciał
znać każdy szczegół mojego życia, o własnym jednak nie
opowiadał prawie wcale. Jako szkolny psycholog to ja
byłam od zadawania pytań, więc z chęcią zamieniałam się
rolami, tym bardziej kiedy miałam pewność, że rozmówca
szczerze interesuje się moimi odpowiedziami. Mój tata
umarł na podłodze sklepu Food Lion wskutek rozległego
ataku serca. Był wtedy sam i to tkwiło mi zadrą w sercu.
Bryan sugerował, żebym zamówiła nabożeństwo żałobne za duszę taty, ale nie wiedziałabym, kogo zaprosić.
Jeśli miał jakichś przyjaciół, ja ich nie znałam. W odróżnieniu od większości mieszkańców New Bern nie należał
do żadnego kościoła ani lokalnej organizacji, a mój brat
by nie przyszedł na mszę w jego intencji. Ich relacje były
zupełnie inne. Kiedy przyjechałam do New Bern, Danny
zniknął. Znajomy policjant, Harry Washington, zawiadomił go o śmierci ojca, a potem Danny przepadł jak kamień
w wodę. Zostawił swój samochód zaparkowany obok przyczepy, w której mieszkał, więc szukaliśmy go z Bryanem
po lesie, ale Danny znał te chaszcze jak własną kieszeń.
Miał swoje kryjówki. Teraz nie wiedział, że jestem w mieście, więc zjawię się u niego bez uprzedzenia. I spróbuję
go ubłagać, żeby pomógł mi zająć się domem. Nawet jeśli
byłam pewna, że się nie zgodzi.

Podobne dokumenty