byliśmy przyszłością
Transkrypt
byliśmy przyszłością
J A E L NE E M A N BYLIŚMY PRZYSZŁOŚCIĄ t en m g l fra tek.p y ow zkar m e r Daww.b w Urodziliśmy się w roku 1960 w Jechiam, najpiękniejszym kibucu na świecie, zielono-żółto-liliowym od sosen, janowców i judaszowców, założonym w 1946 roku na wzgórzu u stóp twierdzy krzyżowców. Urodziliśmy się w grupie Narcyz. Było nas w niej szesnaścioro: ośmiu chłopców i osiem dziewcząt. t en m g l fra tek.p y ow zkar m e r Daww.b w Jael Neeman Byliśmy przyszłością Przełożyła Agnieszka Jawor-Polak t en m g l fra tek.p y ow zkar m e r Daww.b w Tytuł oryginału hebrajskiego היינו העתיד Projekt okładki AGNIESZKA PASIERSKA / PRACOWNIA PAPIERÓWKA Fotografia na okładce © by MICHA BAR AM / MAGNUM PHOTOS Fotografia Autorki © by KATARZYNA SIKORA Zdjęcia w książce pochodzą ze zbiorów Autorki oraz archiwum kibucu Jechiam. t en m g l fra tek.p y r Redakcja magdalena budziŃSKA ow ka z m e r Korekta alicja listwan / d2d.pl i zuzanna szatanik / d2d.pl Dawtechniczna w.b i skład Robert Oleś / d2d.pl Projekt typograficzny, redakcja w Copyright © by YAEL NEEMAN, 2011 Copyright © for the Polish edition by WYDAWNICTWO CZARNE, 2012 Copyright © for the Polish translation by agnieszka jawor-polak, 2012 ISBN 978-83-7536-459-0 WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o. www.czarne.com.pl Redakcja: Wołowiec 11, 38‑307 Sękowa tel. +48 18 351 00 70 e‑mail: [email protected] Wołowiec 2012 Wydanie I Ark. wyd. 8,4 Cena 27,90 zł 1 Naszą historię opowiadaliśmy sobie bezustannie. Obsesyjnie. Na głos. Czasem czuliśmy zmęczenie, jeszcze nim rozpoczęliśmy, a jednak mówiliśmy o tym godzinami. Z wielką uwagą słuchaliśmy się nawzajem, bo nawet wiele lat później, gdy nie mieszkaliśmy już w kibucu, każdy wieczór z tą opowieścią przynt e nosił nowe szczegóły. gm.pl a r f Nie wiedzieliśmy na przykład, ek dzieci z Sosny, grupy tczęść y że r w a k starszej od naszej o pięć rlat, z hodowcami bydła. I że mopracowała ez b a . D ww na terenie naszego kibucu. Nie żyli w węgierskiej enklawie wiedzieliśmy, że ló faszw(„koński fiut”) służył im za „dzień dobry” i „dobry wieczór”. Nie wiedzieliśmy, że Itai z Sosny już w wieku sześciu lat bez przeszkód objeżdżał konno nasze wzgórza. Te historie przekazywało się wyłącznie ustnie, wbrew wszelkim oficjalnym regułom. Wybijały ze zraszaczy na trawnikach przy stołówce, wyzierały ze spękanych murów twierdzy, ze szpar w pięknych kamiennych chodnikach. Opowiadaliśmy je z ogniem w oczach. Mówiliśmy: – Niewiarygodne, że przy nas zabijali krowy na rampie, że najspokojniej w świecie ukręcali kurom łby. Lecz brzmiało to jak wspomnienie z naszych najlepszych lat. Bo rzeczywiście były to nasze najpiękniejsze, skąpane w złocie lata. Właśnie dlatego że żyliśmy w chłodzie pomimo 5 żaru i wiecznie palącego słońca. Byliśmy czujni, ciekawi każdego dnia. Nie traciliśmy ranków ani nocy na sen. Skakaliśmy, biegaliśmy z rękoma lepkimi od mleczka figowego i żywicy. Nocą i dniem byliśmy z sobą tak blisko, a jednak nie wiedzieliśmy nic o sobie nawzajem. Nie znaliśmy też zupełnie samych siebie. Opowiadaliśmy od zawsze, już wtedy, w domu dzieci, w noce z pomarańczowym księżycem. Pletliśmy o każdej porze – żeby zasnąć i żeby nie zasnąć, siedząc na korytarzu przy wejściu do sal albo na swoich łóżkach. Przesadzaliśmy do granic w opowieściach o miejskich wakacjach z rodziną biologiczną (jechaliśmy z mamą, tatą i rodzeństwem. Na tydzień stawaliśmy się rodziną z miasta, chodziliśmy w galowych ubraniach, noszonych kolejno przez wszystkie wyjeżdżające dzieci). Zaś po powrocie z kibucowego mieszkania przy ulicy Szejnkina w Tel Awiwie – a każdy z nas wracał osobno – opowiadaliśmy sobie nt e o cyrku Medrano, do którego chodziliśmy gm.pl wszyscy. Tyle że wiea r k inny niż wszystkie: lwy f czór, gdy to my odwiedziliśmyycyrk,tebył r w a o zkz liny… Opowiadaliśmy sobie uciekły z klatki, akrobata e rm.spadł a D ww b niestworzone rzeczy. w Po odejściu próbowaliśmy czasem opowiadać swoją historię ludziom z miasta. Nie udawało się nam jednak przekazać ani jej wątków, ani tonu. Głos brzmiał drażniąco, fałszywie, to piskliwie, to znów zbyt grubo, jak fujarka z naszego dzieciństwa. Poddawaliśmy się w połowie. Jałowe słowa spadały między nas a nich jak zgubione oczka z robótek naszych matek, w milczeniu przysłuchujących się rozmowie mężczyzn podczas cotygodniowych zebrań kibucu. Mówiliśmy w liczbie mnogiej. Tak się urodziliśmy i tak roś liśmy, od szpitala po wieczność. Dziwne, kręte były i są nasze horyzonty. Od wyjścia ze szpitala nigdy nie próbowano nas rozdzielić. Przeciwnie – łączono, zlepiano, spajano. 6 Maluchy – żłobek nt Jednak nie o zespolenie chodziło przede mepl wszystkim – choć g a . fr dzieciństwie czasem, gdy ludzie mówią o swoim w kibucu, wyek t y r wbyłokajedynie efektem ubocznym o daje się inaczej; zespolenie rm ez Daww.b (uchwałę o umieszczeniu dzieeksperymentu z socjalizmem w podjęto w roku 1918 i obowiązywała ci we wspólnych domach ona wszystkie kibuce z wyjątkiem kilku najstarszych – Deganii Alef, Deganii Bet i Ein Charod, które były przeciw. Pozwolono im się wyłamać. Degania istniała jeszcze przed regulaminami i systemem). Wcale więc nie chodziło o spajanie, lecz o oddzielenie, o uwolnienie dzieci od uciążliwego brzemienia rodziców, od ich pieszczot i pragnień narzucanych przez czułe matki, przez ambitnych ojców. O oddzielenie i ochronę dzieci przed burżuazyjną naturą rodziny. „Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata”, głosiła Międzynarodówka. Teraz jak feniks z popiołów odrodzić się miał inny świat, sprawiedliwy i równy. Chodziło o ukształtowanie nowego dziecka, z którego kiedyś wyrośnie nowy człowiek. 7 Tęsknota części kibucowych dzieci za rodziną, której nie miały, była w istocie tęsknotą za ideą, która już wtedy była i do dziś pozostała dla nich niepojęta, powiedzmy, że była czymś w rodzaju tęsknoty diaspory żydowskiej za Jerozolimą. Będąc w drugiej klasie, zobaczyłam po raz pierwszy dorosłego w piżamie. Był nim mój tata, który zasnął podczas popołudniowej przerwy. Codziennie przychodziliśmy do mieszkania rodziców na godzinę i pięćdziesiąt minut, od siedemnastej trzydzieści do dziewiętnastej dwadzieścia (aż do siódmej klasy, kiedy zesłano nas do placówki oświatowej w Ewron). Tego dnia o wpół do szóstej weszłam do ich mieszkanka bez pukania (nigdy nie pukaliśmy, u nas drzwi zawsze były otwarte, dwadzieścia cztery godziny na dobę, przecież nie ma nic do ukrycia, domy są własnością wszystkich, a nie burżuazyjnym mieniem, które trzeba otoczyć murem i którego należy pilnie strzec), a on leżał w łóżku w piżamie. Serce waliło mi jak szalone, gdy wybiegłam na dwór, nt e krzycząc, że mój tata umarł. Umarł! Ktoś l usłyszał i niepewgm.pmnie a r k f nie poszedł sprawdzić. Cwi N. nie umarł, rte tylko śpi. Tak wyglądają wy kaw łóżku o dorośli, kiedy śpią: leżąrspokojnie twarzą do ściany, plem bez a . D ww piżamę, przykryci pikowaną kołdrą. cami do nas, ubrani w wielką w Nasza opowieść pozornie sprowadzała się do fabuły. Fabułą był system, który nie odpowiadał ani dzieciom, ani dorosłym. Rodzice żyli obok niego, my pod nim. Nikt nie żył w nim, system nie służył ludziom do życia, lecz do realizacji ambicji i marzeń. Nasi rodzice i my z całych sił próbowaliśmy żyć w systemie, na tym właśnie polegał eksperyment. Jednak systemu nie sposób było zadowolić. Drżeliśmy przed nim, wiedząc, że nigdy nie uda się nam spełnić jego wymagań. Służyliśmy mu dniem i nocą, starsi (nasi rodzice) gromadząc setki dni zaległego urlopu, owoc ich bezustannej pracy, a my, młodsi, w polu, w stołówce, w domu dzieci. Wszędzie. Nie wiedzieliśmy nic o życiu dorosłych, o ich jawie ani o śnie. Dorośli zamieszkiwali odrębny glob. 8 Poruszaliśmy się naprzeciw siebie jak dwa szeregi tancerzy, zbliżające się i oddalające miarowym krokiem podczas wspólnych tańców urządzanych w stołówce w piątkowe wieczory. My z kwiatowymi nazwami naszych grup: Narcyz, Anemon, Urginia, oni z własnymi nazwami zapożyczonymi od ognisk Haszomer Hacair: Pierwszy Maja, Ludzie Pracy, Stalin, Łan. My o imionach świeżych jak kropla rosy, jak letni deszcz: Jael, Michal, Tamar, Ronen. Oni o imionach, którymi dopiero co zastąpili te pierwsze, węgierskie: zamiast Frédiego – Cwi, zamiast Ági – Naomi, zamiast Laciego – Icchak. Żyliśmy we wszechświatach równoległych, my w społeczności dziecięcej, rodzice wśród starszych. Przemieszczaliśmy się w masie jak klucze ptaków, jak stada zebr, zawsze w dwóch dużych grupach. Na codzienne spotkania o siedemnastej trzydzieści my, dzieci, szłyśmy wszystkie razem, odprowadzając się nawzajem pod drzwi domu rodziców nt e biologicznych, a po upływie godziny minut, gmi pięćdziesięciu pl a . r k f o dziewiętnastej dwadzieścia, ywracałyśmy tą samą ścieżką do rte wprzez a o k domu dzieci, odprowadzane rodziców. z arm .bedzieci, oni w stołówce. Przedtem, Dw domu My jedliśmy kolację w ww matki zawiozły nas ze szpitala prosto tuż po naszym urodzeniu, do domu niemowląt, gdzie czekała już na nas opiekunka. Potem przychodziły nas karmić, zawsze razem, w tych samych godzinach. Karmiły jedna przy drugiej. Synchronizacja miała zagwarantować, że żadne dziecko nie dostanie więcej. Ni mniej, ni więcej. Także na układanie nas do snu rodzice przychodzili grupkami. Wolno im było spędzić z nami kwadrans. Nie każdy przychodził, ponieważ większość z nas miała jeszcze rodzeństwo, a we wszystkich domach kładło się dzieci spać o tej samej porze, poza tym wielu rodziców zajętych było budową kibucu i pracą w komisjach. Byliśmy dziećmi od święta: w Rosz Haszana paradowaliśmy przed nimi ze snopami zboża, w Pesach śpiewaliśmy piosenkę o koźlątku, mijając w drodze na scenę długie 9 stoły, za którymi siedzieli. Spotykaliśmy się regularnie w świetnie zsynchronizowanej choreografii, bezwiednie spełniając wytyczne ze skoroszytów rozsyłanych po wszystkich kibucach Haszomer Hacair, dostosowane do lokalnych warunków przez komisje do spraw świąt. W dni świąteczne na moment wkraczaliśmy w wieczorne życie dorosłych i wycofywaliśmy się „z bębenkami i tańcem”1, radzi, że koń i jeździec wrzuceni zostali w morze2, krokiem opracowanym specjalnie dla nas przez Nirę Neeman, nauczycielkę rytmiki. Równocześnie dokładnie to samo robiły wszystkie dzieci we wszystkich kibucach Haszomer Hacair wystawiające Hagadę – opowieść o święcie Pesach. Tańczyliśmy przed rodzicami na trawnikach podczas akademii kończącej rok szkolny i podczas święta kibucu, śpiewaliśmy: „Budujem razem kibuc wspaniały, jakiego oczy nie oglądały, jakiego oczy nie oglądały”. t en m g l fra tek.p y ow zkar m e r Daww.b w Narcyz na nocnikach 1 Księga Sędziów, rozdział 11, werset 34 [wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki]. 2 Zob. Druga Księga Mojżeszowa, rozdział 15, werset 1. 10