World Art Underground

Transkrypt

World Art Underground
World Art Underground – Wieliczka
Historia festiwalu
Geneza
Początków podziemnego festiwalu w Wieliczce nie należy szukać tylko w niewyczerpanych
pomysłach jego twórcy Marka Stryszowskiego, ale też w odległym prowansalskim Cannes
położonym na Lazurowym Wybrzeżu we Francji. Z dorocznych, o światowym wymiarze
wydarzeń kulturalnych jakimi żyje to miasto wymienić należy odbywający się od 1946 roku
prestiżowy międzynarodowy festiwal filmowy oraz o dwadzieścia lat młodsze targi muzyczne
znane pod nazwą MIDEM będącą skrótem od Marché International du Disque et de l'Edition
Musicale. Jest to największe na świecie wydarzenie w sferze szeroko rozumianej muzyki, w
którym uczestniczą tysiące muzyków, producentów, menadżerów i dziennikarzy prowadzący
na tym forum nie tylko rozmowy i dyskusje biznesowe, polityczne i prawne, ale też jest to
miejsce, gdzie prezentowane są nowe trendy w muzyce i muzyczne produkty. W roku 1994 w
targach MIDEM uczestniczył prezes oddziału krakowskiego Polskiego Stowarzyszenia
Jazzowego Marek Stryszowski. Tamże swój pomysł drzemiący w nim nie wiadomo od jak
dawna, przedstawił po raz pierwszy artystom i ludziom sztuki uczestniczącym w tej imprezie.
Przede wszystkim podkreślał walory miejsca prezentacji artystycznych. Wielicka kopalnia
soli znana jest powszechnie w całym świecie i nie ma specjalnej potrzeby by jej zabytkowy
charakter starać się jakoś uzasadnić. Odwiedzających ją po raz pierwszy wręcz szokują
niewyobrażalnie duże przestrzenie podziemnych wyrobisk górniczych. Przyjeżdżający do
Wieliczki turyści często nastawiają się na atrakcje związane z pokonywaniem ciasnych
kopalnianych chodników, trudności z chodzeniem w grząskiej lub wyboistej soli i z tym
wszystkim, z czym przeciętnemu człowiekowi kojarzy się słowo „kopalnia”. A tu tymczasem
ponad 300 km przestronnych chodników, cztery miliony metrów sześciennych tak zwanych
pustek poeksploatacyjnych, dziesiątki obszernych komór, a wszystko pod ziemią na
niewielkim obszarze niespełna dziesięciu kilometrów kwadratowych. Jest to zatem
wyjątkowe miejsce do wszelakich prezentacji artystycznych. Nic zatem dziwnego, że zamysł
Marka Stryszowskiego uzyskał w Cannes nadzwyczaj dobre opinie, a on sam niejako
podbudowany i inspirowany taką oceną niezwłocznie przystąpił do realizacji swojego
projektu.
Przygotowania
Kiedy już wiadomo było o co chodzi nastąpił gorący okres przygotowań do realizacji
festiwalu. Jego nazwa „World Art Underground” wymyślona została dużo wcześniej, a teraz
nadszedł czas na sprecyzowanie koncepcji będącej dopiero w zarysie. Znane było też miejsce
wszelkich koncertów, wystaw, spektakli i innych prezentacji. To wyjątkowe miejsce, gdzie
wszystko ma się dziać w naturalnej scenerii wyrobisk górniczych wielickiej kopalni soli,
której tradycja sięga blisko tysiąca lat.
Wielicki solny skarb jest pomnikiem, z którym może i powinien identyfikować się każdy
mieszkaniec kuli ziemskiej, jest świadectwem wspólnoty kulturowej całej ludzkości,
wynikającym nie poprzez jakiekolwiek związki, ale właśnie ze względu na jego odrębność.
Wszystko, co wielkie i wspólne, wymaga wspólnej troski, wspólnego pietyzmu i wspólnego
oddania czci, zarówno pokoleniom twórców, jak i dla pamięci przyszłych pokoleń. Nic wiec
dziwnego, że kopalnia w Wieliczce, dzięki niezaprzeczalnym walorom i niemal milenijnej
tradycji w 1978 roku wpisana została przez UNESCO na Pierwszą Światową Listę
Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego.
UNESCO to jedna z agend ONZ, a pełna nazwa tej organizacji brzmi United Nations,
Educational, Scientific and Cultural Organization, która od 1945 roku kieruje swymi pracami z
Paryża. Do kogóż zatem mógł zwrócić się Marek Stryszowski, dyrektor festiwalu World Art
Underground - Wieliczka '95, z prośbą o patronat nad imprezą? Wątpliwości nie było i
działania nastąpiły niemal automatycznie. W biurze festiwalu przygotowano odpowiednie
wystąpienie do Polskiego Komitetu do spraw UNESCO, a wkrótce nadeszła wieść o akceptacji
propozycji i odtąd nazwa festiwalu uzupełniona została rozwinięciem: „...pod oficjalnym
patronatem Polskiego Komitetu do spraw UNESCO”.
Zamiarem organizatora festiwalu było przedstawienie szerokiego zakresu twórczych dokonań
z rozmaitych dziedzin sztuki. Program nie miał być w żaden sposób ograniczany do
prezentacji wybranego kierunku. Zmierzając jednak do spójności artystycznej, organizator
starał się prezentować różne gatunki muzyki, od klasyki poprzez jazz, jazz-rock, pop, muzykę
filmową, aż po zyskującą coraz większą popularność tak zwaną „world music”, nie
wykluczając oczywiście korzeni, czyli muzyki ludowej. Koncerty zespołów muzycznych
stanowić miały, choć znaczącą, ale jednak tylko część artystycznych prezentacji. W
programie festiwalu miały się znaleźć również spektakle teatralne, balet, wystawy malarstwa,
grafiki i rzeźby, projekcje filmowe i wszystko to, co w szerokim znaczeniu słowa „sztuka”
zasługuje na prezentację, pod warunkiem jednak, że będą to prezentacje artystów o uznanej w
środowisku pozycji, co powinno stanowić gwarancję wysokiego poziomu imprezy. Dziś już
można stwierdzić, że się powiodło.
Pierwsza odsłona - prolog
Nadszedł w końcu czas Prologu.
Najobszerniejszą, choć nie największą komorą w kopalni jest Warszawa. Wydobyta z niej sól
w wieku XIX przeznaczona została na potrzeby utworzonego Księstwa Warszawskiego i stąd
jej nazwa. Pełniła i pełni rozmaite funkcje, czasem boiska koszykówki, czasem kortów
tenisowych, sali widowiskowej, komnaty balowej, auli kongresów, zjazdów i sympozjów.
Scena komory Warszawa była w dniu 18 marca 1995 roku głównym i jedynym miejscem
prezentacji artystycznych prologowych koncertów, chociaż także gości festiwalowych przed
szybem Daniłowicza witała Reprezentacyjna Orkiestra Dęta Kopalni Soli Wieliczka, mająca
za sobą ponad wiekową tradycje, a tym, co już znaleźli się na dole, wysiadającym z windy,
rżnęła od ucha do ucha wielicka kapela regionalna Huncwoty.
Koncert prologowy rozpoczął się tym starym, dobrym jazzem, w wykonaniu też starego,
zespołu Old Metropolitan Band, pod wodzą Andrzeja Jakóbca. Oldy, bo tak skrótowo
nazywają tę tradycyjną grupę, cieszącą się niesłabnącą popularnością i tym razem okazali się
niezawodni.
Piwnica pod Baranami przez dziesięciolecia istnienia była zadziwiającą kuźnią talentów.
Wychowała dziesiątki artystów, a przez jej niewielką estradę przewinęły się setki, a może i
tysiące wykonawców. Anna Szałapak należy do trzeciego lub czwartego pokolenia artystów
piwnicznych. Z właściwym sobie wdziękiem i w ciepłym nastroju zaśpiewała Grajmy Panu
na harfie, grajmy Panu na cytrze ... Ta część koncertu różniła się stylem od całości, ale taki
był zamiar organizatorów: prezentować wszystko, co godne jest prezentacji. W języku prasy,
radia i telewizji, określane jest to mianem sztuki interdyscyplinarnej.
Zupełnie inaczej, choć w podobnym klimacie, zaprezentował się Ryszard Styła (g) w
towarzystwie czarnoskórych Billa Dickensa (bg) i Ernie Adamsa (dr). Trio Styły pod nazwą
Spectrum Session wprowadziło pewnego rodzaju ożywienie, które od tego momentu zaczęło
narastać. Po nich, już bardziej dynamicznie, chociaż z tą samą sekcją rytmiczną, wzbogaconą
o klawisze Sebastiana Bernatowicza, wyszła na scenę formacja Marka Stryszowskiego Little
Egoists. Jednak kulminacją koncertu Prologu był występ Carlosa Johnsona, przedstawiciela
elektrycznego, czarnego, autentycznego chicagowskiego bluesa i gwiazdy. Zachwycił
wszystkich. Wystarczy tylko przypomnieć, jak Carlos Johnson na tym koncercie grał, po
prostu z taką werwą, że pozrywał struny w obu swoich gitarach i zmuszony był kończyć
występ na pożyczonym naprędce instrumencie.
Pierwsza odsłona c.d. – World Art Underground Wieliczka ‘95
Dzień pierwszy
W niesłychanie upalne dni czerwcowe 1995 roku odbyła się zasadnicza część festiwalu Word
Art Underground. Koncert inauguracyjny miał miejsce 15 czerwca w kaplicy błogosławionej
jeszcze wówczas, a dziś już świętej Kingi i nosił tytuł „Preisner’s music”
Zbigniew Preisner urodził się w Bielsku Białej i jest absolwentem Wydziału Historii
Uniwersytetu Jagiellońskiego. W czasie studiów związał się z kabaretem Piwnica pod
Baranami, gdzie niejako obejmując schedę po Zygmuncie Koniecznym zaczął komponować
muzykę do pieśni i piosenek kabaretowych. Równolegle zajął się komponowaniem muzyki
filmowej, a w tym zakresie ma niebagatelny dorobek. Wielokrotnie był wyróżniany za
kompozycje filmowe do blisko setki filmów, w tym wielkiej, międzynarodowej rangi
prestiżowymi nagrodami. Skwapliwie przyjął propozycję Marka Stryszowskiego uczestnictwa
w wielickim festiwalu i chętnie zgodził się na prezentację składanki złożonej z 23
fragmentów muzyki, wybranej z 18 filmów, dziesięciu wybitnych reżyserów.
Jak tylko pomysł na organizację tego koncertu osiągnął realne kształty, od razu kompozytor
Preisner zaczął, może nie tyle dystansować się od samego festiwalu, co traktować swój
koncert w sposób bardzo indywidualny. Jego koncert rejestrował sprzęt nagraniowy
francuskiej firmy VIRGIN i kamery ośrodka Telewizji Polskiej w Katowicach.
Orkiestrą SINFONIA VARSOWIA dyrygował Zdzisław Szostak, po jego lewej stronie, na
schodach prowadzących do kaplicy, rozlokował się Warszawski Chór Kameralny pod
dyrekcją Ryszarda Zimaka, zaś z boku, po prawej Chór Chłopięcy Filharmonii Krakowskiej,
prowadzony przez Lidię Halon. Partie solowe wykonywało aż dziewięciu solistów, w tym
światowego formatu sopranistka Elżbieta Towarnicka. która wydobyła z siebie swój
zwyczajny, czyli porywająco piękny głos. Cały koncert osadzony był w znakomicie wtopionej
w nastrój kaplicy, specjalnie zaprojektowanej scenografii, wykonanej pod nadzorem
projektantki, w kopalnianych warsztatach.
Koncert otwarcia z założenia nie był jakąś sztucznie nadętą w uroczyste oprawy chwilą
rozpoczęcia czterodniowej imprezy. Po prostu się zaczął i odbył bez zbędnych przemówień i
nawet bez jakiejkolwiek zapowiedzi. Właściwie dzięki tym ustaleniom, koncert spełnił swoje
zadanie, czyli zainaugurował festiwal. Po godzinnej przerwie koncert Preisnera został
powtórzony, a na widowni wówczas zasiedli m.in. Krzysztof Kieślowski Krzysztof,
Piesiewicz, sędziwy redaktor naczelny Tygodnika Powszechnego Jerzy Turowicz i schodzący
po schodach kaplicy Piotr Skrzynecki, którego publiczność powitała ciepłą dawką braw,
oddanych mu na stojąco.
Równolegle do koncertów w kaplicy bł. Kingi, nieopodal, na podobnej głębokości ponad stu
metrów, w komorze Warszawa miały miejsce jeszcze dwie tego dnia prezentacje. Wcześniej,
jako pierwszy, wystąpił duet gitarowy Toto Blanke i Rudolf Dašek. I pomyśleć, że obaj
muzycy, Niemiec i Czech, po raz pierwszy spotkali się w Polsce, na wrocławskim festiwalu
Jazz nad Odrą w 1978 roku. Mimo odrębności narodowej i własnych dróg rozwoju
artystycznego, którymi każdy z nich kroczył oddzielnie, bardzo szybko porozumieli się we
wspólnym języku jazzu i koncertują razem po całym świecie, głównie na festiwalach, od
Argentyny na Festiwalu Gitarowym w Posadas, poprzez Praską Wiosnę Jazzową w Czechach,
aż po Turcję, gdzie widać i słychać ich było na festiwalu w Ankarze. Teraz już w swój
artystyczny życiorys mogą sobie wpisać udział w wielickim podziemnym festiwalu.
Drugą tego dnia imprezą w komorze Warszawa, był spektakl Baletu Form Nowoczesnych
Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.
Pozornie wydaje się, że każdy wie czym jest taniec. Tymczasem, gdyby trzeba było w
zwięzły sposób ująć go w ramy definicji, niejeden miałby nie lada kłopot. Sięgając do
wydawnictw encyklopedycznych, nieufni własnej wiedzy czytamy, że taniec to ...zwykle
przedstawienie nastroju duszy za pomocą odpowiednich poruszeń ciała... Zgodnie z tą regułą
widać wyraźnie, że muzyka, z którą zapewne każdy kojarzy taniec nierozłącznie, wcale mu
nie jest niezbędna. Wiadomo natomiast powszechnie, że taniec istniał w każdej kulturze i we
wszystkich wiekach, oraz że jest dokładnie tak stary, jak stara jest ludzkość. W tańcu
odprawiano modły, był on elementem tysięcy obrzędów, rytualnych zaklęć, przedbitewnych
próśb o zwycięstwo i pobitewnych dziękczynień, karmą na otuchę i wzmożenie odwagi.
Balet za to, jest czymś więcej niż taniec, gdyż nie jest to, jakby po prostu wydawać się mogło,
tylko taniec zbiorowy. Balet jest przedstawieniem scenicznym dostosowanym w treści i
formie do wymagań dramatu. Pierwsze wiadomości na temat baletu pochodzą z 1489 roku,
kiedy to Galeazzo, książę mediolański, z okazji swego ślubu z Izabellą Aragońską, polecił w
celu uświetnienia uroczystości, urządzić przedstawienie taneczne, które po włosku nazwał
baletto.
Balet Form Nowoczesnych AGH powstał w 1969 roku w okresie, kiedy trwała jeszcze,
rozpoczęta po politycznej odwilży, eksplozja twórczości studenckiej. Teatry, kabarety,
zespoły muzyczne, grupy taneczne, grupy literackie w owym okresie dość szybko wychodziły
z kręgu tak zwanej twórczości studenckiej i równie szybko stawały się w pełni zawodowymi i
tak postrzeganymi zespołami. Ta droga nie ominęła baletu stworzonego przez i do dziś z nim
związanego Jerzego Marię Birczyńskiego, tancerza i choreografa.
W programie festiwalu znalazły się niesłychanie interesujące układy choreograficzne,
wykonywane po mistrzowsku, zarówno w scenach zbiorowych, jak i w partiach solowych,
czy w duecie. Całość programu oparta była o ciekawą muzykę, złożoną z kompozycji od Jana
Sebastiana Bacha, Fryderyka Chopina i Antonio Vivaldiego, aż po Herbie Hancocka.
Dzień drugi
Następnego dnia, w piątek 16-go czerwca, rosły emocje publiczności i słabło napięcie
organizatorów. Droga Joe Zawinula do podziemi wielickiej kopalni była dosyć długa i
okrężna. Rozpoczęła się w lipcu, dnia siódmego, 1932 roku, kiedy maleńki Josef w Wiedniu,
przyszedł na świat Boży. Jako 6-cioletni chłopiec grał na akordeonie ze słuchu, akompaniując
cygańskie melodie swej śpiewającej folkowe piosenki rodzinie. W wieku 7 lat rozpoczął
naukę muzyki klasycznej w wiedeńskiej szkole muzycznej. Niestety, ubodzy krewni nie
posiadali pianina i Josef nie mógł ćwiczyć. W 1944 roku, po ataku bomb na Wiedeń,
wyjechał do Czechosłowacji w rodzinne posiadłości, gdzie już miał możliwość, z której
skrzętnie korzystał, możliwość codziennego ćwiczenia gry fortepianowej. Po wojnie powrócił
do Wiednia. Tam aż 24 razy oglądał amerykański film Stormy Weather, nakręcony w 1943
roku i odtąd zapragnął grać tylko jazz. Jak postanowił, tak też uczynil.
W 1952 roku Hans Kölner, wielki austriacki saksofonista nawiązał z nim współpracę i
właściwie od tego momentu rozpoczęła się jego wspaniała, artystyczna kariera. W 1959 roku
uzyskał stypendium w Berklee School of Music w Bostonie i wyemigrował do Stanów
Zjednoczonych Ameryki Północnej, gdzie wkrótce po przyjeździe rozpoczął 8-miesieczne
tournee, w którym towarzyszył mu Maynard Ferguson. Pracując krótko z Sildo Hamptonem,
był później, w latach 1959 - 1961, akompaniatorem Dinah Washington. Współpracował też,
w tamtym okresie, z Harrym Edisonem, Joe Williamsem i Connoballem Adderleyem, u
którego skomponował znany przebój Mercy, mercy, mercy. W latach 1969 -1970 przyszła
kolej na współpracę z Milesem Davisem. Później z saksofonistą Davisa, którym był nie kto
inny, tylko Waine Shorter, wespół w zespól stworzył WEATHER REPORT. Do pracy w
owym instytucie meteorologicznym powołali jeszcze takich muzyków jak Miroslav Vitous,
Alphonye Mouyon i Airto Moreira, a cała ta piątka od roku 1971 wspólnie prognozowała
pogodę. Zespół, z którym przyjechał do Wieliczki, JOE ZAWINUL SYNDICATE powstał
1989 roku. Joe Zawinul powołuje się na rodowód austriacki, choć jak sam nie raz już
przyznał, w jego żyłach płynie krew czeska, węgierska i cygańska.
Koncert zawinulowego Syndykatu poprzedził kwartet Zbigniewa Namysłowskiego z
najprawdziwszą kapelą góralską, a oba występy zapowiadał Marcin Kydryński.
Zbigniew Namysłowski jest jedną z najbardziej uznanych postaci polskiego i europejskiego
jazzu. Nie ma takiego kraju w Europie, czy kontynentu na świecie, który by nie gościł tego,
co tu się rozwodzić, wybitnego saksofonisty. Koncertował w miejscach tak rzadko
odwiedzanych przez europejskie zespoły, jak Kuba, Indie, Australia, czy Nowa Zelandia.
Wszędzie z olbrzymim powodzeniem.
W Wieliczce wystąpił z góralami. Namysłowski dokonał tego, jakby pozornie wydawać się
mogło, mezaliansu jazzu z folklorem góralskim, z niesamowitym wyczuciem. Ten
eksperyment nie przerósł zamiaru, lecz spełnił oczekiwania, zarówno twórców, jak i
odbiorców, dając w efekcie niesłychanie interesującą i oryginalną muzykę.
W czwórce Namysłowskiego wystąpili, pianista Leszek Możdżer, kontrabasista Zbigniew
Wegehaupt i perkusista Cezary Konrad, wszyscy trzej odnotowani później, oczywiście każdy
w klasie swojego instrumentu, na pierwszych miejscach listy jazz top '95 ogłoszonej przez
magazyn JAZZ FORUM. Leszka Możdżera uhonorowano dodatkowo tytułem muzyka roku.
Górale, jak przystało na górali, wystąpili w prawdziwych góralskich strojach, ale ciupagi
zastąpiły im instrumenty. Ze skrzypcami wyszli na scenę Jan Karpiel Bułecka, Piotr
Majerczyk i Wojtek Topa, a przy basetli usiadł w skupieniu Jan Zatorski Siecka, o których w
recenzji tego występu Robert Buczek napisał: Słowa uznania należą się również czterem
góralom, którzy byli równorzędnymi partnerami wyśmienitych jazzmanów ...
Po krótkiej przerwie, na scenie komory Warszawa, pojawił się w końcu oczekiwany tego dnia
Syndykat Joe Zawinula. Liderowi towarzyszyli gitarzysta basowy Matthew Garrison,
gitarzysta Fareed Haque oraz instrumentalista perkusyjny i wokalista Arto Tuncboyacian.
Czego można spodziewać się po występie zespołu kierowanego przez jednego z największych
w historii światowego jazzu muzyka, uznawanego przez wielu za najwybitniejszego z
żyjących jazzmanów? Wydaje się, że najrozsądniej będzie odwołać się znowu do recenzji:
Silą Zawinula są jak zawsze - niezwykła wyobraźnia kolorystyczna i bogactwo rytmów, wciąż
nowych ... - pisał w Czasie Krakowskim Krystian Brodacki, a Robert Buczek w Jazz Forum
podkreślił, że: Muzyka Joe Zawinul Syndicate wymyka się wszelkim próbom szufladkowania.
Propozycje mistrza elektronicznych klawiatur charakteryzowała potęga brzmień, gorąca,
afrykańska rytmika, jazzowe frazy syntezatorów, motoryczna, a przy tym swobodna podstawa
basowa, generowane przez syntezatory sekwencje perkusyjne oraz etniczne inspiracje ... W
tym miejscu aż się prosi o zamieszczenie, samorzutnie nasuwającej się francuskiej sentencji:
L'art, c'est l'art. Et puis? Voila tout! (Sztuka, to sztuka. I co więcej ? To wszystko!)
Dzień trzeci
Chyba gdzieś w drugiej połowie lat osiemdziesiątych naszego stulecia miała miejsce polska
premiera monologu Patricka Süskinda, zatytułowanego Kontrabasista. Niemiecki autor,
żyjący na przemian to w Monachium, to w Paryżu, znany też rodzimej publiczności z
przekładu swojego dzieła o tytule Pachnidło, później sfilmowanego, podobno nie napisał zbyt
wiele. Za to wszystko, co wyszło spod jego pióra całkiem śmiało aspirować może do grona
wybitnych literackich dokonań. Bez wątpienia powodzenie, a raczej olbrzymi sukces,
zaadaptowanego na monodram monologu, tkwi w prozaicznej przyczynie arcymistrzowskiego
opracowania tekstu i równie znakomitego wykonania.
Absolwent dwóch fakultetów, polonista i aktor, Jerzy Stuhr, wówczas rektor Państwowej
Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie przygotował ów spektakl w dwóch językowych
wersjach, polskiej i włoskiej. To czego dokonał w słonecznej Italii na tournee z włoską wersją
Kontrabasisty, najlepiej ilustruje jedna z recenzji, zamieszczona w Corriere della sera:
Rzadki to i wspaniały dla teatru moment, kiedy wizerunek psychologiczny postaci i osobowość
aktora tak się na siebie nałożą, że stanowią jedność i już nie można odróżnić, co jest grą, a co
życiem.
Pękająca w szwach, z powodu nadkompletu publiczności, komora Haluszka, gościła tego dnia
dwie znakomitości: wybitny spektakl, w wybitnym wykonaniu.
Kiedy publiczność w pełni usatysfakcjonowana opuszczała komorę Haluszka, w pobliskiej
komorze Warszawa trwał już koncert austriacko-amerykańskiej grupy ITSLYF.
Grupa ITSLYF kierowana przez amerykańskiego gitarzystę Davida Gilmore'a, starała się, albo
raczej może usiłowała, zaprezentować coś nowego. Próby kombinacji jazzu, muzyki etno,
world music i muzyki z komputera mogą kiedyś zaowocować nowym, ciekawym brzmieniem.
To, co usłyszeli widzowie w Wieliczce, było na razie interesującą propozycją. Na słowa
uznania zasłużył bez wątpienia Fima Ephron, amerykański gitarzysta basowy.
Międzynarodowy skład zespołu, ze znanym w Polsce austriackim puzonistą Paulem
Zaunerem, jego rodakami, Gottfriedem Stogerem na saksofonie i Franzem Hacklem na trąbce,
Hindusem o nazwisku Pawan Kumar na tabli oraz Jalu Pratidiną z Indonezji na instrumentach
perkusyjnych, wymaga być może jeszcze większego zgrania, albo też jakiegoś czasu na
osłuchanie.
Prowadzący sobotnie koncerty Antoni Krupa zapowiedział tego dnia jeszcze jeden zespół:
SUSAN WEINERT BAND. Urocza Susan wprawiła w zachwyt zgromadzoną w kopalni
publiczność. Susan Weinert Band, to niewielka formacja muzyczna, zaledwie trio, które
zabrzmiało potężnie i perfekcyjnie. Po każdej udanej partii solowej wyśmienitej niemieckiej
gitarzystki, rozlegały się gromkie, entuzjastyczne oklaski. Grała z wdziękiem i olbrzymim
ładunkiem radości, wyraźnie ciesząc się swoją grą, przy znakomitej współpracy sekcji
rytmicznej, to jest małżonka, gitarzysty basowego Martina Weinerta i perkusisty Hardy
Fischottera.
Dzień czwarty - finał
Wreszcie nastąpił czas z niecierpliwością oczekiwanego finału. Niedziela 18-tego czerwca,
miała być kulminacją czterodniowych zmagań artystycznych, najważniejszym dniem
festiwalu, z dość tajemniczo zapowiadaną suitą muzyczną Magnum Sal, skomponowaną
specjalnie na tę imprezę przez Marka Stryszowskiego. Na scenę komory Warszawa wyszedł
Zbigniew Książek i jednym tchem odczytał piętnaście nazwisk wykonawców muzycznej
prapremiery dzieła Stryszowskiego. Niektórych publiczność poznała już podczas poprzednich
dni festiwalowych, inni przyjechali wyłącznie po to by zaprezentować się przed widownią
zgromadzoną w Wieliczce tylko w tym spektaklu muzycznym, w dokonaniu, jak się później
okazało, niezwykle zróżnicowanym, a jednocześnie niesamowicie spójnym.
Całość rozpoczęła się w absolutnej ciemności i do mikrofonu podszedł artysta z dalekiej
Syberii, Bolot Borishev. Kiedy wzrok przywykł do ciemności, albo kiedy dano już odrobinę
światła, Bolot ukazał się oczom widzów w regionalnym, niezwykle bogatym stroju.
Właściwie trudno powiedzieć z jakiego instrumentu wydobywał dźwięki. Być może była to
jakaś blaszka, którą mocno trzymał w zaciśniętych zębach i w którą brzdąkał uzyskując
dwugłos z bardzo niskiego jeszcze murmuranda. Być może, że było to coś innego, jednak
tego, co trzymał w dłoniach w bezpośredniej bliskości ust, nikomu nie udało się dostrzec. Po
skończonej partii solowej błysnęły reflektory, w świetle których Bolot ukłonił się nisko i
zszedł ze sceny, sowicie nagrodzony brawami. Nie pokazał się już więcej, nie wyszedł nawet
do sceny zbiorowych ukłonów. Przebrał się szybko w cywilny ubiór i stanął gdzieś z boku
oparty o solną ścianę komory Warszawa, wsłuchując się w resztę utworu.
Joe Zawinul, kojarzony przecież na siedząco wokół barykad zestawionych z najrozmaitszych
pulpitów klawiszowych, tym razem zaistniał stojąc. Dmuchał w ustnik specjalnie dla niego
skonstruowanej klawiatury, napędzanej powietrzem z płuc. Jego kolega z konsorcjum, czyli
związku monopolistycznego zwanego Syndykatem, Arto Tuncboyacian, z właściwą sobie
pogodą ducha, wydobywał rytmiczne dźwięki ze wszystkiego, czym był obstawiony.
Ernie Adams, perkusista, urodzony w Milwaukee, absolwent North Texas State University,
znany z nagrań z takimi gwiazdami jak choćby Dizzy Gillespie, Stanley Turrentine, czy
Herbie Hancock i tym razem wykazał swoją niecodzienną błyskotliwość, nie tylko w
punktualnym stukaniu w bębny, ale także w ratowaniu całości widowiska. Na kilka minut, w
wyniku awarii, bądź przeciążenia, wygasły wszelkie światła, a podłączone do prądu
instrumenty, pozbawione zostały zasilania. Wówczas Ernie popisał się nadprogramową,
wspaniałą perkusyjną solówką, którą zakończył w momencie usunięcia usterki. I wszyscy
myśleli, że tak miało być!
Bill Dickens, gitarzysta basowy, muzyk, kompozytor i producent, ma w swym artystycznym
życiorysie współpracę z równie wybitnymi artystami, jak jego kolega Ernie Adams. Wydaje
się, że wystarczy wymienić Pata Metheny'ego i Whitney Houston. Wyśmienicie radzi sobie z
niesłychanie ciężką, siedmiostrunową gitarą basową, a jego dynamiczne sola nie są
pozbawione interesującej linii melodycznej.
Chicagowski bluesman Carlos Johnson otrzymał od kompozytora bardzo nietypowe zadanie.
Do słów wiersza Bolesława Leśmiana, zatytułowanego Ludzie, Marek Stryszowski
skomponował muzykę i wykonanie całości powierzył Carlosowi. Ale czy Amerykanin
mógłby zaśpiewać po polsku? Tę wątpliwość miał rozstrzygnąć któryś z rodzimych poetów,
władających biegle językiem angielskim. Niestety, nikt nie podjął się karkołomnego
tłumaczenia, gdzie oprócz istotnej treści, należało zachować formę, to znaczy identyczną
strukturę wiersza, z rymami i tym samym rozkładem akcentowanych sylab. Zmierzył się z
ową trudnością pracownik biura festiwalu, amerykanista Andrzej Bałaziński i wyszedł z niej
nie tyle obronną ręką, co z sukcesem, wprawiając w zachwyt i zdumienie krytyków i
recenzentów prasowych. Pisał Krystian Brodacki w Czasie Krakowskim: Ani nie śniło się
Bolesławowi Leśmianowi, (poeta zmarł w 1938 roku) że jego wiersz "Ludzie" będzie
śpiewany po angielsku jako blues ... Tak właśnie stało się ostatniej niedzieli, gdy chicagowski
bluesman Carlos Johnson z estrady festiwalu WORLD ART UNDERGROUND '95 z
towarzyszeniem swej gitary głosił iż...: i tu zamieszczony był fragment angielskiego
tłumaczenia wiersza.
Wśród znakomitości instrumentalnych posługujących się gitarą, w prawykonaniu suity
Magnum Sal, cała trójka gitarzystów wypadła po prostu cudownie. Jarek Śmietana, od wielu
lat gitarzysta jazzowy numer jeden w Polsce, liczący się nie tylko w Europie, ale i na świecie,
zagrał swą solową partię rewelacyjnie. Jacek Królik, błyskotliwy i sprawny wprowadził na
estradę nieco inny rodzaj brzmienia, no i oczywiście niezawodna Susan Weinert, która nie
tyle dzięki niezaprzeczalnemu wdziękowi osobistemu, co niezrównanemu opanowaniu swego
instrumentu, podbiła serca publiczności, utrwalając swe nazwisko w pamięci wielu
wielbicieli.
Siedzący z prawej, skrajnej części sceny Sebastian Bernatowicz, pianista grający również na
elektronicznych instrumentach klawiszowych jest absolwentem krakowskiej Akademii
Muzycznej i od lat współpracuje z Markiem Stryszowskim w grupie Little Egoists. Nie dziwi
zatem fakt, że właśnie jemu kompozytor powierzył aranżację dzieła. Zarówno z tego zadania,
jak i z gry, wywiązał się w sposób co najmniej zadowalający.
Obok Zbigniewa Namysłowskiego, który z saksofonem na kolanach i przed pulpitem z
nutami oczekiwał na swoje partie solowe, wystąpił jeszcze drugi dęty instrumentalista,
trębacz Michael Rahmlee Davis. Jako muzyk sesyjny, w początkach swojej kariery, nagrywał
z wieloma znanymi artystami. Później, jako współtwórca założył sekcję dętą Phenix Horns,
której brzmieniem zafascynował się sam Phil Colins i rozpoczął wieloletnią współpracę z tą
sekcją. Od kilku lat Rahmlee występuje jako solista i ma w tym zakresie spore dokonania.
Jego unikalny styl gry na trąbce i indywidualne brzmienie, w znaczący sposób ubarwiło
koncert Magnum Sal.
Któż w Polsce, Europie, czy Stanach Zjednoczonych nie wie kim jest Urszula Dudziak? Nie
tylko znana z list przebojów jej wokaliza pod tytułem Papaya, ale także koncerty, w tym na
stadionie ze Stingiem i orkiestrą Gilla Evansa, przysporzyły jej wiele popularności.
Niezaprzeczalnym faktem jest to, że Urszula Dudziak stworzyła nowy styl w wokalistyce
jazzowej. Nie mogło więc jej zabraknąć na wielickim festiwalu. Wsparcia udzielał jej Marek
Bałata, mistrz wokalnej improwizacji, o instrumentalnym brzmieniu głosu w skali od tenoru,
aż po sopran.
Nad wykonaniem całości kompozycji, czujnie czuwał na estradzie sam kompozytor, który od
czasu do czasu włączał się wokalnie wtedy, gdy widział, a raczej słyszał taką potrzebę. Za to
osobiście odśpiewał finałowy utwór, poświecony solnym górnikom, któremu nadał tytuł Salt
Miners Reggae.
W niekończących się brawach, kłaniali się publiczności długo i wytrwale Ernie Adams, Jacek
Królik, Jarek Śmietana, Carlos Johnson, Urszula Dudziak, Joe Zawinul, Bill Dickens, Marek
Stryszowski, Susan Weinert, Marek Bałata, Arto Tuncboyacian, Michael Rahmlee Davis,
Zbigniew Namysłowski i Sebastian Bernatowicz.
Niedzielny koncert w Wieliczce prasa jednogłośnie okrzyknęła mianem wydarzenia
artystycznego.
W tym miejscu należałoby zaznaczyć, że Marek Stryszowski jest jedynym polskim
muzykiem, w którego zespole grał jego kompozycje zmarły w 2007 roku Joe Zawimul.
Druga odsłona – World Art Underground Wieliczka ‘98
Po trzech latach przerwy idea podziemnego festiwalu w Wieliczce niejako odżyła i nie bez
licznych perturbacji udało się twórcy imprezy Markowi Stryszowskiemu zorganizować
trzydniowy festiwal Word Art Underground Wieliczka ’98. Festiwal odbył się w dniach 24-27
września 1998 roku.
Dzień pierwszy
Pierwszego dnia imprezy w kopalnianej komorze im. Staszica nastąpiło otwarcie dwóch
wystaw plastycznych. Włoski twórca Francesco Vaccarone w ekspozycji zatytułowanej
„Nostalgia teraźniejszości” zaprezentował swoje obrazy i rysunki. Jak sam tytuł wystawy
wskazuje w swej znaczeniowej przekorze, bo cóż to znaczy tęsknić za teraźniejszością, prace
artysty są świadectwem kruchości naszej egzystencji i jej ciągłych ograniczeń. W swych
twórczych poszukiwaniach skupia się na tym, by formie surowego kosmosu nadać kształt
swojej wizji. Jego prace wystawiane były niemal w całej Europie i Ameryce w prestiżowych
galeriach Paryża, Wenecji, Rzymu, Ottawy, Los Angeles i innych. Wielicka ekspozycja
wzbudziła duże zainteresowanie.
Natomiast krakowski twórca Tadeusz Maria Przybylski zaprezentował festiwalowej
publiczności niecodzienną wystawę swoich witraży, które zaprojektował i wykonał specjalnie
z myślą o szczególnym miejscu ekspozycji, bowiem witraż, gdzie w odbiorze szczególną rolę
gra światło, eksponowany w podziemiach kopalni to niesamowite wyzwanie. Witraże
Przybylskiego o rozmaitych stylistycznie treściach, od secesji po abstrakcję, zaprezentowane
w tym niecodziennym miejscu wzbudziły spore zainteresowanie, a co więcej, zostały w taki
sposób wystawione, że gra barw kolorowych szkieł oprawionych w ołów wydawała się jakby
ciekawsza od tej tradycyjnej.
A na powierzchni ziemi w sali widowiskowej wielickiego magistratu „Bluesową rozgrzewką”
do następnych prezentacji przygotował publiczności zespół gitarzysty Maurycego
Męczekalskiego „Tortilla Flat Blues Band”. Zagrali zarówno swoje kompozycje utrzymane w
konwencji miejskiego bluesa elektrycznego, jak i własne wersje znanych standardów, w tym
Rock Me Baby B. B. Kinga i Boom Boom Johna Lee Hookera. Laureaci Rawa Blues ’91
wystąpili, poza liderem z gitarzystą basowym Piotrem Banaszkiem, perkusistą Leszkiem
Gołębiowskim oraz grającym na harmonijce ustnej i wokalistą Jackiem Stachurskim.
Dzień drugi
Następnego dnia w komorze Warszawa zagrał jako pierwszy zespół C. C. Band. Liderem tej
formacji jest Cezary Chmiel, a wystąpili w niej gitarzysta Piotr Smoleń, gitarzysta basowy
Paweł Mazur, perkusista Leszek Łuszcz oraz gościnnie saksofonista i wokalista Marek
Stryszowski. Zaprezentowano muzykę o melodyjnym zabarwieniu popowym, rockowej
energii i jazzowym feelingu.
Kolejną prezentacją był z ciekowością oczekiwany koncert Grażyny Auguścik z kwartetem
Amerykanów. Wielu bowiem pamiętało jej ubiegłoroczne kolędowanie jazzowe z Urszulą
Dudziak w doborowym towarzystwie Tria Andrzeja Jagodzińskiego w krakowskiej bazylice
oo. karmelitów. W Wieliczce swym występem utrwaliła i tak mocną pozycję czołowej
wokalistki jazzowej. Starannie dobrany repertuar, przemyślany i skrupulatnie ułożony, dał
możliwość poznania pełnych walorów głosowych wokalistki, od budowania nastroju, poprzez
ekspresję, aż do niesłychanej wyrazistości. A wszystko, od znanego Blue Skies Irwinga
Berlina po polski folklor różnych regionów było nie tyle jazzujące, co mocno jazzowe. W jej
amerykańskim kwartecie poza sprawnymi instrumentalistami, gitarzystą Erikiem
Hochbergiem, basistą Davidem Onderdonkiem i perkusistą Erikiem Montzką, na szczególną
uwagę zasłużył drugi gitarzysta John McLean.
Dzień trzeci - finał
W komorze Warszawa ostatni dzień festiwalowy otworzył włoski zespół jazzowy Mimmo
Cafiero Triangles. Była to niesłychanie rzadka okazja wysłuchania włoskiego jazzu wprost ze
stolicy Sycylii – Palermo, i jak się okazało propozycja niezwykle ciekawa. Z kwartetu
perkusisty i lidera Mimmo Cafiero najbardziej zachwycał niezwykle sprawny pianista
Salvatore Bonafede, na saksofonie altowym grał Stefano d’Anna, a z gitarą basową wystąpił
Giuseppe Costa.
Specjalnym projektem artystycznym na tę festiwalową edycję było widowisko multimedialne
De profundis w międzynarodowym wykonaniu z muzyką Marka Stryszowskiego, rzeźbą
solną i scenografią Stanisława Anioła i scenariuszem Wiesława Siekierskiego. Motywem
przewodnim widowiska były pierwsze słowa modlitwy z psalmu dawidowego: de profundis
clamavi ad te Domine (z głębokości wołam do ciebie Panie), w tym przypadku użyte jako
podwójna metafora, bo owa głębokość to z jednej strony głębia duszy, z drugiej zaś
kopalnianych czeluści. Muzyczna strona widowiska była spójna. Złożyły się na nią znane i
zupełnie nowe kompozycje Marka Stryszowskiego, który w swych utworach potrafi zarówno
stworzyć właściwy klimat poprzez budowanie nastroju, jak i zaskoczyć dynamiką niezwykle
melodyjnych, stanowiących namiastkę przebojów, utworów. Trójka wokalistów: Marek
Stryszowski, Grażyna Auguścik i wówczas wschodząca gwiazda fińskiej wokalistyki
jazzowej Sanni Orazmaa oraz instrumentaliści Sebastian Bernatowicz (keyb), Paweł
Mąciwoda (bg), John McLean (g), Eric Montzka (dr), a także w tej roli Marek Stryszowski
(ss, as) zapełnili dźwiękami ponad godzinne widowisko, w interesującej scenerii solnych
rzeźb Stanisława Anioła.
Trzecia odsłona – World Art Underground Wieliczka 2002
Tym razem komora Haluszka była miejscem artystycznych prezentacji podziemnego
festiwalu. W święto Trzech Króli występy rozpoczęło trio – Marek Stryszowski (ss, as voc.),
Cezary Chmiel (keyb.) i Tomasz Kudyk (tp). Kopalniana komora wypełniona była do
ostatniego miejsca widzami, którzy wysłuchali fragmentów utworów z ostatniej płyty Marka
Stryszowskiego zatytułowanej Droga Krzyżowa – muzyczne obrazy i impresje. Po spokojnej,
a miejscami przejmującej nastrojem muzyce, przyszła kolej na nieco mocniejsze rytmy.
Występujący skład poszerzony został o gitarzystę basowego Pawła Mąciwodę i perkusistę
Artura Malika. Muzycy tego kwintetu rozpoczęli swój koncert od utworów skomponowanych
przez Marka Stryszowskiego, które znalazły się na jego płycie Radio Wieliczka wydanej przez
szwajcarską wytwórnię Face Music. W trakcie tego występu zupełnym zaskoczeniem dla
publiczności było pojawienie się pary tanecznej Magdy Malik i Janusza Skubaczkowskiego.
W niezwykle ciekawych układach choreograficznych tańczyli z dynamiką nie pozbawioną
jednak tanecznego wdzięku. Publiczność nagradzała ich kilkakrotnie zasłużonymi brawami.
Za najciekawszą ich prezentację uznany został układ taneczny do wykonania śpiewanego po
angielsku poematu Bolesława Leśmiana Ludzie. Finał tej imprezy był zupełną niespodzianką.
Rozpoczęło trio z gitarzystą irlandzkim Lianem McMurrayem, Pawłem Mąciwodą i Arturem
Malikiem. Irlandczyka, którego wielicka publiczność miała okazję przed tygodniem
wysłuchać w solowym koncercie bluesowo-soulowym, jakoś trudno było wiązać z muzyką
rockową, a jednak zagrał tak, że publiczność powstawała z miejsc i wespół z parą taneczną
rozpoczęli karnawałowe tańce. Końcówka imprezy przerodziła się w coś w rodzaju jam
session. Na scenie pojawili się wszyscy występujący muzycy, a dostrzeżony wśród widowni
ojciec Pawła Mąciwody, Edward pierwszy gitarzysta basowy Laboratorium, został
przywołany do wspólnego muzykowania. Z jego udziałem zagrano też doskonale znaną
kompozycję Marka Stryszowskiego, napisaną na cześć solnych górników, a zatytułowaną Salt
Miners Reggae.
Czwarta odsłona – World Art Underground Wieliczka 2012
Tegoroczna, czwarta już edycja festiwalu Word Art Underground stanowić ma kontynuację
przyjętego programu ramowego poprzednich festiwali, ze szczególnym zwróceniem uwagi na
interdyscyplinarne prezentacje.
I. Wernisaż fotografii Marty Ignatowicz: MUSICA PICTURA ERIT - MUZYKA BĘDZIE
OBRAZEM – z oprawą muzyczną Pauliny Bisztygi z zespołem.
Na otwarcie imprezy przewidziano niecodzienny wernisaż fotografii Marty Ignatowicz,
multiinstrumentalistki, artysty fotografika, zawodowo zajmującej się badaniem
porównawczym literatury różnych narodów z innymi dziedzinami sztuki. W otwarciu tej
wystawy z oprawą muzyczną zespołu Pauliny Bisztygi zostaną przedstawione związki
pomiędzy obrazem, dźwiękiem i słowem.
II. LABORATORIUM SYMFONICZNIE
Laboratorium: Janusz Grzywacz (keybs), Marek Stryszowski (saxs, voc), Krzysztof
Ścierański (gb), Marek Raduli (g), Grzegorz Grzyb (dr)
Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Kaliskiej
Adam Klocek – dyrygent
aranżacje: Paweł Przezwański
Grupa Laboratorium Janusza Grzywacza i Marka Stryszowskiego to legenda jazz-rocka, która
w latach 70. minionego stulecia uznana została najpopularniejszym zespołem jazz-rockowym
w Europie. Mimo nieobecności tego zespołu przez lata na polskich i zagranicznych estradach
ich legenda wcale nie wygasła, a po reaktywacji grupy wręcz przeciwnie, nabrała nowego
blasku. Muzyka ich, charakteryzująca się niepowtarzalnym brzmieniem, słuchana jest dziś z
równym zachwytem zarówno przez publiczność sprzed ponad czterdziestu lat, jak i przez
młodsze, następne pokolenia. Koncerty Laboratorium stanowiły zawsze i dla każdego dużą
dawkę wrażeń artystycznych. Zatem po pierwszym koncercie tej grupy z orkiestrą
symfoniczną należy oczekiwać wzbogacenia i tak już bogatej brzmieniowo prezentacji.
III. ANAKE – widowisko multimedialne
wykonawcy:
Little Egoists w składzie: Marek Stryszowski (leader, saxs, woc), Seb Bernatowicz (keybs),
Gerta Szymańska (perc)
oraz Magdalena Malik – taniec, Józef Piotr Kowalczyk – rzeźba, Emil Gawin – SPLASZFX –
wizualizacja.
Kulminacją festiwalu będzie widowisko multimedialne Ananke. W mitologii greckiej Ananke
jest boginią siły zniewalającej do poddania się przeznaczeniu. Specjalnie skomponowana
muzyka do tego widowiska, odpowiednia narracja literacka, taniec w specjalnym układzie
choreograficznym, elementy wizualizacji i rzeźby połączone zostaną w taki sposób, by
widowisko stanowiło spójną i czytelną całość. Autorem muzyki i scenariusza tego spektaklu
jest Marek Stryszowski.
Wiesław Siekierski