Relacje-Interpretacje Nr 3 (31) październik 2013

Transkrypt

Relacje-Interpretacje Nr 3 (31) październik 2013
Relacje n­ter­pre­ta­cje
ISSN 1895–8834
Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej
Karol Śliwka, artysta znaku
Nr 3 (31) październik 2013
Świetlisty Juliusz Wątroba
Rozmowa z Tadeuszem Sławkiem
Fałatówka na nowo
Kamienica Halentów na Diecezjalne Muzeum
Karol Śliwka – Nie tylko znaki
Skok wzwyż (tłusta kredka)
Muzyka Mazowsza (tłusta kredka)
Tato – wyrósł z ojcowizny (pastele ołówkowe)
Nasza jedynaczka Gosia (pastel)
Żona Alka – kochała nas, operę i życie (pastel)
Na okładce:
Biust w gąszczu znaków
Agata Trzeciak
Polska Federacja Sportu
Biblioteka Narodowa
Uroda
Fabryka Kosmetyków
Instytut Matki i Dziecka
Relacje n­ter­pre­ta­cje
Okładka/wkładka
Kwartalnik Regionalnego
Ośrodka Kultury
w Bielsku-Białej
Karol Śliwka – Nie tylko znaki
Skr zynka w y wiadowcza Bochenka
1
Tadeusz Sławek, czyli esej
na głos i kontrabas
Zabawka Ireny Burzyńskiej
Aleksander Dyl
Rok VIII nr 3 (31) październik 2013
Z Tadeuszem Sławkiem
rozmawiał Mirosław Bochenek
Literatura
5
„Patrzę przed siebie i idę świetlisty”
Anna Węgrzyniak
Stanisław Gadomski
Maria Trzeciak
19
Taniec
22
Taneczny Art
Kapliczka w Suchej Beskidzkiej
Maria Trzeciak
Bielsko-Biała. Ludzie i budowle
26 Rodzina Halentów
Piotr Kenig
Felieton
30 Arka nie pomoże
Marcin Jacobson
Juliusz Wątroba
Zabawka dźwiękowa Andrzeja Malca
Aleksander Dyl
Julian Fałat – malarz i kolekcjoner
Teresa Dudek Bujarek
Sat yra
8
Wrzuć na luz!
11
Plast yka
14
Poszedłem w znaki
Prace uczestników II Bielskiego
Konkursu Satyrycznego
32
36
Rozmaitości
Rekomendacje
Galeria / Wkładka­
Julian Fałat
– malarz
i kolekcjoner
Portret góralki
Anny Smołkowej,
akwarela, 1915
Adres redakcji
ul. 1 Maja 8
43-300 Bielsko-Biała
telefony
33-822-05-93 (centrala)
33-822-16-96 (redakcja)
[email protected]
www.rok.bielsko.pl
Redakcja
Małgorzata Słonka
redaktor naczelna
Opracowanie graficzne, DTP
Mirosław Baca
Wydawca
Regionalny O
­ środek Kultury
w Bielsku-Białej
dyrektor Leszek Miłoszewski
Rada redakcyjna
Ewa Bątkiewicz
Lucyna Kozień
Magdalena Legendź
Janusz Legoń
Leszek Miłoszewski
Artur Pałyga
Jan Picheta
Maria Schejbal
Agata Smalcerz
Maria Trzeciak
Urszula Witkowska
Druk
Augustana, Bielsko-Biała
Nakład 1000 egz.
(dofinansowany przez
Urząd Miejski w Bielsku-Białej)
Czasopismo bezpłatne
ISSN 1895–8834
Mirosław Bochenek
Tadeusz Sławek
czyli esej
na głos
i kontrabas
Rozmowa z Tadeuszem Sławkiem
Mirosław Bochenek: Czy intelektualiście, rektorowi
i szanowanemu autorowi wybitnych prac naukowych
przystoi noszenie długich włosów i bieganie ma­
ratonów?
Tadeusz Sławek: Bieganie jest zajęciem, które dyscypli-
nuje i porządkuje życie, uczy pokonywania własnych
słabości, ale także pokory i rozwagi. Trzeba rozpoznać
możliwości własnego organizmu, nie tylko po to, aby nie
przeszarżować, ale przede wszystkim po to, aby uszanować działanie czasu, umieć się pogodzić z tym, że nie
będzie już „lepiej, szybciej, sprawniej”. To trudna lekcja, ale bieganie nadaje jej bardzo wyrazisty charakter.
Jest formą uzgodnienia siebie z samym sobą (chcę biegać) i ze światem (ale już nie jestem tak silny, tak wytrzymały). Lekcja to bezcenna w dzisiejszym świecie za
wszelką cenę pragnącym być zawsze młodym, zawsze
pięknym, zawsze silnym.
R e l a c j e
A co do włosów: to także element mojego bycia w świecie. Swego czasu tak właśnie część mojego pokolenia łagodziła bezwzględny świat i niejako zaokrąglała jego
ostre krawędzie. Pół żartem, pół serio: może i dzisiejsze
feministki powinny uznać nas za swoich sojuszników?
Długowłosi mężczyźni chcieli przecież wyzbyć się wizerunku klasycznego macho, zmiękczyć obyczaje, uczynić
świat przyjaźniejszym. W ten właśnie, bardziej przyjazny, sposób chcieliśmy przystawać do ludzi, rzeczy i instytucji. A więc, krótko mówiąc: przystoi.
Dawid Chalimoniuk /
Agencja Gazeta
Mirosław Bochenek
– prawnik, poeta, felietonista, twórca tekstów
piosenek m.in. dla Ryszarda
Riedla i zespołu Dżem.
Opublikował dotąd siedem
książek poetyckich.
I n t e r p r e t a c j e
1
Jesteś Ślązakiem, a uciekłeś do Cisownicy, w Beskidy...
Jak Cię tam odbierają? Jesteś już dla sąsiadów „swój”?
Istotnie. Moi rodzice byli Galicjanami z urodzenia, ale
warszawiakami z wyboru. Ojciec przed II wojną światową zakładał Państwową Kasę Oszczędności w Katowicach, gdzie pracował przez kilka lat, potem został przeniesiony do Warszawy, a po upadku Powstania
­Warszawskiego wrócił bardzo okrężnymi drogami do
Katowic. Nie jestem więc rdzennym Ślązakiem, ale utożsamiam się ze Śląskiem i jego sprawą. Poruszają mnie
dzieje śląskie, bardzo różne od typowych form polskiej
kultury szlacheckiej, wolne od sarmatyzmu i przekonania o własnej wyższości. Historia Śląska niesie wiele tragicznych momentów, ale to tutaj instytucje nowoczesnej
Europy, z jej życiem miejskim, internacjonalnością właściwą przemysłowi, pojawiły się całe stulecia wcześniej
niż w pozostałych regionach Polski. Nie lubię centrów,
wolę pogranicza, więc pewnie także dlatego na Śląsku
czułem się dobrze. A ziemia cieszyńska to jeszcze inny
kawałek śląskiej historii, „wiedeński” i „habsburski”,
ale także piśmienniczy, muzyczny, biblioteczny. Wielki zbiór książek, dzisiaj przechowywany pieczołowicie
w Książnicy Cieszyńskiej, jaki pozostawił ksiądz Leopold Szersznik, mógłby być chlubą każdego światowego ośrodka nauki. Przesuwam się w swoim życiu coraz
bardziej ku granicy i peryferiom (także w tym ostatecznym sensie), więc i Cisownica, gdzie przyjęto nas życzliwie, wieś protestancka w swej historii, bardzo mi odpowiada. A z Cieszynem, z którego pochodzi moja żona,
jestem związany od pół wieku.
nia tych spraw, ale życie jest bogatsze od nich. W swej
przygodności przynosi nam sytuacje nieprzewidywalne, których nikt nie potrafi zaplanować, a zatem także
nie potrafi zaprogramować swoich reakcji. Obawiam
się, że wielu z nas staje dzisiaj bezradnych wobec takich
okoliczności, bowiem wychowujemy się coraz bardziej
w duchu płytkich i zdawkowych odpowiedzi i w panicznej ucieczce przed pytaniami. A to one nadają powagę
życiu. Media podsuwają nam gotowe modele dotyczące zarówno wyglądu, jak i zachowania (kto wchodzi do
programu Kuby Wojewódzkiego, musi przyjąć postawę
rechotliwego osobnika, zadowolonego z siebie i swoich
osiągnięć). Politycy wręcz odmawiają nam prawa do pytania i poważnej rozmowy (patrz: prawne łamańce PO
mające doprowadzić do uniknięcia referendum dotyczącego Hanny Gronkiewicz-Waltz w Warszawie). Więc ja
chciałbym tylko odnowić ducha pytania.
Mick Jagger skończył właśnie 70 lat. Jesteś prawie
jego rówieśnikiem i jak on zachowujesz niesamowitą
żywotność, aktywność, energię. Czy to rock’n’roll daje
Cierpliwie tropisz i karczujesz bezmyślność, brak
głębszej refleksji, idiotyczną poprawność myślenia
współczesnego człowieka... Czy masz jeszcze nadzieję,
że ten człowiek, oblepiony kulturą masową (zwłaszcza
„dzięki” TV), po wysłuchaniu Twojego wykładu, prze­
czytaniu wiersza lub eseju usiądzie na chwilę i zasta­
nowi się nad istotą życia, uwierzy w to, co mówisz?
Żaglowiec Nietzsche
(„esej na głos i kontrabas”):
Tadeusz Sławek i Bogdan
Mizerski, Galeria Bielska
BWA,maj 2000, wernisaż
wystaw poezji konkretnej
Archiwum Galerii Bielskiej
2
R e l a c j e
Nie chcę, aby ktokolwiek mi „wierzył”. Nie chcę składać
obietnic ani pokazywać rozwiązań. Właściwie jestem
minimalistą: chciałbym jedynie wzbudzić ducha pytania, którego skutecznie wyegzorcyzmowaliśmy z edukacji i życia publicznego. Nieszczęśliwa reforma zamieniła szkołę w arenę zmagań o punkty i zapobiegliwego
planowania życia: będę studiował to i to nie dlatego, że
mnie to specjalnie interesuje, ale dlatego, że takie są trendy i taki jest rynek pracy. Nie namawiam do lekceważe-
I n t e r p r e t a c j e
Ci nadal przekonanie, że trzeba rozbijać stereotypy,
schematy, zaskorupiałe idee, w imię prawdy, wolności,
bezpośredniości w życiu na co dzień?
Rock’n’roll jest w tym względzie jak bieganie (nawiasem mówiąc, koncert Stonesów nie może obejść się bez
rozległej sceny, na której Mick Jagger przebiega całe kilometry). Powstał jako muzyka młodych i młodość zachował. Jerry Lee Lewis, Fats Domino (z ósmym krzyżykiem na karku!) nagrywają świetne płyty do dzisiaj.
Ostatnio Eric Burdon, wspaniały głos The Animals z lat
60., nagrał świetną solową płytę. Ale i wobec rock’n’rolla
trzeba przyjąć krytyczny, pytający dystans: czy istotnie
zachował owo dążenie do bezpośredniości w życiu, czy
potrafi dalej „łamać stereotypy”... Miał być przecież siłą,
która zburzy machinę kapitalistycznego świata, a rychło
stał się maszyną do robienia pieniędzy... nawet nie tyle
dla samych artystów, co menedżerów, agentów, producentów, wytwórni płytowych. Więc największa siła tej
muzyki polega na tym, że nie pozwala zasnąć pytaniu
i wątpliwości... nawet wobec niej samej.
Pan Profesor Tadeusz Sławek został wybrany Rektorem
Uniwersytetu Śląskiego... Tak było. Nie przeraziło Cię,
męczące przecież, administrowanie uczelnią i kolegami?
Był rok 1996, a trzy lata wcześniej przegrałem wybory rektorskie z ówczesnym Jego Magnificencją, wybitnym prawnikiem, profesorem Maksymilianem Pazdanem. Nie byłem więc całkowicie nową, nieznaną twarzą.
Wcześniej dziekanowałem na Wydziale Filologicznym,
ale doświadczenie rektorskie było czymś zupełnie innym. Wymagało nieustannego uzgadniania perspektyw i interesów wydziałów o różnym charakterze, różnej mocy i różnych koncepcjach własnego rozwoju. Tutaj
nad wyraz przydała się postawa preferowania pytania...
Jeśli udało się przeprowadzić wiele przedsięwzięć, to dlatego że zaczynaliśmy nie od forsowania własnych odpowiedzi, lecz od wypracowywania wspólnej wersji pytania, na które wspólnie chcielibyśmy znaleźć odpowiedź.
Ale było to także doświadczenie właściwe muzyce: bez
zgranego i rozumiejącego się zespołu, mam na myśli
koleżanki i kolegów, którzy towarzyszyli mi przez sześć
lat jako prorektorzy, absolutnie bym sobie nie poradził.
Gitarzysta solowy bez trzymającej rytm i wykonującej
ciężką pracę sekcji rytmicznej jest dość bezradny. Moja
wdzięczność dla „moich” prorektorów i osób z administracji, często lepiej rozumiejących czym jest uniwersytet niż niektórzy profesorowie, jest bezgraniczna.
Tadeusz Sławek i Janusz
Legoń podczas publicznej
debaty Historia w teatrze
dzisiaj, Radykalny ­Przegląd
Przedstawień Teatru
­Polskiego w Bielsku-Białej
„Teatr działa!”, 2011
Tomasz Wójcik
Zauważyłem, że William Szekspir jest Twoim ulubionym
kolegą do rozmów o tym łez padole. Spojrzenie faceta
z XVII wieku nadal aktualne?
Czasem mówię studentom, prowokująco przesadzając, że greccy tragicy i Szekspir powiedzieli właściwie
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
3
­ szystko, a my już tylko powtarzamy. Wystarczy zastaw
nowić się nad wybranymi na chybił trafił zdaniami z jego
dzieł, żeby zobaczyć w nich całą siłę tego, co nazywam
„pytaniem”, a od czego zależy, czy ocalimy powagę naszego własnego – indywidualnego i zbiorowego – życia,
czy też ześlizgniemy się w celebrycki lans. Cytuję z pamięci, więc niedokładnie, ale posłuchajmy: Trzeba żyć
tak, aby śmierć była dumna, że nas bierze lub Kuzynie,
nie bierz zbyt wiele, nad nami przecież niebo; a gdy melancholijny Jakub z Jak wam się podoba wygłasza swój
­słynny ­monolog, iż cały świat to teatr, a wszyscy mężczyźni i wszystkie kobiety są tylko aktorami, ciarki przechodzą po plecach. Nie mówiąc już o Makbecie, wołającym, iż życie jest opowieścią idioty pełną wściekłości
i wrzasku. Szekspir mówi do nas i o nas, nie dajmy się
uśpić tym XVII wiekiem, a co za tym idzie, pochować
Wielkiego Mistrza w galerii zamierzchłych klasyków.
Jesteś człowiekiem-instytucją, w tym, co przekazujesz,
niezwykle przekonującym. Myślę, że wiesz, jak żyć
w naszych czasach. Czym powinien kierować się czło­
wiek (myślący!), aby uchronić swoją godność, poczucie
smaku, jedyność. Czym powinien dzielić się z bliźnim?
Po pierwsze, nie wiem „jak żyć”. Dopóki się żyje – nie
wiadomo jak żyć, bowiem życie jest bogatsze od naszej wiedzy i bardziej od niej niespodziane i zaskakujące. Wreszcie zaskoczy nas śmiercią, która jest jego nieodzowną częścią. Dlatego ucieczka od zmarszczek, od
starości (mam na myśli sztuczną ucieczkę przez operacje plastyczne) jest tak zawodna i żałosna – fałszuje życie piszące się przecież na naszej skórze. Po drugie, użyłeś czasownika „dzielić się”, i to już właściwie wystarczy.
(Rozbroiły mnie nasze wnuki, czteroletnie bliźniaki,
które z należytą słowotwórczą fantazją wygłosiły sąd,
iż „trzeba się podzielać”.). To pierwszy krok do mądrości: wiedzieć, że nie jest się nigdy, przenigdy samowystarczalnym i w związku z tym trzeba się „dzielić” i zachowywać „wdzięczność”. Nie chodzi o wdzięczność za
jakiś konkretny uczynek, którym ktoś zasłużył się wobec mnie; rzecz w tym, żeby „wdzięcznie” przyjmować
Tadeusz Sławek – urodzony w 1946 roku w Katowicach.
Polonista i anglista, specjalizuje się w historii literatury angielskiej i amerykańskiej oraz teorii literatury. Profesor Uniwersytetu Śląskiego, w latach 1996–2002 rektor tejże uczelni. Poeta, eseista, tłumacz, autor publikacji naukowych, redaktor.
Stały publicysta „Tygodnika Powszechnego”. Był stypendystą
4
R e l a c j e
to, co przychodzi, rezygnując z dyktatu własnych oczekiwań (nie tak to sobie wyobrażałem), porzucając pisanie
scenariusza dla świata (nie tak to miało być). To bardzo
trudna postawa, bowiem przychodzą przecież do nas różne rzeczy, dobre i złe, mądre i głupie, czasem nawet tragiczne, ale musimy je „przyjąć”, co nie oznacza w żadnej
mierze biernej akceptacji, lecz umożliwia radzenie sobie
z nimi poprzez wycofanie siebie na drugi plan. Wbrew
naszym czasom, w których wszyscy chcą mówić, nikt nie
chce słuchać (to dramat naszego życia publicznego), a celebryci prześcigają się w wysiłkach, by nie zejść z pierwszego planu sceny. Ale wszyscy z niej zejdziemy i przez
cały czas trzeba pracować nad stylem owego schodzenia.
Wydałeś kilka tomów wierszy, przetłumaczyłeś wiele
utworów anglojęzycznych poetów. Jako muzyk rocko­
wy (niespełnione marzenie, prawda?) pisałbyś świetne
teksty! Jestem o tym przekonany. Próbowałeś?
Niespełnione marzenie, istotnie. A dokładniej – to, że nie
potrafię kazać przemówić instrumentowi muzycznemu,
uważam za swoje życiowe kalectwo. Nie wiem, czy byłbym dobrym tekściarzem... chyba jednak nie, bowiem
dobry rockowy tekst musi mieć swoje ostrze, linię lub
dwie, które przemawiają z siłą całych strof, musi mieć
tę skondensowaną, „atomową” energię, a ja jestem chyba bardziej długodystansowy, potrzebuję czasu na rozwinięcie jakiejś myśli... Dlatego ze znakomitym kontrabasistą Bogdanem Mizerskim (czasem także z pomocą
innych muzyków) gramy koncerty, które nazywają się
„eseje na głos i kontrabas”. Ale Józef Skrzek na jednej ze
swoich płyt SBB śpiewa mój tekst Star of Hope, który zadedykował Ryszardowi Riedlowi.
A wiesz, czym mnie rozbroiłeś? Tadeusz Sławek – autor
książki dla dzieci... Nie odpuszczasz nawet najmłodsze­
mu pokoleniu! (śmiech)
Jestem bezlitosny!
w USA, wykładowcą w USA, Wielkiej Brytanii i we Włoszech.
Członek m.in. Komitetu Nauk o Literaturze PAN, Prezydium
Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego. Uhonorowany m.in.
nagrodą „Lux ex Silesia” (2002) oraz Literacką Nagrodą Solidarności (2003).
I n t e r p r e t a c j e
Anna Węgrzyniak
„Patrzę przed siebie
i idę świetlisty”
O Krysztale Juliusza Wątroby
Wiosną ukazał się pięknie wydany 33 tom poetycki Juliusza Wątroby, z ilustracjami Krzysztofa Dadaka. Tytułowy „kryształ” – symbol jasności
w przeźroczu jednoczącej przeciwieństwa (ducha z materią, wszystkie żywioły) – budzi skojarzenia z czystością, trwałością, tym, co szlachetne, drogocenne.
Gdy patrzymy w kryształ, kamień jest i nie jest, dematerializuje się w świetle i opalizuje barwami otoczenia.
I tak właśnie, kolorami rozsłonecznionej ziemi, mieni się
obraz na niebieskiej okładce Kryształu. Oko rozpoznaje beskidzkie stoki w kolorach żółci, zieleni, brązu, nad
którymi unosi się złoty krążek. Od okładki, za słońcem
wędrujemy w poetycki świat Juliusza Wątroby, który
już przyzwyczaił nas do „spacerów sentymentalnych”
w rytmie zmieniających się pór roku (mam na myśli
cykl i tom Błękity). Co się zmienia? Od Błękitów różni
się Kryształ przede wszystkim intensywnością koloru –
do każdej z czterech części tomu prowadzi obraz utrzymany w innej kolorystycznej gamie: od wiosennych obłoków, które odbijają się w ciemnej wodzie, przez gorącą,
nabrzmiałą złotem czerwień lata, do czerwieni jesienno-zimowej, skutej lodem, przetykanej dyskretną kreską czerni. Zazwyczaj zaczynamy czytanie od okładki
i „obrazków”, ale rzadko zdarza się, by sztuka słowa ze
sztuką plastyczną tak idealnie współgrały jak w Krysztale. Symbolika szlachetnego kamienia rzutuje na wszystko, nie wyłączając „kryształowej” edycji.
R e l a c j e
Czytelników poezji Wątroby być może zaskoczy i zachwyci „krystaliczna” projekcja świata. Liryczny bohater tomu nie widzi zła, brudu, nędzy (nie chce widzieć),
jak dawni sielankopisarze, głosi pochwałę świata, w którym dostrzega ład, piękno i tajemnicę. Wyobraźnia poety oczyszcza się z brudu życia. Urzeczenie pięknem natury sprzyja „czystym” intencjom, „czystym” myślom,
krystalicznie czystym kreacjom pejzażu. Trudno powiedzieć, czy więcej tu rzemiosła, czy tego, „co się w duszy
gra”. Kryształy trudno podejrzewać o fałsz, sądzę jednak, że fenomen „kryształowej” doskonałości tom zawdzięcza wypracowaniu różnych form „muzycznych”
(widać mistrzostwo kompozycji i wersyfikacji), dających
wyraz temu, co prawdziwe, emocjonalne, niewyrażalne.
W utworze Przebieraniec autor prosi Boga o dar łaski i współpracę, by „przebrany w dobroć, w miłość”,
mógł zamienić zawiłość w prostotę i właśnie ta modlitwa ustala etyczno-estetyczny program tomiku. Poeta
– jak księżyc – chce świecić światłem odbitym od Boga-Słońca, chce być kapłanem Światła. Od kwitnących
sadów do ostatniej bieli (śniegu, siwizny) będzie sławił
Prof. Anna Węgrzyniak
– kieruje Katedrą Literatury
i Kultury Polskiej Akademii
Techniczno-Humanistycznej
w Bielsku-Białej, zajmuje się
głównie literaturą polską
XX i XXI wieku. Autorka
­monografii, artykułów,
studiów i recenzji.
I n t e r p r e t a c j e
5
Agata Tomiczek-Wołonciej
6
R e l a c j e
urodę i ład świata, wspominał jasne arkadie dzieciństwa, „puste pole i serce Matczyne” (Serce). Kryształ jest
poetyckim koncertem – niezmiennie wsłuchany w beskidzką muzykę świata poeta przekłada ją na muzyczno-świetliste wiersze.
Od dawna wiadomo, że Juliusz Wątroba dba o wyrazistą kompozycję tomu. Ten, podzielony na cztery
części, układa się w porządku „kalendarzowym”. Wiosną poeta sławi cud życia (Olśnienia); latem zanurza się
w sadzie i wchodzi w ogrody pamięci (Ogrody); jesienią
składa hołd słońcu (Rzeka słońca), żywiołowi, który łączy przeciwstawne porządki istnienia: wieczność i czasowość (światło – jak woda – płynie zawsze, wyznacza
bieg ziemskiego czasu); porą zimową wielbi świetlistą
biel i czerwień jarzębin. Ich kulista czerwień (kolor krwi)
symbolizuje wciąż odradzające się życie (mnie kojarzą
się z koralami Matki Boskiej). Koralami jarzębiny stroi
się ludowe kapliczki, tymi owocami żywią się zimowe
wróble. Czerwieniejąca w bieli jarzębina jest naturalnym
łącznikiem między porami roku i porami życia. Jarzębina, biel śniegu „jak puch z anielskich skrzydeł” i wróbel – w „szarość przybrany anioł” – to rzeczywiste re-
alia pejzażu wskazujące kierunek drogi poza czas, poza
świat (Początek). Tak działa „kryształowa” wyobraźnia
poety, która łączy żywioły, godzi przeciwieństwa, rozświetla kamień.
Lekturę tomu wypada zacząć od wiersza Jakie to
szczęście. Pomijam współczesne wyobrażenia o nim (one
Wątrobę raczej przerażają), pamiętam jednak, za klasyczną pozycją Tatarkiewicza O szczęściu, że szczęście –
będące rodzajem zadowolenia z życia – musi być trwałe, pełne i uzasadnione. Otóż, tutaj takie poczucie daje
człowiekowi życie w „krainie łagodnej”, zmieniających
się sezonów i miłosnych relacji międzyludzkich. W tej
krainie, która olśniewa pięknem świata, sycąc zmysły,
można „oddychać prawdziwą pełnią”.
Poeta od początku uderza w wysokie tony retoryki
zachwytu. Nie mówi: szczęściem jest żyć z wami/wśród
was, ale powiada: „jakie to szczęście być wśród Was człowiekiem”. Wątroba dobrze wyczuwa niuanse polskiej
frazeologii, nieprzypadkowo zatem łączy zwroty „być
wśród was” i „być człowiekiem”. Tak mówi/myśli ktoś
patrzący na życie z dystansu, z oddalenia, nie-ziemskiej
perspektywy. Moją interpretację wspierają tytuły kolejnych wierszy: Błękitna planeta, Świętość, Szyfr, Wiatr...
W pierwszym powraca motyw „łagodnej krainy”, określanej jako „świat bez wilczych kłów i szaleństw”, bez
zła, niepokoju, nienawiści, „gdzie nie dociera chaos /
i wszystko takie proste”. O ziemskiej „krainie łagodności” marzy idealista, świadom reguł kreacji sentymentalno-baśniowej („w nas kwitnie kwiat paproci”). Swój
„jasny świat” tworzy przy użyciu różnych sztuczek artystycznych, wygrywa go leksykalnie (dominuje „jasne”
słownictwo) oraz instrumentacyjnie (nagromadzenie
spółgłosek miękkich, płynnych l, ł i nosowych). Melodia wiersza miękko płynie – „błękitna planeta” rymuje
się tutaj z błękitem nieba, które „lęgnie się” w gnieździe
serca. Programowo niedzisiejszy, zwrócony w stronę tradycji, „poeta śpiewak” (jak Leśmian czy Tuwim), by „wyśpiewać” płynną harmonię ziemskiej arkadii, uprawia
wirtuozerię formalną (zna wartość rymu, rytmu, kalamburu, paronomazji...): „A w spojrzeniach gołębie, /
a w słowach kwitnie kwiecień, / a w sercach niebo się
lęgnie / na błękitnej planecie”. Dla człowieka dotkniętego „błękitem” samo życie, ze wszystkimi trudami, bólami, jest wartością największą, pod warunkiem, że można
z innymi dzielić się dobrocią i miłością. Etyczno-artystyczne credo zawiera się w takim oto przesłaniu z Dyptyku Wielkanocnego: „w stronę nocy nie idź / – niech twoje oczy zachodzą błękitem”. Piewca urody życia buduje
I n t e r p r e t a c j e
ideę „kryształu” na trzech wspornikach: świat – światło
– świętość. Ponieważ pomiędzy tymi elementami (słowami, wartościami) zachodzą różne związki etymologiczne, rzeczywiste i symboliczne, Kryształ mieni się bogactwem znaczeń. To świat bosko-ludzki, rozświetlony,
świetlisty i święty. To świat ze światła-słońca i światła-świętości, tej najzwyklejszej, franciszkańsko-ewangelicznej, kiedy blisko do nieba i blisko do bliźnich. Stale
powracająca fraza „niebo jest blisko” lokuje się w dwu
pozornie osobnych kręgach semantycznych. Po pierwsze
– Niebo jest przestrzenią boskiej wieczności, po drugie
– niebo lokuje się w czasoprzestrzeni ziemskiej, ponad
Ziemią, jako otwarcie w Kosmos. W poetyckim świecie
Wątroby – dyskretnie zakorzenionym w ludowej wyobraźni, która panteistycznie zaciera różnicę między
porządkiem boskim i naturalnym – niebo jest Niebem,
Bóg otwiera przed człowiekiem swoją „księgę natury”,
pisaną szyfrem, w boskiej estetyce harmonii.
Przed wiekami otwierali tę „księgę” romantycy, potem czytali ją moderniści, ale Wątroba nie jest kontynuatorem tej tradycji. On – jak Leśmian – omija pejzaże nocne, jego ognista, zmysłowa wyobraźnia żywi się
światłem słońca, nie księżyca. Pierwszym boskim znakiem ładu świata jest tutaj koło sezonów, a najważniejszym świętem – wiosenne przesilenie (w porządku naturalnym), czyli Wielkanoc (w porządku liturgicznym).
Od zmartwychwstania/Zmartwychwstania zaczyna się
nowe życie. W Krysztale trudno pominąć czas lirycznych
zdarzeń; jeśli proces przeżywania zaczyna się od kwietnia, to za taką kreacją świata dostrzegam głębokie przeżycie wiosennego misterium przyrody. Nie ma tu bowiem śladu liturgii wielkopiątkowej czy wielkanocnej,
jest natomiast radosne, głębokie przeżycie zmartwychwstania przyrody i to odwieczne odradzanie się natury w porządku doczesnym poeta odbiera jako znak życia wiecznego. Kiedy ziemia świętuje: „śpiewem drzew
/ szumem ptasich skrzydeł, / taflą nieba co taka czysta”,
za Chrystusem – przez „bramę pustego grobu” – przekracza ziemski wymiar: „przed siebie patrzę i idę / tak
świetlisty / – jak bym też zmartwychwstał!” (Zmartwychwstanie).
Nie znając wcześniejszych wierszy Wątroby (jego
dowcipu, ironii, aforystyki), można by uwierzyć w tę sielankę, która od czasu do czasu pobrzmiewa głosami wielkich poprzedników, np. retoryką czarnoleską (bo komu
w XXI wieku „czas łaskawy coś przynosi w darze”?) bądź
dalekim echem Miłosza (strofa druga). W moim odbiorze ten „ogrodowy” pejzaż to Wątroby „poema naiwne”.
R e l a c j e
Miłosz tworzył swój cykl Świat. Poema naiwne w noc
okupacji, autor Kryształu też wznosi swoje ogrody przeciw prywatnym lękom i chaosowi XXI-wiecznej rzeczywistości. Ten tom niewiele ma wspólnego z naszym światem. W poprzednich zdarzały się komentarze do bieżącej
rzeczywistości społecznej, jeszcze w wyborze pt. ...i-granie z czasem (już oczyszczonym z aktualności) zaplątał
się tekst Z polityki, natomiast tym razem nie ma żadnej
publicystki, żadnych realiów życia domowego czy społecznego. Obrócony plecami do rzeczy banalnych i codziennych, poeta śpiewa urodę świata, głosi Ewangelię,
rozmawia z Panem.
W Krysztale spotykają się wcześniejsze tematy, stałe wątki problemowe, rozpoznania i emocje, ale tutaj –
poddane kompresji – jawią się one jako efekt długiego
„procesu krystalizacji”. Bohater tej liryki, który i wcześniej nie potrzebował instytucji Kościoła, teologów czy
filozofów, jak zawsze, po prostu idzie, patrzy, zawierza. Filozof pytałaby: Jak Bóg istnieje? Czy bardziej jest
obecny czy nieobecny? Takich pytań Wątroba nie stawia. Jego pozornie ufna religijność – wyrastająca z pokładów ludowej tradycji „dziecięca wiara” (Wiatr) – jest
wolna od filozoficznych dywagacji, spekulacji i roztrząsań, ale przecież wciąż towarzyszy jej zdumienie i wątpienie. W Krysztale szukający źródła Pielgrzym lokuje się między ziemią i niebem, trudno jednak pominąć
równe rozłożenie sakralnych akcentów; z jednej strony –
pnie się w górę, wiedziony pragnieniem, by „zanurzyć się
w krysztale / przejrzystości boskich źródeł, / aby wreszcie prawdę znaleźć” (Szczyt), a z drugiej – czeka na cud
powrotu (po śmierci), by dotarłszy do źródła, wtopić się
„w przejrzystość wody”, połączyć się z „górskim kryształem”, który go porwie „niczym halny liście” (Czekanie),
zatopi w lesie (Las). Przed zwątpieniem broni go Przenajświętszy Sakrament słońca (Daleko i blisko), a „rzekę słońca”, która płynie w stronę ziemi, odczytuje jako
boski sygnał „wiecznego powrotu”. Ponieważ zmysłowa
wyobraźnia poety karmi się tym, co swojskie, w „kryształowych” pejzażach wieje halny, biegnie łania, kwitnie
stokrotka, złoci się jarzębina.
Już w Olśnieniach pojawia się śmierć, która – jak zawsze – budzi przerażenie, ale w cyklu wiosennym nie ma
miejsca na trudne pytania: „Bogu się nie dziw, światu się
nie dziw”. Zadziwiony Tajemnicą, świadom tego, że człowiek nie odczyta „szyfru boskich znaczeń” (Szyfr), poeta
radzi, by z pokorą przyjąć wszystko, co niesie los. Taka
wiara przywraca równowagę, buduje podstawę harmonii ze światem. Promienne ogrody przesłaniają drugą,
I n t e r p r e t a c j e
7
ciemniejszą stronę (Zawsze). Liryczny bohater tomu chce
być i „bożym prostaczkiem” (wie, że jest dzieckiem żywiołów), i kruchą, Pascalową „trzciną”, bo wie, że zgoda
z Bogiem nadaje „sens bezsensom” (Sens). Pozornie prostym wierszom bogactwo sensów zapewniają odkrywcze
metafory (np. zwierzęta „niebem patrzą”, „czuję skóry
witrażem”, „Babel płaczu”, „pędzić cwałem w pełnię”),
topika egzystencjalna (np. motywy: ślepca, drogi, labiryntu, tańca, lasu) i aluzyjność. Sympatycy intertekstualnych nawiązań znajdą w tym tomie wiele dyskretnych
aluzji literackich do B. Leśmiana, C. Miłosza, J. Iwaszkiewicza, ks. J. Twardowskiego, T. Nowaka, S. Grochowiaka... Co ważne, Wątroba unika alegacji, raczej wybiera dialog, by wspomnieć: Leśmianowski „sen kota (...)
w cieniu słonecznika” (Ogród); motyw agrestu (W agrestach) odsyłający do Agrestów Grochowiaka; dowcipną
– w stylu Jana od Biedronki – radę: idź z Bogiem „na
całość” (Przewodnik); muzyczne elegie z echem późnego Iwaszkiewicza (Tak daleko) i „robaka w bursztynie”
(Poruszenie), którego trudno nie skojarzyć z Miłoszową
„muchą w bursztynie”.
Opiewając harmonię boskiego świata, ludowym dystychem, przy oryginalnym wykorzystaniu potocznych
zwrotów („niech cię broni Opatrzność”, „jak... ręka ci
uschnie”), poeta sławi ręce: spracowane, czułe, złożone
do modlitwy. Pochwała rąk, którymi człowiek buduje
swój bosko-ludzki świat – harmonijnie łącząca konceptyzm z prostotą – zamyka się ostrzeżeniem: „Ale niech
broni Opatrzność Boża, / aby w tych rękach nie było
noża, // gdy nienawiścią krwawią i puchną... / Lepiej by
było wam, ręce, uschnąć” (Ręce).
Wreszcie, na zakończenie, zgodnie z klasyczną regułą
porządku, swą liryczną opowieść o Drodze poeta zamyka wyznaniem, że dotarł do punktu, w którym już nie
ma miejsca na zwątpienie: „I wreszcie we mnie ta harmonia, / (...) / gdy jestem cały ponad ciałem” (Wreszcie).
Choć to zabrzmiało wyznaniem zaświatowym (takie „liryki zagrobne” pisali Słowacki i Leśmian), ufam, że póki
„życie wciąż się złoci”, autor Kryształu – słoneczny i cielesny – jeszcze nie raz podzieli się z czytelnikiem swoimi olśnieniami.
Juliusz Wątroba: Kryształ, Wydział Kultury i Sztuki Urzędu
Miejskiego, Bielsko-Biała 2013
8
R e l a c j e
Juliusz Wątroba
Wrzuć na
1.
Juliusz Wątroba
– z zawodu inżynier
włókiennik, z powołania
poeta i satyryk,
autor już trzydziestu
czterech tomików wierszy,
fraszek, prozy, felietonów...
luz!
Życie przynosi tyle zabawnych sytuacji, że nie trzeba wymyślać, główkować, kombinować, jakby tu rozśmieszać ponurych bliźnich. Wystarczy tylko obserwować to, co dzieje się dookoła, by zrywać boki, śmiać
się do rozpuku, umierać ze śmiechu... Śmiech bowiem,
w tych czasach nie do śmiechu, jest ostatnią deską ratunku, brzytwą dla tonących w morzu ponuractw rozmaI n t e r p r e t a c j e
na posłankę typu Renaty B. (jeśli jeszcze ktoś pamięta, to ta od „kurwików” w oczach). „Intelektualistka”
pyta „posłankę”:
– Czy Pani jest z PiS-u, czy z PO?
– Ni, ni, jo je ze Skoczowa!
Sytuacja III
Moja ciotka Marysia wylądowała w szpitalu. Na drugi dzień rano obchód: kilkunastu lekarzy z ordynatorem
na czele. Przy każdym łóżku to samo, rutynowe pytanie,
a więc i do mojej ciotki Marysi skierowane:
– Jak się Pani czuje? – pyta troskliwie ordynator.
– Jakoś bym się czuła, tylko mnie cosik boli kręgosłup, panie doktorze.
– Cóż zrobić, tak to już musi być, bo pani jest w takim wieku, że ja już tu nic nie pomogę – mówi lekarz.
– To po co żeś tu, ciulu, przyszedł?! – pyta wkurzona ciotka.
Jurorzy:
Marek Mosor – szef
podkomisji ds. rysunku,
Franciszek Kopczak – szef
wszystkich szefów oraz
Juliusz Wątroba – szef
podkomisji ds. tekstu
Archiwum Miejskiego
Domu Kultury
2.
itych, kasandrycznych proroctw, dramatycznych przewidywań, budżetowych prognoz... Życie, jak to życie, i tak
gra wszystkim na nosie, i śmieje się pełną gębą słońca
albo dyskretniejszym uśmieszkiem księżyca.
By nie być gołosłownym, już przytaczam kilka sytuacji, które mnie spotkały, a właściwie ja je dostrzegłem,
ot – pierwsze z brzegu, na skraju szarych komórek, które stają się w tym momencie wielobarwne.
Sytuacja I
Jesteśmy w górach. W pewnym momencie na hali
dostrzegamy kopczyk, w kształcie grobu, z brzozowym
krzyżem, z doczepioną tabliczką. „Pewnie miejsce wiecznego spoczynku jakiegoś partyzanta” – myślimy logicznie. Podchodzimy bliżej, w należnym skupieniu, i czytamy zaskakujący napis: TU LEŻY PIES POGRZEBANY!
Sytuacja II
Jadę autobusem do miasta, bo nic tak nie dokształca
jak podróże, nawet autobusowe. Naprzeciw dwie panie
rozmawiają o polityce, co już samo w sobie jest śmieszne. Nie mogą się pogodzić ze swymi ekstremalnymi
poglądami. Jedna wygląda na intelektualistkę, druga
R e l a c j e
Dobrze się stało, że Lech Kotwicz z Miejskiego Domu
Kultury przekonał dyrektora Franciszka Kopczaka, iż
warto zorganizować ogólnopolski konkurs, w którym
mogą się zaprezentować satyrycy piszący, rysujący i fotografujący. O ile bowiem konkursów poetyckich jest
w kraju sporo (lirycy wylewają swoje łzy, rozdzierają
szaty nad niespełnionymi miłościami, zakompleksieni
na amen próbują przekonywać jurorów, że życie nie ma
najmniejszego sensu i najlepiej popełnić samobójstwo,
strzelając do siebie z łuku), to konkursów satyrycznych
jest już znacznie mniej. Może dlatego, że trudniej rozśmieszyć niż wycisnąć łzy?
Nie ma też w naszym kraju ani jednego ogólnopolskiego satyrycznego periodyku! Po likwidacji elitarnych
i legendarnych już „Szpilek”, gdzie publikowali swoje utwory wszyscy liczący się poeci i satyrycy (i ja miałem szczęście tam debiutować, a potem jeszcze zamieścić około dwustu utworków), po łódzkiej „Karuzeli”,
która rozśmieszała i bawiła, nie ma nic... Pojawiają się
wprawdzie jakieś kilkunumerowe wydawnictwa, najczęściej lokalne, w Internecie spotkać można portale i satyryczne strony, ale to jednak tak mało, tak mało (jak Jednego serca w piosence Czesława Niemena).
Mówiąc krótko, a dramatycznie, satyrycy piszący
i rysujący nie mają gdzie publikować! Tu godzi się jeszcze przypomnieć, że twórczość kabaretowa nie jest tożsama z satyrą pisaną. Kabaretowy tekst ma wywołać
I n t e r p r e t a c j e
9
natychmiastową reakcję (śmiech!). Stąd już blisko do
banału, prymitywizmu, o wulgarności nie wspominając. Nie ma więc w kabarecie miejsca na intelektualne
poczucie humoru (nie licząc chlubnych wyjątków), na
finezję, na zabawę formą, którą dostrzega się tylko na
zapisanej kartce, na wyższy poziom, na Tatry i Himalaje poczucia humoru. Kabaret z założenia ma przyciągać tłumy, a wysublimowana satyra to już przywilej elit
– oby coraz liczniejszych.
Konkursy satyryczne są więc namiastką pism satyrycznych, w których startują nie tylko debiutanci, ale
i wybitni literaci czy rysownicy, bo cóż mają począć ze
swoim talentem? Przestać pisać, przestać rysować?! Zająć się handlem i promocją czy rozdawaniem ulotek? By
być w zgodzie z zaleceniami ewangelicznej przypowieści, starają się pomnażać talenty. Wprawdzie wyrywając włosy (jeżeli takowe jeszcze posiadają), ewentualnie
zgrzytając na ząbkach, ale tego, na szczęście, czytelnicy
i obserwatorzy prac plastycznych już nie widzą.
3.
Kurator konkursu Lech
Kotwicz wręcza nagrodę
Gabrieli Kowalówce
Rok 2012. Pierwsza edycja konkursu „Wrzuć na luz”.
Podenerwowanie kuratora Lecha Kotwicza: czy przyfruną wiersze i humoreski, czy dopłyną rysunki i fotografie? Przyfrunęły i dopłynęły! 111 miłośników dobrego
humoru nadesłało prace. Już na pierwszy rzut oka widzę charakterystyczne kreski artystów publikowanych
przed laty w „Szpilkach” i „Karuzeli”. Czyli nie jest źle,
a jest dobrze, bo wreszcie śmiesznie.
W kategorii literackiej zdecydowanie i zasłużenie
pierwsze miejsce przypadło Tadeuszowi Buraczewskiemu z Redy, za oryginalne wiersze (poezja jest zresztą zdecydowanie górą, proza drepce nieco z tyłu). W kategorii rysunkowej małe zaskoczenie: pierwsza nagroda dla
Czesławy Gewinner z Bielska-Białej (znamy ją głównie
z tysięcy namalowanych kwiatów i... autentycznego poczucia humoru) za autoportret Samozachwyt. W kategorii fotograficznej najbardziej podobają się jurorom zdjęcia Władysława Katarzyńskiego z Olsztyna.
Wreszcie impreza finałowa – w artystycznej piwniczce Domu Kultury Włókniarzy. Mała salka już pełna. Spotkanie „na luzie” prowadzi znany artysta kabaretowy Piotr Skucha, który z niejednej estrady rozśmieszał
widzów. Uroczyste przecięcie wstęgi, prezentacja nadesłanych prac, wręczanie upominków... Nie wszyscy laureaci dojechali, bo bilety drogie. Atmosfera robi się coraz mniej oficjalna, wystawa prac jednoczy wszystkich,
którzy „wrzucili na luz”. Choć nie wszyscy mają prawo
jazdy, ale prawo do odbierania świata z pogodą ducha
i uśmiechem otrzymali wszyscy – i to za darmo!
4.
Druga edycja (2013) Bielskiego Konkursu Satyrycznego „Wrzuć na luz” już za nami. Jeszcze większe zainteresowanie autorów z całej Polski: 300 utworów prozą
i wierszem, 114 dzieł(ek) plastycznych i 56 zdjęć. Jeszcze
wyższy poziom niż w roku ubiegłym – w przenośni i najdosłowniej, bo tym razem nie chowamy się w piwnicy,
a podsumowanie odbywa się w sali na piętrze.
I jeszcze większy luz! Niespodzianki, ciasteczka, zielony dywan, szaszłyki, laureaci i organizatorzy czytają
nagrodzone utwory. (W kategorii tekstowej w tym roku
zdecydowanie przeważa proza, poezja w odwrocie?)
W holu wystawa rysunków zdumiewa różnorodnością
technik i wszechstronną tematyką, podobnie z fotografiami. Rozmowy, różnice zdań, zajęcia w podgrupach:
to zasadnicza dyskusja, to salwy śmiechu... wernisażowy rozgardiasz trwa!
Miejski Dom Kultury w Bielsku-Białej: II Bielski Konkurs Satyryczny „Wrzuć na luz”. I miejsca: Ewa Jabłońska oraz w grupie
dziecięco­-młodzieżowej Olga Kiełbasiak (w kategorii teksto­
wej), Adam Koguciuk (w kategorii rysunkowej) i Sa­bina Kowalówka (w kategorii fotograficznej). Wystawa pokonkursowa: Dom Kultury Włókniarzy, 29 maja – 25 czerwca 2013.
10
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
Pakerka na prowincji
Ewa Jabłońska
z cyklu Zgaduj-zgadula, co to za lektura
Subiektywny świat subiekta
Autor podobno nie rozstawał się z laseczką. Zwykle to laseczka opuszczała autora. Dzieło nie jest kryminałem, a trup ściele się w nim rzadko. Główny bohater, zwany dalej W., pseudo Lalkarz, przyczynia się do
tego poprzez spartaczenie samobójstwa, co odbiera prozie grozę i na odwrót. Rzuca się mianowicie w ramiona dróżnika zamiast pod pociąg, a jak podają przypisy,
wynika to ze skłonności do romansów z dróżnikami,
szczególnie pod Skierniewicami.
W. ma także słabość do nadętych, zbyt mocno nadmuchanych (jak się wkrótce okaże po prostu przedmuchanych) lalek. W. nie jest idiotą, jest za to poliglotą.
Na przykład zamiast „żegnaj, laleczko” mawia „farewell miss Iza”.
Zgon innego bohatera powieści, a także autora ponad
połowy tejże, zwanego dalej Rz., pseudo Stary Obiekt,
jest jednym ze szczęśliwszych zwrotów akcji. Pamiętniki Starego Obiekta są bowiem nudne i zbyt romantyczne jak na pozytywizm.
Tytułową bohaterkę utworu dla uproszczenia nazwiemy Nieboszczką, ponieważ od początku noweli czuje się tak fatalnie, że z trudem (i to tylko po nazwisku)
zostaje rozpoznana przez innego bohatera jako Stacha B.
Przeprowadzona na miejscu sekcja zwłok (dla zabicia
czasu oczekiwania na leki) ujawnia, że Nieboszczka nadwyrężyła siły z trzech powodów. Po pierwsze podnosiła
ciężary bez stosowania wspomagania anabolikami. Po
drugie uparła się, żeby wyjaśnić ludowi podstawy fizyki ciała stałego, a ten preferował ciała ciekłe. I wreszcie
po trzecie. Autor nie wspomina o tym przez roztargnienie, ale podczas wizytacji miejscowych zagród odkryła skład opałowy około siedmiuset woluminów, na widok których opadła jej szczęka i poziom hemoglobiny,
podskoczyło ciśnienie, temperatura, poziom cholesterolu i cukru, a wyskoczył dysk i opryszczka. Były tam
dzieła innych nieboszczek, jej wybitnych poprzedniczek,
jak Historia naturalna dla wynaturzonych i Podręcznik
histopatologii dla ociężałych. Tego ciężaru żadna XIX-wieczna pakerka nie była w stanie udźwignąć, a co dopiero Stacha B. – wątła, bez majtek (ostatnie poświęciła
na proporzec), bez warkocza (zmajstrowała z niego kaganek oświaty) i już bez celu.
Adam Koguciuk (Pławanice),
I nagroda
I nagroda (Otwock)
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
11
Bogusław Jaroszek
Gabriela Kowalówka
(Bielsko-Biała), II miejsce
Przepis na kaczkę
* Pach siedzi w plecaku – chodzi oczywiście o zwyczaj zabierania w góry tomików z poezją gór praktykowany przez autora; stąd Staich na ławie – czytany w schronisku.
Niepostrzeżenie (nie dotyczy kaczek ślepych) podejść
do kaczki, wrzasnąć: „k..waaaaaaa!!!”. W tym momencie kaczka zaczyna się trząść, co czyni mięso delikatniejszym, następnie wypróżnia się [naturalna wśród kaczek
reakcja na stres i zaburzenia lę(k/g)owe], co oszczędza
nasz czas przeznaczony na czyszczenie.
Potem rozchylamy upierzenie w okolicy przeciwstawnej do dzioba, w odsłonięty w ten sposób otwór wsuwamy rękę, łapiemy od środka za dziób i nicujemy kaczkę,
zostawiając jednak na zewnątrz łapki, które mocujemy
do stołu za pomocą klamerek. Kaczka trzęsie się nadal,
co powoduje osypanie się wnętrzności, które wykorzystujemy do farszu, dodając grubo pociętych jabłek, majeranku, pokrojonego w plastry boczku, pieprzu i szczypty kurkumy albo kaczkumy.
Soli nie dodajemy, gdyż w tym momencie walimy do
kaczki z remingtona nabojem solnym, co powoduje, że
przenicowuje się z powrotem, a dzięki klamerkom pozostaje na miejscu.
Błyskawicznie zakładamy kaczce futro z norek,
uprzednio owijając ją (tę kaczkę, że niby) folią aluminiową, aby nie przywarła do futra, i puszczamy w dokładnie zamkniętym i wypastowanym wcześniej pomieszczeniu, mocując do łapek kawałki filcu (klamerkami).
Kaczka przerażona hukiem wystrzału zaiwania przed
siebie z dużą prędkością, aczkolwiek dość chaotycznie,
co powoduje znaczny wzrost temperatury pod futrem
z norek oraz, jako skutek uboczny, wyfroterowanie pomieszczenia.
Po upływie około godziny kaczka jest gotowa, łatwo ją również dorwać, gdyż z trudem łapie równowagę na pięknie wyfroterowanej podłodze, a i oczy, wybałuszone wskutek wzrostu temperatury, z trudnością
ustawiają ostrość. Uciskamy kaczce obie tętnice szyjne,
czym doprowadzamy ją do utraty przytomności. Nieprzytomną rozbieramy z futra i układamy na półmisku
lub całymmisku.
Mamy pół godziny na delektowanie się posiłkiem,
gdyż po tym czasie kaczka, jeśli się obudzi, nie nadaje się
do ponownego spożycia. (Staje się agresywna. Kaczilla.)
II nagroda (Słupsk)
III nagroda (Bielsko-Biała)
Maciej Michalski
Tatry na zdrowie
Tatry przywołują młodzieńcze tęsknoty
są jakby przedsmakiem i przedsionkiem nieba
prosto z autokaru sprint pod Wodogrzmoty
Pięć Stawów – schronisko – przytulna koleba
rankiem wezmę Zawrat – Orlą przed południem
ze Świnicy ścieżką przy Zielonym Stawie
cały plan mam w głowie – czuję będzie cudnie
Pach siedzi w plecaku – Staich leży na ławie*
piwo z malinami – smażony oscypek
błogostan forsuje ostatnie opory
a bunc niebo w gębie – chociaż z kozich pipek
kolejne bez malin – jutro będę chory
Szpiglasowa leczy wczorajsze zaprzaństwo
łyk siódmego nieba spłacam siódmym potem
odprawiam pokutę – przeklinam pijaństwo
góralskie frykasy wracają z powrotem
osłabły na ciele – ducha niepokojem
szukam ukojenia w ramionach schroniska
wita mnie kompania – zasobna w napoje
za zdrowie poety – maestro daj pyska!
12
R e l a c j e
Od lewej, rzędami poziomymi:
Sławomir Lizoń
(Częstochowa), II miejsce
Sabina Kowalówka
(Bielsko-Biała), I miejsce
Waldemar Rukść
(Olecko), III miejsce
Anatol Pająk
(Chociwel), III miejsce
Konrad Wójcik
(Dąbrówka Gorzycka),
wyróżnienie
Marek Bednarz
(Bieruń), wyróżnienie
I n t e r p r e t a c j e
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
13
M a r i a Tr z e c i a k
Prace grafików użytkowych nie wiszą w salach muzealnych, ale stale pracują na ulicach, we wnętrzach handlowych, w pejzażu miejskim czy na poboczach autostrad.
Dlatego mają największą oglądalność. Lecz pomimo dużych nakładów drukarskich ich żywot jest krótki. Dlatego muszą być dobre – wspaniałe.
(Karol Śliwka w wydanej w 2011 roku książce o sobie*)
Poszedłem
w
znaki
14
PKO – Śliwka, Pollena – Śliwka, Giewonty – Śliwka,
seria plakatów na olimpiadę w Moskwie w 1980 roku
i okładka płyty Franka Kimono – Śliwka, pudełko czekoladek deserowych od Wedla i etykieta ogórków kiszonych
z Kalisza – Śliwka. Także logo Wydawnictw Szkolnych
i Pedagogicznych i opakowania serii męskich kosmetyków Wars. Wszystko to Śliwka i wszystko to sztuka.
Przyzwyczailiśmy się do jego eleganckich graficznych
syntez na zapałczanych pudełkach, nie całkiem dowierzając, że coś tak obecnego w codzienności, tak zrozumiałego, może przynależeć do dziedziny sztuki. A jednak. Grafika użytkowa jest nieskończenie bogata i piękna
w swojej skondensowanej formie. Może być czytana jak
poezja i oglądana jak dzieło rzeźbiarskie – to zapewnienie Karola Śliwki warto traktować poważnie.
Nigdy nie był akademickim nauczycielem, ale... Na
jego znakach uczą się studenci z całego świata – pisze
prof. Ryszard Otręba, szkolny kolega artysty.
R e l a c j e
Przez wiele lat decydował o tym, co widzieliśmy wokół siebie – na polskich
ulicach, w teatralnych gablotach, sklepach, kioskach. Znamy jego plakaty,
okładki książek, opakowania papierosów, naklejki na kompotach, znaki firmowe. I nie wiemy, że to jego. Otóż wszystko to, proszę państwa, Śliwka!
Powrót
Człowiek, który zorganizował nasze oczy od środka
(określenie Janusza Legonia), mieszka dziś w niewysokim bloku w Skoczowie. Po blisko 60 latach życia w Warszawie wrócił w rodzinne strony. Wrócił sam. Żona od
kilku lat nie żyje.
– Lubiła te okolice, choć pochodziła z Brodnicy. Leży
na cmentarzu ewangelickim w Skoczowie, mimo że katoliczka. Tak chciała. „I żebym góry widziała” – prosiła.
Po roku ma w Skoczowie bardzo wielu nowych znajomych. Starzy się wykruszyli. W 80. urodziny odwiedził go z życzeniami pastor z pobliskiego kościoła. Na
naleśniki z serem chodzi do cukierni Bajka – przepyszne.
W domu zgromadził obrazy, fotografie i bibeloty z całego długiego życia. Fotografia przedwojenna rodzinnego domu w Harbutowicach, portrety ojca, matki, żony
i córki, obrazy i szkice.
– Wśród nich żyję i tak mi jest dobrze.
Maria Trzeciak
– dziennikarka, publicystka,
­redaktorka „Pełnej Kultury!”
i „W Bielsku-Białej. Magazynu Samorządowego”.
I n t e r p r e t a c j e
PKO
Wybór grafiki był dla Karola Śliwki zarazem artystyczny i pragmatyczny. Artystyczny, bo grafikę użytkową, a zwłaszcza znak (nie lubi słowa logo) rozpoznał
jako dziedzinę plastyki najżywiej wchodzącą w komunikację z człowiekiem, a zarazem sztukę, która ma wpływ
na wychowanie estetyczne społeczeństwa. Pragmatyczny, bo dzięki temu już na studiach mógł zacząć zarabiać,
wygrywając konkursy na projekty graficzne opakowań,
projektując okładki książek czy znaki firmowe.
W 1957 roku, jeszcze jako student, wziął udział
w konkursie na opracowanie graficzne serii papierosów.
Zwyciężył, a jego pomysły na opakowania papierosów
Syrena ze złotym ustnikiem, Giewontów i Morskich weszły do produkcji. W 1969 roku dostał złoty medal na
III Ogólnopolskim Biennale Plakatu w Katowicach za
plakat PKO – czerwoną skarbonkę uformowaną z liter
P, K i O, do której wpada złotówka, a górą biegnie napis „Październik miesiącem oszczędności”. Ta skarbonka, teraz granatowoczarna, z czerwoną kropką zamiast
realistycznie odwzorowanej złotówki, do dziś jest znakiem firmowym PKO BP. Sam Karol Śliwka najbardziej
lubi znak dla Fabryki Kosmetyków Uroda; mówią o tym
znaku, że jest „taki kobiecy”.
R e l a c j e
Biust w gąszczu znaków
– To barokowa rzeźba w marmurze. W szkole mieliśmy za zadanie ją skopiować, nawet mi nieźle wyszło. Udało mi się potem tę moją kopię ze szkoły wydostać i w domu rodzinnym w Harbutowicach się parę lat
przechowała. Kiedy skończyłem studia, ożeniłem się,
założyłem w Warszawie dom – postanowiłem sprowadzić rzeźbę. Pomyślałem, że ją sobie powieszę na ścianie. Tył obciąłem zwykłą piłką do drewna. Przecinałem
na ulicy, a że mi bardzo gładko nie wyszło, wyrównałem na asfalcie.
Tak został właścicielem gipsowego barokowego biustu, a właściwie półbiustu damskiego. Półbiust wisi na
ścianie salonu skoczowskiego mieszkania artysty, za tło
ma kombinację kilkuset znaków graficznych jego autorstwa. Wszystko razem oprawione w okazałą złotą ramę.
Z ramą było tak.
– Skończyłem malarstwo, ale poszedłem w grafikę.
Bardziej mnie to interesowało. Znak to kwintesencja
formy i treści. No i kiedyś złożyłem obraz z tych moich
znaków. Żona popatrzyła i mówi: „Trzeba jakąś ramę do
tego”. Ale czasy były takie, że ram nie można było kupić. Dopiero kiedy żona wróciła z operowego tournée
po Hiszpanii i przywiozła honorarium, poszliśmy do
Peweksu i za 17 bonów kupiliśmy ramę.
Znaki na obrazie to nie wszystkie znaki Śliwki. Stworzył ich około 400, ale pod koniec lat 90. spora część przepadła, kiedy sąsiadka z góry zostawiła odkręcony kurek
w łazience i poszła do pracy. – Lało się po ścianach, obrazy zamokły. O, ten portret matki w cieszyńskim stroju, z początku lat 50. Mama była już wtedy chora. Wymusiłem na niej, żeby mi pozowała w tym stroju. W pół
godziny go namalowałem. Zdolny byłem – uśmiecha się
Karol Śliwka.
– A co ze znakami?
– Udało mi się odtworzyć jakieś 200.
Z wziętych w ramę 200 znaków i rzeźby powstało
dzieło, w którym jakby całe życie Śliwki się mieści. Od
dzieciństwa w nim obecna artystyczna pasja; szkoła, do
której telepał się na gapę w wagonie z krowami; znak,
który stał się jego pracą i najważniejszym wyborem; żona
i dom. Harbutowice, Bielsko, Warszawa – i Skoczów.
Jakie życie jest cudowne i złośliwe
Karol Śliwka urodził się w 1932 roku w Harbutowicach, niewielkiej wsi koło Skoczowa. Rodzice mieli gospodarstwo, ojciec brał dodatkowe prace w cegielni czy
tartaku, ale bogactwa z tego nie było. Okazywanych od
?
* Cytaty pochodzą z książki pt. Karol Śliwka, Agencja
Wydawnicza Agar, Warszawa 2011.
Maria Trzeciak w rozmowie
z Karolem Śliwką
Agata Trzeciak
I n t e r p r e t a c j e
15
Wydawnictwa Naukowo-Techniczne
Uroda Fabryka Kosmetyków
Radoskór Fabryka Obuwia
Wydawnictwa Szkolne
i Pedagogiczne
16
R e l a c j e
najmłodszych lat artystycznych pasji syna rodzice nie
traktowali poważnie i bazgrołów na deskach stodoły
nie pochwalali. Ale że talent Karola rzucał się w oczy,
ktoś z krewnych dał mu kredki. Podczas wojny ten talent sprowadził na rodzinę Śliwków niebezpieczeństwo.
– Zabrałem ze szkoły kawałek białej kredy. Idąc do
domu, spróbowałem narysować na drodze profil Hitlera, nawet mi wyszedł. Przejeżdżał tamtędy wóz konny
i traf chciał, że akurat na tego Hitlera koń zwalił kupę.
Ledwo zdążyłem do domu dojść, już była policja. Rodzice trzy dni przesiedzieli na gestapo. Mnie na drugi dzień
wywlekli ze szkoły, pokazali mi jakieś narzędzia tortur
i kazali przyrzec, że więcej nie będę rysował.
Oczywiście nie posłuchał. W niemieckiej szkole była
fantastyczna kreda do pisania na tablicy w bardzo żywych kolorach. Niewielka martwa natura na ścianie pracowni właśnie tą kredą jest narysowana.
W 1946 roku dowiedział się, że w Bielsku, w zamku Sułkowskich, powstała szkoła malarstwa. Postanowił, że się tam dostanie. Chodził wtedy do podstawówki
w Skoczowie, miał niespełna 14 lat. Szkoła (Malarstwa,
Rzeźby i Grafiki, przekształcona w 1947 roku w Państwowe Liceum Technik Plastycznych, a założył ją Stanisław Oczko, historyk sztuki, potem długoletni dyrektor
bielskiego muzeum) była wieczorowa. Na zgodę rodziców nie miał co liczyć, na pieniądze na bilety do Bielska tym bardziej.
– Przez dwa miesiące codziennie po lekcjach jeździłem do Bielska na godzinę szesnastą i wracałem w nocy,
koło dziesiątej, jedenastej. Jeździłem byczokami, bo tam
konduktor nie zaglądał.
– Byczokami?
– Nie wie Pani, co to jest? Bydlęce wagony. Siadałem
z krowami i podróżowałem za darmo.
– Rodzice się nie dziwili, że Pana do późnej nocy
nie ma?
– Ciągle słyszałem: „Gdzie ty się włóczysz, gówniarzu?”. Ale jakoś się wyłgiwałem, starszy kolega mnie krył.
Po dwóch miesiącach przyuważył go na stacji w Skoczowie sąsiad i naskarżył rodzicom. Dłużej się nie dało
cyganić. Mama była miększa, ojca było znacznie trudniej przekonać, że szkoła plastyczna jest dla Karola najważniejsza na świecie.
– Do samej matury pozostał nieprzekonany. Bo
tato długo myślał, że mnie, najstarszemu, wypada zostać na gospodarstwie. A ja się nie zgadzałem. Wtedy
byłem daleko bardziej uparty niż teraz. Obiecałem, że
będę więcej w gospodarstwie pomagał – i pomagałem,
krowy pasłem. Czasem dostałem lanie, jak mi p
­ oszły
do sąsiada...
No i dalej jeździł do szkoły pana Oczki. Chociaż ten
pierwszy okres był pełen trudów i niepowodzeń.
– Chciałem zostać dużym malarzem, najlepiej Matejką, bo tylko jego znałem. Ale nikt mi wcześniej nie
powiedział, jak trzymać ołówek – wspomina. – Któregoś dnia podchodzą do mnie profesor Oczko z profesorem Zitzmanem i mówią: „Synku, dajemy ci dwa miesiące. Jak przez ten czas nie zrobisz postępów w rysunku,
będziesz musiał opuścić ten gmach”. Strasznie się wtedy wziąłem do roboty. Zacząłem rysować w mózgu –
w nocy, kiedy nie mogłem spać, rysowałem w głowie,
całymi godzinami.
I n t e r p r e t a c j e
Instytut im. Janusza Korczaka
Polska Izba Handlu Zagranicznego
R e l a c j e
Był postęp. Po dwóch miesiącach profesor Oczko
ogłosił: „Zostajesz”. Śliwka dostał nawet nagrodę pieniężną. Mógł kupić materiały do pracy, bilet miesięczny i porzucić towarzystwo krów w pociągu.
– Oczko był fantastycznym człowiekiem, bardzo
opiekuńczym. Ale przyszedł nowy dyrektor, Główka
się nazywał, i Oczkę wyrzucili, bo w czasie wojny był
w konspiracji. Postanowiliśmy się na tego Główkę poskarżyć do ministerstwa, napisaliśmy list i czekaliśmy,
co z tego wyniknie. Byłem już wtedy w czwartej klasie,
miałem zdawać maturę i wymyśliłem, że wolę ją zdawać w szkole plastycznej w Krakowie, nie w Bielsku, pod
rządami Główki. Pojechałem do Krakowa załatwiać pozwolenie. Ale w powrotnej drodze spotkałem w pociągu
mojego pierwszego nauczyciela grafiki Jana Dzieślewskiego. Okazało się, że jechał do Bielska objąć stanowisko dyrektora szkoły plastycznej. Główkę zdjęto. I maturę zdawałem jednak w Bielsku. To była wspaniała szkoła.
Było mi żal, że po maturze nie mogłem tam już chodzić.
Po maturze, z dyplomem kamieniarsko-rzeźbiarskim w kieszeni, Śliwka wybierał się na studia. Oczywiście na akademię sztuk pięknych. Opcje były dwie
– Kraków albo Warszawa. Śmiałych planów omal nie
zastopował lekarz, który wypisywał potrzebne do studiowania zaświadczenie o stanie zdrowia. Anemiczna
budowa ciała, brak prawego oka. Nie kwalifikuje się na
studia – napisał pan doktor.
– Jakbym był starszy, to bym chyba zawału dostał
– denerwuje się po 60 latach Karol Śliwka. – Na
szczęście nazajutrz spotkałem profesora Dzieślewskiego i on mnie uratował. Poszedł do komitetu
partii i załatwił z nimi, że dostanę nowe zaświadczenie, od tego samego lekarza. Ja im wcześniej
namalowałem 5-metrowego Stalina, pewnie dlatego się zgodzili.
Droga na studia była otwarta, stanęło na
Warszawie.
– Powód miałem taki: widziałem przedtem zniszczone Stare Miasto – wielkie pole
gruzów. MDM dopiero budowali, a Marszałkowska była w ruinie. Ale ja wiedziałem: tam
będzie kwitło życie! Tam będzie możliwość
pracy, zarabiania, może nie teraz, ale za parę
lat na pewno. Byłem Warszawą zachwycony.
Wysłał do warszawskiej akademii kilka
swoich prac, m.in. niewielki rysunek gęsiego
pióra („Dobrze je narysowałem!”) i został zakwalifikowany do egzaminów. Matka skądś
wydobyła trochę pieniędzy na podróż i przeżycie paru
dni w stolicy. Niestety, pieniędzy było mało, a egzaminy miały trwać znacznie dłużej niż myślał.
– Wytrzymałem pięć dni, jedząc
raz dziennie cienką zupkę z rabarbaru z makaronem w barze mlecznym na
Mariensztacie. Potem poszedłem do sekretariatu i powiedziałem, że rezygnuję. Byłem zbyt głodny.
Zrezygnowany, jechał na gapę do
Skoczowa. Złapali go SOK-iści, ale zamiast wlepić mandat, nakarmili kanapką i dali pozwolenie na przejazd
do domu.
– Tata się ucieszył, że wracam. Załatwiłem sobie robotę ślusarza w Skoczowie. A za jakiś czas przychodzi list
z ASP, że mnie przyjmują za wyjątkowo
dobre prace egzaminacyjne, że dostanę
stypendium i akademik. Jakie życie jest
cudowne i złośliwe!
Starszy pan Śliwka jeszcze raz miał
nadzieję, że syn jednak nie zagrzeje miejsca w Warszawie – kiedy Karol przez
pomyłkę wybrał się na inaugurację
roku akademickiego 1 września i potem jeszcze na miesiąc wrócił do Harbutowic. Ale nie. W październiku jednak pojechał na studia – z tekturową brązową
walizką z okuciami, w przeszytym przez
mamę milicyjnym płaszczu i obciętych
na półbuty narciarskich butach.
– Żebym wyglądał jak miastowy –
tłumaczy.
Pierwszego dnia
poznał dwóch kolegów warszawiaków.
Dzięki ich rodzicom
miał co jeść – pakowali synom dla niego
dodatkowe kanapki.
Zaprzyjaźnili się na
całe życie.
I n t e r p r e t a c j e
17
Fundacja na rzecz Szpitala Bielańskiego
Agata Trzeciak
18
R e l a c j e
Dostawał 262 zł stypendium. Po opłaceniu akademika, kupieniu farb i papierosów (!!!) na jedzenie wiele nie zostawało.
– Jak Pan tam żył, bez pieniędzy?
– Tak żyłem, że nabawiłem się szkorbutu. Z domu nie
dostawałem nic, mama już wtedy nie żyła. Siostra raz mi
przysłała paczkę, jak zabili świniaka. To była wyżerka!
Przestudiował pięć lat plus rok dyplomowy (1953–
1959), żadnego nie zawalił. Z powodu braku oka kłopoty
miał tylko ze studium wojskowym. Profesor Eugeniusz
Eibisch, w którego pracowni szykował się do malarskiego dyplomu, do czwartego roku w ogóle
się nie zorientował, że jest z tym jakiś problem. A Karola tymczasem zaczęło ciągnąć
do grafiki, zwłaszcza grafiki użytkowej.
(Może jest w tym jakaś logika – jednym
okiem widzi się w dwóch wymiarach, trzeci trzeba sobie dośpiewać – zastanawia się
Janusz Legoń.)
– Na piątym roku Eibisch mówi do
mnie: „Słyszałem, że się interesujesz grafiką. Potrzebuję wysłać do Nowego Jorku
moje obrazy. Może byś mi ładnie wypisał
adres”. A jak zobaczył moje literki: „No, już
ja się o ciebie nie martwię” – wspomina.
Wtedy już pracował, startował w konkursach, realizował zlecenia. Zaczęło się
od okładek.
– W Wydawnictwach Naukowo-Technicznych pracował wujek mojego przyjaciela, załatwił mi zlecenie na okładki.
Trzeba było ręcznie wypisywać na nich
malutkie tekściki.
Wszelką tak zwaną sztukę użytkową
nadzorowała w czasach PRL Pracownia
Sztuk Plastycznych – to ona ogłaszała konkursy czy zlecała wykonanie projektów na zamówienie firm. Z czasem Karol Śliwka zaczął sobie radzić bez ram organizacyjnych Pracowni – sam stał się firmą. Najwięcej jego
znanych prac powstało do końca lat 80., ale i potem miał
pracowity czas.
Wiele projektów robił za darmo, pro bono, ale nie odpuszcza, kiedy ktoś w brzydki sposób chce na nim zarobić. Dlatego procesował się np. z władzami Brwinowa,
dla którego zaprojektował herb. – Używali tego herbu,
ale nigdy nie wykupili projektu – oburza się.
Pracował i pracuje tradycyjnie – papier, ołówki, pędzelki, pisaki, cyrkle, pantografy, linijki, krzywiki, kalki,
tusze i farby wciąż zajmują większość powierzchni jego
pracowni (dziś to malutki pokój w bloku). Dawniej sam
przygotowywał sobie narzędzia do pracy – do drzeworytu z drutów od parasola, do suchorytu z igły gramofonowej. Nic dziwnego, że komputera używa z dystansem, podejrzewa go o bezduszność. Młodym grafikom
radzi, żeby więcej używali ołówka.
Dwa lata temu młody grafik Michał Łojewski zrobił
kolejny lifting Śliwkowemu znakowi PKO. Bank nie zdecydował się na stanowcze zmiany – w końcu skarbonka
to nasze dobro narodowe. Zmieniło się więc tylko liternictwo i kolorystyka.
– Miało być inaczej i jest. Mnie się podoba – deklaruje Śliwka.
Karol Śliwka urodził się w Harbutowicach w 1932 roku. Absolwent Państwowego Liceum Technik Plastycznych w Bielsku-Białej oraz Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Artysta
grafik, plakacista, autor setek wdrożonych projektów graficznych – znaków firmowych, emblematów, herbów, symboli,
znaczków pocztowych, opakowań, okładek. Laureat ponad
100 nagród i wyróżnień w konkursach projektowych (m.in.
Nagrody Ministra Kultury i Sztuki na I Ogólnopolskiej Wystawie
Znaków Graficznych i Złotego Medalu na Ogólnopolskim Biennale Plakatu w Katowicach, 1969). Odznaczony m.in. Złotym
Medalem Zasłużony Kulturze „Gloria Artis”. Uczestnik licznych
wystaw grafiki użytkowej. Jego prace znajdują się m.in. w kolekcjach Muzeum Plakatu w Wilanowie, Muzeum Poczty i Telekomunikacji we Wrocławiu, Muzeum Miejskiego w Skoczowie.
I n t e r p r e t a c j e
Te r e s a D u d e k B u j a r e k
O ludziach i miejscach można opowiadać na wiele
sposobów. Są w naszym regionie siedliska szczególne, związane z nietuzinkowymi postaciami,
o ponadlokalnym znaczeniu. Dla wielu położona
zaledwie kilka kilometrów od Bielska-Białej Bystra
kojarzy się z osobą wielkiego akwarelisty, malarza
śniegów i scen polowań, a także niestrudzonego
społecznika i patrioty – Juliana Fałata.
Jest w tej beskidzkiej wiosce piękna willa z ogrodem, która była dla mistrza pędzla życiową przystanią
i artystycznym matecznikiem na długiej drodze twórczych poszukiwań. Ważne to miejsce, gdzie duch jego
wszędzie jest obecny – i przy fundamentach niegdyś modrzewiowej pracowni, i pod skarpą porośniętą srebrzystą buczyną, i przy tej kapliczce z Ukrzyżowanym, do
której prowadzą kamienne schodki. Jest także we wnę-
R e l a c j e
Julian Fałat
– malarz i kolekcjoner
trzu willi. Można tu bowiem bezpośrednio obcować nie
tylko ze znakomitymi dziełami jego malarskiego talentu, ale także z archiwaliami, pamiątkami i przedmiotami codziennego użytku, którymi się otaczał.
Muzeum – Willa Juliana Fałata to ekspozycja zewnętrzna Muzeum w Bielsku-Białej, o charakterze biograficzno-artystycznym. Jej znaczącym atutem jest fakt,
że mieści się w domu – zwanym popularnie F
­ ałatówką
Bystrzańska Fałatówka
Alicja Migdał-Drost
I n t e r p r e t a c j e
19
Teresa Dudek Bujarek
– historyk sztuki i ­muzealnik,
kurator zbiorów sztuki
Muzeum w Bielsku-Białej,
prezes Oddziału Górnośląskiego Stowarzyszenia
Historyków Sztuki.
Maria Suprun, Kazimierz
Czapla i Julia Przybyła
czytają listy pisane przez
Juliana Fałata i do niego
20
R e l a c j e
– zamieszkiwanym przez artystę w latach
1910–1929 (z niewielkimi przerwami), to jest
od momentu rezygnacji ze stanowiska dyrektora Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie
aż do śmierci.
W 2013 roku przypadają dwie ważne rocznice: 160. urodzin akwarelisty (30 lipca) oraz
40. inauguracji muzeum jemu poświęconego
(5 sierpnia). Jubileusze te były okazją do przeprowadzenia zmian w ekspozycji stałej. Wnętrze budynku poddano niezbędnym zabiegom
renowacyjnym i opracowano nową koncepcję
wystawy. Rozlokowana w sześciu pomieszczeniach piętra ma charakter artystyczno-kolekcjonerski. Składa się
na nią 55 dzieł mistrza, w tym: 6 obrazów olejnych na
płótnie i dykcie, 32 kompozycje akwarelowe (także łączone z gwaszem), 9 litografii oraz 8 rysunków.
Skromna powierzchnia poszczególnych pokoi wymusiła znaczne zagęszczenie eksponatów, tak by nie
zabrakło ani żadnego z podejmowanych przez artystę
wątków tematycznych, ani zróżnicowanych w formie
rozwiązań. Są tu sceny z polowań, będące bezpośrednią lub reminiscencyjną relacją z łowów w Nieświeżu
czy Hubetrusstocku, wykonane farbami olejnymi na
płótnie, wodnymi na papierze oraz w technice barwnych litografii. Można zobaczyć akwarelowe kompozycje powstałe podczas 14-letniego pełnienia przez Fałata
funkcji dyrektora Szkoły, a następnie Akademii Sztuk
Pięknych w Krakowie, czyli panoramiczny widok podwawelskiego grodu i młode krakowianki przed lustrem
przymierzające korale. Spektrum pejzażowych kompo-
zycji jest obszerne. Są to studia malowane podczas pobytów w Austrii, Słowenii czy w Toruniu; widoki wodnych rozlewisk z Osieka, gdzie artysta gościł u państwa
Rudzińskich; rozległe panoramy tatrzańskie, syntetyczne przedstawienie skalnych grani i wiosennej orki u podnóża gór. Nie brakuje licznych w twórczości Fałata portretów o charakterze rodzajowym, są wizerunki: górali
z Poronina, Zakopanego i Bystrej, Hucuła palącego fajkę, młodego Żyda pogrążonego w lekturze. Najwięcej
miejsca oddano przedstawieniom Beskidów z Bystrą i jej
najbliższą okolicą. Są to letnie i zimowe plenery z łagodnie wypiętrzonymi zboczami Klimczoka, Skrzycznego
czy Koziej Góry, wartki potok Białki, widok domu artysty z drewnianą werandą czy wznoszącej się nieopodal skarpy porośniętej buczyną, kompozycje z rozlanym,
esowato wijącym się potokiem usytuowanym pośród pól
biało ośnieżonych bądź ugrowych w trakcie wiosennych
roztopów. A nad wszystkim czuwa sam mistrz, bacznie
spoglądający z licznie prezentowanych autoportretów.
I n t e r p r e t a c j e
W jednym z pokoi zaaranżowana została ostatnia pracownia malarza z jego sztalugami, stolikiem na przybory malarskie i podróżną walizką, która towarzyszyła
mu podczas niezliczonych wędrówek i wypraw plenerowych. Dopełnieniem malarstwa są autentyczne biedermeierowskie i zakopiańskie meble pochodzące z bezpośredniego wyposażenia domu.
Kolekcjonerska pasja Juliana Fałata właściwie nie
jest znana. W niewielkiej spuściźnie zabezpieczonej
w domu artysty niezwłocznie po zakończeniu II wojny światowej znalazło się kilkanaście bardzo ciekawych
obiektów, świadczących o jego rozległych zainteresowaniach. To nie tylko pamiątki z podróży dookoła świata, głównie z Japonii, którą był zafascynowany, ale także skromny zbiór rzeźby o tematyce sakralnej powstałej
na przełomie XVIII i XIX stulecia, włoskie lampki oliwne z I wieku naszej ery oraz zespół prac graficznych autorstwa współczesnych mu twórców: J.K. Gumowskiego,
S. Jakubowskiego, W. Lama, I. Pinkasa czy A. Zdrazili
(mieszkającego w Opawie).
Druga część ekspozycji o charakterze biograficzno-historycznym pomieszczona na parterze willi będzie
przede wszystkim prezentacją bogatego materiału archiwalnego. Jej otwarcie planowane jest wiosną 2014 roku.
Podwójny jubileusz to także okazja do podkreślenia
wieloletniej i trwałej troski bielskiego Muzeum o spuściznę po Julianie Fałacie, uwypuklenia nieprzerwanego procesu poszerzania zasobu jego prac i archiwaliów
z nim związanych oraz przypomnienia podejmowanych działań na rzecz popularyzacji jego życia i twórczości. Wynikiem systematycznie prowadzonych badań
nad Fałatowską korespondencją jest wielotomowa
publikacja zatytułowana Fałat znany i nieznany
w opracowaniu merytorycznym Marii Aleksandrowicz i szacie graficznej
przygotowanej przez Alicję Migdał-Drost. W 2003
roku z okazji 150. rocznicy
urodzin malarza wydano
pierwszy tom zawierający
221 listów z lat 1874–1895,
dotyczących edukacji, pracy zarobkowej, licznych podróży oraz pierwszych sukcesów artystycznych. Kolejny, opublikowany w 2008 roku, obejmował 334 listy z lat
1895–1910, ukazujące przede wszystkim zmagania artysty pełniącego funkcję dyrektora SSP, a następnie ASP
w Krakowie. Obecnie wydany trzeci tom zawiera 311 listów z lat 1910–1916, będących świadectwem trosk i radości malarza w relacjach z żoną i trójką dzieci. Promocja książki odbyła się w sobotnie popołudnie 27 lipca.
Wybrane epizody z życia akwarelisty przybliżyła Maria
Aleksandrowicz, a interpretacji listów podjęli się bielscy aktorzy Maria Suprun i Kazimierz Czapla oraz Julia
Przybyła, uczennica Gimnazjum im. J. Fałata w Bystrej.
Sobotnie popołudnie u Fałata było także okazją do
przybliżenia powodów i okoliczności, które skłoniły malarza do podjęcia decyzji o osiedleniu się w Bystrej na
Śląsku. Po raz pierwszy był tu w 1902 roku, jako kuracjusz słynnego Zakładu Leczniczego wiedeńskiego balneologa Ludwika Jekelesa. Jak wspominał po latach, już
wówczas zakochał się w tej malowniczej miejscowości.
O jej uroku przekonał się jeszcze w 1907 roku, przebywając tu ze studentami krakowskiej Akademii. W dwa
lata później był już właścicielem domu letniskowego, położonego u stóp Koziej Góry, a w 1910 roku w nim zamieszkał. Wkrótce wybudował pracownię, by móc oddać Bystrej swój nieprzeciętny talent malarski i rozsławić
tę beskidzką wioskę na cały świat.
?
* Obchodom 160. rocznicy urodzin Juliana Fałata towarzyszyła
także wystawa Akwarela – pasje i namiętności, zorganizowana
przez Muzeum w Bielsku-Białej we współpracy ze Stowarzyszeniem Akwarelistów Polskich (14 czerwca – 31 sierpnia 2013).
R e l a c j e
Maria Aleksandrowicz
(z lewej) w rozmowie
z Marią Zrałek, prawnuczką
Juliana Fałata
Julian Fałat – malarz
i kolekcjoner – nowa
ekspozycja stała na piętrze
Muzeum – Willi Juliana
Fałata w Bystrej Oddziału
Muzeum w Bielsku-Białej
Alicja Migdał-Drost
I n t e r p r e t a c j e
21
Taneczny
Art
M a r i a Tr z e c i a k
Pierwszy program Artu zobaczyłam podczas tradycyjnie kończącego rok szkolny koncertu wychowanków Wojewódzkiego* Centrum Wychowania Estetycznego Dzieci i Młodzieży. Moje dzieci chodziły wtedy do przedszkola WCWEDiM, więc na widowni zasiadłam jako rodzic. Popłakałam się dwa
razy – najpierw przy słodkich przedszkolnych niezgrabiuszkach, ze wzruszenia. I drugi raz, kiedy na
scenę wyszedł duży Art i zatańczył coś absolutnie monumentalnego, od czego o mało nie zatrzymała mi się akcja serca. Potem już tak miałam zawsze.
Zdjęcia z programów:
Królewna Śnieżka
Dalmatyńczyki
Przejrzeć
Jacek Rojkowski
?
* Był początek lat 90., istniało jeszcze województwo
bielskie.
22
R e l a c j e
Nie tylko ja. I nie tylko setki rodziców, którzy co
roku zapisywali swoje dzieci – w miażdżącej większości córeczki – do Artu w nadziei, że też będą tak pięknie tańczyć. A jak już zapisali, przekonywali się – wraz
z córeczkami – że tu nie chodzi tylko o taniec. Chociaż
to, o co chodzi, przejawia się właśnie w tańcu: emocjonalnym, dynamicznym, kipiącym treścią, a jednocześnie zegarmistrzowsko precyzyjnym.
Fanem zespołu został na przykład Wojciech Kilar,
który jesienią 1997 roku, podczas II Festiwalu Kompo-
zytorów Polskich, zobaczył na scenie Teatru Polskiego
swój Exodus, wykonany przez 45 młodziutkich tancerek. Ponad 22-minutowy program zachwycił kompozytora, który przyznał, że widywał już swój utwór na
scenie – m.in. w Nowym Jorku w wykonaniu profesjonalnych tancerzy – ale nigdy w tak pięknym opracowaniu choreograficznym (zmagania się czterech żywiołów) i tak rewelacyjnym wykonaniu. Exodus zresztą
robi wrażenie do dziś – można to było sprawdzić podczas tegorocznych obchodów 25-lecia Artu, kiedy w raI n t e r p r e t a c j e
mach wspomnieniowego przeglądu pokazano fragment
filmu z tego spektaklu.
Autorką choreografii do Exodusu, a także m.in.
Carmina Burana Orffa, Bolera Ravela, Ody do radości
Beethovena i ponad 140 innych zrealizowanych w ciągu tych lat produkcji zespołu (np. Dalmatyńczyki, Piraci, Jaskółki, Bazyliszek, Emocje, Osaczenie, Żywioły,
Album z ptakami, Koszmar senny, Żegnaj TV, Terra incognita – od wielkich widowisk po miniatury taneczne)
jest ­Elżbieta Barwicka-Picheta. Tancerka, choreografka
i polonistka, absolwentka Państwowej Wyższej Szkoły
Baletowej w Bytomiu i filologii polskiej na Uniwersytecie
Śląskim. Założyła Art (u swych prapoczątków w Ognisku
Pracy Pozaszkolnej nr 3 zespół nazywał się Hulanka), bo
bycie nauczycielką polskiego w podstawówce w latach 80.
mocno odstawało od jej oczekiwań. Nie żeby dzieci nie
chwytały poezji, problemem był raczej bałagan programowy i organizacyjny. A w tańcu wszystko trzeba wymyślić od początku, wszystko musi być uporządkowane, przemyślane, musi działać.
Żeby zadziałało, trzeba pracować. Od zawsze Art
ma pięć zespołów (przyjmują wszystkich chętnych, bez
castingu), każdy spotyka się dwa razy w tygodniu, ćwiczy i przygotowuje własne układy. – Zajęcia zaczynały
się od sprawdzania obecności, potem była rozgrzewka:
ćwiczenia w kółku, chassé, ćwiczenia przed lustrami,
skoki w liniach, wszystko do muzyki. Po rozgrzewce
zazwyczaj ćwiczyłyśmy układ – pamięta Agatka, lat 24.
W Arcie spędziła 6 lat, tańczyła w kilku programach
nagrodzonych na ważnych ogólnopolskich imprezach
tanecznych, m.in. w Carmina Burana i Jaskółkach. Nigdy nie była tak zorganizowana jak w tamtych czasach.
Bo też praca w tym systemie przynosi efekty.
Efekt pierwszy: nagrody. Udział któregokolwiek z zespołów Artu w dowolnym tanecznym festiwalu czy konkursie od lat oznacza nagrodę. Elżbieta Barwicka-Picheta tryumfowała ze swoimi dziewczynami na Festiwalu
Tańca Nowoczesnego w Czerwionce-Leszczynach, Festiwalu Tańca w Bochni, Ogólnopolskich Spotkaniach Tanecznych „Zatańcz z nami” w Częstochowie, Wojewódzkich Przeglądach Szkolnych Zespołów Artystycznych
także w Częstochowie i wielu innych imprezach. Aż żal,
że w Bielsku-Białej można Art oglądać tylko od święta.
Efekt drugi: zachwyty. W 1993 roku zespół zaproszono do współpracy przy przedstawieniu Królewny ­Śnieżki
w Teatrze Polskim. Dziewczyny były nadprogramowymi krasnoludkami, co oznacza, że nie tylko tańczyły, ale
zostały również aktorkami; dzięki nim spektakl stał się
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
23
Elę i dlatego zarażają się jej ognistorudą taneczną pasją.
Bo ona otwiera życie, nie tylko na taniec, na wszystko.
Maria Trzeciak: Układy Artu to nie jest tylko zestaw
ładnych ruchów, one opowiadają historie, wzbudzają
emocje, śmieszą, straszą, wzruszają, niektóre do łez.
To właśnie robi choreograf?
Elżbieta Barwicka-Picheta: Najważniejsza jest muzyka.
Żywioły
Maciej Feodorów
Ptaki
Transpozycja
Jacek Rojkowski
24
R e l a c j e
przebojem, grano go przez trzy sezony, w sumie blisko
150 razy, m.in. w teatrach w Chorzowie, Tychach i Cieszynie. Kilkanaście lat później do Bielska-Białej przyjechał zespół ze szkoły tańca Dance Passion z francuskiej
Miluzy. Francuzi w porównaniu z Artem wypadli jak
amatorzy. Burmistrz był przekonany, że nasze dziewczyny uczą się w profesjonalnej szkole baletowej.
Efekt trzeci: jednak profesjonalistki. Tak, wychowanki zespołu trafiają na zawodowe sceny, pracują jako tancerki, choreografki. Zaczęło się bodajże od Magdaleny
Kajfosz, która tańczyła od 1984 roku, a potem założyła
w Centrum Wychowania Estetycznego, czyli Kubiszówce, własny teatr tańca Flex. Potem było tych dziewczyn
więcej, dziś jest ich spora grupka.
Ale najważniejszy jest chyba efekt czwarty: Art uczy
być człowiekiem i uczy być zespołem. Otwiera na muzykę i na świat, kształtuje poczucie odpowiedzialności i poczucie humoru. Za to dziewczyny kochają panią
Wychodzę z założenia, że to są przede wszystkim zajęcia
umuzykalniające. Dlatego bardzo starannie ją dobieram.
Niech się dziewczyny zetkną z czymś wartościowym, co
im potem całe życie będzie w duszy grało. Zawsze tworzę układ do określonego utworu. Słucham muzyki jak
muzyk, rozpoznaję jej strukturę, rozbieram na części
pierwsze. Potem zamykam oczy i czekam, aż pojawi się
wizja. Widzę obrazy – niekoniecznie sam ruch, raczej
syntetyczną koncepcję całości. Kiedyś starałam się interpretować to, co jest w muzyce, teraz pozwalam sobie
na większą swobodę.
Jeżeli nie mam od razu gotowej wizji, szukam innej muzyki. Jeśli utwór jest w porządku, trzeba go podzielić na
kawałki, zgodnie ze wszystkimi zasadami kompozycji,
i wymyślić ruch. Potem pracujemy. Długo i starannie,
tym staranniej, im większa jest szansa, że program będzie pokazywany. Marzy mi się, by odpowiednio wcześnie wiedzieć, na jakiej scenie go pokażę, ale taki luksus zdarza się bardzo rzadko. Kiedy przygotowywaliśmy
50-lecie CWE, całą noc spędziłam w teatrze przy ustawianiu świateł, a i tak musiałam iść na kompromis. No
i w Bielsku-Białej nie ma sceny z prawdziwego zdarzenia dla produkcji tanecznych.
I n t e r p r e t a c j e
I dlatego po programie czujesz niedosyt?
Ja zawsze czuję niedosyt, w każdym sensie!
Jak z takim poziomem perfekcjonizmu radzisz sobie
z najmłodszymi grupami? Siedmiolatki przecież idealnie
nie zatańczą...
Dawniej ta dziecięca nieporadność trochę mnie denerwowała. Teraz potwornie wzrusza, wręcz boję się, że ja
to tylko psuję. Taka świeżość, spontaniczność, naturalność to genialna sprawa. Jedna dziewuszka podciąga
rajty, druga dłubie w nosie, a wszystkie uważają, że nie
ma prawdziwego tańca bez gwiazdy czy szpagatu. I cały
kunszt, cały urok ich tańca się objawia w tym niedorobionym szpagacie i koślawej gwieździe. Co nie znaczy,
że daję dzieciom luz – pracujemy poważnie, a w końcu
i tak osiągamy cel.
Naturalnie, im dziewczyny są starsze, tym bardziej wymagam od nich spełnienia kanonów poprawności i tym
bliższe zamierzeń powstają programy. Naczelna zasada brzmi: praca czyni mistrza. Wpajam im tę zasadę, to
buduje ich charakter, zostaje w człowieku. Jeżeli nie powtórzysz ruchu sto razy, to go nie zrozumiesz – mówię.
Nie chcą wierzyć. Ale w tańcu się nie da oszukać. Jeśli
kogoś nie było przez miesiąc na zajęciach, to w tydzień
tego nie nadrobi, od razu wyjdą braki.
Ile dziewczyn przez te lata przeszło przez twoje ręce?
Ogromnie, naprawdę ogromnie dużo, nie jestem w stanie
ich ogarnąć. Struktura jest stała – pięć grup w każdym
roku, a bywało i po 50 osób w grupie. Od początkującego Arciku po najbardziej zaawansowany Art Dance Senior. I rzeczywiście to były w 99 procentach dziewczyny.
Chłopcy się zdarzali, ale chłopcy mnie kochają tylko do
12 roku życia, potem już nie chcą tańczyć.
Chyba że po sześćdziesiątce...
Tak, zajęcia taneczne z seniorami to teraz najsympatyczniejsza sprawa w moim życiu. Ktoś miał mały wylew albo
inny zdrowotny problem i przychodzi potańczyć, żeby
o tym zapomnieć. Uczę ich podstaw tanecznych, tańców
w kręgu. Przygotowują się bardzo poważnie, zapisują
kroki, ćwiczą w domu. Będziemy mieć występ w Domu
Żołnierza. Dzięki tym zajęciom odkrywam w sobie homo
ludens. Bowiem im człowiek starszy, tym bardziej żałuje, że się za mało śmiał w życiu. Dawniej byłam za poważna. Orzeszek w pupie, pępek w kręgosłup wkręcony
– tego wymagałam od siebie i od dziewczyn. W tańcu
sama postawa wymusza dyscyplinę. Teraz wiele rzeczy bardzo mnie śmieszy, aż trudno zachować powagę.
Skąd się wzięłaś w Bielsku-Białej?
Urodziłam się tutaj, wróciłam gdy miałam 27 lat, z mężem i dzieckiem. Była ponura zima, styczeń albo luty
po 13 grudnia 1981. Janek był bezrobotny, nie mogliśmy znaleźć pracy, wreszcie wskoczyłam na zastępstwo
za polonistkę w jednej podstawówce, potem w drugiej.
Wdrażałam dziesięciolatkę – bez programów, bez podręczników. To był koszmar. Po dwóch latach stwierdziłam, że mogę przecież uczyć tańca. Miewałam i potem
szkolne fuchy – w Plastyku czy Muzyku, uczniowie dobrze mnie wspominali, wychowałam sporo dzisiejszych
filologów. Ale myślę, że więcej zrobiłam dobrego, ucząc
tańca, niż gdybym przez te lata miała uczyć polskiego.
Art Dance Senior na „Power
Dance 2012” w Bełchatowie,
gdzie zdobył Grand Prix
Anna Jakubiec
Elżbieta Barwicka-Picheta jest absolwentką Państwowej
Szkoły Baletowej im. L. Różyckiego w Bytomiu i filologii polskiej na Uniwersytecie Śląskim. Pracę w amatorskim ruchu tanecznym rozpoczęła w 1984 roku. W czasie 30-letniej działalności opracowała ponad 140 układów choreograficznych,
wielokrotnie nagradzanych na festiwalach i w konkursach.
Współpracowała m.in. z teatrami na Śląsku, Zaolziu i Morawach, z Bielskim Centrum Kultury przy organizacji wyborów
Miss Podbeskidzia i Miss Polonia, z norweskim klubem sportowym w Oslo. Otrzymała m.in. tytuł najlepszego choreografa XI Międzywojewódzkiego Festiwalu Tańca w Czerwionce-Leszczynach i tytuł najlepszego nauczyciela województwa
śląskiego na XXXV Wojewódzkim Przeglądzie Szkolnych Zespołów Artystycznych w Częstochowie.
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
25
Bielscy rzeźnicy, mydlarze i fabrykanci
Pretekstem do poniższej opowieści jest Diecezjalne Muzeum w Bielsku-Białej. Jego siedzibą
ma zostać dawna kamienica Halentów położona
przy ulicy Schodowej 2, w sąsiedztwie katedry
św. Mikołaja i klasztoru sióstr de Notre Dame.
Praca nad dokumentacją historyczną poddawanego gruntownemu remontowi budynku stała się okazją do odtworzenia genealogii rodziny
jego właścicieli, familii niegdyś powszechnie znanej i szanowanej, a dzisiaj zupełnie zapomnianej.
Jej członkowie, należący do klasy średniej, posiadali kilka nieruchomości, parali się rzemiosłem,
prowadzili zakłady przemysłowe, byli urzędnikami, a jeden obrał karierę wojskową.
Rodzina Halentów
Założycielem bielskiej gałęzi familii był mistrz rzeźniczy Simon Halenta (ok. 1770–1847), katolik, żonaty
z Barbarą Zipser (ok. 1779–1852). Pochodzenia Simona
nie udało się ustalić, nieznane pozostaje również miejsce
ślubu małżonków. Przybyli do Bielska przed grudniem
1799 r. i zamieszkali początkowo na Dolnym Przedmie-
26
R e l a c j e
ściu pod numerem 57, w jednym z domów stojących niegdyś pośrodku dzisiejszego pl. Bolesława Chrobrego.
W 1808 r., po wielkim pożarze Bielska, Simon Halenta nabył od Christiana Traugotta Thiena dom w mieście
pod numerem 8 (obecnie ul. Wzgórze 2 – narożnik ul.
Schodowej), gdzie mieszkał przez następne cztery dekady. Przez jakiś czas był
też właścicielem łąk i pól
położonych na tzw. Mühlbergu – Wzgórzu Młyńskim (obecnie rejon ul.
Widok). W 1828 r. Halenta kupił od piekarza Karla
Nikla kolejny murowany
dom w mieście, pod numerem 37, w którym mieści się dzisiaj popularny
Browar Miejski (ul. Piwo-
Piotr Kenig
Kamienica Halentów
(w trakcie remontu,
wrzesień 2013),
w której znajdzie siedzibę
muzeum diecezjalne
Mirosław Baca
Wschodnia pierzeja
bielskiego Rynku
z kamieniczkami nr 17-23
oraz narożny dom przy
ul. Wzgórze 2. Fragment
widokówki, 1907
Ze zbiorów Muzeum
w Bielsku-Białej
I n t e r p r e t a c j e
warska 2). Obydwie posesje zostały zniszczone w wielkim pożarze Bielska w 1836 r., a następnie odbudowane.
W 1844 r. właścicielem drugiego z budynków został zięć
Halenty, pochodzący z Cieszyna piekarz Ignaz Monczka.
W Bielsku przyszło na świat ośmioro dzieci Simona i Barbary. Anna Susanna zmarła prawdopodobnie
w dzieciństwie; Karl był mydlarzem; Marię Magdalenę
wydano za Johanna Zbytka, mistrza szklarskiego w Cieszynie; natomiast Franz obrał, wzorem ojca, zawód rzeźnika. Anna Magdalena poślubiła wspomnianego wyżej
piekarza (później restauratora) Monczkę; Antonia Floriana została żoną cieszyńskiego kuśnierza Franza Baboga; Johann Valentin zmarł jako niemowlę; Josef został szklarzem.
Po śmierci Simona Halenty nieruchomość nr 8 przeszła na własność wdowy Barbary, a po 1852 r. jej synowej Marii, żony Josefa. Małżonkowie popadli zapewne
w kłopoty finansowe, bowiem w 1861 r. dom został wystawiony na licytację. Nabył go najstarszy z rodzeństwa,
Karl, jednak już w następnym roku sprzedał Karlowi Lukawitzowi (Łukowiczowi?). Wreszcie w 1865 r. właścicielem dawnego domu Halentów został Georg Bulowski, brat bielskiego proboszcza.
Karl Halenta (1802–1881), pierworodny syn Simona, obrał zawód mydlarza. To branża pokrewna rzeźnictwu, bowiem do wytwarzania mydła niezbędny był
tłuszcz zwierzęcy (gotowano go ze stężonym roztworem
ługu sodowego bądź potażu). W 1822 r. nabył kamieniczkę przy bielskim Rynku pod ówczesnym numerem
Miasto 76 (obecnie nr 21, kawiarnia i sklep Consonni),
w której mieszkał wraz z rodziną przez cztery następne dekady. Nieco później wszedł w posiadanie budynku nr 124 na Żywieckim Przedmieściu, przy dzisiejszej
ul. Schodowej 2, w pobliżu Targu Mięsnego (niem. Fleischmarkt), gdzie prowadził mydlarnię. Ten właśnie dom
stanie się siedzibą muzeum diecezjalnego.
Posesja graniczy od wschodu z budynkiem klasztoru sióstr de Notre Dame (ul. Schodowa 4), od północy
z placem św. Mikołaja, od zachodu z krótkim przechodem schodowym zwanym niegdyś Na Wzgórzu (dawniej Am Bergl), a od południa z ul. gen. W. Sikorskiego.
Pierwotnie stały w tym miejscu dwa domy, odnotowane
już w 1770 roku: jeden od strony placu (nr 124), a drugi
– ulicy (nr 123). Ze spisu ewangelickich właścicieli do-
mów z 1785 r. wiadomo, że właścicielem drugiej z posesji był sukiennik Georg Zenner. To o tyle istotne, że od
jego nazwiska wywiedziono ówczesną nazwę dzisiejszej
ul. gen. W. Sikorskiego: Zennerberg (Wzgórze Zennera).
W latach 1827–1838 ten drewniany budynek był w posiadaniu rzeźnika Franza Halenty, młodszego brata Karla.
Okoliczności, w jakich Karl Halenta nabył „murowany dom z warsztatem mydlarskim pod numerem 124”, pozostają nieznane, w każdym razie był jego
Targ Mięsny, szkoła katolicka i kościół św. Mikołaja
w Bielsku, z prawej kamienica Halentów (przed 1908)
Ze zbiorów Muzeum w Bielsku-Białej
Kamienica Halentów, ul. Schodowa 2, lata 20. XX wieku
Ze zbiorów Mährisch-Schlesisches Heimatmuseum,
­K losterneuburg
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
27
Kamieniczka Karla Halenty
przy Rynku 21
Dawna fabryka braci
Halentów w Kamienicy
przy ul. Partyzantów 71
Aleksander Dyl
28
R e l a c j e
­ łaścicielem już w 1833 r. Nie wiadomo, ile buw
dynek liczył kondygnacji, a także czy znajdowały
się tam jakieś mieszkania. W latach 60. sąsiednie
posesje wraz z zabudową wykupił katolicki Bielski Komitet Szkolny, który w 1866 r. obok mydlarni wystawił budynek klasztoru i szkoły żeńskiej.
Dwa lata później Karl kupił od komitetu fragment gruntu sąsiadujący z jego zakładem od południa. W ten sposób posesję nr 124 powiększono do dzisiejszych rozmiarów. Zapewne wkrótce
potem przebudował dom przy ul. Schodowej 2 do
obecnej postaci: przedłużono go w kierunku południowym (aż po ul. gen. W. Sikorskiego) i zapewne nadbudowano. W założonej około 1873 r. nowej
księdze gruntowej Żywieckiego Przedmieścia odnotowano „murowany dom mieszkalny pod numerem konskrypcyjnym 124, jednopiętrowy od
frontu, dwupiętrowy od zaplecza”. Nie wiadomo,
czy po przebudowie w przyziemiu lub piwnicach
nadal funkcjonowała mydlarnia. Nie jest to wykluczone, jako że do produkcji na skalę rzemieślniczą nie potrzeba było wielkich pomieszczeń. Działalność, o ile taka była prowadzona, zarzucono najpóźniej
z początkiem lat 80. XIX w., kiedy to syn Karla – Rudolf,
który przejął firmę przed 1875 r. – przeniósł wytwórnię
na Dolne Przedmieście.
Karl Halenta zamieszkał z rodziną w nowym budynku, gdzie zmarł w 1881 r. Jego pierwszą żoną była
Amalia Stolz (ok. 1805–1853), córka sukiennika z Bilovca (Wagstadt) na Śląsku
Opawskim. Urodziła mu
trzech synów i cztery córki. Najstarszy z rodzeństwa, Eduard Karl, został
sukiennikiem i przeniósł
się do rodzinnego miasta
matki. Poślubił Walburgę
Stolz (z domu Schweder),
wdowę po sukienniku.
Maria Barbara wyszła za
bielskiego lekarza Franza
Angerera, Amalia Susanna i Heinrich Adolf zmarli
w dzieciństwie. Losy Anny
Aloysii są nieznane, zaś
Ottilie Amalie poślubiła
Ignaza Raschanka, urzędnika Kolei Północnej.
Kamieniczkę przy Rynku 21 oraz firmę przejął po
ojcu Rudolf Wilhelm (1837–1901), żonaty z Johanną
Waleczek (1841–1927), pochodzącą z Heřmanic koło
Ostrawy. Jak wspomniano, Rudolf zbudował (ok. 1882)
niewielką fabrykę mydła na Dolnym Przedmieściu (nr
202), w pobliżu oddanej do użytku w 1876 r. rzeźni miejskiej (obecna ul. M. Grażyńskiego 18), która dostarczała
tłuszczu niezbędnego do produkcji. Mydlarnia Halenty
funkcjonowała do 1912 r., później przejęła ją wytwórnia
wody sodowej i skład piwa Ferdinanda Deutschbergera.
Zabudowania te (ul. Zmożka, w pobliżu brzegu Białej)
przed kilku laty wyburzono. Kolejnym, ostatnim właścicielem mydlarni był syn Rudolfa, Viktor Franz Halenta
(1862–1945), żonaty z Ottilie Auguste Piesch (1867–?),
córką fabrykanta sukna z Wapienicy. Ta linia rodziny
wygasła na synu Viktora, ppłk. Rudolfie Halencie (1887–
1935), oficerze artylerii armii austriackiej, a następnie
polskiej, kawalerze, zmarłym w Bielsku. Siostra Viktora, Sophie Marie (1864–1899), poślubiła Victora Ottona
Pfistera, dyrektora fabryki sukna w Mikuszowicach. Kamieniczka przy Rynku 21 pozostawała w posiadaniu tej
linii rodziny do 1945 r., później przejął ją Skarb Państwa.
Po śmierci pierwszej żony Karl Halenta poślubił
w 1856 r. Emmę Bartsch (1828–1900), córkę nauczyciela szkoły katolickiej w Bielsku. Małżonkę znalazł po sąsiedzku: szkoła (Miasto 22), mieszcząca też mieszkanie
rektora, ulokowana była vis-à-vis ówczesnej mydlarni,
oddzielając kościół św. Mikołaja od Targu Mięsnego.
W drugim małżeństwie spłodził jeszcze dwóch synów,
Karla juniora i Ottona. W 1897 r. zbudowali oni w Kamienicy fabrykę wełny wtórnej, pozyskiwanej przez rozwłóknianie ścinków lub starych szmat (dziś ul. Partyzantów 71, Techmex). Firma Bracia Halenta działała do
1910 r., później włączona została do fabryki sukna Molenda, Mänhardt & Co. Starszy z braci, Karl Ignaz (1857–
1921), poślubił córkę bielskiego kupca, ewangeliczkę Wilhelminę Emilię Rother (1866–1939), z którą miał dwóch
synów: Wilhelma (ok. 1888–?) oraz Brunona (ok. 1890–
1944). Młodszy, Otto Franz (1859–?), w 1913 r. mieszkał w Wiedniu, jego późniejsze losy pozostają nieznane.
Bracia byli właścicielami domu przy ul. Schodowej 2
od 1882 r. W 1913 r. Otto odsprzedał swoją połowę bratowej Wilhelminie, która po śmierci męża stała się właścicielką całego budynku. Z kolei po jej śmierci prawo własności zapisano (1942) na inż. Brunona Halentę. W 1957 r.
posesja przeszła oficjalnie na rzecz Skarbu Państwa.
Wróćmy do pierwszej połowy XIX wieku. Drugim
synem protoplasty rodu, Simona Halenty, był Franz
I n t e r p r e t a c j e
­ eopold (1806–1893), mistrz rzeźniczy. Jak wspomniano,
L
swego czasu należał do niego dom nr 123 przy Zennerbergu, sąsiadujący od północy z mydlarnią Karla Halenty. W latach 1836–1856 Franz był właścicielem kamieniczki przy Rynku 27 (Miasto 16), późniejszych miejsc
jego zamieszkania nie znamy. Zmarł w domu stojącym
niegdyś na zapleczu budynku przy dzisiejszej ul. Grunwaldzkiej 14, którego był prawdopodobnie właścicielem.
Franz Halenta był czterokrotnie żonaty. Z małżeństwa zawartego z Rosalią Christ (1810–1836), córką piekarza, przyszło na świat dwoje dzieci. Franziska Marianna wcześnie zmarła, Karl Johann (1833–1910) był
urzędnikiem bielskiego magistratu i zarządcą Szpitala
Miejskiego im. Cesarza Franciszka Józefa. W podeszłym
wieku poślubił bialankę Adelę Iwanicki (1857–1937),
nie pozostawił potomstwa. Druga żona Franza, Katharina Christ (1813–1838, młodsza siostra Rosalii), zmarła w połogu po kilku miesiącach małżeństwa. Kolejną
jego wybranką została Anna Maria Schmidt (1817–1847),
która urodziła mu trzech synów. Losy Gustava Ludwiga
R e l a c j e
(1843–?) pozostają nieznane. Robert Franz (1844–1895),
postrzygacz sukna w Bielsku, około 1877 r. przejął zakład apretury Wilhelma Häuslera (dziś pl. F. Smolki 5).
Jego pierwszą żoną była Emma Rosina Zipser (1859–
1878), ewangeliczka, córka fabrykanta sukna z Mikuszowic. Po raz drugi ożenił się z Kathariną Wilhelminą Hönel (1856–?), córką superintendenta galicyjskiego
i pastora ewangelickiego w Białej. Prawdopodobnie nie
pozostawił potomstwa. Wilhelm Eduard (1846–1896)
był woźnym w c.k. Sądzie Powiatowym w Bielsku. Żonaty, zmarł w nieistniejącym już dzisiaj budynku przy
ul. Zamkowej 17. Z ostatnią żoną, Teresą Dzidą (1829–
1898) z Drogomyśla, Franz nie miał dzieci.
Trzecia linia Halentów wywodziła się od najmłodszego syna Simona, Josefa Ignatza (1817–1893). Był mistrzem szklarskim. Poślubił Mariannę Augustę Hensler
(1820–1883), córkę zamożnego mistrza sukienniczego.
W latach 1844–1852 małżonkowie mieszkali przy ul.
Wzgórze 6, później przenieśli się do domu Simona Halenty przy ul. Wzgórze 2. Dwoje spośród ich dzieci zmarło w dziecięctwie, Emma Marie (1854–1931) pozostała
panną, losy pozostałych pięciorga są nieznane.
Grobowiec względnie grobowce rodziny Halentów
znajdowały się niegdyś na cmentarzu katolickim przy
kościele Trójcy Świętej. Dzisiaj nie ma już po nich śladu, nie zachowały się także żadne księgi ani plany tego
cmentarza umożliwiające lokalizację miejsc pochówku. Ze względu na żonę ewangeliczkę postrzygacz sukna Robert Halenta pochowany został na starym cmentarzu ewangelickim w Bielsku (ul. A.F. Modrzewskiego).
Tamże w grobowcu Rotherów spoczęli: fabrykant wełny sztucznej Karl Halenta, jego żona Wilhelmina oraz
ich syn inż. Bruno Halenta. Nie istnieje od dawna grób
szklarza Josefa Halenty oraz jego córki Emmy na cmentarzu katolickim w Bielsku przy ul. Grunwaldzkiej.
Nie zachowały się żadne fotografie przedstawiające
członków rodziny.
Budynek Roberta Halenty
przy pl. F. Smolki 5 (zakład
apretury działał na zapleczu
posesji). Fragment widokówki, 1906
Ze zbiorów Muzeum
w Bielsku-Białej
Kamieniczka Franza Halenty
przy Rynku 27
Aleksander Dyl
Piotr Kenig – bielszczanin,
historyk, zainteresowany
szczególnie dziejami Bielska-Białej w XVIII-XIX wieku.
Kustosz i kierownik Muzeum
Techniki i Włókiennictwa.
I n t e r p r e t a c j e
29
Marcin Jacobson
Arka
nie pomoże
Był ciepły, letni wieczór. W błogim nastroju wracałem ciemnymi zaułkami mojego miasta, gdy nagle
na końcu ulicy zamajaczyła potężna sylwetka. To
był on, Alternatywny. Na wszelki wypadek skręciłem w najbliższą przecznicę. Nie był to dobry wybór. Za rogiem dostrzegłem inny zwalisty cień. To
był Kultowy. Uznałem, że sprawy nie mają się najlepiej, więc obudziłem się, jakby nic się nie stało.
30
R e l a c j e
Władysław Kopaliński – wybitny polski tłumacz
i leksykograf – w swym niestarzejącym się Słowniku
wyrazów obcych umieścił dwie, takie oto definicje: 1) alternatywa – (sytuacja nakazująca) wybór między dwiema wykluczającymi się nawzajem możliwościami; pop.:
możliwość, wariant (...); 2) kult – oddawanie czci relig.,
ubóstwienie (...) wielki szacunek, cześć dla kogoś a. czegoś; uwielbienie (...).
Jasno, klarownie, a jednak najwyraźniej nie do
wszystkich to dociera... Na przykład, jak mawia zasłużony, choć nie kultowy muzyk, Jan Hnatowicz, w nieuzasadniony sposób zachwycony sobą prezenter radiowy zachwala na antenie utwór nowego, rewelacyjnego i, jego
zdaniem, skazanego na sukces zespołu. Akcentuje przy
tym kilkakrotnie, że to alternatywa z krwi i kości. Słucham zaciekawiony, a tu kapela rżnie żywcem całe frazy
i zwroty harmoniczne znane powszechnie co najmniej
od pół wieku. Brzmi to oczywiście inaczej, bo zapożyczenia pochodzące od różnych twórców sprytnie wymieszano, a do tego podlano je elektroniką i wzbogacono o tak modne obecnie „brudne gitary”. Wszystko
niby trzyma się kupy, bo i producent też się napracował,
ale ja nie mogę pozbyć się wrażenia, że ktoś tu po prostu nie zna podstawowej literatury. No i ta alternatywa
nie daje mi spokoju.
Gdy pojawili się Elvis Presley czy Bill Haley, byli alternatywą dla Franka Sinatry, Andy’ego Williamsa czy
I n t e r p r e t a c j e
Agata Tomiczek-Wołonciej
Perry’ego Como. Beatlesi, Rolling Stonesi, Animals czy
The Yardbirds na pewno stali w opozycji wobec orkiestr
Mantovaniego, Raya Conniffa czy Jamesa Lasta, a Sex Pistols, Clash czy Ramones byli swego rodzaju antidotum
dla Yes, Moody Blues czy Boney M i Abby. Dla kogo lub
czego, u licha, mają być alternatywą tak grubymi nićmi
szyte, za to nachalnie lansowane patchworki?
Przykład z innej beczki. Kapela jak kometa przelatuje przez któryś z coraz liczniejszych festiwali, oczywiście
alternatywnych, po czym ginie w ogniu wewnętrznych
swarów i waśni. Jedynym znakiem jej istnienia jest notka opublikowana w jakimś magazynie przez w nieuzasadniony sposób zachwyconego sobą dziennikarza oraz
dwa, czasem trzy nagrania, z których dosłownie nic nie
wynika. Dawniej o takich artystach mówiło się co najwyżej, że dobrze się zapowiadali. Dzisiaj wmawia się
wszem i wobec, że było to zjawisko kultowe.
Rozumiem, żyjemy w czasach, gdy przesada, brak pokory i obciachu postrzegane są w kategoriach cnoty, ale
czy to wszystko nie przemawia za tym, że tak naprawdę
budujemy sobie nową wieżę Babel? I to wcale nie dlatego, że co drugi pretendent do bycia gwiazdą i celebrytą
śpiewa po angielsku, który brzmi w ich ustach jak norweski czy któryś z języków ugrofińskich...
Przypomnijmy – wedle Księgi Rodzaju budowniczowie wieży Babel za pychę, właśnie, ukarani zostali pomieszaniem języków, co uniemożliwiło im dokończenie
R e l a c j e
wspaniałego w założeniach obiektu. My co prawda porozumiewamy się jeszcze tym samym językiem – choć jak
pokazuje scena polityczna z rozumieniem się mamy poważne kłopoty – ale nietrudno sobie wyobrazić, co stanie się, gdy podstawowe pojęcia stracą swój pierwotny
sens, a to dzieje się na naszych oczach. Czy przypadkiem
nie będzie tak jak w rzeczonym Babilonie, szczególnie
gdy rządcy współczesnych dusz, czyli media, aktywnie
pogłębiają ten trend?
Wojciech Jagielski w wywiadzie, opublikowanym
na łamach jednego z bardzo poczytnych tygodników,
przytoczył opinię Krzysztofa Vargi, wziętego publicysty innego poczytnego tygodnika. Sens obu wypowiedzi sprowadza się do konstatacji, że przez ostatnie dwie
dekady mass media zajmowały się głównie, i robią to
nadal, produkcją masowej głupoty i teraz tylko zbieramy tego owoce. Sprzedawaliśmy, stwierdzają obaj zgodnym głosem, głupotę na masową skalę i teraz mamy
do czynienia z odbiorcami wychowanymi na tej właśnie głupocie. Co gorsza, ci wychowankowie kształtują nową rzeczywistość, i to nie tylko medialną, co nie
może skończyć się dobrze. Jestem dokładnie tego samego zdania i obawiam się wręcz, że niebawem nawet arka
Noego nie p
­ omoże.
Marcin Jacobson
– animator kultury, menedżer, publicysta muzyczny.
Współtwórca sukcesów
grup Dżem, Krzak, Akurat,
Martyny Jakubowicz, powrotów String Connection,
TSA i Johna Portera. Współorganizator m.in. festiwali
w Jarocinie, były naczelny
Radia Bielsko.
I n t e r p r e t a c j e
31
ROZMAITOŚCI
K
siążnica Beskidzka otwarła 9 maja nową siedzibę
swojej filii na osiedlu Złote Łany. Nosi ona nazwę
Bibliosfera. Jest połączeniem tradycyjnej biblioteki
i nowoczesnego centrum kultury. W przestronnym
lokalu została zaaranżowana przestrzeń do spotkań
autorskich, wystaw, projekcji filmów i prezentacji
multimedialnych. Uroczystemu otwarciu towarzyszyła wystawa Fotografia pod kołdrą malowana
przygotowana przez Pracownię Fotografii Foto-Best
działającą przy SCK Best. 28 czerwca w Bibliosferze
rozpoczęło działalność Czeskie Centrum Informacji
i Edukacji. To projekt realizowany przez Książnicę
Beskidzką w Bielsku-Białej i Miejską Bibliotekę
Publiczną we Frýdku-Místku (Republika Czeska),
współfinansowany ze środków Unii Europejskiej
oraz budżetu państwa. Centrum gromadzić będzie i udostępniać księgozbiory oraz multimedia,
prowadzić działalność kulturalną, informacyjną,
poradniczą, edukacyjną. Odbywać się tam będą
spotkania autorskie z czeskimi pisarzami, wykłady
poświęcone dziedzictwu kulturowemu Czech,
koncerty, wystawy, projekcje filmowe.
18
maja w Ślemieniu odbyła się VII Konferencja
Regionalistów Żywieckich, zorganizowana
przez Towarzystwo Miłośników Ziemi Żywieckiej,
Wójta Gminy Ślemień oraz Gminny Ośrodek Kultury
Jemioła. Głównym tematem spotkania był Park Etnograficzny Ziemi Żywieckiej. Tego wątku dotyczyło
wystąpienie jego dyrektor Teresy Kurzyk. Również
inne referaty związane były z miejscem konferencji:
Marek Zachariasz opowiadał o historii Państwa
Ślemieńskiego; Jan Płonka mówił o konserwacji
drewna oraz filozofii tworzenia i funkcjonowania
skansenu. Ponadto Małgorzata Młynarz zaprezentowała krótki film o działalności i dziesięcioletnim
dorobku Fundacji Braci Golec. Ważnym punktem
programu było przyznanie (po raz trzeci) tytułu Regionalisty Roku, który otrzymała Teresa Kurzyk. Wójt
Ślemienia Andrzej Piecha, zabierając głos, podkreślił
potrzebę pielęgnowania kultury w obecnych trudnych dla samorządów czasach. Uczestnicy zwiedzili
ślemieński skansen. Panie z KGW częstowały gości
wyrobami kulinarnymi, a przygrywała kapela Boracza. Na towarzyszącej spotkaniu wystawie swoje
prace pokazali miejscowi twórcy, a zobaczyć można było m.in. obrazy na płótnie i szkle, akwarele,
rzeźby, ikony, gobeliny, obrusy, kołnierzyki, serwety.
32
R e l a c j e
T
egoroczną edycję Nocy Muzeów w Książnicy
Cieszyńskiej rozpoczął wernisaż wystawy fotograficznej zatytułowanej W świecie myśli zapisanych (24 maja – 24 czerwca). Wystawa to efekt
pleneru zorganizowanego we wnętrzach biblioteki
w 2012 roku, w którym uczestniczyli członkowie
Cieszyńskiego Towarzystwa Fotograficznego:
Jolanta Kubica, Renata Zięba, Czesław Biernat,
Piotr Broda, Henryk Pilch i Jerzy Pustelnik. W sali
konferencyjnej Książnicy tejże nocy zwiedzający
mogli zobaczyć specjalnie na tę okazję wystawiony
oryginał Biblii brzeskiej.
24
Międzynarodowy Festiwal Teatralny „Bez
Granic” odbywał się od 5 do 8 czerwca
głównie w Cieszynie i Czeskim Cieszynie, ale festiwalowe spektakle można też było obejrzeć w Bielsku-Białej i Ostrawie. Laureatem Złamanego Szlabanu, przyznawanego od kilku lat przez publiczność,
został Teatr im. Heleny Modrzejewskiej z Legnicy,
który przedstawił Komedię obozową. Wyreżyserował ją Łukasz Czuj. To oparta na faktach opowieść
brytyjskiego dramatopisarza Roya Kifta o kabarecie, który działał w obozie dla Żydów w czeskim
Terezinie. Bohaterem jest niemiecki aktor i reżyser
Kurt Gerron, zmuszony do prowadzenia kabaretu
i nakręcenia filmu dokumentującego, jak dobrze
żyje się Żydom w obozie. Legnickie przedstawienie
jest światową prapremierą sztuki. Festiwal organizuje stowarzyszenie Solidarność Polsko-Czesko-Słowacka, powstałe w połowie lat 80., wywodzące
się z demokratycznej opozycji. Pierwotna nazwa
„Na Granicy” została zmieniona po wejściu Polski,
Czech i Słowacji do Unii Europejskiej. SPCS wsparły
organizacyjnie Dom Dzieci i Młodzieży w Czeskim
Cieszynie oraz czeskie stowarzyszenie obywatelskie
Edukacja. Talent. Kultura. Zaś finansowo: Mini-
Park Etnograficzny Ziemi Żywieckiej w Ślemieniu
Teresa Kurzyk
sterstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego RP,
Międzynarodowy Fundusz Wyszehradzki, władze
województw śląskiego i morawsko-śląskiego, miast
Cieszyn i Czeski Cieszyn oraz powiatu cieszyńskiego.
N
a parkingu centrum handlowego Sfera w Bielsku-Białej odbyła się 14 czerwca niecodzienna
premiera. Sferia Magdaleny Kupryjanowicz w reżyserii Katarzyny Szyngiery zainspirowana została
projektem SETI@home, międzynarodowym programem naukowym, którego celem jest nawiązanie
kontaktu z cywilizacją pozaziemską. Marzenie
o takim kontakcie skłania bohaterów „do spotkania się ze sobą nawzajem, a przede wszystkim do
wejrzenia w siebie – gdyż, spoglądając w kosmos,
człowiek poszukuje odpowiedzi na pytania odnoszące się przede wszystkim do niego samego”. To
kolejne przedsięwzięcie Centrum Sztuki Kontrast
realizowane z PWST w Krakowie, dające szansę na
debiut reżyserom i dramatopisarzom najmłodszego
pokolenia w bielskim teatrze.
15
czerwca jubileusz 50-lecia działalności
świętował Zespół Regionalny Brenna. Przypomnijmy, że założył go w 1963 roku Józef Mach,
muzyk, rzeźbiarz, animator życia kulturalnego.
W latach 1983–1998 kierowała nim Elżbieta Bauer,
nauczycielka Szkoły Podstawowej nr 2 w Brennej
Bukowej. W czasie jej choroby pieczę nad zespołem
objęła Anna Źlik – córka Józefa Macha, która od
2000 roku jest jego kierownikiem i choreografem.
Grupa prezentuje tańce i pieśni, zwyczaje i obrzędy
górali Beskidu Śląskiego. W swojej 50-letniej historii zdobyła wiele nagród i wyróżnień, m.in. Złote
I n t e r p r e t a c j e
ROZMAITOŚCI
Żywieckie Serce Festiwalu Folkloru Górali Polskich
w Żywcu i Złotą Ciupagę zakopiańskiego Międzynarodowego Festiwalu Folkloru Ziem Górskich.
26
Przegląd Dziecięcych Zespołów Folklorystycznych odbył się 15 i 16 czerwca w Wiśle
w amfiteatrze im. S. Hadyny. Wystąpiły 23 zespoły
oraz 8 kapel. W kategorii zespołów autentycznych
I miejsce zdobyła Juzyna z Zawoi za program
Wywiad, zaś wśród artystycznie opracowanych
najlepszy okazał się zdaniem komisji oceniającej
Beskid z Bielska-Białej z inscenizacją pt. W sobociczke po robocie. I miejscem uhonorowano kapelę
Duchac z Suchej Beskidzkiej prezentującą melodie
spod Babiej Góry. Główny (od 26 lat) organizator
to Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej,
a wspierało go Wiślańskie Centrum Kultury.
O
d 21 czerwca do 30 sierpnia w Galerii Sztuki
Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej
trwała wystawa 10. Międzynarodowego Konkursu
na Zabawkę Tradycyjną. Przebiegał pod hasłem
„Światło i dźwięk”, a jego ideą było zainspirowanie
twórców do wykonania zabawek przeznaczonych
dla dzieci niewidzących i niedowidzących, niesłyszących i niedosłyszących. Temat okazał się trudny,
choć pojawiło się kilka ciekawych propozycji, m.in.
zabawki dźwiękowe lub też wykorzystujące alfabet
Braille’a. Dominowały prace o charakterze tradycyjnym lub też tradycją inspirowane. Pierwszy konkurs
odbył się w 1998 roku pod hasłem „Koniki” (potem
były „Ptaki”, „Pojazdy”, „Przyjaciele naszego dzieciństwa” i in.). Uczestnicy to zwykle kilkudziesięciu
twórców dorosłych oraz dzieci i młodzież (nawet
ponad 300) z Polski i Słowacji, a także Czech, niekiedy Węgier. Konkurs poprzedzają warsztaty, podczas
których mistrzowie uczą, z czego i jak wykonywać
tradycyjne zabawki. Wystawy cieszą się dużym powodzeniem u najmłodszych odbiorców. Fascynuje
ich to, że bez baterii i elektronicznego sterowania
kurki dziobią ziarno, ludziki zjeżdżają po pochylni,
a klepok z hałasem trzepoce skrzydłami. Przede
wszystkim jednak uświadamiają sobie możliwość
samodzielnego wykonania przedmiotów służących
zabawie z surowców, które znajdują w zasięgu ręki:
ptaszka czy konika z kawałka drewna, słomianej
lub szmacianej lalki, zamienienia w pojazd starej
rowerowej rafki. Pomysłodawcą i kuratorem do-
R e l a c j e
tychczasowych dziesięciu konkursów jest Zbigniew
Micherdziński, wspierany zwykle przez Monikę
Teśluk. Uzupełnieniem ekspozycji były tradycyjne
zabawki czeskie ze zbiorów Valašskiego muzeum
v přírodě w Rožnovie pod Radhoštěm.
T
eatr Lalek Banialuka znalazł się wśród 31 organizacji, które realizowały projekty warsztatowe
„Lato w teatrze”, dofinansowane w ramach
programu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego prowadzonego przez Instytut Teatralny
im. Zbigniewa Raszewskiego. Projekt jest prowadzony od 2008 roku. Profesjonalni artyści dzielą się
doświadczeniem zawodowym i prezentują swoje
metody pracy, a także poznają potrzeby i wrażliwość młodej widowni. W bielskich warsztatach
wzięło udział ponad 40 uczestników (12–18 lat),
którzy od 1 do 14 lipca pracowali w grupach: aktorskiej, muzycznej, scenograficzno-kostiumowej,
dziennikarsko-promocyjnej. Mogli stworzyć własną
lalkę, wystąpić na profesjonalnej scenie, zaśpiewać
dla publiczności, publikować teksty na teatralnym
blogu. Zajęcia poprowadzili aktorzy Banialuki
(Lucyna Sypniewska i Piotr Tomaszewski) i inni
teatralni specjaliści (np. Dorota Jurewicz-Ołownia,
zajmująca się m.in. wykonywaniem kostiumów).
13 i 14 lipca odbyły się premierowe prezentacje
spektaklu zrealizowanego podczas warsztatów,
a zatytułowanego Papieru ślad.
6
i 7 lipca w amfiteatrze w Brennej rywalizowały
wiejskie zespoły artystyczne w ramach dorocznego, 46. już przeglądu zorganizowanego
przez Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej
oraz Ośrodek Promocji, Kultury i Sportu w Brennej. Komisja oceniła 62 prezentacje (30 zespołów
śpiewaczych z akompaniamentem, 20 zespołów
śpiewaczych występujących a cappella, 3 kapele
oraz 9 zespołów folklorystycznych). W kategorii
zespołów regionalnych I miejsce zdobyła Bestwina
(z Bestwiny). Wśród grup śpiewaczych a cappella
I nagród było aż pięć, a otrzymali je: Tkocze z Wisły,
Małokończanie z Kończyc Małych, Stejizbianki z Wisły, Radostowianki z Radostowic i Gronie z Wisły.
Spośród grup śpiewaczych z akompaniamentem
najwyżej oceniono Nadolzian z Kaczyc. Wśród kapel
najlepsza to Brynioki z Brennej. Komisja oceniająca
przyznała indywidualne nagrody, które otrzymali:
Urszulia Santarius (zespół Familijo ze Skrzyszowa;
Alojzy Krawczyk (grupa Józefinki z Rybnika), Halina
Czernek (zespół Rudołtowice z Rudołtowic), Jan
Kędzierski (zespół Bestwina), Renata Sacha (Szarotki
z Mościsk), Zuzanna Bujok (Stejizbianki z Wisły).
D
ziałające w Górkach Wielkich Centrum Kultury i Sztuki Dwór Kossaków znane jest m.in.
z organizowanego corocznie Artystycznego Lata
u Kossaków. Wśród wielu działań w ramach tego
cyklu od 22 lipca trwały warsztaty rzeźby dla
młodzieży, prowadzone przez Tomasza Koclęgę
z Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Ich efekty
pokazano na poplenerowej wystawie, otwartej
27 lipca. Z kolei 31 sierpnia wieczorem odbyły się
dwa spektakle. W sąsiadującej z Centrum dawnej
stanicy harcerskiej młodzież pracująca pod opieką
Bogusława Słupczyńskiego przedstawiła spektakl
Buki, oparty m.in. na motywach Kamieni na szaniec
A. Kamińskiego. Zaraz potem odbyło się muzyczno-teatralne widowisko Gdy się zapali mój duch jak
pochodnia, inspirowane poematem J. Słowackiego
Król-Duch oraz wspomnianą powieścią. Kompozycję muzyczną stworzył Krzysztof Gawlas, a Anna
Drobiec przygotowała projekcję ­multimedialną.
I n t e r p r e t a c j e
33
ROZMAITOŚCI
Widowisko, w którym wystąpili aktorzy i muzycy, wyreżyserował Bogusław Słupczyński. Obu
przedsięwzięciom przyświecała idea upamiętnienia modernistycznego kompleksu harcerskiego
w Górkach Wielkich, miejsca ważnego ze względu
na swą społeczną i historyczną rangę oraz wartość
architektoniczną. Tuż przed II wojną światową
prowadził go Aleksander Kamiński (wychowawca,
twórca metodyki zuchowej, instruktor harcerski,
harcmistrz, żołnierz AK), po wojnie w budynkach
mieściły się sanatoria dla dzieci, a dziś dawna stanica
nie jest użytkowana i popada w ruinę.
O
d 27 lipca do 4 sierpnia trwał tegoroczny
Tydzień Kultury Beskidzkiej. Jego historia
rozpoczęła się w Wiśle i tam właśnie odbywał się po
raz 50. Dziewięciodniowe święto folkloru zgromadziło 4 tysiące wykonawców, ponad 90 zespołów,
w tym 15 zagranicznych. Zespoły występowały na
codziennych koncertach w Wiśle, Szczyrku, Żywcu,
Makowie Podhalańskim i Oświęcimiu. Ponadto
prezentowały się podczas Festynu Istebniańskiego
w Istebnej, Wawrzyńcowych Hud w Ujsołach, Gorolskigo Święta w Jabłonkowie, a także w Bielsku-Białej. Były krótkie koncerty na placach i ulicach,
a także barwne korowody, kiermasze, wystawy...
W Festiwalu Folkloru Górali Polskich, który w ramach TKB odbywa się w Żywcu, uczestniczyło 20
zespołów z Nowosądecczyzny, Podhala, Beskidu
Żywieckiego, Beskidu Śląskiego, górale czadeccy
i Łemkowie. Złote Żywieckie Serce zdobyła Dolina
Popradu z Piwnicznej Zdroju. W osobnym konkursie
startowali śpiewacy i muzycy. Z kolei w drugim
z konkursowych przeglądów TKB – Międzynarodowych Spotkaniach Folklorystycznych (Wisła)
uczestniczyło 15 grup, w tym 3 polskie. Grand Prix
zdobył zespół Májek z Brna.
wielu osób. Przedstawiono je w grupach: praca
zestawiona z czasem wolnym, dom oraz rodzina,
dzieciństwo, świętowanie, strój regionalny, przestrzeń, miejsca oraz wojna. Wielu z obecnych rozpoznawało na nich swoich przodków czy znajomych.
Kolejnym punktem programu były troczki, czyli
pokaz obróbki lnu w wykonaniu grupy Zgrapianie.
Pokaz, rozpoczęty wydobyciem kądzieli, zakończył
się tkaniem materiału przez Michała Poloka z Jaworzynki. Można było posłuchać kapeli Mała Jetelinka
oraz skosztować jaworzyńskij zalywajki i kołocza.
P
ięcioro artystów, zaproszonych przez Galerię
Bielską BWA, uczestniczyło w międzynarodowych
rezydencjach artystycznych „Beyond Time/Poza
czasem”. Byli to: Awer i Alessandro Di Massimo
z Włoch, Sina Boroumandi z Iranu, Paulina Mellado
z Chile i Mari Ota z Japonii. Poznawali miasto, jego
charakter, historię, mieszkańców. W efekcie stworzyli w przestrzeni miejskiej prace typu site-specific,
a także wystawę pt. Loop. Realizacje w przestrzeni
miejskiej (m.in. na fasadzie Galerii Bielskiej BWA,
w Parku Włókniarzy, na schodach obok hali targowej)
artyści zaprezentowali podczas finału rezydencji
23 sierpnia. Na wystawę każdy przygotował pracę
będącą interpretacją pętli, poruszając się w obrębie
spraw dnia codziennego, natręctw, rutyny, uzależnień, powtarzających się myśli czy zdarzeń. – Artyści,
którzy latem przyjechali do Bielska-Białej z Europy,
Azji i Ameryki Południowej, skonfrontowali swoją
indywidualną wrażliwość z miastem leżącym na pograniczu Śląska i Małopolski, obok granic z Czechami
i Słowacją. Jako goście z innych kręgów kulturowych
zwrócili uwagę na te elementy, które mieszkańcom
spowszedniały, wydają się oczywiste, są tu na co
dzień. To już trzecia taka wizyta, po której zostają nie
tylko trwałe, choć subtelne, ślady w tkance miasta,
ale przede wszystkim ślady w pamięci jej uczestników, zarówno artystów, jak i widzów – mówi Agata
Smalcerz, dyrektor Galerii. Kuratorką rezydencji jest
Izabela Ołdak.
31
sierpnia swoje 50-lecie świętował Regionalny Zespół Pieśni i Tańca Gilowianka.
Powstał w 1963 roku. Jego założycielami byli Jan
Gąsiorek i Olimpia Ormaniec, która kierowała
nim i opracowywała choreografię do 2008 roku.
To dzięki niej Gilowianka stała się zespołem wielopokoleniowym, w którym tańczą całe rodziny,
także jej dzieci i wnuki. Po śmierci O. Ormaniec
kierownikiem została jej wnuczka Katarzyna.
W swoich programach zespół przedstawia przede
wszystkim miejscowe zwyczaje ludowe, w formie
przekazanej przez najstarszych mieszkańców. Są
to m.in. tradycje zabawy w karczmie, zwyczaje
dożynkowe, weselne czy też związane ze świętami
Bożego Narodzenie i kolędowaniem. Nie brak tańców i śpiewów charakterystycznych dla regionu,
a więc przede wszystkim folkloru górali żywieckich,
także mieszczan żywieckich, oraz tańców i melodii
krakowskich. Przez lata działalności Gilowianka
„Beyond Time/Poza czasem”, praca Evo
Siny Boroumandiego Justyna Łabądź
W
Jaworzynce (przysiółek Gorzołki) istnieje od
20 lat muzeum regionalne Na Grapie. Jubileuszowe obchody odbyły się 3 sierpnia. Katarzyna
Rucka-Ryś przedstawiła zarys działalności placówki.
Po części oficjalnej – gratulacjach i wystąpieniach
gości – otwarto wystawę Jaworzynka na dawnej
fotografii, pokazującą niegdysiejsze góralskie życie
(czynna do września). Zgromadzone zdjęcia wykonane zostały głównie w pierwszej połowie minionego wieku, pochodzą ze zbiorów prywatnych
34
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
ROZMAITOŚCI
uczestniczyła we wszystkich ważnych imprezach
folklorystycznych w regionie (TKB, FFGP, „Żywieckie
Gody”, Wojewódzki Przegląd Wiejskich Zespołów
Artystycznych), uświetniała też różnego typu
uroczystości wiejskie i regionalne. Występowała
m.in. podczas „Tatrzańskiej Jesieni”, festiwalu kapel
i śpiewaków w Kazimierzu Dolnym, w międzynarodowych festiwalach w Siedlcach i Raciborzu,
a w sierpniu 2000 roku wzięła udział w Światowym
Dniu Młodzieży w Rzymie. Koncertowała w Bułgarii,
Słowacji, Czechach, Austrii, Niemczech, na Ukrainie
i Węgrzech. Otrzymała wiele dyplomów i odznaczeń honorowych.
K
apliczki, świątki i krzyże... to tytuł wystawy,
która od 5 września do 3 października prezentowana jest w Galerii Sztuki Regionalnego Ośrodka
Kultury w Bielsku-Białej. Jej autorem jest Stanisław
Gadomski (1929–2013). To fragment wystawy Stanisław Gadomski. Fotografia. Karpackie ścieżki, ulice
Paryża, Śląsk przygotowanej przez Muzeum Miejskie w Tychach, prezentowanej na przełomie roku,
podsumowującej sześćdziesiąt lat pracy twórczej
słynnego fotografika i reportera, współpracującego
ze śląskimi dziennikami i czasopismami, a także
rysownika i grafika. W bielskiej galerii eksponowano przede wszystkim fotografie kapliczek, krzyży
i figur przydrożnych Podbeskidzia i Podtatrza. Ten
właśnie materiał fotograficzny prezentowany był
w albumie wydanym przez Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne Grojcowianie w Wieprzu i Regionalny
Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej w 2011 roku.
Wiele utrwalonych na kliszy obiektów wygląda dziś
zupełnie inaczej, niektórych już nie ma. Cywilizacja
zmienia krajobraz, nawet ten zdawałoby się odległy
od świata. Nowe drogi, rozbudowa przysiółków,
likwidacja obszarów poprzemysłowych itd. powodują, że zagubione niegdyś pośród bezkresu pól czy
na rozstajach dróg figurki stają raptem w centrum
życia. Zdarza się też, że zostają zniszczone lub
skradzione. Znika ich niepowtarzalny, indywidualny
charakter. Zdjęcia Stanisława Gadomskiego ocaliły
dla nas tamto piękno.
(oprac. ms)
Anna Kupczak
R e l a c j e
Maria Jafernik
W
tym roku pożegnaliśmy dwie twórczynie
ludowe, znakomite bibułkarki.
27 lutego zmarła Maria Jafernik z Sopotni Małej
(ur. 1928). Zajmowała się wyrobem bibułkowych
ozdób od najmłodszych lat. Przejęła tę umiejętność
w sposób naturalny od innych kobiet w rodzinie.
Wykonywała m.in. zestawy ozdób weselnych (bukiety, wianki dla panny młodej i druhen, chochołki
i bukieciki), drzewka, wiechy, palmy, a także kompozycje w koszyczkach. Z pietyzmem odtwarzała
wieniec z pełnych róż – rodzinny wzór, wymyślony
przez jej babkę. Była ponadto cenioną hafciarką,
m.in. haftowała na tiulu elementy mieszczańskiego
stroju żywieckiego. Zdobywała nagrody w konkursach (Żywiec, Jeleśnia, Limanowa, Myślenice,
Toruń), uczestniczyła w prezentacjach na terenie
całego kraju.
Archiwum ROK
Anna Kupczak (ur. 1914), przede wszystkim bibułkarka, ale także hafciarka, zmarła 21 czerwca.
Pochodziła z Sopotni Małej. Już w latach 30. ub.
wieku należała do grona najznakomitszych żywieckich kwiaciorek. Sztuki zdobnictwa nauczyła
się od matki. Kunszt jej wyrobów doceniały niezliczoną ilość razy komisje oceniające prace m.in.
w konkursach „Kwiaty Polskie” w Myślenicach,
zdobnictwa bibułkowego w Żywcu, ozdób choinkowych i świątecznych w Bielsku-Białej czy konkursie
„A to Polska właśnie...” w Lublinie. Była laureatką
Nagrody im. Oskara Kolberga. Uczestniczyła w targach sztuki ludowej m.in. w Żywcu, Zakopanem,
Krakowie, Myślenicach, Bukowinie Tatrzańskiej. Jej
prace podziwiać można było na wystawach pokonkursowych, przekrojowych, podczas prezentacji
współczesnej beskidzkiej sztuki ludowej w całej
Polsce i zagranicą. Znajdują się w zbiorach etnograficznych kilku muzeów. Cechowała je misterność,
śmiała kolorystyka, a przy tym niezwykła estetyka.
Wykonywała wszystkie formy, m.in. kompozycje
kwiatowe, wianki i wieńce, płaskie bukiety, pająki,
mojki, drzewka. Swoje umiejętności przekazywała
kolejnym pokoleniom – córkom, wnuczkom i prawnuczkom.
16
czerwca zmarł Petr Nosálek (1947–2013)
– czeski reżyser, twórca wielu znakomitych
przedstawień zrealizowanych w Teatrze Lalek Banialuka. Od 1969 roku przez wiele lat był aktorem
Divadla loutek w Ostrawie, potem reżyserem tego
teatru, a w latach 1999–2003 dyrektorem artystycznym – w pierwszym w nowo powstałym budynku
teatru na Černej louce. Reżyserował we Francji,
w Niemczech, Czechach i Słowacji. Współpracował z polskimi teatrami od 1993 roku. W bielskiej
Banialuce zrealizował takie sztuki, jak: O Diabełku
Widełku (2003), Balladyna (2007), Czarnoksiężnik
z Krainy Oz (2012) oraz Mała Syrenka, która miała
premierę w lutym 2013 roku. Był także jurorem
Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Lalkarskiej
w Bielsku-Białej.
Aleksander Dyl
I n t e r p r e t a c j e
35
REKOMENDACJE
BIELSKO-BIAŁA
9. Międzynarodowy Festiwal Chórów
„Gaude Cantem”
10–13 października, Państwowa
Ogólnokształcąca Szkoła Muzyczna, kościoły
i domy kultury w miejscowościach powiatu
bielskiego
Informacje: Polski Związek Chórów i Orkiestr
Oddział Bielsko-Biała, ul. 1 Maja 8,
tel. 33-812-69-08, [email protected],
www.gaudecantem.pl
5. Foto Art Festival
11–27 października, galerie, sale wystawowe
instytucji kultury, szkół i in.
Informacje: Fundacja Centrum Fotografii, Rynek 11,
tel. 33-812-50-86, [email protected],
www.fotoartfestival.com
18. Festiwal Kompozytorów Polskich
im. Henryka Mikołaja Góreckiego
18–20 października, Dom Muzyki Bielskiego
Centrum Kultury, kościół pw. św. Maksymiliana
Kolbego, Państwowa Ogólnokształcąca Szkoła
Muzyczna
Informacje: Bielskie Centrum Kultury,
ul. J. Słowackiego 27, tel. 33-828-16-40,
[email protected], www.bck.bielsko.pl
29. Tydzień Kultury Chrześcijańskiej
13–19 października, Bielsko-Biała
Informacje: Klub Inteligencji Katolickiej,
ul. Bohaterów Warszawy 4A,
[email protected],
www.kik.bielsko.opoka.org.pl
CIESZYN
Wystawa Gdybym się urodził przed stu laty /
Kdybych se narodil před sto lety.
„Cieszyńska” / „Těšínská” Jarka Nohavicy
do 27 października,
Galeria Wystaw Czasowych Muzeum
Informacje: Muzeum Śląska Cieszyńskiego,
ul. T. Regera 6, tel. 33-851-29-33,
[email protected],
www.muzeumcieszyn.pl
36
R e l a c j e
JELEŚNIA
18. Konkurs Recytatorski Poetów i Pisarzy
Regionu Beskidzkiego im. Magdaleny Zawady
14 listopada, GOK
Informacje: Gminny Ośrodek Kultury,
ul. Plebańska 1, tel. 33-863-66-68,
[email protected]
K ATOWICE
11. Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek
„Katowice – Dzieciom”
15–19 października, Teatr Ateneum
Informacje: Śląski Teatr Lalki i Aktora Ateneum,
ul. św. Jana 10, tel. 32-253-82-21,
[email protected], www.ateneum.art.pl
PSZCZYNA
35. Wieczory u Telemanna
październik, Muzeum Zamkowe
Informacje: Muzeum Zamkowe,
ul. Brama Wybrańców 1, tel. 32-210-30-37,
[email protected],
www.zamek-pszczyna.pl
RYBNIK
Międzynarodowy Konkurs Fotografii
Przemysłowej i Industrialnej „Foto-Pein 7”
5–6 października, Dom Kultury w Rybniku
Chwałowicach
Informacje: Dom Kultury, ul. 1 Maja 91B,
tel. 32-421-62-22, [email protected],
www.fotopein.art.pl
K onk u rs
Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej, we
współpracy z „Relacjami–Interpretacjami”, ogłasza
konkurs na aktualne zdjęcia kapliczek, świątków
i krzyży, które przed laty zostały sfotografowane
przez Stanisława Gadomskiego.
Ze zdjęciami S. Gadomskiego, wraz z mapką utrwalonych obiektów, można zapoznać się w wydanym
przed dwoma laty albumie Kapliczki, świątki i krzyże
(dostępny w ROK-u), a także na stronach: www.rok.
bielsko.pl i www.kapliczki.tk. Fotografie pochodzą
sprzed kilkudziesięciu lat. Organizatorom konkursu
zależy, by zobaczyć jak te obiekty (a także ich otoczenie) wyglądają obecnie.
Zdjęcia wykonane w technologii cyfrowej przyjmowane są na płytkach CD lub pocztą elektroniczną
do 30 listopada 2013 r. włącznie pod adresem:
Regionalny Ośrodek Kultury, 43-300 Bielsko-Biała,
ul. 1 Maja 8, [email protected]. Każda praca musi
być opisana: data wykonania zdjęcia, lokalizacja
sfotografowanego obiektu i ewentualnie inne informacje na jego temat, imię, nazwisko i adres autora.
Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi do 30 grudnia
2013 r. Powołana przez organizatorów komisja
weźmie pod uwagę liczbę sfotografowanych przez
autora obiektów, walor dokumentacyjny i artystyczny zdjęć, a także dodatkowe informacje związane
z fotografowaną kapliczką, świątkiem czy krzyżem.
Konkursowe nagrody to: pobyt w hotelu Alpin
w Szczyrku, publikacja na łamach „Relacji–Interpretacji”, rzeźby inspirowane sztuką ludową, zestawy
wydawnictw ROK w Bielsku-Białej.
Pełny regulamin konkursu dostępny jest na stronie:
www.rok.bielsko.pl. Szczegółowe informacje uzyskać można pod numerem telefonu: 33-812-69-08
lub 33-822-05-93 (w g. 8.00-15.00).
Więcej informacji o imprezach
w województwie ­śląskim na stronie:
silesiakultura.pl
I n t e r p r e t a c j e
GALERIA
Julian Fałat
– malarz
i kolekcjoner
Autoportret, akwarela, ok. 1923
W 2013 roku przypadły
dwie Fałatowskie rocznice: 160-lecie urodzin
akwarelisty (30 lipca) oraz
40-lecie inauguracji muzeum poświęconego jego
osobie (5 sierpnia). Z tej
okazji 27 lipca na piętrze
Muzeum – Willi Juliana
Fałata w Bystrej Oddziału
Muzeum w Bielsku-Białej
uroczyście otwarto nową
ekspozycję stałą.
Alicja Migdał-Drost
Julian Fałat:
Zima w Beskidach, olej, 1913
Weranda w Bystrej, akwarela,
gwasz, 1913
Prace ze zbiorów Muzeum
w Bielsku-Białej
41. BIENNALE MALARSTWA
„Bielska Jesień 2013”
pod honorowym patronatem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Galeria Bielska BWA, Bielsko-Biała
8 listopada, godz. 17. 00 – ogłoszenie wyników konkursu, otwarcie wystawy
wystawa trwa do 29 grudnia 2013
Jury:
PAWEŁ JARODZKI – artysta, kurator, Wrocław
KAMIL KUSKOWSKI – artysta, kurator, Szczecin
ANNA NAWROT – artystka, kuratorka, Lublin
PIOTR RYPSON – krytyk sztuki, kurator, Warszawa
AGATA SMALCERZ – historyk sztuki, kurator, Bielsko-Biała
A r t y ś c i z a kw alif ik o w ani do II e t apu k onk ur su:
GRAND PRIX
Nagroda Ministra
Kultury i Dziedzictwa
Narodowego
II NAGRODA
Marszałka
Województwa Śląskiego
III NAGRODA
Prezydenta Miasta
Bielska-Białej
WYRÓŻNIENIA
Justyna Adamczyk, Karol Babicz, Artur Bartkiewicz, Natalia Bażowska, Rafał
Borcz, Remigiusz Borda, Aleksandra Bujnowska, Piotr Butkiewicz, Monika
Chlebek, Rafał Czępiński, Paweł Dunal, Tomasz Gągała, Agnieszka Gębska,
Viola Głowacka, Ewa Goral, Bartek Górny, Dora Hara, Ewa Juszkiewicz,
Bartosz Kokosiński, Tomasz Kołodziejczyk, Karolina Komorowska, Piotr
Korol, Aleksandra Kowalczyk, Kamila Kuźnicka, Magdalena Laskowska, Agata
Leszczyńska, Konrad Maciejewicz, Paweł Matyszewski, Paweł Mendrek, Monika
Mysiak, Zofia Nierodzińska, Artur S. Oleksy, Jakub Pieleszek, Przemysław
Przepióra, Igor Przybylski, Urszula Przyłucka, Katarzyna Rogoża, Małgorzata
Rozenau, Ewa Skaper, Justyna Smoleń, Kamil Stańczak, Irmina Staś, Remigiusz
Suda, Małgorzata Szymankiewicz, Marcin Szymielewicz, Weronika Teplicka,
Anna Tomaszewska-Nelson, Joanna Trzcińska, Krystyna Urbanowicz-Dudek,
Antoni Wajda, Małgorzata Wielek-Mandrela, Maja Wilchelm, Rafał Wilk, Marcin
Zawicki, Zuzanna Ziółkowska, Bartłomiej Żukowski, Małgorzata Żurada.
www.galeriabielska.pl, www.bj.galeriabielska.pl
Dofinansowano
ze środków
Ministra Kultury
i Dziedzictwa Narodowego
Działalność
Galerii Bielskiej BWA
jest finansowana z budżetu
Gminy Bielsko-Biała
Galeria Bielska BWA, Bielsko-Biała, ul. 3 Maja 11
tel./faks 33 812 58 61, 33 812 4119
e-mail: [email protected]
Galeria czynna codziennie w godz. 10.00 – 18.00.
Na wystawę „Bielska Jesień 2013” wstęp bezpłatny.

Podobne dokumenty