Relacje-Interpretacje Nr 3 (31) październik 2013
Transkrypt
Relacje-Interpretacje Nr 3 (31) październik 2013
Relacje nterpretacje ISSN 1895–8834 Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Karol Śliwka, artysta znaku Nr 3 (31) październik 2013 Świetlisty Juliusz Wątroba Rozmowa z Tadeuszem Sławkiem Fałatówka na nowo Kamienica Halentów na Diecezjalne Muzeum Karol Śliwka – Nie tylko znaki Skok wzwyż (tłusta kredka) Muzyka Mazowsza (tłusta kredka) Tato – wyrósł z ojcowizny (pastele ołówkowe) Nasza jedynaczka Gosia (pastel) Żona Alka – kochała nas, operę i życie (pastel) Na okładce: Biust w gąszczu znaków Agata Trzeciak Polska Federacja Sportu Biblioteka Narodowa Uroda Fabryka Kosmetyków Instytut Matki i Dziecka Relacje nterpretacje Okładka/wkładka Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Karol Śliwka – Nie tylko znaki Skr zynka w y wiadowcza Bochenka 1 Tadeusz Sławek, czyli esej na głos i kontrabas Zabawka Ireny Burzyńskiej Aleksander Dyl Rok VIII nr 3 (31) październik 2013 Z Tadeuszem Sławkiem rozmawiał Mirosław Bochenek Literatura 5 „Patrzę przed siebie i idę świetlisty” Anna Węgrzyniak Stanisław Gadomski Maria Trzeciak 19 Taniec 22 Taneczny Art Kapliczka w Suchej Beskidzkiej Maria Trzeciak Bielsko-Biała. Ludzie i budowle 26 Rodzina Halentów Piotr Kenig Felieton 30 Arka nie pomoże Marcin Jacobson Juliusz Wątroba Zabawka dźwiękowa Andrzeja Malca Aleksander Dyl Julian Fałat – malarz i kolekcjoner Teresa Dudek Bujarek Sat yra 8 Wrzuć na luz! 11 Plast yka 14 Poszedłem w znaki Prace uczestników II Bielskiego Konkursu Satyrycznego 32 36 Rozmaitości Rekomendacje Galeria / Wkładka Julian Fałat – malarz i kolekcjoner Portret góralki Anny Smołkowej, akwarela, 1915 Adres redakcji ul. 1 Maja 8 43-300 Bielsko-Biała telefony 33-822-05-93 (centrala) 33-822-16-96 (redakcja) [email protected] www.rok.bielsko.pl Redakcja Małgorzata Słonka redaktor naczelna Opracowanie graficzne, DTP Mirosław Baca Wydawca Regionalny O środek Kultury w Bielsku-Białej dyrektor Leszek Miłoszewski Rada redakcyjna Ewa Bątkiewicz Lucyna Kozień Magdalena Legendź Janusz Legoń Leszek Miłoszewski Artur Pałyga Jan Picheta Maria Schejbal Agata Smalcerz Maria Trzeciak Urszula Witkowska Druk Augustana, Bielsko-Biała Nakład 1000 egz. (dofinansowany przez Urząd Miejski w Bielsku-Białej) Czasopismo bezpłatne ISSN 1895–8834 Mirosław Bochenek Tadeusz Sławek czyli esej na głos i kontrabas Rozmowa z Tadeuszem Sławkiem Mirosław Bochenek: Czy intelektualiście, rektorowi i szanowanemu autorowi wybitnych prac naukowych przystoi noszenie długich włosów i bieganie ma ratonów? Tadeusz Sławek: Bieganie jest zajęciem, które dyscypli- nuje i porządkuje życie, uczy pokonywania własnych słabości, ale także pokory i rozwagi. Trzeba rozpoznać możliwości własnego organizmu, nie tylko po to, aby nie przeszarżować, ale przede wszystkim po to, aby uszanować działanie czasu, umieć się pogodzić z tym, że nie będzie już „lepiej, szybciej, sprawniej”. To trudna lekcja, ale bieganie nadaje jej bardzo wyrazisty charakter. Jest formą uzgodnienia siebie z samym sobą (chcę biegać) i ze światem (ale już nie jestem tak silny, tak wytrzymały). Lekcja to bezcenna w dzisiejszym świecie za wszelką cenę pragnącym być zawsze młodym, zawsze pięknym, zawsze silnym. R e l a c j e A co do włosów: to także element mojego bycia w świecie. Swego czasu tak właśnie część mojego pokolenia łagodziła bezwzględny świat i niejako zaokrąglała jego ostre krawędzie. Pół żartem, pół serio: może i dzisiejsze feministki powinny uznać nas za swoich sojuszników? Długowłosi mężczyźni chcieli przecież wyzbyć się wizerunku klasycznego macho, zmiękczyć obyczaje, uczynić świat przyjaźniejszym. W ten właśnie, bardziej przyjazny, sposób chcieliśmy przystawać do ludzi, rzeczy i instytucji. A więc, krótko mówiąc: przystoi. Dawid Chalimoniuk / Agencja Gazeta Mirosław Bochenek – prawnik, poeta, felietonista, twórca tekstów piosenek m.in. dla Ryszarda Riedla i zespołu Dżem. Opublikował dotąd siedem książek poetyckich. I n t e r p r e t a c j e 1 Jesteś Ślązakiem, a uciekłeś do Cisownicy, w Beskidy... Jak Cię tam odbierają? Jesteś już dla sąsiadów „swój”? Istotnie. Moi rodzice byli Galicjanami z urodzenia, ale warszawiakami z wyboru. Ojciec przed II wojną światową zakładał Państwową Kasę Oszczędności w Katowicach, gdzie pracował przez kilka lat, potem został przeniesiony do Warszawy, a po upadku Powstania Warszawskiego wrócił bardzo okrężnymi drogami do Katowic. Nie jestem więc rdzennym Ślązakiem, ale utożsamiam się ze Śląskiem i jego sprawą. Poruszają mnie dzieje śląskie, bardzo różne od typowych form polskiej kultury szlacheckiej, wolne od sarmatyzmu i przekonania o własnej wyższości. Historia Śląska niesie wiele tragicznych momentów, ale to tutaj instytucje nowoczesnej Europy, z jej życiem miejskim, internacjonalnością właściwą przemysłowi, pojawiły się całe stulecia wcześniej niż w pozostałych regionach Polski. Nie lubię centrów, wolę pogranicza, więc pewnie także dlatego na Śląsku czułem się dobrze. A ziemia cieszyńska to jeszcze inny kawałek śląskiej historii, „wiedeński” i „habsburski”, ale także piśmienniczy, muzyczny, biblioteczny. Wielki zbiór książek, dzisiaj przechowywany pieczołowicie w Książnicy Cieszyńskiej, jaki pozostawił ksiądz Leopold Szersznik, mógłby być chlubą każdego światowego ośrodka nauki. Przesuwam się w swoim życiu coraz bardziej ku granicy i peryferiom (także w tym ostatecznym sensie), więc i Cisownica, gdzie przyjęto nas życzliwie, wieś protestancka w swej historii, bardzo mi odpowiada. A z Cieszynem, z którego pochodzi moja żona, jestem związany od pół wieku. nia tych spraw, ale życie jest bogatsze od nich. W swej przygodności przynosi nam sytuacje nieprzewidywalne, których nikt nie potrafi zaplanować, a zatem także nie potrafi zaprogramować swoich reakcji. Obawiam się, że wielu z nas staje dzisiaj bezradnych wobec takich okoliczności, bowiem wychowujemy się coraz bardziej w duchu płytkich i zdawkowych odpowiedzi i w panicznej ucieczce przed pytaniami. A to one nadają powagę życiu. Media podsuwają nam gotowe modele dotyczące zarówno wyglądu, jak i zachowania (kto wchodzi do programu Kuby Wojewódzkiego, musi przyjąć postawę rechotliwego osobnika, zadowolonego z siebie i swoich osiągnięć). Politycy wręcz odmawiają nam prawa do pytania i poważnej rozmowy (patrz: prawne łamańce PO mające doprowadzić do uniknięcia referendum dotyczącego Hanny Gronkiewicz-Waltz w Warszawie). Więc ja chciałbym tylko odnowić ducha pytania. Mick Jagger skończył właśnie 70 lat. Jesteś prawie jego rówieśnikiem i jak on zachowujesz niesamowitą żywotność, aktywność, energię. Czy to rock’n’roll daje Cierpliwie tropisz i karczujesz bezmyślność, brak głębszej refleksji, idiotyczną poprawność myślenia współczesnego człowieka... Czy masz jeszcze nadzieję, że ten człowiek, oblepiony kulturą masową (zwłaszcza „dzięki” TV), po wysłuchaniu Twojego wykładu, prze czytaniu wiersza lub eseju usiądzie na chwilę i zasta nowi się nad istotą życia, uwierzy w to, co mówisz? Żaglowiec Nietzsche („esej na głos i kontrabas”): Tadeusz Sławek i Bogdan Mizerski, Galeria Bielska BWA,maj 2000, wernisaż wystaw poezji konkretnej Archiwum Galerii Bielskiej 2 R e l a c j e Nie chcę, aby ktokolwiek mi „wierzył”. Nie chcę składać obietnic ani pokazywać rozwiązań. Właściwie jestem minimalistą: chciałbym jedynie wzbudzić ducha pytania, którego skutecznie wyegzorcyzmowaliśmy z edukacji i życia publicznego. Nieszczęśliwa reforma zamieniła szkołę w arenę zmagań o punkty i zapobiegliwego planowania życia: będę studiował to i to nie dlatego, że mnie to specjalnie interesuje, ale dlatego, że takie są trendy i taki jest rynek pracy. Nie namawiam do lekceważe- I n t e r p r e t a c j e Ci nadal przekonanie, że trzeba rozbijać stereotypy, schematy, zaskorupiałe idee, w imię prawdy, wolności, bezpośredniości w życiu na co dzień? Rock’n’roll jest w tym względzie jak bieganie (nawiasem mówiąc, koncert Stonesów nie może obejść się bez rozległej sceny, na której Mick Jagger przebiega całe kilometry). Powstał jako muzyka młodych i młodość zachował. Jerry Lee Lewis, Fats Domino (z ósmym krzyżykiem na karku!) nagrywają świetne płyty do dzisiaj. Ostatnio Eric Burdon, wspaniały głos The Animals z lat 60., nagrał świetną solową płytę. Ale i wobec rock’n’rolla trzeba przyjąć krytyczny, pytający dystans: czy istotnie zachował owo dążenie do bezpośredniości w życiu, czy potrafi dalej „łamać stereotypy”... Miał być przecież siłą, która zburzy machinę kapitalistycznego świata, a rychło stał się maszyną do robienia pieniędzy... nawet nie tyle dla samych artystów, co menedżerów, agentów, producentów, wytwórni płytowych. Więc największa siła tej muzyki polega na tym, że nie pozwala zasnąć pytaniu i wątpliwości... nawet wobec niej samej. Pan Profesor Tadeusz Sławek został wybrany Rektorem Uniwersytetu Śląskiego... Tak było. Nie przeraziło Cię, męczące przecież, administrowanie uczelnią i kolegami? Był rok 1996, a trzy lata wcześniej przegrałem wybory rektorskie z ówczesnym Jego Magnificencją, wybitnym prawnikiem, profesorem Maksymilianem Pazdanem. Nie byłem więc całkowicie nową, nieznaną twarzą. Wcześniej dziekanowałem na Wydziale Filologicznym, ale doświadczenie rektorskie było czymś zupełnie innym. Wymagało nieustannego uzgadniania perspektyw i interesów wydziałów o różnym charakterze, różnej mocy i różnych koncepcjach własnego rozwoju. Tutaj nad wyraz przydała się postawa preferowania pytania... Jeśli udało się przeprowadzić wiele przedsięwzięć, to dlatego że zaczynaliśmy nie od forsowania własnych odpowiedzi, lecz od wypracowywania wspólnej wersji pytania, na które wspólnie chcielibyśmy znaleźć odpowiedź. Ale było to także doświadczenie właściwe muzyce: bez zgranego i rozumiejącego się zespołu, mam na myśli koleżanki i kolegów, którzy towarzyszyli mi przez sześć lat jako prorektorzy, absolutnie bym sobie nie poradził. Gitarzysta solowy bez trzymającej rytm i wykonującej ciężką pracę sekcji rytmicznej jest dość bezradny. Moja wdzięczność dla „moich” prorektorów i osób z administracji, często lepiej rozumiejących czym jest uniwersytet niż niektórzy profesorowie, jest bezgraniczna. Tadeusz Sławek i Janusz Legoń podczas publicznej debaty Historia w teatrze dzisiaj, Radykalny Przegląd Przedstawień Teatru Polskiego w Bielsku-Białej „Teatr działa!”, 2011 Tomasz Wójcik Zauważyłem, że William Szekspir jest Twoim ulubionym kolegą do rozmów o tym łez padole. Spojrzenie faceta z XVII wieku nadal aktualne? Czasem mówię studentom, prowokująco przesadzając, że greccy tragicy i Szekspir powiedzieli właściwie R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 3 szystko, a my już tylko powtarzamy. Wystarczy zastaw nowić się nad wybranymi na chybił trafił zdaniami z jego dzieł, żeby zobaczyć w nich całą siłę tego, co nazywam „pytaniem”, a od czego zależy, czy ocalimy powagę naszego własnego – indywidualnego i zbiorowego – życia, czy też ześlizgniemy się w celebrycki lans. Cytuję z pamięci, więc niedokładnie, ale posłuchajmy: Trzeba żyć tak, aby śmierć była dumna, że nas bierze lub Kuzynie, nie bierz zbyt wiele, nad nami przecież niebo; a gdy melancholijny Jakub z Jak wam się podoba wygłasza swój słynny monolog, iż cały świat to teatr, a wszyscy mężczyźni i wszystkie kobiety są tylko aktorami, ciarki przechodzą po plecach. Nie mówiąc już o Makbecie, wołającym, iż życie jest opowieścią idioty pełną wściekłości i wrzasku. Szekspir mówi do nas i o nas, nie dajmy się uśpić tym XVII wiekiem, a co za tym idzie, pochować Wielkiego Mistrza w galerii zamierzchłych klasyków. Jesteś człowiekiem-instytucją, w tym, co przekazujesz, niezwykle przekonującym. Myślę, że wiesz, jak żyć w naszych czasach. Czym powinien kierować się czło wiek (myślący!), aby uchronić swoją godność, poczucie smaku, jedyność. Czym powinien dzielić się z bliźnim? Po pierwsze, nie wiem „jak żyć”. Dopóki się żyje – nie wiadomo jak żyć, bowiem życie jest bogatsze od naszej wiedzy i bardziej od niej niespodziane i zaskakujące. Wreszcie zaskoczy nas śmiercią, która jest jego nieodzowną częścią. Dlatego ucieczka od zmarszczek, od starości (mam na myśli sztuczną ucieczkę przez operacje plastyczne) jest tak zawodna i żałosna – fałszuje życie piszące się przecież na naszej skórze. Po drugie, użyłeś czasownika „dzielić się”, i to już właściwie wystarczy. (Rozbroiły mnie nasze wnuki, czteroletnie bliźniaki, które z należytą słowotwórczą fantazją wygłosiły sąd, iż „trzeba się podzielać”.). To pierwszy krok do mądrości: wiedzieć, że nie jest się nigdy, przenigdy samowystarczalnym i w związku z tym trzeba się „dzielić” i zachowywać „wdzięczność”. Nie chodzi o wdzięczność za jakiś konkretny uczynek, którym ktoś zasłużył się wobec mnie; rzecz w tym, żeby „wdzięcznie” przyjmować Tadeusz Sławek – urodzony w 1946 roku w Katowicach. Polonista i anglista, specjalizuje się w historii literatury angielskiej i amerykańskiej oraz teorii literatury. Profesor Uniwersytetu Śląskiego, w latach 1996–2002 rektor tejże uczelni. Poeta, eseista, tłumacz, autor publikacji naukowych, redaktor. Stały publicysta „Tygodnika Powszechnego”. Był stypendystą 4 R e l a c j e to, co przychodzi, rezygnując z dyktatu własnych oczekiwań (nie tak to sobie wyobrażałem), porzucając pisanie scenariusza dla świata (nie tak to miało być). To bardzo trudna postawa, bowiem przychodzą przecież do nas różne rzeczy, dobre i złe, mądre i głupie, czasem nawet tragiczne, ale musimy je „przyjąć”, co nie oznacza w żadnej mierze biernej akceptacji, lecz umożliwia radzenie sobie z nimi poprzez wycofanie siebie na drugi plan. Wbrew naszym czasom, w których wszyscy chcą mówić, nikt nie chce słuchać (to dramat naszego życia publicznego), a celebryci prześcigają się w wysiłkach, by nie zejść z pierwszego planu sceny. Ale wszyscy z niej zejdziemy i przez cały czas trzeba pracować nad stylem owego schodzenia. Wydałeś kilka tomów wierszy, przetłumaczyłeś wiele utworów anglojęzycznych poetów. Jako muzyk rocko wy (niespełnione marzenie, prawda?) pisałbyś świetne teksty! Jestem o tym przekonany. Próbowałeś? Niespełnione marzenie, istotnie. A dokładniej – to, że nie potrafię kazać przemówić instrumentowi muzycznemu, uważam za swoje życiowe kalectwo. Nie wiem, czy byłbym dobrym tekściarzem... chyba jednak nie, bowiem dobry rockowy tekst musi mieć swoje ostrze, linię lub dwie, które przemawiają z siłą całych strof, musi mieć tę skondensowaną, „atomową” energię, a ja jestem chyba bardziej długodystansowy, potrzebuję czasu na rozwinięcie jakiejś myśli... Dlatego ze znakomitym kontrabasistą Bogdanem Mizerskim (czasem także z pomocą innych muzyków) gramy koncerty, które nazywają się „eseje na głos i kontrabas”. Ale Józef Skrzek na jednej ze swoich płyt SBB śpiewa mój tekst Star of Hope, który zadedykował Ryszardowi Riedlowi. A wiesz, czym mnie rozbroiłeś? Tadeusz Sławek – autor książki dla dzieci... Nie odpuszczasz nawet najmłodsze mu pokoleniu! (śmiech) Jestem bezlitosny! w USA, wykładowcą w USA, Wielkiej Brytanii i we Włoszech. Członek m.in. Komitetu Nauk o Literaturze PAN, Prezydium Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego. Uhonorowany m.in. nagrodą „Lux ex Silesia” (2002) oraz Literacką Nagrodą Solidarności (2003). I n t e r p r e t a c j e Anna Węgrzyniak „Patrzę przed siebie i idę świetlisty” O Krysztale Juliusza Wątroby Wiosną ukazał się pięknie wydany 33 tom poetycki Juliusza Wątroby, z ilustracjami Krzysztofa Dadaka. Tytułowy „kryształ” – symbol jasności w przeźroczu jednoczącej przeciwieństwa (ducha z materią, wszystkie żywioły) – budzi skojarzenia z czystością, trwałością, tym, co szlachetne, drogocenne. Gdy patrzymy w kryształ, kamień jest i nie jest, dematerializuje się w świetle i opalizuje barwami otoczenia. I tak właśnie, kolorami rozsłonecznionej ziemi, mieni się obraz na niebieskiej okładce Kryształu. Oko rozpoznaje beskidzkie stoki w kolorach żółci, zieleni, brązu, nad którymi unosi się złoty krążek. Od okładki, za słońcem wędrujemy w poetycki świat Juliusza Wątroby, który już przyzwyczaił nas do „spacerów sentymentalnych” w rytmie zmieniających się pór roku (mam na myśli cykl i tom Błękity). Co się zmienia? Od Błękitów różni się Kryształ przede wszystkim intensywnością koloru – do każdej z czterech części tomu prowadzi obraz utrzymany w innej kolorystycznej gamie: od wiosennych obłoków, które odbijają się w ciemnej wodzie, przez gorącą, nabrzmiałą złotem czerwień lata, do czerwieni jesienno-zimowej, skutej lodem, przetykanej dyskretną kreską czerni. Zazwyczaj zaczynamy czytanie od okładki i „obrazków”, ale rzadko zdarza się, by sztuka słowa ze sztuką plastyczną tak idealnie współgrały jak w Krysztale. Symbolika szlachetnego kamienia rzutuje na wszystko, nie wyłączając „kryształowej” edycji. R e l a c j e Czytelników poezji Wątroby być może zaskoczy i zachwyci „krystaliczna” projekcja świata. Liryczny bohater tomu nie widzi zła, brudu, nędzy (nie chce widzieć), jak dawni sielankopisarze, głosi pochwałę świata, w którym dostrzega ład, piękno i tajemnicę. Wyobraźnia poety oczyszcza się z brudu życia. Urzeczenie pięknem natury sprzyja „czystym” intencjom, „czystym” myślom, krystalicznie czystym kreacjom pejzażu. Trudno powiedzieć, czy więcej tu rzemiosła, czy tego, „co się w duszy gra”. Kryształy trudno podejrzewać o fałsz, sądzę jednak, że fenomen „kryształowej” doskonałości tom zawdzięcza wypracowaniu różnych form „muzycznych” (widać mistrzostwo kompozycji i wersyfikacji), dających wyraz temu, co prawdziwe, emocjonalne, niewyrażalne. W utworze Przebieraniec autor prosi Boga o dar łaski i współpracę, by „przebrany w dobroć, w miłość”, mógł zamienić zawiłość w prostotę i właśnie ta modlitwa ustala etyczno-estetyczny program tomiku. Poeta – jak księżyc – chce świecić światłem odbitym od Boga-Słońca, chce być kapłanem Światła. Od kwitnących sadów do ostatniej bieli (śniegu, siwizny) będzie sławił Prof. Anna Węgrzyniak – kieruje Katedrą Literatury i Kultury Polskiej Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej, zajmuje się głównie literaturą polską XX i XXI wieku. Autorka monografii, artykułów, studiów i recenzji. I n t e r p r e t a c j e 5 Agata Tomiczek-Wołonciej 6 R e l a c j e urodę i ład świata, wspominał jasne arkadie dzieciństwa, „puste pole i serce Matczyne” (Serce). Kryształ jest poetyckim koncertem – niezmiennie wsłuchany w beskidzką muzykę świata poeta przekłada ją na muzyczno-świetliste wiersze. Od dawna wiadomo, że Juliusz Wątroba dba o wyrazistą kompozycję tomu. Ten, podzielony na cztery części, układa się w porządku „kalendarzowym”. Wiosną poeta sławi cud życia (Olśnienia); latem zanurza się w sadzie i wchodzi w ogrody pamięci (Ogrody); jesienią składa hołd słońcu (Rzeka słońca), żywiołowi, który łączy przeciwstawne porządki istnienia: wieczność i czasowość (światło – jak woda – płynie zawsze, wyznacza bieg ziemskiego czasu); porą zimową wielbi świetlistą biel i czerwień jarzębin. Ich kulista czerwień (kolor krwi) symbolizuje wciąż odradzające się życie (mnie kojarzą się z koralami Matki Boskiej). Koralami jarzębiny stroi się ludowe kapliczki, tymi owocami żywią się zimowe wróble. Czerwieniejąca w bieli jarzębina jest naturalnym łącznikiem między porami roku i porami życia. Jarzębina, biel śniegu „jak puch z anielskich skrzydeł” i wróbel – w „szarość przybrany anioł” – to rzeczywiste re- alia pejzażu wskazujące kierunek drogi poza czas, poza świat (Początek). Tak działa „kryształowa” wyobraźnia poety, która łączy żywioły, godzi przeciwieństwa, rozświetla kamień. Lekturę tomu wypada zacząć od wiersza Jakie to szczęście. Pomijam współczesne wyobrażenia o nim (one Wątrobę raczej przerażają), pamiętam jednak, za klasyczną pozycją Tatarkiewicza O szczęściu, że szczęście – będące rodzajem zadowolenia z życia – musi być trwałe, pełne i uzasadnione. Otóż, tutaj takie poczucie daje człowiekowi życie w „krainie łagodnej”, zmieniających się sezonów i miłosnych relacji międzyludzkich. W tej krainie, która olśniewa pięknem świata, sycąc zmysły, można „oddychać prawdziwą pełnią”. Poeta od początku uderza w wysokie tony retoryki zachwytu. Nie mówi: szczęściem jest żyć z wami/wśród was, ale powiada: „jakie to szczęście być wśród Was człowiekiem”. Wątroba dobrze wyczuwa niuanse polskiej frazeologii, nieprzypadkowo zatem łączy zwroty „być wśród was” i „być człowiekiem”. Tak mówi/myśli ktoś patrzący na życie z dystansu, z oddalenia, nie-ziemskiej perspektywy. Moją interpretację wspierają tytuły kolejnych wierszy: Błękitna planeta, Świętość, Szyfr, Wiatr... W pierwszym powraca motyw „łagodnej krainy”, określanej jako „świat bez wilczych kłów i szaleństw”, bez zła, niepokoju, nienawiści, „gdzie nie dociera chaos / i wszystko takie proste”. O ziemskiej „krainie łagodności” marzy idealista, świadom reguł kreacji sentymentalno-baśniowej („w nas kwitnie kwiat paproci”). Swój „jasny świat” tworzy przy użyciu różnych sztuczek artystycznych, wygrywa go leksykalnie (dominuje „jasne” słownictwo) oraz instrumentacyjnie (nagromadzenie spółgłosek miękkich, płynnych l, ł i nosowych). Melodia wiersza miękko płynie – „błękitna planeta” rymuje się tutaj z błękitem nieba, które „lęgnie się” w gnieździe serca. Programowo niedzisiejszy, zwrócony w stronę tradycji, „poeta śpiewak” (jak Leśmian czy Tuwim), by „wyśpiewać” płynną harmonię ziemskiej arkadii, uprawia wirtuozerię formalną (zna wartość rymu, rytmu, kalamburu, paronomazji...): „A w spojrzeniach gołębie, / a w słowach kwitnie kwiecień, / a w sercach niebo się lęgnie / na błękitnej planecie”. Dla człowieka dotkniętego „błękitem” samo życie, ze wszystkimi trudami, bólami, jest wartością największą, pod warunkiem, że można z innymi dzielić się dobrocią i miłością. Etyczno-artystyczne credo zawiera się w takim oto przesłaniu z Dyptyku Wielkanocnego: „w stronę nocy nie idź / – niech twoje oczy zachodzą błękitem”. Piewca urody życia buduje I n t e r p r e t a c j e ideę „kryształu” na trzech wspornikach: świat – światło – świętość. Ponieważ pomiędzy tymi elementami (słowami, wartościami) zachodzą różne związki etymologiczne, rzeczywiste i symboliczne, Kryształ mieni się bogactwem znaczeń. To świat bosko-ludzki, rozświetlony, świetlisty i święty. To świat ze światła-słońca i światła-świętości, tej najzwyklejszej, franciszkańsko-ewangelicznej, kiedy blisko do nieba i blisko do bliźnich. Stale powracająca fraza „niebo jest blisko” lokuje się w dwu pozornie osobnych kręgach semantycznych. Po pierwsze – Niebo jest przestrzenią boskiej wieczności, po drugie – niebo lokuje się w czasoprzestrzeni ziemskiej, ponad Ziemią, jako otwarcie w Kosmos. W poetyckim świecie Wątroby – dyskretnie zakorzenionym w ludowej wyobraźni, która panteistycznie zaciera różnicę między porządkiem boskim i naturalnym – niebo jest Niebem, Bóg otwiera przed człowiekiem swoją „księgę natury”, pisaną szyfrem, w boskiej estetyce harmonii. Przed wiekami otwierali tę „księgę” romantycy, potem czytali ją moderniści, ale Wątroba nie jest kontynuatorem tej tradycji. On – jak Leśmian – omija pejzaże nocne, jego ognista, zmysłowa wyobraźnia żywi się światłem słońca, nie księżyca. Pierwszym boskim znakiem ładu świata jest tutaj koło sezonów, a najważniejszym świętem – wiosenne przesilenie (w porządku naturalnym), czyli Wielkanoc (w porządku liturgicznym). Od zmartwychwstania/Zmartwychwstania zaczyna się nowe życie. W Krysztale trudno pominąć czas lirycznych zdarzeń; jeśli proces przeżywania zaczyna się od kwietnia, to za taką kreacją świata dostrzegam głębokie przeżycie wiosennego misterium przyrody. Nie ma tu bowiem śladu liturgii wielkopiątkowej czy wielkanocnej, jest natomiast radosne, głębokie przeżycie zmartwychwstania przyrody i to odwieczne odradzanie się natury w porządku doczesnym poeta odbiera jako znak życia wiecznego. Kiedy ziemia świętuje: „śpiewem drzew / szumem ptasich skrzydeł, / taflą nieba co taka czysta”, za Chrystusem – przez „bramę pustego grobu” – przekracza ziemski wymiar: „przed siebie patrzę i idę / tak świetlisty / – jak bym też zmartwychwstał!” (Zmartwychwstanie). Nie znając wcześniejszych wierszy Wątroby (jego dowcipu, ironii, aforystyki), można by uwierzyć w tę sielankę, która od czasu do czasu pobrzmiewa głosami wielkich poprzedników, np. retoryką czarnoleską (bo komu w XXI wieku „czas łaskawy coś przynosi w darze”?) bądź dalekim echem Miłosza (strofa druga). W moim odbiorze ten „ogrodowy” pejzaż to Wątroby „poema naiwne”. R e l a c j e Miłosz tworzył swój cykl Świat. Poema naiwne w noc okupacji, autor Kryształu też wznosi swoje ogrody przeciw prywatnym lękom i chaosowi XXI-wiecznej rzeczywistości. Ten tom niewiele ma wspólnego z naszym światem. W poprzednich zdarzały się komentarze do bieżącej rzeczywistości społecznej, jeszcze w wyborze pt. ...i-granie z czasem (już oczyszczonym z aktualności) zaplątał się tekst Z polityki, natomiast tym razem nie ma żadnej publicystki, żadnych realiów życia domowego czy społecznego. Obrócony plecami do rzeczy banalnych i codziennych, poeta śpiewa urodę świata, głosi Ewangelię, rozmawia z Panem. W Krysztale spotykają się wcześniejsze tematy, stałe wątki problemowe, rozpoznania i emocje, ale tutaj – poddane kompresji – jawią się one jako efekt długiego „procesu krystalizacji”. Bohater tej liryki, który i wcześniej nie potrzebował instytucji Kościoła, teologów czy filozofów, jak zawsze, po prostu idzie, patrzy, zawierza. Filozof pytałaby: Jak Bóg istnieje? Czy bardziej jest obecny czy nieobecny? Takich pytań Wątroba nie stawia. Jego pozornie ufna religijność – wyrastająca z pokładów ludowej tradycji „dziecięca wiara” (Wiatr) – jest wolna od filozoficznych dywagacji, spekulacji i roztrząsań, ale przecież wciąż towarzyszy jej zdumienie i wątpienie. W Krysztale szukający źródła Pielgrzym lokuje się między ziemią i niebem, trudno jednak pominąć równe rozłożenie sakralnych akcentów; z jednej strony – pnie się w górę, wiedziony pragnieniem, by „zanurzyć się w krysztale / przejrzystości boskich źródeł, / aby wreszcie prawdę znaleźć” (Szczyt), a z drugiej – czeka na cud powrotu (po śmierci), by dotarłszy do źródła, wtopić się „w przejrzystość wody”, połączyć się z „górskim kryształem”, który go porwie „niczym halny liście” (Czekanie), zatopi w lesie (Las). Przed zwątpieniem broni go Przenajświętszy Sakrament słońca (Daleko i blisko), a „rzekę słońca”, która płynie w stronę ziemi, odczytuje jako boski sygnał „wiecznego powrotu”. Ponieważ zmysłowa wyobraźnia poety karmi się tym, co swojskie, w „kryształowych” pejzażach wieje halny, biegnie łania, kwitnie stokrotka, złoci się jarzębina. Już w Olśnieniach pojawia się śmierć, która – jak zawsze – budzi przerażenie, ale w cyklu wiosennym nie ma miejsca na trudne pytania: „Bogu się nie dziw, światu się nie dziw”. Zadziwiony Tajemnicą, świadom tego, że człowiek nie odczyta „szyfru boskich znaczeń” (Szyfr), poeta radzi, by z pokorą przyjąć wszystko, co niesie los. Taka wiara przywraca równowagę, buduje podstawę harmonii ze światem. Promienne ogrody przesłaniają drugą, I n t e r p r e t a c j e 7 ciemniejszą stronę (Zawsze). Liryczny bohater tomu chce być i „bożym prostaczkiem” (wie, że jest dzieckiem żywiołów), i kruchą, Pascalową „trzciną”, bo wie, że zgoda z Bogiem nadaje „sens bezsensom” (Sens). Pozornie prostym wierszom bogactwo sensów zapewniają odkrywcze metafory (np. zwierzęta „niebem patrzą”, „czuję skóry witrażem”, „Babel płaczu”, „pędzić cwałem w pełnię”), topika egzystencjalna (np. motywy: ślepca, drogi, labiryntu, tańca, lasu) i aluzyjność. Sympatycy intertekstualnych nawiązań znajdą w tym tomie wiele dyskretnych aluzji literackich do B. Leśmiana, C. Miłosza, J. Iwaszkiewicza, ks. J. Twardowskiego, T. Nowaka, S. Grochowiaka... Co ważne, Wątroba unika alegacji, raczej wybiera dialog, by wspomnieć: Leśmianowski „sen kota (...) w cieniu słonecznika” (Ogród); motyw agrestu (W agrestach) odsyłający do Agrestów Grochowiaka; dowcipną – w stylu Jana od Biedronki – radę: idź z Bogiem „na całość” (Przewodnik); muzyczne elegie z echem późnego Iwaszkiewicza (Tak daleko) i „robaka w bursztynie” (Poruszenie), którego trudno nie skojarzyć z Miłoszową „muchą w bursztynie”. Opiewając harmonię boskiego świata, ludowym dystychem, przy oryginalnym wykorzystaniu potocznych zwrotów („niech cię broni Opatrzność”, „jak... ręka ci uschnie”), poeta sławi ręce: spracowane, czułe, złożone do modlitwy. Pochwała rąk, którymi człowiek buduje swój bosko-ludzki świat – harmonijnie łącząca konceptyzm z prostotą – zamyka się ostrzeżeniem: „Ale niech broni Opatrzność Boża, / aby w tych rękach nie było noża, // gdy nienawiścią krwawią i puchną... / Lepiej by było wam, ręce, uschnąć” (Ręce). Wreszcie, na zakończenie, zgodnie z klasyczną regułą porządku, swą liryczną opowieść o Drodze poeta zamyka wyznaniem, że dotarł do punktu, w którym już nie ma miejsca na zwątpienie: „I wreszcie we mnie ta harmonia, / (...) / gdy jestem cały ponad ciałem” (Wreszcie). Choć to zabrzmiało wyznaniem zaświatowym (takie „liryki zagrobne” pisali Słowacki i Leśmian), ufam, że póki „życie wciąż się złoci”, autor Kryształu – słoneczny i cielesny – jeszcze nie raz podzieli się z czytelnikiem swoimi olśnieniami. Juliusz Wątroba: Kryształ, Wydział Kultury i Sztuki Urzędu Miejskiego, Bielsko-Biała 2013 8 R e l a c j e Juliusz Wątroba Wrzuć na 1. Juliusz Wątroba – z zawodu inżynier włókiennik, z powołania poeta i satyryk, autor już trzydziestu czterech tomików wierszy, fraszek, prozy, felietonów... luz! Życie przynosi tyle zabawnych sytuacji, że nie trzeba wymyślać, główkować, kombinować, jakby tu rozśmieszać ponurych bliźnich. Wystarczy tylko obserwować to, co dzieje się dookoła, by zrywać boki, śmiać się do rozpuku, umierać ze śmiechu... Śmiech bowiem, w tych czasach nie do śmiechu, jest ostatnią deską ratunku, brzytwą dla tonących w morzu ponuractw rozmaI n t e r p r e t a c j e na posłankę typu Renaty B. (jeśli jeszcze ktoś pamięta, to ta od „kurwików” w oczach). „Intelektualistka” pyta „posłankę”: – Czy Pani jest z PiS-u, czy z PO? – Ni, ni, jo je ze Skoczowa! Sytuacja III Moja ciotka Marysia wylądowała w szpitalu. Na drugi dzień rano obchód: kilkunastu lekarzy z ordynatorem na czele. Przy każdym łóżku to samo, rutynowe pytanie, a więc i do mojej ciotki Marysi skierowane: – Jak się Pani czuje? – pyta troskliwie ordynator. – Jakoś bym się czuła, tylko mnie cosik boli kręgosłup, panie doktorze. – Cóż zrobić, tak to już musi być, bo pani jest w takim wieku, że ja już tu nic nie pomogę – mówi lekarz. – To po co żeś tu, ciulu, przyszedł?! – pyta wkurzona ciotka. Jurorzy: Marek Mosor – szef podkomisji ds. rysunku, Franciszek Kopczak – szef wszystkich szefów oraz Juliusz Wątroba – szef podkomisji ds. tekstu Archiwum Miejskiego Domu Kultury 2. itych, kasandrycznych proroctw, dramatycznych przewidywań, budżetowych prognoz... Życie, jak to życie, i tak gra wszystkim na nosie, i śmieje się pełną gębą słońca albo dyskretniejszym uśmieszkiem księżyca. By nie być gołosłownym, już przytaczam kilka sytuacji, które mnie spotkały, a właściwie ja je dostrzegłem, ot – pierwsze z brzegu, na skraju szarych komórek, które stają się w tym momencie wielobarwne. Sytuacja I Jesteśmy w górach. W pewnym momencie na hali dostrzegamy kopczyk, w kształcie grobu, z brzozowym krzyżem, z doczepioną tabliczką. „Pewnie miejsce wiecznego spoczynku jakiegoś partyzanta” – myślimy logicznie. Podchodzimy bliżej, w należnym skupieniu, i czytamy zaskakujący napis: TU LEŻY PIES POGRZEBANY! Sytuacja II Jadę autobusem do miasta, bo nic tak nie dokształca jak podróże, nawet autobusowe. Naprzeciw dwie panie rozmawiają o polityce, co już samo w sobie jest śmieszne. Nie mogą się pogodzić ze swymi ekstremalnymi poglądami. Jedna wygląda na intelektualistkę, druga R e l a c j e Dobrze się stało, że Lech Kotwicz z Miejskiego Domu Kultury przekonał dyrektora Franciszka Kopczaka, iż warto zorganizować ogólnopolski konkurs, w którym mogą się zaprezentować satyrycy piszący, rysujący i fotografujący. O ile bowiem konkursów poetyckich jest w kraju sporo (lirycy wylewają swoje łzy, rozdzierają szaty nad niespełnionymi miłościami, zakompleksieni na amen próbują przekonywać jurorów, że życie nie ma najmniejszego sensu i najlepiej popełnić samobójstwo, strzelając do siebie z łuku), to konkursów satyrycznych jest już znacznie mniej. Może dlatego, że trudniej rozśmieszyć niż wycisnąć łzy? Nie ma też w naszym kraju ani jednego ogólnopolskiego satyrycznego periodyku! Po likwidacji elitarnych i legendarnych już „Szpilek”, gdzie publikowali swoje utwory wszyscy liczący się poeci i satyrycy (i ja miałem szczęście tam debiutować, a potem jeszcze zamieścić około dwustu utworków), po łódzkiej „Karuzeli”, która rozśmieszała i bawiła, nie ma nic... Pojawiają się wprawdzie jakieś kilkunumerowe wydawnictwa, najczęściej lokalne, w Internecie spotkać można portale i satyryczne strony, ale to jednak tak mało, tak mało (jak Jednego serca w piosence Czesława Niemena). Mówiąc krótko, a dramatycznie, satyrycy piszący i rysujący nie mają gdzie publikować! Tu godzi się jeszcze przypomnieć, że twórczość kabaretowa nie jest tożsama z satyrą pisaną. Kabaretowy tekst ma wywołać I n t e r p r e t a c j e 9 natychmiastową reakcję (śmiech!). Stąd już blisko do banału, prymitywizmu, o wulgarności nie wspominając. Nie ma więc w kabarecie miejsca na intelektualne poczucie humoru (nie licząc chlubnych wyjątków), na finezję, na zabawę formą, którą dostrzega się tylko na zapisanej kartce, na wyższy poziom, na Tatry i Himalaje poczucia humoru. Kabaret z założenia ma przyciągać tłumy, a wysublimowana satyra to już przywilej elit – oby coraz liczniejszych. Konkursy satyryczne są więc namiastką pism satyrycznych, w których startują nie tylko debiutanci, ale i wybitni literaci czy rysownicy, bo cóż mają począć ze swoim talentem? Przestać pisać, przestać rysować?! Zająć się handlem i promocją czy rozdawaniem ulotek? By być w zgodzie z zaleceniami ewangelicznej przypowieści, starają się pomnażać talenty. Wprawdzie wyrywając włosy (jeżeli takowe jeszcze posiadają), ewentualnie zgrzytając na ząbkach, ale tego, na szczęście, czytelnicy i obserwatorzy prac plastycznych już nie widzą. 3. Kurator konkursu Lech Kotwicz wręcza nagrodę Gabrieli Kowalówce Rok 2012. Pierwsza edycja konkursu „Wrzuć na luz”. Podenerwowanie kuratora Lecha Kotwicza: czy przyfruną wiersze i humoreski, czy dopłyną rysunki i fotografie? Przyfrunęły i dopłynęły! 111 miłośników dobrego humoru nadesłało prace. Już na pierwszy rzut oka widzę charakterystyczne kreski artystów publikowanych przed laty w „Szpilkach” i „Karuzeli”. Czyli nie jest źle, a jest dobrze, bo wreszcie śmiesznie. W kategorii literackiej zdecydowanie i zasłużenie pierwsze miejsce przypadło Tadeuszowi Buraczewskiemu z Redy, za oryginalne wiersze (poezja jest zresztą zdecydowanie górą, proza drepce nieco z tyłu). W kategorii rysunkowej małe zaskoczenie: pierwsza nagroda dla Czesławy Gewinner z Bielska-Białej (znamy ją głównie z tysięcy namalowanych kwiatów i... autentycznego poczucia humoru) za autoportret Samozachwyt. W kategorii fotograficznej najbardziej podobają się jurorom zdjęcia Władysława Katarzyńskiego z Olsztyna. Wreszcie impreza finałowa – w artystycznej piwniczce Domu Kultury Włókniarzy. Mała salka już pełna. Spotkanie „na luzie” prowadzi znany artysta kabaretowy Piotr Skucha, który z niejednej estrady rozśmieszał widzów. Uroczyste przecięcie wstęgi, prezentacja nadesłanych prac, wręczanie upominków... Nie wszyscy laureaci dojechali, bo bilety drogie. Atmosfera robi się coraz mniej oficjalna, wystawa prac jednoczy wszystkich, którzy „wrzucili na luz”. Choć nie wszyscy mają prawo jazdy, ale prawo do odbierania świata z pogodą ducha i uśmiechem otrzymali wszyscy – i to za darmo! 4. Druga edycja (2013) Bielskiego Konkursu Satyrycznego „Wrzuć na luz” już za nami. Jeszcze większe zainteresowanie autorów z całej Polski: 300 utworów prozą i wierszem, 114 dzieł(ek) plastycznych i 56 zdjęć. Jeszcze wyższy poziom niż w roku ubiegłym – w przenośni i najdosłowniej, bo tym razem nie chowamy się w piwnicy, a podsumowanie odbywa się w sali na piętrze. I jeszcze większy luz! Niespodzianki, ciasteczka, zielony dywan, szaszłyki, laureaci i organizatorzy czytają nagrodzone utwory. (W kategorii tekstowej w tym roku zdecydowanie przeważa proza, poezja w odwrocie?) W holu wystawa rysunków zdumiewa różnorodnością technik i wszechstronną tematyką, podobnie z fotografiami. Rozmowy, różnice zdań, zajęcia w podgrupach: to zasadnicza dyskusja, to salwy śmiechu... wernisażowy rozgardiasz trwa! Miejski Dom Kultury w Bielsku-Białej: II Bielski Konkurs Satyryczny „Wrzuć na luz”. I miejsca: Ewa Jabłońska oraz w grupie dziecięco-młodzieżowej Olga Kiełbasiak (w kategorii teksto wej), Adam Koguciuk (w kategorii rysunkowej) i Sabina Kowalówka (w kategorii fotograficznej). Wystawa pokonkursowa: Dom Kultury Włókniarzy, 29 maja – 25 czerwca 2013. 10 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Pakerka na prowincji Ewa Jabłońska z cyklu Zgaduj-zgadula, co to za lektura Subiektywny świat subiekta Autor podobno nie rozstawał się z laseczką. Zwykle to laseczka opuszczała autora. Dzieło nie jest kryminałem, a trup ściele się w nim rzadko. Główny bohater, zwany dalej W., pseudo Lalkarz, przyczynia się do tego poprzez spartaczenie samobójstwa, co odbiera prozie grozę i na odwrót. Rzuca się mianowicie w ramiona dróżnika zamiast pod pociąg, a jak podają przypisy, wynika to ze skłonności do romansów z dróżnikami, szczególnie pod Skierniewicami. W. ma także słabość do nadętych, zbyt mocno nadmuchanych (jak się wkrótce okaże po prostu przedmuchanych) lalek. W. nie jest idiotą, jest za to poliglotą. Na przykład zamiast „żegnaj, laleczko” mawia „farewell miss Iza”. Zgon innego bohatera powieści, a także autora ponad połowy tejże, zwanego dalej Rz., pseudo Stary Obiekt, jest jednym ze szczęśliwszych zwrotów akcji. Pamiętniki Starego Obiekta są bowiem nudne i zbyt romantyczne jak na pozytywizm. Tytułową bohaterkę utworu dla uproszczenia nazwiemy Nieboszczką, ponieważ od początku noweli czuje się tak fatalnie, że z trudem (i to tylko po nazwisku) zostaje rozpoznana przez innego bohatera jako Stacha B. Przeprowadzona na miejscu sekcja zwłok (dla zabicia czasu oczekiwania na leki) ujawnia, że Nieboszczka nadwyrężyła siły z trzech powodów. Po pierwsze podnosiła ciężary bez stosowania wspomagania anabolikami. Po drugie uparła się, żeby wyjaśnić ludowi podstawy fizyki ciała stałego, a ten preferował ciała ciekłe. I wreszcie po trzecie. Autor nie wspomina o tym przez roztargnienie, ale podczas wizytacji miejscowych zagród odkryła skład opałowy około siedmiuset woluminów, na widok których opadła jej szczęka i poziom hemoglobiny, podskoczyło ciśnienie, temperatura, poziom cholesterolu i cukru, a wyskoczył dysk i opryszczka. Były tam dzieła innych nieboszczek, jej wybitnych poprzedniczek, jak Historia naturalna dla wynaturzonych i Podręcznik histopatologii dla ociężałych. Tego ciężaru żadna XIX-wieczna pakerka nie była w stanie udźwignąć, a co dopiero Stacha B. – wątła, bez majtek (ostatnie poświęciła na proporzec), bez warkocza (zmajstrowała z niego kaganek oświaty) i już bez celu. Adam Koguciuk (Pławanice), I nagroda I nagroda (Otwock) R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 11 Bogusław Jaroszek Gabriela Kowalówka (Bielsko-Biała), II miejsce Przepis na kaczkę * Pach siedzi w plecaku – chodzi oczywiście o zwyczaj zabierania w góry tomików z poezją gór praktykowany przez autora; stąd Staich na ławie – czytany w schronisku. Niepostrzeżenie (nie dotyczy kaczek ślepych) podejść do kaczki, wrzasnąć: „k..waaaaaaa!!!”. W tym momencie kaczka zaczyna się trząść, co czyni mięso delikatniejszym, następnie wypróżnia się [naturalna wśród kaczek reakcja na stres i zaburzenia lę(k/g)owe], co oszczędza nasz czas przeznaczony na czyszczenie. Potem rozchylamy upierzenie w okolicy przeciwstawnej do dzioba, w odsłonięty w ten sposób otwór wsuwamy rękę, łapiemy od środka za dziób i nicujemy kaczkę, zostawiając jednak na zewnątrz łapki, które mocujemy do stołu za pomocą klamerek. Kaczka trzęsie się nadal, co powoduje osypanie się wnętrzności, które wykorzystujemy do farszu, dodając grubo pociętych jabłek, majeranku, pokrojonego w plastry boczku, pieprzu i szczypty kurkumy albo kaczkumy. Soli nie dodajemy, gdyż w tym momencie walimy do kaczki z remingtona nabojem solnym, co powoduje, że przenicowuje się z powrotem, a dzięki klamerkom pozostaje na miejscu. Błyskawicznie zakładamy kaczce futro z norek, uprzednio owijając ją (tę kaczkę, że niby) folią aluminiową, aby nie przywarła do futra, i puszczamy w dokładnie zamkniętym i wypastowanym wcześniej pomieszczeniu, mocując do łapek kawałki filcu (klamerkami). Kaczka przerażona hukiem wystrzału zaiwania przed siebie z dużą prędkością, aczkolwiek dość chaotycznie, co powoduje znaczny wzrost temperatury pod futrem z norek oraz, jako skutek uboczny, wyfroterowanie pomieszczenia. Po upływie około godziny kaczka jest gotowa, łatwo ją również dorwać, gdyż z trudem łapie równowagę na pięknie wyfroterowanej podłodze, a i oczy, wybałuszone wskutek wzrostu temperatury, z trudnością ustawiają ostrość. Uciskamy kaczce obie tętnice szyjne, czym doprowadzamy ją do utraty przytomności. Nieprzytomną rozbieramy z futra i układamy na półmisku lub całymmisku. Mamy pół godziny na delektowanie się posiłkiem, gdyż po tym czasie kaczka, jeśli się obudzi, nie nadaje się do ponownego spożycia. (Staje się agresywna. Kaczilla.) II nagroda (Słupsk) III nagroda (Bielsko-Biała) Maciej Michalski Tatry na zdrowie Tatry przywołują młodzieńcze tęsknoty są jakby przedsmakiem i przedsionkiem nieba prosto z autokaru sprint pod Wodogrzmoty Pięć Stawów – schronisko – przytulna koleba rankiem wezmę Zawrat – Orlą przed południem ze Świnicy ścieżką przy Zielonym Stawie cały plan mam w głowie – czuję będzie cudnie Pach siedzi w plecaku – Staich leży na ławie* piwo z malinami – smażony oscypek błogostan forsuje ostatnie opory a bunc niebo w gębie – chociaż z kozich pipek kolejne bez malin – jutro będę chory Szpiglasowa leczy wczorajsze zaprzaństwo łyk siódmego nieba spłacam siódmym potem odprawiam pokutę – przeklinam pijaństwo góralskie frykasy wracają z powrotem osłabły na ciele – ducha niepokojem szukam ukojenia w ramionach schroniska wita mnie kompania – zasobna w napoje za zdrowie poety – maestro daj pyska! 12 R e l a c j e Od lewej, rzędami poziomymi: Sławomir Lizoń (Częstochowa), II miejsce Sabina Kowalówka (Bielsko-Biała), I miejsce Waldemar Rukść (Olecko), III miejsce Anatol Pająk (Chociwel), III miejsce Konrad Wójcik (Dąbrówka Gorzycka), wyróżnienie Marek Bednarz (Bieruń), wyróżnienie I n t e r p r e t a c j e R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 13 M a r i a Tr z e c i a k Prace grafików użytkowych nie wiszą w salach muzealnych, ale stale pracują na ulicach, we wnętrzach handlowych, w pejzażu miejskim czy na poboczach autostrad. Dlatego mają największą oglądalność. Lecz pomimo dużych nakładów drukarskich ich żywot jest krótki. Dlatego muszą być dobre – wspaniałe. (Karol Śliwka w wydanej w 2011 roku książce o sobie*) Poszedłem w znaki 14 PKO – Śliwka, Pollena – Śliwka, Giewonty – Śliwka, seria plakatów na olimpiadę w Moskwie w 1980 roku i okładka płyty Franka Kimono – Śliwka, pudełko czekoladek deserowych od Wedla i etykieta ogórków kiszonych z Kalisza – Śliwka. Także logo Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych i opakowania serii męskich kosmetyków Wars. Wszystko to Śliwka i wszystko to sztuka. Przyzwyczailiśmy się do jego eleganckich graficznych syntez na zapałczanych pudełkach, nie całkiem dowierzając, że coś tak obecnego w codzienności, tak zrozumiałego, może przynależeć do dziedziny sztuki. A jednak. Grafika użytkowa jest nieskończenie bogata i piękna w swojej skondensowanej formie. Może być czytana jak poezja i oglądana jak dzieło rzeźbiarskie – to zapewnienie Karola Śliwki warto traktować poważnie. Nigdy nie był akademickim nauczycielem, ale... Na jego znakach uczą się studenci z całego świata – pisze prof. Ryszard Otręba, szkolny kolega artysty. R e l a c j e Przez wiele lat decydował o tym, co widzieliśmy wokół siebie – na polskich ulicach, w teatralnych gablotach, sklepach, kioskach. Znamy jego plakaty, okładki książek, opakowania papierosów, naklejki na kompotach, znaki firmowe. I nie wiemy, że to jego. Otóż wszystko to, proszę państwa, Śliwka! Powrót Człowiek, który zorganizował nasze oczy od środka (określenie Janusza Legonia), mieszka dziś w niewysokim bloku w Skoczowie. Po blisko 60 latach życia w Warszawie wrócił w rodzinne strony. Wrócił sam. Żona od kilku lat nie żyje. – Lubiła te okolice, choć pochodziła z Brodnicy. Leży na cmentarzu ewangelickim w Skoczowie, mimo że katoliczka. Tak chciała. „I żebym góry widziała” – prosiła. Po roku ma w Skoczowie bardzo wielu nowych znajomych. Starzy się wykruszyli. W 80. urodziny odwiedził go z życzeniami pastor z pobliskiego kościoła. Na naleśniki z serem chodzi do cukierni Bajka – przepyszne. W domu zgromadził obrazy, fotografie i bibeloty z całego długiego życia. Fotografia przedwojenna rodzinnego domu w Harbutowicach, portrety ojca, matki, żony i córki, obrazy i szkice. – Wśród nich żyję i tak mi jest dobrze. Maria Trzeciak – dziennikarka, publicystka, redaktorka „Pełnej Kultury!” i „W Bielsku-Białej. Magazynu Samorządowego”. I n t e r p r e t a c j e PKO Wybór grafiki był dla Karola Śliwki zarazem artystyczny i pragmatyczny. Artystyczny, bo grafikę użytkową, a zwłaszcza znak (nie lubi słowa logo) rozpoznał jako dziedzinę plastyki najżywiej wchodzącą w komunikację z człowiekiem, a zarazem sztukę, która ma wpływ na wychowanie estetyczne społeczeństwa. Pragmatyczny, bo dzięki temu już na studiach mógł zacząć zarabiać, wygrywając konkursy na projekty graficzne opakowań, projektując okładki książek czy znaki firmowe. W 1957 roku, jeszcze jako student, wziął udział w konkursie na opracowanie graficzne serii papierosów. Zwyciężył, a jego pomysły na opakowania papierosów Syrena ze złotym ustnikiem, Giewontów i Morskich weszły do produkcji. W 1969 roku dostał złoty medal na III Ogólnopolskim Biennale Plakatu w Katowicach za plakat PKO – czerwoną skarbonkę uformowaną z liter P, K i O, do której wpada złotówka, a górą biegnie napis „Październik miesiącem oszczędności”. Ta skarbonka, teraz granatowoczarna, z czerwoną kropką zamiast realistycznie odwzorowanej złotówki, do dziś jest znakiem firmowym PKO BP. Sam Karol Śliwka najbardziej lubi znak dla Fabryki Kosmetyków Uroda; mówią o tym znaku, że jest „taki kobiecy”. R e l a c j e Biust w gąszczu znaków – To barokowa rzeźba w marmurze. W szkole mieliśmy za zadanie ją skopiować, nawet mi nieźle wyszło. Udało mi się potem tę moją kopię ze szkoły wydostać i w domu rodzinnym w Harbutowicach się parę lat przechowała. Kiedy skończyłem studia, ożeniłem się, założyłem w Warszawie dom – postanowiłem sprowadzić rzeźbę. Pomyślałem, że ją sobie powieszę na ścianie. Tył obciąłem zwykłą piłką do drewna. Przecinałem na ulicy, a że mi bardzo gładko nie wyszło, wyrównałem na asfalcie. Tak został właścicielem gipsowego barokowego biustu, a właściwie półbiustu damskiego. Półbiust wisi na ścianie salonu skoczowskiego mieszkania artysty, za tło ma kombinację kilkuset znaków graficznych jego autorstwa. Wszystko razem oprawione w okazałą złotą ramę. Z ramą było tak. – Skończyłem malarstwo, ale poszedłem w grafikę. Bardziej mnie to interesowało. Znak to kwintesencja formy i treści. No i kiedyś złożyłem obraz z tych moich znaków. Żona popatrzyła i mówi: „Trzeba jakąś ramę do tego”. Ale czasy były takie, że ram nie można było kupić. Dopiero kiedy żona wróciła z operowego tournée po Hiszpanii i przywiozła honorarium, poszliśmy do Peweksu i za 17 bonów kupiliśmy ramę. Znaki na obrazie to nie wszystkie znaki Śliwki. Stworzył ich około 400, ale pod koniec lat 90. spora część przepadła, kiedy sąsiadka z góry zostawiła odkręcony kurek w łazience i poszła do pracy. – Lało się po ścianach, obrazy zamokły. O, ten portret matki w cieszyńskim stroju, z początku lat 50. Mama była już wtedy chora. Wymusiłem na niej, żeby mi pozowała w tym stroju. W pół godziny go namalowałem. Zdolny byłem – uśmiecha się Karol Śliwka. – A co ze znakami? – Udało mi się odtworzyć jakieś 200. Z wziętych w ramę 200 znaków i rzeźby powstało dzieło, w którym jakby całe życie Śliwki się mieści. Od dzieciństwa w nim obecna artystyczna pasja; szkoła, do której telepał się na gapę w wagonie z krowami; znak, który stał się jego pracą i najważniejszym wyborem; żona i dom. Harbutowice, Bielsko, Warszawa – i Skoczów. Jakie życie jest cudowne i złośliwe Karol Śliwka urodził się w 1932 roku w Harbutowicach, niewielkiej wsi koło Skoczowa. Rodzice mieli gospodarstwo, ojciec brał dodatkowe prace w cegielni czy tartaku, ale bogactwa z tego nie było. Okazywanych od ? * Cytaty pochodzą z książki pt. Karol Śliwka, Agencja Wydawnicza Agar, Warszawa 2011. Maria Trzeciak w rozmowie z Karolem Śliwką Agata Trzeciak I n t e r p r e t a c j e 15 Wydawnictwa Naukowo-Techniczne Uroda Fabryka Kosmetyków Radoskór Fabryka Obuwia Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne 16 R e l a c j e najmłodszych lat artystycznych pasji syna rodzice nie traktowali poważnie i bazgrołów na deskach stodoły nie pochwalali. Ale że talent Karola rzucał się w oczy, ktoś z krewnych dał mu kredki. Podczas wojny ten talent sprowadził na rodzinę Śliwków niebezpieczeństwo. – Zabrałem ze szkoły kawałek białej kredy. Idąc do domu, spróbowałem narysować na drodze profil Hitlera, nawet mi wyszedł. Przejeżdżał tamtędy wóz konny i traf chciał, że akurat na tego Hitlera koń zwalił kupę. Ledwo zdążyłem do domu dojść, już była policja. Rodzice trzy dni przesiedzieli na gestapo. Mnie na drugi dzień wywlekli ze szkoły, pokazali mi jakieś narzędzia tortur i kazali przyrzec, że więcej nie będę rysował. Oczywiście nie posłuchał. W niemieckiej szkole była fantastyczna kreda do pisania na tablicy w bardzo żywych kolorach. Niewielka martwa natura na ścianie pracowni właśnie tą kredą jest narysowana. W 1946 roku dowiedział się, że w Bielsku, w zamku Sułkowskich, powstała szkoła malarstwa. Postanowił, że się tam dostanie. Chodził wtedy do podstawówki w Skoczowie, miał niespełna 14 lat. Szkoła (Malarstwa, Rzeźby i Grafiki, przekształcona w 1947 roku w Państwowe Liceum Technik Plastycznych, a założył ją Stanisław Oczko, historyk sztuki, potem długoletni dyrektor bielskiego muzeum) była wieczorowa. Na zgodę rodziców nie miał co liczyć, na pieniądze na bilety do Bielska tym bardziej. – Przez dwa miesiące codziennie po lekcjach jeździłem do Bielska na godzinę szesnastą i wracałem w nocy, koło dziesiątej, jedenastej. Jeździłem byczokami, bo tam konduktor nie zaglądał. – Byczokami? – Nie wie Pani, co to jest? Bydlęce wagony. Siadałem z krowami i podróżowałem za darmo. – Rodzice się nie dziwili, że Pana do późnej nocy nie ma? – Ciągle słyszałem: „Gdzie ty się włóczysz, gówniarzu?”. Ale jakoś się wyłgiwałem, starszy kolega mnie krył. Po dwóch miesiącach przyuważył go na stacji w Skoczowie sąsiad i naskarżył rodzicom. Dłużej się nie dało cyganić. Mama była miększa, ojca było znacznie trudniej przekonać, że szkoła plastyczna jest dla Karola najważniejsza na świecie. – Do samej matury pozostał nieprzekonany. Bo tato długo myślał, że mnie, najstarszemu, wypada zostać na gospodarstwie. A ja się nie zgadzałem. Wtedy byłem daleko bardziej uparty niż teraz. Obiecałem, że będę więcej w gospodarstwie pomagał – i pomagałem, krowy pasłem. Czasem dostałem lanie, jak mi p oszły do sąsiada... No i dalej jeździł do szkoły pana Oczki. Chociaż ten pierwszy okres był pełen trudów i niepowodzeń. – Chciałem zostać dużym malarzem, najlepiej Matejką, bo tylko jego znałem. Ale nikt mi wcześniej nie powiedział, jak trzymać ołówek – wspomina. – Któregoś dnia podchodzą do mnie profesor Oczko z profesorem Zitzmanem i mówią: „Synku, dajemy ci dwa miesiące. Jak przez ten czas nie zrobisz postępów w rysunku, będziesz musiał opuścić ten gmach”. Strasznie się wtedy wziąłem do roboty. Zacząłem rysować w mózgu – w nocy, kiedy nie mogłem spać, rysowałem w głowie, całymi godzinami. I n t e r p r e t a c j e Instytut im. Janusza Korczaka Polska Izba Handlu Zagranicznego R e l a c j e Był postęp. Po dwóch miesiącach profesor Oczko ogłosił: „Zostajesz”. Śliwka dostał nawet nagrodę pieniężną. Mógł kupić materiały do pracy, bilet miesięczny i porzucić towarzystwo krów w pociągu. – Oczko był fantastycznym człowiekiem, bardzo opiekuńczym. Ale przyszedł nowy dyrektor, Główka się nazywał, i Oczkę wyrzucili, bo w czasie wojny był w konspiracji. Postanowiliśmy się na tego Główkę poskarżyć do ministerstwa, napisaliśmy list i czekaliśmy, co z tego wyniknie. Byłem już wtedy w czwartej klasie, miałem zdawać maturę i wymyśliłem, że wolę ją zdawać w szkole plastycznej w Krakowie, nie w Bielsku, pod rządami Główki. Pojechałem do Krakowa załatwiać pozwolenie. Ale w powrotnej drodze spotkałem w pociągu mojego pierwszego nauczyciela grafiki Jana Dzieślewskiego. Okazało się, że jechał do Bielska objąć stanowisko dyrektora szkoły plastycznej. Główkę zdjęto. I maturę zdawałem jednak w Bielsku. To była wspaniała szkoła. Było mi żal, że po maturze nie mogłem tam już chodzić. Po maturze, z dyplomem kamieniarsko-rzeźbiarskim w kieszeni, Śliwka wybierał się na studia. Oczywiście na akademię sztuk pięknych. Opcje były dwie – Kraków albo Warszawa. Śmiałych planów omal nie zastopował lekarz, który wypisywał potrzebne do studiowania zaświadczenie o stanie zdrowia. Anemiczna budowa ciała, brak prawego oka. Nie kwalifikuje się na studia – napisał pan doktor. – Jakbym był starszy, to bym chyba zawału dostał – denerwuje się po 60 latach Karol Śliwka. – Na szczęście nazajutrz spotkałem profesora Dzieślewskiego i on mnie uratował. Poszedł do komitetu partii i załatwił z nimi, że dostanę nowe zaświadczenie, od tego samego lekarza. Ja im wcześniej namalowałem 5-metrowego Stalina, pewnie dlatego się zgodzili. Droga na studia była otwarta, stanęło na Warszawie. – Powód miałem taki: widziałem przedtem zniszczone Stare Miasto – wielkie pole gruzów. MDM dopiero budowali, a Marszałkowska była w ruinie. Ale ja wiedziałem: tam będzie kwitło życie! Tam będzie możliwość pracy, zarabiania, może nie teraz, ale za parę lat na pewno. Byłem Warszawą zachwycony. Wysłał do warszawskiej akademii kilka swoich prac, m.in. niewielki rysunek gęsiego pióra („Dobrze je narysowałem!”) i został zakwalifikowany do egzaminów. Matka skądś wydobyła trochę pieniędzy na podróż i przeżycie paru dni w stolicy. Niestety, pieniędzy było mało, a egzaminy miały trwać znacznie dłużej niż myślał. – Wytrzymałem pięć dni, jedząc raz dziennie cienką zupkę z rabarbaru z makaronem w barze mlecznym na Mariensztacie. Potem poszedłem do sekretariatu i powiedziałem, że rezygnuję. Byłem zbyt głodny. Zrezygnowany, jechał na gapę do Skoczowa. Złapali go SOK-iści, ale zamiast wlepić mandat, nakarmili kanapką i dali pozwolenie na przejazd do domu. – Tata się ucieszył, że wracam. Załatwiłem sobie robotę ślusarza w Skoczowie. A za jakiś czas przychodzi list z ASP, że mnie przyjmują za wyjątkowo dobre prace egzaminacyjne, że dostanę stypendium i akademik. Jakie życie jest cudowne i złośliwe! Starszy pan Śliwka jeszcze raz miał nadzieję, że syn jednak nie zagrzeje miejsca w Warszawie – kiedy Karol przez pomyłkę wybrał się na inaugurację roku akademickiego 1 września i potem jeszcze na miesiąc wrócił do Harbutowic. Ale nie. W październiku jednak pojechał na studia – z tekturową brązową walizką z okuciami, w przeszytym przez mamę milicyjnym płaszczu i obciętych na półbuty narciarskich butach. – Żebym wyglądał jak miastowy – tłumaczy. Pierwszego dnia poznał dwóch kolegów warszawiaków. Dzięki ich rodzicom miał co jeść – pakowali synom dla niego dodatkowe kanapki. Zaprzyjaźnili się na całe życie. I n t e r p r e t a c j e 17 Fundacja na rzecz Szpitala Bielańskiego Agata Trzeciak 18 R e l a c j e Dostawał 262 zł stypendium. Po opłaceniu akademika, kupieniu farb i papierosów (!!!) na jedzenie wiele nie zostawało. – Jak Pan tam żył, bez pieniędzy? – Tak żyłem, że nabawiłem się szkorbutu. Z domu nie dostawałem nic, mama już wtedy nie żyła. Siostra raz mi przysłała paczkę, jak zabili świniaka. To była wyżerka! Przestudiował pięć lat plus rok dyplomowy (1953– 1959), żadnego nie zawalił. Z powodu braku oka kłopoty miał tylko ze studium wojskowym. Profesor Eugeniusz Eibisch, w którego pracowni szykował się do malarskiego dyplomu, do czwartego roku w ogóle się nie zorientował, że jest z tym jakiś problem. A Karola tymczasem zaczęło ciągnąć do grafiki, zwłaszcza grafiki użytkowej. (Może jest w tym jakaś logika – jednym okiem widzi się w dwóch wymiarach, trzeci trzeba sobie dośpiewać – zastanawia się Janusz Legoń.) – Na piątym roku Eibisch mówi do mnie: „Słyszałem, że się interesujesz grafiką. Potrzebuję wysłać do Nowego Jorku moje obrazy. Może byś mi ładnie wypisał adres”. A jak zobaczył moje literki: „No, już ja się o ciebie nie martwię” – wspomina. Wtedy już pracował, startował w konkursach, realizował zlecenia. Zaczęło się od okładek. – W Wydawnictwach Naukowo-Technicznych pracował wujek mojego przyjaciela, załatwił mi zlecenie na okładki. Trzeba było ręcznie wypisywać na nich malutkie tekściki. Wszelką tak zwaną sztukę użytkową nadzorowała w czasach PRL Pracownia Sztuk Plastycznych – to ona ogłaszała konkursy czy zlecała wykonanie projektów na zamówienie firm. Z czasem Karol Śliwka zaczął sobie radzić bez ram organizacyjnych Pracowni – sam stał się firmą. Najwięcej jego znanych prac powstało do końca lat 80., ale i potem miał pracowity czas. Wiele projektów robił za darmo, pro bono, ale nie odpuszcza, kiedy ktoś w brzydki sposób chce na nim zarobić. Dlatego procesował się np. z władzami Brwinowa, dla którego zaprojektował herb. – Używali tego herbu, ale nigdy nie wykupili projektu – oburza się. Pracował i pracuje tradycyjnie – papier, ołówki, pędzelki, pisaki, cyrkle, pantografy, linijki, krzywiki, kalki, tusze i farby wciąż zajmują większość powierzchni jego pracowni (dziś to malutki pokój w bloku). Dawniej sam przygotowywał sobie narzędzia do pracy – do drzeworytu z drutów od parasola, do suchorytu z igły gramofonowej. Nic dziwnego, że komputera używa z dystansem, podejrzewa go o bezduszność. Młodym grafikom radzi, żeby więcej używali ołówka. Dwa lata temu młody grafik Michał Łojewski zrobił kolejny lifting Śliwkowemu znakowi PKO. Bank nie zdecydował się na stanowcze zmiany – w końcu skarbonka to nasze dobro narodowe. Zmieniło się więc tylko liternictwo i kolorystyka. – Miało być inaczej i jest. Mnie się podoba – deklaruje Śliwka. Karol Śliwka urodził się w Harbutowicach w 1932 roku. Absolwent Państwowego Liceum Technik Plastycznych w Bielsku-Białej oraz Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Artysta grafik, plakacista, autor setek wdrożonych projektów graficznych – znaków firmowych, emblematów, herbów, symboli, znaczków pocztowych, opakowań, okładek. Laureat ponad 100 nagród i wyróżnień w konkursach projektowych (m.in. Nagrody Ministra Kultury i Sztuki na I Ogólnopolskiej Wystawie Znaków Graficznych i Złotego Medalu na Ogólnopolskim Biennale Plakatu w Katowicach, 1969). Odznaczony m.in. Złotym Medalem Zasłużony Kulturze „Gloria Artis”. Uczestnik licznych wystaw grafiki użytkowej. Jego prace znajdują się m.in. w kolekcjach Muzeum Plakatu w Wilanowie, Muzeum Poczty i Telekomunikacji we Wrocławiu, Muzeum Miejskiego w Skoczowie. I n t e r p r e t a c j e Te r e s a D u d e k B u j a r e k O ludziach i miejscach można opowiadać na wiele sposobów. Są w naszym regionie siedliska szczególne, związane z nietuzinkowymi postaciami, o ponadlokalnym znaczeniu. Dla wielu położona zaledwie kilka kilometrów od Bielska-Białej Bystra kojarzy się z osobą wielkiego akwarelisty, malarza śniegów i scen polowań, a także niestrudzonego społecznika i patrioty – Juliana Fałata. Jest w tej beskidzkiej wiosce piękna willa z ogrodem, która była dla mistrza pędzla życiową przystanią i artystycznym matecznikiem na długiej drodze twórczych poszukiwań. Ważne to miejsce, gdzie duch jego wszędzie jest obecny – i przy fundamentach niegdyś modrzewiowej pracowni, i pod skarpą porośniętą srebrzystą buczyną, i przy tej kapliczce z Ukrzyżowanym, do której prowadzą kamienne schodki. Jest także we wnę- R e l a c j e Julian Fałat – malarz i kolekcjoner trzu willi. Można tu bowiem bezpośrednio obcować nie tylko ze znakomitymi dziełami jego malarskiego talentu, ale także z archiwaliami, pamiątkami i przedmiotami codziennego użytku, którymi się otaczał. Muzeum – Willa Juliana Fałata to ekspozycja zewnętrzna Muzeum w Bielsku-Białej, o charakterze biograficzno-artystycznym. Jej znaczącym atutem jest fakt, że mieści się w domu – zwanym popularnie F ałatówką Bystrzańska Fałatówka Alicja Migdał-Drost I n t e r p r e t a c j e 19 Teresa Dudek Bujarek – historyk sztuki i muzealnik, kurator zbiorów sztuki Muzeum w Bielsku-Białej, prezes Oddziału Górnośląskiego Stowarzyszenia Historyków Sztuki. Maria Suprun, Kazimierz Czapla i Julia Przybyła czytają listy pisane przez Juliana Fałata i do niego 20 R e l a c j e – zamieszkiwanym przez artystę w latach 1910–1929 (z niewielkimi przerwami), to jest od momentu rezygnacji ze stanowiska dyrektora Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie aż do śmierci. W 2013 roku przypadają dwie ważne rocznice: 160. urodzin akwarelisty (30 lipca) oraz 40. inauguracji muzeum jemu poświęconego (5 sierpnia). Jubileusze te były okazją do przeprowadzenia zmian w ekspozycji stałej. Wnętrze budynku poddano niezbędnym zabiegom renowacyjnym i opracowano nową koncepcję wystawy. Rozlokowana w sześciu pomieszczeniach piętra ma charakter artystyczno-kolekcjonerski. Składa się na nią 55 dzieł mistrza, w tym: 6 obrazów olejnych na płótnie i dykcie, 32 kompozycje akwarelowe (także łączone z gwaszem), 9 litografii oraz 8 rysunków. Skromna powierzchnia poszczególnych pokoi wymusiła znaczne zagęszczenie eksponatów, tak by nie zabrakło ani żadnego z podejmowanych przez artystę wątków tematycznych, ani zróżnicowanych w formie rozwiązań. Są tu sceny z polowań, będące bezpośrednią lub reminiscencyjną relacją z łowów w Nieświeżu czy Hubetrusstocku, wykonane farbami olejnymi na płótnie, wodnymi na papierze oraz w technice barwnych litografii. Można zobaczyć akwarelowe kompozycje powstałe podczas 14-letniego pełnienia przez Fałata funkcji dyrektora Szkoły, a następnie Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, czyli panoramiczny widok podwawelskiego grodu i młode krakowianki przed lustrem przymierzające korale. Spektrum pejzażowych kompo- zycji jest obszerne. Są to studia malowane podczas pobytów w Austrii, Słowenii czy w Toruniu; widoki wodnych rozlewisk z Osieka, gdzie artysta gościł u państwa Rudzińskich; rozległe panoramy tatrzańskie, syntetyczne przedstawienie skalnych grani i wiosennej orki u podnóża gór. Nie brakuje licznych w twórczości Fałata portretów o charakterze rodzajowym, są wizerunki: górali z Poronina, Zakopanego i Bystrej, Hucuła palącego fajkę, młodego Żyda pogrążonego w lekturze. Najwięcej miejsca oddano przedstawieniom Beskidów z Bystrą i jej najbliższą okolicą. Są to letnie i zimowe plenery z łagodnie wypiętrzonymi zboczami Klimczoka, Skrzycznego czy Koziej Góry, wartki potok Białki, widok domu artysty z drewnianą werandą czy wznoszącej się nieopodal skarpy porośniętej buczyną, kompozycje z rozlanym, esowato wijącym się potokiem usytuowanym pośród pól biało ośnieżonych bądź ugrowych w trakcie wiosennych roztopów. A nad wszystkim czuwa sam mistrz, bacznie spoglądający z licznie prezentowanych autoportretów. I n t e r p r e t a c j e W jednym z pokoi zaaranżowana została ostatnia pracownia malarza z jego sztalugami, stolikiem na przybory malarskie i podróżną walizką, która towarzyszyła mu podczas niezliczonych wędrówek i wypraw plenerowych. Dopełnieniem malarstwa są autentyczne biedermeierowskie i zakopiańskie meble pochodzące z bezpośredniego wyposażenia domu. Kolekcjonerska pasja Juliana Fałata właściwie nie jest znana. W niewielkiej spuściźnie zabezpieczonej w domu artysty niezwłocznie po zakończeniu II wojny światowej znalazło się kilkanaście bardzo ciekawych obiektów, świadczących o jego rozległych zainteresowaniach. To nie tylko pamiątki z podróży dookoła świata, głównie z Japonii, którą był zafascynowany, ale także skromny zbiór rzeźby o tematyce sakralnej powstałej na przełomie XVIII i XIX stulecia, włoskie lampki oliwne z I wieku naszej ery oraz zespół prac graficznych autorstwa współczesnych mu twórców: J.K. Gumowskiego, S. Jakubowskiego, W. Lama, I. Pinkasa czy A. Zdrazili (mieszkającego w Opawie). Druga część ekspozycji o charakterze biograficzno-historycznym pomieszczona na parterze willi będzie przede wszystkim prezentacją bogatego materiału archiwalnego. Jej otwarcie planowane jest wiosną 2014 roku. Podwójny jubileusz to także okazja do podkreślenia wieloletniej i trwałej troski bielskiego Muzeum o spuściznę po Julianie Fałacie, uwypuklenia nieprzerwanego procesu poszerzania zasobu jego prac i archiwaliów z nim związanych oraz przypomnienia podejmowanych działań na rzecz popularyzacji jego życia i twórczości. Wynikiem systematycznie prowadzonych badań nad Fałatowską korespondencją jest wielotomowa publikacja zatytułowana Fałat znany i nieznany w opracowaniu merytorycznym Marii Aleksandrowicz i szacie graficznej przygotowanej przez Alicję Migdał-Drost. W 2003 roku z okazji 150. rocznicy urodzin malarza wydano pierwszy tom zawierający 221 listów z lat 1874–1895, dotyczących edukacji, pracy zarobkowej, licznych podróży oraz pierwszych sukcesów artystycznych. Kolejny, opublikowany w 2008 roku, obejmował 334 listy z lat 1895–1910, ukazujące przede wszystkim zmagania artysty pełniącego funkcję dyrektora SSP, a następnie ASP w Krakowie. Obecnie wydany trzeci tom zawiera 311 listów z lat 1910–1916, będących świadectwem trosk i radości malarza w relacjach z żoną i trójką dzieci. Promocja książki odbyła się w sobotnie popołudnie 27 lipca. Wybrane epizody z życia akwarelisty przybliżyła Maria Aleksandrowicz, a interpretacji listów podjęli się bielscy aktorzy Maria Suprun i Kazimierz Czapla oraz Julia Przybyła, uczennica Gimnazjum im. J. Fałata w Bystrej. Sobotnie popołudnie u Fałata było także okazją do przybliżenia powodów i okoliczności, które skłoniły malarza do podjęcia decyzji o osiedleniu się w Bystrej na Śląsku. Po raz pierwszy był tu w 1902 roku, jako kuracjusz słynnego Zakładu Leczniczego wiedeńskiego balneologa Ludwika Jekelesa. Jak wspominał po latach, już wówczas zakochał się w tej malowniczej miejscowości. O jej uroku przekonał się jeszcze w 1907 roku, przebywając tu ze studentami krakowskiej Akademii. W dwa lata później był już właścicielem domu letniskowego, położonego u stóp Koziej Góry, a w 1910 roku w nim zamieszkał. Wkrótce wybudował pracownię, by móc oddać Bystrej swój nieprzeciętny talent malarski i rozsławić tę beskidzką wioskę na cały świat. ? * Obchodom 160. rocznicy urodzin Juliana Fałata towarzyszyła także wystawa Akwarela – pasje i namiętności, zorganizowana przez Muzeum w Bielsku-Białej we współpracy ze Stowarzyszeniem Akwarelistów Polskich (14 czerwca – 31 sierpnia 2013). R e l a c j e Maria Aleksandrowicz (z lewej) w rozmowie z Marią Zrałek, prawnuczką Juliana Fałata Julian Fałat – malarz i kolekcjoner – nowa ekspozycja stała na piętrze Muzeum – Willi Juliana Fałata w Bystrej Oddziału Muzeum w Bielsku-Białej Alicja Migdał-Drost I n t e r p r e t a c j e 21 Taneczny Art M a r i a Tr z e c i a k Pierwszy program Artu zobaczyłam podczas tradycyjnie kończącego rok szkolny koncertu wychowanków Wojewódzkiego* Centrum Wychowania Estetycznego Dzieci i Młodzieży. Moje dzieci chodziły wtedy do przedszkola WCWEDiM, więc na widowni zasiadłam jako rodzic. Popłakałam się dwa razy – najpierw przy słodkich przedszkolnych niezgrabiuszkach, ze wzruszenia. I drugi raz, kiedy na scenę wyszedł duży Art i zatańczył coś absolutnie monumentalnego, od czego o mało nie zatrzymała mi się akcja serca. Potem już tak miałam zawsze. Zdjęcia z programów: Królewna Śnieżka Dalmatyńczyki Przejrzeć Jacek Rojkowski ? * Był początek lat 90., istniało jeszcze województwo bielskie. 22 R e l a c j e Nie tylko ja. I nie tylko setki rodziców, którzy co roku zapisywali swoje dzieci – w miażdżącej większości córeczki – do Artu w nadziei, że też będą tak pięknie tańczyć. A jak już zapisali, przekonywali się – wraz z córeczkami – że tu nie chodzi tylko o taniec. Chociaż to, o co chodzi, przejawia się właśnie w tańcu: emocjonalnym, dynamicznym, kipiącym treścią, a jednocześnie zegarmistrzowsko precyzyjnym. Fanem zespołu został na przykład Wojciech Kilar, który jesienią 1997 roku, podczas II Festiwalu Kompo- zytorów Polskich, zobaczył na scenie Teatru Polskiego swój Exodus, wykonany przez 45 młodziutkich tancerek. Ponad 22-minutowy program zachwycił kompozytora, który przyznał, że widywał już swój utwór na scenie – m.in. w Nowym Jorku w wykonaniu profesjonalnych tancerzy – ale nigdy w tak pięknym opracowaniu choreograficznym (zmagania się czterech żywiołów) i tak rewelacyjnym wykonaniu. Exodus zresztą robi wrażenie do dziś – można to było sprawdzić podczas tegorocznych obchodów 25-lecia Artu, kiedy w raI n t e r p r e t a c j e mach wspomnieniowego przeglądu pokazano fragment filmu z tego spektaklu. Autorką choreografii do Exodusu, a także m.in. Carmina Burana Orffa, Bolera Ravela, Ody do radości Beethovena i ponad 140 innych zrealizowanych w ciągu tych lat produkcji zespołu (np. Dalmatyńczyki, Piraci, Jaskółki, Bazyliszek, Emocje, Osaczenie, Żywioły, Album z ptakami, Koszmar senny, Żegnaj TV, Terra incognita – od wielkich widowisk po miniatury taneczne) jest Elżbieta Barwicka-Picheta. Tancerka, choreografka i polonistka, absolwentka Państwowej Wyższej Szkoły Baletowej w Bytomiu i filologii polskiej na Uniwersytecie Śląskim. Założyła Art (u swych prapoczątków w Ognisku Pracy Pozaszkolnej nr 3 zespół nazywał się Hulanka), bo bycie nauczycielką polskiego w podstawówce w latach 80. mocno odstawało od jej oczekiwań. Nie żeby dzieci nie chwytały poezji, problemem był raczej bałagan programowy i organizacyjny. A w tańcu wszystko trzeba wymyślić od początku, wszystko musi być uporządkowane, przemyślane, musi działać. Żeby zadziałało, trzeba pracować. Od zawsze Art ma pięć zespołów (przyjmują wszystkich chętnych, bez castingu), każdy spotyka się dwa razy w tygodniu, ćwiczy i przygotowuje własne układy. – Zajęcia zaczynały się od sprawdzania obecności, potem była rozgrzewka: ćwiczenia w kółku, chassé, ćwiczenia przed lustrami, skoki w liniach, wszystko do muzyki. Po rozgrzewce zazwyczaj ćwiczyłyśmy układ – pamięta Agatka, lat 24. W Arcie spędziła 6 lat, tańczyła w kilku programach nagrodzonych na ważnych ogólnopolskich imprezach tanecznych, m.in. w Carmina Burana i Jaskółkach. Nigdy nie była tak zorganizowana jak w tamtych czasach. Bo też praca w tym systemie przynosi efekty. Efekt pierwszy: nagrody. Udział któregokolwiek z zespołów Artu w dowolnym tanecznym festiwalu czy konkursie od lat oznacza nagrodę. Elżbieta Barwicka-Picheta tryumfowała ze swoimi dziewczynami na Festiwalu Tańca Nowoczesnego w Czerwionce-Leszczynach, Festiwalu Tańca w Bochni, Ogólnopolskich Spotkaniach Tanecznych „Zatańcz z nami” w Częstochowie, Wojewódzkich Przeglądach Szkolnych Zespołów Artystycznych także w Częstochowie i wielu innych imprezach. Aż żal, że w Bielsku-Białej można Art oglądać tylko od święta. Efekt drugi: zachwyty. W 1993 roku zespół zaproszono do współpracy przy przedstawieniu Królewny Śnieżki w Teatrze Polskim. Dziewczyny były nadprogramowymi krasnoludkami, co oznacza, że nie tylko tańczyły, ale zostały również aktorkami; dzięki nim spektakl stał się R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 23 Elę i dlatego zarażają się jej ognistorudą taneczną pasją. Bo ona otwiera życie, nie tylko na taniec, na wszystko. Maria Trzeciak: Układy Artu to nie jest tylko zestaw ładnych ruchów, one opowiadają historie, wzbudzają emocje, śmieszą, straszą, wzruszają, niektóre do łez. To właśnie robi choreograf? Elżbieta Barwicka-Picheta: Najważniejsza jest muzyka. Żywioły Maciej Feodorów Ptaki Transpozycja Jacek Rojkowski 24 R e l a c j e przebojem, grano go przez trzy sezony, w sumie blisko 150 razy, m.in. w teatrach w Chorzowie, Tychach i Cieszynie. Kilkanaście lat później do Bielska-Białej przyjechał zespół ze szkoły tańca Dance Passion z francuskiej Miluzy. Francuzi w porównaniu z Artem wypadli jak amatorzy. Burmistrz był przekonany, że nasze dziewczyny uczą się w profesjonalnej szkole baletowej. Efekt trzeci: jednak profesjonalistki. Tak, wychowanki zespołu trafiają na zawodowe sceny, pracują jako tancerki, choreografki. Zaczęło się bodajże od Magdaleny Kajfosz, która tańczyła od 1984 roku, a potem założyła w Centrum Wychowania Estetycznego, czyli Kubiszówce, własny teatr tańca Flex. Potem było tych dziewczyn więcej, dziś jest ich spora grupka. Ale najważniejszy jest chyba efekt czwarty: Art uczy być człowiekiem i uczy być zespołem. Otwiera na muzykę i na świat, kształtuje poczucie odpowiedzialności i poczucie humoru. Za to dziewczyny kochają panią Wychodzę z założenia, że to są przede wszystkim zajęcia umuzykalniające. Dlatego bardzo starannie ją dobieram. Niech się dziewczyny zetkną z czymś wartościowym, co im potem całe życie będzie w duszy grało. Zawsze tworzę układ do określonego utworu. Słucham muzyki jak muzyk, rozpoznaję jej strukturę, rozbieram na części pierwsze. Potem zamykam oczy i czekam, aż pojawi się wizja. Widzę obrazy – niekoniecznie sam ruch, raczej syntetyczną koncepcję całości. Kiedyś starałam się interpretować to, co jest w muzyce, teraz pozwalam sobie na większą swobodę. Jeżeli nie mam od razu gotowej wizji, szukam innej muzyki. Jeśli utwór jest w porządku, trzeba go podzielić na kawałki, zgodnie ze wszystkimi zasadami kompozycji, i wymyślić ruch. Potem pracujemy. Długo i starannie, tym staranniej, im większa jest szansa, że program będzie pokazywany. Marzy mi się, by odpowiednio wcześnie wiedzieć, na jakiej scenie go pokażę, ale taki luksus zdarza się bardzo rzadko. Kiedy przygotowywaliśmy 50-lecie CWE, całą noc spędziłam w teatrze przy ustawianiu świateł, a i tak musiałam iść na kompromis. No i w Bielsku-Białej nie ma sceny z prawdziwego zdarzenia dla produkcji tanecznych. I n t e r p r e t a c j e I dlatego po programie czujesz niedosyt? Ja zawsze czuję niedosyt, w każdym sensie! Jak z takim poziomem perfekcjonizmu radzisz sobie z najmłodszymi grupami? Siedmiolatki przecież idealnie nie zatańczą... Dawniej ta dziecięca nieporadność trochę mnie denerwowała. Teraz potwornie wzrusza, wręcz boję się, że ja to tylko psuję. Taka świeżość, spontaniczność, naturalność to genialna sprawa. Jedna dziewuszka podciąga rajty, druga dłubie w nosie, a wszystkie uważają, że nie ma prawdziwego tańca bez gwiazdy czy szpagatu. I cały kunszt, cały urok ich tańca się objawia w tym niedorobionym szpagacie i koślawej gwieździe. Co nie znaczy, że daję dzieciom luz – pracujemy poważnie, a w końcu i tak osiągamy cel. Naturalnie, im dziewczyny są starsze, tym bardziej wymagam od nich spełnienia kanonów poprawności i tym bliższe zamierzeń powstają programy. Naczelna zasada brzmi: praca czyni mistrza. Wpajam im tę zasadę, to buduje ich charakter, zostaje w człowieku. Jeżeli nie powtórzysz ruchu sto razy, to go nie zrozumiesz – mówię. Nie chcą wierzyć. Ale w tańcu się nie da oszukać. Jeśli kogoś nie było przez miesiąc na zajęciach, to w tydzień tego nie nadrobi, od razu wyjdą braki. Ile dziewczyn przez te lata przeszło przez twoje ręce? Ogromnie, naprawdę ogromnie dużo, nie jestem w stanie ich ogarnąć. Struktura jest stała – pięć grup w każdym roku, a bywało i po 50 osób w grupie. Od początkującego Arciku po najbardziej zaawansowany Art Dance Senior. I rzeczywiście to były w 99 procentach dziewczyny. Chłopcy się zdarzali, ale chłopcy mnie kochają tylko do 12 roku życia, potem już nie chcą tańczyć. Chyba że po sześćdziesiątce... Tak, zajęcia taneczne z seniorami to teraz najsympatyczniejsza sprawa w moim życiu. Ktoś miał mały wylew albo inny zdrowotny problem i przychodzi potańczyć, żeby o tym zapomnieć. Uczę ich podstaw tanecznych, tańców w kręgu. Przygotowują się bardzo poważnie, zapisują kroki, ćwiczą w domu. Będziemy mieć występ w Domu Żołnierza. Dzięki tym zajęciom odkrywam w sobie homo ludens. Bowiem im człowiek starszy, tym bardziej żałuje, że się za mało śmiał w życiu. Dawniej byłam za poważna. Orzeszek w pupie, pępek w kręgosłup wkręcony – tego wymagałam od siebie i od dziewczyn. W tańcu sama postawa wymusza dyscyplinę. Teraz wiele rzeczy bardzo mnie śmieszy, aż trudno zachować powagę. Skąd się wzięłaś w Bielsku-Białej? Urodziłam się tutaj, wróciłam gdy miałam 27 lat, z mężem i dzieckiem. Była ponura zima, styczeń albo luty po 13 grudnia 1981. Janek był bezrobotny, nie mogliśmy znaleźć pracy, wreszcie wskoczyłam na zastępstwo za polonistkę w jednej podstawówce, potem w drugiej. Wdrażałam dziesięciolatkę – bez programów, bez podręczników. To był koszmar. Po dwóch latach stwierdziłam, że mogę przecież uczyć tańca. Miewałam i potem szkolne fuchy – w Plastyku czy Muzyku, uczniowie dobrze mnie wspominali, wychowałam sporo dzisiejszych filologów. Ale myślę, że więcej zrobiłam dobrego, ucząc tańca, niż gdybym przez te lata miała uczyć polskiego. Art Dance Senior na „Power Dance 2012” w Bełchatowie, gdzie zdobył Grand Prix Anna Jakubiec Elżbieta Barwicka-Picheta jest absolwentką Państwowej Szkoły Baletowej im. L. Różyckiego w Bytomiu i filologii polskiej na Uniwersytecie Śląskim. Pracę w amatorskim ruchu tanecznym rozpoczęła w 1984 roku. W czasie 30-letniej działalności opracowała ponad 140 układów choreograficznych, wielokrotnie nagradzanych na festiwalach i w konkursach. Współpracowała m.in. z teatrami na Śląsku, Zaolziu i Morawach, z Bielskim Centrum Kultury przy organizacji wyborów Miss Podbeskidzia i Miss Polonia, z norweskim klubem sportowym w Oslo. Otrzymała m.in. tytuł najlepszego choreografa XI Międzywojewódzkiego Festiwalu Tańca w Czerwionce-Leszczynach i tytuł najlepszego nauczyciela województwa śląskiego na XXXV Wojewódzkim Przeglądzie Szkolnych Zespołów Artystycznych w Częstochowie. R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 25 Bielscy rzeźnicy, mydlarze i fabrykanci Pretekstem do poniższej opowieści jest Diecezjalne Muzeum w Bielsku-Białej. Jego siedzibą ma zostać dawna kamienica Halentów położona przy ulicy Schodowej 2, w sąsiedztwie katedry św. Mikołaja i klasztoru sióstr de Notre Dame. Praca nad dokumentacją historyczną poddawanego gruntownemu remontowi budynku stała się okazją do odtworzenia genealogii rodziny jego właścicieli, familii niegdyś powszechnie znanej i szanowanej, a dzisiaj zupełnie zapomnianej. Jej członkowie, należący do klasy średniej, posiadali kilka nieruchomości, parali się rzemiosłem, prowadzili zakłady przemysłowe, byli urzędnikami, a jeden obrał karierę wojskową. Rodzina Halentów Założycielem bielskiej gałęzi familii był mistrz rzeźniczy Simon Halenta (ok. 1770–1847), katolik, żonaty z Barbarą Zipser (ok. 1779–1852). Pochodzenia Simona nie udało się ustalić, nieznane pozostaje również miejsce ślubu małżonków. Przybyli do Bielska przed grudniem 1799 r. i zamieszkali początkowo na Dolnym Przedmie- 26 R e l a c j e ściu pod numerem 57, w jednym z domów stojących niegdyś pośrodku dzisiejszego pl. Bolesława Chrobrego. W 1808 r., po wielkim pożarze Bielska, Simon Halenta nabył od Christiana Traugotta Thiena dom w mieście pod numerem 8 (obecnie ul. Wzgórze 2 – narożnik ul. Schodowej), gdzie mieszkał przez następne cztery dekady. Przez jakiś czas był też właścicielem łąk i pól położonych na tzw. Mühlbergu – Wzgórzu Młyńskim (obecnie rejon ul. Widok). W 1828 r. Halenta kupił od piekarza Karla Nikla kolejny murowany dom w mieście, pod numerem 37, w którym mieści się dzisiaj popularny Browar Miejski (ul. Piwo- Piotr Kenig Kamienica Halentów (w trakcie remontu, wrzesień 2013), w której znajdzie siedzibę muzeum diecezjalne Mirosław Baca Wschodnia pierzeja bielskiego Rynku z kamieniczkami nr 17-23 oraz narożny dom przy ul. Wzgórze 2. Fragment widokówki, 1907 Ze zbiorów Muzeum w Bielsku-Białej I n t e r p r e t a c j e warska 2). Obydwie posesje zostały zniszczone w wielkim pożarze Bielska w 1836 r., a następnie odbudowane. W 1844 r. właścicielem drugiego z budynków został zięć Halenty, pochodzący z Cieszyna piekarz Ignaz Monczka. W Bielsku przyszło na świat ośmioro dzieci Simona i Barbary. Anna Susanna zmarła prawdopodobnie w dzieciństwie; Karl był mydlarzem; Marię Magdalenę wydano za Johanna Zbytka, mistrza szklarskiego w Cieszynie; natomiast Franz obrał, wzorem ojca, zawód rzeźnika. Anna Magdalena poślubiła wspomnianego wyżej piekarza (później restauratora) Monczkę; Antonia Floriana została żoną cieszyńskiego kuśnierza Franza Baboga; Johann Valentin zmarł jako niemowlę; Josef został szklarzem. Po śmierci Simona Halenty nieruchomość nr 8 przeszła na własność wdowy Barbary, a po 1852 r. jej synowej Marii, żony Josefa. Małżonkowie popadli zapewne w kłopoty finansowe, bowiem w 1861 r. dom został wystawiony na licytację. Nabył go najstarszy z rodzeństwa, Karl, jednak już w następnym roku sprzedał Karlowi Lukawitzowi (Łukowiczowi?). Wreszcie w 1865 r. właścicielem dawnego domu Halentów został Georg Bulowski, brat bielskiego proboszcza. Karl Halenta (1802–1881), pierworodny syn Simona, obrał zawód mydlarza. To branża pokrewna rzeźnictwu, bowiem do wytwarzania mydła niezbędny był tłuszcz zwierzęcy (gotowano go ze stężonym roztworem ługu sodowego bądź potażu). W 1822 r. nabył kamieniczkę przy bielskim Rynku pod ówczesnym numerem Miasto 76 (obecnie nr 21, kawiarnia i sklep Consonni), w której mieszkał wraz z rodziną przez cztery następne dekady. Nieco później wszedł w posiadanie budynku nr 124 na Żywieckim Przedmieściu, przy dzisiejszej ul. Schodowej 2, w pobliżu Targu Mięsnego (niem. Fleischmarkt), gdzie prowadził mydlarnię. Ten właśnie dom stanie się siedzibą muzeum diecezjalnego. Posesja graniczy od wschodu z budynkiem klasztoru sióstr de Notre Dame (ul. Schodowa 4), od północy z placem św. Mikołaja, od zachodu z krótkim przechodem schodowym zwanym niegdyś Na Wzgórzu (dawniej Am Bergl), a od południa z ul. gen. W. Sikorskiego. Pierwotnie stały w tym miejscu dwa domy, odnotowane już w 1770 roku: jeden od strony placu (nr 124), a drugi – ulicy (nr 123). Ze spisu ewangelickich właścicieli do- mów z 1785 r. wiadomo, że właścicielem drugiej z posesji był sukiennik Georg Zenner. To o tyle istotne, że od jego nazwiska wywiedziono ówczesną nazwę dzisiejszej ul. gen. W. Sikorskiego: Zennerberg (Wzgórze Zennera). W latach 1827–1838 ten drewniany budynek był w posiadaniu rzeźnika Franza Halenty, młodszego brata Karla. Okoliczności, w jakich Karl Halenta nabył „murowany dom z warsztatem mydlarskim pod numerem 124”, pozostają nieznane, w każdym razie był jego Targ Mięsny, szkoła katolicka i kościół św. Mikołaja w Bielsku, z prawej kamienica Halentów (przed 1908) Ze zbiorów Muzeum w Bielsku-Białej Kamienica Halentów, ul. Schodowa 2, lata 20. XX wieku Ze zbiorów Mährisch-Schlesisches Heimatmuseum, K losterneuburg R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 27 Kamieniczka Karla Halenty przy Rynku 21 Dawna fabryka braci Halentów w Kamienicy przy ul. Partyzantów 71 Aleksander Dyl 28 R e l a c j e łaścicielem już w 1833 r. Nie wiadomo, ile buw dynek liczył kondygnacji, a także czy znajdowały się tam jakieś mieszkania. W latach 60. sąsiednie posesje wraz z zabudową wykupił katolicki Bielski Komitet Szkolny, który w 1866 r. obok mydlarni wystawił budynek klasztoru i szkoły żeńskiej. Dwa lata później Karl kupił od komitetu fragment gruntu sąsiadujący z jego zakładem od południa. W ten sposób posesję nr 124 powiększono do dzisiejszych rozmiarów. Zapewne wkrótce potem przebudował dom przy ul. Schodowej 2 do obecnej postaci: przedłużono go w kierunku południowym (aż po ul. gen. W. Sikorskiego) i zapewne nadbudowano. W założonej około 1873 r. nowej księdze gruntowej Żywieckiego Przedmieścia odnotowano „murowany dom mieszkalny pod numerem konskrypcyjnym 124, jednopiętrowy od frontu, dwupiętrowy od zaplecza”. Nie wiadomo, czy po przebudowie w przyziemiu lub piwnicach nadal funkcjonowała mydlarnia. Nie jest to wykluczone, jako że do produkcji na skalę rzemieślniczą nie potrzeba było wielkich pomieszczeń. Działalność, o ile taka była prowadzona, zarzucono najpóźniej z początkiem lat 80. XIX w., kiedy to syn Karla – Rudolf, który przejął firmę przed 1875 r. – przeniósł wytwórnię na Dolne Przedmieście. Karl Halenta zamieszkał z rodziną w nowym budynku, gdzie zmarł w 1881 r. Jego pierwszą żoną była Amalia Stolz (ok. 1805–1853), córka sukiennika z Bilovca (Wagstadt) na Śląsku Opawskim. Urodziła mu trzech synów i cztery córki. Najstarszy z rodzeństwa, Eduard Karl, został sukiennikiem i przeniósł się do rodzinnego miasta matki. Poślubił Walburgę Stolz (z domu Schweder), wdowę po sukienniku. Maria Barbara wyszła za bielskiego lekarza Franza Angerera, Amalia Susanna i Heinrich Adolf zmarli w dzieciństwie. Losy Anny Aloysii są nieznane, zaś Ottilie Amalie poślubiła Ignaza Raschanka, urzędnika Kolei Północnej. Kamieniczkę przy Rynku 21 oraz firmę przejął po ojcu Rudolf Wilhelm (1837–1901), żonaty z Johanną Waleczek (1841–1927), pochodzącą z Heřmanic koło Ostrawy. Jak wspomniano, Rudolf zbudował (ok. 1882) niewielką fabrykę mydła na Dolnym Przedmieściu (nr 202), w pobliżu oddanej do użytku w 1876 r. rzeźni miejskiej (obecna ul. M. Grażyńskiego 18), która dostarczała tłuszczu niezbędnego do produkcji. Mydlarnia Halenty funkcjonowała do 1912 r., później przejęła ją wytwórnia wody sodowej i skład piwa Ferdinanda Deutschbergera. Zabudowania te (ul. Zmożka, w pobliżu brzegu Białej) przed kilku laty wyburzono. Kolejnym, ostatnim właścicielem mydlarni był syn Rudolfa, Viktor Franz Halenta (1862–1945), żonaty z Ottilie Auguste Piesch (1867–?), córką fabrykanta sukna z Wapienicy. Ta linia rodziny wygasła na synu Viktora, ppłk. Rudolfie Halencie (1887– 1935), oficerze artylerii armii austriackiej, a następnie polskiej, kawalerze, zmarłym w Bielsku. Siostra Viktora, Sophie Marie (1864–1899), poślubiła Victora Ottona Pfistera, dyrektora fabryki sukna w Mikuszowicach. Kamieniczka przy Rynku 21 pozostawała w posiadaniu tej linii rodziny do 1945 r., później przejął ją Skarb Państwa. Po śmierci pierwszej żony Karl Halenta poślubił w 1856 r. Emmę Bartsch (1828–1900), córkę nauczyciela szkoły katolickiej w Bielsku. Małżonkę znalazł po sąsiedzku: szkoła (Miasto 22), mieszcząca też mieszkanie rektora, ulokowana była vis-à-vis ówczesnej mydlarni, oddzielając kościół św. Mikołaja od Targu Mięsnego. W drugim małżeństwie spłodził jeszcze dwóch synów, Karla juniora i Ottona. W 1897 r. zbudowali oni w Kamienicy fabrykę wełny wtórnej, pozyskiwanej przez rozwłóknianie ścinków lub starych szmat (dziś ul. Partyzantów 71, Techmex). Firma Bracia Halenta działała do 1910 r., później włączona została do fabryki sukna Molenda, Mänhardt & Co. Starszy z braci, Karl Ignaz (1857– 1921), poślubił córkę bielskiego kupca, ewangeliczkę Wilhelminę Emilię Rother (1866–1939), z którą miał dwóch synów: Wilhelma (ok. 1888–?) oraz Brunona (ok. 1890– 1944). Młodszy, Otto Franz (1859–?), w 1913 r. mieszkał w Wiedniu, jego późniejsze losy pozostają nieznane. Bracia byli właścicielami domu przy ul. Schodowej 2 od 1882 r. W 1913 r. Otto odsprzedał swoją połowę bratowej Wilhelminie, która po śmierci męża stała się właścicielką całego budynku. Z kolei po jej śmierci prawo własności zapisano (1942) na inż. Brunona Halentę. W 1957 r. posesja przeszła oficjalnie na rzecz Skarbu Państwa. Wróćmy do pierwszej połowy XIX wieku. Drugim synem protoplasty rodu, Simona Halenty, był Franz I n t e r p r e t a c j e eopold (1806–1893), mistrz rzeźniczy. Jak wspomniano, L swego czasu należał do niego dom nr 123 przy Zennerbergu, sąsiadujący od północy z mydlarnią Karla Halenty. W latach 1836–1856 Franz był właścicielem kamieniczki przy Rynku 27 (Miasto 16), późniejszych miejsc jego zamieszkania nie znamy. Zmarł w domu stojącym niegdyś na zapleczu budynku przy dzisiejszej ul. Grunwaldzkiej 14, którego był prawdopodobnie właścicielem. Franz Halenta był czterokrotnie żonaty. Z małżeństwa zawartego z Rosalią Christ (1810–1836), córką piekarza, przyszło na świat dwoje dzieci. Franziska Marianna wcześnie zmarła, Karl Johann (1833–1910) był urzędnikiem bielskiego magistratu i zarządcą Szpitala Miejskiego im. Cesarza Franciszka Józefa. W podeszłym wieku poślubił bialankę Adelę Iwanicki (1857–1937), nie pozostawił potomstwa. Druga żona Franza, Katharina Christ (1813–1838, młodsza siostra Rosalii), zmarła w połogu po kilku miesiącach małżeństwa. Kolejną jego wybranką została Anna Maria Schmidt (1817–1847), która urodziła mu trzech synów. Losy Gustava Ludwiga R e l a c j e (1843–?) pozostają nieznane. Robert Franz (1844–1895), postrzygacz sukna w Bielsku, około 1877 r. przejął zakład apretury Wilhelma Häuslera (dziś pl. F. Smolki 5). Jego pierwszą żoną była Emma Rosina Zipser (1859– 1878), ewangeliczka, córka fabrykanta sukna z Mikuszowic. Po raz drugi ożenił się z Kathariną Wilhelminą Hönel (1856–?), córką superintendenta galicyjskiego i pastora ewangelickiego w Białej. Prawdopodobnie nie pozostawił potomstwa. Wilhelm Eduard (1846–1896) był woźnym w c.k. Sądzie Powiatowym w Bielsku. Żonaty, zmarł w nieistniejącym już dzisiaj budynku przy ul. Zamkowej 17. Z ostatnią żoną, Teresą Dzidą (1829– 1898) z Drogomyśla, Franz nie miał dzieci. Trzecia linia Halentów wywodziła się od najmłodszego syna Simona, Josefa Ignatza (1817–1893). Był mistrzem szklarskim. Poślubił Mariannę Augustę Hensler (1820–1883), córkę zamożnego mistrza sukienniczego. W latach 1844–1852 małżonkowie mieszkali przy ul. Wzgórze 6, później przenieśli się do domu Simona Halenty przy ul. Wzgórze 2. Dwoje spośród ich dzieci zmarło w dziecięctwie, Emma Marie (1854–1931) pozostała panną, losy pozostałych pięciorga są nieznane. Grobowiec względnie grobowce rodziny Halentów znajdowały się niegdyś na cmentarzu katolickim przy kościele Trójcy Świętej. Dzisiaj nie ma już po nich śladu, nie zachowały się także żadne księgi ani plany tego cmentarza umożliwiające lokalizację miejsc pochówku. Ze względu na żonę ewangeliczkę postrzygacz sukna Robert Halenta pochowany został na starym cmentarzu ewangelickim w Bielsku (ul. A.F. Modrzewskiego). Tamże w grobowcu Rotherów spoczęli: fabrykant wełny sztucznej Karl Halenta, jego żona Wilhelmina oraz ich syn inż. Bruno Halenta. Nie istnieje od dawna grób szklarza Josefa Halenty oraz jego córki Emmy na cmentarzu katolickim w Bielsku przy ul. Grunwaldzkiej. Nie zachowały się żadne fotografie przedstawiające członków rodziny. Budynek Roberta Halenty przy pl. F. Smolki 5 (zakład apretury działał na zapleczu posesji). Fragment widokówki, 1906 Ze zbiorów Muzeum w Bielsku-Białej Kamieniczka Franza Halenty przy Rynku 27 Aleksander Dyl Piotr Kenig – bielszczanin, historyk, zainteresowany szczególnie dziejami Bielska-Białej w XVIII-XIX wieku. Kustosz i kierownik Muzeum Techniki i Włókiennictwa. I n t e r p r e t a c j e 29 Marcin Jacobson Arka nie pomoże Był ciepły, letni wieczór. W błogim nastroju wracałem ciemnymi zaułkami mojego miasta, gdy nagle na końcu ulicy zamajaczyła potężna sylwetka. To był on, Alternatywny. Na wszelki wypadek skręciłem w najbliższą przecznicę. Nie był to dobry wybór. Za rogiem dostrzegłem inny zwalisty cień. To był Kultowy. Uznałem, że sprawy nie mają się najlepiej, więc obudziłem się, jakby nic się nie stało. 30 R e l a c j e Władysław Kopaliński – wybitny polski tłumacz i leksykograf – w swym niestarzejącym się Słowniku wyrazów obcych umieścił dwie, takie oto definicje: 1) alternatywa – (sytuacja nakazująca) wybór między dwiema wykluczającymi się nawzajem możliwościami; pop.: możliwość, wariant (...); 2) kult – oddawanie czci relig., ubóstwienie (...) wielki szacunek, cześć dla kogoś a. czegoś; uwielbienie (...). Jasno, klarownie, a jednak najwyraźniej nie do wszystkich to dociera... Na przykład, jak mawia zasłużony, choć nie kultowy muzyk, Jan Hnatowicz, w nieuzasadniony sposób zachwycony sobą prezenter radiowy zachwala na antenie utwór nowego, rewelacyjnego i, jego zdaniem, skazanego na sukces zespołu. Akcentuje przy tym kilkakrotnie, że to alternatywa z krwi i kości. Słucham zaciekawiony, a tu kapela rżnie żywcem całe frazy i zwroty harmoniczne znane powszechnie co najmniej od pół wieku. Brzmi to oczywiście inaczej, bo zapożyczenia pochodzące od różnych twórców sprytnie wymieszano, a do tego podlano je elektroniką i wzbogacono o tak modne obecnie „brudne gitary”. Wszystko niby trzyma się kupy, bo i producent też się napracował, ale ja nie mogę pozbyć się wrażenia, że ktoś tu po prostu nie zna podstawowej literatury. No i ta alternatywa nie daje mi spokoju. Gdy pojawili się Elvis Presley czy Bill Haley, byli alternatywą dla Franka Sinatry, Andy’ego Williamsa czy I n t e r p r e t a c j e Agata Tomiczek-Wołonciej Perry’ego Como. Beatlesi, Rolling Stonesi, Animals czy The Yardbirds na pewno stali w opozycji wobec orkiestr Mantovaniego, Raya Conniffa czy Jamesa Lasta, a Sex Pistols, Clash czy Ramones byli swego rodzaju antidotum dla Yes, Moody Blues czy Boney M i Abby. Dla kogo lub czego, u licha, mają być alternatywą tak grubymi nićmi szyte, za to nachalnie lansowane patchworki? Przykład z innej beczki. Kapela jak kometa przelatuje przez któryś z coraz liczniejszych festiwali, oczywiście alternatywnych, po czym ginie w ogniu wewnętrznych swarów i waśni. Jedynym znakiem jej istnienia jest notka opublikowana w jakimś magazynie przez w nieuzasadniony sposób zachwyconego sobą dziennikarza oraz dwa, czasem trzy nagrania, z których dosłownie nic nie wynika. Dawniej o takich artystach mówiło się co najwyżej, że dobrze się zapowiadali. Dzisiaj wmawia się wszem i wobec, że było to zjawisko kultowe. Rozumiem, żyjemy w czasach, gdy przesada, brak pokory i obciachu postrzegane są w kategoriach cnoty, ale czy to wszystko nie przemawia za tym, że tak naprawdę budujemy sobie nową wieżę Babel? I to wcale nie dlatego, że co drugi pretendent do bycia gwiazdą i celebrytą śpiewa po angielsku, który brzmi w ich ustach jak norweski czy któryś z języków ugrofińskich... Przypomnijmy – wedle Księgi Rodzaju budowniczowie wieży Babel za pychę, właśnie, ukarani zostali pomieszaniem języków, co uniemożliwiło im dokończenie R e l a c j e wspaniałego w założeniach obiektu. My co prawda porozumiewamy się jeszcze tym samym językiem – choć jak pokazuje scena polityczna z rozumieniem się mamy poważne kłopoty – ale nietrudno sobie wyobrazić, co stanie się, gdy podstawowe pojęcia stracą swój pierwotny sens, a to dzieje się na naszych oczach. Czy przypadkiem nie będzie tak jak w rzeczonym Babilonie, szczególnie gdy rządcy współczesnych dusz, czyli media, aktywnie pogłębiają ten trend? Wojciech Jagielski w wywiadzie, opublikowanym na łamach jednego z bardzo poczytnych tygodników, przytoczył opinię Krzysztofa Vargi, wziętego publicysty innego poczytnego tygodnika. Sens obu wypowiedzi sprowadza się do konstatacji, że przez ostatnie dwie dekady mass media zajmowały się głównie, i robią to nadal, produkcją masowej głupoty i teraz tylko zbieramy tego owoce. Sprzedawaliśmy, stwierdzają obaj zgodnym głosem, głupotę na masową skalę i teraz mamy do czynienia z odbiorcami wychowanymi na tej właśnie głupocie. Co gorsza, ci wychowankowie kształtują nową rzeczywistość, i to nie tylko medialną, co nie może skończyć się dobrze. Jestem dokładnie tego samego zdania i obawiam się wręcz, że niebawem nawet arka Noego nie p omoże. Marcin Jacobson – animator kultury, menedżer, publicysta muzyczny. Współtwórca sukcesów grup Dżem, Krzak, Akurat, Martyny Jakubowicz, powrotów String Connection, TSA i Johna Portera. Współorganizator m.in. festiwali w Jarocinie, były naczelny Radia Bielsko. I n t e r p r e t a c j e 31 ROZMAITOŚCI K siążnica Beskidzka otwarła 9 maja nową siedzibę swojej filii na osiedlu Złote Łany. Nosi ona nazwę Bibliosfera. Jest połączeniem tradycyjnej biblioteki i nowoczesnego centrum kultury. W przestronnym lokalu została zaaranżowana przestrzeń do spotkań autorskich, wystaw, projekcji filmów i prezentacji multimedialnych. Uroczystemu otwarciu towarzyszyła wystawa Fotografia pod kołdrą malowana przygotowana przez Pracownię Fotografii Foto-Best działającą przy SCK Best. 28 czerwca w Bibliosferze rozpoczęło działalność Czeskie Centrum Informacji i Edukacji. To projekt realizowany przez Książnicę Beskidzką w Bielsku-Białej i Miejską Bibliotekę Publiczną we Frýdku-Místku (Republika Czeska), współfinansowany ze środków Unii Europejskiej oraz budżetu państwa. Centrum gromadzić będzie i udostępniać księgozbiory oraz multimedia, prowadzić działalność kulturalną, informacyjną, poradniczą, edukacyjną. Odbywać się tam będą spotkania autorskie z czeskimi pisarzami, wykłady poświęcone dziedzictwu kulturowemu Czech, koncerty, wystawy, projekcje filmowe. 18 maja w Ślemieniu odbyła się VII Konferencja Regionalistów Żywieckich, zorganizowana przez Towarzystwo Miłośników Ziemi Żywieckiej, Wójta Gminy Ślemień oraz Gminny Ośrodek Kultury Jemioła. Głównym tematem spotkania był Park Etnograficzny Ziemi Żywieckiej. Tego wątku dotyczyło wystąpienie jego dyrektor Teresy Kurzyk. Również inne referaty związane były z miejscem konferencji: Marek Zachariasz opowiadał o historii Państwa Ślemieńskiego; Jan Płonka mówił o konserwacji drewna oraz filozofii tworzenia i funkcjonowania skansenu. Ponadto Małgorzata Młynarz zaprezentowała krótki film o działalności i dziesięcioletnim dorobku Fundacji Braci Golec. Ważnym punktem programu było przyznanie (po raz trzeci) tytułu Regionalisty Roku, który otrzymała Teresa Kurzyk. Wójt Ślemienia Andrzej Piecha, zabierając głos, podkreślił potrzebę pielęgnowania kultury w obecnych trudnych dla samorządów czasach. Uczestnicy zwiedzili ślemieński skansen. Panie z KGW częstowały gości wyrobami kulinarnymi, a przygrywała kapela Boracza. Na towarzyszącej spotkaniu wystawie swoje prace pokazali miejscowi twórcy, a zobaczyć można było m.in. obrazy na płótnie i szkle, akwarele, rzeźby, ikony, gobeliny, obrusy, kołnierzyki, serwety. 32 R e l a c j e T egoroczną edycję Nocy Muzeów w Książnicy Cieszyńskiej rozpoczął wernisaż wystawy fotograficznej zatytułowanej W świecie myśli zapisanych (24 maja – 24 czerwca). Wystawa to efekt pleneru zorganizowanego we wnętrzach biblioteki w 2012 roku, w którym uczestniczyli członkowie Cieszyńskiego Towarzystwa Fotograficznego: Jolanta Kubica, Renata Zięba, Czesław Biernat, Piotr Broda, Henryk Pilch i Jerzy Pustelnik. W sali konferencyjnej Książnicy tejże nocy zwiedzający mogli zobaczyć specjalnie na tę okazję wystawiony oryginał Biblii brzeskiej. 24 Międzynarodowy Festiwal Teatralny „Bez Granic” odbywał się od 5 do 8 czerwca głównie w Cieszynie i Czeskim Cieszynie, ale festiwalowe spektakle można też było obejrzeć w Bielsku-Białej i Ostrawie. Laureatem Złamanego Szlabanu, przyznawanego od kilku lat przez publiczność, został Teatr im. Heleny Modrzejewskiej z Legnicy, który przedstawił Komedię obozową. Wyreżyserował ją Łukasz Czuj. To oparta na faktach opowieść brytyjskiego dramatopisarza Roya Kifta o kabarecie, który działał w obozie dla Żydów w czeskim Terezinie. Bohaterem jest niemiecki aktor i reżyser Kurt Gerron, zmuszony do prowadzenia kabaretu i nakręcenia filmu dokumentującego, jak dobrze żyje się Żydom w obozie. Legnickie przedstawienie jest światową prapremierą sztuki. Festiwal organizuje stowarzyszenie Solidarność Polsko-Czesko-Słowacka, powstałe w połowie lat 80., wywodzące się z demokratycznej opozycji. Pierwotna nazwa „Na Granicy” została zmieniona po wejściu Polski, Czech i Słowacji do Unii Europejskiej. SPCS wsparły organizacyjnie Dom Dzieci i Młodzieży w Czeskim Cieszynie oraz czeskie stowarzyszenie obywatelskie Edukacja. Talent. Kultura. Zaś finansowo: Mini- Park Etnograficzny Ziemi Żywieckiej w Ślemieniu Teresa Kurzyk sterstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego RP, Międzynarodowy Fundusz Wyszehradzki, władze województw śląskiego i morawsko-śląskiego, miast Cieszyn i Czeski Cieszyn oraz powiatu cieszyńskiego. N a parkingu centrum handlowego Sfera w Bielsku-Białej odbyła się 14 czerwca niecodzienna premiera. Sferia Magdaleny Kupryjanowicz w reżyserii Katarzyny Szyngiery zainspirowana została projektem SETI@home, międzynarodowym programem naukowym, którego celem jest nawiązanie kontaktu z cywilizacją pozaziemską. Marzenie o takim kontakcie skłania bohaterów „do spotkania się ze sobą nawzajem, a przede wszystkim do wejrzenia w siebie – gdyż, spoglądając w kosmos, człowiek poszukuje odpowiedzi na pytania odnoszące się przede wszystkim do niego samego”. To kolejne przedsięwzięcie Centrum Sztuki Kontrast realizowane z PWST w Krakowie, dające szansę na debiut reżyserom i dramatopisarzom najmłodszego pokolenia w bielskim teatrze. 15 czerwca jubileusz 50-lecia działalności świętował Zespół Regionalny Brenna. Przypomnijmy, że założył go w 1963 roku Józef Mach, muzyk, rzeźbiarz, animator życia kulturalnego. W latach 1983–1998 kierowała nim Elżbieta Bauer, nauczycielka Szkoły Podstawowej nr 2 w Brennej Bukowej. W czasie jej choroby pieczę nad zespołem objęła Anna Źlik – córka Józefa Macha, która od 2000 roku jest jego kierownikiem i choreografem. Grupa prezentuje tańce i pieśni, zwyczaje i obrzędy górali Beskidu Śląskiego. W swojej 50-letniej historii zdobyła wiele nagród i wyróżnień, m.in. Złote I n t e r p r e t a c j e ROZMAITOŚCI Żywieckie Serce Festiwalu Folkloru Górali Polskich w Żywcu i Złotą Ciupagę zakopiańskiego Międzynarodowego Festiwalu Folkloru Ziem Górskich. 26 Przegląd Dziecięcych Zespołów Folklorystycznych odbył się 15 i 16 czerwca w Wiśle w amfiteatrze im. S. Hadyny. Wystąpiły 23 zespoły oraz 8 kapel. W kategorii zespołów autentycznych I miejsce zdobyła Juzyna z Zawoi za program Wywiad, zaś wśród artystycznie opracowanych najlepszy okazał się zdaniem komisji oceniającej Beskid z Bielska-Białej z inscenizacją pt. W sobociczke po robocie. I miejscem uhonorowano kapelę Duchac z Suchej Beskidzkiej prezentującą melodie spod Babiej Góry. Główny (od 26 lat) organizator to Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej, a wspierało go Wiślańskie Centrum Kultury. O d 21 czerwca do 30 sierpnia w Galerii Sztuki Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej trwała wystawa 10. Międzynarodowego Konkursu na Zabawkę Tradycyjną. Przebiegał pod hasłem „Światło i dźwięk”, a jego ideą było zainspirowanie twórców do wykonania zabawek przeznaczonych dla dzieci niewidzących i niedowidzących, niesłyszących i niedosłyszących. Temat okazał się trudny, choć pojawiło się kilka ciekawych propozycji, m.in. zabawki dźwiękowe lub też wykorzystujące alfabet Braille’a. Dominowały prace o charakterze tradycyjnym lub też tradycją inspirowane. Pierwszy konkurs odbył się w 1998 roku pod hasłem „Koniki” (potem były „Ptaki”, „Pojazdy”, „Przyjaciele naszego dzieciństwa” i in.). Uczestnicy to zwykle kilkudziesięciu twórców dorosłych oraz dzieci i młodzież (nawet ponad 300) z Polski i Słowacji, a także Czech, niekiedy Węgier. Konkurs poprzedzają warsztaty, podczas których mistrzowie uczą, z czego i jak wykonywać tradycyjne zabawki. Wystawy cieszą się dużym powodzeniem u najmłodszych odbiorców. Fascynuje ich to, że bez baterii i elektronicznego sterowania kurki dziobią ziarno, ludziki zjeżdżają po pochylni, a klepok z hałasem trzepoce skrzydłami. Przede wszystkim jednak uświadamiają sobie możliwość samodzielnego wykonania przedmiotów służących zabawie z surowców, które znajdują w zasięgu ręki: ptaszka czy konika z kawałka drewna, słomianej lub szmacianej lalki, zamienienia w pojazd starej rowerowej rafki. Pomysłodawcą i kuratorem do- R e l a c j e tychczasowych dziesięciu konkursów jest Zbigniew Micherdziński, wspierany zwykle przez Monikę Teśluk. Uzupełnieniem ekspozycji były tradycyjne zabawki czeskie ze zbiorów Valašskiego muzeum v přírodě w Rožnovie pod Radhoštěm. T eatr Lalek Banialuka znalazł się wśród 31 organizacji, które realizowały projekty warsztatowe „Lato w teatrze”, dofinansowane w ramach programu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego prowadzonego przez Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego. Projekt jest prowadzony od 2008 roku. Profesjonalni artyści dzielą się doświadczeniem zawodowym i prezentują swoje metody pracy, a także poznają potrzeby i wrażliwość młodej widowni. W bielskich warsztatach wzięło udział ponad 40 uczestników (12–18 lat), którzy od 1 do 14 lipca pracowali w grupach: aktorskiej, muzycznej, scenograficzno-kostiumowej, dziennikarsko-promocyjnej. Mogli stworzyć własną lalkę, wystąpić na profesjonalnej scenie, zaśpiewać dla publiczności, publikować teksty na teatralnym blogu. Zajęcia poprowadzili aktorzy Banialuki (Lucyna Sypniewska i Piotr Tomaszewski) i inni teatralni specjaliści (np. Dorota Jurewicz-Ołownia, zajmująca się m.in. wykonywaniem kostiumów). 13 i 14 lipca odbyły się premierowe prezentacje spektaklu zrealizowanego podczas warsztatów, a zatytułowanego Papieru ślad. 6 i 7 lipca w amfiteatrze w Brennej rywalizowały wiejskie zespoły artystyczne w ramach dorocznego, 46. już przeglądu zorganizowanego przez Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej oraz Ośrodek Promocji, Kultury i Sportu w Brennej. Komisja oceniła 62 prezentacje (30 zespołów śpiewaczych z akompaniamentem, 20 zespołów śpiewaczych występujących a cappella, 3 kapele oraz 9 zespołów folklorystycznych). W kategorii zespołów regionalnych I miejsce zdobyła Bestwina (z Bestwiny). Wśród grup śpiewaczych a cappella I nagród było aż pięć, a otrzymali je: Tkocze z Wisły, Małokończanie z Kończyc Małych, Stejizbianki z Wisły, Radostowianki z Radostowic i Gronie z Wisły. Spośród grup śpiewaczych z akompaniamentem najwyżej oceniono Nadolzian z Kaczyc. Wśród kapel najlepsza to Brynioki z Brennej. Komisja oceniająca przyznała indywidualne nagrody, które otrzymali: Urszulia Santarius (zespół Familijo ze Skrzyszowa; Alojzy Krawczyk (grupa Józefinki z Rybnika), Halina Czernek (zespół Rudołtowice z Rudołtowic), Jan Kędzierski (zespół Bestwina), Renata Sacha (Szarotki z Mościsk), Zuzanna Bujok (Stejizbianki z Wisły). D ziałające w Górkach Wielkich Centrum Kultury i Sztuki Dwór Kossaków znane jest m.in. z organizowanego corocznie Artystycznego Lata u Kossaków. Wśród wielu działań w ramach tego cyklu od 22 lipca trwały warsztaty rzeźby dla młodzieży, prowadzone przez Tomasza Koclęgę z Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Ich efekty pokazano na poplenerowej wystawie, otwartej 27 lipca. Z kolei 31 sierpnia wieczorem odbyły się dwa spektakle. W sąsiadującej z Centrum dawnej stanicy harcerskiej młodzież pracująca pod opieką Bogusława Słupczyńskiego przedstawiła spektakl Buki, oparty m.in. na motywach Kamieni na szaniec A. Kamińskiego. Zaraz potem odbyło się muzyczno-teatralne widowisko Gdy się zapali mój duch jak pochodnia, inspirowane poematem J. Słowackiego Król-Duch oraz wspomnianą powieścią. Kompozycję muzyczną stworzył Krzysztof Gawlas, a Anna Drobiec przygotowała projekcję multimedialną. I n t e r p r e t a c j e 33 ROZMAITOŚCI Widowisko, w którym wystąpili aktorzy i muzycy, wyreżyserował Bogusław Słupczyński. Obu przedsięwzięciom przyświecała idea upamiętnienia modernistycznego kompleksu harcerskiego w Górkach Wielkich, miejsca ważnego ze względu na swą społeczną i historyczną rangę oraz wartość architektoniczną. Tuż przed II wojną światową prowadził go Aleksander Kamiński (wychowawca, twórca metodyki zuchowej, instruktor harcerski, harcmistrz, żołnierz AK), po wojnie w budynkach mieściły się sanatoria dla dzieci, a dziś dawna stanica nie jest użytkowana i popada w ruinę. O d 27 lipca do 4 sierpnia trwał tegoroczny Tydzień Kultury Beskidzkiej. Jego historia rozpoczęła się w Wiśle i tam właśnie odbywał się po raz 50. Dziewięciodniowe święto folkloru zgromadziło 4 tysiące wykonawców, ponad 90 zespołów, w tym 15 zagranicznych. Zespoły występowały na codziennych koncertach w Wiśle, Szczyrku, Żywcu, Makowie Podhalańskim i Oświęcimiu. Ponadto prezentowały się podczas Festynu Istebniańskiego w Istebnej, Wawrzyńcowych Hud w Ujsołach, Gorolskigo Święta w Jabłonkowie, a także w Bielsku-Białej. Były krótkie koncerty na placach i ulicach, a także barwne korowody, kiermasze, wystawy... W Festiwalu Folkloru Górali Polskich, który w ramach TKB odbywa się w Żywcu, uczestniczyło 20 zespołów z Nowosądecczyzny, Podhala, Beskidu Żywieckiego, Beskidu Śląskiego, górale czadeccy i Łemkowie. Złote Żywieckie Serce zdobyła Dolina Popradu z Piwnicznej Zdroju. W osobnym konkursie startowali śpiewacy i muzycy. Z kolei w drugim z konkursowych przeglądów TKB – Międzynarodowych Spotkaniach Folklorystycznych (Wisła) uczestniczyło 15 grup, w tym 3 polskie. Grand Prix zdobył zespół Májek z Brna. wielu osób. Przedstawiono je w grupach: praca zestawiona z czasem wolnym, dom oraz rodzina, dzieciństwo, świętowanie, strój regionalny, przestrzeń, miejsca oraz wojna. Wielu z obecnych rozpoznawało na nich swoich przodków czy znajomych. Kolejnym punktem programu były troczki, czyli pokaz obróbki lnu w wykonaniu grupy Zgrapianie. Pokaz, rozpoczęty wydobyciem kądzieli, zakończył się tkaniem materiału przez Michała Poloka z Jaworzynki. Można było posłuchać kapeli Mała Jetelinka oraz skosztować jaworzyńskij zalywajki i kołocza. P ięcioro artystów, zaproszonych przez Galerię Bielską BWA, uczestniczyło w międzynarodowych rezydencjach artystycznych „Beyond Time/Poza czasem”. Byli to: Awer i Alessandro Di Massimo z Włoch, Sina Boroumandi z Iranu, Paulina Mellado z Chile i Mari Ota z Japonii. Poznawali miasto, jego charakter, historię, mieszkańców. W efekcie stworzyli w przestrzeni miejskiej prace typu site-specific, a także wystawę pt. Loop. Realizacje w przestrzeni miejskiej (m.in. na fasadzie Galerii Bielskiej BWA, w Parku Włókniarzy, na schodach obok hali targowej) artyści zaprezentowali podczas finału rezydencji 23 sierpnia. Na wystawę każdy przygotował pracę będącą interpretacją pętli, poruszając się w obrębie spraw dnia codziennego, natręctw, rutyny, uzależnień, powtarzających się myśli czy zdarzeń. – Artyści, którzy latem przyjechali do Bielska-Białej z Europy, Azji i Ameryki Południowej, skonfrontowali swoją indywidualną wrażliwość z miastem leżącym na pograniczu Śląska i Małopolski, obok granic z Czechami i Słowacją. Jako goście z innych kręgów kulturowych zwrócili uwagę na te elementy, które mieszkańcom spowszedniały, wydają się oczywiste, są tu na co dzień. To już trzecia taka wizyta, po której zostają nie tylko trwałe, choć subtelne, ślady w tkance miasta, ale przede wszystkim ślady w pamięci jej uczestników, zarówno artystów, jak i widzów – mówi Agata Smalcerz, dyrektor Galerii. Kuratorką rezydencji jest Izabela Ołdak. 31 sierpnia swoje 50-lecie świętował Regionalny Zespół Pieśni i Tańca Gilowianka. Powstał w 1963 roku. Jego założycielami byli Jan Gąsiorek i Olimpia Ormaniec, która kierowała nim i opracowywała choreografię do 2008 roku. To dzięki niej Gilowianka stała się zespołem wielopokoleniowym, w którym tańczą całe rodziny, także jej dzieci i wnuki. Po śmierci O. Ormaniec kierownikiem została jej wnuczka Katarzyna. W swoich programach zespół przedstawia przede wszystkim miejscowe zwyczaje ludowe, w formie przekazanej przez najstarszych mieszkańców. Są to m.in. tradycje zabawy w karczmie, zwyczaje dożynkowe, weselne czy też związane ze świętami Bożego Narodzenie i kolędowaniem. Nie brak tańców i śpiewów charakterystycznych dla regionu, a więc przede wszystkim folkloru górali żywieckich, także mieszczan żywieckich, oraz tańców i melodii krakowskich. Przez lata działalności Gilowianka „Beyond Time/Poza czasem”, praca Evo Siny Boroumandiego Justyna Łabądź W Jaworzynce (przysiółek Gorzołki) istnieje od 20 lat muzeum regionalne Na Grapie. Jubileuszowe obchody odbyły się 3 sierpnia. Katarzyna Rucka-Ryś przedstawiła zarys działalności placówki. Po części oficjalnej – gratulacjach i wystąpieniach gości – otwarto wystawę Jaworzynka na dawnej fotografii, pokazującą niegdysiejsze góralskie życie (czynna do września). Zgromadzone zdjęcia wykonane zostały głównie w pierwszej połowie minionego wieku, pochodzą ze zbiorów prywatnych 34 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e ROZMAITOŚCI uczestniczyła we wszystkich ważnych imprezach folklorystycznych w regionie (TKB, FFGP, „Żywieckie Gody”, Wojewódzki Przegląd Wiejskich Zespołów Artystycznych), uświetniała też różnego typu uroczystości wiejskie i regionalne. Występowała m.in. podczas „Tatrzańskiej Jesieni”, festiwalu kapel i śpiewaków w Kazimierzu Dolnym, w międzynarodowych festiwalach w Siedlcach i Raciborzu, a w sierpniu 2000 roku wzięła udział w Światowym Dniu Młodzieży w Rzymie. Koncertowała w Bułgarii, Słowacji, Czechach, Austrii, Niemczech, na Ukrainie i Węgrzech. Otrzymała wiele dyplomów i odznaczeń honorowych. K apliczki, świątki i krzyże... to tytuł wystawy, która od 5 września do 3 października prezentowana jest w Galerii Sztuki Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej. Jej autorem jest Stanisław Gadomski (1929–2013). To fragment wystawy Stanisław Gadomski. Fotografia. Karpackie ścieżki, ulice Paryża, Śląsk przygotowanej przez Muzeum Miejskie w Tychach, prezentowanej na przełomie roku, podsumowującej sześćdziesiąt lat pracy twórczej słynnego fotografika i reportera, współpracującego ze śląskimi dziennikami i czasopismami, a także rysownika i grafika. W bielskiej galerii eksponowano przede wszystkim fotografie kapliczek, krzyży i figur przydrożnych Podbeskidzia i Podtatrza. Ten właśnie materiał fotograficzny prezentowany był w albumie wydanym przez Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne Grojcowianie w Wieprzu i Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej w 2011 roku. Wiele utrwalonych na kliszy obiektów wygląda dziś zupełnie inaczej, niektórych już nie ma. Cywilizacja zmienia krajobraz, nawet ten zdawałoby się odległy od świata. Nowe drogi, rozbudowa przysiółków, likwidacja obszarów poprzemysłowych itd. powodują, że zagubione niegdyś pośród bezkresu pól czy na rozstajach dróg figurki stają raptem w centrum życia. Zdarza się też, że zostają zniszczone lub skradzione. Znika ich niepowtarzalny, indywidualny charakter. Zdjęcia Stanisława Gadomskiego ocaliły dla nas tamto piękno. (oprac. ms) Anna Kupczak R e l a c j e Maria Jafernik W tym roku pożegnaliśmy dwie twórczynie ludowe, znakomite bibułkarki. 27 lutego zmarła Maria Jafernik z Sopotni Małej (ur. 1928). Zajmowała się wyrobem bibułkowych ozdób od najmłodszych lat. Przejęła tę umiejętność w sposób naturalny od innych kobiet w rodzinie. Wykonywała m.in. zestawy ozdób weselnych (bukiety, wianki dla panny młodej i druhen, chochołki i bukieciki), drzewka, wiechy, palmy, a także kompozycje w koszyczkach. Z pietyzmem odtwarzała wieniec z pełnych róż – rodzinny wzór, wymyślony przez jej babkę. Była ponadto cenioną hafciarką, m.in. haftowała na tiulu elementy mieszczańskiego stroju żywieckiego. Zdobywała nagrody w konkursach (Żywiec, Jeleśnia, Limanowa, Myślenice, Toruń), uczestniczyła w prezentacjach na terenie całego kraju. Archiwum ROK Anna Kupczak (ur. 1914), przede wszystkim bibułkarka, ale także hafciarka, zmarła 21 czerwca. Pochodziła z Sopotni Małej. Już w latach 30. ub. wieku należała do grona najznakomitszych żywieckich kwiaciorek. Sztuki zdobnictwa nauczyła się od matki. Kunszt jej wyrobów doceniały niezliczoną ilość razy komisje oceniające prace m.in. w konkursach „Kwiaty Polskie” w Myślenicach, zdobnictwa bibułkowego w Żywcu, ozdób choinkowych i świątecznych w Bielsku-Białej czy konkursie „A to Polska właśnie...” w Lublinie. Była laureatką Nagrody im. Oskara Kolberga. Uczestniczyła w targach sztuki ludowej m.in. w Żywcu, Zakopanem, Krakowie, Myślenicach, Bukowinie Tatrzańskiej. Jej prace podziwiać można było na wystawach pokonkursowych, przekrojowych, podczas prezentacji współczesnej beskidzkiej sztuki ludowej w całej Polsce i zagranicą. Znajdują się w zbiorach etnograficznych kilku muzeów. Cechowała je misterność, śmiała kolorystyka, a przy tym niezwykła estetyka. Wykonywała wszystkie formy, m.in. kompozycje kwiatowe, wianki i wieńce, płaskie bukiety, pająki, mojki, drzewka. Swoje umiejętności przekazywała kolejnym pokoleniom – córkom, wnuczkom i prawnuczkom. 16 czerwca zmarł Petr Nosálek (1947–2013) – czeski reżyser, twórca wielu znakomitych przedstawień zrealizowanych w Teatrze Lalek Banialuka. Od 1969 roku przez wiele lat był aktorem Divadla loutek w Ostrawie, potem reżyserem tego teatru, a w latach 1999–2003 dyrektorem artystycznym – w pierwszym w nowo powstałym budynku teatru na Černej louce. Reżyserował we Francji, w Niemczech, Czechach i Słowacji. Współpracował z polskimi teatrami od 1993 roku. W bielskiej Banialuce zrealizował takie sztuki, jak: O Diabełku Widełku (2003), Balladyna (2007), Czarnoksiężnik z Krainy Oz (2012) oraz Mała Syrenka, która miała premierę w lutym 2013 roku. Był także jurorem Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Lalkarskiej w Bielsku-Białej. Aleksander Dyl I n t e r p r e t a c j e 35 REKOMENDACJE BIELSKO-BIAŁA 9. Międzynarodowy Festiwal Chórów „Gaude Cantem” 10–13 października, Państwowa Ogólnokształcąca Szkoła Muzyczna, kościoły i domy kultury w miejscowościach powiatu bielskiego Informacje: Polski Związek Chórów i Orkiestr Oddział Bielsko-Biała, ul. 1 Maja 8, tel. 33-812-69-08, [email protected], www.gaudecantem.pl 5. Foto Art Festival 11–27 października, galerie, sale wystawowe instytucji kultury, szkół i in. Informacje: Fundacja Centrum Fotografii, Rynek 11, tel. 33-812-50-86, [email protected], www.fotoartfestival.com 18. Festiwal Kompozytorów Polskich im. Henryka Mikołaja Góreckiego 18–20 października, Dom Muzyki Bielskiego Centrum Kultury, kościół pw. św. Maksymiliana Kolbego, Państwowa Ogólnokształcąca Szkoła Muzyczna Informacje: Bielskie Centrum Kultury, ul. J. Słowackiego 27, tel. 33-828-16-40, [email protected], www.bck.bielsko.pl 29. Tydzień Kultury Chrześcijańskiej 13–19 października, Bielsko-Biała Informacje: Klub Inteligencji Katolickiej, ul. Bohaterów Warszawy 4A, [email protected], www.kik.bielsko.opoka.org.pl CIESZYN Wystawa Gdybym się urodził przed stu laty / Kdybych se narodil před sto lety. „Cieszyńska” / „Těšínská” Jarka Nohavicy do 27 października, Galeria Wystaw Czasowych Muzeum Informacje: Muzeum Śląska Cieszyńskiego, ul. T. Regera 6, tel. 33-851-29-33, [email protected], www.muzeumcieszyn.pl 36 R e l a c j e JELEŚNIA 18. Konkurs Recytatorski Poetów i Pisarzy Regionu Beskidzkiego im. Magdaleny Zawady 14 listopada, GOK Informacje: Gminny Ośrodek Kultury, ul. Plebańska 1, tel. 33-863-66-68, [email protected] K ATOWICE 11. Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek „Katowice – Dzieciom” 15–19 października, Teatr Ateneum Informacje: Śląski Teatr Lalki i Aktora Ateneum, ul. św. Jana 10, tel. 32-253-82-21, [email protected], www.ateneum.art.pl PSZCZYNA 35. Wieczory u Telemanna październik, Muzeum Zamkowe Informacje: Muzeum Zamkowe, ul. Brama Wybrańców 1, tel. 32-210-30-37, [email protected], www.zamek-pszczyna.pl RYBNIK Międzynarodowy Konkurs Fotografii Przemysłowej i Industrialnej „Foto-Pein 7” 5–6 października, Dom Kultury w Rybniku Chwałowicach Informacje: Dom Kultury, ul. 1 Maja 91B, tel. 32-421-62-22, [email protected], www.fotopein.art.pl K onk u rs Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej, we współpracy z „Relacjami–Interpretacjami”, ogłasza konkurs na aktualne zdjęcia kapliczek, świątków i krzyży, które przed laty zostały sfotografowane przez Stanisława Gadomskiego. Ze zdjęciami S. Gadomskiego, wraz z mapką utrwalonych obiektów, można zapoznać się w wydanym przed dwoma laty albumie Kapliczki, świątki i krzyże (dostępny w ROK-u), a także na stronach: www.rok. bielsko.pl i www.kapliczki.tk. Fotografie pochodzą sprzed kilkudziesięciu lat. Organizatorom konkursu zależy, by zobaczyć jak te obiekty (a także ich otoczenie) wyglądają obecnie. Zdjęcia wykonane w technologii cyfrowej przyjmowane są na płytkach CD lub pocztą elektroniczną do 30 listopada 2013 r. włącznie pod adresem: Regionalny Ośrodek Kultury, 43-300 Bielsko-Biała, ul. 1 Maja 8, [email protected]. Każda praca musi być opisana: data wykonania zdjęcia, lokalizacja sfotografowanego obiektu i ewentualnie inne informacje na jego temat, imię, nazwisko i adres autora. Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi do 30 grudnia 2013 r. Powołana przez organizatorów komisja weźmie pod uwagę liczbę sfotografowanych przez autora obiektów, walor dokumentacyjny i artystyczny zdjęć, a także dodatkowe informacje związane z fotografowaną kapliczką, świątkiem czy krzyżem. Konkursowe nagrody to: pobyt w hotelu Alpin w Szczyrku, publikacja na łamach „Relacji–Interpretacji”, rzeźby inspirowane sztuką ludową, zestawy wydawnictw ROK w Bielsku-Białej. Pełny regulamin konkursu dostępny jest na stronie: www.rok.bielsko.pl. Szczegółowe informacje uzyskać można pod numerem telefonu: 33-812-69-08 lub 33-822-05-93 (w g. 8.00-15.00). Więcej informacji o imprezach w województwie śląskim na stronie: silesiakultura.pl I n t e r p r e t a c j e GALERIA Julian Fałat – malarz i kolekcjoner Autoportret, akwarela, ok. 1923 W 2013 roku przypadły dwie Fałatowskie rocznice: 160-lecie urodzin akwarelisty (30 lipca) oraz 40-lecie inauguracji muzeum poświęconego jego osobie (5 sierpnia). Z tej okazji 27 lipca na piętrze Muzeum – Willi Juliana Fałata w Bystrej Oddziału Muzeum w Bielsku-Białej uroczyście otwarto nową ekspozycję stałą. Alicja Migdał-Drost Julian Fałat: Zima w Beskidach, olej, 1913 Weranda w Bystrej, akwarela, gwasz, 1913 Prace ze zbiorów Muzeum w Bielsku-Białej 41. BIENNALE MALARSTWA „Bielska Jesień 2013” pod honorowym patronatem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego Galeria Bielska BWA, Bielsko-Biała 8 listopada, godz. 17. 00 – ogłoszenie wyników konkursu, otwarcie wystawy wystawa trwa do 29 grudnia 2013 Jury: PAWEŁ JARODZKI – artysta, kurator, Wrocław KAMIL KUSKOWSKI – artysta, kurator, Szczecin ANNA NAWROT – artystka, kuratorka, Lublin PIOTR RYPSON – krytyk sztuki, kurator, Warszawa AGATA SMALCERZ – historyk sztuki, kurator, Bielsko-Biała A r t y ś c i z a kw alif ik o w ani do II e t apu k onk ur su: GRAND PRIX Nagroda Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego II NAGRODA Marszałka Województwa Śląskiego III NAGRODA Prezydenta Miasta Bielska-Białej WYRÓŻNIENIA Justyna Adamczyk, Karol Babicz, Artur Bartkiewicz, Natalia Bażowska, Rafał Borcz, Remigiusz Borda, Aleksandra Bujnowska, Piotr Butkiewicz, Monika Chlebek, Rafał Czępiński, Paweł Dunal, Tomasz Gągała, Agnieszka Gębska, Viola Głowacka, Ewa Goral, Bartek Górny, Dora Hara, Ewa Juszkiewicz, Bartosz Kokosiński, Tomasz Kołodziejczyk, Karolina Komorowska, Piotr Korol, Aleksandra Kowalczyk, Kamila Kuźnicka, Magdalena Laskowska, Agata Leszczyńska, Konrad Maciejewicz, Paweł Matyszewski, Paweł Mendrek, Monika Mysiak, Zofia Nierodzińska, Artur S. Oleksy, Jakub Pieleszek, Przemysław Przepióra, Igor Przybylski, Urszula Przyłucka, Katarzyna Rogoża, Małgorzata Rozenau, Ewa Skaper, Justyna Smoleń, Kamil Stańczak, Irmina Staś, Remigiusz Suda, Małgorzata Szymankiewicz, Marcin Szymielewicz, Weronika Teplicka, Anna Tomaszewska-Nelson, Joanna Trzcińska, Krystyna Urbanowicz-Dudek, Antoni Wajda, Małgorzata Wielek-Mandrela, Maja Wilchelm, Rafał Wilk, Marcin Zawicki, Zuzanna Ziółkowska, Bartłomiej Żukowski, Małgorzata Żurada. www.galeriabielska.pl, www.bj.galeriabielska.pl Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Działalność Galerii Bielskiej BWA jest finansowana z budżetu Gminy Bielsko-Biała Galeria Bielska BWA, Bielsko-Biała, ul. 3 Maja 11 tel./faks 33 812 58 61, 33 812 4119 e-mail: [email protected] Galeria czynna codziennie w godz. 10.00 – 18.00. Na wystawę „Bielska Jesień 2013” wstęp bezpłatny.