Relacje-Interpretacje Nr 2 (6) czerwiec 2007
Transkrypt
Relacje-Interpretacje Nr 2 (6) czerwiec 2007
Relacje nterpretacje ISSN 1895–8834 Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Bielska architektura i wiedeńskie inspiracje Artur Pałyga i Jan Picheta – dialogi Nr 2 (6) maj 2007 Ludowe zabawki Juliusz Wątroba o młodych Sen nocy letniej w Teatrze Polskim Nowe Ateny Beskidzkie Centrum Zabawkarstwa Ludowego Pod tym hasłem Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej prowadzi wiele różnorodnych działań. Bogata jest oferta na tegoroczne lato. Przypomnijmy, że w siedzibie ROK mieści się stała ekspozycja zabawek typowych dla ośrodków: myślenickiego, kieleckiego, rzeszowskiego i przede wszystkim żywieckiego. Obecnie trwają tu prace modernizacyjne, a ponownie Centrum zostanie oddane do dyspozycji zwiedzających 27 lipca. Tego samego dnia oficjalnie otwarta zostanie w Galerii Sztuki ROK międzynarodowa pokonkursowa wystawa zabawek tradycyjnych (potrwa do pierwszych dni września). Pokazane na niej będą prace twórców z krajów Grupy Wyszehradzkiej, a więc z Polski, Słowacji, Czech i Węgier. Przez trzy ostatnie dni tegorocznego Tygodnia Kultury Beskidzkiej – 3, 4 i 5 sierpnia – ROK zaprasza na warsztaty zabawkarskie. Poprowadzi je Tadeusz Leśniak ze Stryszawy i jak na stryszawską tradycję przystało, ich tematem będą ptaki – dziwaki. W warsztatach udział może wziąć każdy. Wystarczy przyjść na Targi Sztuki Ludowej w Żywcu – na dziedziniec Starego Zamku. Dwa ostatnie dni – 4 i 5 sierpnia – Targów w Żywcu upłyną pod znakiem prezentacji w ramach II Wyszehradzkich Dni Zabawki. Na zdjęciach zabawki ze stałej ekspozycji BCZL. Aleksander Dyl, Zbigniew Hojny, Marian Koim, Zbigniew Micherdziński (archiwum ROK) Relacje nterpretacje Folklor Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Okładka/wkładka 1 Beskidzkie Centrum Zabawkarstwa Ludowego Góralskie dzieciństwo Rok II nr 2 (6) maj 2007 Adres redakcji ul. 1 Maja 8 43-300 Bielsko-Biała telefony 0-33-822-05-93 (centrala) 0-33-822-16-96 (redakcja) [email protected] www.rok.bielsko.pl Barbara Rosiek Felieton 3 W poszukiwaniu ducha miasta Katarzyna Sadowska Architek tura 4 Rynek niewykorzystanych szans Bożena Chorąży Bogusław Chorąży 8 Wiedeń, Hofburg Recenzje 19 Życie i ja Joanna Foryś Śladami Wiednia 20 Małgorzata Bujak Owoc widzenia Małgorzata Słonka 22 W ramionach osła Magdalena Legendź Nowe Ateny 29 Kuku pamięci Janusz Legoń Kar tka z podróż y 31 Jechać do Lwowa Marek Bernacki 33 36 Lwów, pomnik Nikifora M. Bernacki Literatura 14 Wiersze. Proza Aleksandra Kil Marta Maj Krzysztof Kurus 18 Młodzi! Utalentowani!? Juliusz Wątroba Rozmow y 24 Artur Pałyga czyta testament Z Arturem Pałygą rozmawiał Jan Picheta 26 Rozmaitości Rekomendacje Wychodzę z bagna Z Janem Pichetą rozmawiał Artur Pałyga Galeria Wkładka Moje krajobrazy – Maria Procyk © M. Bujak Redaktor naczelna Małgorzata Słonka Rada redakcyjna Ewa Bątkiewicz Lucyna Kozień Magdalena Legendź Janusz Legoń Leszek Miłoszewski Artur Pałyga Jan Picheta Maria Schejbal Agata Smalcerz Maria Trzeciak Juliusz Wątroba Urszula Witkowska Opracowanie graficzne, DTP Mirosław Baca Projekt logo Agata Tomiczek‑Wołonciej Wydawca Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej dyrektor Leszek Miłoszewski Nakład 900 egz. (dofinansowany przez Urząd Miejski w Bielsku-Białej) Naświetlanie Art-Line Plus Druk OW Augustana Czasopismo bezpłatne ISSN 1895–8834 Zrealizowano w ramach Programu Operacyjnego Promocja Czytelnictwa ogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Góralskie dzieciństwo Barbara Rosiek W lipcu i sierpniu Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej zaprasza do swojej galerii na międzynarodową pokonkursową wystawę zabawek. Dla jednych może ona być pretekstem do przywołania wspomnień z dzieciństwa, dla innych do głębszej refleksji nad współczesną kondycją tej dziedziny twórczości ludowej. Oba wątki łączą się w tekście Barbary Rosiek. Moje dzieci są już dorosłe. Wychowały się na plasti kowych konstruktorach i klockach lego. Ale pamiętam ich miny, gdy któregoś dnia przywiozłam do domu kle poka, bryczkę i koniki. I furorę, jaką te zabawki zrobiły w przedszkolu syna, gdzie zresztą pozostały. Wszystkie inne w tym momencie powędrowały do kąta. Dzieci ba wiły się ludowymi konikami. Dzisiaj rozmawiam z dziećmi odwiedzającymi mu zeum. Pokazuję im stare zabawki, pytam, czym się ba wią. Wymieniają mi jakieś gry komputerowe, lalki Barbi, transformersy itp. Niektóre, te do oglądania i podziwia nia, szybko je nudzą. Dziecko jest kreatywne, ma tyle po mysłów, chce tworzyć, niekoniecznie powielać. Potrze buje ruchu, jest pełne życia. Dawniej dzieci wiejskie nie nudziły się. Jeżeli nie miały akurat żadnych obowiąz ków, zawsze coś wymyśliły. Jakąś zabawę czy zabawkę. A dzieci żywieckich zabawkarzy pomagały w produk cji. Malowały koniki, bryczki czy ptaszki. Życie dzieci wiejskich nie było łatwe. Nie znaczy to, że się nie bawiły czy nie miały zabawek. Owszem – wy korzystywały każdą wolną chwilę, jaka się przydarzy ła. A nie było ich zbyt wiele. Przecież od najmłodszych lat pomagały w gospodarstwie i opiekowały się młod szym rodzeństwem. Jednak nie było w okolicy drzewa, jaru, wąwozu czy stawu, które nie byłyby spenetrowa ne. Z tego powodu krowy nieraz poszły w szkodę. Ale Karetki z ryzowaniem przecież wokół pastwiska wszystko było takie ciekawe. charakterystycznym Można było tyle podpatrzyć. Tyle się dowiedzieć. Gdy dla żywieckiego padał deszcz, trzeba było wymyślić jakiś prosty szałas. ośrodka zabawkarskiego Gdy prażyło słońce, nieraz wypełzały gady. W potoku (Teofil Szczygieł, Lachowice) rechotały żaby. Z pastwiska wracało się tyle razy z po Barbara Rosiek – etnograf Muzeum Miejskiego w Żywcu. Znawczyni zagadnień związanych z kulturą i sztuką ludową Beskidów, przede wszystkim Żywiecczyzny. Autorka licznych publikacji, kuratorka wystaw, jurorka przeglądów, konkursów i festiwali folklorystycznych. R e l a c j e drapanymi rękami i pokaleczonymi stopami, z umoru saną borówkami buzią. Ale jaka to była frajda współeg zystować z przyrodą, czuć jej tętno, być jednym. Wiejskie dzieci rzadko miewały kupione zabawki. Dziewczynki bawiły się lalkami szmaciankami uszyty mi przez babcie. Gotowały posiekaną trawę, małe ka myczki czy patyczki, które soliły piaskiem. Za naczy nia służyły szerokie liście, kora, jakieś nieużywane już przez mamę stare zdziorty czy wyplecione z trawy na czyńka. Chłopcy strugali kozikiem piszczałki i łódeczki z kory. Za konika służył im patyk. Głosy ptaków naśla dowały wycięte z kawałka blachy wabiki czy drewnia ne gwizdki. Różne dźwięki wydawały też trąbki skręco ne z kory, piszczki ze słomy czy ptasich piór, trzymane między palcami liście trawy poruszane dmuchaniem albo po prostu odpowiednio ułożone usta. Do polowa nia służyły proce, które każdy robił sam. Wszyscy bie gali za szmacianą piłką. Moje dzieciństwo było trochę inne. Spędziłam je w Węgierskiej Górce, która wówczas, w latach 60., nie była typową wsią. Większość mieszkańców łączyła pracę w odlewni żeliwa z gospodarstwem. Dość licznie przy jeżdżali już wtedy letnicy. Urodziłam się na granicy dwóch światów. Tego dawnego i współczesnego. Mieli śmy z rodzeństwem już różne zabawki, lalki, klocki, ja kieś gry, rower, ba, nawet wrotki i bilard. Moi rodzice nie mieli dużo pola ani krów. Ojciec był urzędnikiem. Nie mniej pamiętam uciążliwą pracę przy żniwach, zalewa ne deszczem siano czy ruszanie ziemniaków. Ale przede wszystkim pamiętam naszą wspólnotę placową. Kole żanki, które pasły krowy w pasterniku czy na gęsiej szyi I n t e r p r e t a c j e W konkursach na zabawkę organizowanych co dwa lata przez Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku‑Białej pojawiają się formy nietradycyjne, objęte kategorią „impresja na temat zabawek” (Rozalia i Józef Szypułowie, Czechowice-Dziedzice) Archiwum ROK R e l a c j e i smażoną na ognisku jajecznicę okraszoną spadającymi z drzew szpilkami. Wspólne skakanie do siana, zrywane w cudzym sadzie wiśnie, domek zmontowany na rozwi dlonym pniu jabłoni. Pamiętam podjadany chleb, któ ry miałyśmy drobić kurom i szczypiące po nogach gęsi. Chłopców z drewnianymi sikawkami urządzających w śmigusa manewry na otoczonym potoczkami placu. Na zawsze zapamiętałam też z tamtego czasu tabor Cyganów koczujących po drugiej stronie Soły, wędrują cą dziadówkę, handlarza sprzedającego oleodruki i ko bietę z wielkim tobołem na plecach. Była z Koszarawy. Nie bardzo wiedziałam, gdzie ta Koszarawa leży, ale było mi tej kobiety bardzo żal. Dźwigała na plecach ciężar, który ją przyginał do ziemi. Były to zawiązane w wiel kiej płachcie łyżki, rogalki, warzechy, grabie, małe tacz ki, stołeczki i Bóg wie co jeszcze. Z boków wystawały sztyle do kopaczek. Po wielu latach, a w zasadzie dopiero jako etnograf pracujący w żywieckim muzeum, uświadomiłam sobie, że ta kobieta była żywym przykładem lokalnego handlu domokrążnego. Tak właśnie sprzedawali swoje drewnia ne wyroby rzemieślnicy z Koszarawy i okolicznych wsi. Mieszkali na terenie o mało urodzajnej ziemi, a niewiel kie gospodarstwa nie były w stanie ich wyżywić. Dlate go przetwarzali to, czego było pod dostatkiem. Wykony wali drewniane narzędzia, sprzęty, drobne przedmioty gospodarstwa domowego i zabawki. Wśród zabawek do minowały bryczki z konikami, wózki drabiniaste, koni ki, kołyski. Ale były też kasetki będące miniaturą skrzyń na ubranie, łóżeczka dla lalek, taczki, karuzelki, wojsko, ułani na koniach, klepoki, dziobiące się kogutki czy dla najmłodszych drewniane grzechotki. W Stryszawie roz powszechnił się masowy wyrób ptaszków. Zabawki malowano naturalnymi barwnikami i w prosty sposób zdobiono. Najstarsze były czerwone i fioletowe, z czasem pojawiły się elementy malowane na żółto czy zielono. Podstawową techniką zdobniczą było ryzowanie na pomalowanej powierzchni karetek, kołysek czy taczek prostych motywów geometrycznych przy pomocy dostępnych narzędzi. W późniejszym okre sie zaczęto stosować wzory malowane farbą, nanosząc je przede wszystkim na te zabawki, których nie dało się zdobić techniką rytowniczą, jak wózki drabiniaste, kle poki czy ptaszki. Zabawkarze nie mieli oddzielnego warsztatu pra cy. Wstępna obróbka drewna miała miejsce na podwór ku, w pomieszczeniach gospodarczych czy w komorze. Składanie, malowanie, a nawet struganie odbywało się często w kuchni. W produkcji uczestniczyła cała rodzi na. Dzieci pomagały głównie w pracach wykończenio wych. Nie bawiły się wykonanymi zabawkami, ponie waż te przeznaczone były na sprzedaż. Sprzedawano je również na targach i jarmarkach na dość dużym obsza rze Małopolski i Śląska. Żywieccy zabawkarze wykonywali zabawki od daw na, co najmniej od połowy XIX wieku. Literatura etno graficzna wymienia na terenie Polski tylko kilka ośrod ków zabawkarskich, wśród nich – obok tak znanych, jak krakowski czy rzeszowski – występuje żywiecki. Wy robem zabawek zajmowali się mieszkańcy wsi leżących na wschód od Żywca, takich jak Koszarawa, Przybo rów, Lachowice, Stryszawa, Kuków, Kurów, Hucisko czy Pewel Wielka. Żywiecki ośrodek uważa się za naj starszy w Polsce i działa do dzisiaj. Bo do dzisiaj, cho ciaż w mniejszym wymiarze, wykonuje się tutaj brycz ki, koniki czy ptaszki. Czy są one takie jak kiedyś? I tak, i nie. Niektórzy, zwłaszcza starsi twórcy wykonują zabawki takie, jak były dawniej. Z czasem ulepszyli produkcję, poprawili este tykę i funkcjonalność. Ale chociaż stosują współczesne barwniki, zdobią zabawki w tradycyjny sposób. Nie których nie zadowala jednak powielanie tego, co było. I chociaż nie wprowadzają nowych form (próby wyrobu drewnianych aut czy samolotów nie powiodły się), zmie niają zdobnictwo według własnych pomysłów, ale rów nież własnych gustów. Każdy twórca ma prawo się roz wijać. Jeśli twórca ludowy czyni to w ramach przyjętego kanonu, daje tym samym gwarancję przetrwania pre zentowanej przez siebie dziedziny twórczości. Niestety, niewielu jest dzisiaj wytwórców zabawek ludowych, ale ich wyroby cieszą się dużym zaintereso waniem. Można je zobaczyć na wystawach, w galeriach sztuki ludowej, na targach czy kiermaszach. Zmienili się jednak kupujący. Są wśród nich muzea, ośrodki kul tury, handlarze oraz turyści szukający pamiątek. Nasu wa się wobec tego pytanie: czy zabawki ludowe są głów nie wspomnieniem przeszłości? Niewątpliwie tak. Wielu z nas przypominają dzieciństwo, kolorowe stragany, bie ganie z ptaszkiem klaszczącym skrzydełkami. Dla kone serów twórczości ludowej są przejawem ludowego ręko dzieła. Ale mogą być równocześnie atrakcyjną pamiątką. Pamiątką specyficzną, bo nadal można się nimi bawić. Drewniane zabawki ludowe póki co są i będą nie tylko w zbiorach muzealnych i galeriach, ale także jako ofer ta handlowa. A czy mogą być atrakcyjną konkurencją na rynku zabawkarskim? Czas pokaże. I n t e r p r e t a c j e Katarzyna Sadowska W poszukiwaniu ducha miasta Testament Teodora Sixta, wystawiony w Teatrze Polskim, okazał się wydarzeniem sezonu kulturalne go w Bielsku-Białej. Sporo na temat spektaklu mówiło się i pisało przy różnych okazjach, mieli też swoje chwi le chwały twórcy widowiska. Autora sztuki, Artura Pa łygę, nagrodził „Ikarem” prezydent miasta, a Krzyszto fowi Maciejowskiemu za muzykę przypadła prestiżowa w województwie śląskim „Złota Maska”. I bardzo dobrze, choć aż się prosi, aby ten teatralny spektakl nie był finałem, a zaledwie początkiem serii zdarzeń o znaczeniu nie tylko artystycznym. Bo czym że tak naprawdę jest Testament Sixta-Pałygi? Dla mnie – powrotem do przeszłości miasta, wykonanym głów nie po to, by zrozumieć teraźniejszość tego miasta. To nie nostalgiczny wieczór wspominkowy, przerywany od czasu do czasu westchnieniami: „Oj, oj, ale to były pięk ne czasy”. To też nie demaskatorski rajd w zakamarki historii, by zburzyć jakiś pomnik lub na kogoś „znaleźć kwity”. Dla mnie – niech wybaczą zdeklarowani mate rialiści – to poszukiwanie ducha tego miasta, który na pewno kiedyś tu był. A teraz może gdzieś odleciał, albo chwilowo przysnął? A może dalej działa, tylko o tym nie wiemy? A zatem szukajmy ducha. Cierpliwie, uważnie, nie koniecznie metodami spirytystycznymi. Przyjrzyjmy się bielskim kamienicom, ich architekturze, tak szczegóło wo opisanej w poprzednich latach przez profesor Ewę Chojecką. Zajrzyjmy do zamku Sułkowskich, do Domu Tkacza, do Muzeum Techniki i Włókiennictwa... Za głębmy się w lekturze historycznych publikacji dra Je rzego Polaka, Piotra Keniga, Jacka Proszyka... Dopraw dy, jest co oglądać i jest co czytać, ale im więcej wiemy, tym bardziej czujemy potrzebę zdobywania nowych wia domości. Z pewnością dzieje się też tak dlatego, że prze szłość Bielska i Białej jest równie bogata, co fascynują ca. Kiedy czytamy, jak przez wieki współistniały tutaj R e l a c j e ż ywioły polski, niemiecki, żydowski i czeski, jak miesza ły się wpływy śląskie i małopolskie, to lepszej lekcji wie lokulturowości Europy nie potrzebujemy. A kiedy znów dowiadujemy się, jak powstawały miejscowe fabryki, jak walczyli o swe prawa zatrudnieni w nich robotnicy, to i łódzka „ziemia obiecana” nie jest tak bardzo egzotycz na. Przyjrzyjmy się jeszcze tej kolosalnej zmianie, jaką przeszły Bielsko i Biała tuż po II wojnie światowej, kie dy to nie tylko praktycznie, ale i formalnie stały się jed nym miastem, równocześnie tracąc większość starych mieszkańców na rzecz licznych przybyszów ze Wscho du. Popatrzmy na lata 60. i 70. XX wieku, kiedy z kolei Bielsko-Biała staje się centrum polskiej małolitrażowej motoryzacji, gwałtownie powiększając się o nowe osie dla, wypełniające się kolejną falą przybyszów z różnych części kraju. Im bardziej drobiazgowo sięgać będziemy do historii, tym dokładniej będzie się potwierdzać teza, że współcze sność jest zbudowana na przeszłości. A to z kolei ozna cza, że dobrze znając zaszłości, o wiele łatwiej kształ tować można teraźniejszość. I tu wracamy do punktu wyjścia, ale nie sami. Idziemy bogatsi o wiedzę o prze szłości – z duchem miasta pod rękę. Jakie zatem to Biel sko-Biała jest teraz? Najlepiej byłoby, gdyby każdy sam próbował odpowiedzieć na to pytanie. I pewnie odpo wiedzi byłyby różne, choć jedno stwierdzenie wydaje się oczywiste: miasto ciągle się zmienia, co widać po licz nych inwestycjach i remontach. Chciałoby się oczywiście napisać, że w tych zmianach mają niemały udział ludzie kultury. Że artyści – aktorzy, muzycy, plastycy, literaci, filmowcy – nie tylko umilają czas wolny ludziom pracy i biznesu, ale budzą wrażliwość i twórczy niepokój, skła niają do refleksji. Chciałoby się na koniec zauważyć, że zarówno teraz, jak i w przeszłości duch miasta ma ob licze bardzo kulturalne, ale czy to prawda? A w ogóle – kto dzisiaj wierzy w duchy? Agata Tomiczek-Wołonciej Katarzyna Sadowska to pseudonim. I n t e r p r e t a c j e Bożena Chorąży – archeolog, absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kustosz Działu Archeologii Muzeum w Bielsku-Białej. Członek Stowarzyszenia Naukowego Archeologów Polskich. Jej zainteresowania skupiają się na badaniu prehistorycznych stanowisk na terenie Śląska Cieszyńskiego oraz starego miasta w Bielsku-Białej. Bogusław Chorąży – archeolog, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kustosz, kierownik Działu Archeologii Muzeum w Bielsku-Białej. Członek Stowarzyszenia Naukowego Archeologów Polskich. Prowadził badania m.in. na terenie Śląska Cieszyńskiego, północnych Moraw, starego miasta w Bielsku-Białej. R e l a c j e Od lat jesteśmy związani z bielskim Rynkiem emo cjonalnie i zawodowo. Musimy przyznać, że pomimo kilku miesięcy, które minęły od chwili otwarcia prze budowanej płyty, poruszamy się po niej wciąż z zaże nowaniem. Wiele osób, które oprowadzamy po Rynku (zarówno starszych, jak i młodych), pyta nas, jak to się stało, że wygląda tak właśnie. Nie musimy dodawać, że dominują opinie zdecydowanie negatywne. Nie chcemy się jednak wypowiadać na temat walorów estetycznych tego miejsca. Nam się ono po prostu nie podoba, ale nie jesteśmy autorytetami w tej dziedzinie i nasze opinie można łatwo podważyć. Jako archeolodzy, którzy prowadzili dotychczasowe badania wykopaliskowe na płycie bielskiego Rynku, nie możemy powstrzymać się jednak od kilku uwag dotyczą cych sposobu eksponowania reliktów archeologicznych uczytelnionych w trakcie realizacji ostatniej przebudo wy. Nie ukrywamy, że do zabrania głosu w tej dyskusji skłoniły nas opinie projektanta i innych osób odpowie dzialnych za realizację przebudowy zawarte w artyku le Marii Trzeciak pt. Przestrzeń publiczna zamieszczo nym w lutowym numerze „Relacji–Interpretacji”. Wiele z nich było dla nas prawdziwym zaskoczeniem i trudno pozostawić je bez komentarza. Badania archeologiczne na płycie Rynku rozpo częto w 1995 roku. Prowadzono je następnie w latach 1996–1998. Nie miejsce tu na referowanie wyników ko lejnych sezonów badawczych, najważniejszy dla naszych rozważań był fakt odkrycia dwóch obiektów architektu ry kamiennej z XVII wieku: studni rynkowej oraz obiek tu wstępnie interpretowanego jako budynek wagi miej skiej. Obydwa zostały przebadane w latach 1996–1997 w stopniu pozwalającym na rekonstrukcję ich wielko ści, charakteru oraz głębokości zalegania poszczegól nych elementów. Nieznana była jedynie głębokość studni (wykonany odwiert geotechniczny wskazywał na głę bokość przekraczającą 8 m, a analiza geologiczna – ok. 12 m) oraz podział (szczegółowy) wnętrza niepodpiwni czonej partii budynku wagi miejskiej. Obydwa obiekty były zachowane w dobrym stanie i pomimo ich stosun kowo młodej metryki doskonale nadawały się na po trzeby ekspozycji. Walory te zostały w pełni docenione przez zespół przygotowujący wytyczne projektowe do konkursu na koncepcję architektoniczną. Wydawało się wtedy oczy wiste, że nowa wizja bielskiego Rynku, którego począt ki sięgają czasów średniowiecza, powinna zawierać rów nież elementy kulturowe świadczące o wielowiekowej Rynek Przebudowany bielski Rynek wzbudza dużo emocji, i raczej nie są to emocje pozytywne. Opublikowany przez nas w poprzednim numerze tekst Marii Trzeciak pt. Przestrzeń publiczna wywołał ogromne zainteresowanie Czytelników i sporo dyskusji. O możliwość przedstawienia swojego stanowiska, a jednocześnie zwrócenia uwagi na zagadnienia, o których warto pamiętać przy rewitalizacjach kolejnych obiektów przestrzeni publicznej, poprosili bielscy archeolodzy. Czynią to w niniejszym artykule. I n t e r p r e t a c j e niewykorzystanych szans rzeszłości tego miejsca. Odsłonięte relikty nadawały się p do tego znakomicie, stąd uczytelnienie obydwu obiektów stało się jedną z wytycznych w konkursie na nową kon cepcję architektoniczną Rynku (zapisano w nich rów nież m.in. małowymiarowość elementów nawierzch ni rynkowej!). Archeolodzy nie uczestniczyli w przeprowadzonym konkursie. Nikt też nie konsultował z nami przyjętych rozwiązań, w tym sposobu uczytelnienia reliktów od krytych w trakcie badań archeologicznych. Wygrała kon cepcja architektoniczna budząca wiele kontrowersji. Naj istotniejszy jednak wydaje się fakt, że jest to w istocie zupełnie odmienna wizja od zrealizowanej w końcowym efekcie. Prezentowane wizualizacje zwycięskiej koncep R e l a c j e Bożena Chorąży Bogusław Chorąży cji przedstawiały obydwa obiekty archeologiczne w ca łości przykryte szklanymi taflami i, co najważniejsze, nie posiadały one własnych, wychodzących ponad płytę Rynku form architektonicznych. Konstrukcja fontanny również była o wiele mniejsza i nie zakładano obecno ści tak masywnej formy w centralnej partii Rynku. Jak różni się ta wizja od zrealizowanej, każdy może przeko nać się na własne oczy. I tu rodzi się podstawowe pyta nie – pytanie o sens przeprowadzania konkursu i deba ty publicznej, jeżeli końcowa koncepcja architektoniczna zupełnie odbiega od zakładanej. A przecież właśnie dys kusja na etapie pokonkursowym – jak przekonują nas we wspomnianym artykule projektanci i organizatorzy konkursu – miała być momentem właściwym do wyra żania opinii na temat zwycięskiej koncepcji. Trudno się w tej sytuacji dziwić, że na tym etapie nie było uwag krytycznych ze strony archeologów – wszak że postulat dotyczący wizualizacji obiektów architekto nicznych został spełniony. Projektowane przeszklenie reliktów architektonicznych na poziomie nawierzchni wydawało się w sposób optymalny zapewniać ich wizu alizację. Co prawda wątpliwości budził aspekt technicz ny dotyczący zapewnienia warunków funkcjonowania tej ekspozycji, zwłaszcza w sytuacji silnego parowania wnętrza otworu studziennego, ale jak nas zapewniano, rozwiązanie tego problemu miał umożliwić sprawny sys tem wentylacyjno-klimatyzacyjny (jak się okazało zupeł nie niewydolny!). Już wtedy dziwiła koncepcja przeszkle nia obiektu studziennego, który zwykle nadbudowany stanowi ozdobę rewaloryzowanych rynków. Można to było uznać jednak za śmiałe rozwiązanie, które zakła dało prawie doskonałą wizualizację obiektu studzien nego (do dna), a jednocześnie nie stwarzało konkuren cyjnej formy architektonicznej w stosunku do fontanny z figurą Neptuna (także elementu historycznego daw nego Rynku). W 2005 roku przystąpiono do przebudowy płyty Rynku. Równocześnie rozpoczęto badania wykopali skowe i nadzory archeologiczne stanowiące integralną Ekspozycja dawnej wagi miejskiej I n t e r p r e t a c j e część realizowanej inwestycji. Program badań zakładał m.in. przebadanie obiektu wagi miejskiej w celu ujaw nienia jego podziałów wewnętrznych (a więc jedynie uszczegółowienia badań z 1996 roku) oraz wyeksploro wanie do dna kamiennej studni (zakładano głębokość 12 m). Przystępowaliśmy do tych prac z wizją architek toniczną znaną z komputerowych wizualizacji konkur sowych, tzn. z koncepcji, która zakładała przeszklenie studni i obiektu wagi miejskiej na poziomie nawierzchni Rynku. Pierwszym zderzeniem z zupełnie nową rzeczy wistością realizowanego projektu technicznego (powsta łego w 2004 roku bez jakiejkolwiek konsultacji z arche ologami prowadzącymi badania) było zredukowanie R e l a c j e przeszklenia obiektu wagi miejskiej do partii piwnicz nej i przyległej części niepodpiwniczonej, a więc odcin ka odsłoniętego już w 1996 roku. Ograniczenie ekspo zycji tłumaczono koniecznością funkcjonowania w tej części Rynku sceny zaprojektowanej na potrzeby imprez rozrywkowych. Drugim, o wiele bardziej brzemiennym w skutki rozwiązaniem stało się „wyciągnięcie” do góry konstrukcji nośnej partii przeszklonej i powstanie zu pełnie nowej, nieznanej z wcześniejszych wizualizacji, formy architektonicznej. We wspomnianym już artykule Marii Trzeciak projektant tłumaczy to w sposób nastę pujący: „(...) fundamenty były znacznie płycej pod po wierzchnią, niż pierwotnie zakładano – a trzeba było za chować konieczny, bezpieczny dystans między koroną murów a szkłem”. Rzeczywistość wyglądała jednak zu pełnie odmiennie – obecna partia przeszklona obejmu je część wagi miejskiej odsłoniętą i zinwentaryzowaną już w 1996 roku. Dokumentacja sporządzona w trakcie tych badań, przekazana do wglądu wszystkim uczestni kom konkursu na koncepcję architektoniczną bielskie go Rynku w 1998 roku, zawierała pełną inwentaryzację geodezyjną odkrytych reliktów architektonicznych (do kumentacja do wglądu w Delegaturze Państwowej Służ by Ochrony Zabytków w Bielsku-Białej). Nie było więc żadnego elementu zaskoczenia, projektant dysponował wszystkimi danymi dotyczącymi eksponowanej obecnie partii wagi miejskiej (dla pewności sprawdziliśmy po miar wysokościowy – różnice w stosunku do pomiaru z 1996 roku wynosiły 1-2 cm). Nawiasem mówiąc, nie było również zaskoczenia w przypadku wysokości za chowanych partii murów, już po badaniach w 1996 roku wiadomo było, że część piwniczna ma zachowany mur o wysokości 2 m, a partia niepodpiwniczona (zasadni cza część budowli) jedynie 60 cm. Podobna sytuacja dotyczyła ekspozycji studni, któ rej przeszklenie pierwotnie zakładano w poziomie na wierzchni rynkowej. Faktu tego co prawda nie tłuma czono tym razem niespodziewanym „wyrośnięciem” reliktów studni, ale głównie względami bezpieczeń stwa (możliwość niekontrolowanego wjazdu) oraz bra kiem funkcjonalności tego rozwiązania (głównie ryso waniem szyb – dziwne, że argument ten nie pojawia się przy ekspozycji wagi miejskiej). Pojawia się tu jednak inna zdumiewająca teza, jakoby przyczyną niewydol ności zaprojektowanego systemu wentylacyjnego ekspo zycji, powodującej roszenie szyb, jest zbyt duża głębo kość studni... Tymczasem głębokość studni szacowano już w 1997 roku na 12 m (w rzeczywistości wynosi ona Trudno, zwłaszcza tym najmłodszym, zobaczyć główne atrakcje Rynku Wizja zagospodarowania z projektu koncepcji architektonicznej Rynku I n t e r p r e t a c j e 14 m), a wyeksplorowano ją ze względu na trudności techniczne tylko do głębokości 8 m (zgodnie z projek tem planowano osiągnięcie dna studni). Tyle sprostowań. Nie one jednak wydają się najważ niejsze, choć rzeczą zdumiewającą jest próba wytłuma czenia zastosowanych rozwiązań architektonicznych właśnie... archeologią. Istota rzeczy leży w czym innym. To właśnie arche ologia – a ściśle mówiąc relikty architektoniczne odkry te podczas badań archeologicznych – są naszym zdaniem niewykorzystaną szansą bielskiego Rynku. Jesteśmy prze konani, że ich umiejętne wyeksponowanie mogło nadać niepowtarzalny charakter temu miejscu, w dużej mierze decydując o jego atrakcyjności. Mogły one stać się powo dem zastosowania prawdziwie oryginalnych rozwiązań, a zarazem wydobycia tradycji kulturowej tej tak ważnej dla Bielska-Białej przestrzeni. Tymczasem uzyskaliśmy stan, który pomimo dużych nakładów inwestycyjnych przyniósł niezwykle ograniczony efekt, a stopień wizuali zacji odsłoniętych reliktów jest znikomy. Niezwykle ma sywna konstrukcja nośna tafli pokrywającej partię piw niczną obiektu wagi miejskiej, usytuowana w układzie wznoszącym na wysokości wzroku, praktycznie unie możliwia oglądanie jej wnętrza. Dodatkowo poprzez wzniesienie obudowy szczelnie pokrytej płytami grani towymi zerwano związek prezentowanej części z pozo stałą partią wagi. Mało kto bowiem zwraca uwagę w tej sytuacji na zaakcentowane w nawierzchni fundamenty pozostałej, niepodpiwniczonej partii tego obiektu. Za wiodły również kosztowne rozwiązania techniczne, któ re, jak się okazało, nie są w stanie skutecznie odparować szyb, prawie całkowicie uniemożliwiając obserwację wnę trza ekspozycji. Cena tej koncepcji jest wysoka – jej efek tem jest pojawienie się zupełnie nowych form architek tonicznych, obcych dla przestrzeni rynkowej. Zdumiewającym rozwiązaniem jest również ekspo zycja studni rynkowej. Nawet jeśli pominiemy już kwe stię jej „wyrośnięcia” powyżej nawierzchni Rynku, to R e l a c j e znaczna średnica obudowy tafli szklanej powoduje, że nie możemy zobaczyć jej wnętrza. A przecież istotą atrakcyj ności wizualnej studni jest właśnie jej głębokość. Teraz pytanie najważniejsze: czy można było tego uniknąć? Odpowiedź wydaje się oczywista. Dość łatwo można sobie wyobrazić wiele innych sposobów uczytel nienia odkrytych reliktów architektonicznych, np. trady cyjne nadbudowanie cembrowiny studziennej bez zasto sowania szklanego nakrycia i kosztownej infrastruktury technicznej czy też nakrycie reliktów wagi miejskiej for mą dającą możliwość lepszej ich wizualizacji, a jedno cześnie bardziej neutralną dla przestrzeni rynkowej. Jed nak nie chodzi tu o gotowe recepty. Problemem, który wydaje się tu być najistotniejszy, a którego rozwiązanie naszym zdaniem zupełnie zawiodło w planowaniu biel skiego Rynku, jest brak rzeczywistej, szerokiej debaty publicznej i konsultacji rozwiązań realizowanych w tzw. przestrzeni publicznej, będącej własnością ogółu miesz kańców naszego miasta. W tej sytuacji uwagi formuło wane na etapie realizacji projektu są już zupełnie spóź nione, nie dają możliwości zasadniczych zmian. Z punktu widzenia formalnego projekt nie wymagał konsultacji z naszej strony. Nie chcielibyśmy tu przesad nie podnosić roli archeologów w planowaniu architekto nicznym. W końcu nasza praca sprowadza się głównie do odkrywania materialnych reliktów przeszłości. Jednak w świetle tego, co napisano powyżej, ciśnie się na usta pytanie o charakterze wręcz symbolicznym. Czy pomi nięcie autorów badań wykopaliskowych, którzy najle piej znają specyfikę i charakter odkrytych obiektów ar cheologicznych, w projektowaniu bielskiego Rynku było właściwe? Wnętrza studni nadal nie widać (stan z maja 2007) Aleksander Dyl I n t e r p r e t a c j e Małgorzata Bujak Śladami Wiednia Bielska architektura i wiedeńskie inspiracje Mały Wiedeń. Ten często słyszany przydomek Bielska-Białej mimowolnie poprawia mieszkańcom samopoczucie, choć kiedy patrzymy dzisiaj na miasto, może niejeden z nas dziwi się, skąd się właściwie wziął? Nasze zamczysko Hofburgu raczej nie przypomina, katedra na gotycką też nie wygląda, a i deptakom daleko jeszcze do Kärtnerstraße, nie mówiąc już o Stadtparku, którego w ogóle nie ma tu co szukać. No, może trochę topografia jest podobna, wzgórza naokoło, lasek – niby jak ten wiedeński – i rzeka płynąca pośrodku, nasz „mały Dunaj”? (1) Czyżby obraz „małego Wiednia” zawierał się tylko we wspomnieniach? Nasze miasto zawsze mi się kojarzyło z Wiedniem (…). Bielsko miało swoją promenadę w postaci ulicy 3 Maja (…). Druga główna ulica – dzisiejsza 11 Listopada – posiadała przepiękne sklepy... – wspomi na Maria Koterbska w książce Jerzego Polaka Bielsko‑Biała w zwierciadle czasu. Przecież i dziś one istnieją. A gdzie jeszcze szukać Wiednia na bielskich i bialskich ulicach? Może trzeba zacząć bardziej przyglądać się mia stu, bruki coraz równiejsze, więc bez ryzyka potknię cia można podnieść wzrok i zobaczyć... po prostu biel ską architekturę. Wiedeński styl Karla Korna Może zabrzmieć nieco podręcznikowo stwierdzenie, że wiele realizacji architektonicznych w naszym mie ście wzorowanych było na architekturze wiedeńskiej, gdyż spory wpływ na jego obraz mieli architekci i ar tyści wiedeńscy w nim tworzący. Choć aby tworzyć „po wiedeńsku”, wystarczyło być wykształconym „po wie deńsku”, czego najlepszym dowodem są dzieła bielskie go architekta Karla Korna1. Nazwiska jego uniwersy teckich profesorów znaczą wiele dla sztuki budowlanej R e l a c j e (2) Małgorzata Bujak – malarka, urodzona w Krakowie, absolwentka Instytutu Sztuki tamtejszej Akademii Pedagogicznej. Publikujemy fragment jej pracy magisterskiej napisanej pod kierunkiem prof. B. Krasnowolskiego (autora studium historyczno‑urbanistycznego Bielska i Białej). To spojrzenie na bielską architekturę oczami wieloletniej mieszkanki Wiednia. I n t e r p r e t a c j e epoki historyzmu, szczególnie Heinricha von Ferstla 2, twórcy m.in. kościoła Wotywnego przy wiedeńskim Rin gu oraz – co warto przypomnieć – autora neogotyckiej przebudowy kościoła ewangelickiego na pl. M. Lutra. Wracając więc do Korna – popularna ostatnio, zapro jektowana przez niego willa Theodora Sixta (1883) przy ul. A. Mickiewicza 24 posiada analogie do siedziby ar cyksięcia Karola Ludwiga w Reichenau (1870–1872) au torstwa Ferstla (Il. 1). Podobieństwo można już dostrzec w całościowej kompozycji, w której szczególnie motyw wieży i parterowa loggia przypominają willę bielskie go filantropa. Porównując gmach Poczty Głównej – au torstwa Korna – do wiedeńskiego domu mieszkalnego Millera von Aichholza, projektu Ferstla (przy ulicach Am Heumarkt 13 i Beatrixgasse 32), zauważyć moż na dalsze paralele. Ten neorenesansowy budynek (Il. 3) posiada trzy elewacje frontowe i dwa naroża, z których jedno formuje półokrągły ryzalit, nakryty kopułą z la tarnią, analogicznie do bielskiego gmachu poczty. Ze stawienia budowli obu architektów można by mnożyć. Choćby hotel Kaiserhof (obecnie Prezydent) i wiedeński Palais Wertheim (1864–1868) przy Schwarzenbergplatz 17, utrzymane w formach włoskiego renesansu z moc no boniowanym cokołem, arkadowymi oknami i wiel kim porządkiem w wydatnym ryzalicie. Zaskakujące też może wydać się porównanie kamie nicy Wiktora Burdy (z obecnym sklepem Rossmann), stojącej tuż przy moście na ul. 11 Listopada 10 (1893), do nieco późniejszej kamienicy przy Praterstrasse (1896) projektu Ludwiga Tischlera, prezentującej niemal iden tyczny układ przestrzenny (Il. 4). Natomiast w przypad R e l a c j e ku budynku Komunalnej Kasy Oszczędności przy ul. Wzgórze 19 (z restauracją Patria) inspiracje zaczerpnię te z wiedeńskiej architektury są czytelne m.in. w fasa dzie utworzonej w ściętym narożniku, tak często stoso wanej w stolicy monarchii (Il. 5). Architektura największych synagog w Bielsku i Białej była odbiciem wpływów, jakie wywarły zarówno dzie ła wiedeńskie, jak i synagoga budapeszteńska, bowiem inspiracją dla bóżnicy w Bielsku były budowle Ludwiga von Förstera, zrealizowane w Wiedniu w dzielnicy Le opoldstadt przy Tempelgasse (1854–1858) i Budapeszcie przy Dohany-utca (1853–1859). Z tej ostatniej zaczerp nięto rzut prostokąta z dwiema ośmiobocznymi wieża mi, pasiastą fakturę ścian z dwubarwnej cegły, arka dowe okna i jedno trójdzielne w elewacji wschodniej. Natomiast środkowa część elewacji frontowej synagogi w Białej, z neoromańskim szczytem, miała swoje inspi racje w wiedeńskim kościele ewangelickim przy Gum pendorferstrasse. Inspiracje Emanuela Rosta juniora Jednym z najbardziej reprezentacyjnych gmachów w Białej jest ratusz miejski, wzniesiony według konkur sowego projektu bialskiego architekta Emanuela Rosta juniora. Budowlę wyróżnia bogactwo form plastycz nych, wzorowanych na wiedeńskiej architekturze pa łacowej3. Jednakże uderzające jest jej podobieństwo do gmachu magistratu z dzielnicy Währing (Il. 2) wznie sionego według projektu spółki architektonicznej Mo ritz & Carl Hinträger (1890–1891). Co ciekawe, spółka ta również uczestniczyła w konkursie na budynek ratusza (3), (4), (5) 1. Reichenau – siedziba arcyksięcia Karola Ludwiga wg projektu H. von Ferstla („Allgemeine Bauzeitung” 1877) 2. Magistrat wiedeńskiej dzielnicy Währing wg projektu spółki Moritz & Carl Hinträger („Der Bautechniker” 1891) 3. Dom mieszkalny wg projektu H. von Ferstla przy ulicach Am Heumarkt 13 i Beatrixgasse 32 4. Kamienica przy Praterstrasse wg projektu L. Tischlera („Wiener Bauindustrie‑Zeitung” 1897) 5. Kamienica przy Währingerstrasse 68 wg projektu spółki Fellner & Helmer („Wiener Bauindustrie‑ ‑Zeitung” 1895) I n t e r p r e t a c j e (6) (7) 10 ialskiego, a jej projekt został przez jury konkursowe do b puszczony później do sprzedaży. Warto też wspomnieć o Karlu Kornie, biorącym udział w tym konkursie, któ rego projekt został oceniony jako drugi. Pałacyk Emanuela Rosta juniora przy ul. Komoro wickiej 48, wzniesiony według jego własnego projektu, przyozdabiają bujne ornamenty barokowe, a dwóch ko puł wznoszących się nad dachem nie powstydziłby się nawet wiedeński Hofburg przy Michaelertrakt (Il. 9). Artyści znad Dunaju Rok 1890, ostatni dzień września. Tłumy oblegają nowy, w stylu wiedeńskiego teatru wybudowany gmach. William Shakespeare brylantowym kluczem „Snu nocy letniej” otwiera i poświęca podwoje przybytku Apollina i Muz jego. Stały teatr rozpoczął swe życie4. Budy nek bielskiego teatru – można potwierdzić – w całości jest wiedeński. Wzniesiony według projektu Emila von Förstera5, wsławionego budynkiem wiedeńskiej Ope ry Komicznej, przy udziale dwóch ówczesnych specja listów w dziedzinie budowy teatrów – Ferdinanda Fel lnera i Hermanna Helmera, którzy kilka lat później przebudowali jego wnętrze. Scena te atralna ozdobiona została dekoracjami pochodzącymi z wiedeńskiego Burgthe ater, a kurtynę wykonał Francesco An gelo Rottonara (1848–1938), współpra cownik Johanna Kautskiego6. Kilka znaczących budynków po zostawiła spółka architektów wiedeń skich Ernst Lindner i Theodor Schre ier 7, działająca w Bielsku w latach 1904–1912. Pierwszym ich dziełem był gmach Izraelickiej Gminy Wyznanio wej przy ul. A. Mickiewicza 22 z lat 1904 –1905 (Il. 7). Budynek ten, podobnie jak sąsiadująca z nim synagoga, otrzymał ceglane lico z kamiennymi detalami. Następnymi dziełami tego duetu były dwa domy mieszkalno-handlowe z lat 1904–1906 przy ul. 3 Maja 1a oraz przy pl. F. Smolki 7. Sam Ernst Lindner był też autorem projektu gmachu Państwo wej Szkoły Przemysłowej przy ul. T. Si xta8 oraz budynków przy pl. F. Smolki 4 (1911) i ul. 11 Listopada 4 (1912). Na terenie monarchii austro-węgier skiej powstawały liczne budowle jubile R e l a c j e uszowe, wznoszone na cześć kolejnych dziesięcioleci pa nowania Franciszka Józefa I. Były to zarówno kościoły, jak i gmachy publiczne: szkoły, szpitale, koszary, domy mieszkalne. Do nich należy kościół w dzielnicy Kamie nica, wzniesiony dla uczczenia jubileuszu 50-lecia pano wania cesarza oraz 60-lecia święceń kapłańskich papieża Leona XIII. W 1897 r. rozpisano konkurs architekto niczny na projekt świątyni, w którym pierwszą nagro dę otrzymał wiedeńczyk Karl Steinhofer (Il. 10), dru gą przyznano bielskim architektom – braciom Schulz, natomiast prace budowlane zostały powierzone firmie Andreasa Walczoka. Kościół pw. św. Małgorzaty został wykonany w stylu neogotyckim. Witraże, na których pierwotnie przedstawione zostały postacie cesarza i pa pieża, wykonała firma Ludwiga Türckego z Grottau9, ma larstwo ścienne znana wiedeńska firma Winter & Rich ter, natomiast prace rzeźbiarskie powierzono firmie Juliusa Oherrta również ze stolicy monarchii. Tyrolski rodowód posiadał ołtarz główny z rzeźbą św. Małgorzaty i apostołami Piotrem i Pawłem oraz ołtarze boczne, po chodzące z warsztatu firmy Rifesser z St. Ullrich-Böden. Jak podaje czasopismo „Wiener Bauindustrie-Zeitung”: (...) kościół ten jest pierwszym Domem Bożym w Austrii, który nosi najjaśniejsze imię monarchy (...)10. Karl Stein hofer jest zarazem twórcą ewangelickiej kaplicy cmen tarnej (1899) położonej w sąsiedztwie kościoła. Poligon doświadczalny Bielsko i Biała w latach 1899–1910 stały się poligonem działań uczniów Ottona Wagnera, umożliwiającym re alizacje nowych rozwiązań. Wiedeń okazał się zbyt kon serwatywny dla modernistów, a trudności, jakie napo tykali w stolicy, spowodowały, że niewiele ich projektów zostało tam zrealizowanych. Paradoksalnie, prowincja otwarta na nowe prądy bardziej entuzjastycznie przyj mowała nowe rozwiązania stylowe. Miastami takimi były m.in. prężnie rozwijające się Bielsko i Biała, które dały wiedeńczykom szansę tworzenia swoich awangar dowych koncepcji. Za jedno z bardziej nowatorskich roz wiązań architektonicznych owego czasu uznano budy nek Maxa Fabianiego przy ul. Wzgórze 21, wyróżniony wydatnym okapem, pod którym zarysowuje się płynny, roślinny ornament. Cechy te nawiązują do jego prac wie deńskich, choćby tzw. Palais Artaria przy Kohlmarkt 9 (Il. 8), a kwiatowa dekoracja przypomina Wagnerowskie domy mieszkalne w Wiedniu przy Linke Wienzeile 38 i 40 (1898–1899). Z tymi ostatnimi dziełami Wagnera często porównuje się dom, który w 1903 r. stanął na rogu I n t e r p r e t a c j e ulic Głębokiej i S. Stojałowskiego, autorstwa Leopolda Bauera11. Płaskie elewacje budynku ozdabia graficzny ornament płynnych linii, a małe czerwone płytki cera miczne imitują kwiaty, nawiązując do układu dekoracji na słynnym wiedeńskim Majolikahaus. Pokłosie architektonicznych konkursów Leopold Bauer zapisał się w spektakularny sposób w bielskim pejzażu, gdyż widoczna z daleka wieża ko ścioła św. Mikołaja powstała w efekcie realizacji jego konkursowego projektu (Il. 6)12. Świątynię przyozda biają także dzieła dwóch innych wiedeńczyków: Oth mar Schimkowitz13 jest autorem rzeźb głównego portalu, a witrażowe okna przedstawiające sceny biblijne zostały wykonane przez malarza Richarda Harlfingera14. Kolejny konkurs, na projekt kompleksu mieszkal no‑handlowego, w 1908 r. rozpisała dyrekcja bielskiej Komunalnej Kasy Oszczędności i przyznała pierwszą nagrodę projektowi wiedeńskiego architekta Hansa Mayra15. Powstałe wówczas budynki pasażu usytuowa ne są między ulicami 3 Maja i N. Barlickiego, połączo no je przewiązką nad Przechodem. Interesujące jest, że (8) budowle te wykazują spo re podobieństwo do wcze śniejszego (1906), nie zrealizowanego projektu Mayra – Akademii Han dlowej w Wiedniu. Elewa cja od strony pasażu jest, można rzec, powieleniem fasady z wiedeńskiego pro jektu, między innymi po przez lizenową artykulację, dekoracyjne płyciny czy pół okrągłą, narożną wieżyczkę nakrytą hełmem. W 1909 r. prezbiterium parafii ewangelickiej w Biel sku ogłosiło otwarty konkurs na projekt cmentarza z kompleksem zabudowań, w którym ponownie tryum fował wspomniany już Hans Mayr. Założenie cmentarne powstało przy ul. Listopadowej. Oprócz samej kompo zycji cmentarza i jego pomników, warto zwrócić uwa gę na wnętrze kaplicy, zwłaszcza witraże i mozaikę, wy konane przez wiedeńskiego artystę Leopolda Forstnera16 i ołtarz główny będący dziełem Wilhelma Bormanna17, rzeźbiarza, związanego z tzw. Grupą Klimta. Zespół trzech jednakowych domów, usytuowany przy obecnej ulicy A. Osuchowskiego 2-4-6 również powstał w wyniku konkursu, jaki w 1911 r. rozpisała Ogólnoużyteczna Spółdzielnia Mieszkaniowa dla Urzęd ników Bielska i Okolicy. Budynki wzniesiono według na grodzonych planów wiedeńskiego architekta Herman na Eichingera. Co straciliśmy? Wiele nagrodzonych projektów, z konkursów archi tektonicznych organizowanych zarówno przez Bielsko, jak i Białą, niestety nie zostało zrealizowanych, z oczy wistą szkodą dla estetyki miasta. W 1895 r. Bielsko-Bialskie Towarzystwo Czytelni cze zakupiło dość spory teren, aby na nim wybudo wać własny obiekt, który miał powstać przy obecnej ul. 1 Maja. Rok później ogłoszono konkurs architektonicz ny na projekt tegoż gmachu. Na konkurs nadesłano 8 prac, a nadzór nad wykonawstwem artystycznym po wierzono architektowi wiedeńskiemu Georgowi Dem skiemu. Pierwszą nagrodę zdobyli Moritz & Carl Hin träger z Wiednia, którzy, jak już wspomniano wcześniej, brali udział w konkursie architektonicznym na ratusz bialski, natomiast drugą nagrodę otrzymał ich rodak Otto Thienemann. Do realizacji budowli jednak nie do szło, a o tym jak miała wyglądać, informowało pismo R e l a c j e (9) 6. Rysunek wieży kościoła pw. św. Mikołaja z projektu L. Bauera („Der Architekt” 1908) 7. Gmach bielskiej Izraelickiej Gminy Wyznaniowej wg projektu E. Lindnera i T. Schreiera („Wiener Bauindustrie- ‑Zeitung” 1905) 8. Palais Artaria, przy Kohlmarkt 9 wg projektu M. Fabianiego 9. Wiedeński Hofburg przy Michaelertrakt I n t e r p r e t a c j e 11 (10) (11) 12 R e l a c j e „Der Bautechniker”, które opublikowało oba projekty. Izraelicka Gmina Wyznaniowa w Biel sku wspólnie z Towarzystwem Ferienheim postanowiła wybudować w Cygańskim Le sie sierociniec i dom kolonijny. Autorem projektu z 1909 r. był Ernst Lindner. Rów nież i ten zamysł nie został urealniony, co – jak podaje „Wiener Bauindustrie-Zeitung” z 23 kwietnia 1909 – spowodowane było wysokimi kosztami budowlanymi. W 1910 r. rada miejska Białej ogłosiła konkurs architektoniczny na projekt Jubi leuszowej Szkoły Żeńskiej Cesarza Fran ciszka Józefa (Kaiser Franz Josef Jubiläums schule). Na konkurs nadesłano 38 prac, spośród których jury przyznało pierwszą nagrodę architektowi wiedeńskiemu Fer dinandowi Glaserowi, natomiast drugą i trzecią nagro dę oceniono jednakowo, a otrzymali ją także wiedeńczy cy Hans Mayr oraz Hans Glaser i Alfred Kraupa (Il. 11). Budowli tego typu brak jednak w architektonicznym pej zażu Białej. Raczej niezbyt prawdopodobny byłby fakt korzystania z tych planów jeszcze w 1938 roku, kiedy zaczęto budować bialską szkołę podstawową. Inwesty cja ta, przerwana przez wojnę, zlokalizowana była na te renie obecnego stadionu BKS. Kiedy wiosną 1914 roku ostatecznie wyburzono stary Dom Cechowy przy pl. F. Smolki 3, konkurs na projekt budynku, który miał stanąć na jego miejscu, był już roz strzygnięty. Spośród 76 prac wybrano do pierwszej na grody dwie – wiedeńskich architektów Kiliana Köhlera oraz Oskara Czepy & Ar nolda Wiesbauera. Jed nakże trudno dziś określić, który z nich został zreali zowany, gdyż budynek ten (całkowicie przebudowany po 1945 r.) widnieje tylko z dala na starych fotogra fiach, wyróżniając się wy sokim, falistym szczytem. „Wiener Bauindustrie‑Ze itung” z 1913 roku pu blikuje ilustrację i plan jednego z projektów kon kursowych, ale nie jest to żaden z nagrodzonych, lecz opracowany przez Hansa Glasera18 i Karla Scheffe la (Il. 12). Podobnie było z pozostałymi konkursowymi propozycjami budowniczych ze stolicy, przedstawiany mi w czasopiśmie „Der Bautechniker”, jak projekt Ed munda Schutta i Josefa Schidy. Innym interesującym założeniem, jakie miało po wstać w Bielsku, był monumentalny budynek Towarzy stwa Niemieckiego. Według planów miał mieścić tak że salę kinową na 700 osób. Zamierzano go usytuować przy pl. Bolesława Chrobrego. Jak informował „Der Bau techniker” z 14 sierpnia 1914 r., projekty zostały już przy gotowane przez bielską firmę budowlaną Karla Korna, uwzględniały także zagospodarowanie placu, na którym miały być umieszczone ławki oraz fontanna. Koncepcja nie doczekała się realizacji. Prawdopodobnie gmach sta nąć miał w miejscu dzisiejszego budynku Banku Śląskie go, wzniesionego według projektu Pawła Juraszki (1936). Z pewnością warto wytyczyć sobie trasę spaceru po Bielsku-Białej wiedeńskimi śladami i odszukać budow le o naddunajskim rodowodzie. Przedstawiono tu tylko te najbardziej reprezentacyjne, choć jeszcze kilka innych zasługuje na przypomnienie. Może uda się nam, kiedy będziemy przechodzić obok nich, odnaleźć atmosferę „małego Wiednia”? W tekście wykorzystano m.in. następujące publikacje: E. Chojecka, Architektura i urbanistyka Bielska-Białej do 1939 roku, Bielsko-Biała 1994 E. Chojecka, Artystyczna geneza synagog Bielska i Białej, w: Żydzi w Bielsku, Białej i okolicy (materiały z sesji naukowej), red. J. Polak, J. Spyra, Bielsko-Biała 1996 E. Chojecka, Ratusz w Bielsku-Białej. Dzieło sztuki i pomnik samorządności 1897–1997, Bielsko-Biała 1997 E. Dąbrowska, Dzieje cechów sukienników i postrzygaczy w Bielsku i Białej, Bielsko-Biała 2004 P. Genee, Wiener Synagogen 1825–1938, Wien 1987 E. Janoszek, Między secesją a modernizmem – działalność architektów szkoły Otto Wagnera w Bielsku i Białej, w: Oblicza secesji w Katowicach i na obszarze województwa śląskiego, Katowice 2006 B. Krasnowolski (z zespołem), Bielsko-Biała. Studium historyczno-urbanistyczne (maszynopis), Pracownie Konserwacji Zabytków w Krakowie, Kraków 1993–1994 U. Prokop, O różnorodności i jednoczesności. Spojrzenie na architekturę Wiednia około roku 1900, w: Otto Wagner. Wiedeń – architektura około 1900, Kraków 2000 „Wiener Bauindustrie-Zeitung” „Der Bautechniker” I n t e r p r e t a c j e Po śmierci architekta w 1906 r. wiedeńskie pismo „Der Bautechni ker” zamieściło krótki opis jego osiągnięć: Karl Korn (1852–1906) był budowniczym, uprawnionym architektem cywilnym i c.k. radcą budowlanym. Jego osiągnięcia jako budowniczego i architekta najbardziej znane są na Morawach i Śląsku. Po ukończeniu – z najlepszym wynikiem – szkoły realnej w Opawie, rozpoczął studia na Politechnice w Karlsruhe, następnie przeniósł się do Wiednia, gdzie ukończył studia pod kierunkiem znanych profesorów architektury Heinricha von Ferstla i Theophila von Hansena. Początkowo pracował jako asystent na Politechnice w Brnie, po czym osiedlił się w Bielsku, gdzie jako budowniczy i architekt przez 25 lat w znakomity i wzorowy sposób działał w swoim zawodzie. Wraz ze swoimi zdolnymi współpracownikami wzniósł niezliczoną ilość budowli: kościołów, synagog, fabryk, hoteli, willi, mostów itp. Jest w Bielsku cała ulica – cesarza Franciszka Józefa, wiele pięknych willi i domów prywatnych, przede wszystkim willa Sixta, hotel „Kaiserhof ” i Nordbahnhof, które zostały zbudowane przez niego we wzorowy sposób. Za wniesione w Bielsku budynki urzędowe został wyróżniony przez Cesarza tytułem radcy budowlanego. „Der Bautechniker” XXVI, 1906, nr 4, s. 79. 2 Heinrich von Ferstel (1828–1883), jeden z bardziej znanych archi tektów doby historyzmu. Profesor Politechniki Wiedeńskiej. Twórca wielu monumentalnych budowli przy Ringstrasse, m.in. kościoła Wo tywnego, Austriackiego Muzeum Sztuki Stosowanej, Uniwersytetu, a także willi i pałaców na terenie monarchii austriackiej. 3 Elewacje ratusza inspirowane były układem kompozycyjnym fa sad wiedeńskich pałaców arcyksięcia Ludwiga Viktora (przy Schwa rzenbergplatz 1, proj. H. von Ferstla) oraz Pałacu Sprawiedliwości, (proj. A. von Wielemansa przy Schmerlingplatz 10/Museumstrasse 12/Volksgartenstrasse 2). 4 Z. M. Okuljar, Teatr Polski na ziemiach Śląska Cieszyńskiego, w: X‑lecie państwowego Teatru Polskiego. Bielsko–Cieszyn 1945–1955, Biel sko 1955, s. 9. 5 Emil von Förster (1838–1909), ur. w Wiedniu. Syn Ludwiga von För stera, założyciela Allgemeine Bauzeitung. Studiował w Berlinie. Był zafascynowany włoskim renesansem. Stworzył wiele dzieł w Wied niu, m.in. kamienicę przy Kärtnerstrasse 51, banki, hotel Regina, także hotele w Bozen, Bukareszcie, Meranie. Za: U. Thieme, F. Bec ker, Allgemeines Lexikon der bildenden Künstler von der Antike bis zur Gegenwart, Leipzig 1916, t. 12, s. 135. 6 Johann Kautsky (1827–1896) ur. w Pradze. Malarz dekoracji teatral nych. Studiował w Pradze i Düsseldorfie. Odniósł sukces już w pierw szych pracach, które wykonywał w Niemczech, Anglii i Ameryce. W 1863 r. został c.k. malarzem Teatru Dworskiego. Wspólnie z synem Hansem założył spółkę Kautsky’s Söhne & Rottonara. Wykonali wspa niałe dekoracje m.in. dla nadwornych teatrów w Kassel, Darmstadt, Dreźnie, Hanowerze, a także m.in. we Wrocławiu, Lipsku, Rotterda mie, Zurychu, dla Opery Niemieckiej w Nowym Jorku. Za: U. Thieme, F. Becker, Allgemeines Lexikon..., Leipzig 1927, t. 20, s. 35. 7 Theodor Schreier (1873–1943?) ur. w Wiedniu. Studiował w Wyż szej Szkole Technicznej. Pracował z E. Lindnerem (1899–1906). Od 1907 do 1933 r. posiadał własne biuro architektoniczne. Spółka Lind ner & Schreier wykonała m.in. tymczasowy szpital dla choleryków w Krakowie (1899), szkołę w Skoczowie. Za: P. Csendes, Österreichisches biographisches Lexikon 1815–1950, Wien 1999, t. XI, s. 203. 8 Otwarcie Państwowej Szkoły Przemysłowej odbyło się 20 września 1913 r. Była to największa szkoła w całej monarchii, usytuowana na powierzchni 16 000 m kw. i mająca ponad 140 pomieszczeń. 9 Witraż z postacią cesarza Franciszka Józefa I po zakończeniu I woj ny światowej został zasłonięty, a w 1934 r. całkowicie usunięty i za stąpiony witrażem z postacią Chrystusa. 1 R e l a c j e „Wiener Bauindustrie-Zeitung” XVI, 1899, nr 4, s. 10. 11 Leopold Bauer (1872–1938), uczeń K. Hase nauera, później O. Wagnera w Akademii Sztuk Pięknych, po którym w 1912 r. objął katedrę ar chitektury. Poza Wiedniem spora grupa jego dzieł znajduje się na terenie Śląska Austriackie go, m.in. w Opawie (Izba Przemysłowo-Handlo wa, dom handlowy Breda & Weinstein, kościół św. Jadwigi) i w rodzinnym Karniowie (budynek strzelnicy miejskiej i gimnazjum). Za: U. Thie me, F. Becker, Allgemeines Lexikon..., Leipzig 1920, t. 3, s. 70-71. 12 W konkursie rozstrzygniętym 4 i 5 maja 1906 r. nie przyznano pierwszej nagrody. Drugie miejsce spośród 17 nadesłanych otrzymały dwa projekty: L. Bauera oraz spółki E. Lindnera i T. Schreiera. Jury zaproponowało Stowarzyszeniu Budowy Ko ścioła powierzenie wykonania projektu L. Bau erowi. Za: „Der Bautechniker” XXVI, 1906, nr 19, s. 402. 13 Othmar Schimkowitz (1864–1837) pracował w atelier K. Bittersa (1892–1895) w Nowym Jorku. Od 1895 r. posiadał atelier w Wiedniu. Od 1898 r. związany z grupą Gustava Klimta Wiener Sezession (1929– 1930 jako prezydent). Współpracował z O. Wagnerem przy dekora cji kościoła Am Steinhof, budynku Potsparrkasse i kamienicy przy Linke Wienzeile 38; Za: U. Thieme, F. Becker, Allgemeines Lexikon..., Leipzig 1998, s. 72. 14 Richard Harlfinger (1873–1948), wiedeński malarz. Studiował w prywatnej Wiedeńskiej Szkole Malarstwa. Był członkiem Wiedeń skiej Secesji (1917–1919 jej prezydentem), a także profesorem w Wie deńskiej Frauenakademii-Österreich (1917–1939). Za: F. Czeike, Historisches Lexikon Wien, Wien 1994, t. 3. 15 Hans Mayr (1877–1918), wiedeński architekt, absolwent Szkoły Przemysłu Artystycznego przy Muzeum Sztuki i Przemysłu, póź niej Akademii Sztuk Pięknych, student O. Wagnera. Autor m.in. bu dynku Kasy Oszczędności w Karniowie, pawilonu wystaw artystycz nych w Klagenfurcie, w Wiedniu – Szkoły Handlowej Allina (przy Ballgasse) i siedziby Austriackiego Towarzystwa Scenicznego przy Dorotheergasse. Za: G. U. Piesch, Zum Jugendstil in Bielitz: zwei Bauten des Wiener Architekten Hans Mayr, w: Oberschlesisches Jahrbuch (Sonderdruck), Berlin 1996, t. 12. 16 Leopold Forstner (1878–1936), uczeń K. Mosera w Szkole Przemy słu Artystycznego, studiował w Bawarskiej Akademii Sztuk Pięk nych w Monachium. Jego mozaiki i witraże zdobią wiele budynków w Wiedniu, w tym najbardziej reprezentatywne dzieła O. Wagnera, m.in. kościół Am Steinhof, budynek Pocztowej Kasy Oszczędności, a także m.in. budynek Szkoły Handlowej Allina autorstwa H. May ra. Za: G. U. Piesch, Zum Jugendstil in Bielitz..., s. 86-87. 17 Wilhelm Bormann (1880–1938), rzeźbiarz pochodzący z Brunsz wiku, osiadły w Wiedniu, był współpracownikiem L. Forstnera w de koracji kilku innych obiektów, m.in. wnętrza kościoła w Ebelsberg k. Linzu, kawiarni hotelu Palace w Wiedniu czy Szkoły Handlowej A llina. Za: G. U. Piesch, Zum Jugendstil in Bielitz..., s. 88. 18 Hans Glaser (1873–1950) ur. w Wiedniu. Studiował w wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych. W 1913 r. założył z K. Scheffelem i A. Krau pą Architektur und Konstruktion-Atelier für Ausstellungsindustrie, Möbel und Vergnügungsbauten. Za: www.azw.at. 10 (12) 10. Kościół pw. św. Małgorzaty w Kamienicy, wg projektu K. Steinhofera („Wiener Bauindustrie‑Zeitung” 1898) 11. Niezrealizowany projekt Jubileuszowej Szkoły Żeńskiej Cesarza Franciszka Józefa, autorstwa H. Glasera i A. Kraupy („Wiener Bauindustrie‑Zeitung” 1913) 12. Jeden z konkursowych projektów bielskiego Domu Cechowego, autorstwa H. Glasera i K. Scheffela („Wiener Bauindustrie‑Zeitung” 1913) Ilustracje pochodzą ze zbiorów autorki tekstu I n t e r p r e t a c j e 13 Aleksandra Kil Myśli Reguły gry Kryjemy się za fasadami wierszy pod sukienkami z atramentu drżymy w huraganach oddechu wywołane do odpowiedzi przez ciszę męczy mnie W białych bluzkach zapiętych pod szyję mamy zasznurowane usta jak grzeczne panienki Ale połaskotane pękamy ze śmiechu w szwach i bezczelnie kosmate nie czeszemy się rano Nie jesteśmy głębokie jak studnie greckich filozofów – zwykłe trzciny na wietrze niepozorne chucherka Pomnik na placu Stoi Prawda w przykrótkiej sukience podwiewa falbany wiatr stoi w deszczu w strugach zimna jak obdartus – żebrak jak bieda stara jak świat trzęsie z chłodu kolanami albo to nie chłód – to strach że gdy wyjdzie z cienia zza rogu spadnie wielka pięść na plac zmiażdży zmiecie zgruchocze kości slam język giętki i szybki w piruetach bełkotu rozczochrane wersy przekleństwa o wytartych nogawkach metafory w tanim makijażu igrają ze światłem sztuka w charybdach naszych ust chce „zastąpić Homera trzęsieniem ziemi Horacego kamienną lawiną” Herberta tańcem godowym przymiotników liczba guzików przy płaszczu do zapięcia błotniste kałuże – toną w nich nogawki wiatr niszczący misterną fryzurę karmiący oczy paprochami męczy mnie fura liści do grabienia ręce otarte pleców pochylenia dym znad wypalanych łąk – gryzie w gardle rozwścieczony rachunki za prąd bo krótszy dzień męczą mnie smutne poranki w wełnianych swetrach czekanie na słońce – to kapryśne dziecko lubi pospać dłużej tęsknota za latem wiadra nostalgii do dźwigania – przymusowa robota męczy mnie między palcami papieros i zwitek wyrazów drwiąca Pani Jesień w czerwonych rękawiczkach dyktująca mi oschle reguły gry ich symbioza artystyczna w objęciach dymu co roku przecież tej samej speed language active mouth zmęczony rankiem usypia spójrz utopiliśmy słowa w oceanie piwnym cierpi cicha Poezja w swym Ogrodzie Oliwnym dygocze przed ukrzyżowaniem zamknie buzię – na to Prawda w płacz 14 R e l a c j e Z ang.: speed, language, active, mouth – amatorskie zawody poetyckie, rodzaj widowiska klubowego. I n t e r p r e t a c j e Marta Maj 22 sekundy Czym jest ta chwila nie wobec wieczności ale dla życia mojego – czym jesteś...? Co istotnego jest w głębokim oddechu lub co czyni go gorszym od słów? Credo (1) Wiem, że Ty jesteś wiem to teraz wiedzą głupiego – wiedzą serca bo kiedy rano wstaję wściekła to Cię nie widzę – ja – morderca bo kiedy męczę się i płaczę kiedy nie czuję wątpię szukam – wtedy najlepiej widzę jesteś właśnie dlatego żem jest głupia I bywa czasem że uwierzę – sercem żołądkiem głową – cała bo gdy Cię widzę w śmiesznych cudach kiedy mnie głaszczesz czyjąś ręką lub się w czymś niespodzianie udasz zachwycisz światem takim wielkim – wtedy Cię widzę ostro jesteś właśnie dlatego żem przy Tobie mała R e l a c j e Może ktoś mi powie co powinnam teraz – może coś pomijam? (słyszysz, drugie ja?!) Wiersz bursztynowy Jeśli ręką machniesz „carpe diem – żyj chwilą” – właśnie ci ukradłam mały okruch dnia stoję tu dzisiaj wpół pusta pół duszy mam pod Krakowem druga połowa milczy (samotne pół zawsze ginie...) ciąży i ciągnie – ku morzu – sposążała – bursztynem... (alchemik by nie pogardził niedoskonałą formą... czegóż wymagać od duszy – złoto za twarde – na wolność...) Podstępny antystróż zrobił mi antyprzysługę: Pokazałam mu język – z niego jest jednak idiota – gdyż bardzo lubię bursztyny... przejrzysta lepka miłość złoty testament cierpienia zastygła mucha tęsknota Agata Tomiczek-Wołonciej I n t e r p r e t a c j e 15 Krzysztof Kurus *** 16 0:34, taka godzina, a mógłbym być gdzieś daleko stąd i nie myśleć o jutrze. W odległym miejscu bądź jeszcze lepiej w podróży. Dlaczego akurat tak? Czuję się źle, cho ciaż jest dobrze. Nie tłumaczcie tego naukowo, bo czu ję się wtedy jeszcze gorzej. Czuję się jak programator od pralki. Kiedy przyjdziesz? Jeszcze raz światło, pro szę o spokój. 0:37. Disconnect. – Słyszysz ten podmuch? – Tak, taki ciepły, pachnie pia skiem, ale jest także suchy. – Co czujesz? – Lekki ogień, jego smak miesza się z wanilią. Mogę go dotknąć, nie pa rzy, to jak ekstaza. Nie czuję spalenizny, ja już nie mam ciała. – Gdy jestem przy tobie, nie mam powłoki. Jestem duchem, całe zło mnie opuściło. Komu zapłacę za tę do broć? Czym zapłacę, jak zapracuję? – Zamknij mi oczy, to już sen. Teraz zobaczysz prawdę, która mnie dręczy. – Jaką? – Wstyd, którego nie widziałem i nie chciałbym zobaczyć. – Co to? – Mówię, zobaczysz. Rozejrzyj się do kładnie. To miasto, ale bez mieszkańców. – Gdzie oni wszyscy poszli? Czy oni czują odrazę do tego miejsca? – Nie, chociaż inni tego nie widzą. Teraz jest noc i dlate go ich nie ma. – To nie jest noc, przecież słońca nie ma. Nie mam dowodów, ale ja to wiem. – Masz rację, cho ciaż dowodów próżno szukać. – Uważasz, że wiara lep sza jest od wiedzy? Tak, lepsza jest i choćby czasem była obłudą. – Gdzie chciałbyś się obudzić? – Gdzieś dale ko, wiesz gdzie, po co mam ci to mówić. – Tak, to już nie pierwszy raz. – Popatrz, tamten zegar się nie rusza. – Normalne, bo tu czas nie płynie dla nikogo. – Jego wskazówki umarły, bo nie było nikogo, kto chciałby na nie patrzeć. – Nielogiczne, dlaczego nikt nie chce tam patrzeć? – Bo cierpią, bo rany nie są bandażowane, bo wciąż o tym piszą. Solą rany posypują. – Chcesz coś zro bić? – Nie wiem. To wbrew mojej naturze, ale jaką spra wi satysfakcję. – Chcesz spalić miasto? Nie było odpowiedzi. – Dlaczego chcesz poświęcić tyle istnień dla ratowania honoru? – To wbrew mojej naturze, ja nie chcę. Prze cież mówię. – Ale chcesz to zrobić. Jestem ostatnią oso bą, która może się ciebie wyrzec. Wcześniej już wszy scy. Pamiętasz tych panów w czarnych (cenzura), którzy strzelali do ciebie? – Ano, pamiętam, no i? Oni są dale ko i w innej przestrzeni. Zapomnij o nich! Wiem, że nie R e l a c j e potrafisz. – Dlaczego mam zapominać? – Bo tak jest le piej. Żyć jest łatwiej. Błyskawica rozdarła połacie mrocznego nieba gdzieś na horyzoncie. Usiadła na zimnym bruku, a swoją twarz zakryła dłońmi. – Myślisz, że to cię ochroni! Myślisz, że ty naprawdę jesteś do czegoś zdolna? Posłuchaj... Jesteś, ale tylko w myślach. Jesteś zbyt niedoskonała, by móc coś zmie nić. To taki boski einstellung, czy zdajesz sobie z tego sprawę? – Daj mi spokój – odezwała się cichym głosem, nie od słaniając przy tym oczu. W palcach obracała agrafkę, która pojawiła się dosłownie znikąd. – Myślisz, że chcę ciebie żałować? Masz rację, oczywi ście, że nie. Dlaczego miałbym zachowywać się w ten sposób? Cierpisz jak wszyscy, moja droga. Oto cena ist nienia, które nikomu nie jest potrzebne. Zaczął padać deszcz, kilka grzmotów rozniosło się po okolicy. – Weź mnie stąd, nie chcę moknąć. – Tak bardzo zależy ci na tym, aby nie zniszczyć tej ziemskiej powłoki? Spodziewałem się czegoś bardziej wzniosłego. – No to się pomyliłeś. Punkt dla mnie. No, weź mnie. Wstała, ale nie patrzyła mu w oczy. Wodziła wzrokiem po budynkach rynku. – Czego się wstydzisz? Całe twoje życie jest wstydem. Le piej od razu to skończ. Nie będzie nawet bólu. – Nie. Nie mam ochoty ciebie słuchać. Weź mnie na ręce. Pozorny wróg i oskarżyciel uniósł ją lekko. – Gdzie mam cię zanieść – zapytał od niechcenia. – Pokaż mi to, czego nienawidzisz. – Zachcianki... Bez konkretu. – O mój Boże, jak pada! – Nie wołaj go, bo ma swoje problemy. – Jakie? – Ci, którzy pytają, szybko zni kają. Tak to jest. – Aha. Wszystko jasne. Znałeś kogoś takiego? – Wydaje mi się, że tak. Uważać trzeba na to, co się mówi. Jest pewne hasło, które go dręczy. – Jakie? No powiedz, przecież to takie ważne. – Dzieci – odparł w zamyśleniu. – Dzieci? – Tak, właśnie one. A może po prostu ludzie? Nie wiem... Niczego nie rozumiem. Nie muszę, nic mnie nie ominie. I n t e r p r e t a c j e Przestało padać. Szli ulicą, która prowadziła gdzieś w dół, do ciemnej otchłani. – Gdzie mnie niesiesz? – Tam, gdzie chcesz. – Czemu tu cały czas tak pusto. – Nie myśl o tym teraz. Nie ma cza su. Noc już nie jest młoda. Będę musiał odejść już nie długo. – Już o nic nie pytam. Nie jesteś człowiekiem. – I tak, i nie. Byłem w każdym razie. – Postaw mnie na ziemi. – Nie ma problemu, a i tak nic bym ci nie zro bił. Strach. Nawet nie wiesz, jak dzisiaj mnie śmieszy. Podoba mi się ten wasz egoizm. – A co ja mam powie dzieć? Nic mi się nie chce mówić. Miałam marzenia, tak jak i inni. Doskonałość, sam wiesz. – Tylko nicość jest niedoskonała. Rozumiesz? Tego tutaj nigdy nie będzie. – Nie tylko nicość, jak możesz tak mówić? – My chyba się nie rozumiemy. Posłuchaj, to ja jestem lepszy od cie bie. Tak będzie zawsze. Na marginesie powiem, że wca le mi to nie przeszkadza. Ty jesteś tylko doskonałą nie doskonałością. Przystanął na końcu ulicy. – Pokazałem ci to, czego nienawidzę. Pewnie nie pa trzyłaś na to wszystko, prawda? Więcej tego nie zoba czysz, ale bądź pewna, że twoja podświadomość przy pomni ci kiedyś o tym, co tutaj ujrzałaś. – I co ja z tego mam? – Nic. Wiem, że dzisiaj to nie trwało zbyt długo, ale muszę iść. Popatrz na wzgórze, czy widzisz tamtą wieżę? – Tak... – Tam jest mój dom, tam najlepiej dzia łać. Łatwo, prosto i przyjemnie. – Ciekawe. Tajemnicza persona nagle znikła. Nie pozostał żaden ślad. Wróciła na rynek i usiadła na ławce. Światła za częły zapalać się w wielu oknach. Na ulicy pojawili się pierwsi ludzie. Spojrzała jeszcze raz w stronę wzgórza nad miastem, nie było żadnej wieży. Westchnęła i wzruszyła ramionami. R e l a c j e Marta Maj – urodzona w roku 1987 w Katowicach. Absolwentka III LO im. S. Żeromskiego w Bielsku-Białej. Czte rokrotna laureatka „Lipy”. Obecnie studiuje biologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Lubi spotykać się z przyjaciółmi i pić herbatę z ulubionych kubków, spacerować zwłaszcza brzegiem morza. Namiętnie kolekcjonuje kolczyki. Aleksandra Kil – urodzona w roku 1989 w Bytomiu, od ósmego roku życia mieszka w beskidzkiej Bystrej. Jest uczennicą klasy drugiej (o profilu humanistycznym) w III LO im. S. Żeromskiego w Bielsku-Białej. Literatura, a w szczególności poezja, od dziecka była jej pasją, tak że z czasem stała się nie tylko czytelniczką, ale też sama zaczęła pisać wiersze. Udział w konkursach literackich traktowała zawsze jako możliwość podzielenia się swoją twórczością z innymi. Jest laureatką wielu konkursów, m.in. Przeglądu Dziecięcej i Młodzieżowej Twórczości Literackiej „Lipa” (2004, 2006), ogólnopolskiego konkursu pod hasłem „Poezja mojej małej ojczyny”, zajęła II miejsce w ogólnopolskim konkursie na recenzję filmową, w ogólnopolskim konkursie literackim pod hasłem „Gdy myślę – Ojczyzna” poświęconym pamięci Jana Pawła II, a także w XIII Tarnogórskim Konkursie Poetyckim im. ks. J. Twardowskiego. W tym roku szkolnym bierze również udział w finale XXXVII Olimpiady Literatury i Języka Polskiego. Krzysztof Kurus – mieszkaniec Chybia w powiecie cieszyńskim, absolwent LO Towarzystwa Szkolnego im. M. Reja w Bielsku-Białej. Laureat Ogólnopolskiego Przeglądu Dziecięcej i Młodzieżowej Twórczości Literackiej „Lipa” w latach 2005 i 2006. I n t e r p r e t a c j e 17 Młodzi! Utalentowani!? Juliusz Wątroba Juliusz Wątroba – poeta, satyryk, autor 25 tomików, urodzony i mieszkający w Rudzicy na Śląsku Cieszyńskim, związany z Bielskiem-Białą. Od pierwszego numeru dzieli się z Czytelnikami RI swoimi literackimi fascynacjami. Agata Tomiczek-Wołonciej 18 R e l a c j e Nie mam żadnych uprawnień do tego, by wypowia dać się w tak delikatnej i pięknej materii, jaką jest lite ratura – szczególnie poezja i proza młodych. A jednak – skazany za wrażliwość na dożywocie – dzielę się spo strzeżeniami o młodej twórczości z tej prostej przyczy ny, że od lat wypatruję z rzeszy piszących tych utalen towanych (czy bezpieczniej – posiadających wrodzone predyspozycje), którzy próbują się dzielić z nami tym, co mają w sobie najcenniejszego: świeżością spojrzenia, własną wizją świata, wyobraźnią pozwalającą szukać – choćby nawet po omacku – własnych kolorów szarej, zunifikowanej rzeczywistości. Bo młodzi, na szczęście, piszą! W metropoliach, mieścinach i wioskach... Niezbadane są drogi, ścieżki i bezdroża mło dych twórców. Niezbada ne wyroki Muz i Pegazów. Czy młodzi literaci roz błysną pełnym blaskiem talentu i pracowitości? Czy spełnienia i satysfak cje będą ich udziałem? Czy też ich szlachetne uniesie nia przykryje popiół pro zaicznych czynności zabi jających entuzjazm i chęć zaistnienia? Któż to wie... Na razie jedno jest pewne: to wrażliwi młodzi ludzie, przed którymi wszystko albo nic, albo jeszcze ten najgorszy wariant: złoty środek, czyli bylejakość... Młodzi ludzie oczkiem w głowie świata. Świat w oczach młodych. Jeszcze wierzą w to, co najlepsze i najpiękniejsze. W sukcesy i w zaszczyty, w publikacje i poczytne książki... Ilu z tych setek, czy tysięcy, przy syłających swoje prace na konkursy literackie z a i s t n i e j e ? Bo tak to już jest, i będzie, że – niestety – z tych tak wielu, dobrze się zapowiadających, tylko nielicz nym sukces jest pisany. W większości przypadków pry sną mydlane bańki marzeń o karierze literackiej, jak że często niewdzięcznej i gorzkiej. W oceanach spraw i sprawek znikną świeżość, oryginalność i entuzjazm, i wiara w sens pisania. Dzisiejsi „cudowni młodzi” sta ną się normalnymi ludźmi. Tylko wybrani, nienormal ni, wybitni i zdeterminowani będą dalej pisać, publiko wać, zachwycać i ...prowokować! Chodzi też więc i o to, byśmy wykazywali wiele taktu i odpowiedzialności, otaczając dyskretną opieką i życz liwością tych młodych „wybrańców bogów”, tak żeby nawet ci niespełnieni nie czuli rozczarowania, by przy goda z poezją czy prozą pozostała pięknym wspomnie niem, a nie stała się powodem frustracji czy świadomo ścią życiowej klęski. Przecież nie wszyscy (dzięki Bogu!) są poetami, choć sam Pan Bóg musiał być poetą, stwa rzając ten najpiękniejszy ze światów. Wierzę jednak, że ci młodzi, których dzisiaj pre zentuję, dojdą daleko, zafruną wysoko... Przecież są po pierwszych sukcesach, nagrodach, publikacjach. Znają już wartość słowa i swoją wartość. A że jeszcze błądzą i poszukują? To tym lepiej, bo jest nadzieja, że znajdą swoje osobne, oryginalne twórcze byty. Wiersze Aleksandry Kil pulsują niepokojem, zdu miewają zaskakującymi metaforami i sprawnością warsztatową. Tematyką utworów jest codzienność, ale podana w jakże piękny, niecodzienny sposób. To już in dywidualność! Marta Maj, liryczna introwertyczka, ciążąca w stro nę wiersza klasycznego, ale właśnie przez to rozpozna walna, jedyna... Zaś Krzysztof Kurus w swoich prozatorskich mi niaturach ukazuje prawdę o świecie swojego pokole nia, o zmaganiu się z rzeczywistością, o skomplikowa nych relacjach młodych wkraczających w dorosłość. A że czyni to prawie po mistrzowsku, to tym lepiej dla nie go i ...czytelników! To tylko trójka młodych, zdolnych, wybranych z wie lu piszących, stawiających pierwsze i drugie kroki na pięknej, choć jakże niepewnej drodze, którą zwą litera turą... I n t e r p r e t a c j e Irma i parę innych mądrych opowieści to najnowszy zbiór wierszy Mirosława Bochenka. Autor deklaruje w jednym z tekstów, że to spojrzenie dojrzałego człowieka na rzeczywistość, codzienność, po prostu na życie. Ale niektóre utwory kuszą, by je określić w imieniu poety sformułowaniem: „życie i ja”. W miarę czytania krystalizuje się bowiem intymny portret podmiotu lirycznego, może to porte parole auto ra, dostrzegającego rozmaite meandry istnienia, w które wplątuje się każdy człowiek, a więc i on sam. Takie sko jarzenie nasuwa oczywiście stosowana często pierwszo osobowa forma monologu lirycznego. Pogoń za pienią dzem, mniej lub bardziej istotne przygody miłosne, ale i rozczarowania upływem czasu i znikomością własne go bytu to główne tematy Irmy. Autor podzielił swój zbiór na części, a każdą z nich zatytułował Osty, nadając im tylko kolejne numery. Od biorca spodziewa się więc smutku, wewnętrznego roz darcia, życiowej traumy, ale jak się okazuje – niekoniecz nie tak musi być. Bowiem, przy tych minusach istnienia, i tak udaje się poecie zachować pogodę ducha, a nawet samozadowolenie. Na Osty I składają się wiersze o upadku systemu wartości, o hołdowaniu materializmowi i wielkim roz czarowaniu znikomością owej materii. To raczej pełna dezaprobaty obserwacja świata i ludzi z punktu widze nia podmiotu lirycznego. A kim jest sam podmiot, jak uczestniczy w owej pogoni za pozorem, blichtrem? „Kła dę się spać i budzę się z kacem/ nie umiejąc sprostać tym czasom” (Resztówka). Niestety jest ofiarą – nie rozumie rzeczywistości, nie potrafi się w nią wkomponować, żyje więc samotnie, „ni przypiął ni przyłatał”. Druga część antologii to piękne, o różnym nastro ju erotyki. Pojawiają się tu motywy: pierwszej, zjawi skowej miłości, „której nie trzeba/ słowami upiększać” (Ta pierwsza); spotkań z ludźmi, w których łka samot ność; porozumiewania się bez słów – „mówienia oczami” (Oczy); wspominania miejsc ważnych dla dwojga bliskich sobie osób – „właśnie tu na poważnie nas swatał/ przy padkowy, podpity facet” (Na Browarnej). Jest też wiele gorzkich refleksji o niezrealizowanym uczuciu – „ten/ którego wybrała, ten którego chce/ to jest mój niespeł niony sen” (Wieczorne); czy o tragedii, jaką przeżywa po R e l a c j e Życie i ja rzucony kochanek – „Przez ciebie musiałem pić wódkę miesiąc albo dwa/ rozpaczliwie szukając cię” (Agnieszka). Ale jest i miejsce na przewrotność, lekką ironię w spojrzeniu na kobiety, które trzeba obdarowywać pre zentami, bo „gdyby nie te cacka/ byłbym w ich oczach/ ostatnim draniem” (Skarb). Najpiękniejsze, najbardziej wzruszające jednak ujęcie miłości pojawia się w niezwykle klimatycznym, wywołu jącym dobrotliwy uśmiech wierszu Ostańce, gdzie para staruszków wciąż patrzy w siebie jak w obrazek, a „Pan Bóg czasem ich pyta:/ może chcecie coś z nieba?/ na to oni wciąż mruczą/ że już mają, nie trzeba...”. Tu autoro wi udało się stworzyć czarowną aurę niemal na miarę Leśmianowskich ballad. To niespotykany tekst współ czesnej poezji miłosnej, gdzie prostota języka i kreacji bohaterów współgra z prostotą świata otaczającego sta ruszków, a ostatecznie wszystkie te elementy współtwo rzą harmonijny, rustykalny, dobry świat. Osty II to nie tylko rozgoryczenie, to także czułość, intymność, subtelność, to – jak autor pisze – „oddycha nie kobiecością”, ale i dojrzewanie w uczuciu. Kolejna część zbioru zawiera refleksje nad tym, co stracone lub minione, refleksje nad samotnością, ale przebija w nich również ton religijny – jakie zadanie wyznacza podmiotowi Bóg? I tu po raz kolejny silnie daje o sobie znać perspektywa dojrzałego człowieka, któ ry próbuje się rozliczyć z dotychczasowego życia, doko nać bilansu wszelkiego typu zysków i strat. Ale i pogo dzenia z sobą i własną samotnością – „Poniekąd cieszę się z życia, które upływa łagodnie/ bez kłótni, cichych dni, skrywania czegoś przed kimś” (Cissus). Osty III to też moment wspomnień pięknych doznań, jakich do starcza przyroda, ale myślą przewodnią mimo wszyst ko wydaje się być refleksja na temat natury człowieka, chłodnych relacji międzyludzkich, obojętności na innych – „mijamy się tak mimochodem/ każde zajęte własnym głodem” (Sąsiedzi). Joanna Foryś Joanna Foryś – polonistka VIII LO w Bielsku-Białej, laureatka ubiegłorocznej edycji konkursu na recenzję teatralną organizowanego przez Wydział Kultury i Sztuki UM. I n t e r p r e t a c j e 19 W tej części antologii pojawia się tytułowy tekst Irma – gdyby nie ostatnia strofa, można by pomyśleć, że cho dzi o jakieś niebywałe, niemal mistyczne zjawisko, „to noc aniołów fruwających wokół”. Ale pod koniec wier sza wyraźnie materializuje się ono w postaci kobiety, stricte – kobiecego ciała z tajemnymi, kluczowymi dla podmiotu elementami – pępkiem i piętą... Kim jest więc Irma? Może po prostu obiektem dojrzałej, oczekiwanej formy miłości... Ostatnia część zbioru jest najkrótsza, wypełnia ją raptem osiem wierszy, ale to konkluzja wszelkich po czynionych wcześniej lirycznych refleksji. Pogodzenie się z sobą, z przemijalnością, a przy tym oparcie w Bo gu nastrajają pozytywnie – „przy herbatce z konfitura mi/ z Panem Bogiem za stołem siadam” (Właśnie tak), mimo wszelkich „ostów” życia „trzeba się cieszyć/ że wciąż masz siebie na własność” (Na drogę). Podczas czytania tego tomu wierszy Mirosława Bo chenka zastanawia wybór formy niektórych utworów. Część z nich bowiem sprawia wrażenie niewykończo nych, formalnie „niedopieszczonych”, co niejednokrot nie może zaburzać odbiór, mącić stworzony wcześniej nastrój, czynić podmiot liryczny niewiarygodnym (jak bywa w przypadku zdrobnień). Na przykład teksty ta kie, jak Zawieszka czy Jako tako to raczej proza poetyc ka, a jej zapis w wersach zakłóca niestety rozumienie, ale może to właśnie te opowieści, o których mowa w tytu le antologii. Może to rodzaj eksperymentu, jednak przy stosowaniu rytmicznego dystychu czy rymu dokładne go taki wariant nie komponuje się dobrze. Sam język poetycki autora nie atakuje przesad ną ozdobnością, pełen jest jednak mile zaskakujących skojarzeń, dosłowności frazeologizmów, błyskotliwych formuł, z puentami włącznie, a wprowadzane kolokwia lizmy świetnie współgrają z tematyką – obrazem współ czesności. Tak więc Mirosław Bochenek w swojej Irmie stał się w pewnej mierze eklektyczny, stosując tradycyjny rym i rytm, przy tym lingwistyczne zabawy skojarzeniami i niekiedy „prozę wiersza”, wszystko w służbie liryce refleksyjnej – widać i tak można, jeśli ma się coś do po wiedzenia. Mirosław Bochenek, Irma i parę innych mądrych opowieści, Contract, Bielsko-Biała 2006, s. 112, grafiki Piotr Wisła 20 R e l a c j e Zasiadłam w kinowej sali w sobotnie południe. Było ze mną jeszcze dwoje młodych ludzi. Tryptyk rzymski wyświetlano już od kilku tygodni, nic więc dziwnego, że widzów mało. Pierwsze kadry zupełnie mnie zdezorientowały. Przyszłam na film inspirowany poetycko-filozoficznym poematem, a zaczynał się jak dokument o papieżu. Później było już lepiej. Kiedy ekran wypełnił się wizjami twórców, mogłam bez przeszkód poddać się przewodnikowi po tym świecie – głosowi Krzysztofa Kolbergera. Ekranizacja, jeśli można użyć tego słowa w tym wy padku, Tryptyku rzymskiego to jedna z największych pol skich produkcji animacyjnych ostatniego czasu. Trwa ponad godzinę. Powstawała przez trzy lata w studiu fil mowym Anima Media w Bielsku-Białej, powołanym specjalnie w tym celu przez Kurię Diecezjalną BielskoŻywiecką. Anima Media zajmuje się przede wszystkim działalnością wydawniczą oraz produkcją filmową, a także szeroko pojętą promocją kultury chrześcijań skiej. Spółka dotychczas wydała album poświęcony tu rystycznym wędrówkom Karola Wojtyły (w przygotowa niu kolejne), a także wyprodukowała film Brat Papieża, wyreżyserowany przez Stanisława Janickiego. Poemat Jana Pawła II, wydany w 2003 roku, w pro stych słowach przekazuje głęboką refleksję filozofa, po ety, człowieka wierzącego, kapłana wreszcie. Trzy części, trzy medytacje, różne tematycznie, połączone są zamyśle niem nad poszukiwaniem sensu, poszukiwaniem Źródła, nad tajemnicami stworzenia i kresu, wiarą i zaufaniem Bogu... choć oczywiście każdy z nas może w nim odnaleźć inną, własną głębię, własną inspirację. Górskie potoki, krajobrazy, archiwalne zdjęcia Karola Wojtyły, freski Mi chała Anioła z Kaplicy Sykstyńskiej, rysunkowa wizja hi storii Abrahama – to główne wizualne motywy wyko rzystane w poszczególnych częściach filmowej realizacji. Ale najważniejsze w niej jest właśnie słowo Jana Paw ła II, jego myśl. Cała reszta jest temu podporządkowana. Nie ma olśniewających scen, które odrywałyby nas od treści. (Choć może to nie do końca prawda?) Poszcze gólne wiersze są na ekranie ilustrowane swoistymi wi zualizacjami. Pulsują światłem lub ciemnością, kolorem lub czernią i bielą, fragmentami archiwalnych zdjęć lub I n t e r p r e t a c j e Małgorzata Słonka Owoc widzenia abstrakcyjnymi wizjami wykreowanymi przez realiza torów. Niektóre są bardziej dosłowne, inne bardziej im presyjne. Zwłaszcza w tym drugim przypadku zdarza ją się perełki, które urzekają klimatem i pięknem. Ale – jak to bywa w takich wypadkach – nie wszystkie mogą być dla każdego z widzów jednakowo interesujące. To zaledwie podpowiedzi do naszych własnych wizualiza cji, gdy zechcemy oddać się medytacjom... Mamy w tym filmie do czynienia z kolażem wielu różnych rodzajów animacji – klasycznej rysunkowej, bezpośredniego malowania pod kamerą, scen z udzia łem aktorów i pejzaży poddanych komputerowej obrób ce, ożywiania fotografii, animacji materiałów sypkich, także animacji w soli, a wreszcie animacji trójwymiaro wej. – Praca przy filmie polegała na znalezieniu takich środków, które pozwoliły uchwycić ulotność poezji – mówił w jednym z wywiadów Marek Luzar, reżyser fil mu i pomysłodawca całego projektu. Muzyka Rafała Rozmusa stara się wspomagać od biór, towarzysząc poszczególnym częściom to góralską skalą i instrumentacją, to akcentami i instrumentarium Wschodu. Mnie czasem jednak brakowało po prostu ci szy. Całości dopełnia narracja Krzysztofa Kolbergera. Jego spokojny, piękny głos, bez interpretacyjnego pa tosu, pewnie prowadzi nas przez niełatwy tekst. Przede wszystkim pomaga go usłyszeć, przyswoić sobie. Z wy czuciem pozwala też przystanąć, gdy trzeba odetchnąć albo przez chwilę pomyśleć. To jeden z największych wa lorów tego przedsięwzięcia. – Liczę, że film będzie stanowił rodzaj publicznego przeczytania słowa wraz z obrazem i muzyką, dla nas, teraz – mówił reżyser. I tak jest. Obcowanie przez godzi R e l a c j e nę z Tryptykiem rzymskim Jana Pawła II jest doświad czeniem niecodziennym. To chwila oddechu w wartkim nurcie współczesnego życia, wyciszenia, którego tak nam brakuje. Nie jesteśmy w stanie, czytając ten tekst w zwy kłych warunkach, w tak krótkim czasie skupić się na jego odbiorze i na refleksji. W tym wypadku mamy jednak sprzymierzeńca – kino: odseparowani od wpływów ze wnętrznych, w sprzyjającej skupieniu ciemności kino wej sali, zanurzeni w owej mitycznej magii, o której już tyle powiedziano. W tym magicznym czasie ja też pochyliłam się na kilka chwil nad nurtem życia, obok którego codzien nie przechodzę szybko i nieuważnie. Wyszłam z kino wej sali w jasność dnia, w gwar galerii Sfera, w uliczny ruch – z obrazem lasu, który zstępuje w rytmie górskich potoków, pierwszym obrazem Tryptyku, i z pierwszym pytaniem: Marek Luzar, reżyser filmowej wersji Tryptyku rzymskiego Aleksander Dyl Co mi mówisz górski strumieniu? w którym miejscu ze mną się spotykasz? ze mną, który także przemijam – podobnie jak ty... Czy podobnie jak ty? I ten obraz pozostał ze mną na długo. Tryptyk rzymski – film animowany według poematu Jana Paw ła II. Scenariusz, opracowanie plastyczne i reżyseria Marek Luzar, zdjęcia Paweł Śmietanka, montaż Agnieszka Boja nowska, muzyka Rafał Rozmus, narracja Krzysztof Kolber ger. Produkcja Wydawnictwo i Studio Filmowe Anima Media, Bielsko‑Biała. Główny sponsor Techmex. Dystrybucja Mono lith Films. Premiera 4 marca 2007. Szczegółowe informacje: www.tryptykrzymski.pl. Małgorzata Słonka – absolwentka filmoznawstwa UJ i podyplomowego studium edytorstwa UAM. Specjalista ds. wydawnictw bielskiego ROK-u. Redaktor naczelna RI. I n t e r p r e t a c j e 21 W ramionach osła Magdalena Legendź Sen nocy letniej to jedna z częściej wystawianych komedii Szekspira. Tematyka – miłosne perypetie ateńskich par – wydawałoby się wdzięczna, zwiastująca widzom kilkadziesiąt minut wytchnienia w pogodnej atmosferze. Bielska realizacja Bartłomieja Wyszomirskiego to nie sen z miłosnym happy endem, ale raczej koszmar senny, rzecz mroczna i ponura – co byłoby jeszcze zrozumiałe, ale niestety również nużąca – i to już gorzej wróży widzom. Magdalena Legendź – teatrolog, recenzentka teatralna, publicystka kulturalna, redaktorka książek i czasopism. Publikowała bądź publikuje m.in. na łamach „Beskidzkiego Informatora Kulturalnego”, „Teatru”, „Dialogu”, „Teatru Lalek”. 22 R e l a c j e Szybko można się zorientować, że reżyser jest oczyta ny. U Przemysława Mroczkowskiego (Szekspir elżbietański i żywy, Kraków 1966, s. 135) wyczytał zdanie: „rzuca ją do siebie piłką metafor” i już – Tezeusz gra w tenisa. Poczytał też Gombrowicza: Hermia i Helena w białych bluzeczkach nie tylko wyglądają jak pensjonarki, ale też po pensjonarsku pochlipują i ćwiczą niewinno-namięt ne sztuczki gimnastyczne. To na początek. Natomiast za kończeniu spektaklu patronował pewnie Witkacy i jego hiperrobociarze. Ale nie uprzedzajmy faktów. Na proscenium pas białych kamyków wyznacza za klęty krąg magii ateńskiego lasu – którego gąszcz trze ba będzie sobie wyobrazić. Podczas gdy wolno podnosi się kurtyna, postać w niczym nieprzypominająca zwiew nego elfa, ale raczej motocrossowca w sportowych bu tach i ochraniaczach na kolanach i dłoniach, przesypuje drobne kamyczki. Puk, puk, puk – woła Puk, przesypu jąc kamyczki po raz drugi – to jest całe jego czarowanie. Do wywołania chaosu wcale więcej nie potrzeba. Drze miące od początku w kochankach zazdrość, pożądanie, chęć dominacji wystarczają do wyzwolenia destrukcyj nych sił i splątania ludzkich losów. Niewiele też potrze ba, by chaos zamienił się na powrót w ład, choć właści wie nie ma ku temu powodów: jak na spiritus movens wydarzeń Puk jest bezbarwny i sztuczny. Rzucony przez niego, na stos podobnych, los-kamyk zamyka przed wi dzami magiczny krąg ludzkich snów i pragnień nieco mechanicznym finałem. Like a rolling stone... ciśnie się na usta piosenka. Dy lan, Hendrix, dzieci-kwiaty kojarzą się nieprzypadkowo: I n t e r p r e t a c j e Tytania i Oberon, kłótliwa para w średnim wieku, w szla froku i bonżurce wyciągniętych z garderoby podupa dłego teatrzyku rewiowego czy posthipisowskiej sza fy, to raczej Stomil i Eleonora z Mrożkowego Tanga. To, co się im przydarza, jest nudne, mdłe, uciążliwe, bo wszystko już było. Dlatego walc jest tańcem dyskoteko wym, ważne ustalenia odbywają się przy szklanym kon tuarze barowym, a trupa rzemieślników jedzie na próbę podmiejskim autobusem. Nawet jeśli wrażenie znuże nia było zamierzone, szkoda, że tak niezróżnicowany mi środkami aktorskimi zostało oddane: począwszy od Elfa (u Szekspira to kilka odrębnych postaci leśnych lich) i Puka, którzy prezentują permanentnie znudzo no-smutne miny, po parę Tezeusz-Oberon – Hipoli ta‑Tytania, w których wcielają się ci sami aktorzy. Jeśli ci snują się po scenie beznamiętnie, to z kolei czwórka ko chanków jest monotonna w nadekspresji. To jakby jedna i ta sama osoba (znów reżyser sięgnął do literatury kry tycznej, zwłaszcza do Kotta, wskazującego na niezróż nicowanie służące wymienialności kochanków), choć z tła wyróżnia się Helena (Edyta Duda), z ofiary stając się przekonującą femme fatale. Nieco ożywienia wnosi do spektaklu muzyka Krzysztofa Maciejowskiego, gęsta i zmysłowa lub gdy trzeba lekka i delikatna. Spektakl rozgrywa się na niemal pustej scenie. Do minuje czerń, mocne akcenty kolorystyczne kładą nie które kostiumy, m.in. odblaskowe ferszalunki trupy rze mieślników (nawiasem mówiąc, jedyną zabawną sceną jest odegrane przez nich widowisko) czy elementy deko racji wywołane z mroku przez światło. Umiejętne opero wanie światłem podkreśla plastyczne walory spektaklu. Scenografka zaprojektowała trójpoziomową przestrzeń gry, gdzie górny podest łączy z dolnym rodzaj pochylni, podzielonej na pionowe, węższe i szersze pasy. Ta wyra zista przestrzeń nie wyznacza, jak można by się spodzie wać, terytoriów światów dnia i nocy, ma się raczej wra żenie, że postacie łażą, biegają i zjeżdżają w dół – w głąb ciemnych instynktów – gdzie i jak popadnie. A może re żyserowi chodziło o pogłębienie wrażenia chaosu sza lonej nocy? Na tej pustej przestrzeni aktorzy zostali pozostawie ni samym sobie. Zagubieni w niedookreślonym kosmo sie. Jedni wyszli z tego lepiej, inni gorzej. Na ich grze, na budowaniu konsekwentnie rozwijających się posta ci, mieli się skupić widzowie, w nich mieli zobaczyć sie bie. I zobaczyli współczesny świat: wszystko tu drob nomieszczńskie, nijakie, nie ma piękna i brzydoty, nie ma nawet seksu czy erotycznej gorączki, a przemoc też R e l a c j e niezdecydowana. Jeśli Szekspir, pisząc swoją komedię, chciał pokazać irracjonalność zachowań, zmienność ludzkiej natury, to reżyser na scenie pokazuje jedno stajność, przewidywalność, przytłaczającą nudę czło wieczej egzystencji – niebezpiecznie balansując między tej nudy obrazem a samą nudą... Jasne, Szekspir jest współczesny, a nawet ponadcza sowy, uniwersalny, ale czy trzeba go spłaszczać, aby to udowodnić? Nie pomogła scenografia, która zapowia dała ważne pytania i pozostawiła je niedopowiedziane. Los – to równia pochyła? Taka karma? Wszystko mar ność? Ależ o tym widzowie byli już przekonani, idąc do teatru i przedstawienie tego przekonania nie naruszy ło. Tylko po co do tego mieszać Szekspira? Reżyser co mógł, to uprościł i wyszło przedstawienie przyziemne, przygniatające, bez dowcipu i wdzięku. Nic dziwnego, że widz, opuszczając teatr, czuje się jak Tytania budzą ca się w ramionach osła. Izabella Toroniewicz zaprojektowała trójpoziomową przestrzeń gry, gdzie górny podest łączy z dolnym rodzaj pochylni Jadwiga Grygierczyk (Elf) i Katarzyna Skrzypek (Puk) Tomasz Wójcik Teatr Polski w Bielsku-Białej: Sen nocy letniej Williama Szek spira. Reżyseria Bartłomiej Wyszomirski, scenografia Izabella Toroniewicz-Wyszomirska, ruch sceniczny Jerzy Waligóra. Premiera 24 marca 2007. I n t e r p r e t a c j e 23 Artur Pałyga czyta testament Rozmowa mistrza z uczniem Jan Picheta Jan Picheta: Jesteś lokalną sławą. Zupełnie nie wiem dlaczego... Kołchoz imienia Adama Mickiewicza był znakomitą książką, która nie została zauważona w Bielsku‑Białej (poza środowiskiem uczelni, w której pracujesz, i poza dyrektorem Bogdanem Kocurkiem, który kupił kilka egzemplarzy dla Książnicy Beskidzkiej). Sztuka Testament Teodora Sixta, która posiada publi‑ cystyczne dłużyzny i brak w niej krwistych, żywych, charakterystycznych dla dramatu postaci, zrobiła wrażenie na bielskiej władzy. Czy nie lękasz się, że zostaniesz gwiazdą jednego wieczoru? Artur Pałyga: Lękam się. Faktem jest, że napisałeś pierwszą książkę o Bielsku‑Białej i współczesnej Białorusi. Lubisz być pierwszy? Jan Picheta – dziennikarz, trener piłkarski, poeta, współtwórca „Lipy”. Przez wiele lat prowadził szkółkę literacką w SCK Best na Złotych Łanach. Rozmawia ze swoim uczniem z tejże szkółki, Arturem Pałygą. 24 R e l a c j e Do tej pory zwykle byłem drugi. W konkursach literac kich zawsze miałem drugie miejsce, nawet jeśli nie przy znano pierwszej nagrody. Za mną ciągnie się symptom drugiego miejsca. Znając siebie, podejrzewam, że już ktoś wcześniej napisał książkę o Bielsku-Białej. Wspo minano mi, że powstało takie dzieło bodaj w latach 60. Chyba kryminał... Oczywiście, że przyjemnie być pierw szym, w dodatku sławnym i bogatym. Jeśli nadarzyła by się taka okazja, to ja bardzo chętnie... Nie chcę na tomiast nic robić w tym kierunku. Co innego, gdyby przyszło samo... Chciałbym być wtedy jak James Dean – zbuntowany przeciw swoim pieniądzom. Musicale i piosenki to już na pewno piszesz dla pie‑ niędzy... Rzeczywiście mnóstwo pieniędzy na nich zarobiłem... Wydałem je na piwo. Musicalem zająłem się dla przy jemności, choć w czasie prac nad nim nie wszystko było przyjemne. Jak większość rzeczy w życiu, zrobiłem to z ciekawości. Czy cieszą Cię recenzje, które powinny być miłe autor‑ skiemu uchu, np. takie jak ta: Artur Pałyga przedstawia jeden z największych dramatów ludzkich: zobojętnienie połączone z bezsilnością. Jest jak jest i widocznie tak być musi. Życie mija, a kłosy na polach szumią i szumieć będą. (…) Artur Pałyga posiadł niezwykły dar opisywania skutków sowietyzacji z pominięciem Związku Radzieckiego, sięgając za to głębiej, do czasów odległych, bo mickiewiczowskich. (…) W Mickiewiczu właśnie tkwi problem. Gdy jest on tylko tłem, cichym przewodnikiem poszukującego reportera, książkę czyta się z zapartym tchem. Gdy w reporterze budzi się polonista, napięcie siada. To Białoruś staje się tłem dla Adama, Marysi, jeziora Świteź. Niepotrzebnie... (TKS, „Merkuriusz Uniwersytecki” 2005, nr 16). Od czasów szkółki literackiej na Złotych Łanach jestem uzależniony od czytelnika; od tego, czy ludzie mnie czy tają, czy nie. Oczywiście mogę wyrazić zastrzeżenia do poszczególnych zdań czy słów recenzji, ale nieładnie dys kutować autorowi. Ważne, że piszą o mnie, bo to utwier dza mnie w przekonaniu, że jestem na dobrej drodze. Nie lubię patosu i zadęcia, także w recenzjach, bo zabi jają każdy tekst. Staram się zawsze tego wystrzegać. Tym niemniej każda recenzja mnie cieszy, nawet najgorsza, zjadliwa, patetyczna czy nadęta i nawet jeśli w pierwszej chwili się oburzę, gdyż zniesmaczyła mnie lub wytrąciła z równowagi. Kiedy opadną emocje, myślę, że dobrze, iż I n t e r p r e t a c j e ją napisano. Najgorsze jest pominięcie. Niezauważenie to dla autora śmierć. Chyba, że jest człowiekiem, który wierzy, że po śmierci będą go czytali. Ja jednak nie je stem takim autorem. Wierzysz tylko w życie doczesne pisarza? Nie zastanawiam się, co będzie z dziełami po śmierci. Obce jest mi pisanie z myślą, że po stu latach ludzie będą odkrywać moją twórczość. Są oczywiście twórcy genial ni, których nie interesuje szersza publiczność, lecz tylko garstka ludzi; nawet jednak ta garstka musi istnieć. Nie jestem herosem, lecz zwykłym pisarzem. Wydaje mi się, że trudniej było Ci napisać sztukę niż zbiór reportaży. Wszak jesteś urodzonym reporterem i prozaikiem, a nie dramatopisarzem. Czy jestem urodzonym reporterem? Przyznam, że wolę robić wywiady, rozmawiać z ludźmi. Z reportażami już praktycznie zerwałem. Najpierw zresztą przestałem je czytać. Wydały mi się podejrzane. W przeciwieństwie do literatury jednak fałszują rzeczywistość. Dlatego, że muszą skupić się na czymś nadzwyczajnym, wybrać coś wyjątkowego – człowieka, który na czerwono wymalo wał klatkę schodową, który umiera na nietypową cho robę itp. Zresztą gdyby nie Pan i Ryszard Kapuściński, w którym się rozczytywałem, nie zostałbym reporterem. Było to pod koniec nauki w liceum. Przechodziłem obok Teatru Polskiego, kiedy Pan zatrzymał mnie i zapropo nował pisanie do „Gazety Prowincjonalnej”. Dziennikar stwo budziło wtedy wstręt. Gazety były strasznie nud ne, np. „Kronika Beskidzka” czy „Trybuna Robotnicza”, przekształcona w „Śląską”, w której później pracowa łem... Dominowały sztampa i kłamstwo. Pomyślałem jednak, że Pan daje mi szansę, aby iść w ślady Ryszarda Kapuścińskiego. Myśląc o Azji i Afryce, wstąpiłem na schody „Gazety Prowincjonalnej”. Wciągnąłem się już po pierwszym reportażu o narkomanach w Strasznym Dworze w Czechowicach-Dziedzicach. Tak to się zaczęło. Później reportaży napisałem mnóstwo. Książka o Biało rusi, Kołchoz imienia Adama Mickiewicza, była podsu mowaniem wszystkiego, co do tej pory zrobiłem – uko ronowaniem reporterskiego okresu w moim życiu. Mam poczucie, że lepszych reportaży nie napisałem. Teraz pi suję je bardzo rzadko. Wolę zrobić wywiad, niż wymy ślić reportaż. Tak się jednak złożyło, że kiedy znużyłem się reportażem, otrzymałem szansę pisania dla teatru. Jak anioł pojawił się Robert Talarczyk... Co zatem Anioł z Tobą zrobił? Początkowo miałem do niego dystans. Byłem jednak na konferencji, podczas której ogłosił konkurs na sztu R e l a c j e kę o Bielsku-Białej. Pomyślałem, że niezależnie od tego, kim jest i skąd przyjechał, pomysł ma znakomity. Do tąd były tylko niszowe konkursy na wiersze, którymi nikt specjalnie się nie przejmował poza bezpośrednio zainteresowanymi. Tylko wtajemniczeni wiedzieli, kto wygrał. Pomyślałem sobie, że jest to szansa, aby zno wu robić coś innego w życiu. Byłem dziennikarzem, ale dziennikarstwo wyjaławia, przed czym Pan mnie zresz tą przestrzegał już na początku. Jak wpadnę – trudno się będzie z tego bagna wydobyć. Z drugiej strony był Ry szard Kapuściński, a nawet Sławomir Mrożek czy Ma rek Hłasko, którzy też pisywali do gazet. Jednak spod te atru moje życie znów poszło innym torem. Warto było spróbować. Artur Pałyga Filip Springer Zerwałeś już absolutnie z reportażem? Niezupełnie. Mam pomysł na reporterską książkę o Biel sku-Białej. Kiedy przygotowywałem się do pisania sztu ki o naszym mieście, przeczytałem wszystko o Bielsku‑Białej, co było dostępne w bibliotekach. Natknąłem się na artykuł o rabinie Aaronie Halberstamie, który przez 40 lat wprowadzał chasydyzm w Bielsku i Białej, i był źle widziany przez innych Żydów. Zginął w nieznanych okolicznościach w getcie bialskim. Opowieść o rabinie wiąże się z moją współpracą z Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau, które zaprosiło wolontariuszy do nagrywania rozmów z żyjącymi więźniami. Poznałem wówczas historię pralni przy Herman Goering Strasse – później ul. Feliksa Dzierżyńskiego, a obecnie 11 Li stopada 63. Prano w niej pasiaki z obozu w Oświęcimiu. Podczas wojny tę żydowską pralnię przejął nauczyciel ze szkoły ewangelickiej nazwiskiem Schweitzer. Pral nię rozbudował, bo miał wielki „przerób”. Gdy pralnia powstała już w Auschwitz, do Białej przywożono bie liznę esesmanów. Jacek Proszyk powiedział mi, że na tym samym podwórzu co pralnia mieściło się miesz kanie Aarona Halberstama. Tam właśnie była jedyna w mieście chasydzka synagoga. Tak więc książka o tym podwórzu sama wchodzi mi w ręce. Mam takie metafi zyczne wrażenie, wedle którego duchy domagają się, żeby o nich pisać. Podobnie było zresztą podczas pisania sztu ki Testament Teodora Sixta. Gdy rozmawiałem z pew ną warszawską Żydówką, stwierdziła, że postacie z me go utworu – Friederike i Gustaw Baumowie – nie mają swego grobu, a płyty z ich nagrobka znajdują się w „sa dzawce pastorów” na pl. Marcina Lutra. Dlatego nie mają spokoju po śmierci. To są dybuki. Przeze mnie przeszli na scenę, żeby przemówić. To znane w judaizmie histo rie. Takie rzeczy się zdarzają. Jestem dla nich medium. I n t e r p r e t a c j e 25 Tak wyznała w prywatnej rozmowie pani z gminy ży dowskiej w Warszawie. Rabin Halberstam i więźniowie, którzy wyładowywali brudy z Auschwitz w pralni w Bia łej, też domagają się tego. Czy żyje jeszcze ktoś, kto może opowiedzieć historię bialskiej pralni? „Johanne – medium, przez które przepływa genius loci” ...podobnie jak przez autora Testamentu Teodora Sixta? Na zdjęciu Grzegorz Sikora (Sixt) i Barbara Guzińska (Johanne) Tomasz Wójcik 26 R e l a c j e Żyje jeszcze pewna pani, która o tym pamięta. Pralnia była o tyle niezwykła, że znajdował się w niej punkt kon taktowy. Więźniowie z Auschwitz przekazywali grypsy polskim pracownikom pralni. Otrzymywali tam listy, pieniądze i żywność. Tam też trafiały prace Mieczysła wa Kościelniaka, który malował obrazy przedstawiają ce życie w obozie. Z więźniami z Auschwitz w pralni spotykały się nawet ich rodziny! Doszło tam także do szybkich zaręczyn. Wszystko to działo się z narażeniem życia przez pracowników, którzy po wojnie zostali zapo mniani. Główną osobą kierującą konspiracją w pralni był szewc Szpyra. Dożył późnego wieku i zmarł na raka. Do dziś żyje w Bielsku-Białej jego wnuczka. Ci ludzie zostali zapomniani, a przecież musimy o nich pamiętać. W każ dym razie mam wobec nich poczucie obowiązku. Trzeba spłacić dług wdzięczności za to, że dzięki nim żyjemy i możemy kultywować wartości, za które ginęli lub dla których się narażali? To bardzo ważna sprawa. Kiedy szedłem na rozmowę z Panem, zastanawiałem się, co jest wspólnego w mo ich książkach o Białorusi i o Bielsku-Białej. Doszedłem do wniosku, że ludzie mają niewielką świadomość tego, gdzie mieszkają. Często jest im wszystko jedno. Zosta ło poważnie zakłócone poczucie tożsamości. Nieważne jest tylko to, skąd pochodzą, ale także – gdzie żyją. Co to znaczy, że jestem bielszczaninem lub Białorusinem? Przeszłość to prezent od przodków dla nas, testament, który należy odczytać. Wędrującym motywem w litera turze jest obraz barbarzyńcy w katedrze. Barbarzyńca nie potrafi odczytać znaków, które są czytelne dla innych ludzi. Porusza się po katedrze jak po magazynie. Ludzie w Bielsku-Białej chodzą wśród całej masy znaków czy telnych jeszcze dla poprzednich pokoleń, a nieznanych dla nas. Podobnie jest na Białorusi. Ja też byłem w na szym mieście barbarzyńcą. Teraz się zastanawiam, dla czego takie jest, dlaczego tak wyglądają budynki? Sztu ka o Bielsku-Białej jest świadectwem odkrywania miasta przeze mnie. Jeśli jeszcze do tego mam możliwość po dzielenia się odkryciami z innymi, to jest mi niezwykle przyjemnie. To już jest rozkosz. Wychodzę z bagna Rozmowa ucznia z mistrzem Artur Pałyga – Powinienem szybciej uciec z dziennikarstwa, z tej codziennej rąbanki, z tego bagna – mówi Jan Picheta, za którym poszedłem kiedyś w dziennikarstwo, jak baranek. Sygnał tego, do czego miało dojść w tym wywiadzie, pojawił się już na początku, w rozmowie wstępnej, kiedy mówiliśmy o spotkaniu z działaczami podziemnej Solidarności z czasów stanu wojennego. – Chciałem napisać do „Solidarności Podbeskidzia” [kolportowana wówczas, robiona w podziemiu gazeta – przyp. A.P.] o tym, że wycinają drzewa. I nie puścili mi tego tekstu. Okazało się, że ci, którzy mieli o tym decydować, sami te drzewa wycinali. Taką mieli firmę. Zarabiali na tym – przypomniało się Janowi Pichecie, gdy kończył jeść lody z pucharka. Po czym przeszliśmy do wywiadu właściwego, który rozpoczęliśmy z właściwą nam delikatnością: I n t e r p r e t a c j e Czyli co? Klasycznie. Podróż jako ucieczka. Ucieka Pan? Przytłacza mnie kontrast między tą wspaniałą sztuką a gustami współczesnych Polaków kształtowanymi przez Coca-Colę, McDonalda, Dodę i tego no... jak on się na zywa? Ten z takimi włosami... Jan Picheta z tomikiem swoich wierszy Marian Siedlaczek Michał Wiśniewski? O, właśnie! Skoro to takie przytłaczające, to czemu się Pan nie przeniesie do Toskanii? Poczyniłem już pewne kroki w tym kierunku. (Śmiech) Naprawdę nic godnego uwagi Pan tu nie widzi? Żyję w Bielsku-Białej od 25 lat. Ćwierć wieku organizuję „Lipę” [przegląd twórczości literackiej dzieci i młodzie ży – A.P.]. Myślę, że to, co po mnie zostanie, to „Lipa”. Cieszę się, że ludzie, którzy chodzili do mnie na zaję cia szkółki literackiej, stanowią elitę kulturalną nie tyl ko w Bielsku-Białej. Jest tu paru ciekawych ludzi. Bywa pięknie. Pracuję w Cygańskim Lesie, który jest pięk nym miejscem. Trenuję piłkarzy, patrząc z rozkoszą na absolutną zieleń, która nas otacza. Mam też swoją Toskanię w okolicach bielskiego lotniska. Beskidy na wet trochę przypominają mi Toskanię. Wiatr od połu dnia niesie ze sobą wspomnienie Morza Śródziemnego. W żadnym wypadku nie pogardzam ludźmi, którzy tu mieszkają. Pracuję dla nich. Uczę ich grać w piłkę noż ną. I lubię to robić. A Toskanię kocham. Tam są moje źródła inspiracji. I coraz częściej zadaję sobie pytanie, co ja tutaj robię. Ucieczka z McDonalda Artur Pałyga: Pańskie wiersze to w zasadzie zapis wrażeń z podróży i przemyśleń w pociągu. Jan Picheta: Podróżuję od dziecka, od kiedy jeździłem z ojcem na mecze bokserskie i piłkarskie. Takie manifestacyjne są te teksty. Pan manifestuje: „Ha, ha, byłem w Toskanii, a wy nie byliście! Patrzcie, jak tam pięknie i jakie miałem przemyślenia!”. Widoczna jest nieobecność – TUTAJ. Bo życie tu jest mało intrygujące! Różnica jest mniej wię cej taka jak między mostem Rialto a mostem na rzece Białej, który nawet nie ma nazwy. Toskania to moja wiel ka miłość. I myślę sobie, że dobrze byłoby tam umrzeć. Wybrałem sobie nawet miejsce, gdzie mógłbym spocząć – na pięknym podwórcu niedokończonej katedry sie neńskiej. Powstrzymują mnie jedynie względy estetycz ne, tzn. nie chciałbym zepsuć swoimi doczesnymi pozo stałościami cudowności tego miejsca. R e l a c j e No, ale z tymi źródłami inspiracji to różnie bywa. Czy taki Bułhakow napisałby Mistrza i Małgorzatę, gdyby mieszkał w Toskanii? Czy Mann napisałby w Toskanii Buddenbrooków? Za to Zbigniew Herbert pisał wspaniałe rzeczy w swo ich toskańskich podróżach. No tak, Herbert... Czy nie obawia się Pan widma epi‑ goństwa? Obawiam się i dlatego tak niewiele tekstów uznaję za go towe, skończone i godne publikacji, i piszę rzadko. Dlate go też tak długo ukrywałem się ze swoimi tekstami po etyckimi. Może powinienem był więcej pisać... Smutek nauczyciela No właśnie! Od lat uczy Pan pisania. Udzielił Pan wielu porad literackich. Miałem szczęście chodzić do prowa‑ dzonej przez Pana szkółki literackiej? Dlaczego przez te wszystkie lata sam Pan nie publikował? Nie czułem takiej potrzeby. Mój wewnętrzny krytyk podszeptywał, że na druk jeszcze za wcześnie. Pewnie Artur Pałyga – dziennikarz, performer, dramaturg, laureat „Ikara” 2006. Przeprowadził wywiad ze swoim mistrzem ze szkółki literackiej w SCK Best na Złotych Łanach, Janem Pichetą. I n t e r p r e t a c j e 27 też trochę się obawiałem zemsty tych, których teksty mocno krytykowałem. (Śmiech) Okazało się, że obawy były bezpodstawne. I co się stało, że Pan poczuł potrzebę? No, Toskania! Nie jest Pan typem poety, który szuka nowych rozwią‑ zań. Wydaje się, jakby zwrócony Pan był w przeszłość, w stronę zabytków kultury. Jakby jej rozwój i kierunki Pana kompletnie nie interesowały. Kiedy jestem w Sienie, lubię odwiedzić też Pałac Pa pieżyc, gdzie organizowane są wystawy sztuki współ czesnej. Co więcej, może to tylko moje odczucie, może to ja odszedłem, jeśli tak, to niech Pan zaprzeczy, ale to było tak, że był Pan dla nas autorytetem. Ja do dziś pamię‑ tam niektóre Pana słowa i opinie, z którymi bardzo się liczyliśmy, a z czasem zacząłem mieć wrażenie, jakby się Pan sam wycofał z tej roli autorytetu... Kiedyś uważałem, że jestem dobrym pedagogiem i że to jest moja droga życiowa. Ale człowiek się wypala. Czu ję się wypalony, jako pedagog. Niewątpliwie przyczy nił się do tego fakt, że tego zawodu nikt nie poważa, ani uczniowie, ani sami nauczyciele. Potwornie smutno to brzmi. W ulubionej Toskanii Archiwum Jana Pichety Myślałem, że jak się nam w Polsce zdarzy wolność, to przede wszystkim nauczyciele będą mieli lepiej, że przy wróci się właściwą hierarchię. W bagnie dziennikarstwa A jednak porzucił Pan zawód nauczyciela, aby zostać dziennikarzem. Tak, wszedłem w tę co dzienną, dziennikarską rąbankę i żałuję, że nie uciekłem z tego szybciej. Pamiętam, jak się spo‑ tkaliśmy w 1989 roku przed Teatrem Polskim i jak zapraszał mnie Pan, żebym spróbował pracy w redakcji. Wte‑ dy powstała „Gazeta Prowincjonalna”, po‑ tem „Czas Krakowski”, gdzie jeszcze było dużo entuzjazmu. We‑ soło było. Wtedy nie myślał Pan o ucieczce. 28 R e l a c j e Pierwszy raz uderzyła mnie ta myśl, kiedy zostałem odsunięty z funkcji redaktora naczelnego „Informato ra Kulturalnego Województwa Bielskiego” pod koniec lat 90. To był pierwszy impuls, że może lepiej byłoby za jąć się w życiu czymś innym. Aha, i zwolnienie z „Try buny Śląskiej” oraz okoliczności, w jakich to nastąpiło, to też był taki impuls, bardzo poważny. Ale okazało się, że bardzo trudno jest wyjść z bagna. Ma coś Pan jeszcze wspólnego z dziennikarstwem? Ciągle z tego bagna wychodzę. Chcę znowu robić coś cie kawego w życiu. Współpracuję z czasopismem „Śląsk”, ale nie o takim dziennikarstwie mówię. „Śląsk” to co in nego. Pisanie o kulturze to co innego niż ciągłe opisywa nie spraw, o jakich w kółko pisze codzienna prasa. Życie jest piękne Coraz smutniejszy ten nasz wywiad. Nie da się nie mieć wrażenia, że przebija przez Pana rozczarowanie. Świat jest taki piękny, że nie wiem, co ja tutaj robię. I stąd to wrażenie. Pamiętam, że przeprowadziłem się do Biel ska-Białej m.in. dlatego, że z domu mojej żony był prze piękny widok na aleję kasztanową, na lipy. To było cu downe miejsce. Teraz zrobiono tam wielką przebudowę dróg, rondo, tunel, wielkie skrzyżowanie na Hulan ce. Zniszczyli wszystko, co piękne. Zostały nam tylko skromne trele jakiegoś słowika, który nie wiadomo cze mu jeszcze się tu pojawia. To piękne miejsce zmieniło się w koszmar! Zamiast drzewa, które rosło przed moim oknem, mam teraz widok na neon burdelu. Jak w tych warunkach miałbym nie tęsknić do Toskanii? Neon burdelu, czyli córy Koryntu, czyli kultura śród‑ ziemnomorska... (Śmiejąc się) Ironia losu. No i co teraz, kiedy jest już Pan uświęconym przez druk poetą? Jak Pan przyjmuje recenzje? Machiavelli mówił, że pochlebstwo nie może nam o nas powiedzieć nic, czego byśmy sami nie wiedzieli. Dla tego człowiek jest tak podatny na dobre opinie o sobie i zawsze przyjmuje je z wielką łaskawością. Mówię w tej chwili o sobie. No to może tym miłym akcentem zakończymy... (Z niepokojem) Już? Może coś miłego dopisać... I n t e r p r e t a c j e Kuku pamięci Janusz Legoń J. pewnego dnia zrozumiał, że ostatnio zajmuje się głównie pamięcią. Paradoksalnie nie umiał sobie przy pomnieć, od kiedy stało się to jego najważniejszym za jęciem. Kiedy chodził do szkoły, kazano mu zapamiętywać wiadomości i umiejętności – ale przeznaczeniem tego za pamiętywania była użytkowo traktowana przyszłość: to w tym abstrakcyjnym niewiadomokiedy miały się przy dać owe matematyczne wzory, prawa fizyki, właściwości chemiczne pierwiastków, znajomość szczegółów biogra fii znanych pisarzy i fragmentów ich dzieł, data bitwy pod Grunwaldem tudzież znaczenie układu w Krewie. Neminem captivabimus i Pomnik trwalszy stworzyłem... Jakieś piosenki ludowych partyzantów, reguły katechi zmu, slogany propagandy. Zapamiętywał wówczas, bo mu kazano. Zapamiętywania żądało społeczeństwo, uosabiane przez rodziców, babcie i ciocie, nauczycieli, kumpli z podwórka... Po jakimś czasie zaczął w tym mo zole odnajdywać nawet pewną przyjemność. Nieco póź niej doświadczył względności zapamiętanych informacji. Kopernik okazywał się wspólny, Katyń sowiecki, wybit nych pisarzy wyparli wybitni bardziej. Najpewniejsza wydawała się data grunwaldzkiego triumfu, zwłaszcza odkąd uświadomiono mu, że został w niej zaszyfrowa ny przepis na ulubiony napój. Jak można się było spo dziewać, równocześnie zapamiętywał mimochodem to, co mu się przytrafiało na co dzień: sprawy najbardziej intymne i najbardziej trywialne, zdarzenia historycz ne i banalne anegdoty. Niektóre bardzo chciał utrwalić w pamięci, o innych pragnął jak najszybciej zapomnieć – reguły, według których trwały w umyśle, nie były dla niego zbyt jasne. Wreszcie spostrzegł, że równie mimowolnie jak za pamiętywał – zapominał. Bez planu. Bez hierarchii. W efekcie jego pamięć stawała się coraz bardziej po dobna do targu staroci. Nie narzekał, korzystał z niej przecież bez większych kłopotów. Nieodległy jednak był dzień, kiedy miało się okazać, że jest w tej dziedzi nie amatorem. R e l a c j e Owego brzemiennego w skutki dnia J. wybrał się do Warszawy. Teatr, w którym pracował, pokazywać miał tam Alchemika. Czy sprawił to ów ezoteryczny tytuł, czy układ planet – nie wiadomo. Dość, że w teatralnym au tokarze J. usiadł na wolnym miejscu. W przedstawieniu występował prawie cały zespół, więc nie było ich wiele. Dziwnym trafem skupiały się w środku pojazdu. Z tyłu kłębili się wszyscy, fotele z przodu zajmowała dwójka se niorów: Fryzjer i Aktor. Obszar środkowy, który J. zasie dlił lekko zaskoczony, że nikt nie chce mu towarzyszyć, okazał się buforem, strefą sanitarną, zoną oddzielającą, jak się wkrótce okazało, przestrzeń zajętą przez senio rów od przestrzeni spokojnej podróży. Tam reszta ekipy chciała w spokoju dotrwać do kresu podróży. Strefa seniorów była bowiem obszarem gadulstwa... Nie, to złe określenie. Nie chodzi o gadanie samo w sobie, ale o strumień... wartki potok... rzekę, która wzbiera nisz czącą wszystko falą powodzi... – jednym słowem J. znalazł się w samym środku żywiołu opowieści druzgoczącego spokojną medytację autobusowego podróżnika. Dialog adresowany był do niego i tylko z pozoru był rozmową. Naprawdę J. słuchał monologu Fryzjera, któ ry wspominał zdarzenia z życia Aktora, od czasu do czasu prosząc o weryfikację przywoływanych faktów. Aktor zdawkowo potwierdzał lub prostował omyłkę, po czym milkł, pozwalając Fryzjerowi opowiadać da lej swoje życie. – Pamiętasz, Czarek, jak byłeś w Szczecinie, tam taka aktorka była, córka sekretarza od propagandy. Jak on się nazywał, Kowalski czy Nowak? – Nowak. – Myślałem, że Kowalski. – Nowak, Rysiu... – No i wiesz, Janusz, ona... – i tu rozpoczynała się mi nifabuła o charakterze obyczajowo-artystycznym, ero tyczno-teatralnym albo alkoholowo-sportowym. Cza rek bowiem osiągał wybitne rezultaty na wszystkich tych polach aktywności, o czym J. wiedział już wcze śniej. Poznał przecież wiele z tych opowieści podczas Od lewej: Rafał Gralewski, Jerzy Dziedzic i Cezariusz Chrapkiewicz w Czekając na Godota, Teatr Polski w Bielsku-Białej, 1999, reżyseria Tomasz Dutkiewicz Archiwum TP Janusz Legoń – teatrolog, kierownik literacki Teatru Polskiego, specjalista w zakresie DTP, publicysta, który zwykł mawiać o sobie: ja, prosty zecer... I n t e r p r e t a c j e 29 30 wizyt w pracowni charakteryzatorsko-perukarskiej, gdzie stawiał się na wezwanie Fryzjera, kiedy ten uznał, że czas ucywilizować fryzurę młodszego kolegi. Wtedy jednak były to najczęściej spotkania we dwójkę, a i róż nica wieku utrudniała ewentualne protesty, gdy wyda wało się (młodszemu o dwa pokolenia J. mogło się tyl ko wydawać), że narrator zbytnio odpływa od prawdy. Poza tym głównym tematem było wówczas życie Fry zjera. Ale że treścią jego życia był teatr, w którym wszy scy trzej pracowali, przygody Aktora zajmowały w nich i wtedy sporo miejsca, choć siłą rzeczy ustępowały opi som pracy w legendarnym brechtowskim Berliner En semble czy anegdotom z męskich przewag w Ciechocin ku – bo i tam, i tam zawitał Fryzjer na szlakach swojego żywobycia. Choć więc J. znał już wiele z tych opowieści, to jed nak po raz pierwszy miał okazję przekonać się o rzetel ności większości z nich. Zdawkowe uzupełnienia Aktora zdumiewały precyzją. Jeszcze bardziej intrygująca była szybkość, albo raczej łatwość, z jaką Aktor przypominał brakujące Fryzjerowi fakty i nazwiska. Rutyna?! Trudno powiedzieć, czy już teraz, czy dopiero w dro dze powrotnej, kiedy w narracji zaczęła dominować hi storia drużyn piłkarskich ligi okręgowej z lat – nie wiado mo, pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych – J. uświadomił sobie, że nie bierze udziału w zwykłych pogaduchach. – Pamiętasz, jak Grzmot Rudzica przegrał na własnym boisku z Andrychowianką? – Ta bramka Gryzaka była świetna, jak w pierwszej lidze. – No tak, ale sędzia był zapłacony. On się nazywał Gryzok. – Sędzia? Przecież to był wtedy Śmietalski. On nie brał, zresztą Andrychowianka nie kupowała meczów. – Gryzok, ten napastnik. A Śmietalski rzeczywiście nie brał. I tak dalej. Oczywiście J. nie umie sobie dzisiaj przy pomnieć wymienianych drużyn i nazwisk. Wyraźnie za pamiętał jednak wrażenie, że zwykłe opowieści starszych panów to to nie są. Że bierze udział w dziwnym jakimś rytuale. Nie potrafił go nazwać, ale rozumiał, że doty czy pamięci, i że ci dwaj, jak mistrzowie ceremonii ja cyś, choć przecież nieświadomie, wtajemniczają go... Nie. Nie w historię prowincjonalnej piłki ani w towarzyskie i uczuciowe przygody przebrzmiałych piękności. Co to więc był za rytuał, w co inicjacja? Nieśmiała intuicja pojawiła się nazajutrz po powrocie: chodzi o sa mą czynność opowiadania. Opowiadać, żeby pamiętać. Zapamiętywać, żeby opowiedzieć, ale techniką pamię tania... formą pamiętania... jest ożywienie poprzez opo R e l a c j e wieść tego, co zapamiętane... Opowiadanie rytuałem pa mięci... To, co zapamiętane, równe jest zapomnianemu – tak długo, dopóki nie uobecni się w narracji. Wtedy żyje. No, dobrze, jakoś to sobie J. wyjaśnił... Ale nie był pe wien trafności hipotezy i aby ją zweryfikować przez kilka następnych tygodni obserwował znajomych, podsłuchi wał pasażerów w pociągach i autobusach, przysiadał się w knajpach, zagadywał sekretarki i gwarzył z portierami. Łowił opowieści. Z każdą następną coraz bardziej upew niał się, że trafnie odczytał sens dziwnego obrzędu. Przez ten czas na plan dalszy zeszło roztrząsanie, czegóż to miała dotyczyć owa inicjacja. Minęło kilka lat. W odstępie kilku miesięcy zmarli i Fryzjer, i Aktor. W za padłej wówczas ciszy J. zrozumiał, że w trakcie rytualnych narracji został p o w o ł a n y . On ma ich zastąpić! Ma być opowiadaczem, ma sprawiać, żeby pamiętano... – Czuję się, jakbym był bratem tego zbieracza autogra fów. Misja! Ale ciągle myślę, jak zacząć. Kiedy Czarek był już śmiertelnie chory, robiliśmy tę sztukę o mie ście. Wiedzieliśmy, że to coś wyjątkowego, bo ożywia my prawdziwych ludzi sprzed stu lat. Przychodziłem potem na te spotkania historyczne na małej scenie. Cały czas miałem wrażenie, że to już. Że to ten mo ment. Że za chwilę mam dorwać się do głosu i gadać o tym, co przeżyłem, czego byłem świadkiem, o czym kiedyś usłyszałem. – Trzeba się było odezwać... – Nie byłem gotowy. – A teraz? – Mógłbym. – O czym? – O Tadeuszu. I zaczął opowiadać o spotkaniach z niedawno zmar łym kompozytorem, zawdzięczającym największą sławę animowanemu serialowi, do którego stworzył muzykę znaną wszystkim Polakom. Wspominanie tej barwnej osobowości zaczął od pogrzebu: skromnej, świeckiej ce remonii, prowadzonej przez szefa płockiego teatru, gdzie Tadeusz ostatnio najwięcej pracował. – Na koniec puścił mu płytę z piosenką Kuku Golców... No tak, też tam byłem. I tak samo jak J. zastanawia łem się, dlaczego wśród obecnych nie widać przedsta wicieli władz nowych Aten. – Pewnie obradowali, którą ulicę nazwać jego imieniem. Bo że mu dadzą ulicę, to pewne. Muszę przyznać, że J. niekiedy drażni mnie tym swoim optymizmem. Przecież każdy może sobie zapo mnieć. kwiecień – maj 2007 I n t e r p r e t a c j e Marek Bernacki Jechać do Lwowa To miasto musiałem w końcu odwiedzić! Przed wojną – w latach 30. XX wieku – studiowała w nim moja babcia, polonistykę na Uniwersytecie Jana Kazimierza. Może i dobrze się stało, że wróciła po studiach do rodzinnego Stanisławowa i wyszła tam szczęśliwie za mąż, zważywszy, że po kapitulacji Lwowa we wrześniu 1939 roku zarówno okupanci sowieccy, jak i hitlerowscy dokonywali mordów na polskiej inteligencji tego miasta. Do Lwowa pojechałem jako przedstawiciel Katedry Polonistyki Akademii Techniczno-Humanistycznej, by wziąć udział w międzynarodowym sympozjum „Visu alizing the Child in Children’s Fiction” (Wizualizacja dziecka w literaturze dziecięcej i młodzieżowej). Wygła szając referat poświęcony wizualizacji tzw. skromnego bohatera, pojawiającego się w serii znakomitych opowia stek o przygodach sympatycznego żółwika Franklina1, skoncentrowałem się na pouczającym charakterze tych historii, nawiązujących do konwencji bajki zwierzęcej. Kilkudniowy pobyt we Lwowie był dla mnie nie tyl ko okazją do wygłoszenia referatu, udziału w dyskusji czy nawiązania nowych kontaktów naukowych i towa rzyskich. Stał się przede wszystkim pretekstem do zmie rzenia się z moimi wcześniejszymi wyobrażeniami o tym mieście. Ileż się o nim nasłuchałem od moich dziadków i ich „przedwojennych” znajomych! Znałem relacje Sta nisława Lema (vide jego Wysoki Zamek i nostalgiczne fe lietony pisane w ostatnich miesiącach życia na łamach „Tygodnika Powszechnego”!), pamiętałem klimat książ ki Józefa Wittlina Mój Lwów, a także wspomnienie ks. Mieczysława Malińskiego opublikowane w książce pt. Kresy – śladami naszych przodków. Tuż przed wyjaz dem kupiłem niekonwencjonalnie napisany przewodnik Aleksandra Strojnego Lwów. Miasto Wschodu i Zachodu, który okazał się bardzo przydatny ze względu na za warte w nim bezcenne porady i informacje praktyczne! R e l a c j e Pierwszy kontakt ze Lwowem był przytłaczający. Rozklekotany autobus ukraińskich linii jadący z Prze myśla w brzydki deszczowy dzień 10 kwietnia zajechał późnym popołudniem na Dworzec Stryjski. To, co zo baczyłem na przedmieściach, w żaden sposób nie uza sadniało porównania Lwowa do Florencji czy Rzymu Wschodu... Posowieckie dziurawe drogi, zrujnowa ne mosty, niszczejąca infrastruktura przypominająca epokę, o której już zapomnieliśmy w Polsce – mogły je dynie odstraszać. Później było jeszcze gorzej – taksów karz wiozący nas za 30 hrywien (ok. 20 zł) do centrum miasta gnał po lwowskich kocich łbach, wpadał w kału że i omijał gigantyczne dziury znajdujące się dosłownie wszędzie... Deszcz, przytłaczająca szarzyzna podmiej skich blokowisk rodem z ZSRR, podniszczone domy dzielnic centralnych, w końcu przedwojenna zaliszajo na kamienica, tylko w niewielkim stopniu nosząca ślady dawnej świetności, w której zamieszkaliśmy u polskiej rodziny. Jednak jeszcze tego samego dnia wyruszyłem na spacer w kierunku Starego Miasta, co zapoczątkowa ło powolny, jednak postępujący z dnia na dzień i z go dziny na godzinę proces oswajania się, a później rosną cego podziwu dla tego niezwykłego miasta. Lwów jest pełen kontrastów. Zawsze taki był. Poło żony na styku cywilizacji Orientu i Zachodu, na gra nicy kultur, religii i języków wypracował przez wie ki swój własny niepowtarzalny styl, który – mimo Lwowski Uniwersytet im. Iwana Franki (dawniej Jana Kazimierza) Archiwum autora tekstu Marek Bernacki – doktor nauk humanistycznych UJ, adiunkt w Katedrze Polonistyki ATH w Bielsku‑Białej; autor książek z zakresu literaturoznawstwa, członek redakcji pisma „Świat i Słowo”, współpracownik „Bielsko-Żywieckich Studiów Teologicznych”. I n t e r p r e t a c j e 31 Pomnik Nikifora Krynickiego przed kościołem Dominikanów Autor tekstu przy grobowcu Marii Konopnickiej na Cmentarzu Łyczakowskim 32 R e l a c j e iszczycielskiej siły dwóch totalitaryzmów – gdzieś n w głębi pozostał przecież nienaruszony. Genius loci Lwo wa – miasta nieujarzmionego (Leopolis semper fidelis!) – drzemie uśpiony w gotyckich katedrach (tej ormiań skiej z XIV wieku i tej późniejszej, łacińskiej, w której w 1656 r. król Jan Kazimierz złożył przed obrazem Mat ki Bożej Łaskawej pamiętne śluby, odnowione 300 lat później w Częstochowie), w renesansowych cerkwiach (prawosławnych i unickich, współcześnie pięknie odno wionych i zapełnionych modlącymi się ludźmi) i klasz torach, w cudownych kamieniczkach Starego Rynku pa miętających czasy świetności Rzeczypospolitej Dwojga (a raczej Trojga) Narodów, w odrestaurowanym z oka zji 750‑lecia założenia Lwowa ratuszu, którego wysoka wieża wznosi się dumnie nad miastem, a w końcu w nie zliczonej ilości secesyjnych kamienic i gmachów uży teczności publicznej (jak choćby monumentalnym dwor cu kolejowym czy wspaniale odrestaurowanej Operze Lwowskiej – prawdziwej kulturalnej perle i wizytówce miasta) przypominających, że dumny Lwów był w XIX wieku miastem stołecznym c.k. Galicji i Lodomerii. Duch tego dawnego Lwowa obecny jest dzisiaj także w mocno zaniedbanych parkach, na Wysokim Zamku i na Kopcu Unii Lubelskiej usypanym w XIX wieku przez niezłomnego Franciszka Smolkę (przypomniałem tam sobie słowa Jana Pawła II: „Od Unii Lubelskiej do Unii Europejskiej”), w murach Uniwersytetu dziś noszącego imię Iwana Franki, narodowego barda i polityka Ukra iny. A bodaj najbardziej na Cmentarzu Łyczakowskim i Cmentarzu Orląt, na którym spoczywają obok siebie powstańcy polscy 1863 r., in teligenci, artyści i intelektu aliści lwowscy z XVIII, XIX i XX wieku oraz bohaterscy obrońcy Lwowa, dla których wykuto na kamiennym łuku sprofanowane przez sowiec ką barbarię słowa dziękczy nienia: Mortui sunt ut libe ri vivamus (Polegli, abyśmy żyli wolnymi). Chodziłem całymi go dzinami po Lwowie, chło nąc jego klimat, zapach jego murów i ulic, dźwięk mowy, smak ormiańskiej kawy, ta niego krymskiego wina i rozgrzewającego trzewia zakarpackiego koniaku. Podziwiałem niepospolite pięk no tutejszych kobiet, a także niepojęty dla zagonionego człowieka Zachodu wyluzowany tryb życia mężczyzn, którzy – ubrani w mało eleganckie czarne lub brązowe skórzane kurtki – popołudniami wychodzą tłumnie na skwery, bulwary i prospekty Starego Miasta, aby napić się piwa i wina, zagrać w szachy, domino lub karty, po handlować i porozmawiać, a choćby i posiedzieć w gro nie takich jak oni, ćmiących dla zabicia czasu nie najlep szej jakości papierosy... Lwów – nieformalna stolica zachodniej Ukrainy, miasto zwolenników pomarańczowej rewolucji, metro polia zamieszkiwana przez 900 tysięcy ludzi, w której do mach, a nawet luksusowych hotelach nie można się wy kąpać w ciepłej wodzie, zaś papier toaletowy w szaletach publicznych nadal jest towarem deficytowym – czeka na swoje pięć minut wielkiego odrodzenia, które niechybnie za kilka lat nastąpi. Otwarcie na Europę przyniesie zapew ne falę zachodniego konsumpcjonizmu i kapitalistyczne go pośpiechu, dzisiaj jednak Lwów jedną nogą tkwi jeszcze w czasach naznaczonych mentalnością homo sovieticus, a może i tą dużo wcześniejszą, pamiętającą Czerwoną Ruś, Wielką Portę, Kozaków Krzywonosa, batkę Chmielnickie go oraz lwowskich batiarów z piosenek Hemara... Wracając z Miasta, które już na zawsze pozostanie dla mnie „miejscem mitycznym” (przecież zawsze nim było!), powtarzałem jak mantrę słowa poetyckiej modli twy2 Adama Zagajewskiego, lwowianina-wygnańca: Jechać do Lwowa. Z którego dworca jechać do Lwowa, jeżeli nie we śnie, o świcie, gdy rosa na walizkach i właśnie rodzą się ekspresy i torpedy. Nagle wyjechać do Lwowa, w środku nocy, w dzień, we wrześniu Lub marcu (...) (...) dlaczego każde miasto musi stać się Jerozolimą i każdy człowiek Żydem i teraz tylko w pośpiechu pakować się, zawsze, codziennie i jechać bez tchu, jechać do Lwowa, przecież istnieje, spokojny i czysty jak brzoskwinia. Lwów jest wszędzie. Autorkami ich są Kanadyjki Paulette Bourgeois i Brenda Clark. Seria opowieści o Franklinie dostępna jest od kilku lat na polskim rynku księgarskim dzięki znakomitym tłumaczeniom Patrycji Zarawskiej i bielskiemu Wydawnictwu Debit Anny i Witolda Wodziczków. 2 Wiersz Adama Zagajewskiego Jechać do Lwowa pochodzi z tomu Jechać do Lwowa i inne wiersze, Aneks, Londyn 1985. 1 I n t e r p r e t a c j e ROZMAITOŚCI O d lutego Teatr Grodzki realizuje nową inicjatywę artystyczno-edukacyjną, skupioną na przeciwdziałaniu patologicznym zjawiskom społecznym, przede wszystkim uzależnieniom. Alkoholizm, narkomania, przemoc, agresja, bezradność wobec społecznych patologii – to rzeczywistość, która nas otacza. W jaki sposób możemy zmienić ten stan rzeczy? Czy sztuka może służyć „poprawianiu świata”? Projekt „W poszukiwaniu rozwiązań” uzyskał dofinansowanie ze środków Unii Europejskiej, a także Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Województwa Śląskiego i Gminy Bielsko-Biała. Obejmuje cztery obszary działań: cykl warsztatów twórczych (13 zespołów teatralnych i dziennikarski – dzieci, młodzież, dorośli); wydanie kolejnego numeru czasopisma „Jesteśmy” poświęconego zjawisku uzależnień; publikację pakietu edukacyjnego dla nauczycieli; utworzenie informatora internetowego na stronie Teatru Grodzkiego. Kulminacyjnym punktem realizacji projektu będzie VII Beskidzkie Święto Małych i Dużych, planowane na 15 czerwca. 24 lutego Teatr Polski w Bielsku-Białej zaprezentował teatralną adaptację kultowej powieści Konopielka Edwarda Redlińskiego. Bardzo piękna wyszła Maciejowi Ferlakowi „Konopielka”. Zostawił z tekstu E. Redlińskiego to, co najważniejsze, rozpisał na głosy (...), i głosami obdzielił kogo trzeba. Potem dodał kawałek Horacego, musnął Gombrowiczem, pociągnął klimatem z „Opisu obyczajów” Kitowicza-Grabowskiego – i powstało przedstawienie jak trzeba. Refleksyjne, ekspresyjne (prosiłabym tylko wyregulować stężenie wsiowych zapachów, bo głowa boli), śmieszne i straszne. O tym, co odwieczne, co Pan Bóg ustanowił – i o tym Nowym, którego w żaden sposób wyminąć nie można – recenzowała przedstawienie Maria Trzeciak na łamach „Magazynu Samorządowego” z 2 marca. Reżyserował spektakl Maciej Ferlak, a występują: Tomasz Lorek, Grażyna Bułka, Jadwiga Kołeczek, Kuba Abrahamowicz, Jerzy Dziedzic. 8 marca w Galerii Bielskiej BWA w Bielsku-Białej miała miejsce trzecia odsłona wystawy Kobieta o kobiecie prezentującej sztukę artystek, które w swej twórczości poruszają problematykę związaną z szeroko pojętą kobiecością. W poprzednich R e l a c j e edycjach prace odnosiły się do tożsamości kobiety, jej miejsca i roli we współczesnym społeczeństwie (1996), a także relacji z partnerem i związków rodzinnych (2001). W tym roku pokazywane odnosiły się do zewnętrzności kobiety, kreowania przez nią wizerunku (tzw. Persony), poprzez który komunikuje otoczeniu własną osobowość, ale też za którym chroni swoje wnętrze. W wystawie udział wzięły: Anna Baumgart, Agata Bogacka, Agata Borowa, Joanna Bylicka, Marta Deskur, Barbara Gawęda-Badera, Elżbieta Jabłońska, Ewa Kaja, Anna-Maria Karczmarska, Barbara Konopka, Małgorzata Łuczyna, Małgorzata Markiewicz, Agata Michowska, Marzanna Morozewicz, Natalia LL, Ewa Partum, Aleksandra Polisiewicz, Magdalena Samborska, Jadwiga Sawicka, Ewa Świdzińska. P rzygotowana przez Galerię Bielską BWA wystawa Border Crossing/Przekraczanie granic (Centrum Sztuki we Wrexham oraz Galeria 103 Uniwersytetu Walijskiego NEWI, Wielka Brytania, 10 marca – 21 kwietnia 2007) prezentowała prace 13 polskich artystów działających w Bielsku-Białej i okolicy. To część projektu finansowanego przez Arts Council of Wales, Wrexham Arts Centre i University of Wales NEWI. Polska prezentacja w Walii była odpowiedzią na wystawę Borderlines / Granice, która przedstawiała twórczość walijskich artystów (Galeria Bielska BWA, marzec 2005). Dla Polaków prezentacja była okazją do refleksji nad możliwościami porozumienia oraz tworzenia sztuki, która jest zrozumiała mimo odległości i różnic kulturowych. Swoje malarstwo zaprezentowali: Małgorzata Rozenau, Agnieszka Swoboda, Joanna Wowrzeczka i Dariusz Gierdal. Rzeźby przedstawiali Krystyna Pasterczyk i Przemysław Dominik. Autorami fotografii i wideo byli: Łukasz Dziedzic, Dariusz Fodczuk, Małgorzata Łuczyna, Krzysztof Morcinek, Joanna Rzepka-Dziedzic, Tom Swoboda i Karolina Tyrna. Kuratorem projektu jest dr Alec Shepley – artysta, wykładowca University of Wales NEWI, zaś kuratorem Agata Smalcerz, dyrektorka Galerii Bielskiej BWA. Książki. „Poplit” to fantastyka, horror, literatura kobieca, proza dla dzieci i młodzieży oraz komiks – a nade wszystko okazja do dyskusji o gatunkach, granicach, recepcji i funkcjonowaniu popliteratury. To najbardziej różnorodny i interdyscyplinarny z książkowych festiwali. W programie znalazły się spotkania z Martą Kuszewską, Izabelą Sową, Robertem Makłowiczem, Januszem L. Wiśniewskim, Adamem Ruskiem, Andrzejem Pilipiukiem, wykład Katarzyny Zdanowicz-Cyganik Czarownice i królewny. Wizerunek kobiety piszącej. Festiwal objęty został honorowym patronatem Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Z wystawy Kobieta o kobiecie: Magdalena Samborska, Wpisana w przestrzeń, 2002, obiekt Jadwiga Sawicka, Kłamała, 2007, druk cyfrowy Archiwum Galerii Bielskiej P o raz trzeci Książnica Beskidzka zaprosiła na Festiwal Literatury Popularnej „Poplit” (22–26 marca), drugą odsłonę całorocznego Festiwalu 4 Pory Książki, organizowanego przez Instytut I n t e r p r e t a c j e 33 ROZMAITOŚCI T egoroczne wręczenie „Złotych Masek” odbyło się w Teatrze im. J. Kochanowskiego w Opolu 26 marca. To już 39 edycja konkursu. W województwie śląskim za spektakl roku uznano inscenizację opery Carmen w Gliwickim Teatrze Muzycznym, wyreżyserowaną przez Pawła Szkotaka w przestrzeni Ruin Teatru Miejskiego. Za scenografię nagrodzono Romana Maciuszkiewicza i Henryka Baranowskiego – do Makbeta w Teatrze Śląskim w Katowicach. „Złotą Maskę” za reżyserię otrzymała Katarzyna Deszcz za Tańce w Ballybeg w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Najlepsza rola męska to Andy Marka Ślosarskiego w Jabłku w Teatrze im. A. Mickiewicza w Częstochowie. A najlepsza rola kobieca – Maggie Ryszardy Celińskiej w Tańcach w Ballybeg. Za rolę wokalno‑aktorską „Złotą Maskę” otrzymała Anna Sroka – Maureen w spektaklu Rent w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. W dziedzinie aktorstwa w teatrze lalkowym najwyżej oceniono Aleksandrę Zawalską w spektaklach Dokąd pędzisz, koniku? i Dziadek do orzechów w Śląskim Teatrze Lalki i Aktora Ateneum w Katowicach. Najlepszym spektaklem okazał się Robinson Crusoe w reżyserii Dariusza Wiktorowicza z Teatru Dzieci Zagłębia w Będzinie. Nagrodę za muzykę do Testamentu Teodora Sixta w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej otrzymał Krzysztof Maciejowski. W Książnicy Beskidzkiej 13 kwietnia odbyło się podsumowanie ósmej edycji międzynarodowego konkursu „Tworzymy własne wydawnictwo”, tym razem pod hasłem „Przyjaźń to dar”. Wzięło w nim udział 138 osób, które złożyły 106 prac. Książnica realizuje konkurs od 1986 r., od 2000 r. w ramach programu współpracy transgranicznej polsko-czesko-słowackiej „Beskidy bez granic”. Uczestnicy to dzieci i młodzież do lat 16 oraz młodzież niepełnosprawna do lat 20 – czytelnicy bibliotek publicznych, uczniowie szkół podstawowych i gimnazjów, a także młodzież z ośrodków szkolno-wychowawczych i szkół specjalnych z województwa śląskiego. Konkurs polega na samodzielnym wykonaniu książki – napisaniu, zilustrowaniu i wydaniu sposobem domowym. Etap krajowy przeprowadzany jest równocześnie w Polsce, Czechach oraz w Słowacji. Finał – w maju we Frydku-Mistku. Kawiarnia Presso w Śląskim Zamku Sztuki i Przedsiębiorczości. Archiwum SZSiP E liminacje rejonowe 52. Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego, zorganizowane przez Regionalny Ośrodek Kultury i Centrum Wychowania Estetycznego im. W. Kubisz, odbyły się 14 i 15 kwietnia w Bielsku-Białej. Wzięło w nich udział 53 wykonawców, laureatów 11 eliminacji miejsko‑powiatowych południowej części województwa śląskiego. Do eliminacji wojewódzkich OKR zakwalifikowali się: Kamil Przystał z Tychów, Anna Burek z Raciborza i Tomasz Zontek z Bielska-Białej (turniej recytatorski); Łukasz Stawarczyk z Jastrzębia Zdroju i Angelika Pytel z Czechowic-Dziedzic (wywiedzione ze słowa); Żaneta Palica z Raciborza, Maksymilian Mularczyk z Raciborza i Adam Nawrocki z Cieszyna (poezja śpiewana); Magdalena Prochasek z Jastrzębia Zdroju i Magdalena Tabor z Raciborza (teatr jednego aktora). Po części konkursowej eliminacji rejonowych odbyły się warsztaty artystyczne dla uczestników przeglądu. 8 Ogólnopolskie Biennale Rysunku i Malarstwa Uczniów Średnich Szkół Plastycznych zorganizował Zespół Szkół Plastycznych w Bielsku-Białej. To ważny konkurs i zarazem przegląd umiejętności warsztatowych, inwencji i aspiracji uczniów szkół plastycznych. Na tegoroczny konkurs nadesłano 760 prac rysunkowych i malarskich z 38 szkół państwowych i prywatnych. Przewodniczącym komisji konkursowej był prof. Adam Wsiołkowski z ASP w Krakowie. W dziedzinie malarstwa Grand Prix zdobył Tomasz Krawczyk z Liceum Plastycznego w Zduńskiej Woli, a I nagrodę Edyta Kowalska z Prywatnego Liceum Plastycznego we Wrocławiu. W dziedzinie rysunku I nagrodę przyznano Magdalenie Kornowicz z Liceum Plastycznego w Warszawie. Na wystawie w Galerii Bielskiej BWA (20 kwietnia – 3 maja) zaprezentowano wszystkie nagrodzone i wyróżnione w konkursie prace. 8 Międzynarodowy Festiwal Muzyki Sakralnej na Podbeskidziu „Sacrum in Musica” rozpoczął się 23 kwietnia w kościele Jezusa Chrystusa Odkupiciela Człowieka w Bielsku-Białej Requiem Giuseppe Verdiego w wykonaniu Bielskiej Orkiestry Festiwalowej, Młodzieżowego Chóru Resonans con Tutti i solistów (Iwona Hossa, Anna Lubańska, Dariusz Stachura, Mirosław Bręk). W drugim dniu w Bielskim Centrum Kultury odbył się koncert 34 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e ROZMAITOŚCI muzyki żydowskiej w wykonaniu Bente Kahan z zespołem. W kościele ewangelicko-augsburskim przy placu M. Lutra 25 kwietnia zaśpiewał chór Ladysmith Black Mamboza z RPA. Zakończenie festiwalu odbyło się w kościele pw. św. Andrzeja Boboli, a w repertuarze gospel wystąpił The Jackson Singers. 27 kwietnia jubileusz 15-lecia świętował Ośrodek Wydawniczy Augustana, ważny partner wielu wydawnictw, firm i instytucji. Jubileusz obchodzi też Wydawnictwo Augustana, przygotowujące publikacje przede wszystkim dla Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, wydawca najstarszego w Polsce czasopisma, ukazującego się od 1863 r. „Zwiastuna Ewangelickiego”, będącego też jedynym ogólnopolskim dwutygodnikiem powstającym w Bielsku-Białej. Tyle samo lat liczy sobie także budynek Augustana, położony w centrum Bielskiego Syjonu, w którym parafia ewangelicka i ewangelicka diecezja cieszyńska organizują wiele ważnych wydarzeń ekumenicznych i kulturalnych, otwartych dla wszystkich mieszkańców miasta. Obchodom jubileuszowym towarzyszyło wręczenie Nagród im. ks. Leopolda Otto przyznawanych od pięciu lat przez redakcję „Zwiastuna Ewangelickiego”. W Galerii Zamkowej Muzeum w Bielsku-Białej od 2 do 30 maja trwała wystaw prac Sebastiana Kubicy. Artysta (rocznik 1975) ukończył studia w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie na Wydziale Grafiki w Katowicach (dyplom w Pracowni Plakatu prof. Romana Kalarusa oraz w Pracowni Druku Wypukłego prof. Romana Staraka). Zajmuje się plakatem, projektowaniem graficznym, drzeworytem, rysunkiem. Jest adiunktem w Instytucie Sztuki Wydziału Artystycznego UŚ w Cieszynie. Wystawiał w kraju i za granicą (m.in. w Finlandii, Japonii, Francji, USA, Niemczech, Chinach, na Węgrzech). Jest laureatem kilku krajowych i zagranicznych konkursów na plakat i grafikę. T egoroczne „Kino na Granicy” (27 kwietnia – 3 maja) poświęcone było przede wszystkim ekranizacjom prozy Bohumila Hrabala z okazji 10 rocznicy jego śmierci. W programie znalazły się też retrospektywy twórczości Jana Němca (jednego R e l a c j e z luminarzy czechosłowackiej nowej fali, twórcy m.in. Diamentów nocy, O uroczystości i gościach, Nocnych rozmów z matką) i Martina Slivki (wybitnego słowackiego reżysera filmów dokumentalnych). Przypomniano zmarłego w ubiegłym roku Leona Niemczyka, a także etiudy i teledyski przedwcześnie zmarłego, zdolnego filmowca z Cieszyna Macieja Olbrychta. Było jeszcze kilka innych nurtów festiwalowych projekcji, w tym oczywiście najnowszych filmów polskich, czeskich i słowackich (m.in. Kráska v nesnázích J. Hřebejka, Hezké chvilky bez záruky V. Chytilovej, Grandhotel D. Ondříčka, Vratné lahve J. Svěráka, Jasminum J. J. Kolskiego, Wszyscy jesteśmy Chrystusami M. Koterskiego). Były ponadto koncerty, wystawy, biesiady, dyskusje, spotkania... W Śląskim Zamku Sztuki i Przedsiębiorczości w Cieszynie ruszyła nietypowa klubokawiarnia Presso, wyposażona w meble, szklane przegrody, lampy, dywany, grafiki, naczynia zaprojektowane przez polskich projektantów i wyprodukowane przez rodzime fabryki. Ekspozycja będzie się na bieżąco zmieniać i przyjmie nazwę „design alive!”. Podczas gdy dorośli sączą kawę i rozmawiają (nie tylko o designie), dzieci rysują po... ścianach. A tuż za szklaną ścianą jest galeria. Zamek to centrum wzornictwa, które przyciąga coraz więcej osób z kręgu biznesu i wzornictwa. Nowoczesna Oranżeria oraz odrestaurowane mury dawnej siedziby Habsburgów sprawiają mylne wrażenie elitarnego miejsca, tylko dla wybrańców. – Chcieliśmy to zmienić – mówi Ewa Trzcionka, menedżer public relations. – Dlatego stworzyliśmy miejsce, które przyczyni się do promowania dobrego wzornictwa, a jednocześnie z definicji będzie ogólnodostępne. Organizatorzy niecodziennej kawiarni planują także stworzenie nietypowego design menu, w którym nazwy będą ściśle powiązane z eksponatami, producentami i autorami projektów. 25 marca zmarł Jacek Lech (właść. Leszek Zerhau), polski piosenkarz. Urodził się 15 kwietnia 1947 r. w Mikuszowicach, obecnie dzielnicy Bielska-Białej. Mając 17 lat, zajął I miejsce w konkursie „Mikrofon dla wszystkich”. W 1966 r. został solistą zespołu Czerwono-Czarni, z którymi wystąpił przed warszawskim koncertem The Rolling Stones (1967) i wziął udział w wystawieniu mszy beatowej Pan przyjacielem moim. W 1973 r. założył własną Nową Grupę. Wielokrotnie występował na festiwalach, m.in. w Opolu, koncertował za granicą, w tym w ośrodkach polonijnych USA i Kanady. W pamięci słuchaczy wciąż trwają Jego piosenki: Bądź dziewczyną z moich marzeń, Dwadzieścia lat, Co jej mogłeś dać, Warszawa jest smutna bez ciebie, Pozwólcie śpiewać ptakom, Gdzie szumiące topole... 27 lutego br. w Bielskim Centrum Kultury odbył się koncert charytatywny na rzecz chorującego artysty zorganizowany przez Fundację Kultury i Edukacji Europejskiej Alfa i Omega. Wystąpili m.in. Halina Frąckowiak, Alicja Majewska, Edward Hulewicz, Andrzej Dąbrowski, Bogusław Mec. Zabrakło miejsc na widowni. Podczas koncertu ogłoszono, że artysta został uhonorowany przez ministra kultury nagrodą za całokształt osiągnięć. Jacek Lech został pochowany 28 marca na cmentarzu przy kościele św. Barbary w Bielsku-Białej Mikuszowicach. 27 marca zmarł Tadeusz Kocyba – kompozytor, pedagog i dyrygent. Urodził się 13 lipca 1933 r. w Wirku. Ukończył Państwową Wyższą Szkołę Muzyczną w Katowicach. Swoje życie zawodowe i osobiste związał z Bielskiem-Białą. Pracował jako nauczyciel w Państwowej Szkole Muzycznej, potem jako wykładowca w cieszyńskiej Filii Uniwersytetu Śląskiego. Komponował muzykę teatralną, w tym dla Banialuki i Teatru Polskiego, a także dla innych teatrów w Polsce. Ale najbardziej znane Jego kompozycje powstały dla Studia Filmów Rysunkowych – do ok. 160 filmów animowanych, m.in. był współautorem muzyki do kilku serii Bolka i Lolka, do przygód Baltazara Gąbki czy pełnometrażowego Porwania w Tiutiurlistanie, a także do filmów dla dorosłych. Razem z Kazimierzem Dudą zainicjowali powołanie w Bielsku-Białej Miejskiej Orkiestry Symfonicznej, która działała społecznie, a Tadeusz Kocyba był jej dyrygentem. Kiedy MOS przekształciła się w zawodową Bielską Orkiestrę Kameralną, został jej kierownikiem artystycznym. Uroczystości pogrzebowe odbyły się 31 marca. Tadeusz Kocyba spoczął na cmentarzu komunalnym w Bielsku-Białej. I n t e r p r e t a c j e 35 REKOMENDACJE B i e lsk o - B i a ł a estorzy beskidzkiej rzeźby ludowej – wystawa rzeźby Józefa Hulki, Antoniego Mazura i Kazimierza Pietraszki do 15 czerwca – Galeria Sztuki ROK (od 23 lipca do 9 września wystawa prezentowana będzie w Muzeum Miejskim w Żywcu) Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury, ul. 1 Maja 8, 0-33-812-69-08, [email protected], www.rok.bielsko.pl N C antate Deo 2007 – przegląd piosenki religijnej 22 czerwca – Dom Kultury w Komorowicach Informacje: Miejski Dom Kultury w Bielsku-Białej – Dom Kultury w Komorowicach, ul. Olimpijska 16, tel. 0-33-815-87-38, [email protected], www.mdk.beskidy.pl 11 Ogólnopolski i 25 Wojewódzki Przegląd Dziecięcej i Młodzieżowej Twórczości Literackiej Lipa – przegląd dla uczniów szkół podstawowych, gimnazjalnych i średnich do 30 czerwca – nadsyłanie utworów Informacje: Spółdzielcze Centrum Kultury Best, ul. Jutrzenki 22, tel. 0-33-499-08-33, [email protected], www.sm-zlotelany.pl (tam regulamin i karta zgłoszenia) Ś ląska Kolekcja Sztuki Współczesnej Znaki Czasu – wystawa najciekawszych prac z kolekcji, gromadzonych przez Fundację dla Śląska w ramach narodowego programu Znaki Czasu 31 sierpnia – 23 września, Galeria Bielska BWA Informacje: Galeria Bielska BWA, ul. 3 Maja 11, tel. 0-33-812-58-61, info @galeriabielska.pl, www.galeriabielska.pl C IE S Z Y N estiwal Filmowy Wakacyjne Kadry 7–16 lipca – kino Piast, Teatr im. A. Mickiewicza Informacje: Urząd Miejski, Rynek 1, tel. 0-33-47943-40, [email protected] F KOZY Międzynarodowy Festiwal Orkiestr Dętych Złota Trąbka 9–10 czerwca – Kozy, stadion LKS Orzeł Informacje: Dom Kultury, ul. Krakowska 2, tel. 0-33817-42-32, [email protected], www.kozy.pl 4 MILÓWKA mpreza dobroczynna Iskierka dobrej nadziei – współorganizowana ze Stowarzyszeniem na rzecz Dzieci i Młodzieży Niepełnosprawnej Promyk lipiec – stadion LKS Milówka Informacje: Gminny Ośrodek Kultury, ul. Dworcowa 1, tel. 0-33-863-73-99, [email protected], www.milowka.pl I S T R U M IE Ń Staromiejska Wiosna 2–3 czerwca – Rynek Informacje: Ośrodek Kultury i Sztuki, Rynek 9, tel. 0-33-857-01-74, [email protected] 19 W Ę G IE R S K A G Ó R K A Międzynarodowy Konkurs Heligonistów – konkurs heligonistów z Polski, Czech i Słowacji 28 lipca – szałas Pod Baranią Informacje: Ośrodek Promocji Gminy Węgierska Górka, ul. Zielona 43, 0-33-864-21-87, wegier ska‑[email protected], www.wegierska-gorka.opg.pl 3 ŻABNICA akacyjny plener plastyczny w pracowni Wojciecha Opani – spotkanie studentów sztuki i miejscowych rzeźbiarzy u dra Wojciecha Opani 1–15 lipca – Żabnica Kamienna Informacje: Ośrodek Promocji Gminy Węgierska Górka, ul. Zielona 43, tel. 0-33-864-21-87, [email protected], www.wegierska-gorka.opg.pl W 4 4 T Y D Z IE Ń K U L T U R Y B E S K I D Z K IE J 28 lipca – 5 sierpnia Wisła, Szczyrk, Żywiec, Maków Podhalański, Oświęcim Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku‑Białej, ul. 1 Maja 8, tel. 0-33-822-05-93, [email protected], www.tkb.art.pl, www.etnofoto.net/ tkb W ramach 44 Tygodnia Kultury Beskidzkiej organizowane są: 38 Festiwal Folkloru Górali Polskich w Żywcu (28–31 lipca) 18 Międzynarodowe Spotkania Folklorystyczne w Żywcu (1–4 sierpnia) 60 Gorolski Święto w Jabłonkowie na Zaolziu – Republika Czeska (3–5 sierpnia) 13 Festyn Istebniański w Istebnej (28–29 lipca) 27 Wawrzyńcowe Hudy w Ujsołach (4 sierpnia) WISŁA Wojewódzki Przegląd Dziecięcych Zespołów Folklorystycznych 2–3 czerwca – amfiteatr w Parku im. S. Kopczyńskiego Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku‑Białej, ul. 1 Maja 8, 0-33-812-69-08, [email protected], www.rok.bielsko.pl 20 9 Beskidzki Piknik Country 25 sierpnia – amfiteatr w Parku im. S. Kopczyńskiego Informacje: Wiślańskie Centrum Kultury, pl. B. Hoffa 3, tel. 0-33-855-29-67, [email protected], www.wisla.pl Pełny kalendarz imprez w województwie śląskim znaleźć można na stronie: www.silesiakultura.pl 36 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e GALERIA Maria Procyk jest mieszkanką Lipnika, jednej z najstarszych dzielnic Bielska-Białej. Fotografuje, pisze wiersze i reportaże, nagradzane w konkursach. Jest prezesem Stowarzyszenia Promocji Kultury Podbeskidzie. W konkursie fotograficznym Krajobrazy i zabytki Lipnika i Straconki (2007), zorganizowanym przez lipnicki Dom Kultury, otrzymała wyróżnienie, a w kwietniu prezentowała swoje prace na wystawie Moje krajobrazy w tamtejszej galerii Spojrzenia Wybrane. Proponujemy kilka takich spojrzeń Marii Procyk – na Lipnik i z Lipnika. (m) Moje krajobrazy Maria Procyk