Każdy ma swój Adwent … Nasz współczesny świat, w którym żyjemy

Transkrypt

Każdy ma swój Adwent … Nasz współczesny świat, w którym żyjemy
Każdy ma swój Adwent …
Nasz współczesny świat, w którym
żyjemy ma jednorodny konsumpcyjny
wymiar. Codzienność oparta jest na
zdobywaniu dóbr materialnych. Z
jednej strony to dobrze, bo praca to
główne dobro i zajęcie ludzkości.
Przynosi wymierne korzyści, daje poczucie spełnienia, zbliża do
siebie ludzi, umożliwia materialny byt, jest podstawą akceptacji
społecznej. Dobrze jest jak człowiek realizuje i zaspokaja też
swoje potrzeby duchowe, z tym jest jednak już różnie w naszym
globalnym świecie. Jak to ktoś żartobliwie i dosadnie powiedział:
„człowiek to nie tylko
chodząca dwunożna kupa
mięsa …”. Tkwimy mocno w
tym świecie, ale i ten świat
przekraczamy, bo mamy duszę
nieśmiertelną. „Dusza nie
uwiera, nie przeszkadza na
spacerach. Duszy nie widać,
nie słychać, dusza zawsze może się przydać” – śpiewał pewien
piosenkarz.
Te nasze potrzeby materialne
realizujemy we współczesnych
sanktuariach ludzkości jakimi stają
się wielkie, coraz bardziej
gigantyczne centra handlowe, galerie.
Marzenia nasze napędzane są
wszechobecnymi reklamami atakującymi naszą świadomość i
podświadomość. Wydajemy, wydajemy, żyjemy chwilą zakupów
i pragnienia posiadania laptopa z najszybszym procesorem Core’
i7 i kartą graficzną Geforce’a;
telewizora LCD, LED a czy już
OLED a w jakości „full HD”,
często na kredyt. Chcemy być
tacy jak bohaterowie seriali i
miałkich filmików. A wszystko
po aby nasz byt codzienny był w
wysokiej rozdzielczości i ciągle
na topie, trendy.
Kiedyś ten przedświąteczny czas był oczekiwaniem na radosną
chwile narodzenia Zbawiciela.
Obecnie produkty masowej kultury
rozmywają nam to co było wielkim
przeżyciem duchowym. Zostajemy
obdarci z naszej rodzimej tradycji,
adwent jest czasem wydawania kasy,
często w sposób bezmyślny. Z
nadejściem Świąt Bożego
Narodzenia (dobrze że możemy używać jeszcze tej nazwy) mamy
już dość kolęd, choinek i pogoni za tym by „mieć”. Nie starcza
nam już sił na to by „być” normalnym człowiekiem, który
przeżywa święta w gronie najbliższych i zaciszu domowym.
Człowiek konsumpcyjny nie jest zainteresowany otaczającą go
rzeczywistością społeczną. Nie interesują go „oszustwa
wyborcze”, ”afery gospodarcze i hazardowe”, najważniejsze jest
„mieć”. Postrzegamy bezmyślnie świat
według informacji płynących z telewizora ( jakości „full HD”) i
przyjmujemy to za pewnik i wyznacznik naszych poglądów. Jeśli
coś pokazało się w TV, to jest to dla nas jak dogmat. Wierzymy w
to bez namysłu i krytycznej refleksji.
Rozpoczął się Adwent, czyli czas radosnego oczekiwania na
powtórne przyjście Chrystusa. Lecz jak można czekać z radością
na taki czas, kiedy ludzie mdleć będą ze strachu, gdy moce
niebios zostaną wstrząśnięte, a na ziemi zapanuje trwoga narodów
bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy? Czy można z
niecierpliwością wyglądać dnia, który ludzie żyjący w
średniowieczu nazywali "dies irae" - dzień sądu, pomsty i kary z
grzechy? Jakże można wołać, tak jak pierwsi chrześcijanie,
marana tha - przyjdź Panie Jezu? Czyżby nie zdawali sobie
sprawy z tego co ich wówczas czeka, czyżby byli odważniejsi od
nas?
A może to właśnie oni mieli rację, może lepiej niż my potrafili
zrozumieć, że od opisu katastrof i klęsk towarzyszących końcowi
czasów ważniejsze są słowa Chrystusa: "A gdy to się dziać
zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się
wasze odkupienie." Czekali na Chrystusa, czekali na Tego dla
którego gotowi byli poświęcić wszystko - majątek, sławę, życie
nawet. Wyglądali z niecierpliwością nadejścia tego upragnionego
dnia gdy Pan powróci, by odnowić wszystko, ostatecznie
zniszczyć grzech, niesprawiedliwość, obłudę i fałsz, dnia w
którym zapanuje królestwo wiecznego szczęścia, miłości i
pokoju.
My także, prawie na każdej mszy św. wypowiadamy słowa:
"Głosimy śmierć twoją Panie Jezu, wyznajemy Twoje
zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale". Ale
czy rzeczywiście oczekujemy? A może serca nasze są już tak
ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, że już
nie oczekujemy jutra, a co dopiero powtórnego przyjścia Jezusa
na końcu czasów?
Kiedy zapraszam parafian na roraty, od razu słyszę, proszę
księdza nie mam czasu! Jeden obraz: pewien profesor wziął słoik
pełen kamieni i zapytał studentów czy ten słoik jest pełny?
Odpowiedzieli: no, tak, pełen kamieni aż po brzegi, no to wziął
trochę żwiru, i dosypał do tego słoika. Nawet dużo tego żwiru
weszło. A teraz jest pełny – zapytał ponownie. No teraz to już jest
pełny! Profesor wziął teraz piasek, dosypał, i jeszcze mu trochę
weszło do tego słoika. Studenci mówią, że teraz to słoik już jest
pełny na full. A profesor dolał do niego wody i jeszcze się
zmieściła. Widzicie, wydaje się nam, że jest pełne, a nie było
pełne. Co ja wam chce przez to powiedzieć! Jak się człowiek
postara to zawsze trochę czasu znajdzie, aby wybrać się na roraty.
Po drugie trzeba zaczynać od rzeczy najważniejszych. Gdyby
profesor najpierw nalał wody,
już nic by się nie zmieściło. Jeśli
dla ciebie adwent nie ma
żadnego znaczenia, to na pewno
nie znajdziesz czasu na roraty,
na modlitwę, lekturę Pisma
Świętego, czy uczynki
miłosierdzia.
Dlatego mogę tylko zachęcać:
„zatrzymaj się na chwilę i pomyśl po co żyjesz!?”, bo jeśli to twój
ostatni adwent w życiu …