Rzymska róża
Transkrypt
Rzymska róża
Ewa Stawicka RZYMSKA RÓŻA Pan właśnie wtedy przechodził: Potężny wicher rozłupywał góry i kruszył skały przed Panem, ale Pan nie był w wichrze; A po wichrze – trzęsienie ziemi, lecz Pan nie był w trzęsieniu ziemi; Po trzęsieniu ziemi – ogień, ale Pan nie był w ogniu; A po ogniu – szmer łagodnego powiewu. (1 Krl 19, 11–12) Równo rok temu, w kwietniu, wybrałam się do Wiecznego Miasta. Parodniowy pobyt z założenia miał stać się dopełnieniem dwu poprzednich, pośpiesznych bytności, dlatego przeznaczony został na w miarę porządne obejrzenie zbiorów Muzeów Watykańskich, zwiedzanie Zatybrza oraz przyglądnięcie się z bliska części metropolii skupionej wokół Placu Hiszpańskiego. A że przyszło zamieszkać w dzielnicy Prato, odległej ledwie dziesięć minut szybkiego marszu od Placu Świętego Piotra (rzymski system komunikacji przez swój specyficzny układ nie na wiele przydaje się turystom), każdego dnia moje marszruty albo się od niego zaczynały, albo znajdowały finał w jego okolicach. Co dzień także mijałam nowoczesną, dużą halę targową, kuszącą piramidami kolorowych warzyw i owoców, nęcącą apetycznymi wędlinami, zapachem świeżych ryb. Przekupki, nieco podobne do tych z krakowskich ilustracji, oferowały kwiaty. Kaplica Świętego Sebastiana, po prawej stronie Bazyliki, ma niezbyt ciekawy, osiemnastowieczny wystrój. Oprawę ołtarza stanowią ciemne, purpurowo-niebiesko żyłkowane kolumny, utrzymana w podobnej kolorystyce mozaika imitująca malowidło przedstawia scenę męczeństwa patrona kaplicy. Kilka prostych, drewnianych ławek. Niska balustradka, z wejściem dyskretnie strzeżonym przez licznie w całej świątyni obecnych strażników w cywilnych ubraniach. W odróżnieniu od reszty kościoła – w którym tak w dzień powszedni, jak i w święto, nawet w czasie nabożeństw odprawianych w wydzielonej części atmosfera przypomina raczej targ pełen śmiejących się i głośno nawołujących ludzi – w miejscu, gdzie złożono ciało błogosławionego Jana Pawła II panuje skupiona, rozmodlona cisza. Zauważyłam, że na gzymsie wieńczącym balaski przed ołtarzem kryjącym trumnę ktoś przed chwilą kładł biało-czerwone kwiaty. Strażnik przyglądał się temu uważnie, lecz zezwolił. Bliżej prezbiterium znajduje się jeden z bocznych ołtarzy, pod którym w kryształowo przezroczystym sarkofagu spoczywa ciało Jana XXIII, którego beatyfikował Jan Paweł II. W niedzielny poranek bez problemu można dostać się na mszę św. odprawianą przed głównym ołtarzem. Znajduję miejsce siedzące tuż obok jednej z dwudziestoośmiometrowych kolumn podtrzymujących baldachim nad konfesją św. Piotra, pod stopami mam prześwit w posadzce do Grot Watykańskich. Po skończonym nabożeństwie rwący ludzki 33 Ewa Stawicka PALESTRA potok sam wynosi mnie na zewnątrz przez jedno z bocznych wyjść. Wyprężony gwardzista, pod bronią i w pasiastym uniformie, o którym bałamutnie twierdzą, że zaprojektowany przez Michelangelo (w rzeczywistości stworzono te stroje w 1914 roku, nadając im barwy Medyceuszy i historyczny wygląd nawiązujący do mundurów pierwszych helweckich żołnierzy, którzy przybyli tu na służbę w 1506 roku), nie rusza się ze swego miejsca: tłum samoczynnie wtłacza się w sektory, którymi dzięki drewnianym przegrodom pokratkowany jest cały plac. Udaje mi się uchronić stopę przed najechaniem przez wózek inwalidzki, w którym kilkuosobowa włoska rodzina dzielnie przesuwa w przód niepełnosprawnego chłopca. Grupka dziesięcioletnich może uczniów głośno dokazuje. Niemłoda siostra zakonna o miłej, niezwykle inteligentnej twarzy przyjaźnie dopytuje: skąd jesteście? – a otrzymawszy odpowiedź, że ze Spoleto, uspokaja rozbrykane dzieciaki rozbrajającym pytaniem – czy w Perugii zawsze się tak krzyczy? Siostra wraca do przerwanej najwidoczniej chwilę wcześniej rozmowy z towarzyszącą jej świecką kobietą, zapewne krewną – najczystszą polszczyzną. Jakiś jegomość, przypominający pstrym strojem tudzież bezczelnym zachowaniem epizodyczne postacie z filmów Felliniego, brutalnie wpycha się przed grupę dzieciarni. Pssst! Silenzio! Papa Francesco ukazał się właśnie w oknie i zaraz rozpocznie południowe Anioł Pański. Dzieli mnie od niego cała rozpiętość Kolumnady Berniniego, a to oznacza, że dostrzegam we framudze co najwyżej biały punkcik. Mój nowy aparat fotograficzny ma nareszcie pole do popisu – na zdjęciach zbliżenie czytelnie ukazuje postać Ojca Świętego. Buona Domenica e buonpranzo – po tych słowach, zwyczajowo kończących niedzielne spotkanie Papieża Franciszka z tłumami, następuje wybuch entuzjazmu, po swojemu wibrującego w każdym z segmentów ludzkiej mozaiki wypełniającej Piazza di San Pietro. Oklaski, coraz to nowe okrzyki, krótkotrwały zaimprowizowany śpiew. Wreszcie żelazny ucisk ciżby zaczyna odpuszczać, rozchodzimy się, choć kierunek ruchu wciąż pozostaje wymuszony. Względną swobodę kroków odzyskuję na uliczce równoległej do Via della Conciliazione, na wysokości kościoła San Spirito in Sassia, którego barokową fasadę wyniesioną kilkoma stopniami w górę przysłania baner przedstawiający Jezusa Miłosiernego. Na schodach tej świątyni przysiadam, żeby telefonicznie przekazać do domu pulsujące jeszcze wrażenia. Potem – rzeczywiście czas na dobry obiad, w trattorii zabłąkanej pośród zaułków Trastevere, gdzie cudzoziemkę przyjmuje się uprzejmie wprawdzie, lecz bez poświęcania jej większego zainteresowania, jako że należy się ono stałym klientom, biesiadującym familijnie a nieśpiesznie. Po następnych dwóch dniach, spędzonych głównie wśród arcydzieł, nadchodzi środa – dzień mego pożegnania z Rzymem. Dojazd na lotnisko zajmie przynajmniej godzinę, zatem by zdążyć na popołudniowy samolot, muszę wyruszyć tam najpóźniej przed trzynastą. W gwarnej targowej hali kupuję najpiękniejszą pąsową różę, jaką udało mi się wypatrzyć. Przed wejściem na Plac Świętego Piotra, pomimo że jest dopiero ósma rano, gęstnieje kolejka. To dzień papieskiej audiencji generalnej, zatem przechodzenie wszystkich chętnych do uczestnictwa w niej przez ustawione pomiędzy rzędami kolumnady bramki bezpieczeństwa musi potrwać. Tłumek zasysa i mnie, wpadam pomiędzy jakieś hiszpańskie zakonnice. Kontrola jest staranniejsza aniżeli w inne dni. Wreszcie swoboda, prawie pędem przemierzam zalany świeżym słońcem plac – ja przecież tylko na chwilę, jeszcze raz do Bazyliki, nie wystarczy niestety czasu, aby pozostać na audiencji, zresztą 34 3–4/2014 Rzymska róża nie wystarałam się o zaproszenie do konkretnego sektora – kartonik, jaki widziałam ściskany w ręku przez każdą z hiszpańskich sióstr. I tu niemiłe zaskoczenie, choć powinnam była rzecz taką przewidzieć: gwardzista – tym razem w eleganckim granatowym garniturze, w śnieżnobiałej koszuli, mówiący płynną angielszczyzną, co zwalnia mnie od językowych eksperymentów – pełen wyrozumiałości stanowczo objaśnia, że wstęp do świątyni będzie możliwy dopiero po zakończeniu papieskiego spotkania z wiernymi na placu. Idę tłumowi pod prąd. Chcę znaleźć ulokowaną już w sektorach jakąś polską grupę i poprosić któregoś z jej członków, by po audiencji zechciał w moim imieniu położyć różę przy Jego grobie. Trafiam na pielgrzymkę Ślązaków – niestety, ich program pobytu nie przewiduje ponownej wizyty w Bazylice, zwiedzili ją wczoraj i dziś prosto z Placu skierują się do autokarów wiozących ich z powrotem do domu. Innych rodaków w pobliżu nie dostrzegam, a przecież sektory gęstnieją z każdą chwilą i muszę się pośpieszyć z wydostaniem z drewnianego labiryntu, aby w nim nie utknąć mimo woli. Płachta widziana przed dwoma dniami na frontonie pobliskiego kościoła Świętego Ducha, znajdującym się już poza obrębem Piazza di San Pietro, oznajmiała, że świątynia ta poświęcona jest Bożemu Miłosierdziu. Decyduję, że tam złożę moje nietrwałe, symboliczne pożegnanie z Papieżem Polakiem. Janowi Pawłowi II dane wszak było powrócić do domu Ojca w wigilię Święta Miłosierdzia Bożego, które wcześniej sam ustanowił. W jednonawowym kościele półmrok, jedynie boczna kaplica po prawej stronie rozświetlona, przed nią ksiądz w ornacie, a w ławkach obok klęczy grupa ludzi. Ukląkłszy i ja, przyglądam się wnętrzu kaplicy: obraz Miłosiernego, sporych rozmiarów figura świętej Faustyny, relikwiarzyk. Za moment – od ołtarza polskojęzyczne: „Pan z wami”. To kończy się nabożeństwo odprawiane dla pielgrzymki rodaków. Po błogosławieństwie kapłan wraz z pilotką grupy zaczynają objaśniać działanie słuchawek z tłumaczeniem na żywo, z których wszyscy będą mogli skorzystać niedługo, podczas audiencji. Kładę moją różę na blacie wieńczącym balustradkę ołtarza poświęconego Bożemu Miłosierdziu. Po dłuższej chwili rozglądam się uważniej po całej świątyni. Dokładnie naprzeciwko urządzono kaplicę błogosławionego Jana Pawła II, z dużych rozmiarów portretem przedstawiającym Go w złocistych szatach pontyfikalnych, siedzącego w fotelu. Obok relikwia – kropelka Jego krwi, a bliżej jeszcze replika figury Matki Bożej Fatimskiej. Wyobrażam sobie, jak tym swoim uśmiechniętym, dźwięcznym głosem mógłby się odezwać: To dobrze, że dałaś tę różę Komu Innemu. Może tak by powiedział, a może całkiem inaczej. W 1990 roku w Castel Gandolfo, kiedy stanęłam przed Nim z naręczem biało‑żółtych kwiatów i zdołałam wykrztusić jedynie: Ojcze Święty, czekamy na Ciebie w wolnej Polsce – nie odrzekł ani słowa, położył mi tylko rękę na głowie. Z zakrystii wychodzą dwie zakonnice, Włoszki. Kierują się wprost do ołtarza, przed którym niedawno zakończyło się nabożeństwo (polska grupa w międzyczasie opuściła kościół). Jedna z nich usuwa z dużego wazonu tkwiącą w nim podwiędłą lilię, troskliwie bierze w dłonie pąsową różę leżącą na marmurowym blaciku i pośpiesznie, tak, by nie zdążyła zmarnieć, wstawia ją do wody. 35