Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
Tomasz Talaczyński Gdy będę leżał milczący i blady Gdy będę leżał milczący i blady, obmyty z resztek ciepła i oddechu, chciałbym na mocy specjalnej ustawy, udzielić ciału ostatniej pociechy. Raz jeszcze zwiedzić lasy włosów chude, w których błądziły wszystkie moje palce. Tak trudno przyjąć, że to, co nie gada jest tylko materii niezgrabnym zakalcem. Jabłka umarłe na kuchennym stole, motyl pod szkiełkiem, suche kwiaty w ramce nie bardziej mego są zachwytu godne niż przeszłość w ciała opuszczonej tkance. Więc jeszcze dotknę długiej bruzdy czoła, by zmartwień pożegnać odchodzące cienie i musnę wągra, który lata całe tajemnie podskórne prowadził istnienie. Umrzeć jest łatwo, rozstać się koszmarnie. Odejście sąsiada O czwartej nad ranem, gdy snem otulony tak jak kołdrą własną leżałem bez ruchu, sąsiad, co ma pokój tuż za moją ścianą, [gdyby jej nie było spał na łóżku obok] rozstał się w milczeniu z wątłą ciała plamą. I wyruszył w podróż nie wiadomo dokąd. Wychodząc z siebie, nic nie zabrał ponoć. Nie wiem, jak stawiał swoje pierwsze kroki, gdy szedł tak bez wzrostu oraz słusznej wagi, czy mu nie zabrakło zmysłu równowagi i w co był przebrany, gdy bez ciała stąpał. 194 Pressje 2012, teka 29 Pewnie zajrzał do nas, najbliższych sąsiadów, by powiedzieć: odchodzę, już nie pogadamy. Ufam, że tak było, bo nie można zniknąć jak wiatr, co się zerwał do lotu nad ranem. Przespałem ten moment w sen swój zaplątany jak w kołdrę, co mnie chroni przed pośpiechem czasu. Choćbym się w niej schował jak zając zdyszany, odejście sąsiada jest dosadnym znakiem. Marysi *** Zamknijmy oczy, by strach w nie nie zajrzał. I wierzmy, że szczęście jest po naszej stronie. Zaplećmy palce i do studni skaczmy, bo nie wypłynie ten, kto nie utonie. Lećmy już żono, nie bądźmy marudni. Przyszłość już czeka, więc wpadajmy do niej. *** Widzisz już pora. Czerstwy róg wieczoru chropawy apel zamknięcia ogłasza. Cienie ze ścian schodzą. Rozlewiska cieni zgrzane w mrok spływają. W nich resztki wspomnienia, wdowy po godzinach, co zbiegły ukradkiem. Już tylko niemoc wie jak wzruszyć myśli, by spóźniony owoc spadł pod suchy konar dnia odtrąbionego. Po cichu wchodzimy w świat jak mrok zgaszony, gdzie schować się można przed natręctwem życia. W śniegi żółtych kołder. Niby nic a jednak dzień jak sen nie wróci. Pressje 2012, teka 29 195 Mówiłem Ci żono… Mówiłem ci żono: ciasno w naszym domu, tyle przedmiotów, spraw w nas, pomiędzy nami, prześliznąć się trudno. Wyrzuć Zygokaktus, wyrwij z korzeniami. Przecież nie zakwitnie. Po co trzymać badyl? Kto wierzył bardziej: ty czy Bóg ukryty, co się wciąż chowa pomiędzy sprzętami, byśmy go łatwo odnaleźć nie mogli. Po trzech latach zakwitł. Wyrzuć mnie żono, wyrwij z korzeniami albo we mnie uwierz, tak jak w Zygokaktus. Minęła żono już ta pora pierwsza… Minęła żono już ta pora pierwsza, gdy wystarczyło tylko patrzeć w siebie, a coś w nas rosło jak zieleniec młody. Nie będą już na nas z zazdrością spoglądać, ci którym niebo na kamień się zeschło, bo każdego ranka w twarzach nam zobaczą odciski poduszek, które od łez piekły. Może tak jak oni staniemy niekiedy przy oknach brudnych oblepionych żalem i będziemy łowić stygnącą już zieleń, szukając tego, co można ocalić. 196 Pressje 2012, teka 29 Płyty chodnikowe widzą nas inaczej… Płyty chodnikowe widzą nas inaczej, bo na sprawy patrzą od podłoża strony, nie znają min naszych, pozory im obce i nie słyszą nigdy jak się wymądrzamy. Granitowe kostki patrzą po swojemu, widzą ile każdy z kroków naszych waży, i jak bardzo trzeba było się odważyć, by postawić stopę na nieznanej drodze. Chodnikowe płyty znają siłę tarcia, chociaż wzoru w szkole nigdy nie poznały, bo z czułością nieraz już nas przytulały, gdyśmy upadali prosto w ich ramiona. *** Koń moczy grzywę w plamach na dywanie, trzy ciężarówki w korku na tapczanie patrzą na lalkę zdrowo przejechaną Z koślawej lampy papierowy pająk zwisł. Nasłuchuje czy dziurawy zając będzie śpiewał arię podczas patroszenia. O trzeciej w nocy zasuwasz z nocnikiem, w wybudzonej czaszce budzi się idea, jakby tramwajem z Borku przyjechała. Już słyszysz rechot twego pokolenia, że jest jakiś kosmos o kształcie bajzlu w dziecięcym pokoju. Po co jest kotu dachu płachta siwa? Po co jest kotu dachu płachta siwa? Najdziwniejsza z przygód kociego istnienia, przyjaźń zabłąkana. Podróż do granic, gdy gzyms pod łapami Pressje 2012, teka 29 197 przepaście otwiera. Nieszczera płaszczyzna kociego wygnania, daremna wędrówka po skośnych przestrzeniach ku fałszywie brzmiącej zimnej stali rynien. Na przekór zasuwom skrzypią schody stare, depczą koty dachy, choć noc się zasadza, choć pewności pieca pod podbrzuszem nie ma. Jak Bóg osiwiał? Jak Bóg osiwiał? Księga nic nie mówi, Stróż wody nabrał i nie puści pary. Czy był taki moment, gdy z młodego stwórcy Bóg stał się dojrzały? Teolog milczy, więc jesteśmy zdani na hipotezy jak dzieciarni zgraja, co w świętego w grudniu wierzy Mikołaja i w to, że się prezent nad ranem objawi. Przerosła Go zatem bezkresność stworzenia? Czy też bunt aniołów przeraził tak srodze? A może zsiwiała Bogu młoda broda, gdy Adam szlak zgubił w zbyt wielkim ogrodzie? *** Pierwsza szła trąba. Po zmierzchu było i nikt jej nie widział. Wielki żagiel strachu nad nami się toczył, wrogie armie wody w dwóch szeregach stały, w piachu jak szkło oschłym kamieniały stopy. Dopiero o świcie anioł nas obudził i kto miał uwierzyć, ten uwierzył zaraz, że po kruchym moście, wbrew prośbom otchłani, Ktoś przez noc prowadził. 198 Pressje 2012, teka 29 Czy Bóg mnie zaliczy do grona wierzących… Czy Bóg mnie zaliczy do grona wierzących, gdy wśród fal po morzu stąpać nie potrafię, a i byle strumyk umie mnie przerazić, woda łechce w kostki już zaczynam płakać. Lecz co na to powie, gdy wyznam brak wiary, kiedy łatwo spostrzec, że wciąż śnię po nocach, że wśród innych kroczę przez Czerwone Morze, a skarpetki suche. Płoną jak sztandary. Niełatwo być Tomaszem... Niełatwo być Tomaszem, stać jak płot bezradnie z zarumienionym palcem, co wołał odważnie, że musi dotknąć wnętrza skrytego przed wzrokiem; z paznokciem obnażonym przejętym do głębi, że chciał być jak ruch brzytwy, pogromca tajemnic i pierwszy dotknąć węzła łaski skrwawionego. Niełatwo być podwójnym, mieścić dwie aorty, toczyć prócz krwi dobrej dzikie zwątpień hordy, i ze spuszczonym wzrokiem czytać w swym imieniu, że ma się duszę z rysą na wątłym ramieniu. Co dalej? Redaktor naszego działu poezji Krzysztof Koehler oczekuje na wiersze. Tylko poważne propozycje. 199