Orszak Trzech Króli w Olsztynie 2015 rok

Transkrypt

Orszak Trzech Króli w Olsztynie 2015 rok
Orszak Trzech Króli w Olsztynie
2015 rok
Królowie:
Kacper - Afryka (Murzyn) – dar: kadzidło,
Melchior - Azja – dar: złoto.
Baltazar - Europa – dar: mirra.
Trzy Orszaki:
Afryka (w kolorze niebieskim),
Azja (w kolorze zielonym).
Europa (w kolorze czerwonym),
Kolory Orszaków nie są dobrane przypadkowo.
Są to kolory
Wiary (niebieski),
Nadziei (zielony) ,
Miłości (czerwony).
Osoby:
Maryja, Józef, Jezus,
Trzej Królowie (Kacper, Melchior, Baltazar), Żona Kacpra, Córka Kacpra, Żona Melchiora,
Żona Baltazara, Dworzanie Trzech Króli, Dobosz,
Św. Jakub Starszy, Św. Jan Paweł II, Kopernik,
Herod, Żona Heroda, Arcykapłan i Kapłani, Służba Heroda, Żołnierze Heroda,
czterej Pasterze (Nataniel, Joel, Beniamin, Jonasz),
Pokusy, Aniołowie.
Orszaki wyruszają z trzech różnych kościołów Olsztyna, po czym dochodza przed ratusz, tu się łączą w
jeden i idą w stronę pałacu Heroda (pomnik naprzeciw Urzędu Wojewódzkiego), potem przed Urzędem
Wojewódzkim spotykaja pasterzy, a następnie idą na Plac Solidarności, gdzie jest szopka.
I.
ODKRYCIE GWIAZDY
ORSZAK KACPRA:
Córka Kaspra: (przybiega do matki)
Mamo, mamo, chodź szybko, a coś ci pokaż.
Możesz dziś wypowiedzieć jedno z twoich marzeń.
Żona Kacpra: (idzie do okna, patrzą w niebo)
.
Naprawdę piękny widok. Jestem urzeczona
Córka Kacpra:
Zawołajmy też tatę. Niech podejdzie do nas..
Żona Kaspra: (woła Kacpra)
Mój mężu, spojrzyj w górę. Niebo rozgwieżdżone.
A każda gwiazda inna. Co ci mówią one?
Studiujesz mądre księgi, mędrcem jesteś ponoć…
Podziel się swoją wiedzą ze mną, swoją żoną.
A i córka tej wiedzy niech posiądzie nieco.
Znasz przecież, drogi mężu, ciekawość kobiecą.
Kacper:
Wiele by o tym mówić. Dzisiaj tylko powiem:
Nad gwiazdami dumali niejedni magowie.
Żona Kacpra: (wpatruje się w niebo i pokazuje
mężowi nową gwiazdę)
Chyba nowa nam gwiazda dziś się pojawiła?
Kacper: (patrzy w niebo, wyraźnie zaskoczony:)
Tak, żono. Dobrze mówisz! To wiadomość miła.
Bo dawno w świętych księgach o tym już czytałem:
Właśnie się Boże Słowo staje ludzkim ciałem.
To znak, że się pojawił na ziemi Gość z nieba.
Na Jego powitanie wyruszyć mi trzeba.
Córka Kacpra:
Czy musisz, drogi tato, iść na powitanie?
Drżę, że ci po drodze coś złego się stanie
Kacper:
Muszę, droga córeczko! Muszę, żono droga!
Nie można nie wychodzić na spotkanie Boga.
Ja o takim spotkaniu już od dawna marzę.
Mam dla Boga kadzidło, by Mu złożyć w darze.
Żona Kacpra:
Skoro tak mówisz, mężu, wierzę ci na słowo.
Gdy się Bogu pokłonisz, wracaj do nas zdrowo.
Weź kanapki na drogę. Przydadzą się przecież.
Bo szmat drogi was czeka, więc głodni będziecie.
Zabierz też coś na słotę i coś na upały,
Pewnie zmiany pogody będą was nękały.
Kacper:
Żegnajcie, moim mili. Wrócę tu niebawem.
A ze spotkania z Bogiem zdam wam wszystkim sprawę
ORSZAK MELCHIORA
Żona Melchiora: (podchodzi do męża stojącego przy oknie)
Szukam cię z niepokojem, mój drogi Melchiorze.
Dlaczego stoisz w oknie o tak późnej porze?
Może tworzysz poezję? Piszesz kryminały?
Może lata młodości ci się przypomniały?
Melchior:
Patrzę w niebo. Na gwiazdy. I myślę w pokorze,
Jaki piękny jest kosmos – wielkie dzieło Boże.
Żona Melchiora:
Jakże godne zachwytu niebo rozgwieżdżone.
A każda gwiazda inna. Co ci mówią one?
Studiujesz mądre księgi, mędrcem jesteś ponoć…
Podziel się swoją wiedzą ze mną, swoją żoną.
Melchior:
Wiele by o tym mówić. Dzisiaj tylko powiem.
Że się nad tym głowili niejedni magowie.
Żona Melchiora:
Na temat gwiazd, wiem dobrze, jest wróżb bardzo wiele.
Lecz żadnej wypowiedzieć tu się nie ośmielę.
Bo takie z nich wróżenie niebezpieczne dosyć.
Mogą bowiem poplątać nasze ludzkie losy.
Melchior:
Ach, żono. Co ty mówisz? Nie wierz w bzdury takie,
Gwiazdy nie są przekleństwa ani szczęścia znakiem!
Naszym losem kieruje przecież Pan Wszechświata.
Studiowałem tę prawdę bardzo długie lata.
Żona Melchiora\
Łatwiej w gwiazdy uwierzyć, niźli w tego Pana.
Wiemy, jakie są gwiazdy. Twarz Jego NIEZNANA!
Melchior:
W świętych księgach czytałem kiedyś takie zdanie,
Że się ma nam objawić…
Żona Melchiora
… Kiedy to się stanie?
Melchior:
Ma nam o tym powiedzieć jakaś gwiazda nowa.
I trzeba za tą gwiazdą w nieznane wędrować.
Żona Melchiora: (pokazuje na niebo, przysłaniając oczy)
Mężu, przypatrz się dobrze. Nie znam gwiazdy takiej.
Czy to nie ona właśnie tego Króla znakiem?
Jaśniejsza jest,, niż inne… wczoraj jej nie było…
Melchior:
Tak! To ona zwiastuje tę wiadomość miłą!
Muszę zaraz iść za nią, moja żono droga!
Nie można się nie wybrać na spotkanie Boga.
Zanim jednak pożegnam się dziś z wami czule,
Wezmę Mu w darze złoto… przecież jest On Królem!,
Żona Melchiora:
Skoro tak mówisz, mężu, wierzę ci na słowo.
Gdy się Bogu pokłonisz, wracaj do nas zdrowo.
Weź kanapki na drogę. Przydadzą się przecież.
Bo szmat drogi was czeka, więc głodni będziecie.
Zabierz też coś na słotę i coś na upały,
Pewnie zmiany pogody będą was nękały.
Melchior:
Żegnajcie, moim mili. Wrócę tu niebawem.
A ze spotkania z Bogiem zdam wam wszystkim sprawę
ORSZAK BALTAZARA:
Żona Baltazara:
Ach, jakże miły wieczór po dniu pełnym wrażeń.
Chodźmy może na taras, drogi Baltazarze.
Baltazar:
Bardzo dobry masz pomysł, moja droga żono.
Każdy wieczór jest dla mnie porą wymarzoną.
Lubię patrzeć na gwiazdy, nimi się zachwycać.
Chyba jest w nich ukryta jakaś tajemnica.
Żona Baltazara:
Jakże godne zachwytu niebo rozgwieżdżone.
A każda gwiazda inna. Co ci mówią one?
Studiujesz mądre księgi, mędrcem jesteś ponoć…
Podziel się swoją wiedzą ze mną, swoją żoną.
(Wychodzą na taras, patrzą w niebo)
Baltazar:
Wiele by o tym mówić. Dzisiaj tylko powiem,
Że się nad tym głowili niejedni magowie.
Żona Baltazara:
A może jakaś gwiazda jest zbawienia znakiem?
Ktoś mówił, że podobno są proroctwa takie.
Baltazar:
Masz rację, droga żono. Ja też to czytałem.
I czekam owej gwiazdy dnie i noce całe…
(chwilę milczą, patrząc w niebo. Nagle Baltazar pokazuje jeden punkt na
niebie i mówi):
…Czy nie wydaje ci się, że to właśnie ona?
Jakby swoje promienie słała prosto do nas!
Żona Baltazara:
Mówi bardzo wyraźnie, więc wierzyć jej trzeba,
Że na ziemi się zjawił jakiś Przybysz z nieba.
Baltazar:
Muszę szybko się zbierać i wyruszyć w drogę,
Bo na spotkanie Boga spóźnić się nie mogę…
Jeszcze tylko Mu mirrę wezmę z sobą w darze,
Bo On męczeńską śmiercią miłość nam okaże
Żona Baltazara:
Skoro tak mówisz, mężu, wierzę ci na słowo.
Gdy się Bogu pokłonisz, wracaj do nas zdrowo.
Weź kanapki ze sobą. Przydadzą się przecież.
Bo szmat drogi was czeka, więc głodni będziecie.
Zabierz też coś na słotę i coś na upały,
Pewnie zmiany pogody będą was nękały.
Baltazar:
Żegnajcie, moim mili. Wrócę tu niebawem.
A ze spotkania z Bogiem zdam wam wszystkim sprawę.
II. DROGA
(W drodze śpiewane są kolędy. Od czasu do czasu każdemu z Orszaków zastępują drogę jakieś
pokusy, którym królowie nie ulegają, lecz idą dalej)
Pokusa I:
Królu! Dokąd ty idziesz?! Drogę pomyliłeś!
Idź tam, gdzie Twoje życie będzie bardziej miłe.
Pokusa II:
Po co ci, królu, takie z Dzieciątkiem spotkania.
Nie ty Jemu, lecz Ono ma się tobie kłaniać!
III. SPOTKANIE ORSZAKÓW
Kacper: (zatrzymuje się)
Męcząca jest ta podróż. Dróg za nami tyle…
(Ręką przywołuje dworzanina)
Trzeba wreszcie wypocząć chociażby przez chwilę.
Dworzanin I:
Być może już za nami jest drogi połowa.
Kacper:
Czas najwyższy więc chyba kości rozprostować.
Czas sięgnąć po kanapki zrobione przez żonę.
(zwraca się do dworzanina)
Głód mnie ściska w żołądku. Może wiesz, gdzie one?
Dworzanin I
Bardzo proszę, mój Królu.
(Podaje Kacprowi na tacy posiłek)
Jeśli będzie trzeba,
Mam tu resztę zapasu napojów i chleba.
Kacper:
Nie przejmuj się mój drogi. Wystarczy na razie.
Może coś dokupimy w najbliższej oazie…
Dworzanin II: (podbiega do Kacpra)
Jakiś nieznany orszak zbliża się tu do nas.
Czyżby ktoś się zabłąkał w tych bezludnych stronach?
(Zbliża się Orszak Melchiora)
Kacper: (do Melchiora)
Kim jesteś, zacny Królu? Skąd idziesz i po co?
Melchior:
Jestem Melchior i z Azji idę dniem i nocą.
Podobno się wśród ludzi zjawił Król Wszechświata.
Ludzkość na to czekała bardzo długie lata.
Gdy gwiazda oznajmiła to świecąc na niebie,
Wybrałem się więc w drogę, aż spotkałem ciebie.
Kacper:
Ja też właśnie na niebie tę gwiazdę ujrzałem
I idę, żeby Bogu właśnie oddać chwałę.
Melchior: (do Kacpra – pokazuje nadchodzący Orszak Baltazara)
Jakiś Król w towarzystwie dość licznej czeladzi.
Kacper: (do zbliżającego się Baltazara)
Kim jesteś, zacny Królu? Co cię tu prowadzi?
Baltazar:
Jam Baltazar. Za gwiazdą idę, co na niebie świeci.
Podobno gdzieś tu Boże zjawiło się Dziecię.
Melchior:
A to mi niespodzianka. Patrzcie, moi mili.
Wygląda, jakbyśmy się wszyscy umówili.
Baltazar:
To, że się zeszły tutaj nasze trzy orszaki,
Nie jest chyba przypadkiem, ale ważnym znakiem.
Ruszajmy zatem teraz razem w dalszą drogę,
By razem móc pokłonić się przed wspólnym Bogiem.
(Już chcą ruszać w dalszą drogą, gry nagle zauważają, że zbliżają się do
nich: św. Jakub, św. Jan Paweł II i Mikołaj Kopernik)
IV. SPOTKANIE Z KOPERNIKIEM, ŚW. JAKUBEM
i ŚW. JANEM PAWŁEM II
Kacper:
Kim jesteś, zacny panie? Kogoś przypominasz…
(zastanawia się, próbuje sobie przypomnieć)
Przeurocza fryzura i uczona mina…
Kopernik:
Jam warmiński kanonik. W dodatku astronom.
Chyba nic jeszcze o mnie nie jest wam wiadomo.
Melchior:
Ach! To tyś jest Kopernik. Mikołaj twe imię.
Miałem sen, że twą księgę studiowałem w Rzymie.
Sfer niebieskich obroty dzieło omawiało.
Było dla czytelników sensacją niemałą.
Baltazar:
To tyś zatrzymał słońce, a poruszył ziemię?
Tak odważne poglądy bardzo sobie cenię.
Kacper:
Cudownie się więc składa, astronomie miły,
Że cię tu twoje drogi do nas sprowadziły.
Opowiesz nam o gwiazdach, co są dziełem Boga,
Pomożesz poprowadzić nas po Bożych drogach…
Kopernik:
Dobrze, drodzy Królowie. Chętnie pójdę przodem.
A kierując się wiarą, ku Bogu przywiodę.
Baltazar: (do św. Jakuba)
A ty kim jesteś, panie? Bo chyba nie królem.
Znam wielu władców świata. Lecz ciebie w ogóle.
Kacper: (do św. Jakuba)
Dlaczego zamiast berła kij podróżny trzymasz?
Twa korona kapelusz raczej przypomina.
Melchior: (do św. Jakuba)
A to, co nad koroną, to tarcza księżyca?
A powłóczysta szata ma wszystkich zachwycać?
Baltazar: (do św. Jakuba)
Chyba mnie wzrok nie myli, że nie jesteś królem.
Podobnyś do pielgrzyma. Do króla w ogóle.
Św. Jakub:
Ja jestem Jakub Starszy. Skąd się tutaj wziąłem?
Bo chcę w przyszłości zostać Bożym Apostołem.
A że mówi pradawna święta księga nasza,
Bóg się ma wśród nas zjawić w osobie Mesjasza.
I właśnie coś tu, w sercu, mi podpowiedziało,
Że Mesjasz ów się dzisiaj stał Dzieciną Małą.
Sprawdzę, jak też wygląda Bóg maleńki taki –
Potem jako apostoł przejdę ziemskie szlaki.
Kacper: (do św. Jana Pawła II)
A ty? Kto jesteś? Powiedz. Nosisz szaty białe…
Czy ja Cię już gdzieś kiedyś w życiu nie spotkałem?
Św. Jan Paweł II:
Nie spotkałeś, bo jestem z dalekiego kraju.
Jeszcze mnie tutaj ludzie na pewno nie znają.
Jestem Jan Paweł II. Pierwszy z Polski papież.
Więc na pewno mnie jeszcze, panowie, nie znacie.
Św. Jakub:
Lecz przyjdzie czas, przeminą za wiekami wieki,
A znany będziesz wszystkim: bliskim i dalekim.
Kopernik
A gdy do Domu Ojca przyjdzie Ci odchodzić,
Santo subito zawołają i starzy, i młodzi.
Św. Jan Paweł II:
Ludzkość na Mesjasza czekała już długo.
Jestem tutaj, bo chcę być Ewangelii sługą.
Jestem, by z wami poznać dziś proroctwa stare,
A dla przyszłych pokoleń stać się świadkiem wiary.
Mój głos: Oblicze ziemi odmień Duchu Boży,
Wiary, miłości doda, nadziei przysporzy.
Chodźmy zatem przed siebie, chodźmy wspólną drogą.
Ażeby wszyscy razem pokłonić się Bogu.
(Ruszają śpiewając kolędę)
V.
W DRODZE
Pokusa:
Dokąd tak wędrujecie, szlachetni mężowie?
Czy wam medyk zalecił przechadzkę na zdrowie?
Dobosz:
Chodźcie z nami, a znajdziecie
Narodzone Boże Dziecię!
(wszyscy powtarzają)
Pokusa:
Czy żony was wysłały do hipermarketu?
Być może kiedyś będą, lecz nie dziś i nie tu.
Dobosz:
Z wiarą, nadzieją, miłością
Staniemy przed Bożym Gościem.
Anioł:
Zrodziło się Boże Dziecię,
By wprowadzić pokój w świecie.
Dobosz:
Uroczysty dzień dziś taki –
Chodźmy do szopki z Orszakiem!
Pokusa:
Nie chodźcie, bo Bóg żaden przecież nie istnieje.
I bajką jest, że w jakimś zrodził się Betlejem.
Dobosz:
Boże Dziecię się zrodziło
I przyniosło światu miłość.
(wszyscy powtarzają)
Pokusa:
Słyszałem, że ze sobą prezenty niesiecie.
Po co Bogu prezenty? On bogaty przecież!
Dobosz:
Chodźcie wszyscy! Chodźcie z nami
Witać Króla nad Królami!
(wszyscy powtarzają)
VI. PAŁAC HERODA
Herod: (zły, zdejmuje koronę i pokazuje żonie)
Nie wiem, co tu się stało z tą moją koroną.
Może ty wiesz coś o tym? Powiedz, droga żono.
Chyba mi ją kupiono w promocyjnej cenie.
Ale ja ją na pewno na droższą zamienię.
Nasz jubiler powciskał świecidełek trochę…
Muszę go więc ukarać i postraszyć lochem!
Żona Heroda:
To nie są świecidełka, lecz kamienie drogie
Herod:
A berło? To jest rupieć. Ścierpieć go nie mogę…
Żona Heroda:
Marudą jesteś, mężu. Nie znasz się na niczym,
A potem na szacunek swych poddanych liczysz.
Herod:
Myśl mnie męczy ostatnio we śnie i na jawie,
Że jest zdrajcą narodu nawet dworski krawiec.
Moi słudzy wciąż chodzą w szatach przebogatych,
A mnie uszył łachmany z jakiejś marnej szmaty.
Jak ja będę wyglądał przy królach-sąsiadach?
W takich szmatach, jak moje, chodzić nie wypada.
Żona Heroda:
Twoje stroje z najdroższych uszyte są tkanin.
Zapewniam, że zazdroszczą ci twoi poddani.
Herod:
A szef kuchni szykuje chyba zamach stanu…
Żona Heroda:
Co ty mówisz, mój mężu? Lepiej się zastanów.
To najbardziej zaufany sługa na twym dworze.
Myślisz, że w jakimś spisku uczestniczyć może?
Herod:
Oj, uważaj na niego, żoneczko kochana.
Mnie dziś boli żołądek od samego rana.
Chyba wezwę medyka, bo trudno wytrzymać.
Na pewno chciał mnie otruć podły kucharzyna!
Żona Heroda:
Ach, mężu! Ty się wczoraj przejadłeś po prostu!
Więc zastosuj dietę i popróbuj postu!
Herod: (zły)
Mówisz, że mam głodować? Zastanów się, miła.
A skąd ma być królewska przyjemność (głaszcze się po brzuchu) i siła?
(pręży muskuły).
Dworzanin Heroda:
Panie, jacyś nieznani ludzie do nas się zbliżają.
Urząd Ochrony Króla twierdzi, że są z różnych krajów.
Herod:
Macie mi zaraz przegnać tę obcą hołotę,
Bo nie chcę mieć problemów przez nią tutaj potem.
Dworzanin Heroda:
Nie! Nie żadna hołota, ale – moim zdaniem To jacyś monarchowie, miłościwy Panie.
Herod:
Znam ja takich monarchów… Przebiorą się w stroje,
Napadną na ten zamek, zrabują, co moje.
Albo to jakieś służby obcego wywiadu:
Podsłuchają, podpatrzą, a potem odjadą…
I powrócą – a z nimi wojowników chmara.
Taki podstęp, wiem dobrze, to metoda stara.
Dworzanin Heroda:
Przyjrzałem się im dobrze. Wedle mojej wiedzy
To są jacyś królowie, a nie żadni szpiedzy.
Żona Heroda:
Nie bądź tak podejrzliwy, mój drogi Herodzie.
Nie sądź, że gość, to jest morderca, bandyta lub złodziej.
Przywitaj owych królów z uśmiechem na twarzy,
Spytaj, czy im pech jakiś w drodze się nie zdarzył…
Kacper, Melchior, Baltazar: (zbliżają się do Heroda)
Herod:
Ach, jakże ja się cieszę, moi Goście mili,
Żeście sobie wycieczkę tu do mnie zrobili.
Melchior:
To nie żadna wycieczka., dostojny Herodzie.
Wiemy, że turystyka bardzo jest dziś w modzie,
Lecz myśmy są pielgrzymi. Gwiazda naszym znakiem
I na spotkanie z Bogiem wytycza nam szlaki.
Herod:
Ciekawe, co w te strony was tutaj przywiodło.
Chcecie w naszej świątyni oddawać się modłom?
Bo u nas ciągle pełno jest różnych pielgrzymów
Z Egiptu, z Aleksandrii, z Grecji oraz z Rzymu.
Do świątyni was jednak nie wpuszczą kapłani.
Twierdzą, że tam nie może wejść żaden poganin…
Baltazar:
Nie udawaj, Herodzie, że się nic nie stało.
Chyba możesz wyjawić nam już prawdę całą?
Kacper:
Przecież wieść się rozniosła już po całym świecie,
Że się tutaj królewskie urodziło Dziecię.
Herod: (zaskoczony, podenerwowany)
Jakie dziecko? Powiedzcie! Ja nie wiem nic o tym.
Dziecko? Po co mi dziecko? Z nim same kłopoty!
Baltazar:
Powiedzmy jeszcze jedno. Bo chodzą pogłoski,
Że ten nowy Król Żydów ma rodowód Boski.
Herod:
E, chyba żartujecie, szlachetni panowie.
Czyżbyście z jakimś bóstwem zostawali w zmowie?
Wielka niesprawiedliwość – z żalem tutaj powiem:
Cześć boska przysługuje tylko cesarzowi.
A mnie – choć przecież jestem królestwa ostoją –
Nikt nie czci, a jedynie wszyscy się mnie boją.
Żona Heroda:
Mężu. Od skarg na ciebie nerwicy dostanę.
Wszyscy o tobie mówią, że jesteś tyranem.
Nie dziw się, że się ciebie tak potwornie boją.
Lecz jak tak dalej będzie, stracisz władzę swoją.
Kacper:
Myśmy wiele słyszeli o twoim narodzie,
Że w nim właśnie Król świata kiedyś się narodzi.
Herod:
Bajki, moi kochani. Bajki – moim zdaniem…
Chyba że JA tym królem nareszcie zostanę.
Ale powiem wam tutaj w wielkiej tajemnicy,
Że na razie Z CESARZEM wciąż muszę się liczyć.
I nawet żadna wróżka nie chce mi powróżyć,
Że mnie po jego śmierci awans spotka duży.
Lecz ja się nie przejmuję. Jeszcze wam pokażę,
Że kiedyś to JA w Rzymie zostanę cesarzem!...
Kacper:
Wy, to wierzący naród, przez Boga wybrany,
Z którym Najwyższy ponoć ma odwieczne plany…
Herod:
Wiara? Po co mi wiara? Poudaję trochę
I łatwiej mi się rządzi tym całym motłochem.
I gdybym wierzącego tutaj nie udawał,
Nie miałbym tu na pewno do rządzenia prawa.
Ja nic tu nie poradzę. To jest ciemny naród:
Światłych ludzi tu nie ma – co najwyżej paru.
Lecz wy? Tacy uczeni? Trzymający władzę?
Po co wam jakaś wiara? Ja wierzyć nie radzę.
Kacper:
Jakże mamy nie wierzyć, szlachetny Herodzie?
Wszak gwiazdę ujrzeliśmy proroczą na wschodzie.
Baltazar:
Na jej widok każdemu z nas serce zabiło,
Że na ziemi się Boża pojawiła Miłość.
Melchior:
I właśnie za tą gwiazdą ruszyliśmy w drogę,
Wierząc, że nas prowadzi na spotkanie z Bogiem.
Herod:
Oj, chyba was ta gwiazda mocno oszukała
I tu przed mój królewski sprowadziła pałac.
Może to MNIE mieliście hołdy swoje złożyć? (śmieje się drwiąco)
Wszak jestem królem Żydów! Pomazańcem Bożym! (uderza ręką w stół)
Żona Heroda:
Przestań, mężu żartować. To poważna sprawa.
Tobie przecież czci boskiej nie można oddawać.
Bo co by powiedzieli ci twoi poddani?
Zrzuciliby cię z tronu, mieli ciebie za nic.
Herod:
Lecz wiarę wymyślili przebiegli mentorzy.
I trzeba ten ich wymysł między bajki włożyć.
Kacper:
Królu. Choćby się rozum nie wiedzieć jak starał,
Niektóre odpowiedzi daje tylko wiara.
Herod:
Może zostawmy z boku te dziwne tematy.
Ja wolę mieć brzuch pełny (gładzi się po brzuchu), być zdrowy, bogaty…
(nagle zmienia temat, zwracając uwagę na dary niesione przez królewskich dworzan)
Ciekawe, jakie dary ze sobą niesiecie.
Byle czego nie można królowi dać przecież.
Melchior:
Ja mam złoto. Królowi przystoi najbardziej.
Mam nadzieję, że darem tak cennym nie wzgardzi.
Herod: (nagle wstaje zaciekawiony)
Złoto? Czy nie za cenny to dla Dziecka kruszec?
Ja się świecidełkami zadowalać muszę,
Które mi tu, w koronie,
(zdejmuje koronę i pokazuje drogie kamienie)
umieścił jubiler.
A po co temu Dziecku złota dawać tyle?
Melchior:
Chcę dać temu Dziecięciu, co mi serce każe.
Nie mam nic cenniejszego, by Mu złożyć w darze.
Herod:
Takie to niewygodne, trudno jest je dźwigać…
Taki ciężar w podróży to istna fatyga.
Nie zabieraj więc złota. Niech tutaj zostanie.
A ja ci bardzo hojnie wynagrodzę za nie.
W zamian stu najmężniejszych dam żołnierzy swoich,
Byś we własnym królestwie cieszył się pokojem.
Melchior:
Nie po to przemierzyłem taki drogi kawał,
Bym nie Bogu, lecz Tobie swe złoto oddawał.
Herod: (macha ręką zrezygnowany i zwraca się ku Kacprowi)
A co Ty, Kacprze, niesiesz temu Dziecku w darze?
Mam nadzieję, że chętnie dar mi swój pokażesz.
Kacper:
Niosę, królu, kadzidło. Dymy kadzidlane
Powinny się unosić przed Niebieskim Panem.
I właśnie tym kadzidłem – tym tak wonnym darem W Jego Boską naturę wyrażę swą wiarę.
Herod:
Kadzidlanych zapachów sympatią nie darzę…
(pokazuje skrzywioną minę, po czym zwraca się ku Baltazarowi)
A co Gościowi z nieba niesiesz, Baltazarze?
Baltazar:
Niosę mirrę. Dlatego, że tam, w moich stronach
Jest ona przez mieszkańców ogromnie ceniona.
Herod:
Po co Dzieciątku mirra? Powiem tu uczciwie,
Że twemu pomysłowi ogromnie się dziwię…
Takiemu Dzieciakowi ZABAWEK potrzeba,
Bo Mu pewnie nie dali, gdy szedł do nas z nieba!
(śmieje się rubasznie)
Mam tu sporo rupieci – po dziadku zostały.
Sam się nimi bawiłem, kiedy byłem mały.
Maluchowi na pewno wystarczy byle co.
Jego drogie prezenty wcale nie podniecą.
Baltazar:
Niosę mirrę. To symbol tego, co Go czeka
Za miłość, którą darzy każdego człowieka.
Herod: (macha ręką ze zniecierpliwieniem)
Po co się macie męczyć i włóczyć po świecie?
I tak tego Dzieciaka pewnie nie znajdziecie.
Mam dla was propozycję taką, moi mili:
Może byście te dary u mnie zostawili?
Wróćcie do swoich krain, porządźcie tam sobie,
A ja dobry użytek z nich tut chętnie zrobię.
Mirrę oraz kadzidło przekażę biedakom –
od zawsze do biedaków miewam słabość taką,
że jeśli mi coś zbywa, to im chętnie daję.
Oni lubią te moje królewskie zwyczaje.
A złoto mi się przyda, daję wam tu słowo,
Bo już od dawna marzę mieć komnatę nową.
Całą złotą, bo takiej nie ma w mym pałacu…
Nie mogłem jej zbudować, bo nie miałem za co.
Kacper:
Ale te nasze dary są dla Gościa z nieba!
I tylko właśnie Jemu dostarczyć je trzeba!
Herod:
Zostawcie tutaj u mnie, co z sobą niesiecie.
A ja wyślę spec-służby. Niech znajdą to Dziecię.
Wówczas pójdę do Niego z zamkową załogą,
Albo Mu te prezenty podrzucę przez kogoś.
Żona Heroda (nieśmiało do Heroda)
Mężu. A może wiesz coś jednak? Dobrze się zastanów.
A na wszelki wypadek zapytaj kapłanów.
Może oni coś wiedzą, gdzie się Król narodził?
Bo kto pyta, nie błądzi. Pytać nie zaszkodzi.
Herod: (do służącego)
Wołaj mi tu kapłanów!
Służący: (szybko wychodzi)
Herod:
…Udają mądrali,
Że jakieś święte księgi podobno czytali.
Może im coś w pamięci zostało z czytania?
Niech się tu więc niewiedzą żaden nie zasłania!
Arcykapłan: (wchodzi, a z nim grupa kapłanów. Kłaniają się nisko Herodowi.
Niosą zwój Proroctw Starego Testamentu)
Słuchamy cię uważnie, królu nasz i panie.
Podobno jakieś trudne zadać chcesz pytanie.
Herod: (rozkazująco)
Macie mi znaleźć miejsce narodzin Mesjasza!
To rozkaz! A jak szukać, to już sprawa wasza!!!
Arcykapłan: (Wertuje zwoje. Zaczyna nieśmiało:)
Pewna myśl mi przychodzi w tej chwili do głowy...
(nadal wertuje zwoje)
Podobno… to potomek ma być Dawidowy...
(dalej szuka)
Pamiętam to proroctwo...
(znajduje)
…Księga Micheasza.
W Betlejem się należy spodziewać Mesjasza!
(pokazuje zwój Herodowi – zwłaszcza to miejsce, gdzie jest ów zapis o
miejscu narodzin Mesjaszu)
„A Ty, Betlejem, ziemio judzka…” – takie to są słowa.
Królu, czy mam ci jeszcze raz je zacytować?
Herod: (wściekle macha ręką, że nie. Po chwili rozkazująco pokazuje, by
kapłani wyszli)
Wszyscy mają się liczyć tu ze mną, Herodem.
Lecz mnie nikt nie zapytał, czy wyrażam zgodę
Na obcych, pozaziemskich istot narodziny...
(do żony)
Co my teraz z tym obcym Królem tu zrobimy? …
…Boję się. Co mam robić? Powiedz, moja żono?
On chyba, gdy podrośnie, pozbawi mnie tronu!!!
Żona Heroda: (wzrusza ramionami)
(Królowie coś do siebie szepczą, jakby się uradzali, co dalej. Po chwili Kacper mówi)
Kacper:
My na pewno idziemy dary swoje złożyć.
Wszak z świętych ksiąg wynika, że jest to Syn Boży.
Herod: (kpiarsko)
No, trudno, przyjaciele. Idźcie szukać Króla.
Pewnie na wasze dary czeka gdzieś „bidula”.
Ale wróćcie tu do mnie, gdy Go już znajdziecie.
Chętnie od was usłyszę, gdzie żyje to Dziecię.
Więc kiedy po powrocie wyjaśnicie mi to,
Chętnie tam się wybiorę razem ze swą świtą.
Kacper, Melchior, Baltazar (powoli odchodzą)
Herod: (do Dworzanina)
Wołać mi tu żołnierzy! Mam dla nich zadanie!
Dworzanin: (wybiega i zaraz wraca z żołnierzami)
Herod:
Niech mi każdy natychmiast na baczność tu stanie!
Żołnierze: (stają na baczność w szyku bojowym)
Herod:
Słuchajcie teraz dobrze! Daję rozkaz taki:
Macie zaraz wytracić wszystkie niemowlaki!
Czy dobrze rozumiecie? Bo rzecz bardzo prosta:
Nie może tu przy życiu żaden maluch zostać!
Nie może mi w przyszłości nikt tutaj zagrażać:
Syn Boży, syn królewski, ani syn cesarza!
Żołnierze: (rozbiegają się, by pozabijać Świętych Młodzianków)
VII. PASTERZE
(Czterej pasterze grzeją się przy ognisku i z wielkim podnieceniem
opowiadają o tym, co niedawno przeżyli)
Nataniel:
Przyznajcie, Beniaminie, Joelu, Jonaszu:
Długo przyjdzie wspominać tę przygodę naszą.
Bo kto by się spodziewał, że pośrodku nocy
Jakieś anielskie Gloria może nas zaskoczyć?
Joel:
Masz rację, Natanielu. Smacznie sobie spałem –
Wszak oka nie zmrużyłem dnie i noce całe,
Bo tyle było pracy przy strzyżeniu owiec...
Beniamin|:
Spałeś. Lecz o czym śniłeś? Joelu, opowiedz.
Joel:
Tak. Mogę opowiedzieć szczegół po szczególe,
Bo śniło mi się właśnie, że zostaję królem.
Już mi miano na głowę nakładać koronę,
W ręku miałem już berło, lud chciał bić pokłony…
I wtedy mnie obudził głos anielskich pieni.
Zerwałem się… lecz jakież było me zdumienie!
Wielki blask opromieniał chyba niebo całe,
A na niebie zastępy aniołów ujrzałem…
Beniamin:
My także się na równe zerwaliśmy nogi
I pobiegliśmy szybko, by się spotkać z Bogiem…
Nataniel: (Patrzy w dal, pokazuje zbliżający się orszak)
Jakiś orszak królewski zbliża się tu do nas.
Ciekawe, jak się znalazł tutaj w naszych stronach.
Joel:
Dobrze, że to nie Herod. Mam dość jego władzy.
Z nim się spotkać nikomu naprawdę nie radzę.
Jonasz:
Cóż to więc za królowie? Chyba z obcych krajów.
Ale czegóż to oni u nas dziś szukają?
(Orszak Trzech Króli zauważa grzejących się przy ognisku i rozmawiających pasterzy)
Dworzanin Kacpra: (podchodzi do pasterzy i woła)
Hej, pasterze! Wy pewnie znacie swoje strony.
Słyszeliście o Królu nowonarodzonym?
Dworzanin Melchiora:
Podobno gdzieś w Betlejem, maleńkim miasteczku
Zrodziło się Królewskie owo Dzieciąteczko.
Dworzanin Baltazara:
Lecz gdzie jest to Betlejem? Może wy to wiecie?
Bo bardzo byśmy chcieli odwiedzić to Dziecię.
Beniamin:
Pytacie, gdzie Betlejem? Ach, Królowie mili,
Musimy wam powiedzieć, żeśmy już tam byli.
Joel:
Znaleźliśmy tam Dziecię. Będziemy więc radzi,
Jeśli nam pozwolicie was tam zaprowadzić.
Nataniel:
Choć wam gwiazda na niebie pewnie znów zaświeci,
Łatwiej Z NASZĄ pomocą Boga odnajdziecie.
Joel:
Wprawdzie z nas ludzie prości, ludzie nieuczeni,
To jednak wartość wiary umiemy docenić.
Baltazar:
Mówicie, żeście Dziecię już raz odwiedzili?
Jonasz:
I szczęście nie opuszcza nas od tamtej chwili.
Kacper:
Co daliście Dzieciątku?
Beniamin:
Ja skórę baranią.
Jeśli Józef ją sprzeda, sporo weźmie za nią.
Ale może nią okryć Dzieciątko przed chłodem
Lub uszyje mu kożuch na dzisiejszą modę.
Jonasz:
Ja nie miałem co przynieść. Pomyślałem sobie,
Że przynajmniej porządek w tej ich szopie zrobię.
Rozejrzałem się w koło, stwierdziłem, co mogę…
Sprzątnąłem pajęczyny, zamiotłem podłogę.
Joel:
A ja wołu i osła sianem nakarmiłem…
Uśmiechnęło się do mnie Dzieciąteczko miłe.
Beniamin:
A ta Mama Dzieciątka – bardzo mila Pani.
Nic Mu złego na pewno się przy Niej nie stanie.
Jonasz:
Józef, kiedyśmy weszli, podszedł szybko ku nam…
Wspaniałego Dzieciątko ma w Nim Opiekuna.
Beniamin:
A w tej szopce jest taka miła atmosfera…
Chętnie z wami pójdziemy odwiedzić ją teraz.
VIII. DROGA DO BETLEJEM
(do wykorzystania w czasie drogi)
Anioł:
Zrodził się Syn Boży.
Chodźcie dary złożyć!
Dobosz:
Po to się Dziecię zrodziło,
By dać nam nadzieję i miłość.
Anioł:
Każda ludzka droga
Niech wiedzie do Boga.
Dobosz:
Droga siostro, bracie drogi,
Boże Dziecię Twoim Bogiem!
Anioł:
Niech kolęda serca budzi:
Bóg narodził się wśród ludzi!
Dobosz:
Niech się serce twe otworzy,
Bo narodził się Syn Boży.
Pokusa III:
Słyszałem, że ze sobą dary jakieś dźwigasz.
Bóg ich wcale nie chce! Daremna fatyga!
Anioł:
Każdy człowiek dzieckiem Bożym,
Bo każdego Pan Bóg stworzył.
Dobosz:
Trzej Królowie i pasterze
Są nam braćmi w wspólnej wierze.
Anioł:
Od dziś Olsztyn z tego słynie,
Że Betlejem jest w Olsztynie!
Dobosz:
Betlejemskiej atmosfery koniecznie zasmakuj
I chodź z nami do stajenki w Królewskim Orszaku.
Anioł:
Na wiarę człowieka
Syn Boży wciąż czeka.
Dobosz:
Gdy mówicie, że wierzycie,
To szanujcie ludzkie życie.
Anioł:
Chodźcie, olsztyńskie rodziny,
Do małej Bożej Dzieciny!
IX. BETLEJEM
Trzej Krółowie, Kopernik, św. Jakub, św. Jan Paweł II
(zatrzymują się przed szopką, nisko kłaniają, a za nimi dworzanie
i cała reszta Orszaku)
Anioł:
Z Kacprem, Melchiorem i Baltazarem
Otoczmy żłóbek miłości żarem.
Maryja:
Witam was, mili goście, w tej szopie ubogiej.
Widzę, żeście przebyli bardzo długie drogi.
Wybaczcie, że nie mamy was tu czym ugościć.
Wy jesteście królami, a my – ludzie prości.
Józef:
Nawet nazw waszych krain nie umiem wymienić.
Przyszliście tu z daleka. Jesteście strudzeni.
Na widok takich gości jest nam bardzo miło.
Powiedzcie, co was tutaj do nas sprowadziło.
Kacper, Melchior, Baltazar: (razem)
Przyszliśmy do Dzieciątka, by Mu dary złożyć,
Bo On jest Królem świata, bo jest Synem Bożym.
Melchior:
Ja przynoszę Mu złoto – bo to Małe Dziecię
Trzeba obdarzyć darem najdroższym na świecie..
Kacper:
Ja przynoszę kadzidło. Klękając w pokorze,
Chcę swym darem powiedzieć, że to Dziecię Boże.
Baltazar:
A ja, przynosząc mirrę, chcę wyrazić podziw,
jak bardzo nas ukochał ten, kto się tu zrodził.
Maryja:
Dziękujemy wam bardzo, szlachetni Królowie!
Niech Syn was błogosławi, niech szczęście da, zdrowie…
A gdy się znów znajdziecie tam, w swoich krainach,
Nieście Dobrą Nowinę od Bożego Syna.
Józef:
Lecz widzę , że są tutaj nie tylko Królowie.
Niech o sobie słów kilka nam każdy tu powie.
Kopernik:
Jam warmiński kanonik. Mikołaj Kopernik.
Józef:
To piękna niespodzianka. Miło nam niezmiernie.
Kopernik:
Całe życie tę prawdę pogłębić się staram,
Że do Boga prowadzi i rozum, i wiara.
W tym trudzie dociekania pomóc mi też może,
Gdy przez lunetę spojrzę w kosmiczne przestworze.
Nawet najmniejsza gwiazdka taką pewność da mi,
Że ten świat jest stworzony Bożymi rękami.
Bóg pamięta o świecie, który kiedyś stworzył,
Dlatego się na ziemi narodził Syn Boży.
Św. Jakub:
Ja, Jakub, patron miasta, w którym wy żyjecie,
Też przychodzę odwiedzić owo Boże Dziecię.
Wierzę dzisiaj głęboko, że czasy nastaną,
Gdy cała ludzkość przyjdzie pokłonić się Panu.
Dlatego wyznaczyłem szlaki Jakubowe,
By łatwiej było znaleźć wam Dzieciątko owe.
Św. Jan Paweł II:
A ja, Jan Paweł II, mam takie marzenie,
By oblicze tej ziemi Duch Boży odmienił.
I dlatego w tej szopie uklękam w pokorze,
Bo tu właśnie zaczyna się Królestwo Boże.
Kacepr:
Ale jak to się stało, że Boża Dziecina
Tutaj przywędrowała, właśnie do Olsztyna?
Melchior:
Dlaczego musieliśmy przejść tak długą drogę,
Żeby właśnie w Olsztynie móc się spotkać z Bogiem?
Baltazar:
Dlaczego owa gwiazda nie gdzieś nad Betlejem,
Ale tu, nad Olsztynem, nam dzisiaj jaśnieje?
Królowa Warmia: (cały czas stała obok wielbłąda)
To ja, Królowa Warmia, widząc w Internecie,
Że okrutny Król Herod chce zabić to Dziecię,
Wyprzedziłam Anioła śniąc się Józefowi,
By nie zechciał uciekać w egipskie pustkowie.
Chętnie bowiem ugoszczę Niebieskiego Pana.
Nie darmo Świętą Warmią zostałam nazwana!
Jest u nas piękne miasto, co leży nad Łyną,
Jego liczni mieszkańcy z pobożności słyną.
Przyjeżdżajcie natychmiast prosto do Olsztyna.
Tutaj znajdzie schronienie ta Boża Dziecina.
Święty Józef:
Posłuchałem tej rady. Ze snu się zerwałem,
Wziąłem z sobą Maryję i Dzieciątko małe…
Chętnie byśmy jechali szybkim PENDOLINO
Lub innymi środkami, co z prędkości słyną…
U bram szopki stał wielbłąd – poczciwa zwierzyna.
Kształtem wydmy pustynne trochę przypomina…
Królowa Warmia:
To ja z owym wielbłądem przed szopką czekałam,
O życie Bożego Dziecka dosłownie drżąc cała.
Byłam w Betlejem pierwsza. Zjawiłam się bowiem,
Zanim przyszli pasterze oraz Trzej Królowie.
Lecz jakiż dar mam złożyć przed tym Bożym Synem?
Mogę tylko zapewnić bezpieczną krainę.
Kiedy Józef w drzwiach szopki wraz z Rodziną stanął,
Był leciuteńki półmrok. Zbliżało się rano.
Dzieciątko jeszcze spało. A my w wielkiej ciszy,
Drżeliśmy, że zły Herod zaraz nas usłyszy.
Pomogłam, żeby Józef na wielbłąda włożył
Maryję z Narodzonym Synem – Dzieckiem Bożym.
Szliśmy obok zwierzęcia cichutko przed siebie.
Gwiazdy z lekka świeciły na bezchmurnym niebie.
Św. Józef:
Może mi nie wierzycie? Ale powiem szczerze,
Że wielbłąd to jest mądre i odważne zwierzę.
Przyjechaliśmy zatem na tym tu wielbłądzie.
Wbrew swojemu imieniu WIELBŁĄD NIE ZABŁĄDZIŁ.
Trafiliśmy bez trudu w te gościnne strony.
Niech więc tutaj, w Olsztynie, Bóg będzie wielbiony!
Św. Jakub:
Ja temu oto miastu dawno patronuję.
Tu na pewno Dzieciątko dobrze się poczuje.
Św. Jan Paweł II:
Mnie też tutaj przed laty serdecznie goszczono.
Olsztyn będzie najlepszą Dziecięcia ochroną.
Kopernik:
Ja Olsztyn obroniłem już kiedyś, jak wiecie.
Niech bezpiecznie się czuje więc tutaj to Dziecię.
Królowa Warmia:
Jakże miło nam zatem, żeście – Goście mili –
wszyscy za światłem wiary także tu trafili.
WSZYSCY
Niechaj z tego Orszaku w świat płynie nauka,
ŻE BOGA ZNAJDZIE KAŻDY, KTO TYLKO GO SZUKA!
Kacper: Melchior, Baltazar (śpiewają na melodie: Mędrcy świata)
Mędrcy świata naszych czasów,
Co was w domu trzyma?
Czy nie wiecie, że w Betlejem
Czeka Bóg-Dziecina?
Nic wam przecież nie zabierze,
Pretensji nie rości.
Liczy tylko na drobinę
Wiary i miłości.
Dziś nad wami różne gwiazdy
Świecą tak jaskrawie.
Tej jedynej, najprawdziwszej
Nie widać już prawie.
Weźcie zatem wiary szkiełko
I wytężcie oko.
Niech was rozum wzwyż unosi.
Patrzcie hen – wysoko.
My do krain swych wracamy
Umocnieni w wierze.
Niech Was Dziecię błogosławi,
Matka Boża strzeże.
Niech wam tutaj gwiazda prawdy
Nigdy nie zanika,
Niech Betlejem pozostanie
w mieście Kopernika.