OPATRZNOŚĆ BOŻA A POLSKA W UCISKU

Transkrypt

OPATRZNOŚĆ BOŻA A POLSKA W UCISKU
OPATRZNOŚĆ BOŻA
A POLSKA W UCISKU
POZNAŃ 1916. ^r— r— T'..„
...NAKŁADEM
DRUKARNI I KSIĘGARNI ŚW WOJCIECHA.
OPATRZNOŚĆ BOŻA
A POLSKA W UCISKU
KS. JÓZEF STANISŁAW ADAMSKI T. J.
POZNAŃ
NAKŁADEM DRUKARNI I KSIĘGARNI ŚW. WOJCIECHA.
1916.
Hihil o b s f a t.
JK. F r i d r i c h S . }.
“Pozw alam y drukować.
Z
K si^ ż ę c o -b isk u p ie g o K o n sy sfo rza
L>. 1446.
f r a k ó w , dnia 13-go kw ietnia 1915.
X. Adam Stefan.
"Woino d rukow ać.
P o z n a ń , dnia 3-go w rześnia 1915.
l^on sysforz Jenerainy A rcy bisk u p i
L>. S.
w z. X. Weimann.
Czcionkami drukarni nakładowej Braci Winiewiczów
(właściciel Józef Winiewicz) w Poznaniu, Berlińska 5.
Opatrzność Boża - a Polska
w ucisku.*)
L v ó ż to O p a trz n o ść ? Pom ijając filozoficznoteologiczne określenia i w y w o d y , powiern
tylko to, że O patrzność to iście ojcow ska
Boga troskliw ość, która w sz y stk ie tw o ry
w b y tow aniu zachow uje, nimi kieruje i do
w y ty c z o n e g o im celu środkam i stosow nym i
doprow adza.
M etą ostateczną w sz echrzeczy, jak ich
początkiem jest S tw órca-B óg.
O
celow ości w przyrodzie, na każdym
ujawniającej się kroku, wiele znakom itych
dziel pisano, zw ła sz c z a ś. p. O. M oraw ski.
*) Odczyt ks. J. Stan. Adamskiego T. J. 26 mar­
ca 1915 wygłoszony w Zakopanem, w zakładzie dr.
Chramca, i 7 lipca w sali Sokoła.
6
Istotom rozum nym i wolną wolą w y p o ­
sażonym dobroć n a jw y ż sz a iście Boski n a ­
z naczyła osta te cz n y kres, jakim jest błogowidzenie, czyli w iekuisty z a c h w y t w nieskoń­
czonej Piękności Bożej Istoty.
Pom ijając inne o O patrzności uwagi,
przystępuję odrazu do bliżej nas obchodzące­
go zagadnienia:
Opatrzność
a Polska
w ucisku!
Komu cię przyrównam ? albo komu cię
przypodobam, córko Jerozolimska? Z kim cię
porównam, córko Sion? bo wielkie jest jak mo­
rze skruszenie tw oje! (Tren. 2, 13)
T a k z prze-
szytem boleścią sercem wołał wielki prorok
Jerem iasz, z a p atrz o n y wr ruiny Jeruzalem
i zburzenie ukochanej swej ojczyzny. Żałosny
ten głos Jerem iego, niby jęk żałobnego d z w o ­
nu, dolatuje do nas z oddali, budząc w polskich
naszych sercach echo w ła sn y ch naszych bó­
lów i tęsknot.
C zyż nie praw d a , że ta k rw a w ią c a du­
szę
sk a rg a
P ro ro k a
do
n a szy c h
zdaje się
7
odnosić krzy w d i niedoli?
C zyż nie praw da,
że
duszach
na
glos
jej jęczą w
naszych
w spom nienia? — bo w ciężkiej nad w y r a z doli
ż y ć nam kazała Opatrzność.
Inne pokolenia szczęśliwsze po gromach,
burzach i zgliszczach, w idzą blask w sc h o ­
dzącego słońca narodow ego, — m y we łzach
wyrośli, m orzem krwi oblani, szczękiem oręż­
nym i jękiem ofiar z nocnego spoczynku bu­
dzeni — m y bez pociechy i bez wytchnienia —
z trudem pcham y taczkę w y g n ańczego ż y ­
w ota, — nie znając, co jaśniejszy prom yk
nadziei. Nic dziw nego więc, że w sercach
n a szych straszne r«dzą się pytania: ażali to
już koniec? ażali oczy nasze przeznaczone
na to, by p a trzały na pogrzeb najdroższej
z naszych nadziei? ażali uszy nasze dziś już
słyszą dzw on jej p o g rze b o w y ?
I grzesznem
pytaniem g o tow iśm y uderzyć w niebiosa: ażali
dla nas już niem a miłosierdzia, — świetlanej
niem asz przyszłości? —
Polsko, Ojczyzno nad życie ukochana,
jestżeś ty dźwiękiem przelotnym, — odbitym
od spiżu w ieków — i rozpływ ającym się na
z a w sz e w p rzestw orzach — a nigdy już, nigdy
8
nie m ającym rozbrzm ieć na now o w daw nej
piękności i ch w a le? !
„Bóg spraw iedliw y, w nieutulonym w o ­
łam y żalu, — a P o lsk a w w ie k o w y m pozo­
staje ucisku! — dziś cala krw ią sy n ó w swoich
ociekła — Iry d y o n o w ą dosłownie stała się
. z i e m i ą m o g i ł i k r z y ż ó w ! — a co
najgorsza, — czarna, ołow iana chm ura nie­
pewności promienniejszą zasłania nam p rzy­
szłość! Ja k ż e ż to w s z y s tk o z Bożą licuje
O p a trz n o śc ią ? !'
A ta nasza na ro d o w a s k a rg a tem sm ętniejszą i w ięcej uzasadnioną nam się w ydaje
dlatego, że narody doczesny tylko m ają ż y ­
wot, — nie tak, jak jednostki ludzkie, których
w iekuisty poza g ro b o w y c zeka żyw ot. Naro­
dy, jako takie, nie będą ani karane, ani n a g ra ­
dzane w życiu przyszłem .
Dodajmy, że Kró­
lestwo Boże, chociaż nie jest z tego św iata,
przecież iści się,
i na tym świecie!
jakkolw iek
niedoskonale,
W s z a k n arody i narodow ości są dziełem
mądrości i Boskiej Opatrzności!
O dpow iadam : tak, niezawodnie! Ale nie
łudźm y się, iżby one b y ły sam e s w e g o ist­
9
nienia celem.
Nie — one są tylko środkami
w ręku Opatrzności do krzew ienia Bożego
K rólestw a na ziemi, do w y z n a w a n ia i c z y ­
nienia mężnie na okopach p ra w d y i spra­
wiedliwości. —
Ja k człowiek pojedynczy, tak naród, tak
ludzkość cala, nie m ają ostatecznie dwóch
oso b n y c h : doczesnego i w iecznego, ale jedno
tylko przeznaczenie w obec Boga, mające dwie
strony, doczesną i w ieczną, które się sobie
nie powinny przeciw ić, jeno godzić naw zajem
w Tym , w którym w s z y s tk o jest jednością
i harmonią. Celem ludzkości i narodów, jak
pojedynczego człow ieka jest Królestwo Boże,
a narodow ość, naród, jak cała natura stw o ­
rzona, jest podścieliskiem, m ateryą, ciałem,
w którem się ta
n a jśw iętsza s p ra w a Boża
ma pełnić. K rólestwo ziem skie sam o w sobie
uw ażane bez stosunku do niebiańskiego, oj­
cz y zn a sa m a w sobie jest pogańskiem bożysz­
czem, które s trą c a w proch Ten. któremu
n a ro d y służyć mają, m uszą. „A narody —
mówi Kajsiewicz — Bóg stw orzył, człowiek
zaś m oże ulepić tylko państw o, jak n- p.
Austryę t- j- sztuczną m ozajkę lub mieszaninę
10
ludów. Narody m ają w tein życiu przechodnern odmienne stanow isko, osobne powstanie,
które spełniać w in ny pod k a rą potępienia ziem ­
skiego na czas lub na zaw sz e . . . .
Każdy naród jest jakby osobnym tonem
w wielkiej harmonii Bożej, o d g ryw ającej się
w dziejach św ia ta ; jest niby g w ia z d ą osobną
w wielkiej konstelacyi idei Boskich o ludzkim
rodzaju. A ludzki rodzaj, o ile jest czynny,
ż y w y , o ile jest częścią św iatła ludzkości
ośw ieconą i w ierną św iatłu Bożemu, mieści
się w kościele katolickim, zajmuje w szystkich
katolików, w iedzących, czy nie w iedzących
o sobie, należących w edług w y ra ż e n ia teolo­
gii, do c i a ł a lub d u s z y K o ś c i o ł a .
Zatem narodow ości katolickie są jakoby tyluż
słupami, na których opiera i unosi się ku niebu
kopuła jedności katolickiej, uw ieńczona k rz y ­
żem Zbaw iciela i w iąże różność w jedność
harmonijną, tak, iż narodow ości katolickie,
nie będąc w arunkiem trw an ia Kościoła, w c h o ­
dzą z nim w całość w spaniałą. S tąd ich
dzielność, niepożytość i nieśm iertelność d o ­
czesna. . To też miłość o jczyzny w Bogu,
w pojęciu katolickiem, choć jest zrazu uczu­
11
ciem m ieszanem , u szczytu s w e g o zle w a się
z czysto już duchow ą miłością M atki naszej
Kościoła a następnie z sam ą duchow ą miłością
niebiańskiego jej Oblubieńca G łow y i Pana,
C hrystusa. R eszta ludzkości stanow i cień,
przyćm ioną część obrazu. Jest to m ateryał,
któ ry już należał albo ma należeć do życia
Kościoła, w u lkany w ygasłe, lub gw iazdy, któ­
re jeszcze nie w zeszły.
Dzieje ś w ia ta uczą, że albo naród jaki
w sw ej historyi stanow ił cząstkę św iętych
dziejów Kościoła, w cielając je w dzieje swoje,
albo s ta w a ł się jego w rogiem ".1)
Bóg s tw o rz y ł n arody i w y tknął k a żde­
mu granice, a w pośród narodów tak różnią­
cych się m ow ą, usposobieniem w ew nętrznem
i stosunkam i zew nętrznym i, wzniósł Kościół
swój św ięty, jako ten słup ognisty, co p ro w a ­
dził Izraela w śród puszczy i jemu oddał
w opiekę kraje i ludy. Jako ze słońca w y ­
p ły w a ją w sz y stk ie promienie, tak z Kościoła
w sz y stk ie chrześcijańskie w y p ły n ę ły narody.
I te tak różne narodow ości, Kościół - M atka,
*) Kaz. o trojakiem życiu.
12
bo takie dzieło m a tk a w y k o n a ć tylko w ydola,
— w jedną spoił całość i miłość. Zw iązek
narodu z Kościołem t. j. Z w iązek narodu z Bo­
giem jest kamieniem w ęgielnym narodow ości,
bo jest kamieniem w ęgielnym siły moralnej,
która w s z y s tk o uszlachetnia, uśw ięca, która
w sercu rozw ija ten nadziemski, szlachetny,
zbaw ienny p a try o ty z m nie przem ijającego
chw ilow ego szalu i przelotnej egzaltacyi,
k tó ry po sobie tylko echo głośno brzm iących
słów zostaw ia, — ale p a try o ty z m w ytrw ałości,
poświęcenia, jedności, miłości, dojrzałości
w pom yśle i tęgości w działaniu; — p a tr y o ­
tyzm ten dusi o w ego w ę ż a sobkostw a, nie­
zgody, próżności, rozw ijając siłę ży w o tn ą , siłę
niezłomną, k tó ra choć n a jakiś cz as o d rętw iałą
się w ydaje, g d y w ybije godzina od O p a trz n o ś­
ci oznaczona, jako olbrzym z grobu powstaje,
w y c ią g a wolne ku niebu ram iona, jako orzeł
wzbija się pod obłoki i pije rosę Boskich
natchnień.
T a siła, to ten m ądry, przezorny, roz­
tropny budow niczy, co się bierze do wielkiego
dzieła, do odbudow ania gm achu narodow ego
życia, opartego na w ierze i cnocie.
13
Narodowi naszem u O patrzność św ietne
n a znaczyła posłannictwo. P olska postaw iona
na rubieżach chrześcijaństw a, była jego prze d ­
m urzem , o które rozbijały się zapędy w ro g ó w
w ia ry C hrystusow ej. — P o gaństw o, z w y c ię ­
żone przez Ew angelię — hordami tatarskiem i
z a le w a znow u Europę. Atoli P olska w y s t ę ­
puje do boju w roli ry ce rz a — obrońcy Koś­
cioła jak i w ła sn y ch sw y c h dzierżaw . Po
T atara ch , islamizm usiłuje w ytępić chrześci­
jaństw o; sz ta n d a r P ro ro k a zw ycięsko posuw a
się wzdłuż Dunaju. W ę g ry upadają, c e sa rstw o
niemieckie chwieje się, — ale P olska stoi;
krew jej strugam i popłynęła w obronie w ia ry
pod W arną, pod Chocimem i na innych po­
lach; teraz w ojenny geniusz Sobieskiego najświetniejszem zw y c ięstw e m koronuje daw ne
walki zw ycięskie, osw obadza Wiedeń, z b aw ia
Niemcy, chrześcijaństwo.
L osy ludu żydow skiego, któ ry w ó w c z a s
jedyny stanow ił Królestwo Boże na ziemi, są
doskonałym w zorem losów doczesnych kato­
lickich narodów — naszego najwidoczniej;
chociaż nie zaw sze, przynajm niej d o r a ź n i e
14
w ten sposób O patrzność z nimi postępuje.
Jak długo Żydzi stali i chodzili w Zakonie,
żyli w pokoju i pom yślności; ile r a z y popadli
w niewiarę i ba łw o c h w a lstw o , puszczał Bóg
n arody dzikie i niew ierne ku przykruszeniu
tw a rd y c h k a rk ó w Judy i
ten w iarołom ny do Boga
nie raz w iście c u d o w n y
sób i przedziw ną darzył
pokojem. —
Izraela. A kiedy lud
się n aw racał, Bóg
o sw obadzał go spo­
go pom yślnością —
Oto w osnowie dzieje na ro d ó w :
dzieje
ludzkie — to dzieje niepraw ości i dzieje chłost
P ańskich za nie. — W ręku O patrzności jeden
naród jest młotem — a drugi kowadłem i na­
w zajem . Ani się g o rsz y ć — że równie, albo
i więcej grzeszne ludy są karcicielami innych.
Sprawiedliwość Boża, jak ludzka, nie u ż y w a
n a jśw iętszych w społeczeństw ie
nieniu sw oich w y ro k ó w .
ku w y p e ł­
O stateczne Boga w rzeczach ziemskich
widoki nie z jednego lub drugiego w y d a r z e ­
nia, ale z ciągu w y p a d k ó w oceniać należy.
Nieraz tajem ne s ą d y Boże nierychło w dłu­
giem życiu na ro d ó w z a c z y n a ją się rozwijać.
I godne uwagi, że najczęściej w ypadki, które
15
rodzinę jaką albo naród w mniemaniu ludzkiem do n a jw yższego szczy tu potęgi zdają się
w ynosić, lub s trą c ać do przepaści — w końcu
przeciw ne zupełnie spro w a d za ją skutki. P r z y ­
kładów nam d o sta rc za i Pism o św. w poni­
żeniu i w następnem w y w y ż sz e n iu Józefa
w ra z z ludem jego — i dzieje św ieckie w ce­
sa rstw ie rzym skiem — i w tylu innych d a ­
w niejszych lub now ożytnych narodach. Ale
m y postawieni w dole, w ązki widnokrąg k ró t­
kim obejmując w zrokiem , sądzim y o drogach
Opatrzności, jak prosty żołnierz, stojący bez­
czynnie pod upałem działowym , sądzi o pla­
nach sw ego wodza,
k tó ry
w sz y stk o
widzi
z daleka i kieruje z góry. — W wielkim łań­
cuchu zdarzeń, w jaki splatają się dzieje ludz­
kości i historya pojedynczych narodów , —
w z ro k nasz jedną tylko obejmujący chwilę, —
oderw ane dostrzega ogniwa, — całości o g a r­
nąć niezdolny. — W pomroce dziejów gubią
się p r z y c z y n y faktów, na które nasze znie­
cierpliwione patrzą o c z y ; zasłona przyszłości
ukryw a przed nami ich n a stę p stw a ; zaledw o
nam wolno je przeczuw ać.
ziemski
nie
dojrzy,
Ale czego w z ro k
jaśniejszem
jest
przed
16
okiem duszy, przed rozum em w ia rą opromie­
nionym. Jak dźwięki o d e rw a n e r ę k a m istrza
wiąże w harm onijny akord: tak z pojedyn­
czych w y d a rz e ń i epok dziejow ych s p ra w ie ­
dliwość i m ądrość Boża, rzą d z ą ca św iatem ,
s tw a rz a w ielką harm onię dziejów, harm onię
zupełną i doskonalą, bo sta n o w ią c ą cząstkę
dziejów Boskiej O patrzności. M y postawieni
w jednym punkcie czasu i przestrzeni, p rz y ­
w y k liśm y z w r a c a ć u w a g ę na jednę chwilę,
w której t r w a m y i n a jedno miejsce, w którem jesteśm y, — podczas kiedy m ielibyśm y
mieć na względzie cały łańcuch wieków . Za
krótko ż y je m y na to, by dojrzeć z w iązek zła
obecnego, które nas tak razi, z dobrem powszechnem ; a poniew aż O patrzność nie idzie
w s w y c h zam ysłach tak prędko, jak nasze
pragnienia, bierzem y stąd pochop do s z e m ra ­
nia przeciw Niej. P la n y Boże są niedościgłe,
niezmierne, a nasz w z ro k jest ograniczony.
C zyż z n a m y stosunek tego, co jest, — z tem,
co było i co będzie? zw iązek z pełnością
i z ostatecznym kresem w sz y stk ic h dziel
P rz e d w ie c z n e g o ? Jakże w ięc m ożem y się
ośmielić naszej p o d d a w a ć je k r y ty c e ? Zuch­
17
wali, pow iada O. Kajsiewicz, żą d am y zgłębić
płytkim n a szy m rozum em i to dokładnie ta ­
jemnice M ądrości Bożej. Kusą piędzią krót­
kiego naszego i niecierpliwego ż y w o ta chcem y
zm ierzyć wiekuiste, spokojne ro zm iary dróg
Bożych. S ą d z im y przeto, jako nieświadomi
praw ideł optycznych o persp e k ty w ie obrazu,
dopóki nie staniem y w stosow nym i praw dzi­
w y m punkcie widzenia. Zrazu uderza nas nie­
ład, grubość ry s ó w — powoli jednak a cier­
pliwie w p a tru ją c się, szczególnie jeśli słucha­
m y rad ludzi biegłych w tej sztuce, z a c z y ­
n a m y coraz w ięcej o d k ry w a ć harmonię,
kształty, nareszcie i piękność całości. P odo­
bnie się dzieje w sądach naszy c h o rządach
O patrzności nad św iatem . Zrazu uderza nas
i g orszy chro p o w a ta nierówność, krzy c z ą ca
niespraw iedliw ość, — ale w miarę, jak się
zbliżać będziem y do p raw dziw ego punktu
widzenia, do ogniska wieczności, w którem
Bóg sam mieszka, z którego wychodzi, do
którego się w s z y s tk o z w r a c a : coraz w ię ­
cej o d k ry w a ć będziem y pow odów do podzi­
w iania,
—
się — zrazu
m iasto
sądzenia
ciemniej, jakoby
i
gorszenia
przez
mgłę,
2
w coraz większej jasności potem, w dosko­
nałości kiedyś.1)
C zęstokroć czas odsłania cel w y d a rz e ń
i to, co jest niepojęte dla w spółczesnych,
jest jaśniejsze i zrozum ialsze dla potomności.
Kiedy ba rb a rz y ń sk ie ludy z P ółnocy
spadły na prow incye p a ń s tw a rzym skiego
i czyniły olbrzym ie spustoszenia w śró d n a ro ­
dów katolickich Galii, Hiszpanii i W łoch: słabi
w w ierze chrześcijanie pytali, dlaczego lud
w ie rn y staje się łupem n iew iernych? W te d y
Salwian, w y m o w n y kapłan z Marsylii, c h w y ­
cił za pióro, by położyć tam ę szem raniom
i uspraw iedliw ić O patrzność. — W naszych
czasach, w śró d w strząśnień politycznych i re­
ligijnych, w śród okropnych w alk całej niemal
Europy, w ś ró d p rzerażających bezpraw i, iluż
to ludzi zgorszonych tym nieładem sądzi, że
Bóg nie zajmuje się tem, co się dzieje na świecie! A jednak, czem że to w s z y s tk o jest
w oczach Tego, k tó ry króluje w w ieczności?
Z tiaszemi narzekaniam i, z naszem i klęskam i
i nieprawościam i — podobni jeste śm y do
') Kaz. o Opatrzności.
19
mrówki, k tó ra mniema, że koniec ś w ia ta n a ­
stąpi}, bo kropla w ody zalała jej gniazdo. —
Je st za w sz e jakiś plan u k ry ty w ty ch z a b u ­
rzeniach, które od czasu do czasu zmieniają
oblicze ś w ia ta lub narodów .
G d y b y Bóg
zechciał nam odsłonić sw e tajniki, poznalibyś­
m y, jak głęboka jest w tem m ądrość. M y
sami, jakkolwiek ograniczeni, czyż nie m oże­
m y d op a trz y ć się niektórych przyczyn tych
dziw nych i zdrożnych przew rotów , które
w strz ą sa ją ludami?
Pocóż te p rzew roty, te wojny, te rew o lu c y e ? Poto, b y pokarać grzeszne narody.
B oska spraw iedliw ość ujawnia się najbardziej
w przyszłem życiu nad jednostkami, — nad
narodam i zaś w yłącznie w tem życiu; — one
bow iem doczesny tylko mają żyw ot. Kiedy
m iara w y stę p k ó w , nierządów, niezbożności
w sz y stk ic h w a r s tw jakiego narodu jest dopeł­
niona, w te d y następuje pomsta spraw iedliw a.
Bóg dom aga się hołdów publicznych od n aro­
du, — widocznie więc karze go za bunt i nie­
w dzięczność w zględem Siebie. Daje odczuć
panującym i dzierżącym w ładzę, że nie można
2*
20
bezkarnie d a w a ć ludowi przykładu ro zw ią z ­
łości i niezbożności; a ludom — że bezkarnie
nie m ogą iść za ty m zgubnym przykładem
Pocóż te w ojny, te p r z e w ro ty ? B y po­
uczyć tych, k tó rz y udają, że nie wiedzą, iż
Bóg jest n a jw y ż sz y m P anem , który, kiedy
Mu się podoba, obala królestw a, jak jednostki;
i by nas przestrzedz, iżb y śm y nasze nadzieje
poza tę ziemię przenosili, bo na niej w s z y ­
stko w re, chwieje się, jest niepewne. S p ra ­
w iedliw ość B oża dopuszcza te wojny, rew olucye dla odnowienia ludów upadłych, zniepraw ionych w y stę p k am i, by je przebudzić
z złow ieszczego letargu. S ą ludy tak głęboko
pogrążone w śnie obojętności religijnej, że nie
przebudziłyby się inaczej, jak p rzy łomocie
straszliw ych burz, w strz ą s a ją c y c h podw alina­
mi św iata.
P o cóż te w ojny, te w strząśnienia poli­
ty c z n e ?
B y ludy kłam stw em uwiedzione
przyw ieść do p ra w d niezbędnych, p o d sta w o ­
wych, a z b y t długo lekcew ażonych. Kiedy
złości prze w aż y ły , kiedy w s z y s tk ie z a sa d y
moralności
i
porządku
publicznego z ostały
zdeptane — kiedy się p r z y w y k ło z w a ć złem
21
to, co dobre, a dobro — ziem: w jakiż sposób,
pytam , m ożna w y w ie ś ć um ysły z błędu? Ro­
z um em ? Ależ jego się nie słucha pośród
w r z a w y rozpasanych namiętności. Zali do
rozum u i do serca nie p rzem aw iał nasz złotou sty S k a rg a w kazaniach sejm ow ych — nap różno? — Może p o w a g ą dośw iadczenia?
Ależ w niem upatruje się przyw idzenia, uprze­
dzenia, nieśw iadom ość,
ł a tw o w ie r n o ś ć . . . .
Może po w a g ą m ę d rc ó w ? Ależ ci — wołają —
to w stecznicy, um y sły bojaźliwe, niewolnicy
przestarzałych zasad! Odzież w ięc znaleźć
leki na tę głęboką, śm iertelną chorobę serc
i u m y słó w ? B y ją zleczyć, potrzeba d o św ia d ­
czenia aktualnego, uderzającego, dotykającego
w sz y stk ic h . . . Cóż w ięc czyni O patrzność?
U suw a s w ą rękę, w y d a je ludzi ich p rzew rot­
nej mądrości, dopuszcza, że porw ani zapalczyw ością sw ego szalonego rozum u łamią święte
z a p o ry w ia ry i cnoty, — i nagle św iat m o­
ralny i polityczny m iesza się, w szystkie w ią­
zadła i sp rę ż y n y pękają, podpory się chwie­
ją, gm ach społeczny pochyla się i pada ruiną
na sw e zburzone podwaliny.
prze d staw ia
się
tylko
Oczom naszym
dzieło
rozwiązłości
i b e z b o ż n o ś c i----- I cóż złemu zaradzi i je
w y le c z y ? S a m e te b ezpraw ia! W śród a n a r ­
chii, nieprawości i klęsk napiętrzonych, czło­
wiek odczuw a potrzebę ham ulca i opiekuń­
czej pow agi; w sz y stk ic h o c z y z w ra c a ją się
ku Temu, k tó ry rozkazuje w ichrom i burzom ;
klęski rozśw iecają om roczony niepraw ościami św iat, — on się odnaw ia sam em sw y c h
nieszczęść ogrom em ; z głębi ruin zaw alonego
św iata potężny w ychodzi głos: O teraz kró­
lowie, rozumiejcie; ćwiczcie się (uczcie się), któ­
rzy sądzicie ziem ię! (Ps. 2, 10), uczcie się, że
tylko w szczerem do Boga powrocie ratunek
w a sz i w skrzeszenie!
Myśli podobne odnajduję w l i ś c i e
p o s t n y m śp ks. A rcybiskupa Likow skiego
z 24. sty cznia 1915.
.W o jn ę n a zw ano słusznie rózgą Bożą.
C hociażby była najspraw iedliw szą, sp ro w a d z a
tyle cierpienia i nędzy na ludzkość, że w niej
jedynie karę B ożą u p a try w a ć można. Kara
spada za winy.
A tych win nagrom adziło
się za dni naszych tyle, że sta ły się jak by
m głą nieprzejrzystą, p rzysłaniającą ludzkości
Boga i wieczność.
Widzieli daw no grożące
niebezpieczeństwo
Namiestnicy Chrystusow i
i od dłuższego już czasu przestrzegali ludz­
kość przed tą duszącą atmosferą, w której
się pogrążała, nawołując ją, by się odnowiła
w Chrystusie, ale słow a ich przebrzm iew ały
bez echa.
U latyw ał duch chrześcijański
z pośród narodów , now ożytne pogaństw o
z z a strasz a ją c ą szybkością s z erz y ć się poczęło
po
całym
świecie-
Ludzkość
stanęła
nad
przepaścią. W y c z e rp a ły się łagodne środki
miłosierdzia Bożego, więc s u ro w s z y środek,
w ojna, ona rózga Boża, m a przy w ie ść spo­
łec zeństw a europejskie, do upamiętania, ma
je odnowić.
O pow iada ewangelia, że kiedy
P a n ujrzał Jerozolimę w blasku
ludną i g w arn ą, zapłakał nad nią,
Gdybyś i ty poznało (Jeruzalem) i w
twój, co jest ku pokojowi Twemu, a
kryte jest od oczu twoich.
Chrystus
chwały,
mówiąc:
ten dzień
teraz za­
Albowiem przyjdą
na Cię dni i otoczą cię nieprzyjaciele twoi,u
(Św. Łukasz. 19, 42—43.)
Nie poznała ludzkość dni nawiedzenia
Bożego, w ięc teraz cierpi; — biada jej, gdyby
i teraz z a k ry te jej b y ć miało, co jest ku po­
24
kojowi, tj. zbawieniu jej. W ojna jest bow iem
nie tylko rózgą, ale z a razem n a u c z y ­
cielem.
do
W ojna w z y w a nas prze d e w sz y stk ie m
szczerej p o p ra w y życia.
Now oczesne
pogaństw o, w dzierające się najrozmaitszemi
drogami do społeczeństw chrześcijańskich,
w ystudziło i wyziębiło s e rc a ludzkie dla z a ­
sad i praw ideł chrześcijańskich. Duch p o gań­
ski opanow ał nieomal w s z y s tk ie dziedziny
działalności ludzkiej. Z ka te d r u n iw e rs y te c ­
kich o d z y w a ł się już nieraz ateizm ; głosiły
go bezkarnie uczone rzekom o dzieła, a pisma
codzienne niosły ten jad i tę truciznę w sz e ­
rokie w a r s t w y czytelników.
Ono pyszne
„Nie będę słu żył“ (Jerem. 2, 20-) rozlegało się
coraz głośniej i szerzej. A w ślad za tem
zboczeniem umysłu szło zboczenie serca. F a ­
lą złow rogą rozlew ało się zepsucie m oralne
w śród św iata.
P o d pozorem piękna w darło
się do p rz y b y tk ó w sztuki, obniżyło poziom
literatury pow szechnej, a urągając w ro d z o n e ­
mu uczuciu skrom ności, narzucało b e z w s ty d ­
ne m ody płci niewieściej. Zboczenie um ysłu
25
i zboczenie s e rc a spow odow ało on kult ciała,
ono dogadzanie sobie, one zbytki, przekracza­
jące w sz e lk ą m iarę dozwoloną. W grom a­
dzeniu jak najwięcej pieniędzy upatryw ano
cel życia, chw alę sw oją w poniżaniu bliźniego.
Doszło do tego, że w niektórych społeczeń­
s tw a c h już nie wiele ry s ó w dostaw ało do
tego obrazu upadku, jaki sta ro ż y tn y św iat
pogański przedstaw iał.
Darem ne b y ły wszelkie naw oływ ania
do odw rotu. W te m jak grom spada wieść
0 wojnie, pow ołująca miliony pod oręż. I odrazu ocknęły się um y sły ludzkie. W obliczu
g ro zy wojennej znikły jak w idm a chwiejności
w w ierze i obojętność w zględem niej. Zrozu­
miano, że nie w płytkich m ędrkow aniach,
lecz w w ierze C hry stu so w ej jest moc dla
ducha i źródło pociechy dla s e rc a ludzkiego.
W m orzu krw i i w potokach łez ludzkich
ujrzano spraw iedliw ą i k a rz ą c ą rękę Bożą
1 ukorzono się przed nią. Umilkły namięt­
ności. T am , gdzie w zapasach strasznych pa­
dają tysiące, nie miejsce na w yuzdanie. Ustał
kult ciała. Pole walki, uciążliwe marsze, nie­
przespane noce, niezaspokojony głód w y m a ­
26
gają zaparcia się, którego ludzkość przedtem
znać nie chciała. Znika zbytnie przyw iązanie
do dóbr doczesnych- Widzi człowiek, jak
w gruzy w a lą się dom y, jak, gdzie groza w ojny
przeszła, n a w e t pieniądz nic nie w a ż y , — k a ­
w ałka chleba za niego kupić nie m oże —
w ięc mimowoli o d r y w a od nich serce swoje.
P rzedziw nem i drogam i prow adzi Bóg
człowieka. Z głębi niew iary i z nadużycia
dóbr ziem skich wiedzie go dziś przez wojnę
na w y ż y n y , na których Kościół widzieć go
pragnął od d a w n a Z g ruzów i ruin now ego
pog a ń stw a podnosi się n o w y rodzaj w ielbiący
P a n a ży c ia i śmierci.
Niech w ięc te głosy, które p rzem aw iają
do nas z pola w alki, nie przebrzm ią dla nas
bezow ocnie; niech będą pobudką do szczerej
i trw ałe j p o p ra w y ż y c ia w m yśl upomnienia
P ro ro k a : Szukajcie Pana, póki znalezion być
może; w zywajcie go, póki jest błizko. Niech
opuści złośnik drogę swoją, a m ąż nieprawy
m yśli swe i niech się nawróci do Pana, a zm i­
łuje się nad nim, i do Boga naszego, bo hojny
jest ku odpuszczeniu.
(Izaj. 55, 6—8.)“
27
Ja k długo naród nasz, w m yśl O p a trz ­
ności, spełniał dziejowe swoje posłannictwo i
szczycił się m ianem p r z e d m u r z a c h r z e ­
ś c i j a ń s t w a , P o lsk a roztaczała niezrów na­
nej c h w a ły narodow ej blaski; — upadla zaś
jak lud w y b ra n y , kiedy się sprzeniew ierzyła
swej misyi, kiedy odpadła od p raktyk w iary
Chrystusowej,, tego jedynego niemal centrum,
skupiającego luzem chodzące zaw sze jed­
nostki. — Ś w ia d c z y o tem mistrzyni życia
— historya.
Po przyjęciu w ia ry katolickiej rozszerza
ją Bolesław C h robry — poprzedzany św. W oj­
ciechem; w spółcześnie rozszerzają się granice,
rośnie ład, praw o, wielkość i pom yślność kraju.
Za jego sy n a M ie c z y sła w a II. naród popada
w b a łw o c h w a lstw o — a P olska się rozpada.
W ra c a Kazimierz Odnowiciel, — w ra c a
z nowym i apostołami, podnosi ołtarze, krzewi
dobry obyczaj i o św iatę — w ra c a i doczesna
Polski pom yślność.
Bolesław Śm iały, dopóki za młodu słu­
chał św . Stanisław a, przew odzi Rusi i W ę ­
grom, jest sędzią pokoju w Słowiańszczyźnie.
28
Za zbrodnię na św. Biskupie dokonaną, spada
mu z głow y korona — i P o lsk a maleje.
D źw iga ją znow u pobożny i w ojenny
K rzyw ousty, a n a w ra c a ją c P o m o rz e szeroko
rubieże Polski za O drę przerzuca.
A po nieszczęśliw ym podziale — za Ł o­
kietka zew n ę trz n e odrodzenie, zjednoczenie
ojczyzny — poprzedziło w e w n ę trz n e
gow anie w ia ry .
sp o tę ­
W ia ra i pośw ięcenie Jadw igi dały nam
Litw ę i Ruś, odbitą na T a tara ch , k tórą po­
przednio Kazimierz W ielki do Polski p r z y ­
łączył.
Ale w złotym w ieku, u s z cz y tu potęgi,
kaznodzieja i prorok naszego narodu, Skarga,
d la o d s z c z e p i e ń s t w a
z apow iada ruinę.
i
niewiary
P obożność J a n a Kazim ierza i z w ro t n a ­
rodu ku religii pod w rażeniem cudownej
opieki B ogarodzicy — P olskę jeszcze o c a l a ;
— ale niew ia ra XVIII. w ieku m ająca w y r a z
w zepsuciu o b y c z ajó w P olskę zabija.
N iestety naród nasz nie d otrzym ał ślu­
bów — C h rystu sow i P a n u i Królowej Koro­
ny Polskiej w k a te d rze lw ow skiej przez Jana
29
Kazimierza
uczynionych,
to też P olska
w oczach chylić się poczęła ku upadkowi.
Ale i w te n c z a s jeszcze Opatrzność, uosobiona
w litości Tej, do której naród za w sz e garnął się
jak do matki, konającej z w in y własnej ojczyźnie
niosła pomoc i ratunek. P rz e m a w ia ła do niej
głosem jej kaznodziei: „W ejdź w siebie, opa­
miętaj się, g rzeszny narodzie, boć ręka spra­
w iedliwości ciąży nad tobą." A kiedy i oso­
biste i narodow e niepraw ości kamienne w y ­
tw o rz y ły uszy i s e rc a w narodzie, kiedy prze­
brała się m iara przew inień — z woli O patrz­
ności, najlitościw sza Polski Królowa, M arya,
w s trz y m a ła czarę gniew u Bożego, by się nie
w y la ła aż do dna na przeniew ierców ; w cier­
piących i w a lc z ą c y c h w le w a ła balsam pocie­
chy i m ęstw a. W n a szych czasach O patrz­
ność, ujaw niająca się w nieustannej pomocy
B ogarodzicy, do d a w a ła hartu prześladow anym
za w ia rę i ojczyznę; utw ierdzała bohaterskich
Unitów; to w a rz y s z y ła w ygn a ń c o m w k rz y ­
żowej drodze na Sybir, — lub na obczyznę.
T a opieka B ogarodzicy, z woli Opatrzności,
po
dziś
dzień
politycznie
podtrzym uje
naszym
w
narodzie
obumarłym
pierwiastek
dU
z m a rtw y c h w s ta n ia :
w ia rę
w
C h rystusa
i czułą ku B ogarodzicy pobożność.
Jeden z n a szych a rty s tó w usym boliżow ał
Polskę doby obecnej.
Na obrazie widnieje
dziew ica sk u ta w kajdany, pracująca w k o ­
palni; boleść i tęsk n o ta rozdziera jej serce
i odbija się na jej tw a rz y . Nie dziw, że
tęskni do śmierci. Na szczęście pełna blasku
i słodyczy ukazuje się jej D ziew ica P rz e n a j­
św iętsza.
w stępuje
Na w idok Niepokalanej otucha
w serce w ygnanki, dźw iga się
z ziemi i rączo c h w y ta się pracy. Jakiż to
w ierny obraz zbolałej naszej ojczyzny! Nie­
zaw odnie d aw no już s k u ty w k a jd a n y naród
nasz byłby się w y d a ł rozpaczy, g d y b y ten
ż y w y w y r a z O patrzności, M arya, nad nim
nie czuw ała; g d y b y serdecznem ku Sobie
nabożeństw em nie obudzała ciągłej naszej
nadziei.
Zrozumieli O patrznościow e dzieje Polski
tw ó r c y Konstytucyi 3 Maja. To też zw rotem
ku religii chcieli k onającą ojczyznę do życia
przyw ołać. W szelako z w ro t ten nie był dość
szczery, dość pow szechny, dość ogólny i n a ­
31
rodow y, dlatego P a n nie powiedział jeszcze:
Młodzieńcze,
dów, w s t a ń !
Beniaminie
naro­
Z ba w c z ą Konstytucyi 3- M aja m yśl po
r. 1830 podnieśli trzej najwięksi nasi w ieszcze
w s w y c h arcydziełach. — Mickiewicz, z w ła sz ­
cza w III. c z ę ś c i D z i a d ó w ; Słowacki
w A n h e 11 i m ; Krasiński w P r z e d ś w i c i e w sk a z u ją drogę, po której naród nasz
k ro cz y ć musi, aby dzień z m a rtw y c h w s ta n ia
przybliżyć.
Mickiewicz, co miłował nasz naród se r­
cem milionów, usiłuje podnieść P olskę do
Boga i postaw ić ją przed ludzkością, jako
pochodnię gorejącą, ro ztaczającą blaski pło­
miennej sw ej w iary.
S łow acki w A n h e 11 i m w y ty c z a na­
rodowi naszem u szlaki ku promiennej p rzy ­
szłości poprzez cierpienia i ofiary z miłości
Boga i bliźnich podjęte.
Nikt atoli tak jasno i p oryw ająco nie
w skazał tych zbaw iennych dla Polski szla­
ków, jak Krasiński. Już w I r y d y o n i e
w sk a z a ł nam, jako środek zbaw ienia — pokutę.
Oto głos B oży do Polski, usym bolizow anej
32
w Irydyonie: „Idź na północ w Imieniu C h r y ­
stusa — idź i nie z atrzy m u j się, aż staniesz
na ziemi mogił i k rz y ż ó w . — T a m po w tó rn a
próba tw oja, po raz drugi miłość tw oją (oj­
czyznę) ujrzysz przebitą, konającą, a sam nie
będziesz mógł skonać — i męki ty sią c ó w
w cielą się w serce tw oje. Idź i ufaj imieniowi
m e m u . . . . A po długiem m ęczeństw ie zorzę
rozw iodę nad w am i — udaruję w a s, czem
aniołów moich obdarzyłem przed w iekam i —
szczęściem — i tem, co obiecałem ludziom na
szczycie G olgoty — wolnością." —
WNieboskiej Komedyi
K rasiń­
ski w skazuje, że ostateczne z w y c ię s tw o od­
nosi tylko m yśl chrześcijańska; ż e b y nasz n a ­
ród pow stał z grobu, m uszą z a s a d y chrześci­
jańskie b y ć sto so w an e nie tylko w życiu codziennem, pry w a tn e m , ale i w politycznem,
w stosunkach m iędzy różnemi klasam i tegoż
sam ego społeczeństw a.
W Przedświcie
zajm uje się już
w p ro st przyszłością Polski; przyszłość ta
przedstaw ia mu się w dziwnie jasnych b a r ­
w ach.
Rozum uje tu nasz wieszcz-filozof: albo
ludzkość nie będzie naprzód k ro cz y ła drogą
33
postępu, albo jeśli m a się doskonalić, musi
w p ie rw n a p ra w ić gw ałt, dokonany na polskim
narodzie. P o n ie w a ż zaś doskonalenie się ludz­
kości jest pewnikiem niezbitym, przeto i z m a r ­
tw y c h w s ta n ie Polski jest w y ższem ponad
w szelką w ątpliw ość.
P olska p rze d staw ia mu się, jako C h ry s ­
tus na ro d ó w um ęczony. Widzi on już oc z y m a
ducha przyszłość, a w niej chwilę wielką
i św iętą, chwilę z m a rtw y c h w s ta n ia Polski:
Ja k blask słońca, tak jej lice
I z błękitu m a źrenice —
A jej w zrokiem błyskaw ice!
Nad jej czołem z krw i k orona:
W ieniec w spom nień p u r p u ro w y ...
L ecz już przeszły w sz y stk ie bole
1 duch B oży na jej czole —
Naokoło już ś w ia t now y."
Tej Polsce świetlanej, słonecznej w s z y ­
stkie ludy cześć oddają:
I przyklękły — i słyszałem
Głos, co w ola w w iecznem niebie;
Ja k im S y n a niegdyś dałem,
T a k im, Polsko! daję Ciebie!
S y n mój jeden był i będzie,
34
Lecz m yśl Jego żyje w tobie,
Bądź w ięc praw dą, jak on w szędzie
J a cię córką moją ro b ię !”
N iestety P o lsk a nie była, ani jest taką,
jaką w w ieszczem natchnieniu ujrzał ją K ra­
siński i jaką m ieć pragnął.
Ażeby b y ć C h ry ­
stusem narodów , trzeba b y ć doskonałym , nam
zaś do tej doskonałości daleko. Rozbiór P o l­
ski był zbrodnią niewątpliwie, jak sa m a M a ry a
T e resa przyznała, ale do jej spełnienia m y ś ­
m y grzecham i sw ym i sami dopomagali. Nie­
podległości nie o d z y sk am y , zanim nie będzie­
m y jej godni.
Co w poprzednim rozum ow aniu Krasiń­
skiego było przesadnem i błędnem, to sp ro s­
tow ał w P s a l m i e D o b r e j W o l i , który
jest ostatniem słow em jego myśli i jej dopeł­
nieniem.
I M ickiewicz i Słow acki pragnęli uchylić
zasłony, o k ry w a ją c e j przyszłość narodu, ale
dawali się p o rw a ć w ieszczym na tc h n ien io m :
przeczuciem pragnęli odgadnąć przyszłość nie­
znaną, przepow iadali, jak b y w uniesieniu pro*
roczem. Krasiński, k tó ry rozbrat m iędzy stra s z ­
liwą rzeczyw istością, a tem, co by ć powinno
35
— odczuw ał nie mniej silnie, jak oni; chciał
jednak rozum em, m yślą dotrzeć do tajemnic
przyszłości. Rozumiał, że stoim y jakby na
trzęsaw isku, ż e śm y niczego niepewni, że chcą
nam w y d rz e ć język i w ia rę — i ból wielki
zrodził się w jego d u szy nie tylko z powodu
tego, cośm y stracili, ale i tego, co nam jesz­
cze grozi- A obok niebezpieczeństw zew n ę ­
trznych widział i w ew nętrzne. Do dusz pol­
skich w ciskał się jad nienawiści narodowej
i społecznej.
To w s z y s tk o uświadomił sobie Krasiński
lepiej, niż inni, w ięc też i w ię k szy niepokój
go ogarnął i skwapliw iej szukał ratunku. Zna­
lazł go w chrześcijańskiej zasadzie miłości
bliźniego i na tej podstaw ie oparł swoje ro­
zum ow ania. Doszedł do wniosku, że cierpie­
nie nie jest jeszcze zagładą, że o czyszcza ono
dusze, do Boga zbliża i że przyszłość tego,
kto cierpj niewinnie, pew niejszą jest, niż tego,
kto spełnia rolę kata. Bóg miłości nagrodzi
tych, k tó rz y św iętem tem uczuciem przejęci
zaniechają zem sty, a kochać będą tylko i pra­
cować, — Albowiem św iatem rządzi S praw ie­
dliw ość Boża i ta karze złych, a w y w y ż s z a
3*
36.
cierpiących, a niew innych. S tą d i przyszłość
narodu polskiego jest pe w n a ; co w ięcej naród
nasz stanąć musi kiedyś na czele innych lu­
dów, by w ieść je w krainę ewangelicznej mi­
łości. Ale b y naród nasz p o w stał z grobu
i szcz y tn ą s w ą m isyę m e s y a ń s k ą mógł speł­
nić, p otrzeba koniecznie, b y sam promieniał
czynną, św ietlaną, w iarą, by się do C h ry stu sa
naw rócił całem sercem i ż y ł Jego duchemT ęż sa m ą m yśl, za dni naszych, w y p o ­
w iedział H e n ry k Sienkiewicz w sw ej niezró­
w nanej T r y l o g i i ; — w oła on tam w c z a ­
rujący s p o s ó b : ż e o d r o d z e n i e p o l i t y ­
czne n a r o d u musi w y p r z e d z i ć od­
rodzenie
moralne.
Potężniej jeszcze przem ów ił do narodu
w innem sw e m arcydziele „ B e z d o g m a t u "
— uplastyczniając w P łoszow skim tę myśl,
że naród bez w ia ry , bez dogm atu —_nie idzie
ku z m a rtw y c h w s ta n iu , lecz ku sam obójstw a,
choćby w najlepszych m a te ry a ln y c h p ozosta­
w a ł stosunkach.
W „R o d z i n i e P o ł a n i e c k i e h “ idzie
on dalej. Tu już nie tylko n e gatyw nie jak
37
w „ B e z d o g m a t u " , lecz pozytyw nie k r y s ­
talizuje w Połanieckim tę myśl, że d o g m a t
religijny, że w ia ra w cielona w czyny jest
nieodbitą potrzebą zarów no społeczeństw a jak
jednostek.
Sienkiewicz nie myśli w s k a z y w a ć jakichś
p ra w d now ych, w y s ta rc z a ją mu daw ne: chrze­
ścijaństw o jest potęgą, religia jest potrzebą,
dogm at jest p o d sta w ą szczęścia człowieka,
— oto co m ożna w y c z y ta ć w „ P o ł a n i e c ­
kich".
Je st potęgą, potrzebą, p o d sta w ą szczę­
ścia, ale c z y niczem w ię c ej? Na to daje od­
powiedź w „Q u o v a d i s?
N akreśliw szy genialnie, w m istrzowskich
o brazach d w a ś w ia ty pogański i chrześcijań­
ski, w skazuje, że tryum f o sta te cz n y jest
w wierze gorącej, bohaterskiej w y z n a w c ó w
C h ry stu so w y ch , jakimi były, prócz wielu in­
nych, dusze na w s k ro ś c h rz e śc ijań sk ie : Ligia,
P olka i jej sługa barbarzyniec, nasz praprzo­
dek, Polak, Ursus.
P rz e d Sienkiew iczem tęż sa m ą m yśl w y ­
powiedział znakom ity nasz historyk, profesor
38
uniwers. Józef Szujski: „Naród polski, mówił,
upadł z w łasnej w in y i tylko w łasną zasługą
i pow rotem sz cz e ry m do w ia ry może się podźwignąć. Upadliśmy, bośm y byli niekarni,
nierządni, bośm y byli nie dość katolikami,
bośm y uciskali lud. N a p ra w ą w a d narodo­
w y c h , życiem na w s k ro ś chrześcijańskiem ,
m ożem y się tylko odrodzić, jako naród poli­
ty c z n y ." 1)
To też p rzy kształtow aniu przyszłego bytu
naszego n a rodow ego m y tylko liczyć m ożem y
na w ł a s n e
moralne
s i ł y , z zasad
ew angelicznych w y k w ita ją c e .
Nasze w y r o ­
bienie duchow e m oralne to grunt jedynie pe­
w n y pod nogami, pozatem w sz y stk o inne
jest przypuszczeniem , hypotezą, kom binacyą.
O dy w ojna się skończy, g d y losy Polski
istotnie w a ż y ć się zaczną — dojrzałość nasza
p rzed ew szy stk iem będzie w zięta w rachubę;
od p o s ta w y naszej godnej a zgodnej, p o w a ż ­
nej a dostojnej wiele, jeźli nie w s z y s tk o z a ­
leżeć będzie.
Niestety, mimo tylokrotne z a w o d y , m y
w ciąż w y g lą d a m y zbaw ienia tylko z e w n ą t r z ,
!) Kilka prawd z dziejów naszych 1867,
a zapom inam y o tem, że losy każdego naro­
du O patrzność w jego w łasne złożyła ręce.
W y le c z y liśm y się już z tej iluzyi w znacznej
mierze, ale pewien osad tego rom antyzm u
politycznego pozostał, a go rąc z k o w a atmosfera
w ojenna aż nadto jest podatną do rozdm ucha­
nia tego rodzaju skłonności.
W tem właśnie poczuciu, że tylko o w ła s­
nych siłach przy zdrow iu moralnem , jakie d a ­
je w iara, s k ry sta liz o w a n a w czynach, potrafi­
m y coś zrobić dla przyszłości narodu, tkwi
coś uspokajającego, coś co nam może dać
pew ność siebie i jasność celów w tych tak
w zbu rz o n y ch czasach, gdzie zre sz tą w szelka
busola zawodzi.
Zapatrzeni w Boga, którego
oblicze z a w sz e nachylone nad dziejami ludzkiemi, zaufajm y Jego O patrzności; a zwrotem
sz cz e ry m do w ia ry Ojców, s ta ra jm y zjednać
sobie łaskaw e Jej na naród nasz spojrzenie.
Chw ila obecna w y m a g a od nas napięcia
całej energii, w y tę ż e n ia w szystkich zdolności
— ofiar najcięższych — ze rw an ia z wszelki­
mi nałogam i i błędami, które stoją w przeci­
w ieństw ie do interesu ogółu. Chwila obecna
ż ą d a od nas w szystkiego! Z nas samych
40
najcięższą ofiarę
ponieść
winniśm y.
C zyż
powagi i g rozy obecnej chwili m ożliw a jest
obojętność, m ożliw e jest jeszcze życie, jakie
niejeden z nas wiódł dotąd: życie gnuśności
i beztroski, sobkostw a, m ateryalizm u, p r a k ­
tycznej b e z w y z n a n io w o śc i?
W s z y s c y jak jeden m ąż prag n ą ć w inniś­
my, by P o lsk a duchow o odrodzona w y sz ła
z obecnej klęski zasobniejsza w energię,
piękniejsza cnotą, a b y do tryum falnego T e
D e u m w odświętnej s ta n ą ć mogła szacie.
w
Trzeba, trz e b a nam koniecznie w sk rz esić
sobie w ia rę gorącą, praktyczną, w iarę,
k tóra w ś w ie tn y c h okresach dziejów naszych
o ż yw iała nasz naród.
Polsko, dopóki całem sercem , wr duchu
pokuty, nie zw rócisz się do krzyża, do w ia ry
C hrystusow ej, nie usły sz y sz obietnicy w y b a ­
wienia, pow rotu, do tw ego raju ziemskiego,
do dziedzin twoich! Dla czegóż, pytam , dotąd
nie spełniła się nad nami ta obietnica C h r y s ­
tusa: Jam jest zm artwychwstanie i żyw ot, kto
we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie?
Bo naród nasz nie d o trz y m ał w a ru n k u :
,k to
41
we mnie wierzy", kto w ie rz y czynem, co k r y ­
stalizuje i rozprom ienia jego wiarę.
Polsko, ty jak on paralityk ewangeliczny,
k tó ry lat trzydzieści ośm leżał w niemocy
nad s a d z a w k ą Siloe, P a n się pyta, czy chcesz
b y ć uzdrow ioną? P a rality k u pomiędzy naro­
dami, wielki niegdyś, s ła w n y i potężny naro­
dzie polski, nie człow ieka tobie szukać, ale
C hrystusa. On sam tylko może ci powiedzieć:
„ P a ralityku w stań".
Ale C hrystus dom aga
się spełnienia pew nego warunku- Zbawiciel
tłum aczy Nikodemowi, że, a b y wnijść do
kró le stw a niebieskiego, trzeba się o d r o d z i ć
n a n o w o . Nie zrozum iał tego Nikodem, bo
jeszcze cielesny, pytał, jak może m ąż dorosły
w rócić napow rót do ż y w o ta m atki swojej.
Podobnie, narodzie polski, ab y ś pow stał i żył
now em życiem , potrzeba, byś się odrodził na
nowo! P otrzeba, b y ś wrócił napow rót do
ż y w o ta m atki Twojej, do myśli twojej pierw ­
szej, z którejś się urodził, z którąś żył w po­
łączeniu z Duchem C hry stu so w y m . Cóż to
jest duch narodu? Je st to duch zbiorowy
ludu w zjednoczeniu z Duchem Chrystusa.
Kiedy ten duch z biorow y się psuje i w iara
42
zanika, naród rozpada się w e w n ętrzn ie na
składow e sw e pierwiastki, które cierpieniem,
jak ogniem przeczyszczone, w n o w ą się z ra s ­
tają całość w połączeniu i pod kierunkiem
D ucha Bożego.
W iele od tego czasu narodow i teoryi
zbaw ienia przedstaw iono. Jedne złe s z a ta ń ­
skie — to k rz y ż złego łotra; — drugie lepsze,
ale ludzkie — nie dość silne, to k rz y ż dobrego
łotra; trzecie i m y z niemi p rze d staw ia m y :
przeprow adzenie nauki C hry stu so w ej w myśli,
w uczucia, w czynności p ry w a tn e i publiczne
— to — k rz y ż C h ry stu sa.
Dotknijmy się
nim, tej chorej niew iasty, tej milej ojczyzny
naszej, a pow stanie.
P o w ró ć m y do ż y w o ta m atki naszej, do
w ia ry ojców naszych!
N aród żyje zarodam i
życia, które dostał od początku, te tylko może
rozw ijać w sobie; a jakim że żyw iołem żyliśm y
od początku, jeśli nie w ia rą C h ry s tu s o w ą ?
W iara ta daje tę silę z a c h o w a w c z ą narodowi,
ten balsam, c h roniący od zepsucia, udziela
coś z niepożytności i w ieczności swojej.
Dlatego żaden naród katolicki nie upadł niepowrotnie, póki się w ia r y sw ej nie w yrzekł.
43
Sam tylko Kościół katolicki m a nieśmiertel­
ności obietnicę.
D w adzieścia w ieków ery
chrześcijańskiej to w spaniale wyjaśnienie tych
słów J e z u s o w y c h : Na tej opoce zbuduję Koś­
ciół mój, a bramy piekielne przeciwko niemu
nie przemogą. W s z y s tk o starzeje się i niknie
z człowiekiem, co wzięło początek od czło­
wieka, jeden tylko Kościół, z upływem
ków nie siwieje, nie traci zew nętrznej
i krasy- W śród ruin państw , sy s te m ó w
gijnych, filozoficznych i politycznych, u
w ie ­
siły
reli­
stóp
jego nagrom adzonych, on sam jeden stoi po­
tężny, niew zruszony, jak piram ida w śród ru­
chomego piasku w pustyni, bo m a w sobie
zaród Boski, broniący go od starości i zepsu­
cia.
Otóż naród katolicki, dopóki wiernie
trz y m a się
Kościoła,
dziw ny
bierze
udział
w jego niepożytości tu w czasie. Naród k a ­
tolicki m oże utracić b y t p a ń stw o w y , ale nie
b y t narodow y.
Tem bardziej nam potrzeba tej w iary, że
ona była i jest p o d sta w ą całego życia um ys­
łowego, m oralnego i historycznego Polski.
Życie Polski dla tego wyłącznie spoczyw a
w katolicyzm ie, iż on jeden był spójnią i ki­
44
tem tego kruchego ciała, w któ ry m indyw i­
dualność z a w sz e przem agała, a poza rodzinę
rzadko w ychodziła. On z a stę p o w a ł tę spoistość
i organiczne instynkty, k tórych z a rów no z in­
nymi ludami nie posiadam y. On zastępow ał
ten zbiorow y, publiczny rozum, który, nigdy
w eń nie bogaci, dziś z osłabieniem w ia ry u tra ­
ciliśmy. Katolicyzm przyniósł nam to w y c h o ­
wanie, co nas czyni w y ż s z y m i nad inne ludy
słowiańskie. C z y ż nie katolicyzm bronił nas
dotąd najskuteczniej od zrusyfikow ania lub
zniem czenia? Jeżeli w szędzie i z a w sz e w iel­
kie m yśli z s e rc a płyną, ted y najbardziej
w nas pobożność, zapał, p ły n ąc y z w ia ry , z a ­
s tępow ał w s z y s tk ie niedostatki rządu i rozu­
mu politycznego. N arodow ość zatem naszą
słusznie m ożna p rz y ró w n a ć do obrazu, nam alo­
w an e g o na m urze.
Ja k długo mur cały, jak ­
kolw iek obraz b y łb y uszkodzony, w s z y s tk o
da się napraw ić, ale skoro się mur obali,
w sz y stk ie nasze teo ry e , c ały p a try o ty z m nie
zbawi narodu. P o lsk a przestanie b y ć Polską,
a gw ałtem ch c em y bronić sam ego obrazu, nie
dbając o mur w ia ry .
To też w rogam i naszej ojczyzny — ta r-
45
gow iczanam i dzisiejszej doby są ci, k tórzy
jakoby taranem n ied o w iarstw a biją w ten mur
milej ojczyzny naszej! — T argow iczanam i dzi­
siejszej doby są ci truciciele młodzieży, co
łam ią onym orlętom naszym skrzydła do w y ż ­
szego podniebnego polotu! T a rg ow iczanam i
są ci w s z y s c y niekatoliccy katolicy, k tó rz y
depcą i pogardzają p raw e m B oga i Kościoła,
k tó rz y popierają dzieła i dzienniki niezbożne,
k tórzy dom agają się wolności dla w szystkiego,
tylko nie dla religii C hrystusow ej! T a rg o w i­
czanam i są dzisiaj mniej modni niezbożni, dla
k tórych p ra k ty c z n a niew iara m a służyć za
synonim postępu i ośw iaty, k tó rz y chcieliby
z umiejętności wszelkiej uczynić pogankę.
Dopóki się nie sk ru s z y m y w sercu i nie
w e ź m ie m y do pokuty, dopóty niebłogosławieństw o Boże nie przestanie roztopionym ołowiem
k a pać na głow y nasze; — bo Bóg Polski nie­
w ierzącej, niezbożnej nie potrzebuje, nie chce.
W ziął Bóg nasz naród do swojej szkoły
k rz y ż a i nie w ypuści aż naw ró c o n eg o ....
W ielką p raw d ę w ypow iedział książę Adam
C zartoryski w r. 1831: .K atolicyzm nie po­
46
winien b y ć z miłości ojczyzny, ale p a try o ty zm
— z miłości Boga".
T ylko w ia ra i miłość B oża m oże nas P o ­
laków w jednolity zespolić naród i uchronić
od najzgubniejszego rozkładow ego czynnika,
jakim jest w a ś ń , p a r t y j n a n i e z g o d a ,
jedna z głów nych zgu b y naszej przyczyn.
Z miłości ku wspólnej nam m atce, O jc z y ź ­
nie, w m yśl C h ry stu so w ą, uczyńm yż raz s ta ­
n o w c z y niezbędny ro zb ra t z tym w y lę g ły m
z p y c h y egoizmu politycznym dogm atyzm em ,
którem u wielu w c ią ż jeszcze hołduje, który
w m a w ia w nich, że oni tylko lub ich poli­
tyczni przyjaciele odkryli środek nieom ylny
na zbaw ienie O jczyzny, albo dogm at jedyny,
poza k tó ry m w s z y s tk o jest h e re z y ą lub prze ­
stępstw em . Jak że łatw o a nieoględnie p r z y ­
pisujemy nieom ylność w łasnem u rozumowi,
który w polityce c h y b a c ząstkę p ra w d y od­
bija. Cóż stąd w y n ik a ? To, że b e z w z g lę d ­
nie potępiam y tych, co innego są zdania.
S tąd k a ż d y u nas P olskę na d w a dzieli obozy:
ów z a s t ę p s p r a w i e d l i w y c h , do któ­
rego sam się zalicza — i drugi s z k o d n i-
47
k ó w, k tó ry c h b y chętnie wytępi}, g d y b y to
było w jego m ocy.
Szanujm yż przekonania szczere, uczciwe
drugich. Nie uw}aczajmy ludziom, k tó rz y bezw ątpienia tak samo jak m y szczęścia ojczyz­
ny pragną, jeno inną ku tem u d ą ż ą drogą.
Z obcymi do układów jeste śm y gotowi;
ale b y się pom iędzy sobą porozum ieć z dobrą
wolą, bez animozyi, bez zarozumiałości —
o tem m ówi się bardzo rzadko, najczęściej
z tym dodatkiem, że to w p ro st niemożliwe!
Naturalnie..., bo nikt u stępstw nie poczyna od
siebie.
K ażdy
żąda:
niechaj
ta
druga
strona
u korzy się, lub czegoś w yrz e k n ie pierwsza.
Póki tego nie uczyni, przypisujem y jej z d r a ­
d ę o j c z y z n y lub o b ł ę d p o l i t y c z n y ,
l ub b r a k
zdrowego
zmysłu.
Nie
dziw w ięc, że w z a jem n y nasz stosunek w y ­
łącznie składa się z oskarżeń . . .
Otóż ten b rak bratniej miłości i zgody
sta w ia tam ę litościwemu O patrzności z a m y ­
słowi w sk rz esz e n ia nie zespolonego, nie zjed­
noczonego jednolitym duchem narodu.
Rzecz
jasna, że w k ażdym narodzie m ogą b y ć i są
48
pa rty e i stronnictw a, spełniające poniekąd
rolę poszczególnych o rganów w danym ustroju.
Ale k a ż d y ustrój jest pomimo to całością,
k tórą jedna o ż y w ia dusza: podobnie nasz
ustrój n a ro d o w y jeden duch, duch jedności
i zgody o ż y w ia ć musi, jeśli j e d n y m m a m y
być narodem!
B udow ę w ięc przyszłej Polski, pod w o ­
dzą O patrzności od zjednoczenia dusz koniecz­
nie rozpocząć musim y. Bez tego zlania się
w jedną, miłującą się rodzinę, O jczyzną z w a ­
ną, w y m a rz o n e g m a c h y r o z p ry s k iw a ć się będą,
i s ta n ą niby domki z kart, rozpadające się od
byle powiewu. Koniecznie trzeba nam znaleźć
w ewangelicznej bratniej miłości cym ent, któ­
ry b y skitow ał i silnie spoił rozbieżne dzisiaj
cząstki myśli polskiej! Nie tw ierdzić z gestem
w yższości: o b e j d z i e m y s i ę !
B y ć może,
że ten lub ó w bez miłości się obejdzie, —
lecz nie obejdzie się bez niej dzisiejsza, ani
tem bardziej przyszła Polska, k tóra runęła
w proch w łaśnie z b raku tej miłości. Jeden
w ięc jest dzisiaj rodzaj n a r o d o w y c h
z b r o d n i a r z y — zw iąc ich tak nie p rze ­
sadzam —■: są to ci, co jedni drugich szkalują,
49
— jedni drugimi g ardzą — i zniesław iają się
jak mogą,
R oz strz y g a ją
i narodów .
Otóż
na szali w y d a rz e ń
odzownie ujaw nić
się obecnie losy p ań stw
jeśli m y m am y z a w a ż y ć
dziejowych, m usim y nie­
jedność w e w n ę trz n ą i z a ­
dokum entow ać w obliczu Europy, że jak byliś­
my, tak i pozostaliśm y jednym narodem.
Nie posiadamy, jak inne szczęśliwe na­
rody ani w łasnego p aństw a, ani własnego
rządu, jeśli zatem m am y pozostać jednym n a ­
rodem, m usim y tem w iększą posiadać spoistość
w ew n ętrzn ą, moralną.
M ożem yż żądać, by się liczono z nami
jak z siłą 23 milionowego narodu, gdy sarni
dzielimy się kordonam i najniestuszniejszych
oskarżeń i z a rz u tó w ? g d y ś m y rozbici na roz­
liczne niespojone z sobą a to m y ? —
W ieży B a b e l nie zbudowali ci, którym
pycha i wyniosłość pomieszała j ę z y k i . . . Oj­
c z y zn y zapew ne odbudow ać nam O patrzność
nie dozwoli, dopóki będą u nas myśli, uczucia,
z a m y sły nie zogniskow ane, nie
zestrzelone
w jedność bratnią, narodow ą miłością.
4
50
A jak nam nie wolno z ry w a ć w ę z ła w z a ­
jemnej miłości i zgody, tak rów nież nie godzi
się, jak chce wielu nieopatrznych, w ziąć roz­
b rat z naszą bądź co bądź św ietną przeszłością.
Cenne i trafne o tem uw agi poda! nie­
daw no w K u r y e r z e W a r s z a w s k i m ,
pewien w y b itn y p u blicysta1), które pozwolę
sobie tu p rz y to c zy ć : „Od d a w n a już toczą
się w śró d nas, Polaków , w y b ie g a ją c y ch m y ś ­
lą wT jutro, ożyw ione sp o ry o stosunek tego
jutra do naszej przeszłości dziejowej.
W um ysłach, n a w y k ły c h do rzucania
kamieniem za siebie, do rycz a łto w e g o potę­
piania przeszłości, jako w yłącznej w in o w a j­
czyni katastrofy, k tó ra spadła na R zeczpos­
politą pod koniec w ieku XVIII, budzi się chęć
jak najdalszego odepchnięcia narodu od tej
przeszłości, jakby w obawie, że zw iązek z nią
m oże
w sk rz esić
w
społeczeństw ie
daw ne
m ożnow ładcze i szlacheckie nałogi i przesz­
kodzić procesow i now oczesnej dem okratyzacyi. Upiór szlachetczyzny, w stającej z gro­
bu, nie daje spać zwolennikom tego poglądu.
*) Zdzisław Dębicki.
.51
Przeciw nie, na drugim biegunie w spół­
czesnej myśli polskiej panuje niedocenianie
wielkich przemian dziejowych, które zaszły
na świecie w okresie naszego życia porozbiorowego i w y n ik a ją c y stąd brak poczucia
nowoczesnej rzeczyw istości, która kształtow ać
się i dojrzew ać może tylko w formach, zgo­
dnych z duchem czasu.
Zapaleni, bezwzględni c h w a lcy przesz­
łości, w y c h o w an i w tra d y c y jn y m kulcie dla
polskiego „w czoraj", popełniają więc błąd
niemniejszy od bezw zględnych reform atorów
narodu.
P r a w d a leży tym c z ase m pośrodku.
R o­
zumiał i w y c z u w a ł ją doskonale najw iększy
geniusz Polski — geniusz Mickiewicza.
.G otując
się do
przyszłości
— mówi
„pielgrzym polski" — potrzeba w ra c a ć myślą
w przeszłość, ale o tyle tylko, o ile człowiek,
gotujący się do przeskoczenia rowu, w raca
się w tył, ab y się tem lepiej rozpędzić".
Trudno zwięźlej, lapidarniej ująć całą tę
k w estyę.
W słow ach Mickiewiczowskich
tkwi odpowiedź dla jednych i drugich.
4*
52
Narodowi, k tó ry „gotuje się do p rz y ­
szłości", m ądrość nakazuje nie z r y w a ć w ęzłów ,
łączących go z przeszłością, nie ta rg a ć nici
tradycyi, ale jednocześnie — nie schodzić
w głąb g ro b o w c ó w i nie w y d o b y w a ć stam tąd
zbutwiałej purpury i spleśniałych gronostajów ,
choćby należały one do królew skiego płaszcza.
O becna c hw ila dziejow a stw o rz y ła m o­
ment, w którym , jako naród, jesteśm y w ła ś ­
nie w położeniu ow ego człow ieka, „gotujące­
go się do przeskoczenia rowu".
P rz e s k o c z y ć go, dostać się szczęśliwie
na brzeg i sta n ą ć tam na rów ne nogi, nie
rozbiw szy g ło w y o kamień — oto zadanie
najw ażniejsze!
P rzeszłość będziem y z a w s z e czcili i s z a ­
nowali, bo ona nie tylko jest naszą pamiątką,
ale ży w em , nie um ierającem nigdy praw em
narodu do jego przyszłości. Z niej, jak z pod­
łoża urodzajnego, w y ro s n ą ć dopiero m oże n a ­
sze jutro, tem plenniejsze, im dłuższy łańcuch
pokoleń p rac o w ał nad u p raw ą tej gleby dzie­
jowej, w którą na przestrzeni w ie k ó w w s ią ­
kała k re w przodków , ofiara ich życia, ich
mozołu i wysiłku.
53
Naród, k tó ry nie ma przeszłości, który
nie m a za sobą drogi przebytej i stojących
p rzy niej słupów z w y ry te m i na nich imio­
nami bohaterów i tw ó rc ó w ż y c ia — nie jest
narodem. Ojczyzna, w której:
„Oko nie spotka ni m iasta, ni góry,
Żadnych pom ników ludzi, ni natury"...
„Kraina pusta, biała i otw arta,
Ja k zg o to w a n a do pisania k a r t a “ —
nie jest ojczyzną, ale o w ą ziemią, „jak gdyby
w czoraj w ieczorem stw orzoną".
Po lsk a rosła
przez ty sią c
lat w
moc
i chwałę, i na jej obliczu dzieje zostaw iły aż
nadto dużo pom ników przeszłości, abyśm y
kiedykolwiek zapom nieć o tej przeszłości
mogli.
Nie o b aw iajm y się tego — jest ona
bowiem, niezależnie od dróg, po których błą­
kają się nasze myśli, w ka ż d y m z nas, jako
dziedzictwo nie do w y d a rc ia . Z dziedzictwem
tem przyszliśm y na św ia t i przekażem y je
na szym synom.
Ale, gotując się do skoku przez rów n a ­
szej tragicznej teraźniejszości, nie m ożemy,
w m yśl M ickiewicza, cofać się dalej, niż o tyle,
ile to jest potrzebne do nabrania rozpędu.
54
Zostaw ić m usim y historyi to, co już do
niej należy, co ona zapisała w swoich ro cz ­
nikach i nad czem są d y swoje w y d a je i w y ­
d a w a ć będzie dla każdego z następnych po­
koleń — bo nie łudźm y się — procesy o p r a w ­
dę dziejową nigdy nie są skończone, podlegają
ciągłym rew izyom i k a żda epoka kształtuje
swój stosunek do przeszłości w edług siebie,
w edług sw oich m niem ań i zap atry w a ń .
Umysł, k tó ry zdaje sobie z tego spraw ę,
daleki będzie z a w sz e od w y d a w a n ia w y ro k ó w
bezapelacyjnych, a więc i od bezw zględnego
potępiania przeszłości, aczkolw iek nie zamknie
oczu na jej czarne p l a m y . . . .
I
dlatego źle czynią zw olennicy jutra,
k tó rz y prag n ą nas o d e rw a ć całkow icie od
w czoraj, k tó rz y budują swoje m arzenia na
m arzeniach i któ ry m śni się „nowe życie n a ­
rodu", nie sięgające korzeniami w przeszłość.
B ądźm y jednak spokojni. M iędzynaro­
dow e utopie de m o k ra ty c z n e są dzisiaj dalsze,
niż b y ły kiedykolwiek, od urzeczyw istnienia.
Życie, dojrzew ające w ogniach w ojny
obecnej do istotnie epokow ej przem iany, nie
będzie czułe ani na m ędrkow anie d o k try n e ró w
55
dem okracyi, ani na sentym ent obozu p rzeciw ­
nego. W ezbrana, szeroka jego fala pójdzie
pośrodku. Naród, k ierow any przez z d ro w y
instynkt bytu, .w ró c i w przeszłość o tyle
tylko o ile człowiek, gotujący się do p rze ­
skoczenia rowu, w ra c a się w tył, a b y się tem
lepiej rozpędzić".
Nie zapuszczając się głębiej w niezbada­
ne tajniki Opatrzności, już w samej p ra k ty c z ­
nej niew ierze i w aśni partyjnej klas wpływ o w s z y c h znajdujem y klucz do rozw iązania
rządów O patrzności nad naszym narodem ; —
jak znow u w zw rocie ku w ierze Ojców n a ­
szych — w gorącej do B ogarodzicy poboż­
ności, w zjednoczeniu um ysłów i serc, w y k w itającem z w ia ry i miłości wspólnej nam
m atki, ojczyzny, m am y rękojmię lepszej p rzy ­
szłości.
P la n y Boże są niezbadane; byłby zu­
chw alcem ten, ktoby chciał zgłębić przyszłość.
Ale, jeżeli nie jest dane um ysłowi ludzkiemu
przew idzieć przyszłych w y d a rz e ń — wolno
sercu uprzedzać je nadzieją. O nie! nadzieja
ta, ż y ją c a w duszach naszych, nie jest by n a j­
mniej pustynną ułudą; — jest to uczucie na
56
w skroś
katolickie,
bo
dow odzące
w ia ry
w O patrzność.
P rz e z nią m y w yznajem y,
że Bóg w edle upodobania sw ego kieruje rze ­
czami ludzkiemi; — że m ocen jest w m gnie­
niu oka dokonać tego, co po ludzku w ydaje
się n ie m o ż liw e m . . . .
To pew ne, dopóki naród nasz z pola,
przez O patrzność mu naznaczonego, nie zej­
dzie, dopóki chorągw i w ia ry z rąk nie w y ­
puści, hasła nie zdradzi — m oże niebiańskiej
spodziew ać się odsieczy i ostatecznego z w y ­
cięstwa.
Może niebaw em glos w iekuisty z Sionu
zabrzm i piorunow em echem na wieki i n a ­
rody, a P a n jak b y śpiący dzisiaj podniesie
się na tronie sw oim i uderzy w grzbiety prze­
ciw nych potęg, a niew ola nasza zniknie, jak
lody na rzekach, jak śniegi na górach ta tr z a ń ­
skich pod w ie w e m w iatru południowego.
I chwalić będziem O patrzność i Bogiem w s ła ­
wioną Bogarodzicę D ziewicę i w y s ła w ia ć b ę ­
dziem y Ojca, k tó ry uderza i pieści, rani i leczy,
p rz y p ro w a d z a do bram śmierci i życie p rzy ­
w r a c a — a w s z y s tk o w czasie swoim.
KONIEC.
Biblioteka Śląska w Katowicach
Id : 0030000700172
I 20125