7(31) „Ojciec Bartoś w centrum kryzysu życia zakonnego”
Transkrypt
7(31) „Ojciec Bartoś w centrum kryzysu życia zakonnego”
„MY JESTEŚMY U SIEBIE…” Tak, to były słowa, które usłyszałam od naszego brata, który przyjechał w sobotę 7 czerwca 2008 do Sanktuarium Ecce Homo św. Brata Alberta. W tym dniu odbywał się coroczny zjazd ludzi bezdomnych z całej Polski, którzy przyjechali do nas wraz ze swymi opiekunami. Na usta mogą cisnąć się pytania: czy takie dni służą resocjalizacji tych ludzi, czy to nie jest tylko miska bigosu, czy oni wyjadą stąd inni, choć troszeczkę lepsi, czy Brat Albert „zdziała” też dziś coś dziwnego w ich sercach – tak jak dawniej..??? Te i inne pytania nurtowały moje serce i myśli przez cały dzień. Tak bardzo chciałam, by mogli poczuć, że to jest ich dom, że my jesteśmy jednym, że jestem jedną z nich, że nie muszą się przynajmniej tutaj wstydzić swoich ubrań, wyglądu… głodu… Kiedy przechodziłam wśród nich, mówiłam do siebie w duchu: „…moja siostro, mój bracie… ja jestem jedną z Was… wcale nie jestem lepsza… to, że noszę ten szary habit czyni mnie jeszcze bardziej Waszą siostrą, matką… macie do mnie jeszcze większe prawo...” Przygotowania do Mszy Świętej, która miała być odprawiona na zewnątrz Sanktuarium, aby mogli wszyscy „widzieć” – uczestniczyć. Nakrywałam ołtarz i myślałam sobie: „Jezus nie czynił różnic pomiędzy ludźmi, nigdy nikt przy Nim nie czuł się gorszy, przekreślony. To On staje się chlebem dla WSZYSTKICH BEZ WYJĄTKU”. Kiedy rozpoczęła się Msza Święta czułam się jak na prawdziwej uczcie... jak kiedyś u Brata Alberta w ogrzewalni. Gest przyniesienia podczas darów ofiarnych butelki wody i bochenka chleba był bardzo wymowny; jak pastuszków z Betlejem, którzy przynieśli to co mieli, to czym chcieli się podzielić ze Stwórcą, a przecież otrzymali to od Niego. Można powiedzieć, że to absurd, przecież Pan Bóg tego nie potrzebuje... czyżby??? - ON czeka na każdy nasz najmniejszy gest, a co my możemy MU dać oprócz naszego grzechu i słabości. I ON NAPRAWDĘ NA TO CZEKA, tak jak czekał podczas tej Uczty na tę butelkę wody i bochenek chleba, jakby się bez tego nie mogło obyć… Później był obiad – bigos. Ten sam dla wszystkich. Po Mszy znaczna część osób wchodziła do Sanktuarium do środka, bo - jak powiedział mi jeden pan – „Siostro, my dopiero tutaj jesteśmy u siebie, tu jest nasz prawdziwy dom, bo tu jest nasz Ojciec”. Słowa te do dziś dnia „chodzą” za mną. Czy nas stać dzisiaj na to, by się do nich przyznać… Skoro tutaj jest ich dom, jesteśmy jedną rodziną. Nie ma „ich” i „nas”, jesteśmy „my”, mieszkamy w tym samym domu i mamy jednego Ojca… Brata Alberta, a on „stał się jednym z nich”. Czy aby za bardzo nie przyzwyczajamy się do tego, ze mamy dom, że mamy dach nad głową, że mamy codziennie na stole chleb? To byli bezdomni bracia i siostry, którzy żyją w schroniskach Brata Alberta, a ilu jest takich, których domem jest miejsce pod mostem lub w kanałach…. a mamy jednego Ojca… Ojcze, proszę, abym nigdy nie poczuła się od nich ani na moment „lepsza”… s. Agnieszka Konefał ======================================================================= Odpowiedzialni s. Agnieszka Koteja, [email protected] [0-18/20-125-49] br. Marek Bartoś, [email protected] [0-12/42-95-664] Którędy – 7/2008 – s. 4 Któredy ? 7 (31) 2008 DWA „…IZMY” - IE TYLKO DLA FILOZOFÓW Ostatnio w Kościele w Polsce mieliśmy do czynienia ze spektakularnymi aktami odejścia z kapłaństwa czy zakonu JACEK LEHR osób silnie zaangażowanych w życie publiczne. Myślę tu „Ojciec Bartoś o apostazji ks. Tomasza Węcławskiego i o porzuceniu ży- w centrum cia zakonnego (również kapłaństwa) przez o. Stanisława kryzysu życia Obirka i o. Tadeusza Bartosia. Odejścia te zrodziły wiele pytań i kontrowersji zarówno wewnątrz wspólnoty kościel- zakonnego” nej, jak i poza nią. Pojawiły się także komentarze medialne i różnego rodzaju publikacje, w których starano się dociec przyczyn stojących zasadniczego podstaw tak zasadniczego zwrotu, jakiego dokonali wspomniani wyżej kapłani. Mnie szczególnie zainteresowała wypowiedź na temat opuszczenia zakonu przez o. Tadeusza Bartosia OP (zbieżność nazwisk z piszącym ten tekst jest całkiem przypadkowa), którą znalazłem na portalu: kosciol.pl. Moje zainteresowanie tą wypowiedzią nie wynika z analizy tego konkretnego przypadku porzucenia życia zakonnego, lecz z obecnej tam próby ukazania tła, na którym decyzja ta została podjęta. Autor artykułu – Jacek Lehr – próbuje umieścić decyzję o. Bartosia w szerszym kontekście, jak sam określa: „w centrum kryzysu życia zakonnego”. Wskazuje on na głębokie przyczyny tego kryzysu, które według niego tkwią we współczesnej kulturze i cywilizacji. Przeniknięte są one mianowicie przez różnego rodzaju nurty wyrosłe na gruncie filozofii idealistycznej, stojącej w opozycji do filozofii realistycznej. Pokrótce tylko wspomnę, że w historii filozofii możemy wyróżnić dwa wzajemnie sprzeczne kierunki poznawcze: realizm i idealizm. Realizm w poznaniu na pierwszy plan wysuwa realnie istniejący byt, który człowiek może obiektywnie poznać (to znaczy, dotrzeć do tego, czym jest on naprawdę, a nie tylko do tego, jaki „mi się wydaje”). Idealizm natomiast zakłada, iż wszelkie byty, jakie poznajemy, są subiektywne i stanowią twór poznającego człowieka (to znaczy, że jeśli coś poznaję, to to coś istnieje tylko na miarę moich możliwości poznawczych). Czyli, mówiąc „po chłopsku”: albo coś istnieje niezależnie od nas, a my to coś poznajemy (realizm), albo też wszystko zależy od naszego punktu widzenia, od naszej możności poznania (idealizm). Prawdopodobnie wszyscy uważamy się za realistów (przykład: „jeśli krowa ma mleko, to krowa ma mleko niezależnie od tego, co ja sądzę na temat dojenia”), ale faktycznie często dokonujemy w życiu wyborów jako idealiści („wiele wskazuje na to, że krowa ma mleko i przyszedł już czas dojenia, lecz czyż nie mógłbym sobie jeszcze trochę pospać?”). Konsekwencje tych dwu dróg myślenia najbardziej praktycznie widać w dziedzinie moralności. Jeśli skłamałem, to czy jest to tylko moja sprawa, czy też stało się coś także poza mną – nawet jeśli nikt z ludzi się nie spostrzegł? I dalej, konsekwentnie: jeśli przyrzekłem coś Panu Bogu, to czy to przyrzeczenie jest tylko cząstką mnie, czy też cząstką historii świata? Kościół, który preferuje realizm, podkreśla wielkość człowieka. Nasze wybory odnoszą się do obiektywnie istniejącej rzeczywistości, dlatego też mają swą wagę, tak wielką, że aż przekraczającą to wszystko, co mieści się w pojęciu dobrego samopoczucia. Prawdziwa wierność sobie to wierność nawet kosztem siebie. Mało kto zajmuje się na co dzień filozofią, wszyscy jednak jesteśmy pod wpływem kultury i cywilizacji, wyrosłych na gruncie zasad formułowanych przez filozofię. Dotyczy to oczywiście także osób powołanych do zakonu czy kapłaństwa. Coraz częściej są to osoby wyrosłe kulturowo w środowisku idealistycznym. Autor artykułu stwierdza wprost, że w polskich zakonach toczy się wojna kulturowa pomiędzy zwolennikami idealizmu i realizmu: „Ci pierwsi mówią: ważne jest serce i indywidualny wybór. Ci drudzy zapytują: to po co żyjemy według wspólnego projektu?”. Ktoś porzucający kapłaństwo dokonuje indywidualnego wyboru, lecz czy w ten sposób rzeczywiście jest sobą? Idealizm odpowie: tak, właśnie. Realizm zaś powie: „sobą” jest ten, kto wybiera prawdziwe dobro. Nasze indywidualne dobro jest zależne od obiektywnego dobra, które należy poznać. Indywidualizm jednak powie: to zamach na niezależność, a więc na wolność. Realizm odpowiada: ależ nikt nie jest niezależny. Wolność polega na wyborze tego, od czego godzę się być zależnym. Wolność jest środkiem do miłości, jest tym, co umożliwia miłość, a nie celem. To wyrosłe w kulturze idealistycznej pomylenie wolności z niezależnością zdaje się mieć wiele miejsca w naszym życiu zakonnym i jest źródłem wielu praktycznych nieporozumień. Realistyczne pojmowanie rzeczywistości ma natomiast w życiu zakonnym szereg pozytywnych skutków. Oznacza bowiem poszanowanie duchowomaterialnych uwarunkowań ludzkiej kondycji, czyli po prostu uznanie, że to, co zewnętrzne, wspiera postawę wewnętrzną. Nie należy wprowadzać opozycji między jedno a drugie i lekkomyślnie negować czynników zewnętrznych, charakterystycznych dla poszczególnych charyzmatów zakonnych. Ale ponieważ „są znakiem nie z tego świata, więc nie można liczyć na to, że będą utylitarne i przyjemne”. I właśnie dzięki tej „niepraktyczności” stanowią silny impuls do refleksji nad ostatecznym celem człowieka. Którędy – 7/2008 – s. 2 Wśród znaków silnie zakorzenionych w tradycji życia zakonnego autor wyróżnia szczególnie trzy: życie wspólne, adoracja i habit. Życie wspólne to niezwykle wartościowa szkoła miłości duchowej – miłości opartej na akcie woli, będącej czymś więcej niż tylko uczuciem. Identyfikowanie miłości z uczuciem może doprowadzić do pominięcia aktu woli, dokonanego w przeszłości, np. w czasie składania profesji zakonnej. „Wspólne modlitwy, posiłki, rekreacja – pisze Jacek Lehr – to niezastąpione świadectwo prymatu osoby nad efektem i afektem. Być razem dla siebie – czy to nie jest koło ratunkowe rzucone rodzicom i ich dzieciom przez ludzi, którzy praktycznie wskazują jak dobrze być ze sobą, a nie obok siebie (prawdziwa zakonna rekreacja nie jest spędzaniem czasu obok siebie – przed telewizorem)”. „Ewangelia Jezusa Chrystusa, z której czerpią wszystkie zakonne charyzmaty i ustawodawstwo wewnętrzne – pisze dalej – przynagla każdą z osób konsekrowanych do podejmowania całego szeregu wyborów miłości. Życie konsekrowane utkane jest z nich, z tych codziennych bardzo suchych i w gruncie rzeczy heroicznych aktów. Miłość, bez tych małych wierności, rozlałaby się jak przysłowiowe mleko. Z kolei same akty zakonne wypełniane bez miłości do Jezusa nie mają żadnej wartości. Takie jest mniej więcej streszczenie nauczania szczególnej mistrzyni życia zakonnego, św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Podoba mi się też uzasadnienie wierności życiu wspólnemu, jakie wyłożyła Matka Teresa z Kalkuty. Najpierw kochamy tych, którzy są najbliżej, dajemy im swój czas i obecność. Potem tę ludzką miłość wyniesioną z życia braterskiego niesiemy światu”. Najwyższym wyrazem takiej miłości jest adoracja na wzór Jezusa na krzyżu, na przekór uczuciu rozgoryczenia. Adorację w ciszy autor określa jako modlitwę „jakże bolesną dla wszystkich aktywistów zakonnych”. Z kolei autor przypomina fakt, że sobór uznał habit za znak konsekracji. Negowanie tego znaku w dobie posoborowej stanowi element walki, toczonej w celu usunięcia z przestrzeni publicznej wszelkiego odniesienia do rzeczywistości nadprzyrodzonej. Nie bez znaczenia jest też znaczenie habitu z punktu widzenia psychologii społecznej – sprzyja on wzrostowi spójności wspólnoty zakonnej oraz silniejszej identyfikacji z jej celami. Powołując się na nauczanie stolicy apostolskiej w artykule wymienione są szczególnie ważne czynniki odnowy życia zakonnego, takie jak: modlitwa adoracji w ciszy oraz formacja oparta na dobrej teologii. Wszystkie te wyżej wymienione elementy powinny coraz bardziej umacniać osoby konsekrowane na drodze powołania. Powtórzmy, że droga ta zgodnie z realistyczną wizją człowieka składa się z całego szeregu wyborów miłości. Miłość bez tych małych wierności stałaby się ideologicznym sloganem. br. Marek Bartoś Jezu, przyjmuję wszystko, co dajesz – i daję wszystko, cokolwiek zabierasz Matka Teresa z Kalkuty Którędy – 7/2008 – s. 3