Za granicą leczą lepiej? - Instytut Praw Pacjenta i Edukacji Zdrowotnej
Transkrypt
Za granicą leczą lepiej? - Instytut Praw Pacjenta i Edukacji Zdrowotnej
22 PARTNER CYKLU Czwartek 9 grudnia 2010 Gazeta Wyborcza wyborcza.pl + + LECZYĆ PO LUDZKU Akcja społeczna „Gazety Wyborczej” oraz Instytutu Praw Pacjenta i Edukacji Zdrowotnej Za granicą leczą lepiej? WOJCIECH SURDZIEL Rodzice często mnie pytają, czy za granicą ich dziecko nie miałoby lepszego leczenia. Tłumaczę wtedy, że w Polsce dzieci się leczy! Ale jeśli wiem, że jakaś procedura jest unas niedostępna, adaje szansę, sama ją rodzicom proponuję ROZMOWA Z dr Anną Raciborską onkologiem dziecięcym w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie WOJCIECH GREJCIUN: Jaki pacjent został w pani pamięci? DR ANNA RACIBORSKA: 17-letni fantastyczny chłopiec, który przez cztery lata borykał się z chorobą nowotworową. Był kilkukrotnie operowany w Polsce, przeszedł wiele chemioterapii, radioterapię. Do mnie trafił zkolejną wznową. Nie było praktycznie możliwości radykalnego zabiegu operacyjnego. Dzięki lekarzom z ośrodka w Amsterdamie, determinacji rodziców, chęci walki i optymizmu samego chłopca udało się załatwić dla niego zgodę NFZ na pokrycie kosztów leczenia za granicą. Potem chemioterapię kontynuowaliśmy w Polsce w porozumieniu z lekarzami z zagranicznego ośrodka. Po latach walkę przegrał, ale myślę, że wtedy było warto. Czy za granicą leczą lepiej? – Większość tych operacji, które wykonuje się na świecie, jest już w Polsce. Jednak jeśli chodzi o pacjentów z guzami kości w okolicach twarzoczaszki – w Polsce część procedur nie jest dostępna. Te operacje są bardzo trudne – w pobliżu guza są tętnice, nerwy, żuchwa, oko. Bez okaleczenia pacjenta leczenie jest często niemożliwe. Na przykład w Holandii podczas operacji można ranę po guzie wypełnić specjalną masą plastyczną, która dopasowuje się do jej kształtu. Wewnątrz są zamocowane przewody, które podłącza się do urządzenia pozwalającego na zastosowanie radioterapii miejscowej. W Polsce tego nie robimy. Pozostaje napromienianie tylko z zewnątrz, co stwarza ryzyko znacznie większych powikłań po latach. Zresztą metoda stosowana w Holandii daje większe szanse na zniszczenie całego nowotworu. Pacjent wyjeżdża na operację, przechodzi naświetlania, a dalsze leczenie onkologiczne, np. chemioterapia, odbywa się już w Polsce. Jakie ośrodki najlepiej leczą dzieci z chorobami onkologicznymi? – Wszystko zależy od tego, gdzie umiejscowiła się choroba i jak należy ją leczyć. Są ośrodki, które specjalizują się w określonych procedurach, i nie można powiedzieć, że jeden jest lepszy, a drugi gorszy. Pacjenci z naszej kliniki byli m.in. w Holandii, Szwecji, Niemczech, Austrii. Do leczenia w onkologii, ale nie tylko, oprócz pieniędzy i specjalistycznego sprzętu potrzeba wyszkolonego personelu. W zawodzie lekarza kluczowe jest doświadczenie, a ciężko je zdobyć, lecząc pięć czy nawet dziesięć danych przypadków rocznie. Jeżeli jest więc ośrodek zagraniczny, który leczy dziesiątki czy setki takich pacjentów, wiem, że tamtejsi specjaliści umieją to robić. Rodzice często mnie pytają, czy za granicą nie byłoby lepszego leczenia. Tłumaczę wtedy, że w Polsce dzieci się leczy! Ale jeśli wiem, że jakaś procedura jest dostępna za granicą, a daje szansę na wyleczenie, sama ją proponuję. Wysyłamy średnio jednego pacjenta w roku, czasem dwóch. Nie są Na zdjęciu dr Anna Raciborska, onkolog z Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie i jej pacjenci Rafał Mroczek i Sławek Przyłucki Ciężko jest zdobyć doświadczenie, lecząc pięć danych przypadków rocznie. Jeżeli jest więc ośrodek zagraniczny, który leczy ich setki, wiem, że potrafi to robić to częste przypadki, które by znacząco obciążały finanse NFZ. No właśnie. Statystyki pokazują, że w skali roku wyjeżdża na leczenie za granicą kilkadziesiąt dzieci. Mało. – Bo najczęściej na szczęście nie ma takiej potrzeby. Problemem może być też biurokracja. Uzyskanie zgody w NFZ oznacza konieczność wypełnienia sterty dokumentów i zdobycia wielu podpisów urzędników i lekarzy. Niektórym trudno przebrnąć przez te formalności. Dlatego uważam, że nieodzowna jest tu pomoc lekarza specjalisty, który jest w tym zorientowany i ma szczegółową wiedzę na temat potrzebnego leczenia. Co trzeba zrobić, by dziecko mogło się leczyć za granicą? – Należy złożyć wniosek z prośbą o pokrycie kosztów leczenia w regionalnym oddziale Narodowego Funduszu Zdrowia. Trzeba udowodnić, że zabieg, który musi przejść nasze dziecko, nie jest w Polsce wykonywany albo że kolejka na operację jest zbyt długa, co zagraża zdrowiu lub życiu dziecka. Ale z tym drugim powodem się nie spotkałam – pilne operacje wykonuje się w kraju na bieżąco. Fundusz pokrywa całość kosztów leczenia zagranicznego? – Tak. Zagraniczna klinika robi kosztorys iwysyła go do NFZ. Fundusz musi go zaakceptować. Nic więc nie dopłacamy z własnej kieszeni ani – za operację, ani za pobyt dziecka i jednego rodzica wszpitalu, który obejmuje nocleg – zwykle mama lub tata śpią w szpitalu wjednej sali zdzieckiem – iwyżywienie. A co z drugim rodzicem? – Fundusz za jego pobyt, niestety, nie zapłaci. Jeśli rodzice chcą jechać oboje, drugi rodzic musi sobie zorganizować nocleg na własną rękę. Jeśli rodzic nie zna języka obcego, na miejscu będzie tłumacz. To często lekarz polskiego pochodzenia. Czasami pomaga polska ambasada. Rozumiem, że NFZ płaci również za transport. – Nie do końca. Jeżeli we wniosku lekarz zaznaczy, że potrzebny jest transport lotniczy lub inny (np. karetka), to NFZ zwykle pokrywa koszty. Jeżeli jednak nie ma przesłanek medycznych do takiego transportu, to rodzice muszą sami zapłacić za przejazd. Mogą też szukać jakichś organizacji charytatywnych lub sponsorów. Trzeba pamiętać, że po operacji dziecko musi regularnie wracać do szpitala na kontrolę. Najrzadziej raz na pół roku, ale wtedy NFZ też płaci za wszystko, oprócz transportu. Ile trwa załatwienie formalności w NFZ? – Średnio pięć, sześć tygodni. Ale ostatnio udało się wszystko zrobić w dwa tygodnie, to był dotychczasowy rekord. Pilnej operacji potrzebował 16- letni chłopiec z guzem na twarzy. Rodzice dwoili się i troili, żeby jak najszybciej udało się go zoperować w Holandii. Zamiast wysłać wniosek do NFZ pocztą, poszli do Funduszu osobiście. Chodzili od drzwi do drzwi i czekali, aż urzędnik podpisze wniosek. Na początku spotkali się z nie- zrozumieniem urzędników, ale determinacja opłaciła się. Pojechał, został zoperowany, podobało mu się. W zachodnich klinikach warunki mocno odbiegają od naszych standardów. – O ile procedury lecznicze są podobne u nas i za granicą, o tyle warunki lokalowe różnią się bardzo. Tam zazwyczaj mają ładnie pomalowane pojedyncze sale z łazienkami. Rodzic ma swoje własne łóżko. W każdej sali jest telewizor i komputer z internetem. Są wyposażone świetlice idużo przestrzeni. U nas dzieci leżą w salach zazwyczaj dwuosobowych. Ma to ten minus, że jeżeli cokolwiek się dzieje z pacjentem, np. wymiotuje – co nie jest rzadkością – druga osoba w pokoju może czuć dyskomfort. Niestety, zdarza się, że dzieci leżą na korytarzu. W Instytucie Matki i Dziecka sale są na tyle małe, że nie ma możliwości postawienia dwóch dodatkowych łóżek dla rodziców. Jeśli dziecko jest małe, mama zostaje na sąsiednim łóżku szpitalnym, jeśli jest większe, rodzice śpią w hotelu na własny koszt. Nie jest on duży. Zawsze mogą też prosić o pomoc działające zwykle przy szpitalach fundacje. W Instytucie mamy dwie. Przykładowo Fundacja Spełnionych Marzeń posiada dom, w którym wynajmuje pokoje za ok. 15 zł za noc. Jest tam możliwość uprania ubrań, ugotowania obiadu. Rodzice mogą skorzystać z pomocy psychologa. Drugą taką fundacją jest Fundacja Pomocy Dzieciom z Chorobą Nowotworową. Wydaje mi się, że rodzice nie powinni spędzać kilkunastu dni lub więcej, śpiąc na szpitalnej podłodze, bez możliwości prania, gotowania, dbania o higienę. Mówimy o wysyłaniu dzieci do zagranicznych szpitali. A co z lekami, można sprowadzić je z zagranicy do Polski? – Tak. Co roku mamy 1,2-1,3 tys. nowych zachorowań wśród dzieci. Onkologom dziecięcym udało się połączyć w grupy, m.in. europejską, amerykańską. Zbieramy nasze doświadczenia w jeden worek. To ważne, bo wspólnie można opracować dane statystyczne, które pomogą opracować model leczenia dzieci zkonkretnym nowotworem. Czytam prasę medyczną, fora, kontaktuję się z lekarzami z całego świata. Jeżeli widzę, że ktoś zastosował dany lek u 30 pacjentów i u 10 zadziałał, chcąc ratować życie mojego pacjenta, włączam go. Tak po prostu? I NFZ płaci? – Piszę stosowny wniosek do Funduszu z uzasadnieniem, dlaczego sprowadzam lek do Polski. W większości przypadków Fundusz pokrywa koszty. Ale za niektóre leki NFZ pewnie nie zwróci nam pieniędzy. Jeśli jednak ja w szpitalu wytłumaczę dyrektorowi, że potrzebuję leku za 18 tys. zł, bo może pomóc dziecku, to dyrektor zwykle nie odmawia, nawet jeśli miałoby to spowodować zadłużenie oddziału. Będąc na stażu w renomowanym amerykańskim ośrodku, widziałam, jak przyjechało dziecko z Emiratów Arabskich. Miało nowotwór i nie zostało przyjęte, bo matka nie zapłaciła. Ta bezduszność mnie przeraziła. ROZMAWIAŁ WOJCIECH GREJCIUN Decyzje NFZ w sprawie leczenia za granicą Rok Zgody 2007 13 2008 114 2009 157 (65*) do września 2010 133 (48*) Odmowy Koszty 10 b.d. 26 6 309 490 44 (19*) 13 050 961 15 (3*) 11 393 766 *dotyczy leczenia dzieci 1 Leczyć po ludzku 23 wyborcza.pl/leczyc Poznaj prawa pacjenta (broszura PDF) wyborcza.pl Gazeta Wyborcza Czwartek 9 grudnia 2010 + + Czytaj jutro: Wolę współczuć Nasza strona w internecie: Wyborcza.pl/leczyc Wchodzi rodzic i od progu na mnie krzyczy. Nie daję się sprowokować, bo wiem, że choć możemy się nie rozumieć, mamy wspólny cel - dobro dziecka - mówi Marianna Cywka, pediatryczna pielęgniarka roku 2009 z Gdańska Nasz e-mail: [email protected]. Pisz też na: „Leczyć po ludzku”, „Gazeta Wyborcza”, ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa Prawa dziecka na własnej skórze MARCIN WOJCIECHOWSKI Jako prawnik często pouczam rodziców chorych dzieci, jakie mają prawa. Mówię: Trzeba być stanowczym, wręcz żądać ich respektowania. Pewnego dnia jako matka stanęłam z córeczką w progach szpitala... DR N. PRAWNYCH DOROTA KARKOWSKA zieci jako „najcenniejsze istoty i dobro narodowe” niezależnie od sytuacji materialnej mają prawo do szczególnego względem dorosłych systemu świadczeń opieki zdrowotnej finansowanego ze środków publicznych – tak mówi Konstytucja RP (ust. 2 i 3 art. 68). Czy to oznacza, że mogę spać spokojnie, bo w razie choroby moje dziecko będzie miało zagwarantowane wszystko, co mu trzeba, zgodnie z aktualną wiedzą medyczną? A szpitale są czyste, przyjazne i obowiązują w nich szczególne zasady opieki nad dziećmi? No, niestety, nie. D Najbardziej rozczarowują pielęgniarki Szpital nie ma pieniędzy Prawo do leczenia mają w Polsce wszystkie dzieci do 18. roku życia. Dziecko otrzymuje świadczenie albo na podstawie dowodu ubezpieczenia rodzica, albo aktu urodzenia dziecka, jeżeli nie jest objęte ubezpieczeniem zdrowotnym. W pierwszym przypadku koszt wizyty, badania czy zabiegu zostaną pokryte ze składek na ubezpieczenie zdrowotne. W drugim przypadku z podatków, czyli z budżetu państwa. Dziecko ma prawo do tego, co wynika zprzepisów ikoszyka świadczeń co rok zatwierdzanego przez ministra zdrowia. Idziemy zdzieckiem do lekarza, ten stawia diagnozę i mówi, co trzeba zrobić. A potem bywa, że dodaje: „Ale na ten rok kontrakt zNFZ już się wyczerpał”, i rozkłada ręce. Dziecko czeka w kolejce na zbieg czy operację tak samo jak dorosły – nie ma żadnej taryfy ulgowej. Rodzice się dziwią: jak to? Medycyna taka zaawansowana, a dla naszego dziecka może zabraknąć publicznych pieniędzy na leczenie? I co robi lekarz? Podpowiada inne rozwiązania („Zapraszam prywatnie”) albo łamie przepisy, robiąc tzw. nadwykonania. Choroba za rzadka i za droga Może się też zdarzyć, że dane leczenie w ogóle nie jest finansowane przez NFZ. Wtedy możemy złożyć do dyrektora oddziału Funduszu wniosek osfinansowanie niestandardowego leczenia naszego dziecka. Możemy jednak dostać odmowę zuzasadnianiem, że leczenie nie będzie sfinansowane, bo jest za drogie, choroba za rzadka, aFundusz ma za mało pieniędzy. Na szczęście jesteśmy w Unii Europejskiej. Składamy zatem wniosek o sfinansowanie leczenia dziecka w UE i znów czekamy. NFZ nie ma obowiązku wydać na nie zgody, jeżeli np. sytuacja zdrowotna dziecka poR 1 E cywilnego? Trudno to jednoznacznie zakwalifikować. Machnęłam ręką... Jest wieczór, kolejny raz ktoś zwraca mi uwagę, że mam opuścić oddział. Mąż pyta, co zrobię. Odpowiadam, że oczywiście zostaję, a w duchu myślę: „Niech no tylko spróbują mnie wyprosić”. Przychodzi nocna zmiana, pielęgniarki nic nie mówią. Oprócz mnie na oddziale są jeszcze dwie matki. Jedna śpi na własnym łóżku polowym, druga na podłodze, ja czuwam na krzesełku. Dr Dorota Karkowska z córką Weroniką zwala mu odczekać wkolejce na zabieg w kraju. Gdy dany zabieg nie jest wykonywany w Polsce w ogóle, możemy starać się leczyć dziecko nawet poza UE, np. w USA – o finansowanie znowu składamy wniosek w NFZ. NFZ można także ominąć, prowadząc np. zbiórkę wśród przyjaciół, zbiórkę publiczną czy prosząc o pomoc organizacje pacjenckie. Czyżby zatem zapisana w konstytucji „szczególna opieka dla dziecka” sprowadzała się do tego, że uświadamiamy rodzicom, jak sobie poradzić bez państwa? Pogotowie od zaraz. Ale za pieniądze My, prawnicy, często zdajemy sobie sprawę z tego, jak rzeczywiście funkcjonuje system opieki zdrowotnej, kiedy sami musimy z niego skorzystać. W trakcie bardzo mroźnego weekendu zachorowała moja dwuletnia córka, gorączka dochodziła do 39,8 st. Lekarz rodzinny nie odbierał telefonu, inny lekarz nie mógł przyjechać. Gorączki nie udało się zbić żadnymi metodami. Pogotowie miało dużo wyjazdów, mogło przyjechać najwcześniej za 6-8 godzin. Zadzwoniliśmy do prywatnego pogotowia, które ma kontrakt z NFZ. Poinformowano nas, że w ramach powszechnego ubezpieczenia poczekamy około pięciu godzin, ale jeśli zamówimy prywatnie, to lekarz będzie za 20 minut. Byłam wściekła, ale się zgodziłam. W socjalistycznej służbie zdrowia był przepis, że pogotowie ma obowiązek w pierwszej kolejności przyjechać do dziecka do trzech lat. A teraz? K Biegnąc labiryntem na badanie Jako prawnik często pouczam rodziców chorych dzieci, jakie mają prawa. Mówię: Trzeba być stanowczym, wręcz żądać ich respektowania. Pewnego dnia jako matka stanęłam z córeczką w progach szpitala. I przerobiłam prawa dziecka na własnej skórze. Poniedziałek rano, masa ludzi z dziećmi w różnym wieku. Stoimy w kolejce do rejestracji. Zejdzie się nam około dwóch godzin. Rodzice kładą na ubłoconej posadzce nosidełka z niemowlakami, duszno i co chwila powiew lodowatego powietrza (na dworze -15 st. C), gdy wchodzi ktoś nowy. Przesuwamy się do sąsiedniego korytarza, by czekać już na przyjęcie do szpitala. Na ścianach certyfikaty za najwyższą jakość obsługi, a na wąskim korytarzu tłum, mało krzeseł, zniecierpliwione dzieci, zdezorientowani rodzice. Przyjmuje jedna lekarka. Po trzech godzinach ktoś się pojawia i prowadzi nas na oddział. Nie przedstawia się, ale od razu informuje, że tylko jeden z rodziców może wejść, a na noc z dzieckiem zostać nie można. Jestem przerażona, Weronika płacze. Wchodzimy na oddział. Z mężem. Na oddziale stos toreb i koczujące matki. Nie ma jeszcze miejsc, ale myślę sobie – to takie polskie, jeden pacjent włóżku, adrugi czeka na korytarzu na jego miejsce. I który jest winny: ten, co jeszcze nie wyszedł, czy ten, co już przyszedł? Młody serdeczny lekarz rekompensuje stres – zabiera do oddzielnego pokoju, uspokaja Weronikę. Zleca badania. Czekamy kolejną godzinę na L Jest wieczór, kolejny raz ktoś zwraca mi uwagę, że mam opuścić oddział. A ja myślę: „Niech no tylko spróbują mnie wyprosić” korytarzu, siadając na zmianę na rozwalającym się fotelu. Nagle jak zmegafonu słyszymy głos, że oto my (z nazwiska) idziemy na USG. Taki sposób wywoływania pacjenta jest ewidentnym złamaniem jego prawa do poufności. Nie mówię jednak nic. Nie zdążam, bo muszę biec za jakąś nieznaną nam osobą, która prowadzi nas piętrami, korytarzami i nawet się nie ogląda, czy nas jeszcze nie zgubiła. Apotem nas zostawia, informując, że po badaniu same mamy wrócić na oddział. Aha. I rzeczywiście jakimś cudem wracamy. Niech no tylko spróbują mnie wyprosić Pobranie krwi wzabiegowym. Weronika płacze, jedna zpielęgniarek zaczyna krzyczeć na córkę, że boli ją głowa, aWeronika ma złe żyły. Mała krzyczy bardziej, aja zastanawiam się, czy wkroczyć do akcji, ale nie robię nic. Boję się, żeby nie powiedziały, że jakaś rozhisteryzowana matka robi awanturę, i mnie nie wyprosiły. Po wyjściu zgabinetu myślę, jak na to zareagować. Skarga do dyrekcji? A może to było wręcz naruszenie czci mojego dziecka – z art. 23 kodeksu A W czasie tygodniowego pobytu spotkałam kilku cudownych lekarzy, opryskliwą lekarkę wyzywającą na korytarzu rodziców, grzecznych studentów pytających, czy na pewno mogą zbadać moje dziecko, lekarkę na specjalizacji, która zapomniała się przedstawić, choć chciała zbadać moje dziecko. Ale najbardziej rozczarowały mnie pielęgniarki. Zdarzyły się osoby miłe i uśmiechnięte, ale nielicznie. W trakcie podłączania kroplówki panie najczęściej nie mówiły nic oprócz: „Podaj rękę”. Wiele dzieci było w nocy bez rodziców, ale pielęgniarki nie sprawdzały z wielkim zaangażowaniem, czy dzieci się myły, czy są najedzone, czy łóżka prześcielone, a na sali czysto. W nocy zostawiały na korytarzu włączone ostre światło i szły spać. A przecież nie były to tzw. dyżury gotowości (jak dyżury lekarskie, kiedy można spać do chwili, dopóki coś się nie wydarzy), tylko dyżury rozumiane jako normalny czas pracy. Ponieważ sale były przeszklone, niektóre dzieci nakrywały sobie oczy sweterkami i ręcznikami, aby ich nie raziło światło. Bardzo się pociły. Jeżeli pielęgniarki w ogóle reagowały w nocy na wołanie jakiegoś dziecka, robiły to z takim hukiem, że inne dzieci też się budziły. Patrząc na to, przypomniałam sobie moją nauczycielkę, która w czasie zajęć na pielęgniarstwie pediatrycznym w liceum medycznym stawiała dwóje za niewłaściwe podejście do dziecka. Ciągle powtarzała, że budzimy dziecko tak, aby się nie wystraszyło. Teoria teorią, a praktyka praktyką. Czepiam się? Nie złożyłam w końcu żadnej skargi. Nie chodzi zresztą o to, by wszystkich po sądach ciągać i wymierzać kary. Lepiej byłoby szeroko promować dobre praktyki. I zwykłą ludzką kulturę osobistą. Przyrzekłam sobie natomiast zrobić wszystko, aby sprawa praw chorego dziecka stała się przedmiotem SPOŁECZNEJ DYSKUSJI i KONKRETNYCH ZMIAN. Zatem apeluję do polityków i rzecznika praw dziecka: Zadbajcie o dzieci! One są najważniejsze i nie ma żadnego usprawiedliwienia dla zaniedbań w zakresie ich zdrowia i życia! M A 30181724