szeroki_margines numer strony

Transkrypt

szeroki_margines numer strony
Wyrywka
Służby dzienne przeplatały się z nocnymi. Mało komu udawało się przebrnąć nocny dyżur bez
kimania. Ale i w ciągu dnia zdarzało się, że któryś z nas siadał w kącie, by złapać na oko. Koledzy
nie puszczali tego płazem i w stronę drzemiącego leciało pytanie tonem żartobliwie karcącym
wypowiedziane:
– Te, ze spaniem się na kolej godziłeś?
Był jasny dzień, gdy do pomieszczenia weszło dwóch sokistów. Wstąpili po drodze, w trakcie
patrolowania torów. Jeden siada w kącie, drugi sięga po słuchawkę telefonu, by swojemu szefowi
złożyć meldunek. Czekając na połączenie zerka w stronę kolegi, któremu głowa opadła na piersi.
– Stasiek, nie śpij.
Straż Ochrony Kolei – to brzmi dumnie i zobowiązuje do trzymania fasonu. Ludzie strzegący
kolejowego mienia muszą nieustannie czuwać. W zasadzie nikomu nie wolno spać na służbie; ale
zwłaszcza sokistom. Im nawet nie wypada.
Po zakończeniu rozmowy telefonicznej ten, który położył słuchawkę, musi znowu napomnieć
kamrata, wyjątkowo rozespanego. Wystarczy mu zamknąć oczy, by od razu znaleźć się w objęciach
Morfeusza. Na reprymendę kolegi unosi głowę, ale czuwanie nie trwa długo.
Tamten, uwziąwszy się na ospalca i już nie odrywając odeń spojrzenia, powtarza: „Nie śpij!”
Postanowił nie dać mu spokoju, poczekać, aż zniknie wyraz otumanienia na obserwowanej przez
siebie twarzy.
Niemrawiec mruczy coś na swoje usprawiedliwienie. Przyczyną jego senności są zarwane
noce, nie z jego winy zarwane.
– Młodą żonę mam, ona jeszcze potrzebuje.
Kobieta, o której teraz napiszę, nie była z tych, co „potrzebują”. Kładąc się do małżeńskiego
łoża była zaprzątnięta sprawami „wyższymi”. Chodziło tu o nowe prądy filozoficzne i artystyczne,
jakie po Październiku, korzystając z zielonego światła, zaczęły do Polski napływać z Zachodu:
egzystencjalizm, abstrakcjonizm, dodekafonizm tudzież inne „izmy”. Kobieta lubiąca nowinki
spiknęła się ze świeżo upieczonymi egzystencjalistami. Potem napatoczyli się przedstawiciele
innych modnych zjawisk w sztuce. Kobieta czuła się wyznawczynią takiego lub innego „izmu” w
zależności od tego, w którym kółku się obracała. Trzeba trafu, że członkowie tych kółek, różnego
rodzaju „iści”, zeszli się na pewnym bankiecie. W duszy niewieściej powstał zamęt. Nieboraczka
nie wiedziała, do której grupki się przyłączyć. Zadała sobie pytanie, kim właściwie jest? Co ona ma
sądzić o swoim jestestwie?
Po powrocie z bankietu długo trwała nocna medytacja młodej kobiety u boku śpiącego męża.
Nieszczęsne pytanie tłukło się jej po głowie odbierając sen. Wreszcie, nie mogąc wytrzymać w tym
stanie niepewności, jęła potrząsać bezwładnym męskim ciałem.
– Powiedz – rzuciła gorączkowo, gdy jej stary się ocknął – jaka ja właściwie jestem?
Mąż nie musiał się długo namyślać.
– Jaka? Zwyczajna.
Była zwyczajna. W przeciwieństwie do żony sokisty nie była nawet „potrzebująca”. Mówiąc
górnolotnie, nie była namiętna.
1
O takowej, kobiecie namiętnej, napomyka się w nowelce Jerzego Szaniawskiego.
Chłopiec z ojcem i dziewczynka z ciotką w przedziale jadącego pociągu – taka jest ekspozycja
owej nowelki. Ukołysani stukotem kół dorośli śpią, zaś małolatki rozmawiają. Zabawną i
rozbrajającą rozmowę poprzedza niemy flirt. Chcąc zaimponować kawalerowi umiejętnością
czytania dziewczynka bierze książkę. Jest to powieść odłożona przez ciotkę, gdy zmorzyła ją
śpiączka. Znalazłszy w tekście intrygujące słowa mała szarpie opiekunkę za rękaw. Niezadowolona,
że przerywają jej sen, matrona otwiera oczy, a wówczas pada pytanie:
– Ciociu, co to jest kobieta na-miętna?
Zdziwienie i niezadowolenie ciotki z opowiadania Szaniawskiego to była mucha w porównaniu
z przerażeniem pani Logan, gdy o godzinie drugiej po północy obudził ją głos córki – scena opisana
przez Huxleya w Kontrapunkcie.
Polly Logan wpadła do sypialni matczynej z krzykiem:
– Och, mamo, to straszne!
Przypadła do kolan leżącej w łóżku matrony jęcząc:
– Coś okropnego! Katastrofa!
Następuje wyjaśnienie: podczas przyjęcia towarzyskiego, z którego właśnie wróciła, zdarzyło
się, że o Angielce przybyłej z Kanady wyraziła się: Kanadyjka. Palnęła to nie wiedząc, że
obmawiana stoi obok i wszystko słyszy. Taka wsypa!
Na taki sam szok, jakiego doświadczyła pani Logan, narażeni byli junacy opisani w
Przygodach Wernera Holta.
Załoga działa przeciwlotniczego składała się z kilku junaków. Lista czynności przypadających
na każdego kanoniera przy obsłudze różnych urządzeń musiała być przezeń wbita w pamięć i to tak
gruntownie, żeby obudzony o północy mógł wszystko bez zająknienia wyrecytować.
– Na dane hasło – mówił do junaków podoficer – musisz jeden z drugim wszyściutko gładko
wyśpiewać, choćby to było w środku nocy.
Tak się mówi: „obudzony w nocy”, lecz każdy wie, że to tylko zwrot retoryczny.
Otóż nie, Wolzowowi, żołdakowi z rodu pruskich oficerów, przyszło do głowy, że warto by
owo przysłowiowe wyrażenie potraktować dosłownie.
Nocne ciemności zalegają sypialnię z dwoma rzędami łóżek. Do jednego z nich skrada się
Wolzow. Dwóch jego pomocników staje po obu stronach pryczy i chwyciwszy śpiącego za ramiona
unoszą go do pozycji siedzącej. Oczy rozbudzonego mrużą się przed ostrym światłem latarki w
ręku Wolzowa, który wraz z hasłem wykrzykuje rozkaz.
– Gadaj!
Pozostańmy jeszcze chwilę w sferach wojskowych.
W środku nocy dzwonienie telefonu wyrwało ze snu Sławoja Składkowskiego. Ze słuchawki
dobiegł głos Wieniawy, a także muzyczka dancingowa zdradzająca, że miejscem pobytu sławnego
kawalerzysty jest Adria. Ów opuścił przed chwilą tamtejszą „sławojkę”, zgorszony panującym w
niej nieporządkiem: deska klozetowa zalana moczem. Wieniawa wytknął premierowi jego
niedopatrzenie.
Już noc, ale takiego programu radiowego nie sposób zlekceważyć. Preludia i fugi z II tomu
Das Wohlemperierte Klavier, Msza Schuberta, trzecia sonata fortepianowa Schumanna, fragmenty
Berliozowskiego Potępienia Fausta, Symfonia d-moll Césara Francka – zlekceważenie takich
szlagierów byłoby zbrodnią.
Kiedy przebrzmiał Franck: „Opamiętaj się, radiosłuchaczu, toć nie można zarywać nocy –
przemówiłem do siebie wyciągając rękę w stronę wyłącznika. – Dobrodziejstwa snu nie można
lekceważyć.” Jednakże na zapowiedź spikerki: „Grać będzie Światosław Richter” – ręka zawisła w
powietrzu. Była już trzecia nad ranem, ale trudno i darmo, puszczenie mimo uszu Ravelowskich
Zwierciadeł w wykonaniu Richtera byłoby szczytem lekceważenia. Potem znów coś, czego żadną
miarą nie dało się zlekceważyć: zapowiedź symfonii Dworzaka w wykonaniu mistrzowskim,
2
czyniącym najbardziej ograną muzykę czymś świeżym. Byli to Lorin Maazel i londyńscy
filharmonicy. Na zakończenie miało być słynne Miserere Allegriego, ośmiogłosowa kompozycja,
którą Mozart odwiedzający z ojcem Kaplicę Sykstyńską potrafił spisać po dwukrotnym
wysłuchaniu. Od dawna byłem ciekaw, jak brzmi owo Miserere, więc skoro teraz mi je obiecano,
nie sposób było oferty zlekceważyć. W rezultacie Muzyczna Noc Euroradia została przeze mnie
wysłuchana do końca, do szóstej rano. Ale już minutę później, przy zamilkłym radiu, zaczęły mi się
kleić oczy. Zasypiałem dumny ze swej postawy, o której w żadnym razie nie dałoby się powiedzieć,
iż jest lekceważąca.
Nie było mi dane napawać się rozkoszą kimy. Nie pozwolił na to ulokowany w nocnej szafce
aparat telefoniczny. Dzwonków tyle, że mogły wyciągnąć śpiącego z najgłębszej otchłani snu.
Spojrzałem na zegarek i serce zatłukło mi z irytacji: parę minut po ósmej. O tak wczesnej porze
niepokoić człowieka! Ani marzyć o ponownym zaśnięciu. Przeklinałem własną nierozwagę, jaką
było pozostawienie przy łóżku nie wyłączonego aparatu. Jak można było zlekceważyć ryzyko, że
znowu zostanę wystrychnięty na dudka. Bo oto co mi zakomunikowano, gdy przyłożyłem
słuchawkę do ucha: „Jeśli zadzwonisz pod numer XXXXX – jazgotał obcy kobiecy głos –
weźmiesz udział w losowaniu. Nagrody do miliona złotych. Oferta, której nie sposób zlekceważyć.”
3