w micie
Transkrypt
w micie
VI koszyce małe wielkie miasto ARCHIWUM AUTORA Tygodnik powszechny 25 23 czerwca 2013 pamiątki, głównie stare wydania książek Sándora Máraiego. Ale są już także pierwsze powojenne przekłady na języki obce: włoski, niemiecki i francuski; jest tam także egzemplarz „Żaru” w moim przekładzie; to powód, dla którego znalazłem się na konferencji poświęconej twórczości Máraiego, zorganizowanej przez słowacki oddział PEN Clubu. A więc to jest ten Dom w tym Mieście! Tutaj, na kilka dni, przybył Sándor Márai w roku 1928, po całej dekadzie przeżytej w Niemczech i Francji. Zachowała się fotografia ze śniadania wielkanocnego: Márai w towarzystwie rodziców. Nie ma Loli, żony pisarza, bo to pewnie ona fotografowała. Widać bez wątpienia dostatek tego domu, ale i coś jeszcze: kulturę stołu. I jeszcze coś nieuchwytnego – melancholię tego miejsca. To już ostatnie chwile rodu Grosschmidów w Mieście (Márai jedynie w felietonach i publicystyce przywołuje nazwę „Kassa”; w beletrystyce jest to Miasto, Város). Długa historia życia kilku pokoleń przodków Máraiego w mieście Kassa dobiega końca. Kończy się, by tak rzec, czas Garrenów (w domyśle: Grosschmidów). Zmarły niedawno, wybitny węgierski badacz dzieła Máraiego, Huba Lőrinczy, swoją świetną książkę o cyklu powieściowym „Dzieło Garrenów” opatrzył tytułem „Pożegnanie z kulturą” („Búcsú egy kultúrától”). Węgierski tytuł wskazuje, że mowa jest nie o kulturze w ogóle, lecz w tym przypadku o kulturze patrycjuszowskiej (unikam słowa „mieszczańskiej”, które trywializuje problem). Sándor Márai z rodzicami. Koszyce, Wielkanoc, 1928 r. Życie T w micie Márai podniósł to miasto do rangi mitu. A mit jest dobrem wspólnym. Słowacy są dumni, że tu, w Koszycach, urodził się i spędził dzieciństwo, a potem bywał – już jako gość w rodzicielskim domu – wielki „madiarský spisovatel” Sándor Márai. I akceptują go także jako swojego pisarza. Feliks Netz Pierwszy wieczór w Kassa, w Zagajniku, Kiedy się rozpłakałem nad mym wierszem w druku. Sándor Márai, Cassovia, 1928 ak się tutaj gnieździmy” – mówi mi pewna Węgierka urodzona w Koszycach. Dla niej to miasto nazywa się Kassa (po niemiecku Kaschau; po łacinie Cassovia – tak właśnie, aż do 1867 r., czyli momentu powstania Austro-Węgier, brzmiała oficjalna nazwa miasta). Dla Polaka są to jednak Koszyce, kojarzone głównie z przywilejem koszyckim z 1374 r. Dla Słowaków, oczywiście, Košice. W Miszkolcu wybieram złą drogę. Gdy to spostrzegam, zjeżdżam na pobocze i o kierunek do Koszyc pytam przechodnia. Niebawem przekonuję się, że wskazał mi drogę w przeciwnym kierunku. Czy zrobił to specjalnie? Kiedy w końcu wyjeżdżam na drogę krajową nr 3, zauważam napis „Kassa”, a pod nim drugi: „Košice”. Przekreślony sprejem. Smutny to obraz na tym pięknym, węgiersko-słowackim pograniczu... Na przełomie epok „Tak tutaj się gnieździmy”... Tutaj, czyli gdzie? W domu rodziców Sándora Máraiego, w Koszycach przy ulicy Mäsiarskiej, czyli Rzeźniczej (dla Węgrów to Mészáros utca). Kto się gnieździ? Mniejszość węgierska z mniejszością romską. W dwóch pomieszczeniach na parterze tego patrycjuszowskiego domu, z rodowym herbem nad bramą, znajdują się żmudnie zbierane „Nie zapomnij: jesteś ze wschodu” Jeszcze chwila i rodzice Máraiego opuszczą ten dom, przeniosą się na Węgry, kupią dom (śmiało rzec można: pałac) w Miszkolcu. Pisarz z żoną Lolą (także urodzoną w Kassa) zamieszka w Budapeszcie, który nigdy nie stanie się jego Miastem, nawet przez małe „m”. Będzie jedynie miejscem jego pobytu, pracy, sukcesu, którego dożyje jeszcze ojciec pisarza, pan Géza Grosschmid, wcześniej obawiający się, nie bez podstaw, że jego najstarszy syn nie poradzi sobie w życiu bez ojcowskiej pomocy. Pomiędzy ojcem i synem mogłaby rozegrać się scena, która otwiera sztukę Máraiego „Koszyccy mieszczanie” („A Kassai polgárok”); trzeba by cofnąć się w czasie, licząc od owego wielkanocnego śniadania w 1928 r., i jeszcze o kilka stuleci, do roku 1311. Oto Kristóf żegna się z ojcem (mistrz János). Mówi Ojciec: „Idź zawsze na zachód, i nigdy nie zapomnij, że przyszedłeś ze wschodu”. Radzi mu także, aby nauczył się „ich języka, bowiem naszych słów nikt w świecie nie rozumie”. Ale płynie z tego pewna korzyść: mają swoją tajemnicę, jest nią język. W obecności obcych mogą mówić, co zechcą, także prawdę, ponieważ nikt ich nie zrozumie. Język jest swego rodzaju murem obronnym. Syn pyta: co ma powiedzieć obcym, kiedy już nauczy się ich języka? Ojciec: „Powiedz im, że zbudowaliśmy miasto w lesie dziewiczym, na granicy krajów i ludów. Budowaliśmy z kamienia, wedle ich obyczaju. Powiedz im, że jesteśmy chrześcijanami i chcemy żyć w zgodzie z wyższym ludzkim prawem. Powiedz im, że w coś wie- rzyliśmy” (wszystkie cytowane fragmenty w moim tłumaczeniu – FN). Ojciec mówi wreszcie synowi, że przed trzydziestu laty tak samo żegnał go jego ojciec, który „pokazał mi Miasto i powiedział: idź na zachód, i nigdy nie zapomnij, że przyszedłeś ze wschodu”. Bunt przeciw historii W roku 1919, w październiku, Géza odprawił swojego syna na zachód, albowiem ten zdążył na początku rewolucji opublikować kilka krótkich artykułów i wierszy w komunistycznej gazecie „Vörös Lobogó” („Czerwony Sztandar”). Skąd ten pęd w lewo u niespełna dwudziestolatka? Jest to bunt (opisze go potem w powieści „Buntownicy”, „A Zendülők”) skierowany przeciwko pokoleniu ojca, odpowiedzialnemu, według Sándora, za „utratę” Miasta, które na mocy traktatu z Trianon ( 4 czerwca 1920 r.) zostało przekazane Czechosłowacji. Królestwo Węgierskie przestało wówczas praktycznie istnieć; Słowacja, dotąd jego część, weszła w skład Czechosłowacji. Wielu Węgrów z dnia na dzień znalazło się w innym państwie. To wtedy pokolenie ojca Sándora Máraiego zaczęło się wykruszać. Dopadła ich dziwna przypadłość, nieznana do tej pory w medycynie: choroba Trianon. Ludzie umierali na Trianon. Przyjaciel autora „Żaru”, pisarz równie wielki, Dezső Kosztolányi, powiedział słowa, które przeszły do nowożytnej historii Węgier: „My wszyscy umieramy po trosze na Trianon”. W pełnej dostojeństwa strukturze Miasta, gdzie każdy jego mieszkaniec znał swoje miejsce i miał poczucie własnej rangi – czy to wytwórca świec, mydlarz, kamieniarz, adwokat (jak ojciec Máraiego), czy burmistrz lub biskup – złamać jeden szczebel w tej drabinie społecznej znaczyło zachwiać całą strukturą. Stanąć przeciwko ojcu znaczyło stanąć przeciwko Miastu. Stanąć przeciwko Miastu znaczyło zakwestionować porządek świata, albowiem Miasto było miniaturą świata. Samotność ojca Ojciec wyprawił syna na zachód, a sam pozostał w mieście, w którym zaczęły stacjonować oddziały czechosłowackie. Słowo „obcy” (choć Słowacy mieszkali przecie w Koszycach od wieków)– zaczęło się pojawiać w dziełach Sándora Máraiego. W dwóch pojawiło się nawet w tytule: „Obcy ludzie” („Idegen emberek”) i „Obcy” („Az idegenek”). Kilkanaście lat później Péter Garren, pisarz (w domyśle: Sándor Márai), przybywa do łoża umierającego patriarchy rodu. Do Miasta, które było dlań czymś w rodzaju axis mundi, osi świata, której człowiek mógł się uchwycić, pewien, że trzymając się tej osi, tego Miasta, przetrwa nawet trzęsienie ziemi. Oto pierwsze zdania powieści „Obcy”: „Miasto nie było dokładnie na swoim miejscu. Péter wszedł na wzgórze, gdzie w czasach Mátyása Garrena wieszano skazańców, i z niepokojem popatrzył w dół. Miasto jakby trochę się poruszyło. Nikomu nie odważyłby się zwierzyć z własnej wątpliwości. Przytknął dłoń do brwi, robiąc daszek dla oczu, i stojąc u podnóża szubienicy patrzył na wieże i rzeźby. Miasto leżało, jak zawsze, w delikatnej mgle, i jakby zawstydzone, ciężko oddycha-