ZYGMUNTA BRZEZINSKIEGO „KSIĄŻKA DO CZYTANIA”
Transkrypt
ZYGMUNTA BRZEZINSKIEGO „KSIĄŻKA DO CZYTANIA”
Ks. Bonifacy MIĄZEK (Austria) ZYGMUNTA BRZEZINSKIEGO „KSIĄŻKA DO CZYTANIA” Zygmunt Brzeziński utwierdził w sobie literacki talent po przejściu na emeryturę, bo pisać już zaczął znacznie wcześniej. Jego zainteresowania i kariera zawodowa poniosły go najpierw w krąg związany z elektroniką jądrową, o czym pisze na stronach wydanego ostatnio tomu Książka do czytania, którą Czytelnikom „Pamiętnika Literackiego” pragnę przedstawić1. Zaraz też uzupełniam, że książka nie jest biografią autora. Nie jest też zapisem wspomnień. Motywy osobistych przeżyć tu i tam występują co prawda na siatce narracyjnej, ale i one nie stanowią tematu głównego. Są raczej fragmentarycznym przywoływaniem pewnych zdarzeń włączonych w nurt tematyki szerokiej, jednakowo ważnej. Najprościej można tę książkę opisać jako wybór esejów, sentencji, satyry i przemyśleń odnotowanych na marginesach dzieł filozoficznych, luźnych notatek zbieranych na drodze codziennych przeżyć. Aby podeprzeć przykładem wyrażone powyżej cechy tej twórczości, przywołam mały fragment z eseju zatytułowanego Blaski i cienie filozofii: Zadaniem filozofii jest poszukiwanie prawdy. Prawdy tej do dziś nie znaleziono. W starożytności filozofia naiwnie i fałszywie objaśniała świat, dziś robi to z większą dokładnością fizyka, chemia i astronomia. Metafizyka objaśnia nam samą siebie. „Z owoców ich poznacie je”. Filozofia spowodowała więcej szkód niż korzyści. Idea „Wolność, Równość, Braterstwo” zaowocowała gilotyną. Egzystencjalizm wychował pokolenie ograniczonych nihilistów i chaotów. Romantyzm Rousseau ogłupił pedagogikę. Marks i Engels, podobnie jak Nietzsche stali się ojcami ludobójstwa. Brzezinski lubi wyprawy w filozofię, w historię, w tradycję religijnych wierzeń. Lubi rytuał zderzeń czasu przeszłego z doświadczeniami człowieka „teraz”. Lubi nakładać maski ironii, po mistrzowsku dozuje warstwy szyderstwa. Pisarz ogłosił dotychczas cztery książki. Debiutanckie Fraszki głupawe o ludziach, zwierzętach i Polakach ukazały się we Wrocławiu w roku 2007, wydanie drugie wyszło trzy lata później. W międzyczasie, bo już w 2008, w Wiedniu ukazuje się następny tom Nad Bzdurą będący poniekąd kontynuacją tematyki książki wrocławskiej, z bardziej gęstym obciążeniem ironią, z niemiłosiernym szyderstwem ludzkiej małości i głupoty. Te same sprawy podejmie autor w Meldunkach bitwy nad Bzdurą, wydanych również w Wiedniu, w roku 2013. W najnowszej Książce do czytania krajobraz tematyki przypomina dawne okolice, tyle tylko, że problematykę pogłębiono o najnowsze wydarzenia polityczne, jak chociażby zalew islamistów na kraje europejskie. Autor penetruje nadal z uporem niektóre mapy i topografie z obszarów filozoficznych, zgłasza swoją nieufność i pytania np. do Platona, do Kartezjusza, do Kanta. Hegla i Heideggera uważa za idiotów (str.202), potrafi też formułować wątpliwości do niektórych teorii Einsteina, podgryza „święte” prawdy ewolucji, sprawiedliwości, etyki, tu i tam robi agnostyckie wycieczki pod adresem ludzkich wierzeń, przybierając dostojne szaty teologa. 1 Z.Brzezinski, Książka do czytania, Vanity Edition, Wiedeń 2015, ss.208. Jako ksiądz katolicki musiałem przejść – jak zresztą wszyscy studiujący teologię – dosyć gęste sito egzaminów i ćwiczeń. Z książką nie rozstaję się po dzień dzisiejszy. I muszę wyznać, że niektóre z tych sformułowań Zygmunta Brzezińskiego długo we mnie fermentowały budząc aprobatę, a nawet podziw dla jego świeżych, ostrych stylistycznie zestawień. Dlaczego? Trudno mi na to odpowiedzieć w kilku zdaniach. Zrobię po prostu małą próbę czytania Brzezińskiego. Chrześcijaństwo, to jedyna religia na świecie, która czci Boga-Człowieka- Chrystusa, któremu nic, co ludzkie nie było obce. Bogowie nie byli dla ludzi wzorami moralności. Byli mściwi okrutni, pyszni, samolubni, zabijali, kłamali, kradli, cudzołożyli i uprawiali ludożerstwo. By być wzorem moralności Bóg musiał stać się człowiekiem. No tutaj, gdyby św. Tomasz z Akwinu przeczytał ten passus przygotowując się do fundamentalnego dzieła Summa Theologiae, może inaczej mógłby sformułować niektóre swoje „drogi” na istnienie Boga. Może. Jest bowiem niezaprzeczalną prawdą ( z tą „prawdą” mam już kłopoty), że nie tylko mitologiczni bogowie, ale nawet Bóg w Starym Testamencie jest mściwy i twardy. Katolicki pisarz francuski, laureat Nagrody Nobla Jerzy Bernanos w Pamiętniku wiejskiego proboszcza nazywa go „Bogiem o hebanowych rękach”. Zresztą i dziś, i trzeba tu powiedzieć że z wielką pomocą niektórych teologów – Bóg otrzymuje przerysowane kontury ludzkie. Jest zazdrosny, pamiętliwy i mściwy. A przecież eklezjologia rysuje go Prawami Dekalogu jako Boga Miłości i Miłosierdzia. Ale i to jest tylko wystawianiem ludzkiego nosa w kierunku Niepojętego. Św. Augustyn, ze śladami poparzeń grzechem, on jeden ma dla nas odpowiedź zobowiązującą: „…et inquietum est cor meum donec requiescat in te Domine” /niespokojne jest serce moje dopóki nie spocznie w tobie Panie”. Zawartość Książki do czytania została podzielona na sześć części – wliczając również Przedmowę. Otwierają ją Felietony, a potem w tej kolejności: Wywiady nie z tej ziemi, Myśli własne mądre i głupie, Miniaturki (liryczne drobiazgi gdzie znajdujemy garść dobrych wierszy m.in. Wigilię) i ostatnia O sobie samym do potomności. Niektóre z nich, chociażby takie jak O czasie, Dobro i zło, O symbolach religijnych czy Obrona naiwnego realizmu to miniaturowe naukowe rozprawy z pogranicza filozofii lub teologii, opatrzone często pytaniem lub komentarzem wartościującym. Autor nie zawsze przechadza się po filozoficznych zagonach. Niekiedy przysiądzie w mieszkaniu, poród sprzętów i spraw domowych, bo i tutaj znajdzie coś do skomentowania, i prawie zawsze wychodzi na swoje: „Dobra kolacja, to trupy zwierząt i roślin. Zwierzęta broniąc się przed śmiercią uciekają lub walczą, gdy mają kły i pazury. Rośliny wytwarzają kolce i trucizny (99% roślin zawiera substancje trujące)” – czytamy w eseju Dobro i Zło. Dlaczego Brzeziński o tym pisze i dlaczego akurat pod takim tytułem? Wiemy przecież, że rośliny trujące są „złe”, choć w medycynie niektóre z nich mają błogosławione skutki. Są też i te „dobre”. Czytajmy dalej: „Pojęcie dobra i zła ma sens tylko wtedy, gdy odnosi się do istot żyjących – w równym stopniu do ludzi, do roślin , do zwierząt a nawet bakterii. Pleśń penicilium notatum nie jest dobra dla bakterii, lecz bakterie są dobre dla pleśni”. Czyżby gościnnie zastawiony stół mógł posłużyć do rewizji obiegowych pojęć? Programowa nieufność w rekwizytach naszych definicji, podglądanie świata i ludzi. Wyprawy w historyczne ślady ich myśli, ich pragnienia w dylematy dobra i zła. Pełne fantazji rozmowy z Aniołem Stróżem, ze śmiercią, a nawet z diabłem. Wszystko to poddane ciśnieniom ludzkiego niepokoju, wymieszane z obrazami domu, ale również obrazami z za okna, obrazami miasta i ludzi, w szerokie płótna wyobraźni rzucone w ciemne dna nocy, w odległe światła gwiazd, w pytania potęgujące naszą samotność. Wspomniałem już, że te eseje są zróżnicowane nie tylko tematycznie ale i warsztatowo. W niektórych literackich gatunkach autor czuje się dobrze i do nich powraca, jak np. do liryki. Takie powroty przypominające dojrzałe i uśmiechnięte strofy debiutanckich aforyzmów wypada odnotować też w Książce do czytania. Ale tu pewna nowość. Te aforyzmy nie chcą uczestniczyć w długiej tradycji wyznań lirycznych, rozciągających się od Kochanowskiego do Leca, i jeszcze dalej, wypowiadają się prozą uzyskują efekt humorystyczny przez kontrast: „Lepiej być ostatnim na boisku niż pierwszym na trybunie”, albo : „Ci, co oszczędzając przechowują stare sznurki nigdy do niczego nie dojdą”. Nie znaczy to jednak, że pisarz odchodzi od mowy wiązanej. Znajdujemy tu garść wierszy, z wyraźnie czytelną powierzchnią aforystyczną, wierszy równie dorodnych jak tamte wrocławskie, wypowiedzianych tutaj szeroką fazą, w piętrowych kondygnacjach: Podnieś rękę Boże Dziecię I daj nam więcej niż mamy. Ogień krzepnie, blask ciemnieje, A my ciągle żądamy. Ma granice Nieskończony? Wiemy, że jest bez granic. Modlimy się i błagamy I wszystko na nic. Taki właśnie jest Brzeziński. Otwierający wiele drzwi w poszukiwaniu Boga, chorobliwie ciekawy wszystkiego, niecierpliwy jak chłopiec na wycieczce w ogrodzie zoologicznym. Do tego lubi różne przymiarki. Tamten czas mitologii greckiej nakłada na czas dokonujący się teraz, podsłuchuje filozofów, chciałby dotykać wszystkiego, czego nie można dotknąć. Chyba stąd, z tego zaprogramowanego sceptycyzmu lub ze zdziwienia jakie niesie codziennie głód egzystencji, z długiego, intensywnego życia zrodziła się demistyfikacja wzniosłości. Nieczęsty gatunek pogodzonego agnostycyzmu, kiedy w poszukiwanych otwartych drzwiach napotykamy tylko jeszcze jedną przestrzeń, wypełnioną pytaniami. Ten krótki przegląd najnowszej książki Zygmunta Brzezinskiego zakończę ostatnią, szóstą częścią zatytułowaną O sobie samym do potomności. Jest to po Felietonach część najdłuższa, liczy 83 strony, i czytając je nie możemy się oprzeć wrażeniom, że to tak mało, i że jest to właściwie pamięciowy szkic zrobiony pośpiesznie bez faktograficznej gęstości, bez metodycznie nakładających się dat i wydarzeń. Jego dzieciństwo „sielskie anielskie” lat 1926 – rok urodzenia autora – 1939 zakończyła wojna. Lata okupacji przyspieszają dojrzewanie. Bliskość Warszawy, patriotyczny zryw oporu przeciwko przemocy okupanta rozlewa się szeroko, obejmuje też młodego chłopca. Udział w „Szarych Szeregach” różne akcje dywersyjne nie zawsze kończące się dobrze, okupacyjna noc. Wiele z tych relacji to suche, sprawozdawcze notatki, o których już skądś wiemy: „Całe społeczeństwo nawet policja granatowa była po naszej stronie. Na poczcie w Błoniu wszystkie listy adresowane do żandarmerii były otwierane i sprawdzane. W wyniku tej akcji trzeba było zabić kilku donosicieli”. Po roku 1945 nauka w liceum w Milanówku (i znowu: „… w czasie roku szkolnego dwóch uczniów z mojej klasy, Tuszyński i Sobieniak zostało aresztowanych i powieszonych za przynależność do AK”), po maturze studia na Politechnice Warszawskiej, otarcie się o wymiar sprawiedliwości służb bezpieczeństwa, wilczy bilet, szukanie pracy i dopiero po październiku 1956 ukończenie studiów w Warszewskiej Szkole Inżynierskiej im. Wawelberga. Celowo opuszczam tu wiele interesujących epizodów życia autora, opowiedzianych niejednokrotnie z humorystycznym podtekstem, skupiając się na jego drodze ku technikom jądrowym, co przecież pośród piszących w Polsce jest chyba unikatem. Brzeziński nie ukrywa, że miał w życiu dużo szczęścia, za pracę w dziedzinie detektorów promieniowania dostał nagrodę Pełnomocnika Rządu do Spraw Pokojowego Wykorzystania Energii Jądrowej. Krótki przystanek w nowopowstałym Biurze Urządzeń Techniki Jądrowej, i tu trochę szczęścia po polsku – start do Wiednia, do International Atomic Energy Agency dzięki protekcji szwagra Edwarda Ochaba. Szczytem tej kariery była funkcja sekretarza naukowego Międzynarodowej Konferencji Elektroniki Jądrowej w Bombaju (1965) i wykłady w Tehran University Nuclear Centre. Streściłem tu jedynie drogę kariery zawodowej. A przecież ta droga wije się pośród ludzi, jest nasiąknięta życiem nie zawsze łatwym, podobnie jak i te drogi nie były łatwe. Jak je ocenia Zygmunt Brzeziński? Książkę do czytania zamyka ciekawym stwierdzeniem: „Jestem zadowolony ze swej starości i jeśli chciałbym być młody, to na pewno nie tu i nie teraz”. Teksty zamieszczone w Książce są nam bliskie - bo przede wszystkim szczere, wypełniające miejsca naszych lektur głęboką tendencją do autorefleksji. Brzeziński jak doświadczony pedagog uczy nas czytać dzieła filozofów, ujawnia niekonsekwencje, tropi paradoksy. Podpowiada cierpliwość i zamysł. Daje w tych esejach zajmujący wykład wyrafinowanej interpretacji wielu zjawisk naszego świata podglądanego w niekończących się realizacjach.