Przypadek Michała Nazywam się Michał, mam 12 lat i chodzę do
Transkrypt
Przypadek Michała Nazywam się Michał, mam 12 lat i chodzę do
Przypadek Michała Nazywam się Michał, mam 12 lat i chodzę do piątej klasy. W te wakacje mój ojciec wpadł na pomysł, aby cała nasza rodzina wybrała się pociągiem na parę dni do mojej cioci Uli na Mazury. Ciocia Ula mieszka niedaleko Giżycka w malowniczej miejscowości Piecki, nad pięknym jeziorem, z którego można się dostać wąskimi przesmykami na trzy kolejne z porośniętymi brzegami trzciną i licznymi wysepkami na jeziorach. Moja przygoda zaczęła się właśnie tutaj. Następnego dnia, wczesnym rankiem, postanowiłem zrobić rodzinie niespodziankę i nałowić wiaderko ryb. Nic nikomu nie mówiąc zabrałem wędkę, jedzenie na cały dzień, garnek, zapałki, scyzoryk, latarkę, z którą się nie rozstawałem, gumową pelerynę z kapturem, bo miało padać i co najważniejsze "Przewodnik wędkarski". Wszystko to załadowałem do łódki, którą z ojcem wypożyczyliśmy z przystani. W ostatniej chwili wrzuciłem do plecaka 5 paczek chipsów, które jak się potem okazało uratowały mi życie. Słońce dopiero miało zamiar się zbudzić, gdy wypłynąłem w poszukiwaniu samotnej wyspy z dala od hałaśliwych motorówek, innych turystów i wędkarzy. Przepłynąłem już chyba 5 km, gdy zauważyłem wysepkę nadającą się do zamieszkania. Byłem już trochę głodny i zmęczony, więc dobiłem do brzegu i wyładowałem zawartość łódki. - Jaki spokój. Ani żywej duszy, tylko ja i przyroda. Nazbierałem suchych patyków i drewienek, które leżały pod jedyną wierzbą rosnącą na wyspie, aby rozpalić ognisko i zaparzyć herbatę. Wybrałem odpowiedni brzeg do łowienia ryb i zarzuciłem wędkę. Było pięknie, ciepło i woda lekko falowała, a po niej cicho odpływała moja łódka, którą źle przymocowałem do brzegu. Nie wiedziałem co mam robić. Była za daleko, aby do niej dopłynąć. -- Strach pomyśleć, co teraz ze mną będzie, kto mnie tu znajdzie? Siadłem bezradnie na brzegu wpatrzony w oddalającą się łódkę i pomyślałem sobie, że jestem takim Robinsonem Cruzoe. Ponieważ od pierwszej klasy należę do skautów, to będę umiał i muszę zorganizować sobie życie na tej bezludnej wyspie. Sprawdziłem swoje zapasy żywności - nie były zadawalające, ale wody miałem pod dostatkiem. Zabrałem się za łowienie ryb, aby powiększyć swój jadłospis, ale przez cały dzień złowiłem tylko jednego karasia. -- Niedobrze - pomyślałem - zginę z głodu. Ponieważ zbliżała się noc postanowiłem zrobić szałas z trzcin i gałęzi. Kiedy było już ciemno, siadłem na brzegu i latarką wysyłałem sygnały S.O.S. w nadziei, że ktoś je zobaczy i przypłynie mi z pomocą. Siedziałem tak długo, aż w latarce rozładowały się baterie. Ponieważ dziś już nie mogłem nic wymyślić, położyłem się spać zły, że tak głupio i lekkomyślnie postąpiłem. Zbudziłem się wcześnie rano zziębnięty i głodny. Szybko rozpaliłem ognisko i zagotowałem herbatę. Zjadłem śniadanie składające się z jabłka i paczki chipsów. Na ryby nie miałem co liczyć. Nagle usłyszałem warkot motorówki. Pobiegłem na brzeg pełen nadziei, że to ratunek. Machałem z całej siły rękami, ale z motorówki rozbawione towarzystwo pomachało mi również i odpłynęło. -- Co tu wymyślić, a może by puszczać łódeczki z prośbą o pomoc? Tak też zrobiłem poświęcając na ten cel "Przewodnik wędkarski". Wyprodukowałem 250 łódeczek, które popłynęły w 4 strony świata. Udało się! Jedna z nich trafiła do rąk mojego ojca, który bardzo zmartwiony moim zaginięciem, zorganizował natychmiast wyprawę poszukiwawczą według wskazówek odczytanych na łódeczce. Tak po dwóch dniach pobytu na wyspie wróciłem cały i zdrowy na stały ląd w objęcia mamy i cioci. Ojciec chociaż skarcił mnie porządnie, to jednak był bardzo dumny, że tak dobrze dałem sobie radę w trudnej sytuacji, w jakiej się znalazłem.