Małgorzata Jurczak Motyle dzienne, motyle nocne

Transkrypt

Małgorzata Jurczak Motyle dzienne, motyle nocne
Małgorzata Jurczak
Motyle dzienne, motyle nocne
© Copyright by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2014
Text © copyright by Małgorzata Jurczak, 2014
Projekt okładki i grafiki Agata Raczyńska
Dom na odludziu
Malwina obudziła się rano z myślą, że czeka ją wesoły
dzień, ale kiedy wyjrzała przez okno, okazało się, że pada.
Niebo było szare i nieprzeniknione – i nic nie zapowiadało
poprawy. Emilia powiedziała przy śniadaniu, że to bardzo
dobrze, bo dawno nie padało, ziemia jest sucha, a rośliny
po­trzebują deszczu.
Marta zauważyła, że to doskonały dzień na ćwiczenie
gry na fortepianie, więc Malwina może z nią jechać do
Chmurów, gdzie instrument jest do jej dyspozycji, jak to
ustaliła z panią domu. Malwina nie miała wyjścia, musiała
się zgodzić.
A przecież myślała tylko o tym, by pobiec nad rzekę,
gdzie mogłaby spotkać Mirellę. Może wtedy przydarzyło­
by im się coś fajnego? Jak tylko samochód ruszył, Malwi­
nie wydawało się, że w krzakach widzi kolorową sukienkę
koleżanki.
Granie nie szło jej zbyt dobrze, szczególnie że – jak
podejrzewała – cały dom słyszał, jak nieudolnie ćwiczy.
A zwłaszcza Agata. Zapewniono ją, że nikt jej nie będzie
przeszkadzał, ale nagle do salonu wpadł Oskar z małym
tamburynem i waląc w niego z całej siły, przeszedł trium­
40
falnie obok Malwiny. „O co mu chodzi?” – pomyślała. Po­
stanowiła się tym nie przejmować, ale i tak straciła resztki
ochoty na ćwiczenie.
Marta pozwoliła jej wrócić samodzielnie do domu, więc
Malwina z parasolką mamy rozpostartą nad głową opuści­
ła dom Chmurów. Tuż za bramą natknęła się na Mirellę,
skaczącą po kałużach bez butów. Dziewczynka z dziką ra­
dością rozchlapywała wodę na wszystkie strony.
– Spróbuj – zachęciła Malwinę.
Mirella była bez parasola, ale miała narzucony na ra­
miona dziurawy płaszcz przeciwdeszczowy. Tenisówki po­
łączone sznurówkami powiesiła sobie na ramieniu. Mal­
wina ściągnęła swoje i zrobiła to samo. A potem ostrożnie
zanurzyła bose stopy w kałuży. Woda okazała się całkiem
ciepła.
Pobiegły nad rzekę. Krople deszczu dudniły głośno, spa­
dając na lśniące liście łopianu, a na wodzie odbijały tysią­ce drobnych kółek.
Mirella uczyła Malwinę gwizdać, bo – jak twierdziła –
każda dziewczyna powinna to umieć. Po kilku próbach po­
jętna uczennica wydała z siebie cichy gwizd.
– Super! Tylko głośniej – zachęcała nauczycielka.
Dumna z siebie Malwina spróbowała i udało się, jednak
Mirella zareagowała krótkim:
– Ciii…
– Za głośno?
– Tu ktoś jest.
41
Malwina nie spodziewała się, że spotkają tu kogokol­
wiek w taki dzień. Tymczasem nieopodal przybrzeżnych
zarośli zobaczyła Adama. Nie założył kaptura, więc włosy
miał zupełnie mokre. Chłopak trzymał pod pachą sporą
wiązkę gałęzi. Kiedy zorientował się, że ma towarzystwo,
położył ją na ziemi i sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział,
co dalej. Najwyraźniej wolał zostać sam.
– Chodźmy stąd – powiedziała Malwina.
Jednak Mirella miała lepszy plan. Zaproponowała, że
będą śledzić Adama. Zaczaiły się w wysokich trzcinach
i czekały, aż skończy zbierać chrust. Tylko po co on to ro­
bił? Chciał rozpalić ognisko? W taki deszcz? Malwina mu­
siała zamknąć parasol, bo Adam mógł go zauważyć, a to
by zniweczyło ich plan. Mirella podzieliła się z nią kawał­
kiem dziurawego płaszcza. Siedziały pod nim jak pod na­
miotem, odganiały komary i szeptem wymyślały kolejne
wersje Na górze róże, którego Mirella wyjątkowo nie mo­
gła sobie podśpiewywać, bo Adam by je usłyszał.
– Na górze komary, na dole mole. My się kochamy jak
parasole – wyszeptała Mirella.
– Dlaczego „jak parasole”?
– Żeby było do rymu! Sama coś wymyśl.
– Na górze słońce, na dole cień – wyrecytowała Malwina
po chwili zastanowienia. – My się kochamy jak noc i dzień.
– Ładne – przyznała Mirella. Dłużej nie mogły wymy­
ślać, bo Adam schował gałęzie pod nisko pochyloną wierz­
bą i ruszył wzdłuż rzeki. A one za nim.
42
Bardzo się starały iść cicho, by ich nie usłyszał, i – chy­
ba dzięki szumowi deszczu – udało im się to. Nie odwró­
cił się ani razu. Dotarły za chłopakiem do bardzo starego
i zniszczonego domu, stojącego samotnie już poza granica­
mi miasteczka. Malwina nigdy nie była w tych okolicach,
ale nie bała się, że się zgubią. Znajdowały się nad rzeką,
wystarczyło więc wrócić wzdłuż niej.
Dom sprawiał wrażenie biednego. Na podwórzu, któ­
rego płot stanowiły wysokie zarośla, stał zardzewiały ciąg­
nik, nieużywany od lat. Obok ktoś posadził kilka grządek
sałaty i marchwi. Na sznurze do suszenia bielizny wisiała
przemoczona sukienka, którą zapomniano zabrać przed
deszczem. Mokły również stary trzepak i wspinający się
po nim powój. Okna były ciemne. Przez długi czas nic się
nie działo, więc Mirella stwierdziła z nutką żalu w głosie,
że nic tu po nich.
Malwina wróciła do domu Emilii przemoczona. Na­
tychmiast dostała do picia gorącą herbatę z sokiem mali­
nowym. Emilia obiecała nie mówić Marcie, że jej niesforna
córka biegała po deszczu boso i bez parasola.
– Kto to widział: boso w taki deszcz! – biadoliła.
Marta wróciła z pracy dopiero przed kolacją; po mo­
krych włosach i ubraniach nie było już śladu. Przy kolacji
Malwina zapytała Emilię o Adama. Czy on w ogóle umie
mówić?
– Tak – odparła Emilia. – Ale chyba nie lubi.
– Dlaczego?
43
– Nie wiem, skarbie. Ale to dobry chłopak. Choć nie ma
lekkiego życia.
– Jak to?
– Mieszka z ojcem i macochą.
Malwina od razu pomyślała, że macocha jest złą osobą,
bo przecież zawsze tak było w bajkach.
– Nie, to dobra kobieta – zapewniła Emilia – ale scho­
rowana. Za to ojciec Adama… – Zamilkła, zawahała się.
– Co?
– Srogi człowiek. Myślę, że trzyma rodzinę silną ręką.
Malwina nie rozumiała.
– Myślę, że bije.
Dziewczynka przełknęła ślinę. Jak to bije? Przecież
dzieci nie można bić. Emilia zgodziła się z Malwiną. Nie
wolno. Ale niektórzy to robią.
– Dlaczego? – zapytała znowu Malwina.
– Nie wiem. Może myślą, że tak powinno być, że na
tym polega wychowanie. Może są niezadowoleni z życia,
łatwo wpadają w gniew. Ale to i tak ich przecież nie uspra­
wiedliwia.
– Kim jest z zawodu ojciec tego chłopca? – zaintereso­
wała się Marta.
Chyba też była poruszona słowami Emilii.
– Dróżnikiem, zamyka nasz przejazd, kiedy pociąg jedzie.
– Coś takiego… – powiedziała Marta. – No cóż, nic
dziwnego, że chłopak nie jest zbyt rozmowny. Ale prze­
moc w rodzinie trzeba przecież zgłosić na policję!
44
– Była zgłaszana – wyjaśniła Emilia. – Ale nic się nie
zmieniło.
Marta pokręciła głową z niedowierzaniem.
A Malwina pomyślała, że jest najszczęśliwszym dziec­
kiem na ziemi, chociaż ma tylko mamę.
Samotność czarownicy
A potem był piknik u Chmurów, na który Malwina
została zaproszona przez Agatę. Była to impreza dla dzie­
ci, więc Marta podwiozła ją tylko pod bramę i odjechała.
Miała po nią wrócić za kilka godzin.
We wciąż pustym ogrodzie ustawiono stoliki, na które
pan Chmura donosił pieczone kiełbaski. Były też owoce
i lody.
Malwina nikogo nie znała wśród zaproszonych gości,
więc czuła się nieswojo. Zauważyła, że inne dzieci przyglą­
dają jej się z zainteresowaniem, była przecież kimś nowym,
jednak żadne nie odważyło się odezwać do niej pierwsze.
Sama też nie wiedziała, o czym z nimi rozmawiać; na ra­
zie nic ich nie łączyło. Nigdy wcześniej – w towarzystwie
rówieśników – nie czuła podobnej niepewności i nie bra­
kowało jej słów. Podejrzewała, że Mirella – nawet gdyby
ją zaproszono – nie przyszłaby na taką imprezę, a nawet
jeśliby przyszła, uznałaby ją za okropnie nudną. Jakoś tutaj
nie pasowała i Malwina przyznała w duchu, że sama też
nie pasuje.
„Dziwne – pomyślała – czuć się tak samotnie, kiedy
wokół jest tyle innych dzieci”.
46
Pan Chmura, skończywszy serwowanie kiełbasek, za­
rządził gry i zabawy. Jedno z dzieci miało pokazywać tytuł
ulubionej książki lub filmu, a reszta zgadywać, o jaki tytuł
chodzi. Kiedy przyszła kolej na Malwinę, wszyscy skupili
na niej wzrok. Wybrała Lwa, czarownicę i starą szafę. Lwa
rozszyfrowali dosyć szybko, ale potem było dużo gorzej,
bo nikt nie mógł wpaść na to, że Malwina pokazuje cza­
rownicę, nie wspominając o szafie. Ktoś był przekonany, że
chodzi o Króla lwa, ktoś inny że o W pustyni i w puszczy,
ale na tym pomysły się skończyły. Oskar jeździł przez cały
czas na rowerku wokół grupy zajętej rozwiązywaniem re­
busów i Malwinie wydawało się, że patrzy na nią kpiąco,
kiedy tak się męczyła. W końcu do ogrodu wniesiono tort
i zarządzono przerwę, a Malwina straciła całą publiczność.
Odczuła ulgę, ale jednocześnie było jej trochę przykro, że
nikt nawet nie zapytał, o jaki tytuł chodziło.
Weszła do domu, żeby skorzystać z toalety, i w drodze
powrotnej, w holu, natknęła się na Oskara. Siedział na
schodach i udawał, że czyta – trzymając książkę na wyso­
kości oczu, tak że musiała zauważyć tytuł. Lew, czarownica
i stara szafa! Rzucił w jej kierunku triumfalne spojrzenie.
„Wstrętny gówniarz” – pomyślała i postanowiła się zupeł­
nie nie przejmować tą prowokacją, bo tak właśnie odebrała
zachowanie Oskara. Mógł przecież powiedzieć, że odgadł
tytuł. A wyszło na to, że Malwina nie umie pokazywać.
Pomyślała też z rozpaczą, że wszystko układa się nie
tak: jej obecność na przyjęciu, niedostępność mamy, która
47
jest bardziej zajęta pracą niż wspólnymi wakacjami, a na­
wet lekcje gry na fortepianie dla kogoś, kto nie ma poję­
cia o jej istnieniu. Podsumowując: zmarnowane wakacje.
Wszystko było źle.
Skoro już znalazła się z dala od wrzawy przyjęcia, nie
miała ochoty tam wracać. Pomyślała, że właściwie nic jej
tu nie trzyma, trafi przecież do domu Emilii sama.
Ale zanim wróci – wpadła na pomysł – zobaczy, czy
przypadkiem Mirelli nie ma przy karuzeli albo nad rzeką,
gdzie całymi dniami z upodobaniem huśta się na zawie­
szonej nad wodą oponie i wyobraża sobie, że jest akrobat­
ką cyrkową.
Jednak nie doszła nad rzekę, bo natknęła się na Mirel­
lę siedzącą na płocie, a właściwie ukrytą w gęstych zaro­
ślach porastających ogrodzenie. Malwina przeszłaby obok,
gdyby Mirella nie przywołała jej cichym gwizdaniem. Po
chwili niezdarnego gramolenia się na płot siedziały scho­
wane w zieleni i obserwowały otwarte okno. Mirella wy­
jaśniła:
– To dom kościelnego. Czekałam, aż zaśnie. Widzisz?
Śpi.
Malwina dopiero teraz zauważyła, że w pokoju na ka­
napie pod świętym obrazem ktoś jest.
– Aha.
– Chodź.
Mirella zeskoczyła z płotu i skradając się, dotarła do
otwartego okna. Tam podstawiła sobie stare wiadro do gó­
48
ry dnem i bez większych trudności pokonała parapet. Dała
znać Malwinie, żeby zrobiła to samo.
– Czy to nie jest włamanie? – zapytała Malwina szep­
tem, kiedy znalazła się przy oknie.
– Przecież okno jest otwarte – odparła Mirella, również
ściszając głos. – Drzwi zresztą pewnie też.
Malwina sprawdziła i drzwi faktycznie były otwarte,
więc weszła do środka. W ciemnym wnętrzu pachniało
gotowaną kapustą. Mirella pokazała jej śpiącego kościel­
nego. Wyglądał, jakby zasnął w połowie rozmowy, bo na­
dal siedział, tylko głowa opadła mu na oparcie kanapy.
Na stole stała pusta butelka po piwie. W telewizorze leciał
film, którego kościelny już nie oglądał.
– Znowu się spił – stwierdziła Mirella i smutno pokrę­
ciła głową. – Chodź, zrobimy mu kawał.
– Jaki kawał?
Ale Mirella nie zdążyła już wyjaśnić, bo kościelny
chrapnął i przestraszone czmychnęły do sąsiedniego po­
mieszczenia, które okazało się kuchnią. W zlewie piętrzył
się stos brudnych naczyń.
– Niewinny – wyjaśniła Mirella, odpowiadając na za­
dane kilka chwil wcześniej pytanie.
Wskoczyła na kuchenny stołek i przestawiła zegar o go­
dzinę do przodu.
– Jutro pójdzie o godzinę za wcześnie do pracy – wyja­
śniła.
49
Kiedy znalazły się na zewnątrz, Malwina pomyślała, że
Marta może pojechała już po nią do Chmurów i przestraszy
się, kiedy jej tam nie zastanie. Musiała wracać do domu.
Marta siedziała z Emilią przed domem. Zdziwiła się,
że Malwina wróciła sama z przyjęcia, ale nie zganiła jej
za to. Zapytała tylko, czy nie podobało jej się na pikniku,
a Malwina przyznała, że było okropnie. Na przykład nikt
nie wiedział, że jest czarownicą.
– A jesteś czarownicą? – Marta udała zdziwienie. – To
od dziś tak będę do ciebie mówiła. Zgoda?
– Zgoda – powiedziała odważnie Malwina.
– Ale jesteś dobrą czarownicą, prawda? – wtrąciła Emilia.
– Oczywiście, że tak – odparła Marta, czochrając nie­
sforne włosy córki.
Wszystkie trzy zaczęły się śmiać. Malwina pomyślała
o przestawionym zegarze w kuchni kościelnego i – sama
nie wiedziała dlaczego – posmutniała. Ale natychmiast
wyleciało jej to z głowy…
– Uwielbiam tak usiąść wieczorem i pogapić się na nie­
bo – wyznała Emilia. – Ale nawet w lecie, jeśli dzień nie
jest upalny, szybko robi mi się zimno. – Jakby na dowód
tego ciaśniej owinęła się wełnianą chustą. – Starym ko­
ściom zawsze zimno – podsumowała.
Marta zauważyła, że świetnym miejscem do posiedze­
nia, nawet jesienią, jest nieczynna oranżeria, oczywiście
gdyby ją odpowiednio urządzić. Byłoby tam na pewno cie­
50
plej, prawie jak w domu, ale jednak w ogrodzie. Emilii ten
pomysł bardzo przypadł do gustu i Marta zaproponowała,
że może pomóc przy odnowieniu oranżerii. Poszły więc ją
obejrzeć.
Jeża nie było. Może zaszył się głęboko w swoim kop­
cu, a może poszedł na spacer. Marta obiecała Malwinie,
że podczas prac renowacyjnych jego domek zostawi w spo­
koju, a Emilia wyraziła zadowolenie, że pijąc tutaj herbatę
i cze­kając na wieczór, będzie miała towarzystwo.
Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA Sp. z o.o.
02-868 Warszawa, ul. Sarabandy 24c
tel. 22 643 93 89, 22 331 91 49
faks 22 643 70 28
e-mail: [email protected]
Dział Handlowy
tel. 22 331 91 55, tel./faks 22 643 64 42
Sprzedaż wysyłkowa
tel. 22 641 56 32
e-mail: [email protected] www.nk.com.pl
Książkę wydrukowano na papierze
Creamy Hi Bulk 60g/m2 wol. 2,4.
Redaktor prowadzący Joanna Wajs
Opieka merytoryczna Magdalena Korobkiewicz
Redakcja Krystyna Kończak
Korekta Malwina Łozińska, Katarzyna Sobiepanek-Szczęsna,
Małgorzata Ruszkowska
Opracowanie DTP, redakcja techniczna Joanna Piotrowska
ISBN 978-83-10-12517-0
PRINTED IN POLAND
Wydawnictwo „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2014 r.
Wydanie pierwsze
Druk: EDICA Sp. z o.o., Poznań